— Ron? — wydysza Hermiona. Ani ona, ani Draco nawet nie drgną, oboje wciąż nachyleni ku sobie, gotowi do pocałunku. — Co ty… co ty tutaj robisz?

— Fleur i Bill zaprosili nas na obiad. — Ron wskazuje oskarżycielsko palcem na Hermionę i Dracona, jakby przyłapał ich na czymś haniebnym. — Co wy tutaj robicie?

— A jak sądzisz, Weasley? — cedzi przez zęby Draco, nie zdejmując palców z policzka Hermiony.

— Sądzę, że próbowałeś pocałować moją dziewczynę, Malfoy.

— Twoją dziewczynę? — Hermiona prycha. — Naprawdę, Ron, nie możesz mówić poważnie!

Ron ignoruje ją, nie kłopocząc się kłótnią o status ich związku, gdy nadal przeszywa Dracona wzrokiem. 

— Jesteś mi winien odpowiedź, Malfoy. Co ty tu, do diabła, robisz?

— Sądzę, że jesteś w stanie wyciągnąć własne wnioski — mówi Draco z szyderczym śmiechem. Ale mimo to odsuwa od Hermiony swoją rękę, jakby robił coś złego.

Ron rumieni się soczyście między swoimi piegami, teraz jest zbyt wściekły, by dbać o to, że Hermiona i Draco już się nie dotykają. 

— Moje „własne wnioski”? — warczy. — Moje własne, pieprzone wnioski? Cóż, Malfoy, dochodzę do wniosku, że Hermiona musiałaby być jakąś dziwką Śmierciożercy, żeby chcieć całować kogoś takiego jak ty, a to jest cholernie mało prawdopodobne, prawda?

Draco wstaje z krzesła tak gwałtownie, że mebel przewraca się do tyłu. On i Ron podchodzą do siebie.

— Jak ją właśnie nazwałeś? — syczy Draco.

— Niczym jej nie nazwałem. Nazwałem ciebie.

— Myślisz, że jestem głuchy? Przecież słyszałem, jak ją obrażasz.

— Czy to nie jest raczej twoje ulubione zajęcie, Fretko?

— Dziś wieczorem świetnie radzisz sobie z tym sam, Łasico.

Ron wzdryga się, a potem wydaje z siebie coś w rodzaju warknięcia.

— Do diabła, odsuń się od Hermiony, Malfoy.

— Albo co?

Obaj sięgają po różdżki, gdy hostessa pojawia się ponownie z cichym trzaskiem aportacji. Tuż za nią podążają Bill, Artur, bardzo ciężarna Fleur oraz Molly. Ta ostatnia krzywi się, patrząc na swojego syna, prawie tak samo, jak hostessa krzywi się na Draco.

— Ronaldzie Biliusie Weasleyu, zostaliśmy zaproszeni do eleganckiej restauracji, a ty nie możesz utrzymać różdżki w kieszeni na dłużej niż dwie minuty? — Zęby Molly zgrzytają o siebie tak mocno, że dźwięk ten odbija się echem od zaczarowanego sufitu. Potem Molly odwraca się, by uśmiechnąć się słodko do Hermiony. — Witaj, moja kochana. Jak ślicznie wyglądasz tego wieczoru!

— Komplementujesz ją? — krzyczy Ron, wyraźnie oburzony. — Komplementujesz ją, kiedy jest na tyle głupia, by być tutaj z tym cholernym Śmiercio…?

Draco wyciąga różdżkę i celuje nią prosto w gardło Rona. 

— Ani się waż ponownie jej obrażać, Łasico, bo upewnię się, że piegi na twojej twarzy połączą się bezpośrednio z piegami na twoich ramionach.

Niezależnie od tego, jaką linię wyznaczyła hostessa dla dobrych manier, oficjalnie ją przekroczyli. Zanim któryś z nich zdąży wydusić z siebie kolejną sylabę, kobieta wyciąga własną różdżkę – cienką, hebanową, pasującą do jej osobowości jak ulał – i celuje w nich.

— Wyjdźcie — nakazuje. — Obaj.

— Ale moja rodzina... — zaczyna Ron, ale kobieta ucisza go machnięciem różdżki.

— Wynieście ten problem na zewnątrz i go rozwiążcie. Możesz wrócić do swojej rodziny, kiedy uspokoisz się na tyle, by uszanować świętość Le Passage Secret. — Jej bystre oczy wędrują w kierunku Dracona, który już opuścił swoją różdżkę. — Pańskie konto zostało obciążone, panie Malfoy. Zakładam, że zarówno pan, jak i panna Granger jesteście gotowi do wyjścia.

To ostatnie zdanie jest stwierdzeniem, a nie pytaniem. Draco kiwa głową i wyciąga rękę ku Hermionie. Dziewczyna jest tak zdenerwowana, że ​​nie zastanawia się dwa razy – po prostu wsuwa dłoń w jego własną, rzuca Weasleyom przepraszający grymas i podąża za Draconem wzdłuż wypełnionej strumieniem środkowej alejki lokalu.

Na zewnątrz, w chłodnym nocnym powietrzu, Hermiona czuje, że znów może oddychać. Może oczyścić umysł i pomyśleć. Co może być przydatne, skoro Ron ich śledzi i nikt poza nią nie wydaje się być w tej chwili zdolny do racjonalnego myślenia.

Jakby dla zademonstrowania tego faktu, Ron i Draco zaczynają krążyć wokół siebie jak dzikie zwierzęta. Chociaż Ron nie patrzy na Hermionę, najpierw zwraca się właśnie do niej.

— Co ty tu, do diabła, robisz, Hermiono? Czy on ściągnął cię tutaj pod Imperiusem, czy coś?

— Nie, Ron — wykrzykuje. Gniew bulgocze jej pod skórą i grozi zachwianiem jej koncentracji. — Wiesz, nie trzeba rzucać na mnie zaklęć, żeby zabrać mnie na randkę.

Ron prycha szyderczo. 

— Randkę? Naprawdę próbujesz mi powiedzieć, że jesteś na randce z Draconem pieprzonym Malfoyem?

— Czy ty mówisz poważnie, Łasico? — drwi Draco. — Jesteś tak cholernie tępy, że musisz powtórzyć to pytanie po raz trzeci?

— Draco — mówi ostrzegawczo Hermiona. — Proszę…

To w końcu przykuwa uwagę Rona, a jego spojrzenie prześlizguje się na chwilę ku Hermionie. 

— Draco? Od kiedy nazywasz go Draco?

Hermiona jęczy i wyrzuca ręce w powietrze. 

— Od kiedy zgodziłam się pójść z nim na randkę, Ronaldzie.

Draco unosi sugestywnie brew. 

— Och, myślę, że nawet wcześniej.

Na tę sugestię Hermiona trąca go lekko łokciem. Udało jej się zbliżyć do czarodziejów na tyle, że w razie potrzeby jest w stanie ich obu ogłuszyć.

— Nie drażnij go, Draco.

— Och, proszę, drażnij mnie, Draco — szydzi Ron, wyciągając różdżkę z kieszeni. — Wyzywam cię.

Draco ponownie sięga po swoją różdżkę, zatrzymując się tylko wtedy, gdy Hermiona kładzie dłoń na jego ramieniu. Jej dotyk jest delikatny, ale swoje następne słowa wypowiada tonem, który dosłownie mógłby zamrozić piekło.

— Draco. Ron. Jeśli nie przestaniecie krążyć tak wokół siebie, przysięgam na Merlina, że ​​przeklnę was obu.

Hermiona i Ron przyjaźnią się od lat; ona i Draco zaledwie od kilku miesięcy. A jednak to Draco – nie Ron – poddaje jej się jako pierwszy. Mięśnie jego szczęki ciągle drgają, a spojrzenie pozostaje mordercze. Jednak spełnia życzenie Hermiony i opuszcza ręce. To prawda, że jego dłonie są zaciśnięte w pięści, które co prawda w każdej chwili mogą poszybować ku zębom Rona, ale… stać go na ten wysiłek poddania się. Co stanowi o wiele więcej niż to, co robi Ron, nadal przechadzający się przed Draco z uniesioną różdżką.

— Ron.

Hermiona nie zmienia swojego lodowatego tonu. Ale coś musi w końcu przebić się przez gniewną mgłę spowijającą umysł Rona, ponieważ staje on na baczność, jakby nagle został spoliczkowany. Zatrzymuje się w pół kroku i powoli ponownie na nią patrzy. Mruga raz, dwa razy, jakby widział ją po raz pierwszy. W jego spojrzeniu pojawia się niewielka zmiana, zmiękczenie tak niezauważalne, że przegapiłaby je, gdyby nie znała tak dobrze jego twarzy.

— Naprawdę ślicznie dziś wyglądasz, Hermiono — mówi cicho.

Otwiera usta, by mu podziękować, ale zamiera, gdy słyszy cichy pomruk dobiegający z głębi gardła Dracona.

Draco nie mówi nic więcej. Nie rzuca już żadnymi szyderstwami i nie daje przeciwnikowi żadnego innego powodu do ataku, poza swoją obecnością w tej alejce i tym niskim pomrukiem.

Ale czym jest sam ten pomruk? Hermiona i Ron wiedzą, co to znaczy: Draco Malfoy naprawdę warknął, gdy inny czarodziej ją skomplementował. A ten warkot niósł ze sobą wyraźną intencję.

Ron szybko przemyka spojrzeniem między Draconem i Hermioną – to ten ruch głowy jakby żywcem wyciągnięty z meczu tenisa, który Weasleyowie często wykonują, kiedy coś rozgryzają.

Hermiona może zgadywać, co widzi Ron, gdy ich obserwuje: ochronny ruch, gdy Draco kieruje swoje ciało ku jej osobie; równie zaborczy sposób, w jaki jej ręka pozostaje na jego ramieniu; czułość, z jaką spogląda na Draco, jakby martwiła się jego reakcją na tę konfrontację. W tym momencie, stojąc w zaciemnionej uliczce, Hermiona Granger i Draco Malfoy nie wyglądają jak wrogowie z dzieciństwa, dzielący sekundy od dania sobie w twarz lub przeklęcia jakimś paskudnym czarem. Wyglądają jak kochankowie, zjednoczeni przeciwko jej zazdrosnemu byłemu. I chociaż Ron Weasley może być lojalnym przyjacielem o wielkim sercu, nie jest typem człowieka, który odpuszcza takie rzeczy.

Twarz rudzielca marszczy się, aż staje się prawie brzydka. Jest przystojnym facetem, ale nie wygląda zbyt dobrze, szydząc. Być może jest coś w jego długim nosie albo w wąskiej górnej wardze, co sprawia, że ​​wyraz jego twarzy staje się jednocześnie zbyt kwaśny i kruchy.

— Dobra robota, Malfoy — mówi Ron tak zimnym głosem, że Hermiona czuje chłód spływający po jej nagich ramionach. — Właściwie to cholernie idealna.

— O co ci chodzi, Łasico?

— Nie wiesz? — Uśmiech Rona staje się jeszcze ostrzejszy, aż chłopak prawie obnaża swoje zęby. — Gratuluję ci przechytrzenia tak inteligentnej czarownicy.

— Ron, nie rób tego — błaga Hermiona. 

Jednocześnie Draco mówi: 

— Poważnie, o czym ty, do diabła, mówisz, Weasley?

Ron śmieje się ponuro. 

— Mówię o tobie, Malfoy. Wieczny kłamca i intrygant. Co zrobiłeś, że aż tak jej ciebie żal, że zgodziła się tu z tobą dziś wieczorem przyjść? Opowiedziałeś jej, jak ciężkie życie mają teraz ci wszyscy biedni, żałośni Śmierciożercy?

— Ronaldzie Weasleyu, ani się waż — mówi Hermiona, ale dla Rona to była tylko rozgrzewka. Ignorując jej ostrzeżenie, zadaje Draconowi śmiertelny cios. Mocno, szybko i bezlitośnie.

— Założę się, że dokładnie to zrobiłeś, Fretko — syczy Ron do Dracona, który zamarł w całkowitym bezruchu. — Hermiona robiła ostatnio… ten dziwny Tour, czyż nie? Pewnie wpadła też z jakimś deserem do jamy węży, którą nazywasz domem. I zacząłeś na niej żerować jak cholerny wampir. Ale wiesz co jest w tym najgorsze? Ona się na to nabrała. Jesteś śmieciem. Jesteś trucizną, Malfoy. Pieprzoną trucizną. Wszystko, czego dotkniesz, umiera. Spójrz na Dumbledore’a i twoich cennych Śmierciożerców. Cholera, nawet na Crabbe’a. Jesteś toksyczną otchłanią rozpaczy, Malfoy. I żeby nie utonąć w samotności, próbujesz wciągnąć w to Hermionę.

Gdy Ron wypluwa te ostatnie nikczemne słowa, obaj czarodzieje stanowią istne studium kontrastów. Twarz Rona przybrała tak intensywny odcień szkarłatu, że jego policzki wyglądają jak krwistoczerwone plamy na szarych kamieniach korytarza. Stojący naprzeciw niego Draco stał się natomiast żywym marmurem – bladym od stóp do głów posągiem, zimnym i nieruchomym w ciemności. Ron drżący z wyczerpującego gniewu; Draco – nieruchomy jak bryła lodu.

Hermiona jest jednak obrazem gorzkiego rozczarowania. Nie z powodu Draco, który jeszcze nie zaczął się bronić, ale z powodu jednego z jej przyjaciół. Chłopca, którego pokochała jako pierwszego. Chłopca, który po raz drugi w tym roku właśnie złamał jej serce.

Przemówienie Rona jest niczym sztylet w jej klatce piersiowej i nie dlatego, że zgadza się z tym, że Draco ją wykorzystał. Jeśli już, to ona zaczęła używać Draco, aby udowodnić sobie, że jest wystarczająco silna, by pomóc komuś naprawdę złamanemu. Upewnić się, że ktoś inny przeszedł przez to gorzej niż ona sama. Ale gdzieś po drodze wszystko się zmieniło. Jej serce się zmieniło. Więc słowa Rona nie bolą z powodu tego, co powiedział o Draco albo nawet o niej. Boli przez to, jak świadczą one o Ronie.

Pomiędzy każdym z jadowitych zdań Rona, Hermiona słyszy ukrytą wiadomość: Ron wciąż uważa, że ​​jej Tour, lęki i potrzeba przepracowania wojny są niepotrzebne. On wciąż nie może pogodzić się następstwami wojny. Poza tym najwyraźniej sądzi, że jest na tyle słaba, by dać się nabrać na jakąś starą, ckliwą historię. Już samo to rozpala jej serce.

A skoro boli ją serce….

Odwraca się do Draco ze łzami w oczach. Jak wyciągnie go z przepaści, do której Ron go właśnie popchnął? Jak odbuduje tę kruche stabilność, którą Ron właśnie zmiadżył?

Draco wygląda teraz tak krucho, że Hermiona nie ma pojęcia, jak powinna do niego podejść. Ale on ją oszałamia, kiedy potrząsa głową, prostuje się i wbija w nią swoje łagodne spojrzenie. Wsuwa jedną rękę do kieszeni marynarki i odwraca się do niej ze znajomą, arystokratyczną łatwością. Gdyby nie znała go lepiej – gdyby nie widziała drobnej zmarszczki między jego brwiami ani napiętej linii wokół ust – pomyślałaby, że kompletnie nic go nie obchodzi.

Kiedy Draco podchodzi wystarczająco blisko, wsuwa wolną rękę w jej włosy i przyciąga ją do siebie. Ruch ten jest delikatny, ale pojedynczy kosmyk jej włosów i tak wysuwa się z koka. Draco zastanawia się przez chwilę nad nim – ostrożnie owija go wokół jednego ze swoich długich palców. Powoli, prawie z żalem puszcza lok i nachyla się do przodu, by złożyć mocny pocałunek na jej czole.

— Wróć do domu z Weasleyami — szepcze przy jej skórze.

— C-co?

— Proszę — szepcze. Potem podnosi głos, żeby Ron również go usłyszał. — Jestem pewien, że Weasleyowie nie będą mieli nic przeciwko, jeśli dołączysz do nich przy podróży świstoklikiem. Wiesz, nie będą mieli na karku żadnych zamaskowanych aurorów pilnujących ich podczas podróży. Może mogłabyś nawet dołączyć do nich na deser, który nas ominął.

— Nie — protestuje Hermiona. — Po tych wszystkich bzdurach, które właśnie usłyszałeś, nie ma mowy, żebym pozwoliła ci…

— Grzecznie cię poprosiłem — szydzi Draco, a jego spokojna postawa nagle staje się pogardliwa. — Nie każ mi się powtarzać.

— Co? Co ty…?

— Muszę wrócić do domu i pomyśleć, Granger. Kiedy będę gotów do rozmowy, napiszę do ciebie.

Bez dalszych wyjaśnień, a nawet najmniejszego pożegnania, Draco odwraca się i wychodzi z alejki, zostawiając ją samą z Ronem. Ronem, który teraz śmieje się triumfalnie.

— Wciąż cholerny tchórz — krzyczy Ron do wycofującej się postaci Draco. Uśmiecha się, odwracając się w stronę Hermiony. — Raz fretka, zawsze fretka. Prawda, Miona?

I nagle Hermiona nie jest już dłużej obrazem płaczliwego rozczarowania. Jest obrazem niepohamowanej wściekłości.

W tej wąskiej alejce, gdzie ją i Rona dzieli tylko ciemność, Hermiona uwalnia swoją wściekłość niczym ziejący ogniem smok. Krzyczy na Rona, zanim w pełni rozważy swoje słowa. Zanim zdoła ugasić ich wrzenie. Niekontrolowane słowa rozpalające powietrze, wściekłe, żarzące się i połączone z oburzeniem.

Ona tylko mgliście zdaje sobie sprawę z tego, co mówi, z jadu, którym na niego pluje. Ale Hermiona zatrzymuje w sobie kilka cennych rzeczy. Powstrzymuje się od obnażenia jego wad jako przyjaciela, kochanka, człowieka. Pewne z jej myśli są zbyt podłe i zbyt bolesne, nawet mając na uwadze okoliczności. Więc zamyka je w swoim sercu, w małej skrytce oznaczonej: Rzeczy, których nie mówię, ale które zdecydowanie czuję.

W przeciwieństwie do Rona, Hermiona nie dyszy po zakończeniu swojej tyrady. Nie czerwienieje ani nie blednie. Zamiast tego prostuje się na swoich pięknych czarnych szpilkach i chłodno ocenia Rona.

— H-Hermiono — jąka się. — Ja… tak bardzo przepraszam. Kocham cię, wiesz? Nie… już nie w taki sposób. Ale nadal jesteś moją najlepszą przyjaciółką i nie powinienem był…

— Nie. Nie powinieneś był.

Hermiona teleportuje się na dworzec Gare du Nord i modli się, by ostatni pociąg powrotny do Londynu jeszcze nie odjechał. Bo nie ma mowy, żeby dzisiejszego wieczora podróżowała z Ronem Weasleyem tym samym świstoklikiem.

Albo kiedykolwiek.


2 komentarze:

  1. O Matko i Córko! Ronowi słoma z butów będzie wyłazić do końca świata i jeden dzień dłużej!

    OdpowiedzUsuń