Pomimo tego, co przyznała dwa dni temu Harry’emu i Ginny, Hermiona wie, że dziś wieczorem pójdzie na swoją pierwszą prawdziwą randkę z Draconem Malfoyem. W każdym razie pierwszą, którą tak nazwali – na głos i przed sobą nawzajem.

To też pierwsza randka, do której zamierzała się przygotowywać bez czyjejś pomocy. Aby odwrócić swoją uwagę od tego faktu i od samej randki, Hermiona spędza cały dzień poza domem, przesiewając memoranda innych wydziałów, aby ustalić, czy którekolwiek z nich może bezpośrednio wpływać na projekt jej ustawy. Praca jest tak absorbująca, że ​​Hermiona całkowicie zapomina o przygotowaniach, aż zauważa, że jest już dobrze po piątej.

Być może rozproszenie uwagi było złym planem. Jak przewidział Draco, jej włosy okazują się prawie niemożliwe do opanowania. Rzuca na nie zaklęcia i nakłada bezskutecznie mugolskie specyfiki. Za kwadrans szósta jest spocona, sfrustrowana i zaczyna rozważać sporządzenie listy klątw, które może rzucić na Draco, gdy ten tylko pojawi się w jej kominku.

Jednak pięć po szóstej jej włosy zostają w końcu ujarzmione, loki na w pół okiełznane eliksirem i upięte w niski kok milionem szpilek. Wyszorowała twarz, spryskała ją perfumami, a nawet dodała odrobinę różowego błyszczyka na usta. Ale jeśli chodzi o jej strój….

Hermiona wpatruje się w wysoki stos ubrań na swoim łóżku; sukienki, spódnice i bluzki, które zaraz mogą zachwiać się i runąć. Nic nie wygląda na niej dobrze, nic nie krzyczy „pierwsza randka”. Patrząc na to, wydaje z siebie dziki pomruk.

— Nie jestem kimś, kto ma fioła na punkcie strojów — mówi do stosu. — Po prostu nie jestem.

Jasne, jest nerwowa i podekscytowana, a w jej sercu wiruje mieszanka dziesiątek innych emocji. Ale nie zamierza odczuwać nawet najmniejszej obsesji na punkcie swojego wyglądu choćby przez minutę dłużej. Unosi więc różdżkę nad łóżkiem, zamyka oczy i mówi: 

Accio półformalna sukienka.

Słyszy przed sobą lekkie szuranie. Kiedy otwiera oczy, w powietrzu unosi się czarna, aksamitna sukienka. Właściwie to jedna z jej własnych, kupiona na jedną z uroczystości organizowanych przez Ministerstwo, w której później Hermiona postanowiła nie brać udziału. Podobnie jak sukienka, którą miała na sobie w zeszły weekend, rozszerza się na biodrach. Ale zamiast dekoltu pozbawionego ramiączek ta ładnie okrywa ramiona. Jest urocza, półformalna i wystarczająco dobra.

Z nutą paniki zerkając na zegar, szybko zakłada sukienkę. Następnie przekopuje dno swojej szafy, aż znajduje transmutowaną przez Maevy parę szpilek. Właśnie owija wokół szyi dwa pasma pereł swojej matki, kiedy słyszy świst kominka.

Och, drogi Merlinie. On jest tutaj. On jest tutaj. W jej mieszkaniu. W jej ciepłym, odrapanym, przytulnym saloniku zapchanym meblami i przepełnionymi do granic możliwości regałami.

— Po prostu się rozgość — woła w pełni ubrana, ale jeszcze niecałkiem gotowa, by stawić mu czoła. — Zaraz wyjdę.

— Skąd wiesz, że to ja — woła Draco — a nie jakiś Weasley, który przyszedł sabotować ten miły wieczór?

— Weasleyowie nie używają tak dużo wody kolońskiej — żartuje i wzdycha z ulgą, gdy Draco natychmiast się śmieje. — Czekaj… czy to poniekąd była obietnica, że ​​dziś wieczorem zamierzasz się grzecznie zachowywać?

— Absolutnie nie — mruczy prawie zbyt cicho, by mogła to usłyszeć. Ta insynuacja sprawia, że Hermiona czuje się jeszcze bardziej nerwowa i niecierpliwie chce opuścić ten pokój.

— Hej — mówi Draco, teraz znacznie głośniej. — Nie miałaś może kota?

— Właściwie to pół-kota, pół-kuguchara. Ale Krzywołap uciekł po bitwie o Hogwart. Później już go nie znaleźliśmy.

— Cholera, przykro mi.

— Nie ma powodu. To znaczy, nie czułam się z tym dobrze. Ale Krzywołap był dość stary, kiedy go dostałam, więc mimo wszystko spodziewałam się, że pewnego dnia go stracę.

— Cóż, przypuszczam, że masz rację — mówi Draco z tak szczerym współczuciem, że dodaje to Hermionie pewności siebie na tyle, by w końcu wyjść z sypialni, mimo ambiwalentnego podejścia do swojego stroju.

W salonie Draco stoi odwrócony do niej plecami, badając wzrokiem jedną z jej biblioteczek. Hermiona milczy przez chwilę, obserwując, jak chłopak wysuwa książkę, żeby odczytać jej grzbiet. Ta inspekcja jest dość przypadkowa. Po prostu próbuje zająć sobie czas, gdy na nią czeka. Ale dla Hermiony akt odkrywania jej półki z książkami jest tak intymny i tak cholernie seksowny, że soczyście się rumieni, zanim odchrząkuje, by ogłosić mu swoją obecność.

Na ten dźwięk Draco odwraca się z uśmieszkiem i żartem już gotowym na ustach. Jednak w chwili, gdy ją widzi, decyduje się milczeć.

Dziś wieczorem Draco wygląda naprawdę fantastycznie w grafitowym garniturze i granatowym krawacie: dorosły mężczyzna, w dodatku cholernie przystojny. Jednak coś w jego oszołomionym i równocześnie zachwyconym wyrazie twarzy daje jej wyraźne poczucie déjà vu. Nie wie dokładnie dlaczego. Aż do chwili, gdy w jej umyśle pojawia się obraz jego młodszego ja – wyniosłego, uprzywilejowanego chłopca z Hogwartu.

To był ich czwarty rok, noc Balu Bożonarodzeniowego. Hermiona była pięknie ubrana i zestresowana jak diabli. Ale zmusiła się, by zejść po wielkich, hogwarckich schodach jak królowa, z ręką na ramieniu Wiktora Kruma i głową uniesioną na dźwięk jej własnego imienia szeptanego w całej szkole. Chociaż kroczyła obok Wiktora, jej oczy przylegały do ​​Rona w poszarpanych szatach i z rozdrażnionym wyrazem twarzy. Pomimo posiadania wspaniałego partnera na ten wieczór i odrażającego sposobu, w jaki Ron zachowywał się później, Hermiona obserwowała przyjaciela przez całą noc. W przyszłości będzie do niego wzdychała. Ale w międzyczasie w tłumie wyróżniła się też inna twarz – dosłownie na najkrótszą chwilę.

Kiedy Hermiona weszła tamtej nocy do Wielkiej Sali, zobaczyła w niej nikogo innego, jak Dracona Malfoya otwarcie wpatrującego się właśnie w nią. Pansy Parkinson przylegała do jego ramienia ze znudzonym szyderstwem wymalowanym na twarzy, a kumple go trącali; te rzeczy powinny były przyciągnąć przynajmniej część jego uwagi. A jednak obserwował Hermionę z niejasną fascynacją, jakby nie mógł spojrzeć nigdzie indziej, nawet gdyby próbował. Jakby nie rozumiał, jak i dlaczego stała się nagle jedyną dziewczyną w pokoju, w szkole, może nawet na całym świecie.

Wtedy było to wręcz niepojęte dla jej piętnastoletniego umysłu. Ale teraz wyraz jego twarzy jest nie do pomylenia. W noc Balu Bożonarodzeniowego Draco Malfoy był nią zafascynowany w sposób, którego nie potrafił ukryć. I dziś również Hermiona wyraźnie go pociąga. Tym razem jednak to uczucie jest odwzajemnione.

— Cześć — wydysza.

— Granger — mówi chrapliwie Draco. — Wyglądasz… jesteś po prostu… to znaczy….

Postanawia go uratować, tylko ten jeden raz.

— Ty też dobrze wyglądasz, Draco. Bardzo. — Wyciąga z wdziękiem jedno ramię. — Czy możemy?

I jakby w transie Draco podchodzi bliżej i kładzie rękę w zgięciu jej łokcia. Hermiona czeka, aż przylgnie do jej boku, zanim ona teleportuje ich oboje na Ulicę Pokątną. Jest bardzo ostrożna przy teleportacji łącznej. Po chwili wraz z Draconem gładko ląduje tuż za Esami i Floresami. Mimo to oboje są świadomi wpływu, jaki wywiera na nią aportacja, więc jego ręce natychmiast przesuwają się do jej talii.

— W porządku? — szepcze jej do ucha. Ona po prostu kiwa głową szczęśliwa, że ​​to nie nudności zaciskają jej żołądek, ale radość. Draco delikatnie trzyma ją w talii, po czym zdejmuje z niej ręce. Hermiona jednak nie chce tego przerywać – sięga w dół i mocno ujmuje jedną z jego wycofujących się dłoni.

— Gdzie więc jest ten rzekomy świstoklik? — pyta.

Draco wskazuje głową w kierunku Esów i Floresów. 

— Nie mów mi, że Hermiona Granger będzie opierać się przed wejściem do księgarni? W końcu mamy jeszcze całe pięć minut do aktywacji świstoklika.

Hermiona wzdycha teatralnie. 

— To będzie wymagało ode mnie naprawdę wielkiego wysiłku. Masz szczęście, że tak bardzo staram się być punktualna.

— Szczęście, co?

— Ogromne.

Podczas tej rozmowy zaczynają powoli spacerować ulicą. Nie zwalniając kroku, Draco nachyla się nad jej uchem i szepcze:

— Widziałaś się w tej sukience, Granger? To ja tu mam szczęście. Naprawdę.

Ona drży radośnie i przyciąga go, aż ich ramiona znów się stykają.

Gdy idą, latarnie wzdłuż ulicy powoli ożywają. Dzień właśnie zaczyna przechodzić w noc, a urocze różowe odcienie zachodu słońca rozmywają się na nieboskłonie. We wczesnym wieczornym blasku blade kości policzkowe Dracona wydają się jeszcze ostrzejsze i bardziej zarumienione. Sposób, w jaki chłopak wygląda w tym świetle… cóż, gdyby Hermiona nie wiedziała jeszcze o istnieniu magii, z pewnością uwierzyłaby w nią właśnie dzisiejszej nocy.

Draco zauważa jej spojrzenie i się uśmiecha. 

— Coś przykuło twoją uwagę, Granger?

Hermiona uśmiecha się do niego. 

— Może. Jeszcze nie zdecydowałam.

— W takim razie dobrze, że jesteśmy przy świstokliku, prawda?

— Co…?

Jej słowa rozpływają się w powietrzu, gdy Draco przyciąga ją nagle do pobliskiej latarni i dotyka słupka ich splecionymi dłońmi. Wszystko wiruje, a świat staje się krętą, niepokojącą mieszaniną błysków i wrzasków. W całym tym chaosie Hermiona słyszy delikatną muzykę, która brzmi jak akordeon.

Równie szybko jak wirowanie się zaczęło, tak ustaje. Lądują w ciemnym, pustym zaułku, a Draco prowadzi ich w stronę tętniącej życiem ulicy miasta. Samochody ryczą, jeżdżąc w tę i z powrotem ruchliwą drogą przed nimi, a deptak, na którym stoją, jest wysadzany drzewami i wypełniony kawiarniami. Te ostatnie są pełne klientów sączących napoje i wypuszczających papierosowy dym w nocne powietrze. Nad kawiarniami i witrynami sklepowymi ciągną się biało-szare budynki, każdy z nich zrzędami zdobionych balkonów z kutego żelaza, na których ludzie piją wino i cieszą się pięknym zachodem słońca.

Ta cicha muzyka akordeonowa, którą słyszała podczas ich podróży świstoklikem, brzmi teraz o wiele wyraźniej. I jest teraz dość jasne, że pochodzi z jednej z pobliskich kawiarni. La Vie en Rose, jeśli Hermiona się nie myli.

— Paryż — szepcze. — Zabrałeś mnie do Paryża.

— Boulevard Beaumarchais, ściślej mówić. Chociaż nie będziemy tu jeść. Czy te buty są aby na pewno stworzone do chodzenia, Granger?

Unosi swoją stopę, pokazując śliczne szpilki transmutowane przez Maevy. 

— Są równie wygodne co trampki.

Draco chichocze. 

— Wspaniale. Le Passage Secret znajduje się troszkę dalej w trzeciej dzielnicy, przy rue de Montmorency. To tylko kilka przecznic stąd.

Hermiona nie zdawała sobie sprawy, że Draco wiedział cokolwiek o Paryżu. Raczej krytycznie z góry założyła, że ​​Draco spędził całe swoje życie, kursując między Hogwartem a Dworem. Fakt, że znał coś z szerokiego świata zarówno ją upokarzał, jak i sprawiał jej przyjemność.

— Le Passage Secret… Sekretne przejście? — pyta, gdy zaczynają spacer w kierunku celu. — Do jakiego tajnego miejsca mnie zabierasz?

— To czarodziejska restauracja — wyjaśnia. — Bardzo ekskluzywna i bardzo tajemnicza.

— Innymi słowy bardzo droga?

Draco wzrusza ramionami. 

— Malfoyowie od wieków mają tam swoje konto.

— Wieków? Dosłownych wieków?

— Le Passage Secret dzieli kuchnię z najstarszą gospodą w Paryżu, która od dawna jest związana ze światem czarodziejów. Myślę… myślę, że lepiej zrozumiesz, kiedy już tam dotrzemy.

Dwadzieścia minut później Hermiona rozumie. Naprawdę rozumie.

Chociaż przy numerze 21 na rue de Montmorency nie ma żadnych widocznych znaków ani drzwi prowadzących do Le Passage Secret, Hermiona wyraźnie widzi jasno oświetlone okna mugolskiej restauracji na parterze gospody. Nad wejściem do restauracji, i prawdopodobnie nad samą gospodą, wyryty w kamieniu napis głosi, że jest on najstarszym budynkiem w Paryżu. I zarazem zwanym L'Auberge de Nicolas Flamel.

Hermiona przez dłuższą chwilę gapi się to na wygrawerowaną tabliczkę, to na gospodę, po czym pyta: 

— Nicolas Flamel? Ten Nicolas Flamel?

— We własnej osobie — odpowiada Draco. — On i jego żona rozpoczęli budowę tego budynku w 1407 roku. Le Passage Secret otworzył tu swoje podwoje w 1550 roku, około trzy lata przed tym, jak Lucjusz Pierwszy złożył wniosek o otwarcie rachunku w tym lokalu.

Hermiona bardzo się stara, żeby nie poruszać ustami jak dopiero co wyjęty z wody pstrąg. Wreszcie udaje jej się wydusić: 

— Czy Lucjusz Pierwszy nie opływał w galeony tak jak reszta z was? Dlaczego miałby otwierać rachunek?

— Cóż, właśnie został odrzucony przez Elżbietę Pierwszą. Wyobrażam sobie, że chciał iść gdzieś, gdzie jego rachunek będzie otwarty i niekończący się.

— Elżbieta Pierwsza — mówi stanowczo Hermiona. — Królowa Dziewica.

Draco uśmiecha się i rzuca jej chytre, ukradkowe spojrzenie. 

— Ku rozczarowaniu mojego przodka.

Hermiona wpatruje się w niego przez chwilę, a potem powoli się uśmiecha. 

— Moi przodkowie pomogli zbudować pierwsze krematorium w Anglii, w Surrey. Czy to się jakoś liczy?

— To zależy. Co to jest krematorium?

Kiedy dziewczyna mu wyjaśnia, na  co on zaczyna się głośno śmiać. 

— Dla rodziny pełnej ludzi praktykujących czarną magię? To bardzo się liczy, Granger.

— Więc właśnie tego mogę się spodziewać po naszej randce: wisielczego humoru?

— Granger, jesteś na randce z Draconem Malfoyem. Odporność na wisielczy humor jest w zasadzie warunkiem wstępnym.

Ich ręce są wciąż ze sobą splecione, gdy chłopak macha różdżką w kierunku kamienicy obok dawnego domu Nicolasa Flamela. Zaprawa łącząca oba budynki kruszy się i dzieli, aż między domami pojawia się wąska alejka.

— Czy jesteś Strażnikiem Tajemnicy tego miejsca? — pyta.

Draco znowu wzrusza ramionami i ciągnie ich w stronę alejki. 

— W pewnym sensie. Le Passage Secret podlega nieco szerszej wersji Zaklęcia Fideliusa. Takiej, która działa w przestrzeni publicznej.

Po wejściu do nowo utworzonego przejścia Hermiona widzi tylko długą, pustą ścianę średniowiecznych skał. Draco stuka różdżką o kilka popękanych kamieni, tworząc tym wzór podobny do tego, który jest używany na tylnej ścianie Dziurawego Kotła. Kamienie reagują na magię Dracona, przestawiają się i odsłaniają złotą, misternie wykonaną bramę, nad którą błyszczą w powietrzu słowa „Mot de passe, s'il vous plaȋt”.

— La moelle osseuse et oursin — mówi gładko Draco i brama otwiera się ze zgrzytem.

— Hasło to szpik kostny i jeżowiec?

Draco chichocze cicho, gdy przechodzą przez próg restauracji. 

— Zmienia się co roku. Ale jak powiedziałem: humor jest koniecznością.

Hermiona wciąż się uśmiecha, gdy zbliżają się do hostessy – jednej z tych tajemniczych czarownic w nieokreślonym wieku, zawsze o gładkich brązowych włosach, w czarnych szatach oraz z nieskończonym zasobem pewności siebie.

— Pan Malfoy i panna Granger? — pyta z ciężkim akcentem. Po potwierdzeniu posyła im krótkie skinienie głową. — Bastien powiedział, że mogę się państwa spodziewać o dość wczesnej godzinie. Proszę za mną.

Gdy czarownica odwraca się plecami, by poprowadzić ich przez restaurację, Hermiona ryzykuje szybkim szeptem ku Draco.

— Powiedziała wczesna godzina takim tonem, jakbyśmy byli chorzy.

Draco nie patrzy na nią, ale Hermiona widzi w migoczącym świetle świec jego unoszący się kącik ust. 

— Dla Francuzów równie dobrze moglibyśmy być wariatami. Spożywanie posiłku przed dwudziestą jest wybitnie nieokrzesane.

Hermiona kręci głową, a następnie pozwala sobie na podziwianie lokalu.

Chociaż restauracja jest wbudowana w parter istniejącego budynku, Le Passage Secret nie przypomina Hermionie żadnego miejsca, które kiedykolwiek widziała. Najbliższym pomieszczeniem, do którego mogłaby ją porównać, jest Wielka Sala w Hogwarcie, ale tylko dlatego, że oba te miejsca mają zaczarowane sufity. Sklepienie Le Passage Secret zawstydza nawet magiczny zachód słońca nad Ulicą Pokątną: odcienie bladej brzoskwini, różu i lawendy powoli bledną w błyszczącym blasku gwiazd migoczących na nocnym niebie. Jednak na suficie kończy się wszelkie podobieństwo Le Passage Secret do Hogwartu.

Tutejsza przestrzeń wydaje się bardziej intymna, a każdy stół jest umieszczony we własnej wnęce, przez co lokal wydaje się być niekończącą grotą. Goście w każdej wnęce mają zapewnioną względną prywatność, poza niewielką ekspozycją na przejście przez środek restauracji. Pośrodku tego przejścia, którym kroczą teraz Hermiona i Draco, płynie zaczarowany strumień, który przyjemnie szumi. Przepływa on przez całą restaurację, ale jakimś sposobem nie moczy nikomu butów. W wodzie pływają kolorowe ryby, a na jego powierzchni unoszą małe świeczki.

— Merlinie — wzdycha, wciąż rozglądając się dookoła.

— Który był kolejnym Ślizgonem. — Draco żartobliwie szturcha ją w bok. — Masz ochotę wybaczyć mojemu Domowi nasze różnice?

— Więc to tak? — dokucza. — Czyżbyś przyprowadził mnie tutaj w duchu pojednania?

— Cóż, wspominałaś o tym w swoim pierwszym liście.

Hermiona rumieni się niezmiernie zadowolona, ​​że Draco ​​pamięta jej słowa. Czując wirujący w niej wachlarz emocji, podziwia piękno, jakie ich otacza.

— Jeśli to jest to, co dostaje się za pieczenie innym ciastek — mówi — to niech wniosą cynamonki.

Podsłuchując tę ​​część ich rozmowy, hostessa obraca się i marszczy brwi na Hermionę. 

— Czy mademoiselle ma ochotę na cynamonki na deser? Myślę, że szef kuchni zaplanował deskę serów i coś czekoladowego na zakończenie posiłku. Ale jeśli mademoiselle życzy sobie coś innego, mogę poinformować kuchnię o wszelkich specjalnych życzeniach.

Hermiona znów się rumieni i wolną ręką, którą nie trzyma dłoni Dracona, macha w kierunku hostessy. 

— Nie, to nie będzie konieczne. Ser i czekolada brzmią wspaniale, dziękuję.

Nawet gdy ta sprawa zostaje wyjaśniona, hostessa krzywi się, kiedy macha ręką w kierunku pustej wnęki. 

— Panie Malfoy i panno Granger. Wasz stolik, jeśli łaska.

Hermiona i Draco schylają głowy, jakby zostali skarceni, po czym szybko i bez słowa zajmują swoje miejsca. Po tym jak hostessa napełnia wodą ich szklanki i odchodzi, oboje wydają z siebie wyraźne westchnienia ulgi.

— Ona jest… ostra — mówi Hermiona.

Draco kiwa głową. 

— Obsługiwała mnie za każdym razem, gdy tu jadałem, jeszcze odkąd byłem małym chłopcem. I nawet nie znam jej imienia, bo boję się o nie zapytać. Przysięgam, nigdy nie widziałem jej aż tak onieśmielającej. Musi cię naprawdę lubić.

Hermiona uśmiecha się szyderczo. 

— Jestem bardzo sympatyczną dziewczyną.

— Czasami. Ale zobaczmy, jak poradzisz sobie po pełnym posiłku w tym miejscu.

— Ach tak? Często przyprowadzasz tu swoje randki, prawda?

— Jeśli przez randki masz na myśli Lucjusza i Narcyzę Malfoy, to tak. Spędziłem tutaj wiele, wiele wieczorów, omawiając nad wybornymi ślimakami wspaniałe tematy, takie jak międzynarodowa polityka czarodziejów.

— Nawet nie wiesz, ile zapłaciłabym za zobaczenie Lucjusza Malfoya jedzącego ślimaki.

Draco podnosi swoją szklankę z wodą. 

— Zachowaj swoje galeony na danie z węgorza. Mój ojciec jest tak śliskim człowiekiem, że to jakby obserwować kanibala na wolności. A przynajmniej tak mi mówiono.

Śmiejąc się cicho, wznieśli toast nad jedwabnym obrusem. Wkrótce Hermiona odmawia też spojrzenia na listę win – gest, którym zdobywa sobie kolejny delikatny błysk jego szarych oczu – i ich posiłek zaczyna się na dobre.

Danie za daniem ich talerze zaczynają magicznie wypełniać potrawy. Nawet przy całej swojej kulinarnej praktyce Hermiona nigdy nie miała okazji jeść czegoś takiego: inkrustowanej kawiorem grasicy; warzyw pływających w delikatnych bulionach; słodkiej żabnicy duszonej w sosie z ogona wołowego; i najcieńszych, najdelikatniejszych kawałków mięsa, jakie mogła sobie wyobrazić.

Chociaż jedzą w miejscu, które musi być jedną z najlepszych restauracji w czarodziejskim półświatku – jeśli nie w całym świecie – zarówno Hermiona, jak i Draco nie mogą powstrzymać swoich małych jęków przyjemności przy każdym nowym daniu.

— Ta jagnięcina to istny cud — mówi Hermiona z pełnymi ustami. — Poważnie: zamierzam jutro napisać do Watykanu i nominować tego baranka świętym.

— Sprawdź, czy uda ci się przekonać ich, aby zatwierdzili moje małżeństwo z tym stekiem, skoro już zamierzasz do nich pisać.

Rozmawiają lekko cały posiłek, wspomagając się okazjonalnymi toastami za ich ulubione potrawy – brzęk szklanek wody nad boskim smakiem sosu lub niebiańskością kotleta jagnięcego. Ale gdzieś pomiędzy szóstym a siódmym daniem ich tematy przesuwają się ku tym o cięższej naturze.

— Na zawsze? — pyta Draco, przełykając ostatni kęs pomarańczowego sorbetu, który służył do oczyszczenia ich podniebień przed następnym daniem.

Hermiona energicznie kiwa głową. 

— Absolutnie. Uwielbiam swoją pracę w Ministerstwie. Wiesz, tworzenie nowych przepisów, argumentowanie za prawami grup zmarginalizowanych. Dopóki w czarodziejskim świecie panuje nierówność, mam nad czym pracować. I niestety myślę, że będę miała wystarczająco dużo do roboty przez długi, długi czas.

— Czyli wieczna z ciebie bojowniczka, co?

— Czy to problem? — kontratakuje, podnosząc prawie pustą szklankę w geście wyzwania. Draco jednak po prostu stuka swoją o brzeg jej własnej, podczas gdy talerze po ich siódmym daniu zastępuje deska serów.

— Gdyby to był problem, Granger, nigdy nie miałbym przyjemności spróbowania twojego limonkowego ciasta.

Uśmiechając się słabo, Hermiona kręci głową. 

— A co z tobą, Draco?

— Co ze mną?

— Co z twoją przyszłością? Twoimi planami?

Z jakiegoś powodu wygląda na zaskoczonego i szybko upija łyk wody, aby ukryć dyskomfort.

— Ja… nie jestem pewien, czy mam jakieś plany, Granger.

— Nic?

Draco wzrusza ramionami, nie patrząc jej w oczy. 

— Nie ma o czym mówić. Mój ród jest bogaty od wieków. Wiem, że to dość samochwalcze, ale to prawda. Oprócz pełnienia ról doradców politycznych lub panów ziemskich, nikt z mojej rodziny nie pracował. I to od lat. A z pewnością ani mój ojciec, ani mój dziadek.

— Ale nawet po reparacjach…?

— W naszym skarbcu prawdopodobnie wciąż jest wystarczająco dużo galeonów na kolejne leniwe stulecie lub dwa, zanim ktokolwiek z nas będzie musiał ponownie zacząć gromadzić bogactwo.

Ten ostrożny wyraz pozostaje na jego twarzy, ale Hermiona dostrzega tam też coś jeszcze. Coś, co sprawia, że naciska na niego mocniej, pomimo wcześniejszych słów.

— Czy to oznacza, że ​​nie chcesz pracować? — pyta. — Tylko dlatego, że twoi przodkowie tego nie robili i nikt tego od ciebie nie oczekuje? Czy poza byciem Malfoyem nie masz żadnych pasji?

Draco lekko się wzdryga. 

— Czy to w ogóle ma jakieś znaczenie, Granger? Nikt nie zatrudni Malfoya. Nie po… tym wszystkim.

Hermiona przysuwa swoje krzesło bliżej Dracona, aby mogła ująć jego rękę. Splata razem ich palce i robi to tak mocno, że można je odróżnić tylko po różnicy w odcieniu skóry. Draco marszczy brwi, patrząc na ich połączone dłonie, ale jego kciuk zaczyna lekko gładzić jej nadgarstek.

Pozostają w milczeniu, połączeni na tyle długo, że nietknięta deska serów znika, a jej miejsce zajmuje wieża z czekolady. Hermiona i Draco ignorują chwiejący się deser; on wpatruje się w ich dłonie, a ona wpatruje się w niego.

— Czym się pasjonujesz, Draco? — prawie szepcze. — Co najbardziej kochasz?

Nagle kieruje on ku niej swoje szare spojrzenie, a serce Hermiony podskakuje. Odpowiedź zajmuje mu tak dużo czasu, że Hermiona jest prawie pewna, że ​​jej serce zaraz eksploduje, a Draco zostanie niesłusznie uwięziony za morderstwo, ponieważ nikt z jej przyjaciół technicznie nie wie, gdzie ona jest.

W końcu, na szczęście, mówi: 

— Eliksiry.

— Naprawdę?

— Naprawdę. Uwielbiam w nich praktycznie wszystko. Precyzję i dokładność wymagane do uwarzenia idealnej partii mikstury. Ich zastosowania. Skąd pochodzą składniki i jak można pozyskać te rzadkie. Ja… Dużo o tym myślę: jak może wyglądać życie spędzone na pracy nad eliksirami.

Hermiona powoli wypuszcza powietrze między napiętymi wargami. A potem zaczyna się uśmiechać jak głupia.

— Cóż, mam dla ciebie dobrą albo nawet spektakularną wiadomość.

Pomimo wciąż iskrzącego między nimi napięcia, Draco uśmiecha się złośliwie. 

— O co chodzi, Granger? Ministerstwo uznało, że potrzebują ofiar do testów nowej szczepionki na smoczą ospę?

— Lepiej. Ministerstwo otwiera tej jesieni program szkoleniowy dla Mistrzów Eliksirów. Wielu starych Mistrzów… eee, zaginęło podczas wojny, a my desperacko potrzebujemy nowych. Potrzeba tylko zdobyć Wybitny z wybranych Owutemów i…

Draco przerywa jej głośnym westchnieniem. 

— Granger, nie podchodziłem do żadnego z Owutemów. Podczas naszego siódmego roku byłem zbyt zajęty pełnieniem roli sługi diabła, pamiętasz?

Hermiona odrzuca jego sarkazm machnięciem ręki. 

— A ja byłam zbyt zajęta walką ze złem. Ale egzaminatorzy robią oczywiście pewne wyjątki dla naszego rocznika. Przynajmniej tyle się nam należy po toczeniu dla nich bitew innego pokolenia. Po wojnie wróciłam do Hogwartu na jeden semestr by nadrobić luki i podejść do Owutemów w nieregularnych terminach. Jestem pewna, że ty też mógłbyś przystąpić do egzaminów.

— Nie zrobią wyjątku dla byłego Śmierciożercy.

— Może nie. Ale nie mogą cię powstrzymać od podejścia do już normalnie zaplanowanych Owutemów, prawda?

Draco prycha, ale część napięcia znika z jego twarzy.

— Następna tura egzaminów odbędzie się pod koniec czerwca, Granger. To zdecydowanie za mało czasu, aby złożyć podanie, narobić materiał i… — Urywa, gdy widzi fanatyczny błysk w jej oczach. — Co masz na myśli, Granger? Wyglądasz, jakbyś miała się zagotować i posłużyć mi jako nasze dziesiąte danie.

Hermiona śmieje się. 

— Cóż, jeśli musisz wiedzieć, właśnie mentalnie koduję kolorami twój planer z materiałami do nauki.

— Mój co?

— Planer. Opracuję ci go pod kątem przedmiotów, których będziesz potrzebować. Bez wątpienia konieczna jest Numerologia i Transmutacja. Prawdopodobnie Zaklęcia i Starożytne Runy. Ponieważ twoim głównym celem będa Eliksiry, będziemy musieli poczynić nad nimi dodatkowe przygotowania. Ale nie wątpię, że z łatwością poradzisz sobie z tym przedmiotem.

— A czemu to?

— Ponieważ — mówi, ściskając jego dłoń — w szkole zawsze zdobywałeś z Eliksirów najwyższe noty. I nadal się ich uczysz. Widziałam tę książkę w twojej bibliotece i wątpię, żeby była pierwszą, którą z własnej woli przeczytałeś. Lubisz ten temat i to jasne jak słońce. I…

— I?

Hermiona bierze głęboki wdech, a potem wyznaje: 

— I jesteś absolutnie genialny, Draco. Tak genialny jak ja. To jedna z rzeczy, które kocham w tobie najbardziej. Więc skoro ja perfekcyjnie zdałam swoje Owutemy, to wiem, że ty też możesz.

Między nimi zapada kolejna długa, napięta chwila ciszy. Hermiona pochyla głowę pod ciężarem swojej kwiecistej pochwały, a jej wzrok pada na ich splecione dłonie. W przeciwieństwie do Hermiony Draco nie może oderwać od niej wzroku. Powoli, ostrożnie wsuwa palec wskazujący swojej wolnej ręki pod jej podbródek i unosi go, aż znów napotka jego oczy.

— Zrobiłabyś to? — pyta ją miękko. — Pomogłabyś mi się uczyć?

— Zrobiłabym i zrobię. I powiem Kingsleyowi, że jeśli Ministerstwo nie przyjmie cię do programu szkoleniowego, to wyjdą na idiotów. — Kiedy wybucha surowym śmiechem, uśmiecha się. — Zacznę nawet dzisiaj, Draco, jeśli tylko mi pozwolisz. Ale myślę, że to może zabić romatyczność.

— Jaką romantyczność? — droczy się, ale jego palce ześlizgują się z jej podbródka i muskają jej policzek. Nachyla się ku niej, a ona instynktownie również nachyla się w jego stronę. Są wystarczająco blisko, by mogła poczuć jego oddech na swojej skórze.

— Draco — szepcze. Tylko jedno słowo. Stwierdzenie albo prośba, nie jest pewna.

— Hermiono — szepcze w odpowiedzi, a ona drży od gorąca tych trzech sylab na jej ustach. — Hermiono, myślę, że chcę cię pocałować…

— Miona? — przerywa im głos. — I… Malfoy?

Z ustami tylko o milimetry od siebie zarówno Hermiona, jak i Draco odwracają się w stronę intruza. Tam, zaledwie krok od ich wnęki, z gromami w oczach stoi Ron Weasley.


3 komentarze:

  1. Ten to zawsze wie kiedy się wpierdzielić między wódkę, a zakąskę @_@

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja. Nie. Wierzę. Co ten paszczur tutaj robi?! Było tak pięknie i przyjemnie. Zaczęli budować piękny romantyczny związek na zaufaniu i przyjaźni. A te lekkie żarciki tak przyjemnie się czyta. Ale oczywiście przychodzi pan "drama doskonała"! Jakby nie mogli mieć chwili wytchnienia. Mam nadzieję, że obejdzie się to bez rękoczynów i płaczącej Hermiony...

    OdpowiedzUsuń