Następnego ranka Hermiona budzi się powoli, krok po kroczku wycofując z cudownego snu, którego w pełni już nie pamięta. Tańczy on na granicy jej pamięci, a ona postanawia go gonić, zaciskając mocniej powieki i wtulając się w łóżko.

Wyciąga rękę, żeby wsunąć swoją już dość znoszoną, bawełnianą kołdrę pod brodę, ale zamiast tego jej palce chwytają coś miękkiego i futrzastego. Rozchyla powieki i odkrywa, że ​​jest przykryta puszystym, atramentowoczarnym kocem, którego nigdy wcześniej nie widziała. Mrugając i nic nie rozumiejąc, podnosi się do pozycji siedzącej i rozgląda dookoła.

Nic nie wygląda znajomo. Ani śladu roślin doniczkowych, fioletowych zasłon czy oprawionych w ramki zdjęć Harry’ego i Rona. Tylko blask porannego słońca, drogie meble i długie rzędy oprawionych w skórę książek.

— Gdzie…?

I wtedy świadomość w nią uderza: zasnęła w Dworze Malfoyów. I najwyraźniej została w nim całą noc. Nie została ani zamordowana, ani okaleczona, ani nawet przeklęta. Sama myśl o tym jest tajemnicza. Ale uderza w nią coś innego, przez co gorączkowo rozgląda się po bibliotece.

Szybko znajduje to, czego szuka: blondyna z zamkniętymi oczami i równym oddechem, leżącego na podłodze obok sofy. Draco nadal ma na sobie białą, oksfordzką koszulę i poluzowany krawat, a na jego brzuchu leży egzemplarz Eliksirów w praktyce. Brakuje mu jednak marynarki, a Hermiona z łatwością może się domyślić, z czego powstał jej czarny koc.

Sen potargał mu włosy, które teraz rozpościerają się blond kępkami na kolorowym dywaniku pod jego głową. Ostrożnie, żeby go nie obudzić, Hermiona sięga w dół i odgarnia kilka kosmyków z jego czoła. Pod jej dotykiem Draco wydaje z siebie zadowolony pomruk, ale się nie budzi. Coś w tym dźwięku sprawia, że ​​jej serce się zaściska i przez chwilę Hermiona myśli o nachyleniu się, by posmakować jego ust.

Zamiast tego wyplątuje się ze swojego koca i schodzi z sofy. Stoi nad nim niepewna, co robić, dopóki nie zaczyna burczeć jej w żołądku. Wyciąga więc różdżkę z kieszeni swojego swetra, by rzucić zaklęcie wygładzające zmarszczki na swoją sukienkę, a następnie przechodzi nad leżącym na ziemi ciałem Dracona. Jej buty leżą obok jednej ze szponiastych nóg sofy, więc Hermiona powoli zaczyna wsuwać w nie swoje stopy. Jednak szmer w oddechu Dracona sprawia, że ​​zatrzymuje się i cofa jedną nogę.

Powoli, delikatnie podnosi swoje balerinki i kładzie je na jego przemienionej w koc marynarce. Gryfońskoczerwone buty wyraźnie kontrastują z atramentową czernią pluszu. Nie ma mowy, żeby Draco ich nie zobaczył, kiedy się obudzi. Powinny dać mu znać, że Hermiona wciąż jest gdzieś w posiadłości.

Przekazując mu w ten sposób wiadomość, dziewczyna wykrada się cicho z pomieszczenia. Stojąc w ciemnym korytarzu za drzwiami biblioteki, poświęca chwilę, żeby zorientować się, gdzie dokładnie jest. Po prawej stronie widzi długi rząd zamkniętych drzwi. Po swojej lewej dostrzega na końcu korytarza majaczącą smużkę światła. Rusza w tamtym kierunku, mając nadzieję, że w ten sposób znajdzie główne schody.

Kilka błędnych zakrętów, parę nieznanych korytarzy, trzy klatki schodowe i garść szeptanych przekleństw później, Hermiona w końcu – w końcu – znajduje drzwi do kuchni Dworu. Popycha wrota ze starodawnego drewna i wzdycha z ulgą, gdy okazuje się, że ogromny pokój jest pusty i nie ma w nim ani skrzatów, ani żadnego z Malfoyów. Po szybkim przejrzeniu każdej ze spiżarni, zabiera się do pracy.

Hermiona nie ma pojęcia, jak dużo czasu tam spędza, biegając między miskami, patelniami i piekarnikami. Zamiast śledzić czas, gubi się w konsystencji ciasta, skwierczeniu chrupiących kiełbasek, woni wanilii. To jest powód, dla którego zaczęła piec tamtego wczesnego, majowego poranka w zeszłym roku: z czystej radości, ale także ze względu na sposób, w jaki składniki wymagają całkowitego zaangażowania jej mózgu i serca. Przygotowywanie jedzenia jest niesamowicie bliskie rzeczywistej magii. I za każdym razem, gdy Hermiona gotuje, czuje też, jakby było to najbliższe uwalnianiu się od mrocznej, straszliwej przeszłości.

Układa ostatni naleśnik na wysokim stosie, kiedy słabe „ekhem” kieruje jej uwagę ku drzwiom. W progu stoi Draco, obserwując ją. Pozbył się krawata, a jego koszula i włosy wciąż są w nieładzie. Trzyma buty Hermiony w swojej dłoni, a w jego oczach widać miękkość, której nie widziała tam wcześniej.

Jej serce znów się zaciska. Do tego stopnia, że jest w stanie tylko wyszeptać: 

— Dzień dobry.

— Dzień dobry — mówi Draco, a jego szorstki, dopiero co obudzony głos wywołuje w niej coś przyjemnego i nieco niezręcznego.

— Masz ochotę na śniadanie? — oferuje, desperacko mając nadzieję, że Draco nie zauważy, że jej policzki się czerwienią, a źrenice rozszerzają. Blondyn tylko kiwa głową i okrąża wyspę kuchenną, by zatrzymać się tuż za dziewczyną. Upuszcza jej buty na podłogę, aby mogła wsunąć w nie stopy, kiedy tylko tego zechce. Następnie Draco bez słowa pochyla się nad nią, aby chwycić za plasterek mięsa z talerza z jedzeniem, który przygotowała.

Kiedy to robi, jego klatka piersiowa naciska na jej ramiona. I zanim Hermiona zda sobie z tego sprawę, napiera z powrotem na niego. Oboje się rumienią, a Draco gwałtownie wciąga powietrze. Jednak nie odsuwa się od niej. Zamiast tego jego wolna ręka opada na jej biodro.

— Granger — szepcze jej do ucha, a jej mózg praktycznie eksploduje.

Już ma owinąć ramiona wokół szyi Dracona i go pocałować aż do utraty tchu, kiedy inny głos ją powstrzymuje.

— Dzień dobry, Draco. Panno Granger, co za miła niespodzianka.

Uwaga Hermiony przesuwa się niechętnie w stronę drzwi, skąd wpatruje się w nich Lucjusz Malfoy. Draco zamiera za jej plecami na kilka sekund, wciąż trzymając rękę na jej biodrze. Potem z cichym jękiem, który tylko ona słyszy, puszcza ją i odsuwa się w bok.

— Ojcze — cedzi Draco. W jego tonie wyraźnie wyczuwalny jest fakt, że jego ojciec nie jest tu w tej chwili mile widziany.

— Czy masz coś przeciwko, jeśli do was dołączę? — pyta Lucjusz, nieświadomy lub nieprzejęty irytacją syna. — Nie mogłem powstrzymać się od podążenia za zapachami śniadania.

Kątem oka Hermiona widzi, jak twarda linia ust Dracona mięknie.

— Czy naprawdę jesteś dziś głodny? — pyta ojca. Pomimo wcześniejszej irytacji głos Dracona jest czuły. Jakby głód Lucjusza miał teraz większe znaczenie niż cokolwiek innego.

— Jestem — mówi Lucjusz, uśmiechając się. — Chociaż nie powinno być to takie zaskakujące, biorąc pod uwagę wpływ, jaki ma na mnie kuchnia panny Granger.

Nieoczekiwany komplement niemal rekompensuje okazję, którą ona i Draco właśnie stracili. Hermiona przywołuje kolejny talerz i szybko nakłada na niego dwa naleśniki, połówkę grejpfruta i dużą porcję kiełbasek. Podaje talerz Lucjuszowi i czeka, aż mężczyzna wyciągnie różdżkę, aby przywołać sobie własne sztućce i krzesło. Kiedy jednak tego nie robi, Hermiona marszczy brwi i przyzywa je za niego.

— Dziękuję — mówi cicho Lucjusz, siadając — za wykonanie całej tej pracy, panno Granger. Widzisz, nie wolno mi już używać różdżki. Rozkaz Ministerstwa.

Hermiona czuje, jak coś zimnego osiada jej w żołądku. Częściowo jest zadowolona, ​​a nawet podekscytowana, że ​​niesławny Lucjusz Malfoy został w ten sposób ukarany. Że nie może już wyrządzić różdżką żadnej krzywdy, jak zwykł to kiedyś robić. Ale jest jej też przykro z powodu tej kary – bo zdaje sobie sprawę z czystego przerażenia, jakie musi odsuwać czarodziej, który został tak ogołocony.

— Przepraszam — szepcze.

Zanim nawet zorientuje się, dlaczego to robi. Zanim zdoła pojąć szaleństwo swojego czynu, Hermiona wyciąga rękę, by złapać Lucjusza za jego własną. Oczy wszystkich – razem z nią samą – spoczywają na małej dłoni Hermiony Granger zaciśniętej na ręce Lucjusza Malfoya.

Niemal natychmiast Hermiona cofa swoje palce, jakby dotknęła żmii. 

— Ja nie… nie jestem pewna, czy….

Draco ratuje ją, przyciągając bliżej swój talerz. Głośno.

— Granger — mówi, a głośność jego tonu jest o co najmniej trzy stopnie wyższa niż zwykle. — Czy w takim razie mam nałożyć dżem na te małe naleśniki?

Hermiona czuje tak silny przypływ wdzięczności, że mogłaby go pocałować. Ale Lucjusz nadal uważnie ich obserwuje, więc wypełnia ona swoje słowa szyderstwem.

— Nie masz już dwunastu lat, Draco. Zjedz je z cukrem pudrem i wyciśniętą cytryną jak dorosły.

Draco prycha, ale kiedy przechodzi za nią, by usiąść obok swojego ojca, przesuwa lekko palcami po jej talii. I tak po prostu znowu się uśmiecha.

Reszta poranka mija przyjemnie. Cała trójka prowadzi uprzejmą rozmowę, dopóki nie dołącza do nich Narcyza. Widząc Hermionę, ubraną we wczorajszą sukienkę w nowym odcieniu zieleni i z kępką lekko napuszonych przez sen włosów, Narcyza unosi jedną brew. Na szczęście kobieta nie komentuje wyglądu Hermiony, gdy nakłada jedzenie na własny talerz.

— Jak wspaniale — mówi, siadając na swoim miejscu. — Od wieków nie jadłam naleśników.

Jednak Narcyza najwyraźniej nie dołączyła do nich tylko na śniadanie. Zjadła jedynie kilka kęsów grejpfruta, zanim skierowała swoje znaczące spojrzenie na syna.

— Draco, kochanie, mam wieści à propos tego, o co prosiłeś mnie wczoraj.

Draco niemal upuszcza widelec na talerz i patrzy na matkę. 

— Tak? — pyta z zapałem. — Udało ci się to załatwić?

— Tak. Ale jest drobny… haczyk. — Widząc zmarszczone brwi Dracona, kobieta wzdycha. — Jedyny przedział czasowy, w którym na to pozwolą, jest dziś wieczorem. O 18:30.

Draco wzdryga się. 

— Dziś wieczorem? Dzisiaj? Tak dzisiaj-dzisiaj?

— Obawiam się, że tak. Najwyraźniej inna rodzina również zrobiła rezerwację dla... tej lokalizacji, ale udało się załatwić dzisiejszy wieczór. Aby Aurorom wygodniej było monitorować wszystko dziś, a nie w następną sobotę.

— I dlaczego jest to nasz cholerny problem? — warczy i przeczesuje palcami swoje rozczochrane włosy.

— Wiesz dlaczego, mój drogi. Możesz ich przeklinać, ile tylko chcesz, ale to nie zmieni ich decyzji. Więc proszę, postaraj się być wdzięczny za fakt, że w ogóle się zgodzili.

— Spróbuję.

Narcyza mlaska z dezaprobatą, ale nie upomina go ponownie.

— Zadzwoniłam przez Fiuu do Bastiena, żeby to pozmieniać — mówi. — Na szczęście mieli wakat dziś o 19:00 – tak wcześnie, że prawie nietaktownie. Jednak tacy czarodzieje jak my nie mogą być wybredni, jeśli chodzi o ich kociołki.

Draco krzywi się, patrząc na swój talerz, ale mówi: 

— Dziękuję, mamo. Za zajęcie się tym wszystkim. Ty… już i tak wiele zrobiłaś.

— Oczywiście, kochanie. Dla ciebie wszystko. I powinieneś wiedzieć, iż myślę, że cały wysiłek jest tego wart. Całkowicie tego wart.

Na ułamek sekundy wzrok Narcyzy kieruje się ku Hermionie. I Hermiona już wie, że ich rozmowa ma z nią coś wspólnego. Draco jeszcze bardziej podsyca jej ciekawość, kiedy nachyla swoje ciało w jej stronę.

— Granger, skończyłaś?

Hermiona marszczy brwi, patrząc na swój talerz, oczyszczony ze wszystkiego oprócz na wpół zjedzonej kiełbasy. 

— Tak, ale…?

— Czy mogłabyś pójść za mną z powrotem do biblioteki? — przerywa. — Mam kilka rzeczy do zrobienia i potrzebuję twojej pomocy.

— Oczywiście, że tak — mówi. Częściowo dlatego, że to prawda, a częściowo dlatego, że teraz umiera z niecierpliwości, by dowiedzieć się, co się dzieje. Draco zbiera ich talerze, lewituje je do zlewu i ustawia gąbkę w tryb szorowania. Hermiona prawie się śmieje na ten widok: Draco Malfoy wykonujący domowe zaklęcia bez jej pomocy. To kolejny dowód na to, że skrzaty domowe Malfoyów naprawdę są wyzwolone. To też kolejny dowód na to, że uważał na ich wspólnych lekcjach pieczenia na więcej niż jeden sposób.

Nieświadomy jej rozbawienia, Draco całuje matkę w policzek, kiwa głową ojcu i idzie w stronę kuchennych drzwi. Hermiona z niepokojem wstaje, by do niego dołączyć.

— Cudownie było znów cię widzieć, Hermiono — woła za nią Narcyza z porozumiewawczym uśmiechem. — Baw się dobrze.

Hermiona, marszcząc brwi, odwraca się, by zapytać Narcyzę, co ta ma na myśli. Ale zanim zdoła to zrobić, Lucjusz wstaje i przerywa jej myśl.

— Panno Granger — mówi — dziękuję za kolejny czarujący posiłek.

— Cała przyjemność po mojej stronie, panie Malfoy. I proszę, mów do mnie Hermiono.

Lucjusz kłania się lekko – bez wątpienia wynika to z jego czystokrwistych manier. Następnie robi coś, co musi wymagać od niego naprawdę dużej odwagi: obejmuje ją ramieniem i ściska w najbardziej niezręczny na całym świecie sposób.

***

Zanim docierają do mniejszej biblioteki, Hermiona prawie przestaje czuć się przerażona tym, co właśnie wydarzyło się w kuchni. Draco otwiera dla niej drzwi, równocześnie wypuszczając z ust długi oddech.

— Więc... w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin każde z moich rodziców miało okazję cię przytulić, prawda? Nie mam halucynacji?

— Wydaje mi się, że nie. Co sprawia, że zastanawia mnie jedno: jak myślisz, jak zimne jest teraz piekło, skoro zamarzło?

— Wiesz, nie jestem nawet pewien, czy mój ojciec kiedykolwiek przytulił mnie.

Hermiona kręci głową, wchodząc za nim do pokoju. 

— Powinieneś kiedyś spróbować jednego jego z uścisków. Gorąco polecam. Są bardzo ciepłe i szczere. I wyraźnie dobrze wyćwiczone.

Draco śmieje się głośno i idzie na środek biblioteki. Szybkim zaklęciem przywraca transmutowany wczoraj koc do jego pierwotnej postaci. Hermiona obserwuje chłopaka, mając nadzieję, że wyjawi jej szczegóły tego, o czym rozmawiał z matką w kuchni. Ale kiedy on powoli porządkuje pokój – usuwa zaklęciem puste pudełka po jedzeniu na wynos, starannie układa marynarkę na oparciu sofy – Hermiona postanawia, że ​​nie może dłużej czekać.

— O czym rozmawiałeś wcześniej? — wyrzuca. — Ze swoją matką w kuchni?

Draco zatrzymuje się, opuszcza różdżkę i patrzy na Hermionę z dziwnym uśmiechem. Ma zamknięte usta i uśmiecha się równie chytrze, co niepewnie. Nie odpowiada od razu – najpierw chowa różdżkę i podchodzi do dziewczyny. Kiedy są na tyle blisko, że mogą dotknąć siebie nawzajem, jego uśmiech blednie. Draco nerwowo odchrząkuje.

— Granger, masz jakieś plany na wieczór?

Hermiona marszczy brwi w zamyśleniu. Dzisiaj jest niedziela? Zwykle spędzała niedzielne wieczory w otoczeniu tekstów prawnych i ryz pergaminu, przygotowując listy rzeczy do zrobienia na nadchodzący tydzień. Z pewnością jest to obecnie dość nieistotne, jednak o wiele bardziej rutynowe niż spędzanie czasu z Draconem, z którym nie widywała się ostatnio poza sobotami.

Oczywiście oprócz dzisiejszego poranka. A ten poranek był taki… taki….

Draco wpatruje się w nią zaniepokojony, a ona uświadamia sobie ze wstrząsem, że jeszcze mu nie odpowiedziała. Widząc go stojącego tam, zamartwiającego się z zaciśniętymi zębami i prawie drżącego z nerwów, Hermiona stara się nie uśmiechnąć.

— Nie wiem, Draco… mam plany?

Draco to sprytny mężczyzna, który natychmiast pojmuje jej podtekst. Część jego napięcia znika.

— To zależy, Granger. Myślisz, że tym razem mogłabyś powstrzymać się od gwałtownej reakcji na niespodziankę?

— Cóż, to również zależy. Czy zamierzasz wciągnąć mnie w jakąś formę magicznego transportu, nie mówiąc mi dlaczego?

Jego chytry uśmiech powraca. 

— Oczywiście, że tak.

Hermiona krzyżuje ramiona na piersi i zmusza swoją twarz do przybrania grymasu; to raczej trudne, ponieważ jedyne czego chce, to uśmiechać się jak głupia.

— Co ty knujesz, Draconie Malfoyu?

— Zobaczysz, Hermiono Granger.

Dziewczyna wzdycha z udawaną irytacją. 

— Dobra, możesz zachować dla siebie te sekrety… na razie. Ale nigdzie z tobą nie pójdę, dopóki nie dowiem się, jakiej formy magicznego transportu użyjemy.

— Świstoklika, jeśli musisz wiedzieć. Będzie na nas czekał na Ulicy Pokątnej i powinien aktywować się dziś o 18:30.

— Jak powinnam się ubrać?

— Dlaczego myślisz, że obowiązuje jakiś konkretny ubiór?

Hermiona prycha. 

— Bo mówimy o tobie, Draco.

— Słusznie. Obawiam się, że ubiór jest półformalny.

— Dlaczego się „obawiasz”?

— Ponieważ zarezerwowany dla nas świstoklik odleci za niecałe dziewięć godzin. Nie jestem pewien, czy to wystarczająco dużo czasu, by udało ci się zapanować nad włosami i ubiorem.

— Znowu mamy po czternaście lat, Draco? Wiesz, obrażanie moich włosów wtedy ci nie pomogło, więc tym bardziej nie pomoże ci teraz.

— Dobrze, dobrze. — Podnosi ręce w geście poddania. — Pozostaw włosy bez zmian. Podczas obiadu będziemy mogli przechowywać w nich nasze różdżki.

Hermiona ignoruje tę zniewagę i triumfalnie dźga go palcem. 

— Ha! Więc idziemy na obiad!

Draco się uśmiecha. 

— Masz mnie, Granger. Ale „gdzie” pozostanie tajemnicą aż do dzisiejszego wieczoru.

— Mogę z tym żyć. Po prostu wrócę do domu przez Fiuu, odpocznę i się przygotuję, a potem spotkamy się na Ulicy Pokątnej, tak? Może w pobliżu Esów i Floresów? Czekam na specjalne zamówienie od nich i…

Urywa, gdy widzi drżącą minę Draco.

— Właściwie — mówi, kuląc się w sobie — czy mógłbym po prostu przenieść się kominkiem do twojego mieszkania, a potem razem z tobą aportować się do świstoklika? To byłoby… wygodniejsze, jak sądzę.

— Niby jak? Aportacja łączna jest taka uciążliwa, Draco. Dlaczego nie możesz sam aportować się na Pokątną?

Chłopak wpatruje się w podłogę. 

— Bo mi nie wolno. Nie przez kolejne trzy tygodnie i jeden dzień.

— Trzy…? — zaczyna, ale potem rozumie.

Za trzy tygodnie i jeden dzień wypada drugi maja. Tak się składa, że to też druga rocznica bitwy o Hogwart. A także data, którą obrał Wizengamot, wydając większość swoich wyroków.

— To była część twojego wyroku, prawda? — pyta cicho Hermiona. — Na dwa lata cofnęli twoją licencję na teleportację.

Draco wydaje się tym faktem okropnie zawstydzony, ale kiwa głową.

— To jeden z powodów, dla których połączyłeś ze sobą nasze kominki, prawda? — brnie w to dalej. — Żebyś mógł mnie odwiedzać przed końcem wyroku?

Draco waha się, zanim potakuje głową po raz drugi.

Ból w żołądku Hermiony przypomina jej ten, który czuła, kiedy dowiedziała się o ograniczeniach dotyczących różdżki Lucjusza. W pewnym stopniu rozumie ten aspekt wyroku Dracona. I ma ochotę go tylko dotknąć.

Więc dokładnie to robi. Przestaje walczyć ze swoimi instynktami i zawęża przestrzeń między ich ciałami.

Draco znów sztywnieje pod jej dotykiem. Ale po zaledwie dwóch sekundach niepewności, on również mocno ją obejmuje. Hermiona opiera głowę na jego koszuli i wdycha jego czystą, korzenną woń. Czuje go całego – unoszenie się i opadanie jego klatki piersiowej, silne mięśnie przedramion na jej talii, zarys klamry jego paska na swoim brzuchu – i musi sobie nieustannie powtarzać, żeby nie zacząć drżeć z satysfakcji.

— To jest właśnie uścisk od każdego Malfoya w ciągu dwudziestu czterech godzin — szepcze mu w pierś i czuje jego lekki śmiech.

— Hermiono, ja… — zaczyna Draco, ale ona przerywa mu lekkim uściskiem. Może tylko się domyślać, co powie, i nie chce, żeby to właśnie ten moment był dla nich początkiem. Chce, aby początkiem był dla nich dzisiejszy wieczór – i jego każda tajemnicza, przerażająca, cudowna minuta.

— Lepiej już pójdę — mówi z wymuszoną obojętnością, gdy go puszcza. — Jeśli rzeczywiście mam wykonać te rozkazy i zrobić coś z tą moją wielką, rozczochraną głową.

Oddech Draco robi się płytki, a jego źrenice się rozszerzają. Ale i tak się uśmiecha – prawdopodobnie z powodu przytoczenia przez nią jednej z jego ulubionych, starych drwin.

— W sumie po co, Granger, skoro twoje włosy zapewniają ci tyle dodatkowej przestrzeni do przechowywania?

— Mówisz, że wolisz to — pyta, wskazując na swoją głowę — od mojej wyszywanej koralikami torebki?

Draco prycha elegancko. 

— Nie jestem pewien – obie opcje są zarówno przestronne, jak i dziwne.

Hermiona kręci głową, jakby chcąc podkreślić rozmiar swojego gniazda loków, po czym podchodzi do jego kominka. Kiedy staje na środku z garścią proszku Fiuu, spogląda na Dracona.

— 18:15 u ciebie, Granger?

— To randka — mówi. Potem upuszcza proszek i woła adres swojego mieszkania. Zamiast wirującej zieleni płomieni, tak naprawdę widzi jedynie jego usta, które wykrzywiają się w uśmiechu.


1 komentarz: