Po raz drugi w tym miesiącu Hermiona budzi się w Dworze Malfoyów. Oczywiście tym razem jest całkowicie naga.

Tak jak ostatnio Draco śpi spokojnie obok niej, a jego oddech jest głęboki i równy przy jej uchu. Hermiona poświęca chwilę, by podziwiać blade światło świtu na jego bladej skórze – sposób, w jaki sprawia ono, że ​​Draco wygląda niczym z porcelany, jednocześnie tak bardzo gładki i łamliwy.

Jest piękny, myśli. Piękny, dziwny i jej.

Hermiona przez chwilę zastanawia się, czy nie obudzić go na kolejną rundę – szóstą? Siódmą?

Zamiast tego ostrożnie wysuwa się z jego ramion i chwyta za jedno z otaczających ich luźnych prześcieradeł. Znajduje różdżkę gdzieś w zagłębieniu sofy, celuje nią w prześcieradło… a potem cicho jęczy, gdy prześcieradło powraca do swojej pierwotnej formy. Poszarpana przy zapięciach koszula Dracona nie jest tym, na co liczyła Hermiona, ale będzie musiała jej wystarczyć.

Rzuca ciche Reparo na kilka rozdarć, wsuwa ją przez ramiona, a następnie używa Zaklęcia Przylepca, aby zamknąć przód koszuli. Hermiona tęsknie przygląda się pozostałym prześcieradłom, jednak są one zbyt ciasno owinięte wokół ciała Dracona, by można było je transmutować bez obudzenia go. Naciąga na siebie majtki – które zeszłej nocy wylądowały tuż przy kracie kominka – i o bosych stopach wychodzi na palcach z biblioteki.

Z jakiegoś powodu korytarze Dworu już jej nie dezorientują i w ciągu pięciu minut udaje jej się trafić do kuchni. Spodziewa się zastać puste pomieszczenie, w którym będzie mogła na spokojnie coś ugotować tak jak ostatnim razem, kiedy się tu obudziła. Ale chociaż dziś słońce nie wzeszło jeszcze w pełni, kuchnia jest po brzegi wypełniona skrzatami domowymi. Niektóre rozmawiają przy filiżankach pełnych kawy, podczas gdy inne przygotowują poranne posiłki dla rodziny Malfoyów.

— Maevy!

Hermiona macha do małej skrzatki stojącej przy piecu. Maevy, która wygląda jak królewna w swoim leśnozielonym garniturze, odwraca się do Hermiony i wzdycha z wyrazem czegoś, co można opisać jedynie jako ulgę.

— Och, panienko! Maevy tak się cieszy, że nadal tu jesteś. Tak bardzo się cieszy, że panicz Draco i panienka się pogodzili.

Potem Maevy długo i uważnie przygląda się ubraniu czarownicy. Albo ich braku. Hermiona ma wystarczająco rozsądku, by zdać sobie sprawę, że jest prawie naga w obliczu tych wszystkich wykwintnie odzianych skrzatów. Krzywiąc się z zakłopotaniem, próbuje ściągnąć rąbek koszuli Draco w dół swoich ud. To dość spóźniona próba skromności, ale cóż… to jedyne, co jej zostało.

Maevy wymienia znaczące spojrzenia ze skrzatką stojącą obok niej.

— Czy panienka… nabrała apetytu? — pyta niewinnie Maevy, a drugi skrzat tłumi chichot.

— Właściwie — mówi Hermiona, ignorując wysyp skrzacich chichotów, które teraz rozbrzmiewają w całej kuchni — miałam nadzieję, że pozwolicie mi samej ugotować śniadanie? Dla siebie i Draco?

Maevy otwiera usta, by odpowiedzieć, ale inny, głębszy głos nagle jej przerywa.

— Czy w takim razie robimy pełne angielskie śniadanie, Granger?

Hermiona odwraca się z nieskrępowanym uśmiechem.

Draco stoi tam, opierając się o szafkę z rękami skrzyżowanymi na swojej pokrytej bliznami piersi. Ma na sobie jedynie przetransmutowane z prześcieradła czarne spodnie. Hermiona przypuszcza, że ​​ma to sporo sensu, ponieważ jego podarta koszula jest obecnie zajęta.

— Witam — mówi, zakładając ręce na piersi i opierając ciężar ciała na jednym ze swoich bioder. — Gotowy na śniadanie?

Draco chłonie spojrzeniem jej sugestywną postawę, aż nie może się dłużej powstrzymać. Wydaje z siebie lekki pomruk i dociera do niej dwoma szybkimi krokami. Zanim Hermiona zdąży zareagować, on obejmuje ją swoimi nagimi ramionami.

— Dlaczego miałbym chcieć jakiekolwiek jedzenie — szepcze jej do ucha — skoro ty wyglądasz tak smacznie?

Hermiona chichocze, chwyta go za biodra i przyciąga go bliżej. 

— Najpierw śniadanie — szepcze w odpowiedzi. — Potem runda numer siedem.

— Czy to naprawdę dopiero siódma runda? Lepiej jedz szybko, bo już jesteśmy spóźnieni.

Draco musi dostrzec, jak bardzo Hermiona się rumieni, bo składa mały pocałunek na jednym z jej rozgrzanych policzków. 

— Jesteś boska, Granger. Nawet w moich ubraniach.

— Całkiem podoba mi się ta koszula — mówi, pociągając nosem. — Chyba ją sobie zatrzymam.

— Tak długo, jak obiecasz nosić tylko ją i nic więcej.

— A co z moimi majtkami?

— Te są całkowicie opcjonalne.

— Ach tak? A które z nas ma w tej kwestii podejmować decyzje?

W odpowiedzi Draco nachyla się, by głęboko ją pocałować. Hermiona odwzajemnia ten pocałunek i czuje, że z każdą sekundą robi się coraz bardziej podniecona. Jej ręka właśnie zaczęła sunąć w dół jego brzucha, prostu ku guzikowi spodni, kiedy zatrzymuje ją chichot skrzatów.

Dopiero w tym momencie Hermiona zdaje sobie sprawę, że mają co najmniej ośmioosobową publiczność. Jej policzki znów zalewa soczysty rumieniec, ale Draco nie wydaje się być nawet w najmniejszym stopniu zakłopotany.

— Um, moi drodzy? mówi do skrzatów, nie kłopocząc się oderwaniem swoich ust od ust Hermiony. — Czy moglibyście dać nam trochę prywatności?

Chór chichotów rozbrzmiewa w kuchni, a zaraz po nim następuje jednoczesny trzask teleportacji. W pomieszczeniu pozostaje tylko Maevy. Hermiona może rozpoznać, że to właśnie ona, ze sposobu, w jaki skrzatka odchrząkuje z irytacją.

— Czy Maevy powinna więc po prostu wysłać paniczowi i panience śniadanie do mniejszej biblioteki? W końcu w tym miejscu przygotowujemy jedzenie. Maevy chciałaby utrzymać ten pokój w czystości, jeśli można.

Perlisty śmiech wyrywa się z gardła Hermiony, gdy spogląda ona w dół na małą skrzatkę tupiącą niecierpliwie stópką.

— Przepraszam, Maevy — mówi Hermiona i dodaje już poważniejszym tonem: — Wydaje mi się, że jesteśmy teraz na etapie, na którym dajemy się ponieść.

Maevy wzdycha i macha lekceważąco ręką.

— Dziękuję za stwierdzenie oczywistości, panienko.

Draco nie czeka na dalsze instrukcje. Owija mocno ramiona wokół talii Hermiony i oboje natychmiast przeskakują z powrotem do biblioteki, gdzie czeka już na nich gorące, parujące śniadanie.

Powoli, z niedowierzaniem, głowa Hermiony odwraca się od tacy ze śniadaniem prosto ku Draco.

— Czy… czy właśnie nas tutaj teleportowałeś?

Draco wzrusza ramionami, ale w jego oczach widać błysk dumy. 

— Jest drugi maja.

Zanim Hermiona zdoła w pełni zrozumieć, co właśnie powiedział, całuje go zaciekle, tak samo dumna z jego odzyskanej wolności jak on. I wtedy jego słowa gwałtownie do niej docierają, a jej serce nagle zamiera.

— Drugi — szepcze i nagle odkrywa, że ​​jej nogi się pod nią uginają. Z drżącymi kolanami opada bez gracji na sofę. Draco obserwuje ją, a nagła niepewność rysuje się w jego rysach, dopóki świadomość nie zalewa również i jego. Pada obok niej i ujmuje jedną z jej bezwładnych dłoni w swoją.

— Ten dzień jest dla ciebie szczególnie zły, prawda?

Hermiona kiwa głową, walcząc z falą mdłości.

— W zeszłym roku byłam tak zdenerwowana, że ​​nie spałam aż do świtu. I piekłam. To było… nieoficjalne rozpoczęcie Tour De PTSD.

— Tej samej nocy zerwał z tobą też Weasley, prawda? — zgaduje. Kiedy Hermiona ponownie kiwa głową, Draco wzdycha. — Wiem, że mam mniej powodów niż ty, by nienawidzić ten dzień… ale mimo wszystko je posiadam. Kurewsko nienawidzę tego dnia. Nienawidziłem go jeszcze przed naszym wyrokiem. Zawsze odnoszę wrażenie, że ci, którzy polegli na wojnie, giną tego dnia znowu i znowu. I chociaż wiem, że to nieprawda… nie potrafię tego nie czuć.

— Doskonale wiem, co masz na myśli — mówi. — Szalonooki zginął jako pierwszy. A Zgredek umarł tamtego… tamtego dnia, kiedy stąd zbiegliśmy, to była Wielkanoc. Ale i tak o nich zawsze myślę w tym dniu najczęściej. Potem zginęli też Tonks i Lupin. I jeszcze Colin Creevey…

— Charity Burbage — dodaje. — Severus Snape. Vincent Crabbe. Fred Weasley.

Hermiona patrzy na niego, a on się krzywi.

— Lubiłem bliźniaków — wyjaśnia Draco z żalem. — Chociaż nigdy się do tego nie przyznawałem. Byli zabawni w tamtych wyraźnie nieśmiesznych czasach.

Przez dłuższą chwilę siedzą razem w milczeniu, Hermiona wpatruje się tępo w kominek, a Draco gładzi kciukiem wierzch jej dłoni. Potem dziewczyna wydaje z siebie cichy, pełen nadziei dźwięk.

— Wydaje mi się, że mogę mieć pomysł. Coś podobnego do Tour De PTSD. Co ty na to?

Draco odrywa wzrok od ich dłoni i unosi jedną brew, co Hermiona traktuje jako zaproszenie do kontynuacji swojej wypowiedzi.

— Oto, o czym myślę: co by było, gdyby ten dzień nie musiał być taki okropny? Może urządzilibyśmy jakąś uroczystość?

— Imprezę? — pyta Draco bezbarwnym tonem.

— Można to tak ująć — mówi. — Ale może powinniśmy to nazwać… grupowym pojednaniem. Szansą dla nas wszystkich, aby się spotkać i po prostu porozmawiać. Wspólnie stawić czoła naszemu PTSD.

Teraz Draco unosi obie brwi. Ale Hermiona tylko nabiera pary. Mówi dalej z pełnym ekscytacji blaskiem w oczach.

— Moglibyśmy spotkać się w Dziurawym. Merlin wie, że pub będzie dziś raczej dość pusty. Jest wtorek, drugi maja – podwójnie niefortunne okoliczności, jeśli o mnie chodzi. Mogłabym wysłać sowę do Hanny Abbott, która zna właściciela. Uzyskałaby dla nas pozwolenie. Wtedy ty i ja moglibyśmy porozsyłać sowy do wszystkich naszych znajomych ze szkoły. Oczywiście ty napisałbyś do Ślizgonów, a ja zajęłabym się tymi z pozostałych domów.

Draco prycha. 

— Co, Granger? Nie sądzisz, żeby Puchoni przybiegli na moje zawołanie?

— Draco, twoja matka powiedziała mi, że żółty kolor dosłownie przyprawia ją o mdłości. Zakładam, że niedaleko pada jabłko od jabłoni.

— Touché — przyznaje.

Hermiona przygląda mu się przez chwilę. 

— Dasz sobie z tym radę? Chodzi mi o to, że będzie to cały wieczór w otoczeniu alkoholu? Jeśli chcesz, możemy znaleźć inne miejsce niż pub. Moje mieszkanie jest oczywiście za małe, u Harry’ego jest wystarczająco dużo miejsca, ale on raczej nie zdradzi wszystkim lokalizacji. Niestety Dwór mógłby przerazić sporo osób… Może więc park? A może… jakiś publiczny plac czy coś takiego?

Draco kręci głową i przeczesuje palcami włosy – rozpuszczone tak, jak lubi nosić je najbardziej.

— Niech będzie Dziurawy, Granger. Napiję się tego mdląco słodkiego soku z dyni. Pochłonę całe hektolitry. Tak dużo, że jutro rano twoi rodzice prawdopodobnie będą musieli usunąć wszystkie moje trzonowce.

Hermiona uśmiecha się szeroko. 

— Jestem pewna, że nadal będziesz wyglądać seksownie nawet z kompletem sztucznych zębów.

— Mówiąc o seksowności, jak zamierzamy dziś wieczorem zająć się kwestią nas, Granger? To wszystko jest dość świeże i nie jestem pewien, czy cały Hogwart jest gotowy na parę Malfoy-Granger. Weasleyowi praktycznie eksplodowała głowa, kiedy zobaczył nas razem. Co prawda, emocje nie pomogły. Ale jednak.

Hermiona trąca Dracona łokciem w żebra, ale niech to szlag trafi, bo on ma rację. Tylko garstka znajomych ma o nich pojęcie, a nawet ci wybrani nie znają jeszcze całej prawdy.

— Może rozegramy to na spokojnie? — sugeruje. — Przybędziemy i wyjdziemy razem, ale przez resztę nocy będziemy trzymać się na dystans. By dać ludziom czas na żałobę i ukojenie ran, zanim zaserwujemy im szok życia.

Draco kiwa głową z aprobatą. Ale kiedy Hermiona znów zatraca się w planach na dzisiejszy wieczór, nie dostrzega malującego się w jego rysach rozczarowania. Nie wie, że gdyby zależało to od Draco, on nie rozegrałby tego na spokojnie.

Jednak jego zmartwienie znika, kiedy Hermiona ponownie na niego spogląda.

— Zjedzmy śniadanie, a potem zacznijmy rozsyłać sowy z zaproszeniami — sugeruje. — Jestem pewna, że jeśli zabierzemy się za to w miarę szybko, zdołamy rozesłać wszystko jeszcze przed południem, żeby każdy mógł…

— O nie, Granger — mruczy Draco. — Nie, dopóki nie skończymy rundy siódmej.

Draco rzuca się na nią, w pełni niszcząc to, co zostało jeszcze z jego białej koszuli. Jeśli jej podekscytowany chichot ma być jakąkolwiek wskazówką, to Hermionie nie przeszkadza to lekkie opóźnienie. I to ani trochę.

***

Po rundzie siódmej – albo nawet ósmej, jeśli liczyć wszystkie te niewiarygodne rzeczy, które Draco potrafi zrobić swoim językiem – dochodzą do wniosku, że któreś z nich może potrzebować kąpieli, nawet jeśli nie udaje im się ustalić, które potrzebuje jej najbardziej.

Przez chwilę Hermiona rozważa propozycję dołączenia do niego pod prysznicem. Ale odmawia smutnym potrząśnięciem głową. Choćby bardzo tego chcieli, żadne z nich nie może siedzieć przez cały dzień w podartych ubraniach. Draco wykonuje zaklęcie ponownego połączenia ich kominków (dość nieśmiało), a potem Hermiona wraca przez Fiuu do domu, by wziąć najszybszy prysznic w całym swoim życiu i równie ekspresowo się przebrać.

Kiedy wraca do biblioteki, Draco już czeka na nią na sofie, wyglądając zdecydowanie zbyt dobrze w swoich dżinsach i czarnej marynarce. Chłopak musi czuć to samo, patrząc na jej wygląd, ponieważ jego oczy suną lubieżnie wzdłuż linii jej nagich nóg, aż do krótkiej, szarej spódnicy. Kiedy jego wzrok zatrzymuje się na jej zielonym swetrze, na jego ustach pojawia się powolny uśmieszek.

— Czyżbyś musiała okraść jakąś Ślizgonkę, by zdobyć ten sweter, Granger?

— Och, to? To po prostu coś, co… było pod ręką.

— Albo coś, co transmutowałaś?

Nie patrząc na niego, Hermiona podchodzi do miejsca, w którym wciąż czeka na nich śniadanie. Chwyta za grzankę i bierze jej mały kęs.

— Cóż, Draco, powiedzmy, że nie powinieneś rzucać na ten sweter Finite Incantatem, chyba że rzeczywiście lubisz czerwień.

Draco śmieje się głośno i podnosi z kanapy. Dołącza do niej przy stoliku i oboje zaczynają zajadać się posiłkiem, od czasu do czasu wymieniając kęsy jedzenia na pocałunki.

W końcu mają już dosyć, więc Draco przywołuje kilka piór, które trzyma w bibliotece. Hermiona zajmuje miejsce na drugim krańcu sofy. Draco jednak kręci głową.

— Za daleko — mówi, po czym bez dalszych wyjaśnień przyciąga ją do siebie.

— Przydławisz się moimi włosami — ostrzega Hermiona, ale mimo to opiera się o jego pierś.

— C'est la vie, Granger. I tak podejrzewałem, że tak właśnie zginę. Ta myśl chodzi za mną odkąd skończyłem jedenaście lat.

— Myślałeś, że z własnej woli na tyle się do mnie zbliżysz?

— Tego nie powiedziałem. Powiedziałem tylko, że uważam, że uśmiercenie przez twoje włosy jest wysoce prawdopodobne.

— Uśmiercenie przez moje włosy? Naprawdę, Draco?

Czuje jego ramiona na swoich plecach.

— Po tym, co zrobiliśmy dziś rano na podłodze — mówi — nie będzie to nieszczęśliwa śmierć. Z pewnością jest to jakieś pocieszenie, prawda?

Hermiona w odpowiedzi po prostu wsuwa się jeszcze bardziej na jego kolana. Siedząc w takiej pozycji, przywołuje do nich stos czystych arkuszy pergaminu. Na górze strony kreśli ogólne powitanie i szczegóły ich spotkania. Następnie używa swojej różdżki, aby powielić ten szablon na każdym z pozostałych arkuszy. Z satysfakcją pomrukuje, gdy wręcza Draco przez ramię zwitek pergaminów. Chłopak przyjmuje je, po czym odgarnia na bok dłonią jej włosy i składa na jej szyi dziękczynny pocałunek.

— Widzisz? — mówi. — Twoje włosy prawie mnie udusiły. Właśnie teraz.

Hermiona przewraca oczami, ale i tak sięga do tyłu, by musnąć go palcami po policzku, zanim zabiera się do adresowania zaproszenia. Draco również zaczyna pracę nad własnym stosikiem, zaczynając od Grega i Millie, by powoli przejść do Teo, Blaise’a, Pansy, Dafne Greengrass, Tracey Davis, Marcusa Flinta i Adriana Puceya. Na wszelki wypadek dorzuca jeszcze kilka nazwisk, ale biorąc pod uwagę liczbę jego byłych ślizgońskich współlokatorów, którzy nie żyją, ukrywają się lub są uwięzieni, Draco kończy swoją pracę o wiele szybciej niż Hermiona.

Po nakreśleniu ostatniego z nazwisk, chłopak nachyla się nad jej ramieniem i udaje, że sprawdza jej pracę.

— Jak ci idzie z tymi nieczytelnymi runami, które nazywasz pismem odręcznym? — pyta. Kiedy ona tylko chrząka, on uśmiecha się szeroko. — Bardzo wyraźne, Granger.

Hermiona wzdycha i rozciąga swoją ścierpniętą dłoń. 

— Po prostu… próbuję zdecydować, czy zaprosić też profesorów i starszych członków Zakonu. Ale chyba… nie. W każdym razie nie w tym roku.

— Mogę je napisać — oferuje. — Jeśli zmienisz zdanie.

Hermiona kręci głową, a Draco się śmieje. 

— O co chodzi, Granger? Nie chcesz, żebym dodawał swój podpis pod twoimi zaproszeniami?

Słysząc napięcie w jego głosie, Hermiona przechyla głowę, by delikatnie go pocałować.

— Oczywiście, że nie — mówi. — W końcu chcemy, żeby ludzie dziś wieczorem rzeczywiście przyszli, prawda?

Draco znowu się śmieje, tym razem w ten niezwykle szczery sposób, który sprawia, że serce Hermiony bije szybciej. Nie rzuca on jednak kolejnym żartem, więc Hermiona wraca do swoich pergaminów.

Kiedy podpisuje kolejne zaproszenia, czuje, że jego lewa ręka sunie w dół jej lewego ramienia. Na początku Draco po prostu muska knykciami jej dłoń w tę i z powrotem. To równocześnie prosty i pełen roztargnienia podświadomy sposób na utrzymywanie z nią kontaktu podczas pisania. Ale po chwili jego palec wskazujący zaczyna gładzić jej palec serdeczny, śledząc miejsce, w którym pewnego dnia może pojawić się pierścionek. Ten intymny gest jest tak intensywny, że Hermiona ma ochotę przetransmutować ich świeże ubrania w kolejny komplet pościeli.

— Uwielbiam to — wyrzuca z siebie. — Być tutaj z tobą w ten sposób. Ja… chcę robić to w każdej wolnej chwili, jaką mamy. O ile mi pozwolisz.

W pomieszczeniu zapada cisza i przez pełną minutę Hermiona jest pewna, że Draco zaraz ​​zepchnie ją z kolan i ucieknie. Ale on ją zaskakuje – i wzbudza w niej dreszczyk emocji – kiedy przyciąga ją bliżej i szepcze jej do ucha: 

— Ja też, Granger. Naprawdę.


1 komentarz: