Hermiona ląduje na prostych nogach tuż przed posiadłością Malfoyów. Tym razem bez potknięć i nudności – czuje w sobie jedynie kłębiący się gniew, którego uwolnienia nie może się doczekać. Rzuca szybkie Protego nad swoją głowę, aby powstrzymać nagły atak ulewy, ale wie, że kilka kropel deszczu, które ją dosięgnęły, już zrujnowało jej loki. I na Merlina, kompletnie jej to nie obchodzi. Na dokładkę wyrywa szpilki ze swoich włosów i pozwala swoim lokom szaleć, a ich splątanie i napuszenie jest teraz aż nazbyt trafną manifestacją emocji wirujących w jej sercu.

Mamrocząc pod nosem przekleństwa – dla wprawy, jeśli zajdzie taka potrzeba – wpada jak burza przez otwarte, mugolskie bramy. Prawdopodobnie znowu dostały zwarcia przez deszcz; jeśli Draco zerwał ich połączenie przez Fiuu, to nie ma najmniejszych szans, żeby zostawił dla niej otwartą bramę.

Długi podjazd prowadzący do Dworu stał się miejscami całkowicie rozmoknięty, wypełniając się szerokimi kałużami, których Hermiona nie jest w stanie całkowicie ominąć. Kiedy w końcu dociera do wejścia, jej baletki są w tak samo opłakanym stanie, jak jej włosy. Opiera się chęci kopnięcia w drzwi, a zamiast tego uderza pięściami w drewno tak mocno, że aż bolą ją nadgarstki.

Drzwi otwierają się, ukazując w progu Maevy, która wygląda na przerażoną pojawieniem się Hermiony zarówno dosłownie, jak i metaforycznie.

— Panienka Granger — piszczy skrzatka. — Nie powinnaś…

— Gdzie on jest? — domaga się Hermiona. Maevy waha się, jej małe palce wciąż są zaciśnięte na krawędzi jednych z drzwi.

— Maevy przeprasza, panienko, ale panicz Draco nie życzy sobie w tej chwili towarzystwa.

— Więc to dobrze, że nie będę zbyt towarzyska, prawda?

Zanim Maevy zdoła zawstydzić ich oboje, próbując zaryglować drzwi, w ciemnym holu rozbrzmiewa szept cichego Lumos. Pod światłem zaklęcia ukazuje się stojąca po królewsku Narcyza Malfoy w swoich pięknych, granatowych szatach. Jej różdżka i podbródek są uniesione, dzięki czemu kobieta wygląda o wiele bardziej imponująco niż jej skrzat domowy.

— Hermiono — mówi Narcyza ze spokojnym i łaskawym powitaniem. — Jak cudownie znowu cię widzieć. Proszę, schowaj się przed tą straszną burzą.

Gniew Hermiony nie osłabł nawet w najmniejszym stopniu. Ale przyjmuje ona zaproszenie, wchodząc do środka i ociekając na marmurową posadzkę. Rzuca zaklęcie suszące na swoje ubranie, ale specjalnie unika loków; Draco nie zasługiwał dziś na ujarzmioną szopę na głowie Granger.

Będąc już w nieco bardziej reprezentacyjnym stanie, Hermiona mierzy się z Narcyzą. Już ma zamiar wytłumaczyć się kobiecie lub bronić się przed nią za pomocą wszelkich niezbędnych środków, w tym zaklęć. Ale nie dostrzega w oczach Narcyzy żadnego oporu. Zamiast tego kobieta wpatruje się w Hermionę z niezachwianym, niekwestionowanym szacunkiem.

Narcyza kieruje głowę w stronę wielkich schodów. 

— Myślę, że to, czego szukasz, znajdziesz nadąsane w bibliotece na piętrze.

Po pełnej oszołomienia przerwie, Hermiona kiwa głową.

— Dziękuję, Narcyzo. Naprawdę.

— Nie ma za co — odpowiada pogodnie Narcyza. Potem spuszcza wzrok na skrzatkę wciąż skuloną przy drzwiach. — Maevy, sądzę, że jesteśmy potrzebne w kuchni. Proszę, chodźmy.

Hermiona patrzy, jak obie opuszczają foyer, Narcyza wciąż trzyma wysoko swoją rozjarzoną różdżkę, a Maevy idzie za nią, rzucając przez ramię nerwowe spojrzenia. Hermiona czeka, aż ten nieprawdopodobny duet zniknie w cieniu Dworu. Potem wbiega szybko po wielkich schodach.

Pomimo wcześniejszych kłopotów ze skomplikowaną plątaniną korytarzy Dworu, Hermiona bez większego wysiłku odnajduje dziś drogę do swojego celu. Może sęk w tym, ile razy już tu była, chociaż może być to też zasługa gniewnych błysków burzy oświetlających jej drogę. A może to przez wściekłość wrzącą w jej wnętrznościach.

Hermiona sądzi, że ta właśnie ostatnia opcja jest najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem szybkości, z jaką w końcu udaje jej się przedrzeć przez wrota do mniejszej biblioteki. Drzwi z trzaskiem odbijają się od ściany, a dźwięk rozchodzi się po całym pokoju.

Draco stoi po drugiej stronie pomieszczenia, patrząc przez zaciemnione okno na frontowe ogrody Dworu. Nie rusza się – nie daje po sobie w żadnym stopniu poznać, że usłyszał wokół siebie echo trzaskających drzwi. To rozwściecza Hermionę jeszcze bardziej. Dziewczyna już nawet nie stara się ukryć swojego nieregularnego oddechu ani tupotu stóp, gdy maszeruje przez środek biblioteki.

— Jak śmiałeś! — prawie na niego krzyczy. — Jak śmiałeś zniknąć na trzy tygodnie, a potem zamknąć dla mnie połączenie przez Fiuu!

— Nie powstrzymało cię to przed aportowaniem się tutaj, prawda?

— W burzy, Draco. W grzmotach, błyskawicach i deszczu. Sporym deszczu.

— I niby w jaki sposób jest to moim problemem? — cedzi przez zęby i powoli odwraca się od okna, by na nią spojrzeć.

Hermiona już zaczyna mu dokładnie mówić, z jakim problemem powinien się zmierzyć, a potem zamiera na widok jego prawej ręki. Draco trzyma w niej kryształową szklankę wypełnioną lodem i co najmniej dwoma palcami jasnej, bursztynowej cieczy.

Ognista Whisky?

W mniej niż pięciu krokach Hermiona pokonuje resztę dzielącego ich dystansu, omija zieloną sofę i podchodzi na tyle blisko, by wyrwać mu szklankę z ręki. Zanim Draco zdąży zaprotestować, Hermiona upija ogromny łyk zawartości. Nie wypija wszystkiego – chce później chlusnąć mu w twarz przynajmniej kilkoma kroplami. Ale w chwili, gdy płyn omywa jej język, dziewczyna czuje ulgę tak namacalną, że prawie uginają się pod nią kolana.

— To nie… to tylko herbata — oddycha. — Zimna herbata.

— Teraz tak. — Brutalnie wyrywa jej szklankę. — Skąd wiesz, że nie transmutowałem whisky w herbatę, zanim tu wpadłaś?

— Ponieważ jedzenie i napoje inne niż woda są pierwszym wyjątkiem od prawa Gampa dotyczącego elementarnej transmutacji. Tego nie można transmutować.

Draco blednie, wyraźnie zaskoczony jej automatyczną recytacją. Ale szybko wraca do siebie, a jego szczęka znów się napina. 

— Kurwa, Granger, czy wszystko musisz mieć zawsze w małym palcu?

— Potraktuję to jako komplement — ​​warczy. — Czy naprawdę musisz się aż tak cholernie starać, żebym myślała, że znowu pijesz?

— Jak bardzo zarozumiała jesteś, co Granger? Nie próbowałem skłaniać cię do żadnych wniosków. Po prostu piłem herbatę w mojej własnej bibliotece, starając się zachować trzeźwość, tak jak robiłem to każdej nocy przez ostatnie trzy miesiące. To ty wtargnęłaś tu bez żadnej zapowiedzi.

Hermiona przewraca oczami. 

— Nie wciskaj mi tego „niezapowiedzianego” gówna. Widziałeś, jak idę z punktu aportacyjnego przy bramie. Sam się do tego przed chwilą przyznałeś.

— W porządku, w takim razie zmienię dobór swoich słów. Nie pojawiłaś się tu niezapowiedziana, a nieproszona. Czy zerwane połączenie Fiuu nie było wystarczająco jasne?

Hermiona znów czuje to ukłucie, okrutne i rozgrzane do białości. Zmusza się do zignorowania bólu, który zalewa jej ciało.

— Och, więc teraz wróciliśmy do tchórzostwa, prawda?

Draco marszczy brwi. 

— Co?

Tchórzostwo — warczy swoim najbardziej zadziornym głosem. — T-C-H-Ó-R-Z-O-S-T-W-O. Definiuje się to jako patologiczny brak odwagi. Przykład: Draco Malfoy.

Draco prycha, a dźwięk ten jest zbyt wściekły jak na jego zwykłą, elegancką manierę. 

— I jak każdy Gryfon, zawsze musisz przeistoczyć sprawę tak, żeby chodziło tylko o odwagę. Niech zgadnę, wystarczy jedno słowo „odwaga” i każdy jest cię w stanie na to wyrwać, co?

Hermiona rumieni się na tę sugestię i już otwiera usta, żeby go zbesztać, ale on mówi dalej.

— Na Merlina, Granger, nie potrzeba odwagi, by utrzymać kogoś takiego jak ty z dala od mojego domu. Potrzeba jedynie mózgu. I jednego cholernego zaklęcia zamknięcia połączenia sieci Fiuu.

I nagle Hermiona widzi przed oczami czerwień, a jej ręka niekontrolowanie drga w kierunku różdżki. Ale świadectwem tego, co do niego czuje – pomimo tych okropnych słów – jest fakt, że nie wyciąga różdżki i nie przeklina go pierwszym lepszym zaklęciem, jakie ślina przyniosłaby jej na język.

— Kogoś takiego jak ja? — syczy. — Kogoś jak ja? Dlaczego po prostu nie powiesz tego wprost, Draco, i oszczędzisz sobie trudu omijania tego słowa?

Blondyn znów marszczy brwi, przybierając na twarzy wyraz, który z pewnością nie jest już grymasem. 

— O co ci chodzi, Granger?

— Po prostu to powiedz. Wymów to słowo. Wyrzuć je z siebie jak przekleństwo. — Hermiona praktycznie krzyczy i kompletnie jej to nie obchodzi. Nie obchodzi jej, czy usłyszy ją cała rodzina Malfoyów. Nie obchodzi jej to bardzo prawdziwe zmieszanie wymalowane na twarzy Dracona.

— Granger, o czym ty do diabła…?

— Wiesz, co mam na myśli — przerywa mu ostro. — Przestań udawać.

— Naprawdę nie mam pojęcia…

— Szlama — krzyczy. — Twoje ulubione określenie na moją osobę. Pieprzona szlama.

Jej słowa przecinają powietrze między nimi niczym najostrzejszy skalpel. Nie miała zamiaru powiedzieć tego na głos. Chciała tylko pomęczyć go, dopóki nie poczuje się na tyle winny, by sam siebie obciążyć. Ale nie powiedział tego; a ona tak. A teraz to słowo wisi między nimi jak Avada. Wstrętne, zielone i w pełnej gotowości, by kogoś zniszczyć.

Draco wciąga gwałtowny oddech, a krew odpływa mu z twarzy. 

— Ja nie… ja nie…

Hermiona nie jest w stanie dokończyć swoich myśli po tej wielkiej bombie, którą właśnie zdetonowała. Widząc jego zranione spojrzenie, dziewczyna czuje gorzkie ukłucie żalu. Ale jego opór wyraźnie osłabł, więc ona brnie w to dalej.

— Dlaczego mnie unikasz, Draco? Dlaczego zamknąłeś nasze połączenie Fiuu?

Draco otwiera usta. Zamyka. Jedną ręką przeczesuje włosy, naruszając ich blond perfekcję. Wreszcie przeklina i rzuca szklanką w pobliską biblioteczkę. Nie odwracając się do niej, idzie w stronę buchającego w kominku ognia. Hermiona już wie – wie, że on jej powie. Nie będzie tego wiecznie przed nią ukrywał. Nie, jeśli teraz ona wyciągnie z niego prawdę. Tak jak przystało na lwa, którym jest.

— Dlaczego? — powtarza, tarasując mu drogę, żeby nie mógł jej uciec. — Powiedz mi dlaczego.

Draco opuszcza głowę, chwyta oburącz za wysoki gzyms kominka i pochyla się nad nim. Nadal jej nie odpowiada. Jedynym co się z niego wydobywa, jest seria nierównych oddechów.

— Powiedz mi — nakazuje.

— Bo jestem trucizną — zgrzyta, nie odwracając się od ognia.

Hermiona czuje jak gorączkowy puls jej gniewu – tak uporczywy jeszcze dwie sekundy temu – nagle zamiera. Tak mocno i gwałtownie, jak gałąź wbita w szprychy koła roweru.

— Czym jesteś?

— Weasley miał wtedy rację, Granger: jestem trucizną. Zawsze wszystko niszczę. Zniszczyłem każdą rzecz, jakiej kiedykolwiek dotknąłem. To jeden z powodów, dla których piłem… a przynajmniej przez większość czasu. Nie zawiodłem Voldemorta, Dumbledore’a, mojego ojca czy nawet Vince’a. Zawiodłem siebie. Zawiodłem ciebie. I nie mogę… nie zrobię… nie mogę zrobić ci tego ponownie. Wtedy tego nie dostrzegałem, ale teraz już to wiem. Czuję to w każdym zakamarku mojego zgniłego serca.

Uderza pięścią w swoją pierś, by podkreślić znaczenie wypowiedzianych słów, i wreszcie na nią patrzy.

— Co wiesz? — szepcze Hermiona, bojąc się przełamać ten nagły czar szczerości, który na niego spadł. — Co wiesz, Draco?

Jego oczy gorączkowo prześlizgują się po jej lokach, ciele i ustach. 

— Wiem, że jesteś… jesteś taka…

— Co? Jestem jaka?

Bystra? Denerwująca? Mugolska?

Niemile widziana?

— Idealna — sapie. — Jesteś dla mnie taka idealna.

Oczy Dracona rozszerzają się, jakby zaskoczył tymi słowami nie tylko ją, ale i samego siebie. Porusza się, jakby wstrząsnął nim prąd, szarpiąc się i cofając. Z dala od kominka i z dala od niej.

Ale Hermiona nadal nie zamierza pozwolić mu uciec. Nie po tym, co właśnie powiedział. Podchodzi do niego, nawet gdy on cofa się, aż jego łydki uderzają o sofę.

— Nie jesteś trucizną, Draco. Niczego nie niszczysz.

Same jej słowa są miłe, podobnie jak myśli kryjące się za nimi. Ale jej ton jest brutalny. Chociaż serce Hermiony już zna kierunek, w którym chce, aby ta rozmowa się potoczyła, jej głowę wciąż wypełnia wirująca wściekłość. Musi więc ze sobą walczyć, aż jej gniew zniknie albo on zmieni zdanie. A może jedno i drugie.

I sądzi, że Draco to wyczuwa; może rozpoznać to po tym, jak jego oczy zaczynają błyszczeć, a usta wykrzywiają się w szyderczym uśmiechu. To sprawia, że jej ciało przeszywa ​​dreszcz. On zamierza się z nią spierać. Na poważnie. Bo oznacza ona dla niego tak wiele, że jest gotowy to zrobić tu i teraz, bez względu na wynik.

— Nie uważasz tak — warczy wściekły. — Nie możesz.

— Skąd wiesz? Nagle jesteś Legilimenem?

— Jestem pieprzonym Oklumenem. Wiesz o tym.

— Oczywiście, że tak. I przestań unikać moich pytań. Dlaczego twoim zdaniem nie mogę tak myśleć? Dlaczego sądzisz, że potajemnie cię nienawidzę?

— Bo pojawiłaś się w moim domu z ciastkami — mówi. — Z cholernymi tartaletkami jabłkowymi, jakby miał to być… jakiś rodzaj zadośćuczynienia.

— I niby co dokładnie ma to oznaczać?

— To oznacza, że mamy cholerny problem. Istnieją tylko dwa powody, dla których zrobiłabyś coś takiego: albo jesteś mną totalnie przerażona i musiałaś wymyślić, jak sobie z tym poradzić, albo kompletnie ci odbiło. — Kiedy Hermiona prycha, on znowu warczy. — Do cholery, byłaś tu torturowana, Granger. A potem nagle dwa lata później pojawiasz się przed drzwiami tego piekła i chcesz rozejmu. To nie ma najmniejszego, kurwa, sensu. A ponieważ oboje wiemy, że jesteś za mądra, by ot tak ci odbiło, wtedy zostaje nam tylko opcja numer jeden.

Szyderstwo w jego głosie pogłębia się, ale tak naprawdę nie jest już ono skierowane do niej. 

— Jakim potworem muszę być — pyta Draco — żeby mieć taki wpływ na ludzi? Skoro sprawiam, że ludzie sądzą, że powinni mnie ujarzmić, by znów mogli poczuć spokój?

Hermiona jęczy z frustracji. 

— Merlinie, jesteś tak cholernie arogancki. Nie przyniosłam tych ciastek, żeby cię przeprosić czy ujarzmiać, jak jakiegoś wybudzonego z głębokiego snu smoka, Draco. Przyniosłam je, żeby ci pokazać, że nie musisz mnie przepraszać. Chciałam, żebyś wiedział, że ​​nie musisz mi niczego rekompensować, że wybaczyłam ci, jeszcze zanim pojawiłam się przed tymi drzwiami.

Draco przeczesuje obiema rękami swoje włosy, które z lekko rozczochranych stały się dzikie – jak jej własne. 

— Ty… jeszcze zanim…? Już wtedy mi wybaczyłaś? Więc… o co chodzi? Jesteś tu, żeby próbować mnie naprawić?

— Naprawić? Myślisz, że chcę cię naprawić, Draco? Nawet gdyby było to możliwe, żeby jedna osoba mogła naprawić drugą, i tak  nie chciałabym próbować. Czy pamiętasz, co ci powiedziałam o moim ojcu? Naprawianie go nie zależało ani ode mnie, ani od mojej mamy. Pomaganie mu? Owszem. Ale naprawianie go? Nie. Musiał sam się uleczyć, tak jak ty. Cała ta ciężka praca jest wyłącznie twoją zasługą, Draco, nie moją. Ja jedynie chcę być przy tobie, obserwując cały ten proces. Może nawet ciesząc się jego finalnym wynikiem.

Draco parska na jej słowa, ale ona mówi dalej.

— Nawiasem mówiąc, Ron pieprzył bzdury. Nie jesteś trucizną, Draco, tak samo jak ja nie jestem antidotum. Więc przyjmij do swojej wiadomości, ty egocentryczny palancie, że moje przebaczenie nie miało z tobą nic wspólnego. Wszystko to zależało od mojego serca i umysłu, bo to one ci wybaczyły. Ty nie miałeś na to żadnego wpływu. I miało to miejsce już dawno, dawno temu. Jeszcze na długo zanim ja… zanim…

— Na długo zanim co, Granger? — pyta Draco łamiącym się głosem. — Wyrzuć to z siebie.

— Zanim się w tobie zakochałam, ty dzbanie.

I nagle kwaśny grymas znika z jego twarzy. Mruga pełen szoku, bez słowa otwierając i zamykając usta. Wydaje się, że trwa to całą wieczność, zanim Draco w końcu odzyskuje głos.

— Z-zakochałaś?

— Tak, zakochałam. Zakochałam się w tobie, Draco. W tobie, a nie w twoich zaletach, jak nazwał to Ron. I nie mimo czegokolwiek. Nie zapomniałam tego, jak traktowałeś mnie w szkole, ani faktu, że nie powstrzymałeś swojej ciotki, ani nawet tego, jak po wojnie ukryłeś się w cieniu. Twoje błędy nadal są częścią ciebie tak samo jak wtedy. Ale zakochałam się w tym, jak próbujesz sobie z tym wszystkim radzić. W sposobie, w jaki bierzesz każdą grudkę tej splamionej mrokiem gliny i formujesz ją w coś wartościowego. I dostrzegłam, jak wiele wartościowych rzeczy kryje się pod całym tym bałaganem. Więc tego właśnie chcę, Draco: ciebie. Twojej przeszłości i przyszłości. Wszystkiego.

— Mnie?

— Ciebie — mówi stanowczo Hermiona. — Chcę ciebie, Draco. Koniec, kropka. Jednak – i to jest duże „jednak”, więc słuchaj mnie uważnie – twoje wyczyny zarówno w restauracji i cała ta akcja z Fiuu oznacza, że to moje serce może być tu kwestionowane. Nie zamierzam wpychać się tam, gdzie mnie nie chcą. Więc jeśli chciałbyś coś powiedzieć, to teraz jest ten moment. Powiedz mi, czego ode mnie chcesz. Albo możesz też obserwować przez to okno, jak aportuję się stąd i znikam na dobre.

Kiedy jej słowa docierają do niego, on blednie. Staje się aż niepokojąco blady. Unosi dłoń w jej kierunku, zaciska ją i rozluźnia, a następnie opuszcza luźno z boku.

— Ciebie — mówi w końcu Draco. I nie mówi tego ze zwątpieniem, jak się obawiała, ale ze smutną rezygnacją. Jakby czekał, aż Hermiona odwoła swoje słowa. — Chcę ciebie, Hermiono. Ciebie całą.

Jej serce podskakuje. Dudni w piersi i nabrzmiewa. A jednak on jest jej winien coś jeszcze. Nie dlatego, że ze sobą konkurują, ale dlatego, że on jest Draconem, a ona jest Hermioną. I biorąc pod uwagę ich dziwną i zawiłą historię, ona tego bardzo potrzebuje.

— Dlaczego? — pyta. — Muszę wiedzieć dlaczego.

— Bo jesteś Hermioną Granger — odpowiada. Kiedy ona prycha, on unosi jedną rękę.

— Wysłuchaj mnie, dobrze? Jesteś bohaterką wojenną. Hermiona Granger kontra Śmierciożerca. — Draco niewyraźnie gestykuluje sam do siebie. — Zanim zaczniesz się ze mną kłócić, po prostu mnie wysłuchaj. Byłem Śmierciożercą, zwykłym śmieciem. Już nim nie jestem, ale ludzie wciąż postrzegają mnie przez pryzmat dawnych zdarzeń. Widzą mnie takim, jakim byłem jako chłopiec. A ty jesteś tu i zachowujesz się, jakbym był cokolwiek wart.

Jego załamujący się przy ostatnich słowach głos wręcz łamie jej serce. Jednak mu nie przerywa.

— Traktujesz mnie tak — ciągnie — bo naprawdę w to wierzysz. Wierzysz, że jestem coś wart. Nawet tamtego pierwszego dnia, kiedy pojawiłaś się tutaj z ciastkami… kiedy nie miałaś do tego żadnych podstaw i ledwo mnie znałaś… a mimo to traktowałaś mnie jakbym… jakbym mimo wszystko mógł być dla ciebie człowiekiem.

— I to jedyny powód, dla którego mnie pragniesz? — pyta Hermiona. — Bo jestem jedną z niewielu osób, które traktują cię jak człowieka?

— To powód dla którego zacząłem lubić cię jako osobę, a nie pragnąć.

— Więc dlaczego, Draco? Dlaczego mnie pragniesz?

Ton Hermiony pozostaje neutralny i gładki. Ale w głębi serca błaga – błaga, żeby Draco potrzebował jej z właściwych pobudek. Nie dlatego, że jest Hermioną Granger, ani dlatego, że nie traktuje go jak ostatniej szumowiny, czy dlatego, że był tak niezwykle samotny i zagubiony, zanim wtargnęła do jego życia wraz z pudełkiem pełnym jabłkowych tartaletek.

— Pragnę cię, Hermiono — mówi chrapliwie — ponieważ nie potrafię odwrócić od ciebie wzroku. Czasami jesteś w totalnej rozsypce, a innym razem jesteś tak cholernie piękna, że ​​nie mogę tego znieść. Nigdy nie jestem w stanie odwrócić od ciebie wzroku. To… to tak, jakbyś mnie sobą oczarowała. I wiem, że brzmi to banalnie, biorąc pod uwagę fakt, kim jesteśmy, ale to nie czyni mojego uczucia mniej prawdziwym.

Mimo mrowienia wzdłuż kręgosłupa, Hermiona nie zmienia beznamiętności swojego tonu. 

— A więc chodzi o mój wygląd? To wszystko?

Draco marszczy brwi i przeczesuje jedną ręką swoje już totalnie zmierzwione włosy. 

— Oczywiście że nie. Chcesz, żebym ci powiedział, że to dlatego, że jesteś bystra? Cóż, dobrze wiesz, że jesteś bystra. Ale jesteś też zabawna – czasami nawet dość mrocznie, dzięki Bogu – i jesteś cholernie utalentowana. I w jakiś sposób… odkąd pojawiłaś się tu, w Dworze, zaczęłaś na mnie patrzeć tak, jak ja patrzę na ciebie.

— Czyli?

— Jakbyś chciała… — Draco się waha. Bierze głęboki wdech. Spogląda jej prosto w oczy pełnym nadziei, badawczym spojrzeniem, które sprawia, że Hermiona bezwiednie podwija palce u nóg. — Jakbyś chciała mnie pocałować tak samo mocno, jak ja chcę pocałować ciebie.

Jej chłodna maska prawie się rozsypuje. 

— Chcesz mnie pocałować?

— Tak. Tak. — Śmieje się cicho. — Tak cholernie się boję, że to spierdolę, tak jak wszystko inne, czego kiedykolwiek dotknąłem. Ale jedyne, o czym mogłem myśleć od pierwszego dnia, kiedy się tu pojawiłaś, to to, jak bardzo chciałbym cię pocałować. Aż do utraty tchu.

I po tych słowach Hermiona nie może się już powstrzymać. W kilku szybkich krokach pokonuje dzielącą ich przestrzeń, zaciska dłonie na materiale jego koszuli i przyciska swoje usta do jego własnych.


2 komentarze: