Ale wygląda na to, że w najbliższym czasie Hermiona nie będzie miała szansy zapytać Dracona Malfoya o cokolwiek.
Odczekała te dwa dni po Paryżu, kompletnie się z nim nie kontaktując. Do diabła, odczekała cały tydzień po Paryżu, a potem jeszcze kolejne sześć dni. Dała mu jego przestrzeń i czas. Ale nic się nie wydarzyło. Żadnej wizyty Plejadesa z elegancko sformułowanym listem. Żadnej Maevy, nalegającej, żeby panienka zrobiła coś z włosami. Żadnego połączenia przez Fiuu.
Nic.
Teraz, prawie dwa tygodnie później, Hermiona siedzi w domu z książką na kolanach. Sama, tak jak zwykle w sobotnie wieczory, zanim zaczęła spędzać te dni z Draco. Ale w odróżnieniu od tamtych czasów, tym razem nie była do końca zadowolona. A właściwie to teraz nie była ani trochę zadowolona.
Właśnie po raz trzeci czyta to samo zdanie, wciąż nie potrafiąc skupić się na słowach, kiedy wiekowa sowa Weasleyów wpada przez otwarte okno. Errol porusza się w tempie istnego staruszka, lądując niebezpiecznie na skraju sofy Hermiony. Kicha – a przynajmniej tak jej się wydaje – i jakby po namyśle rzuca dziewczynie zwój. Zanim Hermiona zdąży w pełni rozwinąć list, Errol zamyka oczy i zapada w drzemkę – a nie śpiączkę, jak Hermiona ma nadzieję.
Nakreślone na pergaminie ładne pismo Ginny pyta:
Cokolwiek?
Skoro Ginny użyła Errola zamiast nowej płomykówki Harry’ego, musiała najwidoczniej odwiedzać rodziców. A Harry musiał powiedzieć Ginny to, czym Hermiona podzieliła się z nim zeszłej nocy przez Fiuu: że Draco Malfoy stał się oficjalnie nieobecny w jej życiu.
Hermiona wzdycha, przygryza dolną wargę, a potem przywołuje Accio swoje wieczne pióro. Jedynym, co odpisuje w notce do Ginny, jest:
Zero. Nic. Null.
Mogła by powiedzieć Ginny, żeby ta się o nią nie martwiła. Albo – jeśli Hermiona zechciałaby być naprawdę szczera – mogła też wyjaśnić Ginny, że czuje, jakby jej serce w każdej chwili mogło pęknąć na pół. Co jest naprawdę głupie, skoro ona i Draco nawet się nie całowali. On nie był jej nic winien, tak samo jak ona jemu. A jednak….
A jednak….
Hermiona nie dopisuje nic więcej i zwija liścik, chcąc z powrotem dać go Errolowi, który w cudowny sposób ożywa, gdy dziewczyna macha mu smakołykiem pod nosem.
— Wracaj do Nory, staruszku. Proszę.
Errol nie spieszy się, przeżuwając smakołyk i rozmyślając nad jej prośbą, zanim nierówno wznosi się w powietrze. Po jego odlocie Hermiona wcale nie życzy sobie, aby ogromna rozpiętość skrzydeł i pomarańczowe oczy Plejadesa wkrótce zajęły miejsce Errola. Wcale, a wcale.
Zamiast tego Hermiona wraca do swojej książki. Udaje jej się przebrnąć przez sześć stron, zanim zdaje sobie sprawę, że minęły kolejne dwie godziny, a ona nie potrafi przypomnieć sobie ani słowa z tego, co przeczytała. Gdyby ktoś teraz zrobił jej egzamin ze znajomości tej książki, oblałaby go sromotnie. Hermiona jęczy i już jest prawie gotowa z frustracją rzucić książką przez pokój, kiedy jej kominek zaczyna głośno świszczeć.
Odwraca głowę w stronę dźwięku, a jej serce zaczyna bić szybciej zarówno z rozczarowania, jak i ze zdziwienia.
— Ginny i Teo? I… Luna?
Cała trójka stoi obok siebie w jej kominku, z identycznymi wyrazami ponurej empatii wypisanymi na twarzach. Cóż, Ginny i Teo wyglądają na smutnych. Luna wygląda tak ponuro, na ile pozwala jej ta wiecznie anielska otoczka.
— Co wy tutaj robicie? — pyta ich Hermiona.
Tak samo jak meandrująca wysoko ponad chmurami, Luna jest również bardzo spostrzegawcza; to jedna z tych rzeczy, które Hermiona kocha w niej najbardziej. Luna dokładnie wie, kogo Hermiona ma na myśli, mówiąc „wy”, więc uśmiecha się przepraszająco.
— Ginny zadzwoniła do mnie przez Fiuu dziś wieczorem. Pomyślała, że mogę mieć jakiś wgląd w twoją sytuację. Chociaż muszę przyznać, uważam to wszystko za całkiem romantyczne. — Luna urywa, przechyla głowę na bok i przygląda się Hermionie na swój urzekająco sowi sposób. — Czy przeszkadza ci fakt, że tu jesteśmy?
Hermiona patrzy na trójkę swoich przyjaciół, zadając sobie to samo pytanie. Potem przez zaciśnięte usta wypuszcza ciężki wydech.
— Właściwie to nie. W sumie całkiem mi ulżyło, że ktoś – a nawet trzej ktosie – chcą przebrnąć ze mną przez cały ten bałagan. W zeszłym tygodniu widziałam się z Ronem, ale oczywiście nie jest on kimś, z kim chciałabym rozmawiać o Draco.
— To mało powiedziane — mówi Ginny z lekkim śmiechem.
Hermiona uśmiecha się blado, po czym mruży oczy na swoich gości.
— Teo, czy na pewno czujesz się komfortowo, będąc uczestnikiem tej rozmowy? Draco jest jednym z twoich bliskich przyjaciół.
Teo wzrusza ramionami, wychodząc z kominka.
— Może nie zdajesz sobie z tego do końca sprawy, Hermiono, ale ty też stałaś się jedną z moich bliskich przyjaciółek. I sam mam za sobą kilka zerwań. Kiedy Ginny wysłała mi dziś wieczorem sowę, nawet się nie wahałem, żeby tutaj wpaść.
— Och, Merlinie — jęczy Hermiona. Przykłada dłoń do ust i opada z powrotem na sofę. — Czy to właśnie się ze mną stało? Czy… czy przeszłam przez kolejne zerwanie? I to drugi raz w ciągu roku?
Teo szybko kuca u boku Hermiony.
— Nie, nie sądzę. Naprawdę. Ale co cię bardziej denerwuje? Że może to być zerwanie czy to, że Draco się do niego przyczynił?
Hermiona rozchyla usta, chcąc móc powiedzieć: zerwanie, zerwanie, zerwanie. Jednak zamiast tego wzdycha, najpierw wyznając sobie prawdę w myślach, by potem spróbować powiedzieć ją na głos.
— Że to przez Draco — przyznaje. — Wiem, że to brzmi absurdalnie i wiem, że kompletnie do siebie nie pasujemy… Ale szaleję za nim. I myślę, że on szaleje za mną. I… i dlaczego, do cholery, on mi to wszystko robi?
— We trójkę już o tym dyskutowaliśmy — mówi Ginny, wychodząc z Luną z kominka. — I nie mamy zbyt wiele do zaoferowania w tej kwestii. Z wyjątkiem tego, oczywiście.
Ginny wyciąga zza pleców dwa przedmioty. W jednej ręce trzyma karton lodów czekoladowo-wiśniowych z Fortescue’s, a w drugiej dzban taniego czerwonego wina, Merlin wie skąd.
— Lody były moim pomysłem — wtrąca się Luna. — Jak we wszystkich tych mugolskich romansach, które oglądałyśmy, pamiętasz? Kobiety zawsze jedzą lody, kiedy cierpią z powodu miłości, prawda? A przynajmniej mugolki, zgadza się?
Hermiona chwilę zastanawia się nad wyborem spomiędzy przedstawionych jej opcji. Następnie stuka każdy z nich palcem.
— Hmm, a mogę jedno i drugie?
— Mówisz, masz — woła z aprobatą Ginny.
Po kilku minutach cała czwórka siedzi wygodnie w salonie Hermiony z kieliszkami wina na stoliku przed nimi i miseczkami z lodami w dłoniach. Kiedy jedzą, Hermiona opowiada im o tym, co wydarzyło się w Paryżu. Ginny, oczywiście, słyszała już drugą stronę historii: tę, w której Ron próbował bronić honoru Hermiony, podczas gdy Draco kręcił wyimaginowanymi wąsami niczym złoczyńca ze starego horroru.
Hermiona przedstawia im mniej stronniczą wersję, a także podsumowanie swojej niedawnej rozmowy z Ronem. Potem Ginny wzdycha i odkłada pustą miskę na stół.
— Mój brat — mówi, podnosząc kieliszek — potrafi być prawdziwym dupkiem.
Teo praktycznie dławi się swoimi lodami.
— Cholera, Ruda. Jesteś dość bezwzględna i zimnokrwista, nie sądzisz?
Ginny uśmiecha się.
— Nazywasz mnie jaszczurką, Nott?
— Prędzej wężem. Wiesz, jeśli coś syczy i jest obślizgłe, może być…
— Ślizgońskie? — wtrąca Luna, a Teo chichocze z zaskoczenia. Ginny jednak się nie śmieje. Zamiast tego przeszywa Teo ostrym spojrzeniem.
— Mówiąc o wężach, jak sądzisz, dlaczego nasz ulubiony blond czarodziej nie odzywa się do Hermiony?
Teo odstawia swoją miskę, a jego oczy błądzą między każdą z wpatrujących się w niego czarownic.
— Może po prostu przechodzi przez naprawdę dramatyczną, typowo malfoyowską załamkę? — sugeruje.
Ginny chichocze ponuro.
— Po sześciu latach spędzonych razem w Hogwarcie Hermiona prawdopodobnie jest do tego nawet bardziej niż przyzwyczajona. Więc sądzisz, że to wszystko? Koniec?
— Możliwe — mówi Hermiona. — Ale Draco tak naprawdę nie wydaje się być już tym dzieciakiem, co dawniej, wiesz? Tym, który wpadał w chore napady złości? Szczerze mówiąc, od lat już taki nie jest. Nie odkąd… on….
— Przyjął Znak? — Teo kończy delikatnie, a Hermiona kiwa głową. Teo wydaje z siebie cichy, zamyślony pomruk. — Wiesz, Hermiono, może coś w tym jest. Całe to pieprzenie „mój ojciec to, mój ojciec tamto” skończyło się już dawno temu. Znaczy… Wiesz, on wciąż jest dość dramatyczny…
— I przewrażliwiony — dodaje Hermiona.
— Nie zapominaj o zadumanym — mówi Ginny. — Bardzo zadumany. I wysoki. I przystojny. W ten wężowy, śmierciożerczy, cudny-w-swoich-spodniach-do-Quidditcha sposób, którego wcale nie powinnam uważać za atrakcyjny…
Spojrzenie Ginny robi się trochę rozmarzone, gdy kończy. Hermiona nie może powstrzymać lekkiego chichotu – pierwszego, który jest w stanie wydusić z siebie od ponad tygodnia.
— Hmm, Gin? Czy możemy się na czymś skupić?
Ginny mruga kilka razy, a potem potrząsa głową, a jej rozpuszczone rude włosy spływają na ramiona swetra Harpii z Holyhead.
— Przepraszam. Jestem… ach… rozkojarzona?
— Przez spodnie do Quidditcha Draco? — pyta Luna.
— Nie ona pierwsza — mówi Teo, po czym wszyscy goście Hermiony wybuchają śmiechem. Teo mruga do Hermiony, a rozbawienie bulgocze w jej sercu niczym świeżo otwarty szampan. Jest jej tak dobrze – o wiele lepiej niż jeszcze chwilę wcześniej – że ona też się śmieje.
Do tej pory nie zdawała sobie z tego sprawy, ale potrzebowała spędzić tak dzisiejszy wieczór. Bardzo. Pomimo kwestii Rona, niej samej i przeklętego Dracona, dzisiejsze dość dziwne, małe spotkanie (i to jeszcze dziwniejszej grupy przyjaciół) sprawiło, że jej serce stało się o dwa kamienie lżejsze.
Ale cały ich śmiech ustaje, gdy Luna nagle marszczy brwi. Ciężko.
— Luno? — pyta Hermiona. — Coś nie tak?
Blondynka marszczy brwi, gdy ponownie przechyla głowę.
— Och, właśnie naszła mnie naprawdę ciekawa myśl.
Hermiona, Ginny i Teo czekają na wyjaśnienia, ale żadne nie nadchodzi. Luna po prostu kontynuuje rozważanie tajemnic wszechświata na swój dziwny, cichy sposób. Wreszcie Ginny wzdycha z irytacją.
— Luno? Co miałaś na myśli?
Luna śmieje się lekko.
— Och, przepraszam! Przyszło mi to do głowy, a potem zaczęłam myśleć o gnębiwtryskach. A potem zaczęłam się zastanawiać, jak gnębiwtryski mogą wpływać na ataki paniki. Czy mogą je pogarszać, czy nie…
— Ataki paniki? — przerywa jej Hermiona. — Wiesz o atakach paniki?
Luna kiwa głową.
— Pamiętasz tę mugolską książkę o uzdrawianiu, którą mi dałaś, kiedy martwiłam się, że inwazja nargli może mieć wpływ na serce mojego taty? Właśnie ta książka była dla mnie najbardziej pomocna. Kto mógł wiedzieć, że solony dorsz, którego jadał mój tata, podnosił mu… śnienie krwi, czyż nie?
— Ciśnienie krwi — poprawia ją Hermiona, mimo że jest kompletnie zdezorientowana.
— To jest to, dzięki! W każdym razie w jednym z rozdziałów tej książki przeczytałam o atakach paniki. Było tam o tym, jak stan psychiczny mugoli może ich fizycznie sparaliżować, nawet przy braku innych objawów. I to mnie zastanowiło: czy Draco Malfoy mógłby potrzebować środka odstraszającego gnębiwtryski? Myślisz, że pozwoliłby mi spryskać go kilkoma próbnymi partiami? Mogłabym przeprowadzić na nim naprawdę interesujące badania.
Hermiona cicho pomrukuje ze zrozumieniem.
— Myślisz, że Draco panikuje, prawda, Luno? Przez to, co powiedział Ron.
— Może nawet przez ciebie samą — zastanawia się Teo. — Nigdy nie widziałem, żeby ten gość się „zakochiwał”, jeśli zrozumiesz, o co mi chodzi. Z pewnością nie byłoby w jego stylu, by to jakkolwiek okazywać. Miłość zawsze była dla niego równoznaczna z plamami jedzenia na szatach. Ale ze wszystkich zmian, które w nim dostrzegłem, oczywiste jest, że Draco coś do ciebie czuje. Coś poważnego. Właściwie sądzę, że może…
— On ją kocha — wzdycha Ginny. Widzi szok Hermiony i wzrusza ramionami. — Albo znalazł się na tyle blisko, żeby wystraszyć się i schować głowę w piasek.
— Czy to jest waszym zdaniem coś, co by zrobił? — pyta Luna. — Ukrył się przed miłością?
— Tak. — Teo i Hermiona odpowiadają jednocześnie, po czym wymieniają się smutnymi uśmiechami.
Potem cała czwórka milknie. Hermiona wykorzystuje ciszę, by rozmyślać nad teorią Teodora i Ginny. Czy to możliwe, że Draco nie był tylko poruszony tym, co Ron powiedział mu w Paryżu? Czy to możliwe, że czuł do niej coś tak głębokiego, jak ona czuła do niego… i że go to przerażało?
Jeśli tak, to nie mogła go winić. Pomysł bycia z Draco – całowania go, spotykania się z nim, a może nawet kochania go – przerażał ja tak samo mocno, jak i podniecał. Ale była Hermioną Granger, która nigdy nie uciekała przed wyzwaniami. Jednak z drugiej strony Draco Malfoy…
Hermiona długo wpatruje się w swój kieliszek, który stoi na stoliku przed nią. Z jakiegoś powodu nie wypiła dziś ani jednego łyka i wątpi, czy jeszcze to zrobi. Coś w tym geście byłoby zdradą – złamaniem pewnej obietnicy złożonej mężczyźnie, którego… lubiła. Może nawet więcej niż tylko lubiła.
Hermiona głośno wzdycha.
— Więc… co dalej?
Ginny łapie za swój kieliszek i ponownie wzrusza ramionami.
— Daj mu jeszcze tydzień. Tylko kilka dni, żeby mógł to przegryźć.
— A potem?
— Potem? — Ginny wymienia spojrzenia z Teo i Luną, po czym uśmiecha się złośliwie. — Potem masz nasze pełne pozwolenie na przetransmutowanie go z powrotem w fretkę.
***
Więc to jest dokładnie to, co robi Hermiona (oczywiście bez tej części z transmutowaniem go w fretkę). Zamiast myśleć o Draco, poświęca się swojej pracy.
Poniedziałek i wtorek Hermiona spędza zakopana po łokcie w księgach statutowych Ministerstwa. W środę zaczyna spisywać szkice swoich propozycji tak szybko, że końcówka jej pióra niemal dymi. W czwartek spędza cały dzień na zbieraniu podpisów od swoich kolegów, rówieśników i byłych sprzymierzeńców wojennych. Planuje odwiedzić ich tak wielu, że żaden sąd na świecie nie będzie mógł zignorować jej propozycji nowej ustawy. W piątek wieczorem, tuż po swoich ostatnich zajęciach w Hogwarcie, do Ministerstwa przybywa na jej prośbę Hagrid. Hermiona i półolbrzym zaszywają się w jej gabinecie, aby przygotować jego zeznania. Siedzą tam do późnej nocy, a także przez całą sobotę.
Rankiem, w niedzielę 30 kwietnia, Hermiona i Hagrid z dość ponurymi minami pokonują pięć pięter dzielących biuro dziewczyny i komnaty Wizengamotu, aby wziąć udział w otwartej godzinie dla propozycji ustawodawczych, którą trybunał ogłasza ostatniego dnia każdego miesiąca. Ta godzina została ustanowiona po wojnie przez Kingsleya, aby zapewnić wszystkim czarownicom i czarodziejom sprawiedliwe wysłuchanie bez względu na to, czy umówią się na spotkanie, czy nie – koncepcja zainspirowana częściowo przez biurokratyczne horrory, które Harry tak często musiał przechodzić w tym miejscu.
Tego wieczoru, kilka godzin po zakończeniu przesłuchania, Hermiona i Hagrid dołączają do Harry’ego, Ginny, Rona i dyrektor McGonagall na wspólnej kolacji na Ulicy Pokątnej. Cała szóstka świętuje przyszłą realizację programu Szkoły Dla Gigantów wieloma toastami – tak wieloma, że Hagrid otwarcie płacze nad swoją szklanką whisky, a Hermiona nad swoją herbatą. Ta chwila jest tak piękna i stanowi tak doskonałe zwieńczenie jej krótkiej kariery w Ministerstwie, że sądzi, że jej serce mogłoby pęknąć ze szczęścia.
Ale następnego ranka, w poniedziałek, kiedy Hermiona słucha w pracy zgiełku gratulacji i skarg, serce znów zaczyna ją boleć. I to z trzech powodów.
Po pierwsze dlatego, że wdrożenie tego prawa będzie ciężką i pełną wybojów drogą, jak wiele innych rzeczy związanych ze swobodami obywatelskimi w czarodziejskim świecie. Po drugie, ponieważ tak bardzo chciałaby się pośmiać lub popłakać nad kieliszkiem wina, ciesząc się tym, że mogłaby go skosztować, a równocześnie tak bardzo nie chce wycofać się z pewnej niewypowiedzianej obietnicy. A po trzecie, ponieważ chciałaby uczcić swoje zwycięstwo i opłakiwać fakt, że cholerny pierwszy maja nadszedł z jedyną osobą na tym świecie, z którą nie może się spotkać.
Mniej więcej w chwili, w której uświadamia sobie powagę powodu numer trzy, postanawia też, że ma już wystarczająco dość czekania.
Wraca do domu w poniedziałek wieczorem, już szykując się do tego, co przez cały dzień planowała zrobić. Najchętniej stawiłaby temu czoła w drogiej sukience i z pięknie zaczesanymi włosami. Ale na zewnątrz już zaczęły gromadzić się czarne chmury burzowe, więc praktyczny ubiór jest koniecznością. Tak szybko, jak tylko może, Hermiona przebiera się z ministerialnych szat w dżinsy, bluzę z kapturem i ładne – choć praktyczne – baleriny. Skręca włosy w kok i wbija w niego około tysiąca szpilek, aż całość wydaje się stosunkowo stabilna. Potem zdecydowanym krokiem podchodzi do swojego kominka.
Z miarką proszku Fiuu w dłoni bierze głęboki oddech, upuszcza proszek i woła:
— Dwór Malfoyów.
Zielone płomienie jednak nie płoną jej na spotkanie. Zamiast tego za kratą migocze słabe, żółte światło, po czym całość gaśnie z głośnym „pyknięciem”. Hermiona marszczy brwi na swoje buty, wpatrując się w punkcik, gdzie przed sekundą zgasło to dziwne światełko.
Hmm. Dziwne.
Próbuje jeszcze raz, tym razem ze znacznie większą ilością proszku w dłoni – na tyle dużą, że tworzy on wielką, szarą chmurę, zanim zostaje połknięty przez te dziwaczne płomienie. Tym razem żółć rozbłyska na dłużej i Hermiona prawie dostrzega w niej znajomy wir niezrozumiałych obrazów z głębin sieci Fiuu. Ale obrazy szybko znikają wraz z żółtym światłem.
Może mój kominek jest zepsuty? — myśli z nutką paniki.
Może zaklęcie nie zadziałało?
Aby przetestować swoją teorię, Hermiona upuszcza kolejną garść proszku i woła adres:
— Grimmauld Place 12.
Zieleń pochłania ją i po kilku sekundach widzi przed sobą Harry’ego i Ginny jedzących razem obiad przy kuchennym stole.
Harry unosi brwi ze zdziwienia.
— Um, cześć?
— Wyjaśnię później — mówi drżącym głosem Hermiona, po czym wraca do domu, zanim przyjaciele zdążą zadać jej jakiekolwiek pytanie. Co jest prawdopodobnie jedynym sensownym wyjściem, biorąc pod uwagę, jak szybko bije jej serce.
To nie może być prawda, myśli. To, co podejrzewa, po prostu nie może być prawdą. Nie potrafi w to uwierzyć.
Więc Hermiona próbuje po raz trzeci, rzucając jeszcze więcej proszku pod swoje stopy i wołając nazwę posiadłości. I po raz trzeci te chorobliwie żółte płomienie pojawiają się i nikną wokół niej. Dopiero wtedy uświadamia sobie to, co się stało.
Jej kominek nie jest zepsuty. Został odłączony.
Ale nie po jej stronie. To ktoś w Dworze Malfoyów musiał wykonać zaklęcie rozłączenia – wypowiadając właściwą formułę, aby Hermiona nie mogła już podróżować ze swojego domu do ich posiadłości.
I tak jak Hermiona wie, że ich połączenie zostało zerwane, wie też, że to właśnie Draco to zrobił. Nie jego matka i nie ojciec, ani nawet nie Maevy. Draco.
Bez żadnego pożegnania zerwał połączenie między swoim domem a mieszkaniem Hermiony.
Uczucie zranienia kłuje ją w brzuch tak mocno, że nie może oddychać. Ale wkrótce ból zostaje zastąpiony przez coś innego.
Gniew. Szybki, gwałtowny, niepohamowany gniew.
— Więc tak chcesz to rozegrać? — warczy, nadal stojąc w kominku. — Więc zobaczmy, jak poradzisz sobie z tym.
I w jednej chwili Hermiona znika z głuchym trzaskiem teleportacji.
❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuńNo nie, nie podoba mi się to! Od początku historia wydawała mi się lekka i spokojna, a teraz się wciągnęłam. Co ten Draco wyprawia? 😥 Jak dobrze, że Hermiona ma takich świetnych przyjaciół 🥰
OdpowiedzUsuń