Może to przez szok po ich pięciopunktowych wyznaniach, a może to przez butelkę wina, którą prawie skończyła. Bez względu na przyczynę, Hermiona czuje się naprawdę zestresowana, gdy Draco wyprowadza ją z jadalni i kieruje w stronę Mniejszej Biblioteki, gdzie pili swoją pierwszą wspólną herbatę.
Chłopak otwiera drzwi i gestem pozwala Hermionie wejść do środka. Kiedy Hermiona przekracza próg, mija Draco na tyle blisko, by poczuć zapach jego wody po goleniu. Nuta ta sprawia, że lekko kręci jej się w głowie, przez co całe jej ciało się zatacza. Jedna z rąk chłopaka ponownie chwyta ją za łokieć, podczas gdy jego druga ręka ląduje – niepokojąco i rozpraszająco – nisko na jej krzyżu.
— Masz dziś wieczorem kłopoty z chodzeniem, Granger?
— To przez te przeklęte buty — kłamie. — Twój natrętny skrzat domowy kazał mi je założyć, Merlin wie po co.
Draco wydaje z siebie jedno ze swoich eleganckich parsknięć.
— Tak, rozumiem, że ktoś może nie lubić tego, jak para szpilek sprawia, że nogi ładnej dziewczyny wyglądają jeszcze lepiej.
Jej upokorzenie – i dezorientacja, frustracja oraz każde inne słowo, o którym nie pozwala sobie myśleć – narasta. Więc Hermiona zachowuje wszelkie uwagi dla siebie, gdy Draco prowadzi ich w stronę kominka. Para zielonych foteli wciąż tam jest, ustawiona po bokach małego stolika i zwrócona w stronę trzaskającego wesoło ognia. Na stoliku stoi również srebrna taca, którą wypełniają...
— Makaroniki! — wykrzykuje Hermiona. Podbiega do nich tak szybko, jak tylko pozwalają jej niezbyt praktyczne buty.
Makaroniki ułożone na tacy są o wiele ładniejsze niż te z ich pierwszej próby. Każde z ciasteczek jest idealnie symetryczne, idealnie nadmuchane i pięknie lśniące w blasku ognia. Hermiona podnosi jedno i spogląda na blondyna.
— To twoje dzieło?
Kiedy Draco kiwa głową, Hermiona z radością wkłada ciastko do ust. Ale przy pierwszym gryzie jej zęby zamierają w bezruchu. Chociaż konsystencja jest idealna, a smak boski, wszędzie rozpoznałaby tę konkretną nutę.
Powoli kończy kęs, a potem pyta:
— Limonka?
Draco ponownie kiwa głową, na jego usta wpływa tajemniczy uśmiech. Bez słowa siada w fotelu i bierze z tacy własne ciastko. Hermiona ostrożnie przygląda mu się przez chwilę, zanim sama również zajmuje swoje miejsce.
— One są… świetne — przyznaje, wskazując na stos smakołyków.
— Czyżby? — Draco kontempluje swój makaronik. — Nie sądzisz, że mogą być troszkę za suche?
Hermiona kręci głową.
— Nie, naprawdę są cudowne. Gdzie… hmm, skąd wziąłeś limonki?
Ten zagadkowy uśmiech powraca na jego usta.
— Nie uwierzyłabyś mi, gdybym ci powiedział.
— No śmiało.
— W porządku. Moja matka i ja udaliśmy się do Londynu, żeby je znaleźć.
— Czarodziejskiego Londynu?
Draco tylko kręci głową, a Hermiona wręcz się dławi. Właściwie nawet dusi.
— Mugolskiego Londynu? — pyta z niedowierzaniem.
— Cóż, z pewnością nie można znaleźć tych limonek w czarodziejskich sklepach spożywczych. Zaufaj mi, sprawdziliśmy.
Hermiona mruga tak szybko, że aż niedowierza szybkości ruchu własnych powiek.
– Draco Malfoy. I Narcyza Malfoy. Poszli na zakupy. Do mugolskiego supermarketu.
— Ściślej mówiąc, pięciu z nich. Nie powiedziałaś mi, że limonki odmiany Key uważa się w Anglii za egzotyczny owoc. To raczej dość podstępne z twojej strony, Granger.
— Jak… po prostu jak?
— Było z tym trochę błądzenia, zanim w końcu się poddałem i zapytałem o drogę. Mugole też się trochę na nas gapili. Moja matka należy do tego pokolenia, które upiera się przy noszeniu szat, bez względu na to, dokąd idzie i kto może ją zobaczyć. Poza tym wymiana pieniędzy była dosyć zagmatwana.
— Więc dlaczego po prostu nie wybrałeś innego smaku?
Draco udaje zaskoczenie.
— Cholera. Gdybym tylko pomyślał o tym kilka dni temu.
— Dlaczego? — pyta Hermiona, niezrażona jego dokuczliwym tonem. — Dlaczego miałbyś zrobić coś takiego? Dlaczego twoja matka miałaby to zrobić?
— Myślałem, że ta część będzie raczej dość oczywista.
— Nie jest.
— Naprawdę? Patrz, a myślałem, że jesteś oszałamiająco, bezwarunkowo genialna.
— Bo jestem.
Draco się śmieje – jest to jeden z tych głośnych, szczerych chichotów, które sprawiają, że Hermiona znów odczuwa wszelkiego rodzaju cudowności, o których, broń Boże, nie zamierza teraz myśleć.
— Powód numer jeden, Granger. Mój i twój.
Wszystko, co Hermiona może z siebie wydusić, to osłupiałe:
— Och.
Przykłada do ust kolejny makaronik, starając się nie mówić na głos rzeczy, o których nie powinna teraz myśleć. Draco macha natomiast różdżką, a jego woda pojawia się na stoliku wraz z jej prawie opróżnionym kieliszkiem wina. Co przypomina Hermionie o…
— Draco — pyta cicho — ile czasu minęło, odkąd ostatnio piłeś? Mam na myśli alkohol.
Chłopak bierze duży łyk wody, mrużąc oczy, jakby musiał się nad tym zastanowić.
— No cóż, zobaczmy. Przenieś jedynkę, podziel przez cztery… to jest… tak, to dwadzieścia jeden dni, dwadzieścia dwie godziny, siedemnaście minut i około czterdziestu ośmiu sekund. Nie żebym liczył.
Hermiona wzdryga się. Potem zaczyna w swojej głowie szybką kalkulację.
— To… to mniej więcej od…
— Nocy przed naszą pierwszą lekcją — mówi, oszczędzając jej kłopotów. — Byłem naprawdę wkurzony. I to tak totalnie. Miałem za sobą połowę butelki Ognistej, zataczałem się, jakbym był ślepy, wymiotowałem do kosza na śmieci, wisząc na brzegu wanny, połowicznie w wodzie, a połowicznie na podłodze łazienki. To był ten rodzaj wkurzenia, który sprawia, że po przebudzeniu tylko się go wstydzisz. Nie żeby różniło się to od innych sytuacji, kiedy się upiłem. Ale ta była… określmy ją jako „złą”, bez dalszych szczegółów.
— Ale tego ranka wydawałeś się normalny. Taki poukładany.
Draco wzrusza ramionami.
— W ciągu ostatnich trzech lat nauczyłem się, jak radzić sobie z kacem. Warzę znakomity Eliksir Trzeźwiący i wypijam około trzech litrów kawy. Zrobiłem to rano, by być przygotowanym na twoje przybycie.
— Ale dlaczego? Dlaczego upiłeś się tak tamtej nocy?
Draco wzdryga się, jakby to, co zamierza przyznać, mogło go fizycznie zranić.
— Bo się bałem.
— Bałeś się czego?
— Ech… cóż, ciebie, jak sądzę.
— Mnie? — niemal piszczy.
— Tak, ciebie. Tego, co chciałaś mi powiedzieć i tego, co mogłaś zrobić, by skłonić mnie do rozmowy na twój temat. I mój temat, a przede wszystkim do rozmowy dotyczącej przyczyny, dlaczego piłem.
Hermiona blednie.
— To był dzień, w którym skaleczyłeś się w palec, prawda?
Draco nie odpowiada, ale bierze kolejny łyk wody. Hermiona obserwuje ruch jego ust przy szklance, ruch jego gardła, gdy przełyka wodę. Jej oczy przesuwają się ku kieliszkowi wina, a potem z powrotem wracają do blondyna.
— Dlaczego akurat to był ostatni dzień, w którym piłeś, Draco? Dlaczego wybrałeś właśnie ten dzień, by przestać?
— Ponieważ — mówi powoli, z namysłem; jakby dopiero w trakcie mówienia rozważał to, co mówi — myślałem o przestaniu już przez ostatnie kilka miesięcy. Dlatego że musiałem przestać, wiesz? Dlatego że w pewnym momencie miałem to zrobić. Ale po tym pierwszym poranku, kiedy zrobiliśmy te makaroniki pistacjowe, coś… się zmieniło. Teraz chcę to powstrzymać. Nie chcę już się znieczulać.
— Znieczulać? — szepcze.
— Piłem, żeby takim właśnie się czuć. Żeby pozostać znieczulonym. Ale teraz chcę… czuć. Wszystko, wszystko. Chcę być z moimi przyjaciółmi, nie patrząc na nich wiecznie przez mgiełkę alkoholu. Chcę móc rozmawiać z moimi rodzicami tak, by nie musieli na mnie krzyczeć, ponieważ ledwo potrafię zachować świadomość. A może… może chcę też poczuć inne rzeczy.
Hermiona nie prosi go o wymienienie tych innych rzeczy. Zamiast tego wyciąga różdżkę ze swojej ukrytej kieszeni i szybko sprawia zaklęciem, że kieliszek pełen Cheval Blanc znika.
Obserwując to, Draco unosi jedną brew.
— Granger, jak wspomniałaś wcześniej, był to wyjątkowo dobry kieliszek wina. Wina, które właśnie zniknęło.
Hermiona wzrusza ramionami i posyła mu drobny uśmieszek. Po reakcji i lekkim drgnięciu ust chłopaka z łatwością może powiedzieć, że Draconowi się to podoba.
— Wiem, Draco. I nagle odkryłam, że ja też nie mam już powodu, żeby je pić.
Jest zadowolona, kiedy usta Dracona odrobinę się rozchylają.
— Accio moja szklanka na wodę — woła. Wkrótce jej szklanka z obiadu ląduje na stoliku do herbaty. Hermiona rzuca sprawne Aguamenti, aby ją napełnić, a następnie unosi ją w stronę Draco w geście radosnego toastu i upija powolny, przemyślany łyk. Chłopak ją obserwuje i ona dobrze o tym wie, ale nie spieszy się w swoich ruchach. Kiedy kończy, stawia swoją szklankę na stolik i patrzy Draconowi w oczy.
Kiedy chłopak w końcu się odzywa, jego głos jest niski i szorstki.
— Nie musisz tego robić, Granger. To nie ty masz problem.
— Och, czyżby?
Oceniają się nawzajem przez swoje szklanki z wodą. Hermiona unosi dumnie podbródek w swojej najlepszej imitacji Narcyzy Malfoy. Nie jest to łatwe zadanie, ponieważ Draco patrzy na nią w sposób, który dosłownie rozpala jej wnętrzności.
Wreszcie kiwa on głową, jakby jej wyzywające spojrzenie odpowiedziało mu na jakieś pytanie. Wstaje z krzesła i podchodzi do kominka. Potem odwraca się do niej i wyciąga rękę.
— Czy mogę ci coś pokazać? — pyta Draco.
Twarz Hermiony pozostaje beznamiętna, gdy wstaje, by dołączyć do niego przy szerokim, marmurowym palenisku. Wewnętrznie, oczywiście, krzyczy na swoje palce, żeby nie drżały ani nie robiły niczego zawstydzającego, kiedy ujmuje ona jego wyciągniętą rękę. Draco oplata palcami jej własne, a następnie sięga w górę wolnym ramieniem, by nabrać coś z wysokiego wazonu stojącego obok ognia. W jego otwartej dłoni migocze garść proszku.
Proszek Fiuu, myśli Hermiona tuż przed tym, jak Draco wrzuca go do ognia i wykrzykuje:
— Mieszkanie Granger!
Wokół nich tańczy wir szmaragdowych płomieni. Kolory zmieniają się i blakną, aż Hermiona dostrzega, że wpatruje się w coś, co wygląda dokładnie jak jej sofa. W jej salonie. W jej mieszkaniu.
— Co…?
Nim zdoła wydusić z siebie choćby jeszcze jedną sylabę, Draco sięga po garść proszku z jej pojemnika stojącego obok jej własnego kominka, ciska go pod ich nogi i woła:
— Dwór Malfoyów!
Oboje znowu wirują w podróży przez sieć Fiuu, aż w zielonej chmurze płomieni docierają do paleniska w bibliotece Dracona.
Te dwie podróże następują tak szybko, że Hermiona traci równowagę. Przywiera do ramienia chłopaka, aby zachować stabilność, chwytając panicznie za zakopcony materiał jego marynarki.
Który puszcza w chwili, gdy odzyskuje równowagę, by móc wściekle pacnąć jego właściciela.
— Co to było, Draconie Malfoyu? — domaga się Hermiona, przerywając swój atak, by zwinąć dłonie w pięści tuż przy swoich biodrach. — Jak, do diabła, uzyskałeś dostęp do mojej sieci Fiuu?
— Maevy? — mówi nieśmiało.
— Ty sprytny, mały… wężu! — wrzeszczy i znowu uderza go z otwartą dłonią w ramię. Chłopak chwyta jej nadgarstek w połowie wymachu, wykręca go delikatnie tak, że jego kciuk znajduje się na środku jej dłoni i podnosi drugą rękę, by ją zatrzymać.
— Wysłuchaj mnie, Granger. Proszę?
Z gardła Hermiony dobiega ostrzeżenie, ale się z nim nie kłóci. Draco musi rozumieć, że to jego jedyna okazja, by się wytłumaczyć, ponieważ szybko wyrzuca z siebie:
— Za każdym razem, gdy się tu aportujesz, jesteś praktycznie zielona. Jakby przyprawiało cię to o mdłości. To znaczy, jesteś w tym dobra, ale wyraźnie cię to męczy. Zauważyłem to, kiedy przybyłaś tu za pierwszym razem z ciastkami i od tamtego czasu nic się nie zmieniło. Pomyślałem więc, że zamiast tego może będziesz wolała Fiuu. Omówiłem ten pomysł z rodzicami, a moja matka odwiedziła w tym tygodniu Ministerstwo, aby uzyskać specjalne pozwolenie na połączenie naszych kominków…
— Twoja matka? — przerywa mu z zaskoczeniem. — Narcyza poprosiła o wyjątek od ograniczeń dla swojej rodziny? Dla mnie?
— I otrzymaliśmy go akurat w samą porę. Jak to Shacklebolt delikatnie ujął dziś rano w swoim liście, zatwierdzenie tego wniosku miało znacznie więcej wspólnego z twoim imieniem niż z naszym. Poprosiłem Maevy, aby rzuciła zaklęcia łączące też po twojej stronie, podczas gdy ubierała cię dziś wieczorem, żebym mógł zrobić ci niespodziankę. Co… jak teraz zdaję sobie sprawę, było okropnym pomysłem.
Swoje zdanie kończy lekką nutką pytania. Hermiona wydaje z siebie pozbawiony wdzięku dźwięk, który można by niepochlebnie sklasyfikować jako śmiech, po czym wyrywa swoją rękę z jego dłoni.
Potem długo i intensywnie myśli o tym, co Draco właśnie jej ujawnił. O tym, że zauważył jej dyskomfort wynikający z teleportacji. O wstawiennictwie jego własnych rodziców. O tym, jak wciągnął Maevy do swojego małego spisku.
Na początku Hermiona tylko krzywi się z oburzeniem. Ale po kilku bolesnych minutach jej grymas zmienia się w lekkie zmarszczenie brwi. Potem powoli, bardzo powoli, wszelkie zmarszczki miękną, aż finalnie całkowicie znikają.
Widząc tę transformację, Draco odważa się zapytać:
— Więc to nie aż taki straszny pomysł? Prawda?
W jego ustach widać wyraźne rysy dyskomfortu – i nadziei. Hermionie całkiem się to podoba.
Dziewczyna bez słowa obchodzi go i rusza w kierunku wazonu z proszkiem Fiuu. Chwyta go trochę w garść, przechadza się bezpośrednio przed kominkiem i odwraca się twarzą do chłopaka.
— Może — odpowiada w końcu. Potem nachyla się do przodu, minimalnie, i kładzie swoją pustą dłoń na klapie jego marynarki. Z odrobiną odwagi zaskakującej nawet ją samą, składa delikatny pocałunek na jego policzku.
Kiedy się odsuwa, stwierdza, że jego twarz jest wiotka, a skóra blada jak nigdy wcześniej. Oczywiście z wyjątkiem wyraźnych plam czerwieni wzdłuż jego kości policzkowych.
— Zapewne dowiesz się na kolacji w przyszłym tygodniu, prawda? — droczy się, a potem rzuca proszek Fiuu pod nogi. Tuż przed tym, jak wywołuje nazwę swojego mieszkania i znika w zielonych płomieniach, widzi, jak palce Draco sięgają, by musnąć miejsce, którego jeszcze przed sekundą dotykały jej usta.
Aaaaaaaa!!!! Jaki ten rozdział jest cudowny.
OdpowiedzUsuńW końcu Drako odsłonił pewną część siebie. Hermiona pozwoliła swoim uczucią, się pokierować. Teraz czekam jeszcze na ich szczerą rozmowę na temat wojny. Mam nadzieję, że to nie zepsuje ich relacji...
Usuń❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuń