Najwyraźniej Maevy może aportować się gdzie tylko zechce, niezależnie od osłon nakładanych przez Ministerstwo. Tylko w taki sposób Hermiona jest w stanie wyjaśnić, dlaczego ona i skrzatka przybywają prosto do posiadłości, tuż u podstawy wielkich schodów wewnątrz holu.

Teleportacja łączna od czasów wojny nie była mocną stroną Hermiony, więc po wylądowaniu dziewczyna lekko się potyka. Jednak to nie dłoń Maevy chwyta ją za łokieć.

— Wszystko w porządku, Granger?

Hermiona pozwala Draco podtrzymać się za rękę, gdy sama wpatruje się w marmurową posadzkę i próbuje pozbierać. Kiedy w końcu na niego zerka, na jego twarzy maluje się mały uśmiech, który ona uważa za całkiem oszałamiający.

Czy jego usta zawsze były tak pełne? A jego oczy… kiedy zaczęły wywoływać pod jej sercem to dziwne, trzepoczące uczucie?

— Wszystko w porządku? — powtarza.

Hermiona kiwa tępo głową. 

— Tak, przepraszam. Teleportacja łączna to nie do końca moja bajka.

— Hermiona Granger nie jest w czymś najlepsza? — Draco uśmiecha się kąśliwie, ale nie ma w tym ani krzty złośliwości. — Muszę natychmiast zaalarmować Ministerstwo. Trzeba będzie przeprowadzić śledztwo.

— Ha, ha, ha, Malfoy.

Hermiona prostuje się i jeszcze raz ocenia go spojrzeniem. Niesławny czarny garnitur powrócił, tym razem w towarzystwie białej koszuli oksfordzkiej i czarnego krawata. Dzisiejszego wieczoru w jego szczęce jest pewna ostrość, którą teraz Hermiona identyfikuje jako nerwy, a nie okrucieństwo. Draco pachnie świeżym prysznicem – i czymś w rodzaju cytrusów oraz przypraw – a włosy ma znów starannie uczesane. Chociaż nie są one luźne, jak zwykł je nosić w sobotnie poranki, Hermiona stwierdza, że tak ułożone również jej się podobają. Nawet gładko zaczesane – tak podobne do jego fryzur z czasów szkolnych – Hermiona myśli, że Draco wygląda… wygląda… on….

O Merlinie, mam kłopoty.

Kiedy Draco oferuje jej swój łokieć, Hermiona bez zastanowienia go chwyta, i dołącza do chłopaka we wspinaczce po niekończących się schodach. Milczą przez osiem, dziewięć kroków, aż chłopak pochyla głowę w jej stronę.

— Więc, Granger, jesteś gotowa na zatrucie pokarmowe?

— Przez cały dzień ćwiczyłam odruch wymiotny na sucho.

— Cholera, to tak, jakbyś znowu szykowała się do SUM-ów, czyż nie?

— Wydaje mi się, że podczas egzaminów było znacznie mniej wymiotowania.

Jego śmiech powoduje, że zatrzymują się na chwilę na podeście pierwszego piętra. Po lewej stronie Hermiona widzi ogromną jadalnię, w znacznej mierze wypełnioną przez boazerię z czarnego drewna tekowego i długi obsydianowy stół. Hermiona podchodzi bliżej, ale Draco odciąga ją do tyłu.

— Nie ta jadalnia? — pyta i natychmiast czuje jego dreszcz na swoim ramieniu.

— Nie, nie ta jadalnia. Nigdy ta jadalnia.

— Dlaczego?

— Bo tam odbywały się spotkania.

Hermiona też się wzdryga. 

— Wiesz, czasami zapominam, że on mieszkał tutaj podczas wojny.

Czuje, jak Draco wzrusza przy niej ramionami. 

— Czasami też zapominam. A potem przechodzę obok jakiegoś pokoju albo czuję, jak coś się pali, albo słyszę czyjś donośny głos, a potem… wtedy ja…

Hermiona przyciska go mocniej do swojego boku, gdy wspinają się wyżej. 

— A potem sobie przypominasz — kończy za niego uprzejmie. Delikatnie. Z najdrobniejszym zaciśnięciem jej palców na materiale jego marynarki.

— Czasami — mówi — chciałbym móc otworzyć swoją czaszkę i po prostu wyskrobać każdy jego obraz, jaki w niej mam.

— Zaoferowałabym ci Zaklęcie Usuwające Pamięć, ale oboje wiemy, że jestem w tym trochę za dobra.

Draco prycha. 

— Musiałabyś też usunąć wspomnienia z Dworu. Nic tak nie zmienia sposobu, w jaki postrzegasz nieruchomość, jak szalony drań będący gościem w twoim własnym domu.

— To prawda. — Kiwa smutno głową, a potem próbuje zażartować: — Urocza rezydencja z dziewięcioma sypialniami i dwunastoma łazienkami na sprzedaż w Wiltshire. Dwie oficjalne jadalnie, dwie biblioteki, kuchnia szefa kuchni i pawie sanktuarium. Opcjonalna sala tortur. Tylko trzy plamy krwi w głównym salonie. Prawdziwa okazja jak na tę cenę.

— Lochy niedawno zostały przekształcone w domową siłownię — dodaje, a Hermiona odwraca ku niemu swoją głowę.

— Ach tak?

— Tak. A co masz ochotę na szybki jogging?

— Nie. Ale idea Narcyzy Malfoy ćwiczącej gimnastykę jest prawie zbyt trudna do zniesienia.

— Cóż, moja matka jest technicznie utrzymanką, prawda?

Hermiona wciąż się śmieje, kiedy Draco ciągnie ich na drugie piętro i zatrzymuje się tuż przy wejściu do długiego i bardzo uroczego pokoju. Podobnie jak ciemną przestrzeń piętro niżej, to pomieszczenie również wypełnia pozornie niekończący się stół. Ale ta jadalnia jest o wiele przyjaźniejsza, udekorowana ciepłym, wiśniowym drewnem i oświetlona wielkim, buchającym kominkiem. Na ścianach wiszą kolorowe obrazy, a pod lśniącymi żyrandolami poruszają się magiczne figurki. Na drugim końcu pokoju czekają już na nich dwa nakrycia.

Z ust Hermiony wymyka się ciche, zadowolone westchnienie. Dziewczyna odwraca się do Draco, by wyrazić swoją wdzięczność za cały ten wystrój. Jednak słowo „dziękuję” zamiera jej w gardle, gdy widzi jego twarz.

Draco niemal nieświadomie przygląda się jej w blasku ognia. Jego wzrok zatrzymuje się na jej lokach, rozkloszowanej sukience, odcieniu szminki na ustach. Ona również się mu przygląda, a kiedy chłopak to sobie uświadamia, blada skóra wzdłuż jego kości policzkowych gwałtownie się czerwieni. Hermiona widzi, jak jego gardło podskakuje raz, dwa razy, gdy Draco przełyka. Nagle ona też się rumieni i chce coś powiedzieć, żeby to przerwać. Ale ku jej przerażeniu i jednocześnie ku jej uciesze, on odzywa się pierwszy.

— Wyglądasz dziś… ładnie.

Hermiona przesuwa dłonią po miejscu, w którym sukienka marszczy się na jej biodrach, po czym rumieni się mocniej, gdy jego oczy podążają za tym ruchem.

— Dz-dzięki — jąka się. — Gdybym miała wybór, założyłabym tenisówki i bluzę z kapturem. To wszystko sprawka Ginny Weasley i Maevy.

Podchodząc bliżej ich miejsc przy stole, Draco kaszle lekko z zakłopotania. 

— W takim razie przypomnij mi, żebym zaoferował Maevy podwyżkę.

— Załatwione. Oczywiście jeśli pomożesz mi napisać list do Kingsley'a, w którym będę błagać o podwyżkę dla mnie samej.

Draco śmieje się, odsuwając dla niej jedno z krzeseł. 

— Dlaczego sądzisz, że Shacklebolt wysłuchałby czegokolwiek, co mógłbym mieć do powiedzenia?

Hermiona siada i rozkłada na swoich kolanach białą, lnianą serwetkę. Czeka, aż Draco zajmie sąsiednie miejsce, po czym odpowiada mu z udawaną słodyczą: 

— Och, nie podpisalibyśmy go twoim nazwiskiem. To byłoby polityczne samobójstwo.

— Ha, ha, ha, Granger.

Hermiona nachyla głowę w jego stronę, kiedy on rozkłada na kolanach własną serwetkę. 

— To znaczy, o ile rodzina Malfoyów nie zamierza przekazać sporej sumy na rzecz Biblioteki Prawniczej, którą planuję wkrótce utworzyć.

— Nie sądzę, by Ministerstwo było w stanie pomieścić aż tak wielką bibliotekę.

Hermiona jęczy i celowo trąca jego nogę pod stołem. Delikatne kopnięcie. Oczywiście nie tylko po to, żeby go dotknąć. Ale kiedy ona cofa nogę, Draco za nią podąża, a krawędź jego buta delikatnie opada na jej czółenko.

Draco wyciąga różdżkę z kieszeni i rzuca sprawne Aguamenti. Ich szklanki natychmiast napełniają się wodą. Po drugim niewerbalnym machnięciu ponad stołem jego kieliszek pozostaje pusty, ale obok jej własnego pojawia się otwarta butelka wina. Hermiona zerka przelotnie na etykietę, a potem jeszcze raz, by po chwili odezwać się bełkotliwie do Draco.

— Co to takiego? — pyta, wskazując palcem na butelkę obok siebie.

— A jak myślisz?

Draco zadaje to pytanie, jakby pytał o pogodę: z całą swoją nonszalancją swobodnie pracując różdżką, podczas gdy butelka magicznie napełnia Hermionie rubinowym trunkiem pierwszy kieliszek.

— To bardzo przypomina butelkę Chateau Cheval Blanc z 1947 roku, czyli jednego z najlepszych win na świecie. Może nawet w całym wszechświecie. Więc zakładam, że to co napełnia teraz mój kieliszek, wcale nie jest tym, na co wygląda.

— Technicznie rzecz ujmując, to ja napełniam twój kieliszek. — Draco wzrusza ramionami i upija powolny łyk wody ze swojej szklanki. — A co jeśli to jednak jest to, na co wygląda?

— W takim razie to zbyt ekstrawaganckie, Malfoy — wykrzykuje. — Zdecydowanie zbyt ekstrawaganckie i nie mogę tego zaakceptować.

Draco uśmiecha się lekko do swojej szklanki. 

— Założę się, że mogę dać ci pięć racjonalnych powodów, byś to jednak zaakceptowała.

— Nie możesz dać mi nawet jednego ważnego powodu — mówi, z oburzeniem krzyżując ramiona na piersi.

— W porządku — przeciąga. Unosi prawą rękę z wszystkimi pięcioma palcami rozłożonymi szeroko i z dala siebie. Przy każdym powodzie opuszcza jeden palec, aż kończy z luźno zaciśniętą pięścią. — Pięć: mamy w naszej piwniczce całą skrzynię tego trunku. Tak więc Malfoyowie mają jeszcze jedenaście okazji do afiszowania się swoim bogactwem i ekstrawagancją po tym, jak ta jedna butelka zostanie już opróżniona. Cztery: jeśli ta butelka pozostanie w tej piwnicy choćby jeszcze jeden dzień dłużej, będzie to cholernie przykre. Nie wiem, czy zauważyłaś, Granger, ale rodzina Malfoyów nie jest obecnie szczególnie lubiana ani tłumnie odwiedzana. W najbliższym czasie nie będziemy organizować żadnych „spotkań” – co wyjdzie nam zapewne na lepsze i jestem pewien, że się z tym zgadzasz – nie sądzę też, że będziemy mogli urządzić nasze coroczne Przyjęcie Bożonarodzeniowe dla rodów czystej krwi. Więc jeśli nie wypijesz tego wina, w końcu zmieni się ono w ocet. Wspaniały ocet, jestem tego pewien, ale mimo to ocet. Trzy: to wino bez wątpienia zostało kupione, by zaimponować Czarnemu Panu. I nie mogę wymyślić lepszego sposobu, by skopać mu ten łuskowaty tyłek gnijący w zaświatach, niż patrzenie, jak jego ulubiona mugolaczka wypija dzisiaj wieczorem całą butelkę. Dwa: jestem alkoholikiem, albo całkiem mi do tego blisko. Każda kropla alkoholu – będąca równocześnie przedmiotem mojej pokusy – która zniknie z tego domu, wyjdzie mi tylko na dobre. I w końcu powód numer jeden: Teo mówił mi, że lubisz czerwone wino, szczególnie dobre Bordeaux. A więc wszystko, czego chcę – prawdziwy powód, dla którego wybrałem właśnie tę butelkę – to obserwowanie twoich ust, gdy próbujesz najlepszego czerwonego wina, jakie istnieje i prawdopodobnie jeszcze długo będzie istniało.

Oburzenie Hermiony zaczyna blednąć przy powodzie trzecim i całkowicie znika przy drugim. Jednak powód numer jeden sprawia, że ​​jej serce przyspiesza, więc bierze delikatny łyk wina, aby zatuszować swój dyskomfort. Potem upija też drugi. I jeszcze jeden. I już chce wziąć czwarty, gdy radosny śmiech Draco zatrzymuje kieliszek powracający do jej ust.

— To nigdy się nie starzeje — mówi.

Hermiona krzywi się, chociaż żar wyrazu jej twarzy prawdopodobnie trochę ginie wraz z piątym łykiem wina. 

— Co nigdy się nie starzeje?

— Słodycz świadomości, że ma się rację.

— Prawda — mówi, przełykając kolejny łyk czystej perfekcji. — Mam z tym sporo doświadczenia. Ale skąd ty możesz to wiedzieć?

Stary Draco połknąłby tę przynętę i rzucił w odpowiedzi najokrutniejszym, najbardziej bezpośrednim argumentem. Ten Draco – Draco, który spróbował jej krwi, a którego stopa teraz stykała się z jej własną pod mahoniowym blatem – uśmiecha się triumfalnie i macha różdżką ponad stołem.

Pierwszym daniem, jakie pojawia się przed każdym z nich, jest kolorowa sałatka. Hermiona dostrzega w niej między innymi koper, szalotki, posiekane orzechy włoskie i figi. Bierze eksperymentalny kęs, a potem wydaje z siebie cichy, radosny dźwięk aprobaty.

— To jest wspaniałe, Draco. Naprawdę wspaniałe. Zrobiłeś to wszystko sam?

Może to kwestia wina albo pięknej scenerii, albo sposobu, w jaki Draco ją obserwuje, kiedy myśli, że ona nie patrzy, ale jego imię wymyka się jej z ust bez ostrzeżenia. Hermiona wydaje się jednak tego nie zauważać ani szczególnie się tym przejmuje.

— Skomponowałem sałatkę — mówi. — I zrobiłem sos winegret. Ale Maevy miała swój wyraźny wpływ na wszystko oprócz deseru. To znaczy ja gotowałem, ale ona była dla mnie… trochę jak reżyserka, kiedy to wszystko przygotowywaliśmy. Szczerze mówiąc, nawet nie próbowałem jej powstrzymywać. Wiesz, nie chciałbym zafundować nam zatrucia pokarmowego.

Hermiona uśmiecha się. 

— Biorąc pod uwagę, że Maevy była mózgiem operacji w procesie ujarzmiania moich włosów, nie sądzę, żebym miała jakiekolwiek prawo, by ją osądzać.

Spojrzenie Draco błądzi po jej lokach i powpinanych w nie błyszczących szpilkach

— Tak, cóż — mówi trochę cięższym głosem. — Nie jest zbyt subtelna, prawda?

Hermiona tylko kręci głową, a następnie gestem wskazuje Draco, aby kontynuował i śmiało zaserwował drugie danie. Reszta posiłku przebiega dokładnie w ten właśnie sposób, od jednej pysznej potrawy do drugiej. Gdy jedzą, Hermiona przez cały czas popija Cheval Blanc z wyrazem czystego uwielbienia malującym się na twarzy. Niemal jakby nie mógł się powstrzymać, Draco przygląda się Hermionie uważnie, gdy ta pije. Na początku dziewczyna martwi się, że pożąda on alkoholu – oszałamiającego szumu towarzyszącego każdemu łykowi najdoskonalszego Bordeaux na świecie. Ale wkrótce zdaje sobie sprawę, że to nie wina pragnie blondyn.

On patrzy na jej usta, tak jak obiecał: na sposób, w jaki ściągają się przy kontakcie z kieliszkiem; sposób, w jaki składają się ze sobą po szczególnie głębokim łyku; sposób, w jaki jej język porusza się po nich, aby uchwycić każdą zbłąkaną, czerwoną kropelkę. Draco Malfoy nie może oderwać wzroku od jej warg. Nie wydaje się nawet próbować tego ukryć.

W pewnym momencie jego myśli muszą jednak chcieć się uwolnić, bo w jednej chwili wyrzuca z siebie: 

— Dziękuję… za to, że tu dzisiaj jesteś.

Hermiona odstawia kieliszek i marszczy brwi. 

— Gdzie indziej miałabym być?

Draco przewraca oczami, chociaż najwyraźniej czuje się dość nieswojo po tym, co właśnie jej powiedział. 

— Gdziekolwiek, Granger. W Dziurawym Kotle. Domu Pottera. Do diabła, nawet w Dworze Nottów. Wszędzie, ale nie tutaj.

Grymas Hermiony tylko się pogłębia. 

— Draco, nie jestem pewna, czy to ja, czy przemawia przeze mnie wino, ale myślę… no cóż, całkiem mi się tu teraz podoba. Pomimo, no wiesz, wszystkiego.

Draco kiwa głową z wyraźną ulgą, ale jest też czymś zmartwiony.

— O co chodzi, Draco? — naciska. — Co cię dręczy?

Blondyn patrzy na nią ostrożnie, po czym przyznaje: 

— Towarzystwo jest… miłe. Mam na myśli twoje towarzystwo.

Hermiona przechyla głowę na bok i zastanawia się nad tymi słowami. Mogłaby spróbować zmusić go do rozwinięcia tego tematu i część niej właśnie tego chce – a już w szczególności dowiedzieć się, dlaczego Draco uważa jej towarzystwo za miłe. Zamiast tego wybiera jednak inną drogę.

— Czyżbyście wy, Ślizgoni, nie mieli wspólnych spotkań? Ponieważ muszę ci wyjawić, że my, Gryfoni, raz w miesiącu urządzamy genialną noc gier. — Kącik jej ust unosi się w górę. — Wiesz, mógłbyś kiedyś do nas dołączyć. Pokazać Harry’emu jak naprawdę gra się w karty.

— Cała ta rywalizacja, konkurencja i brawura w jednym pokoju? Dzięki, ale nie.

Hermiona śmieje się wbrew sobie. 

— Wiem, że sobie żartujesz, ale jest to też niesamowicie trafne. Chociaż jestem pewna, że ślizgońska impreza byłaby zapewne cholernie bliska rzymskim klimatom, z tymi wszystkimi politycznymi intrygami i wbijaniem noży w plecy.

— Tak właściwie, nasze szkolne imprezy polegały głównie na oblewaniu się ponczem i bzykaniu w schowkach na miotły. — Draco uśmiecha się na jej oczywiste zakłopotanie. — I spotykamy się od czasu do czasu. Ale teraz sporo pijemy. Więcej niż powinniśmy. Wszyscy, tylko nie ja. Poza tym nasze rozmowy potrafią być… kłopotliwe.

— Kłopotliwe? W jaki sposób?

Draco wzdycha i opuszkiem palca wskazującego śledzi brzeg pustego kieliszka. 

— Czasami rozmawiamy o wojnie. Ale nie ma w tym aż tyle wyrzutów sumienia, ile powinno być. A w bardzo rzadkich przypadkach rozmowa staje się trochę zbyt hmm… powiedzmy nostalgiczna, jak na mój gust. Osoby spoza mojego najbliższego kręgu od czasu do czasu rozważają „co by było gdyby”. Jakbyśmy, do cholery, nie wiedzieli, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby on wygrał. Jakbyśmy teraz również nie byli wszyscy martwi.

Hermiona marszczy nos. 

— Merlinie, to… uch.

— W rzeczy samej. — Draco unieruchamia swoją dłoń i całkowicie skupia swoją uwagą na Hermionie. — Więc z tobą jest po prostu… inaczej, tak myślę. Kiedy ty i ja rozmawiamy o wojnie, wydajesz się… ty naprawdę…. Mam na myśli to, że jeśli chodzi o głupotę i żal, i rezygnację, i nadzieję, naprawdę wydaje się, że ty… ty…

— Że to rozumiem — kończy. — Po prostu to rozumiem.

Draco kiwa głową z lekkością przypominającą ulgę. Hermiona rozpoznaje to, bo ona sama również tak się czuje. Doszła już do nielogicznego, dziwnego, ale mimo wszystko trafnego wniosku, że najczęściej właśnie Draco Malfoy to rozumie.

Rozumie ją.

Jednak Draco wpatruje się teraz w swój pusty kieliszek z głębokim, pomarszczonym grymasem. Jakby samo szkło nosiło w sobie sens jego życia, a ten sens nie był wcale aż tak ładny.

— Granger — mówi. — Jest jeszcze jedna rzecz, której nie rozumiem.

Wyczuwając, że zbliża się coś wielkiego, Hermiona odstawia kieliszek. Odpycha od siebie prawie pusty talerz z resztkami przepiórki i pieczonych ziemniaków.

— O co chodzi?

— Wiem, dlaczego chcę cię tutaj. — Spogląda jej w oczy, a ogień czający się w całej tej szarości niemal ją zabija. — Ale dlaczego ty tu jesteś? Jak możesz w ogóle wytrzymać, będąc tak blisko mnie? Czy to z powodu twojego projektu? Czy to tylko dlatego, że chcesz go dokończyć? A może to przez… żal?

Draco praktycznie wypluwa ostatnie słowo, a jego usta wykrzywiają się nieprzyjemnie. Przypomina jej to coś niezwykle podobnego do jego dawnej miny towarzyszącej każdemu szyderstwu. Ten okrutny wyraz stworzony dawno temu, by zastraszać każdego, kto stanął mu na drodze. Ale dziś wieczorem oczy Draco natychmiast go zdradzają. Jest w nich coś prawdziwszego niż okrucieństwo – mieszanka zmartwienia, oczekiwania i innych emocji, co do których nie czuje się jeszcze pewna, czy jest gotowa je nazwać.

Przez długi czas Hermiona nie potrafi mu odpowiedzieć. Częściowo dlatego, że jest oszołomiona jego nagłą wrażliwością – bo zna go już na tyle dobrze, by rozpoznać tę bezbronność.

Ale nie jest też kompletnie pewna, co mogłaby powiedzieć. Nie wie, jak to ująć, żeby zrozumiał, czego ona potrzebuje od tej przyjaźni. Nie wie, jak traktować go lepiej niż jedynie byłego Śmierciożercę, ale też lepiej niż uszkodzoną psychicznie kruchą bańkę mydlaną. Bo chociaż Draco może być obiema tymi rzeczami, to nie wszystko.

Nie dla niej. Już nie.

— Czy powinnam podać pięć powodów? — pyta w końcu, wykrzywiając usta. Kiedy Draco jej nie odpowiada, ona podnosi palce w górę, tak jak wcześniej zrobił to on, po czym zaczyna odliczać w dół. — Pięć: na początku chodziło o całą tę trasę, przyznaję. Dla jasności, powinnam również powiedzieć, że nazywam to Tour De PTSD. Ron nienawidzi tej nazwy, ale ja ją uwielbiam. Powodem, dla którego zgodziłam się na twoją prośbę, było to, że tak, chciałam ukończyć trasę. Cztery: ty, Draco, cierpisz na PTSD, inaczej zwany: zespołem stresu pourazowego. I masz rację, jest mi z tego powodu żal. Ale zgadnij co? Każdy, kogo odwiedziłam, cierpi dokładnie na to samo. Wszyscy. Weasleyowie, Kingsley, Teo, a nawet Pansy. Oto kolejna ciekawostka: ja też na to cierpie. Zdecydowanie. W snach słyszę chichot twojej ciotki. Moje powieki drżą, kiedy jestem zmęczona, i za każdym razem boję się, że to następstwo Crucio. I nadal nie jestem w stanie wejść do twojego salonu. Więc żal mi samej siebie bardziej niż ciebie, uwierz mi. Trzy – i zaznaczam, że jest to bardzo istotny argument: wiele osób chce rozmawiać o wojnie, ale ty jesteś jedyną osobą, która wydaje się być skłonna rozmawiać także o tych złych rzeczach. Naprawdę złych rzeczach, takich jak Voldemort, Klątwa Cruciatus lub zachowanie innych ludzi sądzących, że powinniśmy już dawno mieć to za sobą. Harry poruszył to ze mną, ale tylko pobieżnie. Ron i ja zerwaliśmy, bo nie chciał o tym rozmawiać. Ale ja chcę. I najwyraźniej ty też. Co jest dla mnie ogromną ulgą. Dwa: nie chcę, żebyś zapił się na śmierć, bo nie wyobrażam sobie świata bez twojego istnienia. I najważniejsze: lubię z tobą rozmawiać. I piec z tobą, pić z tobą herbatę, praktykować z tobą magię i się z tobą kłócić. Więc myślę, że można bezpiecznie powiedzieć, że cię lubię, Draconie Malfoyu. Lubię też twoje towarzystwo.

To nie przypadek, że ostatni palec, który opuszcza, to ten, który chłopak dla niej uleczył. Ten, który wciąż nosi na sobie słabą bliznę po jego zaklęciu. Wzrok Draco zatrzymuje się na nim, gdy Hermiona wsuwa go z powrotem w pięść i, być może nieświadomie, jego oczy znów prześlizgują się prosto ku jej ustom.

Powoli, bardzo powoli, Draco się uśmiecha.

— Masz ochotę na deser, Granger?


1 komentarz: