OSTRZEŻENIE: Domniemany grooming, domniemany związek niepełnoletnich bez wzajemnego przyzwolenia, przemoc domowa.

 

W niedzielę Łzawka odebrała dla Hermiony zamówienie z nowo otwartego salonu Madame Malkin. Pomimo garderoby pełnej ubrań od Pansy, nic nie pasowało do jej nowej roli. Tak więc w piątek Narcyza pomogła jej złożyć zamówienie przez sowę, dołączając wycinek artykułu z porannego Proroka.

Nagłówek brzmiał: Od niewolnicy do najmłodszej członkini Magicznej Europejskiej Rady Doradczej: Poznajmy Hermionę Granger!

W poniedziałek Hermiona stała ubrana w swoje nowe granatowe szaty już na półtorej godziny przed spotkaniem. Popatrzyła na siebie krytycznie w lustrze w pokoju Dracona, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła korytarzem do swojej starej sypialni.

Kremy, pudry i pędzle leżały dokładnie tam, gdzie je zostawiła. Zdecydowała się na lekki makijaż i ignorując dokuczliwy głos Pansy w swojej głowie, zdecydowała się nie ujarzmiać swoich włosów.

Po pożegnaniu z Łzawką i Narcyzą, Hermiona ruszyła do bram posiadłości, przygotowując się do opuszczenia jej po raz pierwszy od trzech tygodni. Wrota otworzyły się dla niej i poczuła, jak magia barier drży na jej skórze, gdy przez nie przechodziła.

Strach gwałtownie wypełnił jej żołądek, gdy rozejrzała się dookoła, przygotowując się na coś – może klątwę albo nadciągającą armię. Ale nie otaczało jej nic poza letnim wiatrem szeleszczącym między źdźbłami traw.

Bramy zamknęły się z kliknięciem, a Hermiona szybko się opamiętała, wyrywając z zamyślenia i idąc szybkim krokiem na skraj bariery antyaportacyjnej, przenosząc się z trzaskiem do miejsca, które podała jej Hestia.

Pojawiła się na brukowanej uliczce, zwykle wypełnionej tłumami turystów i otwartych sklepów, jednak dziś nikogo tam nie było. W powietrzu unosiła się ciężka warstwa popiołu, zakrywając ulicę niczym mgła. Wzrok Hermiony powędrował ku górze, gdzie majaczył zarys pozostałości zamku w Edynburgu, wciąż lekko dymiąc. Odetchnęła głęboko, zwróciła się na południe i zaczęła iść.

Magiczna Europejska Rada Doradcza spotka się w Edynburgu, podobnie jak Międzynarodowy Magiczny Trybunał Wojskowy. „Właściwe tempo śmierci Wielkiego Zakonu” – głosił Prorok.

Hermiona szła pustą uliczką, która wyglądała wręcz upiornie w porannym świetle. Im dalej podążała, tym bardziej nienaruszone wydawały się być wszelkie budynki. Przyglądała się uważnie pustym sklepom i restauracjom, aż znalazła mugolskie biuro podróży i aptekę, o których mówiła jej Hestia. Podeszła do dwóch witryn sklepowych i obserwowała, jak między nimi materializuje się stary budynek, zupełnie jak Dziurawy Kocioł w mugolskim Londynie. Drewniana tabliczka powyżej głosiła: Oset i Róża.

Prostując ramiona, Hermiona otworzyła drzwi i weszła do środka. Pub był pusty, z wyjątkiem dwóch osób – Hestii Jones, półsiedzącej na stołku barowym i jasnowłosego, starszego mężczyzny za ladą. Hestia przerwała rozmowę, kiedy drzwi się zamknęły, posyłając Hermionie szybkie skinienie głową.

— Panno Granger. — Kobieta zsunęła się ze stołka i podeszła, by uścisnąć dłoń Hermiony.

— Generale — powiedziała Hermiona, odwzajemniając gest.

Hestia wskazała na wąski korytarz za nią. 

— Czy możemy?

— Och. — Hermiona zmarszczyła brwi, patrząc na zegar nad barem. Było dopiero wpół do siódmej. — Czy nie czekamy na pozostałych?

— Nie. — Hestia splotła ręce przed sobą. — Większość Rady to wojskowi. Obawiam się, że wszyscy mamy zwyczaj przychodzenia patologicznie wcześnie.

Zaciskając usta, Hermiona skinęła głową. Milczała, gdy Hestia prowadziła ją obskurnym korytarzem, zatrzymując się przy drzwiach z wyblakłym napisem „Tylko dla pracowników pubu”. W chwili gdy je otworzyła, przed ich oczami pojawiły się kręte schody. Hestia musiała schylić głowę, schodząc, a Hermiona podążyła za nią.

Przeszły do dużej poczekalni wypełnionej sztywnymi krzesłami i z pustą recepcją. Hermiona przyjrzała się warstwie kurzu na stoliku do kawy, gdy Hestia energicznym krokiem poprowadziła ją kolejnym długim korytarzem.

Na samym końcu czekał na nie duży pokój z otwartymi drzwiami, z którego dobiegał szum rozmów. Hermiona próbowała uspokoić nerwy, gdy szły w jego kierunku, a jej obcasy stukały równo z butami Hestii.

— Zakładam, że czytałaś gazety — powiedziała Hestia. — Przez cały tydzień będziemy głosować nad sformalizowaniem przepisów i procedur. Najważniejszym punktem na dziś jest wybór sędziów.

Zanim Hermiona zdążyła to wszystko przetworzyć, weszły do środka. Około piętnastu do dwudziestu osób siedziało wokół kwadratowego stołu, rozmawiając przyciszonymi głosami.

Hestia zatrzymała się w progu. 

— Panna Hermiona Granger, wszyscy.

Spojrzenie każdej z osób padło na nią. Hermiona zdołała krótko skinąć głową, ignorując dudnienie własnego serca. Niektóre twarze były znajome; inne kompletnie nowe. Większość członków rady rzeczywiście miała na sobie stroje wojskowe.

Hestia zaprowadziła ją na wolne miejsce, a Hermiona, siadając, spojrzała na generała Pierre’a. Mężczyzna zacisnął usta, zanim wrócił do rozmowy z generałem Jacobsem. Po drugiej stronie Pierre’a siedziała Fleur Delacour również ubrana w pełne wojskowe regalia. Hermiona zamrugała, kiedy Fleur skinęła jej głową, po czym odwróciła się w lewo, odsuwając lekko od generała Pierre’a. Siedzący obok niej czarodziej zaczął mówić coś po francusku z kanadyjskim akcentem, machając rękami ponad stołem.

Hermiona przemknęła wzrokiem wokół stołu i dostrzegła dwóch czarodziejów o kamiennych spojrzeniach w szarych wojskowych szatach. Szwajcarzy. Podążała za linią nieznanych twarzy, aż jej wzrok spoczął na czarnoksiężniku – Gawain Robards. Pamiętała go z gazet. Pracował pod kierownictwem Scrimgeoura jako szef Biura Aurorów, ale zniknął, gdy Ministerstwo upadło.

Po lewej stronie od Robardsa siedziała czarownica i dalej czarodziej, którzy musieli stanowić reprezentację Włoch, wnioskując z ich oliwkowozielonych szat. Próbowała przypomnieć sobie, gdzie wcześniej widziała tego czarodzieja – mężczyznę o gęstej brodzie i ciemnych oczach – kiedy ten skinął Hestii głową i nagle wstał.

Odchrząknął i z ciężkim włoskim akcentem przedstawił się jako Luca Bianchi. Coś kliknęło w umyśle Hermiony. Mężczyzna należał wcześniej do ministerstwa Antonio Bravieriego — był jednym z członków rady. Jednym z tych, którzy zaginęli w sierpniu, tuż pod samym nosem Romano.

Powitał wszystkich zebranych przy stole, przedstawiając przywódców wojskowych, prawników i reprezentantów z całego świata, którzy mieli ten sam cel – zapewnić sprawiedliwość po Drugiej Wojnie Czarodziejów i dopilnować, aby przywódcy polityczni i wojskowi Wielkiego Zakonu zostali pociągnięci do odpowiedzialności za zbrodnie wojenne.

— Tu, w Wielkiej Brytanii, Trybunał Sprawiedliwości rozpoczął tę naprawdę trudną pracę — powiedział delikatnie Bianchi. Hermiona patrzyła, jak Jacobs przesuwa się lekko na swoim miejscu. — Ale dziękujemy Rządowi Tymczasowemu za prawidłowe uznanie potrzeby rozwiązania wspomnianego Trybunału i ścisłej współpracy z innymi dotkniętymi wojną narodami, aby umożliwić dochodzenie międzynarodowej sprawiedliwości w sposób godny wszystkich międzynarodowych zbrodni.

Fleur pociągnęła nosem. Hestia upiła łyk wody ze stojącego przed nią kielicha.

— Moi przyjaciele, to nasza misja i cel tego spotkania. Z pomocą Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów i niestrudzonych wstępnych prac wniesionych przez was, członków naszej Rady, byliśmy w stanie przygotować projekt aktu prawnego, który dziś zrewidujecie dla przyszłego Międzynarodowego Magicznego Trybunału Wojskowego. Każde z was zasługuje na wdzięczność za ten wysiłek.

Hermiona poczuła lekkie drganie swoich powiek, gdy wraz z Bianchim i resztą pokoju zaczęła bić brawa. Zanim zdążyła zwrócić się do Hestii, Bianchi machnął różdżką i przed każdym z nich pojawił ciężki segregator – z łatwością liczący ponad 300 stron. Hermiona wpatrywała się w niego.

— A jednak pozostaje wiele ciężkiej pracy. W tym tygodniu będziemy dążyć do sfinalizowania i sformalizowania Karty Edynburskiej. Naszym celem jest przedłożenie pięciu krajów członkowskich do ratyfikacji przewidywanej na początek przyszłego tygodnia. Przekazuję teraz głos generałowi Jacobsowi, który będzie przewodniczyć dzisiejszemu spotkaniu.

Bianchi dał znak generałowi Jacobsowi, aby ten kontynuował, po czym zajął swoje miejsce.

Jacobs wstał, rozglądając się po pokoju z zimnym uśmiechem. 

— Chcielibyśmy rozpocząć dzień od potwierdzenia listy dwudziestu czterech oskarżonych. „Głównych graczy”, jeśli wolicie. — Otworzył segregator, a wszyscy przy stole zrobili to samo. — Oczywiście, to chyba będzie nasze najłatwiejsze głosowanie — powiedział Jacobs. — Rada dokonała już przeglądu zarzutów wobec oskarżonych, chociaż dla waszej wygody, są one również wypunktowane przy ich nazwiskach.

Hermiona przejrzała stronę 7 i znalazła Bellatriks Lestrange oraz Dracona Malfoya wymienionych na pierwszych dwóch pozycjach, z litanią zbrodni pod każdym z ich imion. Jej żołądek skręcił się, gdy przeczytała zarzuty przeciwko Draco:

Przestępstwa wojenne; Zbrodnie przeciwko ludzkości; Zbrodnie przeciwko pokojowi; Udział w spisku mającym na celu popełnianie zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości; Członkostwo w organizacji przestępczej.

Spodziewała się tego, ale pomyślała, że ​​zdąży o tym porozmawiać. Możliwe, że niektóre z nich zostaną wycofane. Ile pracy wykonała Rada bez niej?

Przejrzała listę, zatrzymując się na ułamek sekundy przy Ricie Skeeter i Ludo Bagmanie, ale pokój zaczął wirować, gdy dotarła do nazwiska Blaise’a Zabiniego widniejącego na samym dole.

Nastawiła uszu na dźwięk głosu generała Jacobsa omawiającego przewidywany harmonogram procesów.

— A gdzie mogę znaleźć kopię pełnych aktów oskarżeń przedstawiających zarysy tych zarzutów?

Członkowie Rady przestali kartkować swoje segregatory, a szemranie szeptów ustało. Oczy generała Jacobsa wwiercały się w nią jak lód. 

— Załącznik A — powiedział.

Hermiona zerknęła na wspomniany dodatek, prześlizgując się szybko przez strony.

— Czy jest jakiś problem, panno Granger?

Jej uszy były gorące, gdy spojrzała w górę. Jacobs przechylał w jej stronę głowę; Pierre nachylał się na krześle. Fleur wpatrywała się w blat przed sobą, podczas gdy Bianchi patrzył na Hermionę z zainteresowaniem, bębniąc palcami o stół.

Siedząca po jej lewej Hestia lekko potrząsnęła głową.

— Ależ skąd. — Hermiona odchrząknęła. — Jeśli pojawią się niesprawiedliwe zarzuty, ufam, że sąd sprawiedliwie rozważy wszelkie dowody.

Nastała chłodna cisza. Serce Hermiony zaczęło wręcz uderzać o żebra.

— Jestem ciekawy, panno Granger — powiedział generał Pierre, prostując się na swoim miejscu. — Czy mogłabyś być tak uprzejma i podzielić się z Radą, które z tych zarzutów cię zaniepokoiły? Jestem pewien, że moi koledzy i ja bylibyśmy zainteresowani to usłyszeć.

Hermiona zamrugała, patrząc na niego. Spojrzała w lewo, ale oczy Hestii były mocno skupione na jej własnym segregatorze. Hermiona rozchyliła usta, gdy pomyślała o antidotum i horkruksie – zielonym świetle trafiającym w środek pleców Bellatriks…

— Zarzuty przeciwko Ludo Bagmanowi i Ricie Skeeter — powiedziała. — Spisek mający na celu popełnienie zbrodni przeciwko pokojowi wydaje się przesadny. Całkiem możliwe, że działali pod przymusem.

— Kłamstwa panny Skeeter przyczyniły się do śmierci tysięcy Szwajcarów — powiedział jeden z czarodziejów w szarych szatach. — Jeśli rzeczywiście nie miała wyboru, niech zezna to przed Trybunałem.

Hermiona zdołała powoli skinąć głową. 

— Słusznie. — Spojrzała na generała Jacobsa. — Nie mam dalszych pytań.

Jacobs zamaskował swoje rozczarowanie nieszczerym uśmiechem. 

— Dobrze. Poddajmy to głosowaniu, dobrze? Chyba że panna Granger potrzebuje przerwy.

Szwajcarscy czarodzieje wywiercali spojrzeniami istne dziury w głowie Hermiony, a Fleur przemknęła po niej wzrokiem.

— To nie będzie konieczne. — Hermiona uniosła brew. — Chciałabym jednak wycofać się z tego głosowania, ponieważ nie miałam jeszcze czasu na zapoznanie się z dowodami. Ufam, że wystarczy głosowanie większościowe.

— Wystarczy — powiedział chłodno Pierre.

Czuła się tak, jakby zapadała się w deski podłogi, kiedy patrzyła, jak Jacobs uśmiecha się do niej, rozwija zwój i wykrzykuje imię Bellatriks przed Radą. Dziewiętnaście rąk uniosło się w powietrze, a Jacobs wyrecytował nazwisko każdego z członków, zapisując je swoim zaklętym piórem. Zanim dotarł do imienia Draco, Hermiona zanurzyła się głęboko w spokojnych wodach swojego umysłu.

Następnie głosowali nad procedurami. W procesach miały brać udział strona oskarżająca i broniąca, a także pięciu sędziów przewodniczących. Rada wybierałaby w sumie dziesięciu sędziów – jednego sędziego głównego i jednego zastępcę z każdego kraju uczestniczącego w Trybunale. Odwołania byłyby możliwe do nowej Rady, której miało przewodniczyć wszystkie pięć krajów.

Po raz pierwszy w życiu Hermiona czuła się tak, jakby brała udział w egzaminie, do którego się nie przygotowała. Próbowała wyglądać na opanowaną, przewracając kartki w swoim segregatorze, ale jej umysł wirował od całego tego prawniczego żargonu. Niektóre terminy były jej znajome dzięki wcześniejszym przygotowaniom przed procesem Lucjusza, ale inne były zupełnie nowe – Trybunał wydawał się łączyć procesy prawne różnych krajów i form prawa. Nie miała innego wyjścia, jak podążać za wskazówkami Fleur i Hestii, podnosząc rękę za każdym razem, gdy robili to inni, przełykając niepokój i wątpliwości, czy właśnie nie zagłosowała przypadkiem na coś, co mogłoby utrudnić jej uniewinnienie Dracona lub Blaise’a.

Przed głosowaniem nad wyborem sędziów zapowiedziano przerwę obiadową. Pozostali ociągali się, ale Hermiona szybko wyszła z pokoju, usiłując złapać oddech na korytarzu. Po raz kolejny grała w coś zupełnie na ślepo, nie znając zasad. Miała godzinę, podczas której mogła zjeść lunch, przejrzeć akta sędziów i wrócić do pokoju, aby zagłosować, tak jak ją o to poprosili.

Albo mogła wykorzystać swoją niewielką siłę przetargową i spróbować przechylić szalę na swoją korzyść.

Drzwi się otworzyły, a Hestia i Jacobs wyszli z pokoju, rozmawiając o czymś w napięciu. Hestia przerwała mężczyźnie, gdy Hermiona stanęła przed nimi.

— Panno Granger — powiedziała, kiwając głową. — Jak oceniasz swoje pierwsze posiedzenie Rady?

Hermiona wsunęła pod pachę swój trzystustronicowy segregator. 

— To z pewnością było pouczające. — Wyprostowała ramiona. — Rozważam dołączenie.

Jacobs wyraźnie zacisnął szczęką. Hestia po prostu oceniała Hermionę spojrzeniem.

— Już w niej jesteś — powiedział Jacobs szorstko, jakby wyjaśniał rzeczy niesfornemu maluchowi. — Już oddałaś głosy.

— Zgodziłam się wziąć udział w spotkaniu. Nie zgodziłam się na dołączenie. — Hermiona posłała mu chłodny uśmiech. — Mam nadzieję, że wykreślenie mnie z kartoteki nie będzie dla ciebie zbyt trudne, jeśli odmówię tej oferty, generale Jacobs. Na pewno dam wam znać do końca dnia.

Hestia przeniosła ciężar ciała z nogi na nogę. 

— Panno Granger…

— Właściwie wygląda na to, że przed moim udziałem zdołano poczynić dość sporo. Od jak dawna Rada zbiera się w celu „wstępnych dyskusji”, generale Jones?

— Od kilku tygodni. — Hestia zacisnęła usta w twardą linię. — Jeśli sobie przypomnisz, panno Granger, kiedy spotkałyśmy się w zeszłym tygodniu, poinformowałam panią, że prace Rady już się rozpoczęły.

— Tak, ale nie powiedziałaś mi, jak obszerne one były. Kiedy przybyłam dziś rano, nie miałam pojęcia, że ​​będę musiała głosować przy niemal zakończonych sprawach, o których wcześniej nie wiedziałam.

Cisza przeciągała się. Hermiona stuknęła obcasem o podłogę. 

— Przypuszczam, że spodziewacie się, że dołączę, aby być waszą ładną buzią? Waszym rzecznikiem prasowym?

Jacobs prychnął na wyrażenie „ładna buzia”.

— Jeśli mam dołączyć do tej Rady — kontynuowała Hermiona — oczekuję, że będę na bieżąco. Powinnam była mieć szansę uczestniczenia w tych „wstępnych dyskusjach”. A już przynajmniej powinnam była otrzymać te materiały, gdy tylko zostały opracowane.

— Rozumiem. — Hestia splotła ręce przed sobą. — Czy potrzebujesz jeszcze jakiegoś dodatkowego zapewnienia, panno Granger?

— Chciałabym porozmawiać o Pansy Parkinson — powiedziała Hermiona, przemykając wzrokiem między nimi. — Jak dobrze, że pytasz.

Jacobs nie zawracał sobie nawet głowy ukrywaniem swojego szyderstwa.

— Sprawa Parkinson będzie rozpatrywana przez sąd krajowy Tymczasowego Rządu Anglii — powiedziała Hestia.

— A najwyższym kierownictwem Rządu Tymczasowego jesteście wy dwoje, prawda? Wspaniale. — Włożyła swój segregator w ramiona i wyczarowała pióro. — Kiedy się spotykacie?

— Spotykamy? — Jacobsa spojrzał na nią ostro.

— Aby omówić procesy prawne spraw rozpatrywanych przez sąd krajowy — powiedziała Hermiona tonem tak słodkim, że nawet Umbridge ścierpłaby od niego skóra.

— Powinny być one bardzo podobne do procesów Wizengamotu — powiedziała powoli Hestia. — Obecnie staramy się zapełnić miejsca…

— Jak cudownie. — Hermiona postukała w swoje pióro. — Kiedy?

Hestia wzięła głęboki oddech. 

— Panno Granger, dano pani miejsce w Europejskiej Radzie Doradczej. System prawny Rządu Tymczasowego to odrębna sprawa…

— Nie możesz po prostu nazwać się jego częścią — wysyczał Jacobs.

— Ach tak. — Brwi Hermiony uniosły się niewinnie. — A wam w jaki sposób przydzielono w nim miejsce? W drodze wyborów?

Zanim którekolwiek z nich zdążyło odpowiedzieć, drzwi się otworzyły. Zapadła chłodna cisza, gdy kilku członków wyszło z pokoju, rzucając ciekawskie spojrzenia mijanej przez nich trójce.

Na skroni Jacobsa wyraźnie pulsowała żyła, gdy nachylił się ku Hestii, mamrocząc: 

— To twój problem, więc sobie z nim radź. — Po czym oddalił się, skręcając ostro za róg i znikając im z pola widzenia.

Hestia czekała, aż korytarz opustoszeje. 

— Rada była rozdarta, kiedy panią przyjęła, panno Granger. Prawdę mówiąc, większość była zaciekle przeciwna.

W brzuchu Hermiony zapłonął gniew.

— Musisz zrozumieć — powiedziała szybko Hestia — że mówimy tu o grupie elity politycznej i wojskowej. Większość ich karier trwa dłużej niż ty żyjesz.

— Tak, a wiek zawsze wyraźnie wiązał się z mądrością, jeśli chodzi o Trybunał Sprawiedliwości…

— O to właśnie chodzi. — Hestia zerknęła przez ramię, zanim znów się odezwała. — Wielka Brytania może znacząco skorzystać na twoim zaangażowaniu w ten Trybunał. Francja również, choć w znacznie mniejszym stopniu. Pozostałe trzy kraje nic nie zyskują i trzeba było sporo perswazji, by przechylić szalę na twoją korzyść.

— Masz na myśli, że żaden z innych krajów nie ma krwawych plam do zatarcia.

— Nie będę temu zaprzeczać — powiedziała stanowczo Hestia. — W idealnym świecie byłabyś zaangażowana od samego początku. Ale wciągnięcie cię w to teraz stanowiło maksimum moich możliwości.

— Rozumiem. — Hermiona gwałtownie wciągnęła powietrze. Potrafiła przynajmniej docenić bezpośredniość Hestii. — Cóż, teraz, kiedy znam twoją perspektywę, będziesz musiała wysłuchać mojej.

Hestia złożyła ręce przed sobą i przechyliła głowę. 

— Chciałabyś stanowisko w Rządzie Tymczasowym?

— Nie — powiedziała Hermiona, unosząc podbródek. — Chciałabym, żeby Pansy Parkinson została natychmiast zwolniona z aresztu.

— Przerabiamy setki spraw z Trybunału Sprawiedliwości. Większość z nich jest oddalana, więc jeśli zarzuty przeciwko pannie Parkinson są tak błahe, jak twierdzisz, jestem pewna, że jej sprawę również to czeka. — Twarz Hestii pozostawała niewzruszona, gdy Hermiona zmarszczyła brwi. — Parkinson jest uważana za przestępczynię niższego szczebla. Zapewniam cię, że jej traktowanie jest dość humanitarne…

— Dziwne — wtrąciła Hermiona. — Pomyślałabym tak samo o Siobhan Selwyn, która już nie żyje.

Twarz Hestii nachmurzyła się, gdy opuściła wzrok, patrząc na czubki własnych butów. 

— Głosowałam przeciwko temu — powiedziała w końcu.

— Nic to nie zmienia. — Hermiona pozwoliła, by słowo zawisło między nimi. — Przejrzałaś akta Pansy Parkinson? — Zaciśnięte usta Hestii dały Hermionie jasną odpowiedź. — Kiedy to zrobisz, na pewno dostrzeżesz, jak bardzo bezpodstawne są wystosowane wobec niej oskarżenia. Byłabym wdzięczna, gdybyś sięgnęła po jej akta – a także po akta Dafne Greengrass. Nie mogłam znaleźć jej imienia w Proroku, ale domyślam się, że została oskarżona o podobne przestępstwa…

— Greengrass... — Hestia podniosła wzrok ze zmarszczonymi brwiami. — Nie ma jej w Azkabanie.

Hermiona zamrugała. 

— Jesteś pewna?

— Całkowicie. — Hestia spojrzała przez ramię. — Rodzina Greengrassów jest powiązana z Kanadyjczykami. Została wydana w ręce konsulatu i odesłana do swojej rodziny w Montrealu.

Hermionę zalała nagła ulga, która po chwili zmieszała się z rosnącą furią. 

— Rozumiem. I myślisz, że to sprawiedliwe?

— Oczywiście, że nie. Ale od kiedy ten świat jest „sprawiedliwy”, panno Granger? — Hestia przeszyła ją z uważnym spojrzeniem. — Dostarcz mi informacje, dlaczego Pansy Parkinson została sprzedana na Aukcji, a ja zobaczę, co mogę zrobić, aby wystosowane wobec niej zarzuty zostały wycofane. Jeśli dobrze pamiętam, to był główny punkt sporny.

Usta Hermiony były suche. 

— Mogę to zdobyć, jeśli pozwolisz mi z nią porozmawiać. Pozwól mi odwiedzić ją w Azkabanie, a zdobędę te informacje.

Hestia skinęła głową. 

— Załatwię ci wizytę, jak tylko wrócę dziś po południu do Ministerstwa.

— Dziękuję. — Hermiona wzięła głęboki oddech, przyglądając się kobiecie i próbując rozgryźć, czy ta będzie dla niej sojusznikiem. — Jest jeszcze jedna rzecz. Zakładając, że dołączę do Rady, oczekuję, że od tej chwili będę o wszystkim informowana. Jeśli są sprawy, o których powinnam wiedzieć, oczekuję, że mi o nich powiesz. Jeśli nie…

— Zrozumiano, panno Granger. — Z krótkim skinieniem głowy, Hestia minęła ją.

Kiedy Hermiona poszła do toalety, żeby spryskać twarz wodą, pora obiadowa dobiegała już końca. Wróciła więc do stołu z pustym żołądkiem i tym samym uczuciem ignorancji, jak wtedy, gdy po raz pierwszy go opuściła.

Każdy z członków mógł głosować tylko na sędziów reprezentujących swój kraj. Z długiej listy nazwisk Hermiona rozpoznała tylko jedno: Tyberiusz Ogden, który zrezygnował ze swojego stanowiska w Wizengamocie, kiedy Knot uczynił Umbridge Wielkim Inkwizytorem Hogwartu.

Hermiona usiadła przy stole i próbowała powstrzymać kolano przed drżeniem, gdy rozpoczęło się głosowanie na reprezentantów Wielkiej Brytanii. Hestia podniosła rękę przy Ogdenie i jeszcze innym z wyczytanych nazwisk, a Hermiona poszła w jej ślady. Nie można było stwierdzić, czy podjęła właściwą decyzję, ale była pewna dwóch rzeczy: po pierwsze, że pod twardym pragmatyzmem Hestii wciąż kryło się sumienie, a po drugie, że jeśli Tyberiusz Ogden miał problem z Dolores Umbridge, to przynajmniej ta jedna rzecz ich łączyła.

Resztę popołudnia wypełniły długie dyskusje na temat logistyki i postępowań sądowych. Kiedy spotkanie zostało w końcu zakończone, Hestia szybko się z nią pożegnała i wyszła z pokoju w tempie wskazującym na to, że miała przed sobą co najmniej dziesięć innych spotkań. Pozostali członkowie zignorowali ją, a Hermiona z radością to odwzajemniła.

Starannie zorganizowała swoje dokumenty, gdy pokój powoli pustoszał. Właśnie zamierzała wstać z krzesła, kiedy znajomy głos za nią powiedział: 

— Hermiono.

Odwróciła się, a po sekundzie już znajdowała się w ramionach Fleur Delacour. Chwilę zajęło jej połapanie się w rzeczywistości, zanim sama również ją objęła.

— Dobrze cię widzieć — powiedziała Fleur, kiedy się odsunęła. — Przepraszam, nie przywitałam się wcześniej. Większość mężczyzn pochopnie osądza kobiety za przytulanie.

— Och… w porządku. — Hermiona machnęła ręką.

— Próbowałam znaleźć cię w przerwie na lunch, ale wydawałaś się zajęta.

— Tak. To znaczy trochę. — Hermiona przytuliła swój segregator do piersi, jakby był dzielącym je strażnikiem.

Poczuła w sercu znajomy ból, gdy patrzyła, jak Fleur się jej przygląda. Chciała usiąść na krześle, zwierzyć się jej i poprosić o radę.

Jednak umysł podszeptywał jej, że im mniejszej liczbie osób zaufa, tym lepiej.

— Bardzo się cieszę, że jesteś w Radzie — powiedziała cicho Fleur. — Wiem, że dobrze sobie poradzisz. Bill powiedział to samo.

Emocje zabulgotały Hermionie w piersi. Spojrzała na drugą ścianę.

— Poprosił mnie o przesłanie pozdrowień. I o przeproszenie cię za to, co wydarzyło się w Dworze.

Hermiona milczała, szukając słów. Odwróciwszy się do Fleur, odparła: 

— Dziękuję.

Fleur posłała jej delikatny uśmiech. 

— Czy istnieje szansa, że przekonam cię do dołączenia do nas dziś wieczorem na kolacji w Norze? Będzie nas tylko niewielka grupka. Wiem, że Ginny chciałaby cię zobaczyć.

— Nie sądzę, żeby to był obecnie dobry pomysł — powiedziała Hermiona, odpychając ostre ukłucie poczucia winy w brzuchu. — Ale może niebawem.

Fleur skinęła głową. Ścisnęła delikatnie ramię Hermiony, po czym odwróciła się, zostawiając ją samą w pustym pokoju.

Hermiona wspięła się po schodach i w milczeniu wyszła z Ostu i Róży. Zmrużyła oczy oślepiona blaskiem popołudniowego słońca, patrząc, jak promienie świecą nad Edynburgiem.

— Jesteś pełna pasji, panno Granger — powiedział jakiś głos. Odwróciła się i zobaczyła Lucę Bianchiego opartego o ścianę budynku i odpalającego papierosa.

Rzuciła mu cienki uśmiech. 

— Tak mi mówią.

Zaśmiał się i zaciągnął powoli. 

— Nie spodziewałem się niczego mniej od najlepszej przyjaciółki Harry’ego Pottera. — Wyciągnął szyję, by wydmuchać kłąb dymu. — Chociaż przyznaję, że jestem zaskoczony ludźmi, o których wydajesz się z taką zaciekłością walczyć.

Serce Hermiony podskoczyło. 

— Moim jedynym interesem jest dążenie do sprawiedliwości, panie Bianchi. Sprawiedliwość nie jest kwestią osobistą.

— Ach tak? — Bianchi zachichotał przy papierosie. — Nikogo nie oszukasz, panno Granger. Osobiście mało mnie obchodzi chłopak Malfoyów. Nie będę się przy nim spierał. Jednak jego przyjaciel — Bianchi znów się zaciągnął — to inna historia.

Hermiona wpatrywała się w niego. Czuła na materiale segregatora jak bardzo zaczęły pocić się jej dłonie.

— Blaise Zabini popełnił w moim kraju pewne przestępstwa. Nie zamierzam pozwolić, by uszło mu to płazem. Jeśli spodziewasz się utrzymać… przyjacielskie stosunki z moimi kolegami i mną, to jest coś, o czym powinnaś wiedzieć.

— Panie Bianchi, rozumiem, jak okropny musiał być dla pana miniony rok. Ale…

— Antonio Bravieri był moim kuzynem, panno Granger. — Jego spojrzenie były twarde jak krzemień, gdy rzucił niedopałek papierosa na bruk. — Odwiedziłem Giulianę w Świętym Mungu. Nie jest z nią dobrze.

Hermiona stała nieruchomo, niczym zamrożona. Bianchi wyprostował się, a potem zapiął szaty z rozmachem. 

— To dla nas wszystkich kwestia osobista.

Patrząc, jak mężczyzna oddalał się zakurzoną ulicą, umieściła Blaise’a Zabiniego o kilka stopni wyżej na liście rzeczy, o które musiała się obecnie martwić.

***

Następnego ranka Hermiona ubrała się w drugi zestaw szat, który dostała od Madame Malkin, wypiła filiżankę kawy, ruszyła ku bramom rezydencji i aportowała się prosto do recepcji dla gości w Azkabanie. Kilka godzin po wczorajszym powrocie z Edynburga dostała sowę od Hestii Jones z pełną kopią aktu oskarżenia Pansy Parkinson. Odręczna notatka potwierdzała, że ​​została upoważniona do wizyty w Azkabanie punktualnie o szóstej i będzie mogła zebrać wspomnienia z pomocą strażnika.

Strażnik sprawdził jej imię z zatwierdzoną listą i wpatrywał się w nią przez kilka chwil, po czym odebrał jej różdżkę i przeczytał instrukcje bezpieczeństwa wyszczególniające fakt zastosowania na więźniach eliksiru tłumiącego magię. Hermiona zacisnęła usta, ale skinęła głową.

Prowadził ją w milczeniu wilgotnym, kamiennym korytarzem. Co prawda w więzieniu nie było już dementorów, ale mimo to czuła głęboki chłód pod skórą.

Zatrzymał się przy nieoznakowanych drzwiach, otworzył je i odsunął się, by mogła swobodnie wejść.

Pansy Parkinson siedziała ze skrzyżowanymi nogami na metalowym krześle, oglądając swoje paznokcie. Nawet z ziemistą cerą i wiotkimi włosami wciąż wyglądała świetnie.

Hermionie wydawało się, jakby jej płuca się zapadły. 

— Pansy.

— Zastanawiałam się, kiedy przyjdziesz. — Dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała na Hermionę, jakby ta stała przed nią umazana błotem. Ślizgonka wykrzywiła usta z pogardą. — Ojej, ojej, Złota Dziewczyno. Wolność z pewnością ci służy.

Hermiona założyła włosy za ucho. 

— Tobie przysłuży się bardziej, choćby jutro.

Pansy prychnęła i wróciła do wpatrywania się w swoje paznokcie. 

— Mnie wszystko bardziej służy.

Zapadła cisza.

— Pansy… — głos Hermiony zadrżał. — Przepraszam, że tak długo zajęło mi dotarcie do ciebie. Próbowałam przyjść wcześniej.

— Słyszałam. — Skrzyżowała nogi. — Strażnicy plotkowali o tym, że zamknięto cię w Świętym Mungu. — Kolejna pauza. — Zakładam, że próbowałaś bronić Draco?

— Tak.

— Tak jak próbowałaś bronić Lucjusza?

Hermiona wzięła głęboki oddech. 

— Tak.

— Hmm. — Niebieskie oczy skierowały się ku niej. — W takim razie wybacz mi, że nie mam zbytniego zaufania do twojego gryfońskiego idealizmu.

Hermiona zamknęła oczy. Mogła bez problemu stać przed najpotężniejszymi ludźmi w Wielkiej Brytanii. A jednak Pansy Parkinson jakoś ją przerażała.

— Zajęło mi trochę czasu, zanim nauczyłam się tej gry. Ale jestem w niej coraz lepsza — odparła Hermiona. — Mogę cię stąd wydostać, Pansy. Chcę tylko, żebyś mi powiedziała, dlaczego brałaś udział w Aukcji.

Pansy wykrzywiła twarz w uśmieszku, nim wybuchnęła zjadliwym śmiechem. 

— Naprawdę się nie poddajesz, co?

— Nie, nie poddaję.

Pansy rozprostowała nogi, kładąc obie dłonie na kolanach. 

— Zatem oświeć mnie, Granger. Nawet nie zadali sobie trudu, aby powiedzieć mi, dlaczego tu jestem. Nikt mnie nawet nie przesłuchał.

— Jednym z twoich zarzutów jest szpiegostwo. Uważają, że twoje miejsce na Aukcji i zainscenizowana śmierć były częścią jakiejś zmowy z Draco i Blaise’em... — Hermiona przerwała, machając dłonią w powietrzu. — To niedorzeczne. Rząd Tymczasowy wciąż przedziera się przez bałagan aktów oskarżenia przygotowanych przez Trybunał Sprawiedliwości. Ale jeśli dasz mi swoje wspomnienia wyjaśniające, dlaczego tam byłaś, ja cię stąd wyciągnę.

Pansy prychnęła. 

— Niby jak? Tupiąc nóżką i stawiając żądania?

— Bo już widzieli, co się dzieje, gdy Hermiona Granger pisze expose do Ducha Nowego Jorku.

Pansy milczała przez chwilę, patrząc prosto przed siebie na pustą kamienną ścianę. 

— Po prostu nie możesz się powstrzymać, co? Musisz wszystkich ocalić.

Hermiona zmarszczyła brwi. 

— Kiedy są niewinni, tak. Pansy, nie zasługujesz na to, by tu być…

— Zachowaj swoją litość dla kogoś, kto jej chce. — Pansy odchyliła głowę do tyłu, zamykając oczy. — Nie mam dokąd pójść. Nie mam żadnej rodziny. Moi przyjaciele są… – Urwała, jej klatka piersiowa unosiła się i opadała gwałtownie.

— Pansy. — Hermiona zrobiła mały krok do przodu. — Masz dokąd pójść. Nadal masz przyjaciół.

Zobaczyła, jak Pansy przełyka.

— Powiedz mi, dokąd chcesz się udać. Malfoyowie posiadają nieruchomości w kilku krajach, a wszystkie nadal są pod kontrolą Narcyzy. Wymień jedną, a będzie twoja. — Pansy mocno skrzyżowała ramiona na piersi. — Jeśli chcesz zostać w kraju, możesz wrócić na Grimmauld Place…

— I żyć tam sam na sam z tym nieznośnym skrzatem domowym? — Pansy uniosła głowę i spojrzała na nią. — Dzięki, Granger, ale podziękuję.

— Dom jest pusty. Stworek jest z D... — Hermiona zamilkła, zerkając na drzwi. — Nie ma go tam.

Pansy znów się wyprostowała. Hermiona odliczała kolejne sekundy.

— Nie wiem, gdzie on jest ani jak się ma. Ale dopilnuję, aby Stworek czuł się bezpiecznie, wracając do domu. — Spojrzała na blat stołu. — Jestem pewna, że będzie mu znacznie lepiej, wiedząc, że ty też jesteś bezpieczna.

Podniosła wzrok, by zobaczyć w oczach Pansy tajemniczy błysk.

— A co z Blaise’em i Dafne?

— Dafne jest w Kanadzie ze swoją rodziną. A co do Blaise’a, cóż… — Hermiona odchrząknęła. — Pracuję nad nim.

Pansy przechyliła głowę, a włosy opadły jej na policzek. 

— Dobrze. Jeśli ci się uda, wrócę na Grimmauld Place.

Hermiona skinęła głową, obracając się w stronę drzwi, zanim Pansy zdążyła zmienić zdanie. Zapukała dwa razy, a kiedy strażnik otworzył je dla niej, powiedziała:

— Panna Parkinson zgodziła się dostarczyć swoje wspomnienia jako dowód.

Strażnik spojrzał na Pansy. Ta opuściła podbródek, przewracając oczami.

Strażnik wszedł za nią do środka i wyczarował fiolkę, patrząc na Hermionę z pustym wyrazem twarzy. Hermiona stanęła przed Pansy i poinstruowała ją, by przywołała swoje wspomnienie, zapewniając, że jest to możliwe bez magii.

Kiedy strażnik wystąpił naprzód, Pansy uniosła rękę, żeby go zatrzymać.

— Proszę, nie przychodź tutaj, kiedy mnie wypuszczą — powiedziała, nie patrząc Hermionie w oczy. — Daj mi różdżkę, jeśli możesz, i pozwól mi użyć Fiuu.

Coś skręciło się w piersi Hermiony. 

— W porządku.

Strażnik uniósł różdżkę. 

— Zaczekaj — warknęła Pansy. Nastąpiła długa chwila ciszy. A potem: — Czy jest jakaś szansa, że ​​nie będziesz ich oglądać? Może ktoś inny…

— Nie. — Hermiona przygryzła wargę. — Muszę je najpierw przejrzeć, Pansy. Nie mam innego wyjścia.

Pansy opuściła rękę, a wzdychający strażnik wystąpił naprzód. 

— To było dla Draco. — Zamknęła oczy. — Nie dla ciebie.

Strażnik przyłożył różdżkę do jej skroni i wyciągnął delikatne nitki jej wspomnień.

***

Hermiona miała dokładnie godzinę na przybycie do Edynburga. Cokolwiek znajdowało się w tej fiolce, musiała to obejrzeć, zanim przekaże cokolwiek Hestii.

Po cichu wślizgnęła się do Dworu i pobiegła do gabinetu Lucjusza. Po otwarciu szafki wrzuciła wspomnienia Pansy do misy, obserwując wirujące w niej nici. Z głębokim oddechem nachyliła się w dół, zanurzając się w przeszłość.

Jej stopy wylądowały na podłodze nieznanego pokoju – salonie z ciemną tapetą i dużymi oknami. Bez mebli. Czyjeś głosy odbijały się echem za drzwiami, a kiedy odwróciła się, żeby rozejrzeć po całym pomieszczeniu, ujrzała za sobą postać. Sapnęła.

To była ona sama.

Wisiała w powietrzu, nieprzytomna, a jej buty unosiły się kilka cali nad ziemią. Jej głowa kiwała się bezwładnie oparta o ramię. Była w różowej bluzie z kapturem, którą miała na sobie podczas Bitwy o Hogwart.

Serce dudniło jej niczym grom w piersi. Wbiła paznokcie w dłonie, próbując się skupić, gdy głosy się zbliżały.

Niemal podskoczyła, gdy drzwi otworzyły się z hukiem, ukazując w progu Yaxleya z zadowolonym uśmiechem. 

— …złapałem ją na korytarzu w zamku — mówił. Przytrzymał drzwi i odsunął się na bok. — Po tobie…

Usłyszała szuranie kroków, a potem do pokoju wszedł Draco. Zachwiała się, szukając czegoś, o co mogłaby się oprzeć, gdy Draco przemknął wzrokiem po jej lewitującym ciele, jakby robił bilans.

Jej oczy rozszerzyły się, gdy Pansy i Blaise weszli do pokoju tuż za nim. Pansy zamarła na jej widok i zakryła usta swoją wypielęgnowaną dłonią. Potem się roześmiała.

— Merlinie. — Hermiona obserwowała, jak dziewczyna spokojnym krokiem zaczęła krążyć wokół lewitującego na środku pomieszczenia ciała, zanim odwróciła się do Yaxleya. — Jak długo jest nieprzytomna?

— Dwa dni — powiedział Yaxley, opierając się o drzwi. — Ale dziś po raz pierwszy pozwoliłem obejrzeć ją zainteresowanym. Jesteście piątą grupą.

— Naprawdę? — Pansy uśmiechnęła się złośliwie. — Najwyraźniej szlama jest bardziej popularna, niż można by sądzić.

Oczy Dracona były zimne i martwe, gdy patrzył na bezwładne ciało dawnej Hermiony, chodząc w kółko jak Pansy. Wyraz jego twarzy był pusty. Oklumencja.

Hermiona poczuła nagły ucisk w gardle. Wpatrywanie się w niego było niczym wbijanie noża w sam środek piersi i wsuwanie się coraz mocniej i głębiej. Chciała sięgnąć i dotknąć Dracona. Zatopić palce w jego włosach i poczuć jego ciepło.

Łzy spłynęły jej z policzków i zniknęły, zanim spadły na podłogę, rozpływając się w myślodsiewni.

— Jaka jest twoja cena wywoławcza, Yaxley? — Blaise podszedł do jej ciała, krzyżując ramiona na piersi.

— Już dobrze wiesz, że to dziesięć tysięcy galeonów.

Blaise uniósł brwi i odwrócił się przez ramię.

— Piętnaście — dobiegł ją zimny głos. Draco okrążył lewitujące ciało i zamruczał: — Co? Nie sądzicie, że nasza szlamowata kujonka Granger jest dziewicą?

Odgłos jego znajomego przeciągania słów sprawił, że po kręgosłupie Hermiony przebiegły dreszcze.

Pansy zachichotała. 

— Draco ma rację. Jestem pewna, że będzie piętnaście. — Przechyliła głowę i oceniła Hermionę, po czym zmarszczyła nos. — Straszne marnotrawstwo pięciu tysięcy galeonów, tak moim zdaniem. — Spojrzała na Yaxleya, a na jej ustach pojawił się nieśmiały uśmiech. Hermiona patrzyła, czując, jakby coś dziwnego przemknęło między nimi, zanim Pansy sięgnęła po jeden z loków Hermiony.

— Żadnego dotykania, Pansy — powiedział.

Pansy nadąsała się. 

— Dlaczego? Czy nie wolno mi sprawdzić towaru?

— Nikt jej nie dotknie, dopóki kupiec nie podpisze dokumentów po Aukcji. Mam rzucone na nią z tuzin osłon.

Mięsień na policzku Dracona drgnął.

— Coś jeszcze? — powiedział Yaxley, spoglądając na zegarek. — Za kwadrans mam kolejną grupę chętnych na oglądanie.

Zimne przerażenie przeszyło skórę Hermiony. Próbowała się skoncentrować, przypominając sobie, że nic z tego nie miało już znaczenia…

Draco obrócił się twarzą do Yaxleya, a Hermiona zobaczyła, jak ściany jego Oklumencji migoczą. 

— Jaka jest twoja cena?

Yaxley odepchnął się od framugi. 

— Już ci mówiłem. Cena wywoławcza to…

— A jaka jest twoja cena? — Draco wyprostował ramiona. — Jaką cenę uznasz za akceptowalną, by sprzedać ją przed Aukcją?

— Żadną. — Yaxley uśmiechnął się do niego przez zaciśnięte usta. — Po pierwsze, spodziewam się, że finalnie pójdzie za znacznie wyższą cenę, niż mógłbym teraz określić…

— Ale możesz ją określić — powiedział Draco. — A potem ja mógłbym ci tyle zapłacić.

— Po drugie — powiedział Yaxley, jego zęby błyszczały — Czarny Pan jasno dał do zrozumienia, że ​​suka Pottera musi być przykładem. Nie jesteś pierwszym, który prosi o jej wcześniejszy wykup, Malfoy. Dlaczego twój ojciec sądzi, że udzielę ci innej odpowiedzi niż ta, jaką udzieliłem jemu? Cóż, nie mam pojęcia.

Draco wciągnął gwałtowny oddech, a Blaise odwrócił się. Serce załomotało Hermionie w piersi, gdy obserwowała rozpadające się ostatnie fragmenty Oklumencji tłumiącej emocje Draco.

— A teraz wybaczcie mi. — Yaxley wskazał na drzwi. — Wasz czas dobiegł końca. Chciałbym móc się jeszcze odlać, zanim przybędzie następny gość.

Draco zbladł, zaciskając pięści po bokach. Wyszedł z pokoju bez słowa. Hermiona obserwowała, jak Blaise spogląda na Pansy, zanim również przeprosił i wyszedł z pokoju. Pansy podeszła do drzwi, by za nimi podążyć, ale zatrzymała się tuż przed Yaxleyem.

Hermiona podeszła do nich, gdy coś nagle jakby wskoczyło na swoje miejsce.

— Pans? — zawołał Blaise z korytarza.

— Idę — zaśpiewała. Jej spojrzenie napotkało oczy Yaxleya, gdy zwilżyła językiem usta. Hermiona poczuła, jak jej żołądek skręca się, gdy oczy mężczyzny podążały za ruchami dziewczyny.

— Do później — wyszeptała, a potem odsunęła się od niego i wyszła za chłopcami na korytarz.

Pokój znów zawirował, kształty kotłowały się niczym tysiące pytań bez odpowiedzi. Stopy Hermiony osiadły nagle na drogim dywanie w nieznanym jej korytarzu. Po chwili ujrzała Pansy dobijającą się do drzwi. Blaise otworzył je z szarpnięciem i zablokował przejście ramieniem, zasłaniając dziewczynie widok do środka.

— Idź do domu, Pansy.

— Nie. Dobrze wiem, co zamierzacie zrobić. Oboje jesteście pieprzonymi idiotami. — Naparła na jego klatkę piersiową. — Dasz się im zabić…

— Myślisz, że tego nie wiem? — syknął Blaise. Przeciągnął dłonią po twarzy. — Mam to pod kontrolą. Nie mieszaj się…

Pansy pchnęła ręką drzwi, próbując je otworzyć, ale Blaise je zablokował. Powoli uniósł głowę, by spojrzeć na dziewczynę.

— Idź do domu, Pansy — zawołał ktoś z wnętrza pokoju. — Proszę. — Hermiona zacisnęła oczy, słysząc surowy ton głosu Draco.

Blaise z przepraszającym spojrzeniem zamknął drzwi tuż przed nosem Pansy.

Pansy kopnęła w drzwi, a Hermiona obserwowała, jak każdy centymetr jej ciała napina się w złości. Obróciła się na pięcie, a gdy Hermiona próbowała ją dogonić, otoczenie znów zadrżało.

Kiedy wspomnienie przestało wirować, wylądowała w małym przedpokoju naprzeciwko kominka. Przyglądała się wysokim sufitom i drzemiącym obrazom, mrugając na światło księżyca wpadające przez wysokie okna. Po lewej stronie był korytarz, a po prawej zamknięte drzwi.

Nagły szum kominka sprawił, że odwróciła się, obserwując, jak Pansy przechodzi przez płomienie. Miała na sobie te same ubrania co wcześniej – to był ten sam dzień. Rozejrzała się szybko na boki z różdżką zaciśniętą w dłoni. Po chwili rzuciła się ku zamkniętym drzwiom, a Hermiona podążyła za nią. Pansy otworzyła je zaklęciem odblokowującym i zajrzała do środka.

To znów był salon Yaxleya. Hermiona usłyszała, jak krew szumi jej w uszach, gdy wpatrywała się w swoje nadal wiszące w powietrzu ciało, wyglądające wręcz upiornie w bladym świetle księżyca.

Prawda ją dusiła, ciążąc na ramionach i sunąc w dół jej gardła. Hermiona próbowała złapać oddech.

To było dla Draco. Nie dla ciebie.

— Co za niespodzianka — zamruczał jakiś głos, a Pansy i Hermiona odwróciły się ku wejściu. Yaxley wyszedł z cienia, a Hermiona zamknęła oczy z rezygnacją. — Już miałaś swój czas na oglądanie, panno Parkinson.

Pansy uśmiechnęła się do niego, mrugając uwodzicielsko rzęsami. 

— Ale kustosz jest bliskim przyjacielem rodziny. Myślę, że wpuści mnie po godzinach.

Hermionie zaschło nagle w gardle, gdy przez umysł przemknęły jej obrazy Yaxleya i Quincy’ego Parkinsona, kiedy w Edynburgu wpatrywali się w Dziewczyny Carrowów. Teraz widziała u niego ten sam wyraz twarzy. Pansy podeszła do mężczyzny, kołysząc biodrami.

Usta Yaxleya drgnęły, gdy patrzył na nią. 

— Wygląda na to, że zmieniłaś zdanie.

— Co masz na myśli?

Yaxley zaszydził z niej, nawet gdy jego źrenice rozkwitły. 

— Nigdy więcej nie powinniśmy o tym rozmawiać — odparł. — To był błąd. Oboje byliśmy pijani i nigdy nie powinniśmy byli pozwolić, by zaszło to tak daleko. — Jego oczy opadły nisko na jej nagie nogi. — A dzisiaj postanowiłaś rzucić mi to spojrzenie przed swoim chłopakiem Malfoyem…

— On nie jest moim chłopakiem. — Pansy uniosła brew i ułożyła dłonie na jego piersi. — Dobrze o tym wiesz. Lepiej niż ktokolwiek inny.

Głos Yaxleya był ochrypły, gdy przesunął dłońmi po jej biodrach.

— Dlaczego tu jesteś, Pansy?

— A jak myślisz? — Pansy przycisnęła swój tors do jego, a Hermiona poczuła gwałtowną falę mdłości, gdy dziewczyna sięgnęła, by poprawić jego kołnierzyk. — Powiedz mi, że nadal je masz — wyszeptała, wykrzywiając usta. — Skrzacie wino.

— Pansy…

— Pamiętasz, co się stało, kiedy ostatnio je piliśmy.

Oczy Yaxleya były ciemne, gdy chwycił ją za nadgarstek.

— To butelka za pięćset galeonów, Pansy. Co dostanę w zamian?

Hermiona ugryzła się w policzek na tyle mocno, że poczuła krew w ustach, gdy Pansy zaśmiała się gardłowo i powiedziała: 

— O wiele więcej, niż można dostać za pięć tysięcy, to na pewno.

Hermiona zamknęła oczy i odwróciła głowę. Odetchnęła głęboko, próbując wypchnąć z umysłu sposób, w jaki Yaxley patrzył na usta i szyję Pansy.

Zmusiła się do otwarcia oczu, kiedy usłyszała prychanie Yaxleya. 

— Jedna butelka.

Uśmiech Pansy mógłby w tamtej chwili rozjaśnić nawet najciemniejsze zakamarki pokoju.

Mężczyzna odepchnął ją i odchrząknął. 

— Zaraz wrócę. Wiesz, gdzie jest sypialnia.

Yaxley sięgnął do klamki, gotów zamknąć drzwi do salonu. Pansy chwyciła go jednak za nadgarstek.

— Ja… — Roześmiała się, potrząsając głową, zanim wzięła głęboki oddech, jakby pracowała nad trudnym pytaniem. — Co powiesz na małą publiczność? — Uniosła brwi i spojrzała na ciało Hermiony.

Hermiona przycisnęła palce do ust, przełykając rosnącą w gardle żółć.

Yaxley uniósł lekko brwi. 

— Tak?

Pansy skinęła głową i nachyliła się do jego ucha. 

— Może się czegoś nauczy.

Yaxley odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się. 

— Zaraz wracam. — Odwrócił się na pięcie i zniknął w cieniu.

W chwili, gdy zniknął z pola widzenia, Pansy wślizgnęła się do salonu i wyciągnęła różdżkę, celując nią w ciało Hermiony. 

— Revelio!

Hermiona zachwiała się, gdy zaklęcie przeleciało nad jej ciałem z przeszłości. W oczach Pansy pojawił się znajomy ogień.

Dziewczyna szybko oceniła osłony, które rozbłysły i zamigotały wokół lewitującego ciała, sycząc przez zęby kilka przeciwzaklęć.

Nastąpiła pauza i Hermiona zobaczyła moment, w którym umysł dziewczyny wylądował na właściwym zaklęciu. Machnęła nadgarstkiem, a migotanie wokół ciała dawnej Hermiony zniknęło. Wpatrując się w drzwi, Pansy skierowała różdżkę na jedyny kominek w pokoju. Płomienie nie rozbłysły. Nie był podłączony do sieci Fiuu.

— To jakiś pieprzony żart — mruknęła Pansy.

Skierowała się do zamkniętych drzwi po drugiej stronie pokoju. Otworzyła zamek Alohomorą i wbiegła do środka. Hermiona deptała jej po piętach. Był to mały salonik. W rogu znajdował się kominek. Pansy wycelowała różdżkę i ożywiła go. Płomienie zamigotały, rozświetlając ściany.

Odwróciła się i wezwała do siebie unoszące się nad podłogą ciało Hermiony. Prawdziwa Hermiona poczuła, jak jej ciało drży, gdy Pansy znalazła proszek Fiuu i sięgnęła po bezwładną dłoń lewitowanego ciała.

Wysoki gwizd przeszył powietrze, gdy tylko Pansy jej dotknęła. Serce Hermiony zabiło gwałtownie, gdy Pansy odwróciła się ku drzwiom.

Syknęła i rzuciła w płomienie garść proszku Fiuu, ciągnąc ciało Hermiony do kominka w chwili, gdy drzwi do salonu otworzyły się z hukiem.

Strumień czerwonego światła trafił Pansy w ramię, a ta upadła obok paleniska, krzycząc.

To był Cruciatus. Hermiona zacisnęła dłonie w pięści, drżąc od chęci zrobienia czegokolwiek, by to wszystko powstrzymać.

— Ty mała pizdo! — wysyczał Yaxley. — Wiedziałem, że coś kombinujesz.

Pansy dyszała przy cegłach kominka. 

— To… to miał być żart! — Walczyła o oddech. — Masz obsesję na punkcie tej szlamy. Próbowałam się z tobą podroczyć…

— Chciałaś zdobyć prezent zaręczynowy dla swojego chłopaka? — Yaxley ponownie machnął różdżką. Hermiona cofnęła się, błagając o jak najszybszy koniec tej sceny, gdy Pansy wrzasnęła. — Czy Malfoyowie cię do tego namówili?

Pansy znów krzyknęła, a ściany wokół Hermiony ponownie wydawały się drżeć. Unosiła się, odrętwiała, gdy świat wokół niej falował i wirował. A potem znów stała w pierwszym pokoju, niczym w koszmarze, który wydawał się nie mieć końca.

Jej nieprzytomne ciało wróciło na swoje miejsce, a stare osłony błyszczały nad nim. Pansy klęczała u jej stóp ze związanymi rękami i krwią spływającą z nosa.

Hermiona poczuła pieczenie na swojej twarzy. Jej policzki były mokre.

Zza drzwi dobiegał stukot kroków. Pansy uniosła brodę, gdy do pokoju wszedł Yaxley, a Quincy Parkinson podążył tuż za nim. Hermiona dostrzegła ciemne plamy w swoim polu widzenia.

— Tak jak ci mówiłem, Quince.

Pansy usiadła wyprostowana, ale Hermiona widziała, jak drży w więzach. Quincy przechylił głowę i powoli podszedł do córki.

— Tato — szepnęła, błagając go. — Próbowałam wziąć ją dla ciebie. Jest cenna…

Quince Parkinson spoliczkował ją. Hermiona zakryła usta dłonią, gdy Pansy poleciała do tyłu.

Ramiona Hermiony drżały, gdy patrzyła, jak Pansy wciąga panicznie powietrze, leżąc na boku.

Quince zrobił krok do przodu, a jego ciężkie buty wylądowały głośno przed twarzą jego córki.

— Wygląda na to, że masz do sprzedania kolejną dziwkę, Corban.

Nastąpiła długa pauza. Hermiona nie mogła oderwać oczu od Pansy, po której policzkach spływały rzewne łzy.

— Quince — powiedział cicho Yaxley. — Możemy o tym zapomnieć. Ufam, że ukarzesz swoją córkę tak, jak uznasz to za stosowne…

— Nie mam już córki. — Hermiona podniosła wzrok i zobaczyła Quince’a Parkinsona odwracającego się na pięcie i wychodzącego z pokoju.

Świat znów zaczął się rozmazywać, a ostatnią rzeczą, jaką dostrzegła Hermiona, nim pokój wokół niej się rozpłynął, był wyraz oczu Pansy wypełnionych żywym ogniem.

A potem znów stała nad myślodsiewnią w gabinecie Lucjusza. Dzwoniło jej w uszach, ściskało w piersi, a żółć podchodziła do gardła. Odwróciła się, wymiotując do kosza na śmieci.

Skupiła się na jeziorze ze spokojną wodą, pozwalając półkom swojego umysłu pogrzebać głęboko wspomnienia Pansy, dopóki nie przestały wywoływać u niej kolejnych fal wymiotów.

Podnosząc się na nogi, drżącymi palcami zebrała nici z myślodsiewni i włożyła je z powrotem do fiolki. To wystarczy. To z pewnością mogło oczyścić ją z zarzutów.

Zamknęła fiolkę. Wygładziła swoje szaty. Z głębokim wdechem – gotowa wrócić do teraźniejszości – ponownie udała się do Edynburga.

***

W porze lunchu dała Hestii fiolki i poprosiła ją, żeby się pośpieszyła. Poinformowała ją też, że Pansy będzie potrzebowała różdżki i oddaliła się, nim kobieta zdołała zadać jej jakiekolwiek dalsze pytania.

Tego dnia była o wiele lepiej przygotowana. Wchodziła i wychodziła ze swojej Oklumencji pomiędzy pytaniami i notatkami, ignorując zaniepokojone spojrzenia Fleur z drugiego kąta pokoju.

W środę rano Hestia osobiście poinformowała Hermionę, że Pansy zostanie wypuszczona z aresztu tego wieczoru. Dotrzymując słowa, Hermiona nie spotkała się z nią w Azkabanie ani nie przybyła na Grimmauld Place. Wysłała tam jednak Przetyczka, aby z nią został. Narcyza była na tyle taktowna, by o nic nie dopytywać.

Hermiona rzucała się tej nocy z boku na bok, wciskając twarz w poduszkę Draco. Choć próbowała, nie mogła znaleźć w sobie radości z uwolnienia Pansy. Nie, skoro wiedziała, że to przez nią dziewczyna w ogóle tak skończyła.

Karta Edynburska została zatwierdzona osiem dni po pierwszym oficjalnym posiedzeniu Rady. A gdy Rada przeszła do kwestii wspomagania zarządzania Międzynarodowym Magicznym Trybunałem Wojskowym, jedną z pierwszych rzeczy było ustalenie dat kolejnych rozpraw.

Hermiona słuchała tego dnia kłócących się głosów ze swoim na wpół omotanym Oklumencją umysłem. Po długiej i zagorzałej debacie proces Yaxleya został ustalony jako pierwszy – w poniedziałek 5 lipca. Między Szwajcarami a Włochami doszło do ostrego sporu o to, kto powinien być następny, ale Włosi wygrali – proces Blaise’a Zabiniego będzie drugi. Trzeci w kolejności okazał się proces Bellatriks Lestrange, który zostanie przeprowadzony zaocznie, gdyż kobieta nadal nie została odnaleziona.

Umysł Hermiony wyostrzył się przy rozmowach o Bellatriks, ale mimo wszystko milczała. Jeśli czegoś się nauczyła od Lucjusza Malfoya, to właśnie tego, że warto trzymać karty blisko piersi. Zwłaszcza kiedy mogły być one kluczem do uratowania Blaise’a. I Draco.

Proces Dracona ustalono jako czwarty, również w formie zaocznej. Na tę informację Hermiona poczuła się niemal słabo.

W miarę upływu dni pytanie, jakiego rodzaju skandale polityczne może wywołać, ukrywając pewne informacje, zaczęło jej ciążyć. Ślęczała nad drobno zapisanymi kartkami w teczkach i segregatorach i ustaliła, że ​​ponieważ była tylko członkiem Rady Doradczej – a nie oficjalnym członkiem Sekretariatu Trybunału – nie miała obowiązku dostarczania informacji dotyczących zarzutów stawianych Blaise’owi przed jego dniem w sądzie.

Nawet po wykluczeniu konsekwencji prawnych myśl ta nadal ją irytowała. Jeszcze nie znalazła w Radzie prawdziwych sprzymierzeńców, choć Hestia zdobyła jej zaufanie – dostarczając jej podstawowych informacji w przerwach na lunch, odciągając ją od słownych potyczek za pomocą lekkiego kaszlu lub stuknięcia piórem. Jeśli ukryłaby te informacje przed Hestią, co mogła stracić?

Co mógł stracić Draco?

W końcu zwerbalizowała swoje obawy Narcyzie, ale ta odmówiła jej swojej rady. 

— Zaufaj swojemu instynktowi — powiedziała. — Tylko ty jesteś zdolna ocenić, co możesz zyskać lub stracić.

Pod koniec drugiego tygodnia Hermiona postanowiła bezpośrednio powiedzieć o tym Hestii. Kobieta wydawała się w pełni świadoma tego, co Hermiona planowała zrobić dla Draco, ale mimo to zdecydowała się być jej mentorką. A konsekwencje nie powiedzenia jej o tym wydawały się przewyższać ryzyko rzeczywistego powiedzenia. Jednak w ostatniej chwili okazało się, że Hestia nie weźmie udziału w piątkowym spotkaniu. Hermionie ​​na tę wiadomość niemal pękło serce, co zabolało ją jeszcze mocniej, gdy obwieszczono, że w następnym tygodniu Rada zrobi sobie tygodniową przerwę, aby członkowie Sekretariatu mogli przygotować się do procesów.

Natychmiast po powrocie do Dworu Hermiona wysłała Hestii sowę. Czekała cały weekend na odpowiedź, dostając w tym czasie kilka listów od Ginny, Neville’a i garstki reporterów z pytaniami o nadchodzące „Procesy Edynburskie”. Dopiero we wtorek przybyła do niej sowa Hestii z jednozdaniową odpowiedzią: 

Spotkajmy się po procesie Yaxleya.

Obie miały tam być. Hestia miała zasiadać po stronie oskarżycielskiej, a Hermiona zeznawać jako świadek przeciwko Corbanowi Yaxleyowi.

Po tym jak otrzymała list od prokuratury z prośbą o złożenie zeznań, spędziła ponad trzy godziny na Oklumencji. Powiedziano jej, że jest około tuzina byłych Partii uznanych za zdolne do składania zeznań przeciwko niemu, w tym ona sama.

Tuzin. Ze wszystkich osób, które tam kupiono i sprzedano.

Później napisała do Pansy, pytając ją, jak się czuje. W postscriptum poinformowała ją o procesie Yaxleya i zapytała, czy dziewczyna chciałaby zeznawać przeciwko niemu. Podeszła do okna, kiedy o pierwszej nad ranem wrócił puchacz Draco. Otwierając list, znalazła jedynie kilka krótkich słów odpowiedzi:

Wszystko ze mną w porządku. I nie, wolałabym nie.

-P

Później tego samego tygodnia dowiedziała się z listu od Ginny, że ona sama też będzie zeznawać. Angelina przyjechała aż z Francji, gdzie George spędzał obecnie długie wakacje. Miały minąć się w sądzie o jeden dzień.

Decyzja o przeprowadzaniu procesów w Edynburgu okazała się jednym z łatwiejszych głosowań na posiedzeniu Rady. Ewakuacja Edynburga przed rokiem sprawiła, że ​​Sala Parlamentu była pusta, a budynek pozostawał nietknięty od bomb Amerykanów. Zgodzili się więc skorzystać z mugolskich sal sądowych. Żadne różdżki nie mogły zostać wniesione do środka, z wyjątkiem tych należących do strażników, a na galerii mogli siedzieć jedynie członkowie Trybunału. Wydawano im tylko dwie wejściówki dziennie.

Była w tym pewna poetyckość.

Kiedy pierwszego dnia procesu Yaxleya Hermiona zajęła miejsce świadka, starała się oddychać głęboko, myśląc o spokojnych wodach, gdy opowiadała o dniach spędzonych w celach Ministerstwa, szybkim sposobie, w jaki mężczyzna poderżnął gardło Lydii Baxter, i ostatnim zdławionym krzyku Parvati. Powszechnie wiadomo było, że to on wystawił ją na Aukcji, ale to ona przedstawiła ten fakt sędziom, szczegółowo opisując wydarzenia z Palace Theatre i konkretne komentarze, którymi rzucał, gdy jej wartość wzrosła.

Yaxley siedział obdarty i wychudły na krześle oskarżonego. Przez większość czasu udawało jej się na niego nie patrzeć, ale kątem oka dostrzegła cienie pod jego oczami i wystające kości policzkowe. Jej żołądek skręcił się, więc sięgnęła półek swojego umysłu, aż wspomnienie jego chytrego spojrzenia rzucanego w stronę Pansy zagotowało gniew w jej żołądku.

Kiedy prokuratura zakończyła zadawać swoje pytania, adwokat Yaxleya wstał. Mężczyzna miał znudzony wyraz twarzy, gdy ją przesłuchiwał. Posłusznie zadał jej pół tuzina pytań, a Hermiona była wręcz oszołomiona, że ​​nie naciskał na nią, kiedy zachwiała się przy odpowiedzi, czy to Yaxley, czy Dołohow rzucił na nią klątwę Cruciatus. Skinął krótko głową, przeszedł przez pokój i ponownie zajął swoje miejsce, zanim zdała sobie sprawę, że to już koniec.

Hermionie zajęło kilka sekund, by stanąć na nogi. Gdy wróciła na swoje miejsce pośród publiczności, poczuła strach kotłujący się głęboko w jej piersi. Oskarżeni mogli wybierać spośród całej grupy adwokatów, ale ten podobno miał być jednym z lepszych.

Obserwowała, jak inni świadkowie byli przesłuchiwani w podobny sposób, a podczas przerwy, kiedy przeglądała dokumenty na resztę tygodnia, dostrzegła, że ​​w obronie wyznaczono tylko dwóch świadków – długoletnią Uzdrowicielkę rodziny i żonę Traversa.

Po odroczeniu procesu przez sąd i zwolnieniu wszystkich na resztę dnia, czekała na Hestię przed salą. Hestia poprowadziła ją wyłożonym marmurowymi płytkami korytarzem aż do małego pokoju, rzucając kilka zaklęć wyciszających, zanim skinęła głową, pozwalając Hermionie mówić.

— To było oburzające — powiedziała Hermiona. — Jak, na Merlina, wybrano tego adwokata?

— Głosowaliśmy na niego, Hermiono. Wszyscy, ty również. Drugiego dnia.

Hermiona powstrzymała grymas. 

— Ufałam, że przedstawiano mi odpowiednie opcje. Ten adwokat nie zrobił nic, by wzbudzić w sobie zaufanie…

— Adwokat Kauffmann jest całkowicie odpowiedni, zapewniam cię. — Hestia westchnęła. — Jeśli go nie lubisz, nikt nie powstrzymuje cię przed znalezieniem innego. — Hermiona wpatrywała się w nią, mrużąc oczy. — Oskarżeni mogą wybrać własnego obrońcę, jeśli dobrze pamiętasz. Choć podejrzewam, że trzeba będzie tysięcy galeonów, by przekonać kogoś spoza tych, którzy zostali wyznaczeni na sąd.

Hermiona zamrugała, patrząc na nią. Jakoś przeoczyła ten szczegół – zagubiła go między nieustanną Oklumencją a setkami stron drobnego jak mak druku. Ale przynajmniej galeony były teraz jedyną rzeczą, jaką posiadała w tysiącach. Miała jeszcze czas.

— Zgadza się. — Wygładziła swoje szaty, odkładając na bok inne myśli. — Dziękuję za spotkanie ze mną. Chciałam omówić hipotetyczną sytuację — powiedziała ostrożnie. — I chcę wiedzieć, czy możemy utrzymać tę hipotetyczną sytuację między nami. Hipotetycznie.

Hestia skinęła głową, zerkając na drzwi. 

— Hipotetycznie jestem pewna, że mogłabym odbywać teraz prywatną rozmowę z przyjaciółką.

— A jeśli powiem ci, że Bellatriks Lestrange nie żyje. Że na własne oczy widziałam jej śmierć i że osoba, która może ci powiedzieć, gdzie znaleźć jej ciało, jest obecnie ścigana za zbrodnie przeciwko Włochom?

Hestia ani drgnęła. Hermiona widziała jednak, jak trybiki obracają się w umyśle kobiety, gdy ta w końcu na nią spojrzała. Potem odwróciła wzrok, skupiając go na upiornej ulicy za oknem pokoju.

— Interesujące. Hipotetycznie interesujące — powiedziała. — A co chciałbyś, żeby stało się z tą informacją?

— Chciałbym, aby Blaise Zabini został ułaskawiony za swoją pomoc w zamordowaniu Wroga nr 1.

Hestia zacisnęła usta. 

— Hermiono, wiesz, co Włosi sądzą o Blaisie Zabinim. Bravieri był kochany przez swój lud. W ich oczach Zabini pomagał w zamachu stanu, usuwając Bravieriego i przez prawie rok trzymając w niewoli jego nastoletnią siostrzenicę…

— Wiem. Wiem też, że się mylą.

— Bądź rozsądna — powiedziała Hestia tonem ucinającym dyskusję. — Mówię ci tylko to, co widzę — przechyliła głowę — hipotetycznie.

Walcząc z chęcią rzucenia się na kobietę, Hermiona wzięła powolny wdech. 

— Więc mówisz mi, że Blaise trafi do Azkabanu, nawet jeśli osobiście pochował ciało Bellatriks.

Hestia zmarszczyła brwi i potarła czoło. 

— To może zmienić jego wyrok. Długość jego pobytu w więzieniu znacznie się zmniejszy — spojrzała na nią i przemówiła wprost — zwłaszcza z najwyższej klasy adwokatem. — Hestia ponownie zerknęła na drzwi i zniżyła głos. — Mówisz, że Zabini pochował ciało. Czy mogę zapytać, kto w tej hipotetycznej sytuacji rzucił Zabójczą Klątwę?

— Hipotetycznie był to Draco Malfoy.

Hestia na chwilę zamknęła oczy, jakby już wcześniej to zakładała. 

— I przypuszczam, że powody zabicia jego ciotki są konkretne i wymierne w świetle prawa?

— Tak. — Hermiona zawahała się przed kolejnym pytaniem, ale wiedziała, że ​​nadszedł na nie czas. — Mam dla ciebie też inną hipotetyczną sytuację.

Hestia przyglądała się Hermionie ze znużoną miną, po czym skinęła głową, pozwalając jej kontynuować.

Hermiona poczuła bicie swojego serca aż w opuszkach palców.

— Co by się stało, gdybym powiedziała — zaczęła — że Blaise Zabini zapewnił istotną pomoc Draconowi Malfoyowi i mnie w naszej misji doprowadzenia Lorda Voldemorta do jego śmiertelnej porażki, dając w ten sposób Ginny Weasley szansę na pomyślne zabicie go?

W pokoiku zapadła cisza. Hestia ponownie odwróciła się do okna, stojąc idealnie nieruchomo. 

— I zakładam, że te dowody będą również kluczem do obrony Dracona Malfoya?

— Tak.

Hestia spojrzała na nią bystro. 

— Więc trzymaj się ich.

Gardło Hermiony nagle stało się suche jak wiór. 

— Trzymać się ich?

— Pozwól, że zmienię moje hipotetyczne oświadczenie — powiedziała Hestia. — Jestem przekonana, że ​​ta informacja w pełni uwolniłaby Blaise’a Zabiniego, jeśli właśnie to byłoby twoim głównym celem. Ale jeśli za trzy tygodnie przekażesz te informacje Trybunałowi, utracisz tym samym swoją szansę na uratowanie Dracona Malfoya.

Serce waliło jej w piersi. 

— Nie rozumiem…

— Myślę, że nie doceniasz faktu, jak bardzo ten Trybunał chce, aby Draco Malfoy zapłacił za swoje zbrodnie — powiedziała Hestia, a cienkie włosy na ciele Hermiony zjeżyły się. — Ujawniłabyś swój główny argument obronny wobec Dracona Malfoya aż na miesiąc przed jego procesem. Będą na ciebie przygotowani, Hermiono. Zadbają o to, by zebrać wystarczająco dużo dowodów, które doprowadzą do tego, że Malfoy zgnije w Azkabanie – bez względu na to, co im powiesz.

Zapadła długa cisza. Kończyny Hermiony wydawały się zdrętwiałe. 

— Nie mają pojęcia, co zrobił dla Europy… dla całego świata…

— Jestem pewna, że nie. — Wzrok Hestii stwardniał. — Zachowaj to na jego proces, Hermiono. Z tego co wiem, to – hipotetycznie – Wróg nr 1 nie żyje, a Wróg nr 2 został zabity, zanim mógł stanąć przed Trybunałem. — Zrobiła krok bliżej. — Pozostaje nam Draco Malfoy, który tak się składa, że ​​jest krewnym obu z tych osób.

— I to właśnie nazywasz „sprawiedliwością”? — Hermiona zacisnęła dłonie w pięści. — Zrzucanie grzechów tej wojny na barki Dracona Malfoya?

Hestia spojrzała na swoje dłonie spoczywające na parapecie. 

— Nie możesz mieć wszystkiego, Hermiono. Ja sama również musiałam nauczyć się tego na własnej skórze.

Odwracając się od okna, lekko chwyciła Hermionę za ramię i wyszła z pokoju, zostawiając dziewczynę z tysiącem argumentów na ustach i bez nikogo, komu mogłaby je wykrzyczeć.

***

Po powrocie do rezydencji napisała do organizacji praw człowieka, która pomagała jej w sprawie Olivera. W piątek otrzymała od nich wiadomość informującą, że Oliver zostanie wypisany z oddziału pod koniec tygodnia i odesłany do swojej rodziny w Glasgow. W swojej odpowiedzi podziękowała im za pomoc i dodała jedno lub dwa zdania z pytaniem o ewentualnego obrońcę. Odpowiedź, którą otrzymała tego wieczoru, była o wiele mniej niż entuzjastyczna. Czytając między wierszami, Hermiona dowiedziała się, że usługi takie powinny w ich mniemaniu być świadczone tylko przez obrońców wybranych do udziału w Procesach Edynburskich.

Przy obiedzie opowiedziała Narcyzie o swoich dylematach. Do środy Narcyza zdążyła otrzymać stosik uprzejmych odmów od każdego prawnika, który kiedykolwiek współpracował z Malfoyami. I tak Hermiona musiała zabrać się za wszystko od zera. Zaczęła szukać obrońców do spraw karnych w Proroku, skupiając się konkretnie na tych, którzy w przeszłości reprezentowali dość niesławnych klientów. Po otrzymaniu do piątku kilkunastu odmów, rozszerzyła swoje poszukiwania, sięgając po Ducha Nowego Jorku, gdzie natknęła się na postać Alana Shrapleya. Mężczyzna wygrał właśnie apelację dla klienta oskarżonego o szpiegostwo przeciwko MACUSIE. Szybkie spojrzenie na jego akta pozwoliło Hermionie znaleźć tam mnóstwo podobnych spraw – prawie wszystkie wygrane. Alan był znany jako jeden z najwyżej opłacanych prawników w Ameryce.

Hermiona opowiedziała o nim Narcyzie. Po przemyśleniu tego przy herbacie Narcyza powiedziała: 

— Myślę, że mądrze jest zainwestować w kogoś bez żadnych osobistych więzi, mającego dobre osiągnięcia i motywowanego wyłącznie pieniędzmi. Lucjusz właśnie tak by zrobił.

Tego popołudnia napisała do Alana Shrapleya. Jego odpowiedź z prośbą o umówienie się na konsultację czekała na nią następnego ranka na biurku w pokoju Dracona. Mieli spotkać się w poniedziałek. Hermiona napisała pospieszny list do Hestii, przepraszając za powiadomienie z tak niewielkim wyprzedzeniem i prosząc o natychmiastową zgodę na wizytę w Azkabanie. Zezwolenie przybyło do niej w ciągu dwóch godzin.

Kiedy przybyła do Azkabanu, słońce już zachodziło. Oddała strażnikowi swoją różdżkę i pozwoliła mu poprowadzić się innym kamiennym korytarzem. Ten zakątek więzienia wydawał się chłodniejszy i o wiele bardziej pusty. Dotarli do sali widzeń, a strażnik zapukał, zanim otworzył przed nią drzwi.

Blaise siedział na jednym z dwóch metalowych krzeseł. Nogi trzymał na blacie, a ręce splecione na brzuchu – były skute kajdankami. Podobny łańcuch łączył jego kostki. Chłopak posłał jej cień swojego olśniewającego uśmiechu.

— Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?

Poczucie winy i smutek uderzyły w nią niczym rozbijająca się o skały fala. Zamrugała, odpychając natrętne emocje i podchodząc do stołu. 

— Twój proces rozpocznie się za dwa tygodnie.

Jego uśmiech wydawał się zamigotać. 

— Ach.

— Przepraszam za pośpiech, ale mamy tylko dziesięć minut. — Złożyła razem palce. — Załatwiłam ci adwokata z Ameryki. Dobrego.

Blaise opuścił nogi, nachylając się do przodu i kładąc ręce na stole. 

— Genialnie. Zawsze będę przystojny, Granger, ale z nimi niewiele zrobię. — Uśmiechnął się do niej i wskazał na swoje łańcuchy.

Hermiona przełknęła i oderwała od niego wzrok. Wyciągnęła stojące przed nią krzesło, powoli na nim siadając.

— Nie wiedzą jeszcze o Bellatriks. To rozbije ich sprawę przeciwko tobie, ale jest coś jeszcze.

Potrzebowała całej swojej woli, by spojrzeć mu w oczy.

— Muszę cię o coś zapytać. — Zacisnął usta, gdy kontynuowała. — Jeśli teraz dowiedzą się o świstokliku do Rumunii i zamianie ciał pod wpływem Eliksiru Wielosokowego, naturalnie doprowadzi to do zapytania o fragmenty duszy Voldemorta i to, co zrobiłeś, aby pomóc je zniszczyć. Jeśli powiemy im o tym teraz…

— Może to wpłynąć na sprawę Draco.

Skinęła głową. 

— Rozmawiałam z kimś, komu ufam, a ona myśli, że Trybunał wykorzysta ten czas, by stworzyć przeciwko niemu silniejsze oskarżenie. — Hermiona przełknęłą ciężko. — Chcą, żeby za wszystko zapłacił, Blaise. Podobnie jak Luca Bianchi, który chce, abyś ty również zapłacił.

Blaise przejechał językiem po zębach. Jego oczy powędrowały w górę, zatrzymując się gdzieś ponad jej ramieniem.

— Wiem, że… — jej głos drżał — wiem, że podczas ostatniego roku Draco i ja prosiliśmy cię o naprawdę wiele. Powinieneś wiedzieć, że gdyby ten dowód został wykorzystany, niemal na pewno zagwarantowałby ci on ułaskawienie. — Położyła rękę na stole. — To twój wybór. I mówię poważnie.

Jego łańcuchy brzęczały o siebie, gdy sięgnął, by podrapać zarost na szczęce.

— Byłaś kiedyś w Azkabanie, Granger?

Ciężar na jej sercu stał się coraz większy. 

— Nie, nie byłam.

Blaise wzruszył ramionami. 

— Nie jest źle. Na lunch serwują nam chleb, który po zeskrobaniu pleśni jest nawet całkiem niezły.

Otworzyła usta. 

— Och…

— Mmm. Jeśli się zastanowić, to chyba nawet lepsze, niż mieszkanie z trzema babami wiecznie krzyczącymi na ciebie, że zginęło im coś do włosów albo ktoś zjadł ich ulubione ciastko.

Hermiona zacisnęła powieki, gdy łzy przepłynęły jej przez rzęsy. Jej warga zadrżała, gdy zdołała powiedzieć: 

— Mogę sobie wyobrazić.

— A cała ta samotność pozwala mi w spokoju popracować nad sylwetką, co na pewno już zauważyłaś. — Uniósł łańcuchy, żeby się napiąć, a ona wybuchnęła zdławionym śmiechem.

Drzwi się otworzyły. 

— Czas minął — zawołał szorstki głos.

Hermiona wstała, opierając się dłonią o stół. 

— Dziękuję.

Humor powoli zniknął z uśmiechu Blaise’a. 

— Sprowadź go do domu, Hermiono.

Poczuła ogień w żyłach rosnący z każdym kolejnym uderzeniem serca.

— Zrobię to.

Mijając strażnika w drzwiach, rozpoczęła długi spacer z powrotem ku kominkom.

Hestia się myliła. Może mogła mieć wszystko. Po prostu nie w jednym czasie.


2 komentarze:

  1. Nie mogę uwierzyć w to, jak Pansy i Blaise są oddanymi przyjaciółmi. Pansy ryzykowała wszystko, by porwać Hermionę i Draco nie musiał brać udziału w Aukcji. Blaise natomiast zrezygnował z całkowitego oczyszczenia z zarzutów i wyjścia z Azkabanu tylko po to, by Draco mógł mieć łagodniejszy wyrok, bo nie ma co nawet myśleć o uniewinnieniu. Mając takich przyjaciół można być pewnym tego, że jest się naprawdę szczęśliwym człowiekiem. Nowo powstała Rada jest znowu wielkim żartem. Obrońcy nawet nie udają, że zależy im na wykonywaniu ich pracy i nawet nie próbują jakkolwiek działać na korzyść swojego klienta. Dobrze, że Hermiona wzięła sprawy w swoje ręce i załatwiła prawnika dla Blaise’a. No i całe szczęście, że udało jej się załatwić to, że Pansy wyszła z Azkabanu. Hestia może mówić o tym, że sprawiedliwość nie istnieje, ale nie istnieje ona tylko dlatego, że sami na to pozwalają. Owszem, nie uważam, żeby Yaxley zasłużył na to, by był broniony i ktoś doszukiwał się sprawiedliwości wiedząc, że był odpowiedzialny za los tylu dziewcząt, ale Pansy czy Blaise nawet nie byli przesłuchiwani. Nie dostali możliwości tego, by jakkolwiek się bronić, czy choćby próbować.

    OdpowiedzUsuń