W następnym tygodniu nerwy Hermiony całkowicie zniknęły.

Do tego stopnia, że w pracy gwiżdże pod nosem melodie, rzuca dowcipne riposty i przedstawia nienagannie uformowane argumenty na rzecz programu szkoły podstawowej dla olbrzymów. W środę na lunchu z Harrym i Ronem śmieje się radośnie, przewraca oczami i gra w kiepskie kalambury. A przy Plejadesie, kiedy ten pojawia się w jej oknie w czwartkowy wieczór, rzuca się w wir radosnego tańca, którego – Merlinie dzięki – żaden człowiek nie widział.

Tym razem jej zaproszenie zawiera tylko jedną linijkę tych doskonale wykaligrafowanych liter, układających się po prostu w:

Widzimy się?

Swoim własnym zawijasem odpisuje: Widzimy. Przez zawrotnie krótką chwilę rozważa, czy nie przenieść się przez Fiuu prosto do jego biblioteki i wręczyć mu swoją odpowiedź osobiście. Oczywiście nie po to, żeby widzieć się z nim wcześniej, a po to, żeby przetestować Fiuu.

— Oczywiście — mówi głośno, chichocząc. Słysząc ją, Plejades przechyla głowę na bok.

— Czy mówiąc do siebie na głos, brzmię jak szalona, kolego?

Plejades natychmiast przechyla głowę w przeciwnym kierunku: sowie potwierdzenie jej szaleństwa. Mimo to Hermiona znowu chichocze i głaszcze jego lśniące piórka, aż ptak wciska swoją dużą głowę w jej dłoń niczym łaknący pieszczoty kot. To porównanie bawi ją jeszcze bardziej, gdy Plejades zaczyna wydawać z siebie serię niskich, rytmicznych pohukiwań, które brzmią niemal jak mruczenie.

Wciąż głaszcząc jego pióra, Hermiona nachyla się bliżej. 

— Plejadesie, czy mogę cię prosić o małą przysługę, zanim wrócisz dziś do Dworu?

Jego duże, upierzone brwi zbliżają się do siebie, co oznacza, że ​​może. Ale może też i nie.

— Kropka w kropkę Malfoy — narzeka Hermiona, ale uśmiecha się, gdy przynosi zapasowy kawałek pergaminu i pióro. Gryzmoli krótką notatkę, suszy zaklęciem świeży atrament i przyczepia liścik oraz swoją odpowiedź dla Draco do cienkiej nóżki Plejadesa. Kiedy wręcza mu garść smakołyków, mówi: — Ten zwój jest dla Ginny Weasley mieszkającej na Grimmauld Place 12 w Londynie. Obiecuję, że jest to mniej więcej w połowie twojej drogi do domu.

Plejades mruży swoje świetliste oczy, aby pokazać jej, jak bardzo irytuje go ta dodatkowa praca. Ale nie upuszcza dodatkowej przesyłki, kiedy podlatuje do jej okna.

— Jesteś jak twój właściciel — mówi, podając mu jeszcze kilka smakołyków na drogę. — Dużo szczekasz, ale nie gryziesz.

Być może lekko obraża to Plejadesa, ponieważ ten żartobliwie szczypie jej kciuk. Prawdopodobnie tylko po to, żeby jej przypomnieć, że w rzeczywistości jest przecież Malfoyem. Hermiona macha mu na pożegnanie i otwiera okno, aby mógł swobodnie odlecieć. Potem sama wraca do książki, której czytanie przerwała przy jego przybyciu i siada na kanapie z westchnieniem czystego zadowolenia.

***

W sobotę o piątej po południu dźwięk aktywowanego kominka Hermiony rozchodzi się po całym jej mieszkaniu. Dziewczyna odstawia czajnik, który właśnie miała nastawić, i biegnie do swojego salonu… gdzie stoi ktoś zupełnie nieoczekiwany, strzepując kurz ze swoich ubrań.

— Harry! — krzyczy z zaskoczenia, podchodząc do przyjaciela, by go przytulić. Po chwili odsuwa się lekko, by przyjrzeć się jego twarzy. — Co ty tutaj robisz? — pyta. — Czy z Ginny wszystko w porządku? Gdzie ona jest?

— W ostatniej chwili wypadły jej eliminacje Quidditcha. Ciebie też miło widzieć, przyjaciółko.

— Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ona...?

Harry promienieje. 

— Tak. Została wybrana, aby sprawdzić się w reprezentacji narodowej Pucharu Świata. Letnie treningi rozpoczynają się w przyszłym miesiącu, aby wystartować wraz ze zgrupowaniami Harpii.

— To fantastyczna wiadomość! Ale Merlinie, przecież będzie wykończona podwójną liczbą treningów.

Harry ze współczuciem kiwa głową, a potem błyska lubieżnym uśmiechem. 

— I tak cholernie wysportowana. Ślub jest tydzień po mundialu – możesz sobie wyobrazić, jak będzie wyglądać podczas naszego miesiąca miodowego?

Hermiona wzdycha. 

— Dlaczego zawsze zmuszasz mnie, bym chciała cię pacnąć w łeb, Harry Potterze?

— Bo jestem Wybrańcem? — rzuca chłopak i oboje wybuchają śmiechem, co nie powstrzymuje jej przed pacnięciem go żartobliwie w głowę.

— Herbaty? — pyta, a on idzie za nią do kuchni, gdzie Hermiona używa różdżki, by zagotować wodę. Dołącza do Harry'ego przy stole, przynosząc ze sobą półmisek pierniczków, które upiekła zeszłej nocy.

Kiedy Harry kończy swój pierwszy kęs, patrzy na nią z namysłem.

— Coś w nich zmieniłaś, prawda? Czyżbym czuł odrobinę pikanterii na języku?

Uśmiecha się w potwierdzeniu. 

— Cayenne. To jeden z moich ulubionych tajnych składników do ciężkich deserów.

— Są całkiem dobre.

— Wiem — mówi, lewitując parujący czajnik, by nalać im do filiżanek gorącej wody. Harry śmieje się z jej pewności siebie, biorąc kolejne ciastko z półmiska.

— Na Merlina, Hermiono, zaczynasz brzmieć jak Malfoy.

Chłopak musi zauważać, w jaki sposób różdżka Hermiony drga, gdy dziewczyna przenosi czajnik z powrotem na kuchenkę, ponieważ uśmiech szybko znika z jego ust. Harry nigdy nie był zbyt nachalnym przyjacielem. Dlatego przeżuwa spokojnie swoje ciastko i czeka, aż Hermiona poczuje się gotowa, by mu wszystko powiedzieć.

Wreszcie po trzecim ciastku Hermiona opuszcza filiżankę i mierzy przyjaciela ostrym spojrzeniem.

— Czy Ginny rzeczywiście ma dziś egzaminy do Mistrzostw Świata?

— Tak.

— I czy naprawdę przyszedłeś tutaj, żeby pomóc mi wybrać strój?

— Tak.

Harry wzdycha pod jej pełnym niedowierzania spojrzeniem.

— Ja… nie. Słuchaj, Ginny i tak musiała odwołać wasze dzisiejsze spotkanie, ale to był mój pomysł, żeby przybyć tu za nią.

— Po to, żeby mnie przesłuchać?

Ku jej zaskoczeniu Harry chichocze. 

— Cóż, tak.

— Więc przyniosłeś ze sobą trochę Veritaserum?

— Musiałem zostawić je w moich innych szatach.

Hermiona prycha i stara się, by ten dźwięk wcale nie przypominał jej o Draco. 

— Na Merlina, Harry, naprawdę jesteś Aurorem, prawda?

Chłopak wygląda na tak zadowolonego z jej wypowiedzi, że Hermiona nie może powstrzymać się od westchnienia porażki. Nie jest zła; przynajmniej nie całkiem. W końcu Harry jest jej najlepszym przyjacielem. W pewnym momencie musiało zaciekawić go to, w jaki sposób Tour De PTSD przekształciło się w… coś innego.

— Cóż, równie dobrze możesz zająć się i przesłuchaniem — mówi dobrodusznie, w zachęcającym geście unosząc ku niemu filiżankę.

Najwyraźniej gest ten jest wszystkim, czego on potrzebuje, ponieważ natychmiast wyrzuca z siebie: 

— Czy randkujesz z Malfoyem?

Przejdź od razu do rzeczy, bo czemu nie, co Harry?

Hermiona odpowiada zdecydowanym:

— Nie.

— A czy… wiesz, zamierzasz?

Hermiona marszczy brwi i bezgłośnie rzuca mu wyzwanie, by zagłębił się w tę kwestię. Harry rozumie aluzję. Między nimi zapada pełna refleksji cisza. Oboje popijają herbatę i przeżuwają ciasteczka, aż Harry końcu podnosi swoje zielone oczy i spogląda prosto w jej brązowe tęczówki.

— Chyba powinniśmy się za to zabrać — mówi niechętnie.

Hermiona marszczy brwi. 

— Zabrać się za co, Harry?

Chłopak jęczy, przeczesuje palcami swoje rozczochrane, czarne włosy, a potem przeciąga dłonią po twarzy. 

— Cały ten pokaz mody — mruczy między palcami. — Obiecałem Ginny, że dziś wieczorem wypełnię jej obowiązki, a ja zawsze dotrzymuję obietnic.

Hermiona odstawia filiżankę i uśmiecha się w sposób, który iście przypomina Malfoya. 

— Zdajesz sobie sprawę, że sam to na siebie sprowadziłeś, prawda?

Harry z powagą kiwa głową. 

— Tak. I poniosę konsekwencje swoich czynów. Jak na prawdziwego Gryfona przystało.

Hermiona klepie go po ramieniu i zeskakuje z krzesła, by poddać go dwóm godzinom delikatnych tortur. Wszystkie sukienki, które Ginny zostawiła u niej w zeszłym tygodniu, zostają rozłożone na sofie, zwłaszcza te najokropniejsze. Hermiona i Harry chichoczą na widok długiej, białej sukni pokrytej strusimi piórami, zestawu szat wyszywanych ruchomymi, świecącymi w ciemności układami słonecznymi oraz puszystej, różowozłotej tafty, która musi pochodzić z lat pięćdziesiątych.

Wreszcie kwadrans po siódmej Hermiona bierze się do roboty i przymierza czarną, jedwabną sukienkę, na którą patrzyła przez cały tydzień. Jeśli to możliwe, kocha ją jeszcze bardziej niż tę, którą miała na sobie w ostatni weekend. Dzisiejsza sukienka pasuje na nią idealnie. Jest złożona z perfekcyjnie dopasowanego gorsetu bez ramiączek, ale ładnie rozszerza się w talii, szczególnie, gdy Hermiona się obraca. Ma nawet głębokie kieszenie na biodrach, w których można schować różdżkę. Bez presji ze strony Maevy Hermiona decyduje się pozostawić włosy luźno rozpuszczone, a usta pozbawione koloru. Ale zakłada transmutowane przez skrzatkę buty i uzupełnia wszystko kolczykami.

Kiedy wychodzi ze swojej sypialni, okręca się dookoła dla Harry'ego, który wydaje z siebie niski gwizd. 

— Wow, Hermiono. Wyglądasz w tej sukience prawie tak dobrze jak Ginny.

Dziewczyna prycha, chowając jedną stopę za drugą w próbie dygnięcia. 

— Biorąc pod uwagę to, co myślisz o niej w ubraniach, potraktuję te słowa jako komplement.

Wtedy Harry dostrzega jej szpilki. 

— Yyy, Hermiono?

— Tak?

— Od kiedy zaczęłaś nosić takie buty?

— Co, nie podobają ci się?

— Są ładne. I zdecydowanie podkreślają twoje nogi. Ale… na Merlina, Hermiono, są takie wysokie.

Hermiona spogląda na swoje szpilki. 

— Och, wiem, ale Draco jest przynajmniej o głowę wyższy ode mnie i miło jest patrzeć mu w oczy, kiedy…

Hermiona przerywa, gdy zdaje sobie sprawę, co właśnie powiedziała. Spogląda z powrotem na Harry'ego, który znów obserwuje ją z tym zatroskanym zmarszczeniem brwi.

— Jesteś pewna, że nie randkujesz z Malfoyem?

— Naprawdę, Harry? Naprawdę?

Wlewa w swoje słowa tyle oburzenia, ile to tylko możliwe. A robi to przede wszystkim dlatego, że kompletnie nie zna odpowiedzi na jego pytanie.


2 komentarze:

  1. Akceptujący i wspoerający Jary w tym opowiadaniu jest taki cudowny. Martwi się ale ufa Hermionie i nie traktuje jej jak dziecka. A sena doboru ubrań ahhhh. Jedna z moich ulubionych w tym opowiadaniu

    OdpowiedzUsuń