Hermiona nie chce być banalnym kłębkiem nerwów, torując sobie drogę przez cały tydzień poprzedzający pierwszą lekcją cukiernictwa w Dworze Malfoyów. W końcu dlaczego miałaby się tym stresować? To przecież dokładnie to, o co chodziło jej w Tour De PTSD, aczkolwiek w dość zaawansowanej formie: kojenie urazów, jedzenie i magiczna współpraca. Członkowie Zakonu i Śmierciożercy, oddalający się od grzechów i blizn przeszłości, aby znaleźć lepszą drogę w swoim życiu.

Stwierdza, że niewielu byłych Śmierciożerców ma w sobie aż tyle emocjonalnych blizn co Draco Malfoy. Mężczyzna naprawdę prosi się o terapię. A ponieważ Hermiona domyśla się, że prawdopodobnie wolałby żreć ślimaki niż iść do psychiatry, pieczenie wydaje się równie terapeutyczne jak każda inna czynność. Udzielenie mu pomocy jest praktycznie jej obowiązkiem, prawda?

Tak więc właśnie ta pętla logiki wiruje w mózgu Hermiony przez cały tydzień do tego stopnia uporczywie, że dziewczyna chce odwołać lekcję, wyrzucić wszystkie swoje naczynia i wyprowadzić na bezludną wyspę, na której nikt nie zdoła jej znaleźć. Jednak zamiast tego wybiera Plan B i serwuje sobie kilka małych rozpraszaczy.

Pierwszym z nich jest środowa, popołudniowa herbatka z Ronem i Ginny w Ministerstwie. Ale jedyne, co chce zrobić Ron, to porozmawiać o swoim pomyśle na smoothie na bazie ganaszu – Posłuchaj mnie, Hermiono. Tata ma jeden z tych mugolskich mikserów – co niespecjalnie jej pomaga. Piątkowy wieczór spędza więc sącząc drinki w Dziurawym Kotle wraz z Teo i Erikiem, którzy wyraźnie darzą się sympatią i próbują rozśmieszyć ją do rozpuku. Noc kończy się naprawdę świetną zabawą, znacznie lepszą, niż by się tego spodziewała. Ale chociaż imię Draco ani razu nie rozbrzmiewa w żadnej rozmowie, Hermiona nie może powstrzymać się od myślenia o nim za każdym razem, gdy zbyt długo wpatruje się w kosztowną kurtkę Teo lub gładką linię jego szczęki.

Wreszcie, kiedy najbardziej tego potrzebuje, zaprasza na sobotnie śniadanie w jej mieszkaniu Harry’ego, co ma miejsce zaledwie dwie godziny przed pierwszą lekcją u Malfoyów. Harry nie jest rannym ptaszkiem i nie ma też pojęcia, że stanowi jej preludium przed spotkaniem z Draconem Malfoyem. Ale jego najlepsza przyjaciółka poprosiła go o przysługę, więc pojawia się u niej posłusznie o siódmej rano z torbą bułeczek i dwoma kubkami parującej kawy – czarnej, jaką oboje lubią pijać wczesnym rankiem.

— No więc — mówi Harry, wychodząc z kominka, rzucając torbę z bułeczkami na stół i padając na kanapę. — Wybrałaś już suknie dla druhen?

Hermiona jęczy, gdy dołącza do niego na kanapie. 

— Nie potrafię zrozumieć, dlaczego Ginny chce, żebym ze wszystkich ludzi to ja decydowała o takiej rzeczy. Rozumiem, że jestem druhną, ale szczerze? Ona dobrze wie, że wybiorę cokolwiek, co będzie fioletowe.

— I dzianinowe — mówi Harry z czułym uśmiechem.

Hermiona trąca go w ramię, ale kiwa też głową na znak zgody. 

— I dzianinowe. W końcu mieszkamy w Anglii.

— Ale mój ślub jest w sierpniu, Hermiono.

— Dobrze, bez dzianiny. Może coś w stylu trenczu?

— O tak — zachwyca się. — Idealnie. Możesz załatwić też jeden dla Gin na miesiąc miodowy. A potem przekonaj ją, żeby nie miała nic pod spodem, abyśmy mogli…

Hermiona po raz drugi trąca go w ramię. 

— Ej, Harry Potterze. Po prostu… fuj.

— Jestem zakochanym mężczyzną. Cóż innego mogę powiedzieć?

— Może coś, co nie wymaga ode mnie wyobrażania sobie dwójki moich najlepszych przyjaciół nago?

— Hm — zastanawia się, przerywając, by wziąć duży łyk kawy. — Możesz odwrócić moją uwagę od mojej nagiej narzeczonej, wyjaśniając mi, dlaczego, do cholery, musiałem pojawić się dziś w twoim mieszkaniu przed świtem. Więc?

— Świt był dobre dwadzieścia minut temu.

— Metaforyczny świt. I przestań grać na czas.

Hermiona wzdycha i opiera się o zagłówek. 

— Pamiętasz mój ostatni projekt poboczny, nad którym pracowałam?

— Tour De PTSD?

Hermiona uśmiecha się szeroko. Harry rozumie jej miłość do akronimów. I właśnie to zrozumienie jest jedną z rzeczy, które tak bardzo w nim kocha.

— W rzeczy samej. Wydaje się, że ostatnio przybrało to dość… dziwny obrót.

— Jak to?

— Zaczynając od Malfoya.

Harry prawie wypluwa swój kolejny łyk kawy. 

— Malfoya? Dracona Malfoya?

— Nie, Lucjusza.

Kiedy Harry blednie, Hermiona zaczyna chichotać. 

— Żartuję, Harry, tylko żartuję! Merlinie, mógłbyś to sobie wyobrazić? Chociaż Lucjusz może stać się w pewnym momencie możliwością…

Harry wciąż jest blady, kiedy pyta: 

— Hermiono, chciałabyś to wyjaśnić? A może po prostu zamierzasz pozwolić mi sądzić, że Lucjusz Malfoy skłonił cię poprzez Imperio do przygotowania mu deseru?

Hermiona bierze porządny łyk kawy. 

— To zależy. Poprosisz mnie o dostarczenie próbki sufletu do analizy przez Biuro Aurorów?

Harry jęczy, więc Hermiona ustępuje i opowiada mu całą historię, aż od swojej pierwszej, katastrofalnej wizyty w Dworze, poprzez herbatę w zeszły wtorek, po dziwną prośbę Draco. Jest bardzo dokładna, z wyjątkiem celowego pominięcia kilku drobnych szczegółów: rodzaju deseru, jaki podarowała Draco w zeszłą sobotę i tego, że nazwał ją ładną. Albo może nie nazwał jej ładną. Nieważne. Nie wie dlaczego, ale te szczególiki wydają się dość osobiste i woli zachować je dla siebie.

— Uff — wzdycha Harry, kiedy Hermiona kończy. — To… wow. To już coś, prawda?

Hermiona bawi się luźną nitką na brzegu koca okrywającego oparcie jej sofy. W końcu pyta: 

— Harry, czy to co robię jest słuszne? Ta cała sprawa z Malfoyem?

— Cóż, to zależy, prawda?

— Od czego?

— Od tego, czy postrzegasz to jako główny motyw Tour De PTSD, czy też znacznie to od tego odbiega.

Hermiona nuci w zamyśleniu. 

— Wiesz, przez cały tydzień zadawałam sobie dokładnie to samo pytanie i myślę, że może to być po trochu i jedno i drugie. Ale to niekoniecznie coś złego. Zwłaszcza, jeśli mogę mu pomóc. Z całym tym piciem i wstrętem do samego siebie.

— I uporczywą bigoterią.

— I garniturami, które naprawdę są zbyt formalne jak na to, by nosić je w weekendy.

Harry śmieje się głośno i w geście aprobaty zarówno dla jej żartu, jak i misji, wyciąga rękę, by chwycić jej wolną dłoń.

— Czy to… czy chodzi o to, co powiedziałaś mi, kiedy byliśmy w Forest of Dean?

Hermiona waha się, a jej dłoń jest sztywna pod jego własną. Wie, o co pyta Harry – o które z tych głębokich, mrocznych sekretów, jakimi dzielili się ze sobą w gęstym, mrocznym lesie. Nie wie jednak, czy jest gotowa przyznać na głos, że ten sekret ma prawie wszystko wspólne z tym, dlaczego powiedziała Draconowi Malfoyowi „tak”. Więc zamiast odpowiedzieć, Hermiona tylko kiwa głową na potwierdzenie.

Widząc to, Harry wzdycha. 

— W takim razie to słuszne. Robisz coś słusznego.

— Dobrze — mówi z ulgą, której nigdy nie potrafiłaby mu wyjaśnić i której nigdy nie zamierza tłumaczyć. Przez chwilę milczą, kończąc swoje kawy w spokojnej ciszy. Potem znikąd Harry mówi:

— Goyle, co?

— Fuj, Harry… po prostu, fuj.

***

Harry wymyka się z jej mieszkania na kilka minut przed planowaną godziną jej wyjścia. Hermiona poświęca dodatkową chwilę, by sprawdzić swoją torebkę rozszerzoną niewykrywalnym zaklęciem, którą spakowała wczoraj wieczorem, wypełniając wnętrze wszelkimi zapasami na dzisiejszą lekcję. Następnie patrzy na swój strój: trampki, dżinsy i bordową, zapinaną na zamek bluzę z kapturem. Ubrania tak luźne i nieformalne, że bez wątpienia nie zadowoli delikatnej wrażliwości Malfoyów. Ta myśl ją całkiem pociesza, więc teleportuje się, wiedząc, że już samo jej ubranie może zapewnić jej pewną obronę.

Kiedy ląduje, elektryczne wrota bramy są już otwarte, prawdopodobnie w oczekiwaniu na jej wizytę. Zgodnie ze swoim słowem, Draco czeka również w podwójnych drzwiach Dworu.

— Naprawdę to założyłeś? — domaga się, w końcu docierając do wejścia.

Draco marszczy brwi i spogląda na swój strój. 

— Co jest nie tak z tym, co mam na sobie?

Z trudem musi przyznać, że w sumie nie ma nic złego w tym, jak Draco Malfoy teraz wygląda.

Spodziewała się idealnie ułożonych blond włosów i nieskazitelnie czarnego garnituru, które w żadnym stopniu nie byłyby odpowiednie do porannego przesiewania mąki. Ale zamiast tego grzywka Draco opada luźno na jego czoło, a on ma na sobie jasnoszary sweter i mugolskie dżinsy. To prawda, że ​​nosi również brązowe lakierki, na których prawdopodobnie wytłoczona jest nazwa jakiegoś włoskiego projektanta. Jednak dla niego strój sprawia wrażenie prawie swobodnego. Nie są to zwykłe trampki i bluza z kapturem, ale jednak.

— Wyglądasz… idealnie — wyznaje Hermiona, a jej policzki rozkwitają wściekłym rumieńcem w reakcji na jego uśmieszek.

— Spodziewałaś się czegoś innego, Granger?

Zanim zacznie argumentować, że „Draco Malfoy” i „doskonałość” nie są synonimami, on wskazuje, by weszła do środka.

— Kuchnie znajdują się na tyłach domu. Czeka nas mały spacer, żeby się tam dostać.

— Kuchnie? — Zamyka za sobą frontowe drzwi i rusza za nim. — Kilka?

— Jedna — woła przez ramię, gdy zaczynają iść. — Ale dość spora. Wydaje się, że jest to grupa połączonych ze sobą pomieszczeń, biorąc pod uwagę ogromną liczbę spiżarni.

— Brzmisz, jakbyś je znał. Czy Lord Dworu, który nie potrafi gotować, zna się na własnej kuchni?

Oczekuje warknięcia lub zniewagi w odpowiedzi na tę dokuczliwość. Zamiast tego Hermiona praktycznie słyszy chichot w jego głosie, kiedy odpowiada: 

— Lord Dworu był psotnym, małym chłopcem, który przez pierwsze dwanaście lat swojego życia nie jadł nic poza kradzionymi słodyczami. Więc tak. Zna kuchnie.

Między nimi zapada przyjacielska cisza, gdy wędrują po parterze Dworu, co przypomina Hermionie, że wciąż potrzeba jej co najmniej inżyniera i ścieżki z okruszków, aby rozgryźć to miejsce.

— Czy wszystko w tym domu jest labiryntem? — pyta w końcu.

— Absolutnie tak. To celowe. Dwór został zaprojektowany w taki sposób, aby zmylić…

— Potencjalnego najeźdźcę — oznajmia. — Zupełnie jak ten absurdalnie długi podjazd.

Draco śmieje się cicho. 

— Dlaczego nie jestem zaskoczony słysząc, że Hermiona Granger jest teraz ekspertem od wewnętrznych i zewnętrznych przystosowań obronnych wielkich domów brytyjskich czarodziejów?

Jest całkiem zadowolona, ​​że chłopak ​​nie widzi kolejnego rumieńca rozlewającego się po jej policzkach. 

— Och, wiesz, jak to mówią: jestem specem od wszystkiego i mistrzynią…

— Też wszystkiego — kończy. Hermiona pociąga nosem na sugestię, że jest kujonką. Ale jego głos rozbrzmiewa bez żadnego jadu, więc Hermiona milczy, dopóki nie docierają do szerokich, podziurawionych, drewnianych drzwi.

— Oto jesteśmy — mówi Draco, kładąc dłoń na szorstkim drewnie.

— To… dość stare, prawda?

Draco delikatnie uderza palcami o drewno. 

— W rzeczy samej. Ta część domu pochodzi z czasów Wilhelma Zdobywcy.

— Wilhelma?

— Zdobywcy. Tak.

— Zamierzasz mi pewnie powiedzieć, że on też był Malfoyem?

— Nie, ale przekazał tę posiadłość i pierwotną fortecę Armandowi Malfoyowi w 1071 roku. A więc… tak, to by było na tyle.

Hermiona z umiarkowanym sukcesem stara się nie gapić na niego jak wariatka.

— Tak — udaje jej się pisnąć. — To by było na tyle.

Draco nie zauważa jej dyskomfortu – a przynajmniej udaje, że nie zauważa. Popycha stare drzwi, które odchylają się do środka, ukazując najwspanialszą kuchnię, jaką Hermiona kiedykolwiek widziała.

Pomieszczenie ciągnie się chyba przez całą długość Dworu i zawiera niezliczone spiżarnie. W środku znajdują się również trzy wielkie piekarniki, zestaw głębokich zlewów, dwie zamrażarki i wyspa kuchenna z drewnianych bloków, długa niczym dwie zestawione ze sobą sofy. Świeże zioła wiszą w koszach pod sufitem, sięgając swoimi liśćmi do światła wpadającego do środka przez wysokie okna wychodzące na wschód, a nieskazitelnie białe kafelki praktycznie lśnią. Pomieszczenie jest przestronne, jasne i gustownie urządzone, zdecydowanie dostosowane do obecnych realiów, a nie czasów, w których Wilhelm Zdobywca przełamał tu pierwszy chleb.

W tej chwili jednak najbardziej rzucającą się w oczy cechą kuchni jest liczba zajmujących ją skrzatów domowych. Hermiona dostrzega ich co najmniej ośmiu – co stanowi ogromną sumę, nawet jak na tak zamożną rodzinę czarodziejów. I podobnie jak Maevy, każdy skrzat jest tu ubrany tak, jakby miał po pracy zamiar wziąć udział w Paryskim Tygodniu Mody.

— Maevy? — pyta Hermiona. — Wydaje mi się, że powinnaś robić sobie teraz przerwę?

— Maevy chciała sprawdzić, czy mogłaby panience w czymś służyć. Jak i my wszyscy. — Maevy wskazuje na swoich towarzyszy, z których wielu macha wesoło Hermionie.

— No cóż... tak właściwie to poinstruowałam twojego... pana... że powinniście mieć wolny poranek. Aby on sam mógł się właściwie pouczyć.

— Pana? — Maevy chichocze, zerkając to na Hermionę, to na Draco.

Hermiona kątem oka obserwuje Draco, który wykonuje wobec Maevy jakiś ruch z prośbą „zaprzestania i porzucenia tematu”. Ale chłopak zastyga, gdy Hermiona nagle przenosi na niego wzrok.

Ignorując napiętą grę między Draco i Hermioną, Maevy wesoło powtarza: 

— Pana! — Jakby to była najbardziej absurdalna rzecz na świecie. — Panienka jest zabawna, prawda? — Śmieje się skrzatka.

Pozostałe skrzaty chórem przytakują jej na zgodę i bez zbędnych ceregieli znikają ze zbiorowym trzaskiem. Hermiona chce dokładniej przyjrzeć się kuchni – naprawdę – ale kwestia skrzatów domowych wierci jej symboliczną dziurę w mózgu. Czeka, aż wszystkie skrzaty na pewno znikną, a potem obraca się, by stanąć twarzą w twarz z Draconem.

— Dobra, o co chodzi z twoimi skrzatami domowymi? Myślałam, że torturujecie je i ubieracie w szmaty? Nie żebym narzekała na zmianę procedur... Ale dlaczego Maevy zachowuje się tak, jakby wyrosła mi druga głowa, kiedy mówię coś w tym stylu? I dlaczego jej ubrania są ładniejsze od twoich?

Hermiona oczekuje od niego przybrania postawy obronnej; zawsze oczekuje od niego jakiejś obrony. Ale po raz kolejny dorosły Draco wydaje się być o wiele mniej przewrażliwiony niż jego młodsza wersja. Blondyn po prostu wzrusza ramionami.

— To kolejna część naszego wyroku. Nasze skrzaty domowe zostały uwolnione na mocy magicznego edyktu zaraz po procesach sądowych. Niektóre z nich zdecydowały się oczywiście zostać, zwłaszcza po tym, jak przebudowaliśmy ich sypialnie na luksusowe apartamenty. Te, które zostały, same teraz sobą rządzą. Koniec z „panicz to” lub „panicz tamto”. Są w zasadzie nie do zniesienia. I mamy obowiązek dawać im to, co Ministerstwo uzna za godziwą, roczną pensję.

— Czy mogę zapytać, co Ministerstwo uważa za godziwą pensję skrzata domowego Malfoyów? Jeśli oczywiście możesz udzielić mi takiej odpowiedzi.

Draco odpowiada jej bez wahania, a ona zaczyna kaszleć tak gwałtownie, że chłopak musi przynieść jej szklankę wody. Kiedy jej stan się poprawia, Hermiona skrzeczy: 

— Maevy zarabia więcej w ciągu miesiąca niż ja w ciągu roku.

Draco bierze od niej pustą szklankę i stawia ją w jednym z głębokich kuchennych zlewów. 

— Czy to nie powinno cię uszczęśliwiać, Granger, biorąc pod uwagę twoją wielką, szkolną krucjatę… jak to brzmiało? Pchła? Glizda?

— WESZ. Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych.

— O, to, to!

Hermiona krzywi się. 

— Jestem naprawdę zachwycona z powodu Maevy. Jednak trochę mniej na myśl o moim własnym skarbcu…

— Nieprzyjemne niespodzianki są dokładnie tym, co serwujesz sobie, nie czytając stenogramów z procesów.

— Najwyraźniej.

Czeka jeszcze sekundę lub dwie, aż Hermiona wszystko przetworzy. Potem wkłada ręce do kieszeni i kołysze się na piętach. 

— Zatem co jest w naszym dzisiejszym programie?

Już w większości otrzeźwiała Hermiona lekko się wzdryga i kładzie swoją wyszywaną koralikami torebkę na skraju kuchennej wyspy. Draco podejrzliwie przygląda się torebce.

— Co to takiego? — pyta.

— Co? Ta torebka?

Kiwnął głową. 

— Wygląda jak coś, co nosiłaby moja ciotka Walburga.

Śmiech wyrywa się mimowolnie z ust Hermiony. 

— Kilka lat temu rzuciłam na tę torebkę urok niewykrywalnego rozszerzenia. Nie jest to… technicznie legalne. Więc nie wspominaj o tym nikomu, dobrze?

Draco pogwizduje cicho. 

— Hermiona Granger łamiąca zasady? Co powiedziałby Minister?

Dziewczyna wskazuje na niego palcem z udawaną dzikością. 

— Nic, jeśli będziesz trzymał gębę na kłódkę.

Kiedy Draco się śmieje, jej ramiona lekko się rozluźniają. 

— Mówiąc o łamaniu zasad, czy możesz uwierzyć, że poznałam kiedyś twoją ciotkę? W każdym razie w pewnym sensie.

— Gdzie?

— W domu, który Harry odziedziczył po twoim kuzynie, Syriuszu. W korytarzu wejściowym wisi portret Walburgi Black.

Draco jęczy. 

— Do diabła. W takim razie jestem pewien, że jest w tobie wręcz zakochana.

— Z pewnością. Dlatego przypadkowo-celowo użyłam Zaklęcia Trwałego Przylepca na tych ślicznych zasłonach, które wiszą nad jej portretem. Wykrzycz na mnie słowo na „S” o kilka razy za dużo, a zobaczysz, co się stanie.

Draco kaszle niezręcznie. 

— Przyjęte… do wiadomości.

Hermiona może zauważyć, że Draco nie jest pewien, czy powinien czuć się urażony, że jego stara, rasistowska ciotka została zamknięta, czy wstydzić się, że podziela – podzielał? – paskudne poglądy tej starej wiedźmy. Być może jedno i drugie, stwierdza Hermiona, sięgając do torebki, by wyciągnąć ze środka dwie duże torebki cukru i mąki migdałowej, garść słoików z przyprawami, karton jajek, kilka maseł, kilka malutkich butelek żelu i dwie rolki papieru do pieczenia.

Draco odchrząkuje i zbliża się do składników. 

— Więc co ma powstać z tych wszystkich składników? Teoretycznie.

Hermiona zerka na niego z promiennym uśmiechem. 

— Teoretyczne makaroniki, oczywiście.


2 komentarze: