Hermiona czuje się już słusznie przerażona koniecznością wtorkowej teleportacji. Stoi w przedpokoju swojego mieszkania, krążąc tam i z powrotem. Teleportacja bywa trudnym środkiem transportu, którego nie należy lekceważyć, szczególnie jeśli człowiek jest zmęczony lub rozkojarzony. Obie te rzeczy Hermiona może od zeszłej nocy odhaczyć na swojej liście jako niefortunnie obecne.

Bardzo słabo spała i w pracy nie mogła się skupić. Tego ranka spędziła solidne czterdzieści pięć minut na wybieraniu sukienki – finalnie postawiła na śliwkowy odcień fioletu – przekonana, że ​​ta herbatka to kolejny plan Malfoya, by szydzić z niej z powodu jej gorszego urodzenia. Jakby fioletowa dzianina mogła odwieść go od tego pomysłu. Pomyślała nawet, żeby ubić kilka herbatników z ricottą i okraszyła to polewą cytrynową, żeby móc trzymać przed sobą ten deser niczym koc bezpieczeństwa, na wypadek, gdyby coś poszło nie tak.

W końcu za pięć szósta Hermiona bierze dwa uspokajające oddechy, mówi sobie, żeby nie być tchórzem i teleportuje się pod dziwnie zwyczajną bramą Dworu Malfoyów. Jest tak roztrzęsiona, że ​​to cud, że się nie rozszczepia.

Tym razem nie jest jej potrzebny nawet ten brzęczący domofon. Tuż po pojawieniu się dziewczyny na podjeździe, wrota z mechanicznym warkotem otwierają się do wewnątrz.

— Postępowość, co? — pyta. Wie, że to bezsensowne, ponieważ najwyraźniej wrota nie są wykonane z żadnej magii, którą rozumie. Nie żeby jakakolwiek magia w Dworze Malfoyów musiała odpowiadać na jej pytania. I nie chodzi o to, że próbuje opóźnić nieuniknione.

Trzymając się mocno brzegów swojego płaszcza – również wodoodpornego, aby ewentualnie uniknąć nieprzewidywalnego – Hermiona wkracza na niemożliwie długi podjazd Dworu Malfoyów. Jest tak rozproszona przez nerwy, że nawet zapomina poobrażać w myślach paranoiczność architektury budynku.

Kiedy Maevy w końcu otwiera wielkie drzwi wejściowe, Hermiona jest o cal od wyskoczenia ze swojej skóry. Stan jej nerwów poprawia się tylko nieznacznie, gdy Maevy wita ją radośnie.

— Panno Granger. Maevy cieszy się, że tak szybko znowu widzi panienkę w Dworze. Bardzo się cieszy.

— To tak jak ja, Maevy — kłamie Hermiona, wchodząc do holu. Dziś wieczorem żyrandole są już zapalone i walczą z zapadającym na zewnątrz zmrokiem ostatniego lutowego wieczoru. W blasku żyrandoli Hermiona dostrzega nowe ubranie Maevy. Mała skrzatka ma na sobie nowy garniturek z bogatego, fioletowego jedwabiu, z czarną, futrzaną kryzą i elegancko dopasowanymi butami na obcasach. Niewątpliwie jej strój kosztuje więcej niż wynosi miesięczna pensja Hermiony.

— Maevy, ty… wyglądasz dziś całkiem uroczo.

Skrzatka niemal z roztargnieniem spogląda w dół na swoje ubranie, jakby noszenie couture przez służącą było najnormalniejszą rzeczą na całym świecie.

— Maevy cieszy się, że tak myślisz, panienko. Maevy zauważyła, że ​​podczas ostatniej wizyty panienka ubrała się na fioletowo, więc Maevy pomyślała, że ​​dziś wieczorem założy panienki ulubiony kolor. I niech panienka spojrzy! — wykrzykuje skrzatka, pomagając Hermionie zdjąć płaszcz. — Maevy miała rację.

— Miałaś — zgadza się Hermiona, wygładzając wyimaginowane zmarszczki na swojej własnej, fioletowej sukience. — Ale Maevy, ile dokładnie posiadasz garniturów, które możesz wybierać sobie w zależności od nastroju?

Maevy po prostu spokojnie wzrusza ramionami, chowa płaszcz, a następnie macha drobną rączką w kierunku marmurowych schodów na końcu korytarza. 

— Czy panienka pójdzie za Maevy na herbatę?

— Czy my… czy nie idziemy tam? — Hermiona na oślep wymachuje jedną ręką w stronę salonu za nią, nie do końca gotowa, by stawić temu czoła.

— O Boże, nie. — Maevy kręci głową tak mocno, że jej wielkie uszy trzepoczą. — Tam nigdy. Nikt już tam nie wchodzi.

Hermiona wzdycha głośno z ulgą, po czym pyta: 

— Więc dokąd?

— Do mniejszej z dwóch bibliotek, jeśli panienka raczy.

To brzmi rewelacyjnie. Nie chodzi o to, że Malfoyowie mają bibliotekę – bo posiadają ją wszystkie wielkie, staroangielskie domy – ale że mają aż dwie. I że Malfoyowie raczą podać jej herbatę w miejscu, gdzie książki, idee i logika mogą rozproszyć czystokrwistą rozmowę.

To podła myśl i Hermiona karci się za to, krocząc korytarzem za Maevy. Oczywiście ma mnóstwo czasu, aby odpokutować ten grzech podczas ich spaceru po niekończących się stopniach i korytarzach, a także po kolejnej klatce schodowej. Hermiona jest na wpół przekonana, że ​​nie mogłaby uciec z tego domu nawet z mapą, szerpem i zapasami na cały miesiąc, kiedy Maevy w końcu oznajmia, że dotarły do celu.

— Mniejsza biblioteka, panienko. Zapraszam do środka.

Z niepewnym przygryzieniem wargi i ostatnim spojrzeniem na duże, wesołe oczy Maevy, Hermiona przekracza próg.

Przez chwilę jej źrenice muszą przyzwyczaić się do nowego przypływu światła. Korytarze były dość ciemne, a „mniejszą” bibliotekę oświetlają huczące płomienie wielkości samochodu jej rodziców. Przed szerokim kominkiem czekają już dwa zielone fotele. Pomiędzy nimi stoi wąski stół z serwisem do herbaty. Całość tej przyjemnej scenerii otaczają rzędy książek, w większości ukrytych w cieniach rzucanych przez ogień.

— Wiem, że to okrutne — mówi głos dochodzący z jednego z tych cieni. — Zaprosić Hermionę Granger do biblioteki bez wyraźnego celu, by pozwolić jej cokolwiek przeczytać.

Chłopak wychodzi do światła, a ona wstrzymuje oddech. W migoczących płomieniach kominka spodziewała się ujrzeć coś o wiele bardziej demonicznego – Śmierciożercę, którego sylwetka majaczyła niegdyś w blasku Szatańskiej Pożogi. Ale pomimo swojego niezastąpionego, czarnego garnituru Draco Malfoy wygląda całkowicie normalnie. Nawet przyjaźnie.

— Witaj — mówi, wskazując jej, by usiadła na jednym z foteli. Jego ton jest tak rozbrajająco stoicki, a ruchy tak zrelaksowane, że Hermiona czuje się niespokojna. Wbrew intuicji, ale nie umie tego powstrzymać.

— Mugolska brama? — wyrywa się z jej ust, a potem się wzdryga.

Witaj, Hermiono, krzyczy na siebie wewnętrznie. Właściwą odpowiedzią na „Witaj” jest, nieironicznie rzecz ujmując, „Witaj”.

Ostre rysy Draco są przez chwilę bez wyrazu. Potem na jego usta wpływa powolny uśmieszek. 

— Ach. Oczywiście, że to zauważyłaś.

— Bo jestem mugolaczką — podsumowuje beznamiętnie, ale on kręci głową.

— Bo jesteś sobą. Nie słyniesz przypadkiem, nie wiem, z dostrzegania rzeczy?

— Jak to?

— Insygnia Śmierci? Coś ci to przypomina? A może wszystkie te artykuły z Proroka Codziennego były tak niedokładne, jak twierdzi mój ojciec?

Hermiona nie może powstrzymać niezręcznego chichotu. Zwłaszcza na wspomnienie niedawnego, raczej wyznaniowego artykułu Rity Skeeter na temat Rejestru Animagów.

— Niektóre historie z Proroka były prawdziwe — przyznaje. — Chociaż większość jednak była fałszywa. Więc tutaj punkt dla Lucjusza Malfoya.

Draco kręci głową.

— Dla Lucjusza Malfoya rzadko był to tylko punkt. — Podnosi rękę, kiedy ona próbuje się spierać. — Och, nie mówię o bajecznym bogactwie, pięknym rodzinnym domu czy żonie, która w niewytłumaczalny sposób tak strasznie go kocha. Mam na myśli nieuchwytne solidne podejmowanie decyzji. Od kilku lat sporo mu w tym zakresie brakowało.

Hermiona ma na tyle rozsądku, by zająć swoje miejsce bez kiwnięcia głową na znak zgody.

— Więc powiedz mi — mówi Draco, wślizgując się z gracją na fotel naprzeciwko niej. — Czy historie o twojej wielkiej i głębokiej miłości do Pottera też były fałszywe?

— Wierzę, że to ty zapoczątkowałeś tę konkretną plotkę podczas naszego czwartego roku w Hogwarcie. Historia była fałszywa zarówno wtedy, jak i teraz. To Ginny Weasley jest przyszłą panią Potter. Jeśli chodzi o mnie, bardzo podoba mi się rola jego najlepszej przyjaciółki.

— Razem z Łasicem — ciągnie. — Wspominając o tym, kiedy osiedlicie się razem w jakiejś skromnej chacie, aby spłodzić jeszcze więcej rudowłosych niedogodności?

Hermiona rumieni się i przez chwilę wpatruje tępo w swoje kolana. 

— Raczej nas to nie czeka. Ron i ja zerwaliśmy w pierwszą rocznicę… cóż, zerwaliśmy w maju. Dogadujemy się całkiem nieźle jako przyjaciele, jeśli cię to interesuje.

Draco otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale ona mu przerywa.

— A i przypomnę, że wspólna herbata powinna przebiegać w sposób cywilizowany. Pomimo twojego zachowania w szkole, musiało to być częścią twojego czystokrwistego wychowania. Razem z kaligrafią, sokolnictwem czy innymi tego typu rzeczami.

Ten żart wywołuje u niego głośny śmiech, a ona prawie drętwieje z szoku. Dźwięk jest… miły. Bogaty, głęboki i wypełniający pokój. Jest dla niej całkowitym zaskoczeniem, że Draco Malfoy ma naprawdę miły śmiech. Zwłaszcza, gdy nie towarzyszy on kąśliwemu komentarzowi co do jej włosów, zębów czy pochodzenia.

— Malfoyowie zdecydowali się zrezygnować z sokolnictwa — mówi. — Na rzecz pojedynków.

— Naprawdę? Myślałam, że szermierka to zbyt osiemnastowieczna rzecz jak dla współczesnych arystokratów.

Draco znów się śmieje. Tym razem nie tak głośno, ale nadal szczerze. 

— Właściwie miałem na myśli magiczne pojedynki. Takie jak na drugim roku i podczas woj… — Przerywa, a potem poprawia się. — Po szkoleniu.

— Och. — Hermiona dokładnie wie, których pojedynków nie ma on na myśli. A przynajmniej na razie jest chętna odpuścić ten temat. Nie doszli jeszcze do punktu tej rozmowy, w której powinni zacząć płakać nad tematem wojny. Sądzi, że potrzeba jej trochę więcej niż pięknie wypieczonych tartaletek, by być w stanie przejść do tego etapu konwersacji.

Draco nie rozwodzi się nad tematem – tak naprawdę nie musi – kiedy porusza się, aby nalać im obojgu po filiżance herbaty. Bez słowa podnosi szczypce z jedną kostką cukru, a Hermiona dwukrotnie kiwa głową. Prawidłowo interpretuje ten gest, wrzuca dwie kostki do jej filiżanki, a potem sam dosładza swój napój.

— Elektryczność — mówi nagle, wciąż mieszając herbatę.

— Słucham?

— Elektryczność. To właśnie napędza mugolskie wrota bramy.

— Tyle sama się domyśliłam.

Kiwa głową, nie podnosząc wzroku znad filiżanki.

— Pierwotna brama – jestem pewien, że ją pamiętasz – składała się prawie w całości z magicznych osłon i totemów przodków rodu Malfoyów. Oczywiście niemało było w nich czarnej magii. W ramach naszego wyroku musieliśmy pozwolić zespołowi Aurorów na zniszczenie starych wrót. Następnie Ministerstwo poleciło mugolskim elektrykom, na których Aurorzy rzucili później Obliviate, by zainstalowali nową bramę. Chyba głównie po to, żeby poddenerwować mojego ojca. Szczerze mówiąc, nowa brama to istny wrzód na dupie. Zawsze mają – jak to się mówi? – „zwarcia” w czasie deszczu. A w Wiltshire pada dość często. Tak więc misja Ministerstwa chyba się powiodła, jak sądzę.

To trochę zabawne, musi przyznać. Ale wydaje się też, że to dla niego dość bolesny temat. Hermiona podnosi filiżankę i spodek, zdecydowana pochwalić smak, temperaturę herbaty czy coś w tym stylu. I jak się spodziewała, herbata jest fantastyczna – kwiatowa mieszanka, którą chyba pamięta z jednych z rodzinnych wakacji we Francji – i upija kolejny łyk. Wtedy dostrzega logo producenta na dnie filiżanki i prawie ją upuszcza.

Draco musi dostrzegać jej reakcję, bo pyta: 

— Coś nie tak? Za gorące?

— N-nie — jąka się, odkładając filiżankę i spodek z powrotem na stół. — Właśnie zdałam sobie sprawę, że twój serwis do herbaty prawdopodobnie kosztuje więcej niż wszystkie meble w moim mieszkaniu. Może więcej niż mieszkanie. Może nawet więcej niż cały budynek.

Draco znowu prycha – jest w tym wyraźnie lepszy niż Millicenta – ​​i unosi swoją własną filiżankę. 

— Tym bym się zbytnio nie martwił. Więcej niż kilka z nich to prawdopodobnie podróbki, biorąc pod uwagę zwyczaj braci Lestrange do podkradania porcelany.

Draco nie zauważa, że dziewczyna wzdryga się gwałtownie, kiedy rozbrzmiewa to nazwisko. Dostrzega ona jednak delikatne stukanie, jakie jego filiżanka wydaje o spodek, gdy chłopak próbuje pozostać nieruchomy. Hermiona nie ma pewności, jaka część jego sobotniej przemowy była prawdą, ale najwyraźniej Draco Malfoy nie kłamał co do drżenia rąk.

Hermiona bez zastanowienia sięga, aby położyć swoją małą dłoń na jego o wiele większej. Tym razem to Draco jest zaskoczony wręcz do tego stopnia, że prawie upuszcza filiżankę.

— Możesz trochę dodać — mówi cicho, cofając rękę. — Jeśli potrzebujesz. Nawet odwrócę wzrok, jeśli tego chcesz.

Blondyn wpatruje się w nią przez dłuższą chwilę, a wyraz jego twarzy jest twardy i nieczytelny w blasku płomieni. Następnie, nie odrywając wzroku od Hermiony, odkłada spodek na stół i wyjmuje z kieszeni na piersi małą, srebrną piersiówkę. Dolewa do swojej herbaty sporą porcję bursztynowego płynu – zapewne Ognistej Whisky. Zakręca piersiówkę i chowa ją z powrotem.

— Nie powiesz mi, że to dla mnie złe? — pyta, podnosząc filiżankę. — Że te rzeczy przeżrą mi mózg i wnętrzności, aż stanę się niewyraźną, wątłą i wychudzoną parodią mojego ojca?

Hermiona kręci głową. 

— Dlaczego miałabym, skoro właśnie powiedziałeś to za mnie?

Draco wydaje z siebie cichy, pozbawiony humoru chichot i zaczyna pić. Po kilku łykach drżenie jego rąk zaczyna ustępować.

Czując się, jakby wtrącała nos w coś bardzo prywatnego, Hermiona patrzy w ogień, swoją filiżankę, na wszystko poza swoim towarzyszem. Dostrzega srebrną tacę stojącą za serwisem do herbaty. Na tacy leży kilkanaście wyraźnie zarumienionych herbatników. Są boleśnie cienkie i zniekształcone, każdy zwieńczony pojedynczym, przypalonym migdałem.

Jej wzrok wraca do jego postaci. 

— Czy to jest to, o czym myślę, że jest? — pyta.

Draco znowu się uśmiecha – a może nie; może ta mina jest trochę za szeroka na uśmieszek – i lekko wzrusza ramionami. 

— Zależy. Jak myślisz, co to takiego?

— Biszkopty. Prawdopodobnie.

Draco nie potwierdza ani nie zaprzecza. Zamiast tego sugestywnie wskazuje głową między ciasteczkami a Hermioną, a potem z powrotem wraca ku ciastkom. Kiedy dziewczyna rozumie, co chłopak ma na myśli, jej brwi unoszą się do góry.

— Chcesz, żebym spróbowała? — Nie czekając na jego odpowiedź, sięga i bierze jedno, po czym głośno stuka nim o krawędź tacy. — A może chcesz, żebym pokryła nimi dach?

Draco znowu irytująco perfekcyjnie prycha. Hermiona spodziewa się jego zrzędzenia – Jak śmiesz obrażać słodki poczęstunek z rąk jedynego dziedzica Malfoyów? – ale jego odpowiedź wprawia ją w zakłopotanie.

— Straszne, no nie? — odpowiada. — I to była moja czwarta próba. Czterdzieści osiem herbatników i tylko dwanaście z nich jest w miarę jadalnych.

Przypalone ciastko zatrzymuje się w drodze do ust Hermiony, które teraz pozostają luźno rozwarte. 

— Ty… ty je zrobiłeś?

Draco przewraca oczami. 

— Cóż, gdyby zrobiła je Maevy, od ukruszenia zęba nie dzieliłby cię teraz szybki gryz.

— Moi rodzice są dentystami, to nie ma większego znaczenia. — Macha lekceważąco ręką, kiedy chłopak chce zadać jej to nieuniknione pytanie odnośnie dentystów. — Ale dlaczego, Malfoy? Po co robić ich aż cztery tuziny?

Chłopak uśmiecha się. Albo wręcz przeciwnie. Nie, to zdecydowanie uśmiech. Jest różnica między tymi dwoma ruchami jego ust, co właśnie zaczyna sobie uświadamiać. Bez względu na wszystko, prawy kącik jego ust zawsze unosi się nieco wyżej niż lewy. Ale kiedy Draco się uśmiecha, Hermiona widzi lekki błysk jego zębów. Jego półuśmieszek wyższości jest równie miażdżący jak niegdyś, gdy byli jeszcze dziećmi. Ale jego uśmiech? Ten jest naprawdę miły.

Dziwne.

— Granger — mówi Draco, nieświadomy jej dogłębnej analizy jego ust. — Przez lata byłem za tobą lub Potterem prawie we wszystkim, co robiłem. Jest więc zrozumiałe, że powinienem przynajmniej spróbować cię w czymś pokonać. I pewnie nikogo nie zdziwi to, że poległem.

W jego głosie można usłyszeć zrezygnowanie, ale Hermiona i tak bierze gryza ciastka.

— To niekoniecznie jest porażka — mamrocze po dość ciężkim ugryzieniu. — Nie, jeśli chcesz zostać dekarzem.

— To całkiem możliwa opcja, jeśli Ministerstwo zarządzi jeszcze więcej odszkodowań wojennych.

Hermiona przełyka szorstko. 

— Odszkodowań?

— Czy nie czytałaś transkryptów z powojennych procesów członków mojej rodziny?

— Tylko kilka linijek z każdego z dokumentów co do twoich rodziców — przyznaje. — I nic z twoich.

— Dlaczego nie?

— Bo szczerze mówiąc, cały ten cyrk wydawał mi się obrzydliwy. Miałeś siedemnaście lat, na litość Merlina. To nie jest wiek osiągnięcia dorosłości ani w mugolskim ani czarodziejskim społeczeństwie i nie sądzę, żeby proponowany ci wyrok dwóch lat w Azkabanie był choć trochę sprawiedliwy, biorąc pod uwagę…

— Tak, cóż — przerywa jej, wyraźnie zawstydzony.

Milczą, zanim Hermiona pyta: 

— Odszkodowania?

— Przepraszam. Zgubiłem wątek.

Wygląda na to, że Hermiona nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo jest zdenerwowana, gdy Draco używa słowa „przepraszam”. Przy niej. Wobec niej. Draco przechodzi do wyjaśnień, od czasu do czasu popijając herbatę.

— Częścią naszego wyroku, oprócz rocznego pobytu mojego ojca w więzieniu oraz sześciomiesięcznego aresztu domowego mojej matki i mojego, były odszkodowania. Oczywiście pod postacią galeonów.

— Jak dużo?

— Połowę zawartości naszego skarbca u Gringotta.

Hermiona prawie opluwa się herbatą. 

— Połowę?!

Tym razem Draco zdecydowanie się uśmiecha. 

— Nie zawracaj tym swojej ładnej, małej główki, Granger. Nadal jesteśmy obrzydliwie bogaci.

— To dobrze, jak sądzę. — Kiwa z roztargnieniem głową i bardzo stara się nie myśleć o tym, że Draco Malfoy nazwał ją ładną. Cóż, to jej głowę nazwał ładną. A „ładna, mała główka” to coś zupełnie innego niż „brudna, mała szlama”.

Potem milkną na chwilę, popijając herbatę w ciszy – nie jest to nieprzyjemna cisza, ale też nie do końca wygodna. Hermiona odwraca swoją uwagę od niepokoju, zauważając, że chociaż Draco nalał im obojgu herbaty, nie dodał więcej Ognistej Whisky do swojej filiżanki. Biorąc pod uwagę ponowne drżenie jego rąk, prawdopodobnie chce on teraz wyjść ze skóry. Hermiona może sobie tylko wyobrazić, jak bardzo chłopak musi ćwiczyć swoją powściągliwość, nie upijając więcej alkoholu. Tym bardziej musi to wymagać od niego nie lada wysiłku, kiedy jako pierwszy przerywa ich milczenie.

— Wiesz — mówi bezceremonialnie — Plejades jest tobą całkiem oczarowany.

— Też go lubię. O wiele bardziej, niż się spodziewałam, biorąc pod uwagę, jak bardzo jest nachalny.

— Mówi się, że sowy odzwierciedlają osobowość ich właścicieli.

Usta Hermiony wykrzywiają się w parodii charakterystycznego uśmieszku Draco. 

— Dobrze o tym wiem. Chociaż nie spodziewałam się, że będzie to właśnie twój posłaniec. Myślałam, że do tej pory nauczyłeś już latać swoje białe pawie.

Draco właściwie się wzdryga. 

— Absolutnie nie. Nienawidzę tych cholernych stworzeń. Tak samo jak Plejades, nawiasem mówiąc. Dziobią go bezlitośnie, ilekroć się do nich zbliży.

— Brutale.

— To prawda.

— Jeśli są tak okropne, może powinieneś umieścić je w jakimś rezerwacie.

— Ale wtedy jak moglibyśmy afiszować się naszym bogactwem? — żartuje. — Wyszukanymi topiarami?

Draco z zadowoleniem bierze kolejny łyk swojej herbaty. Potem wyraz jego twarzy zmienia się w przesadną niewinność. 

— Nawiasem mówiąc, Greg też. W sensie, że jest tobą oczarowany.

Hermiona mruga z zaskoczeniem. 

— Goyle?

Draco kiwa głową z pozoru poważnie. 

— Obawiam się, że tak.

— Gregory Goyle?

— Czy znasz innych Goyle’ów, których mogłabyś oczarować?

— Oprócz Goyle’a Seniora?

Teraz to Draco lekceważąco macha ręką. 

— Jest w Azkabanie. Więc się nie liczy. — Potem pora na jego udawane, uroczyste zmarszczenie brwi. — Millie oczywiście nie jest zbyt zadowolona tym jego nowym zauroczeniem.

— O nie — jęczy Hermiona i przysłania dłonią usta. — Nie taki był mój zamiar.

— Mimo wszystko właśnie to osiągnęłaś.

— Ale jak? I dlaczego?

Twarz Draco się rozluźnia.

— Ta pinda, Granger, tak? — mówi, niesamowicie celnie naśladując swojego niezdarnego przyjaciela. — Zrobiła się całkiem… hm… ładna, prawda, Dray? Pamiętasz ją, jak ratowała mnie w Pokoju Gdzie Wszystko Jest Ukryte? To było miłe z jej strony, no nie? I jej ciasto, Dray. Jej przeklęte ciasto…

— Ale to był torcik szwarcwaldzki! Ciasto czarny las! — Hermiona protestuje, zanim będzie mógł kontynuować. Próbuje zignorować fakt, że jakkolwiek nieumyślnie, nazwał ją ładną dwa razy w ciągu jednego wieczoru. — To miała być oferta pokoju. I… i metafora!

Draco wybucha kolejnym, głośnym śmiechem. 

— I co? Że czarny na cześć jego duszy?

Hermiona po raz drugi tej nocy otwiera usta. Z powodu informacji, którymi właśnie się podzielił, a także z faktu, że Draco Malfoy to rozumie. On naprawdę to rozumie. I uważa to za przezabawne.

Co więcej, rozmawiają ze sobą. I to jest łatwe. I miłe. Miłe-miłe.

I dlatego też dziwne. Dziwne-dziwne.

Aby ukryć swoje nagłe zmieszanie, Hermiona unosi filiżankę i zaczyna popijać herbatę. Ale wszystko idzie tak dobrze, że nie może się oprzeć jeszcze jednej rzeczy. Uśmiechając się lekko ponad krawędzią filiżanki, pyta: 

— Więc… chcesz mnie tutaj tylko dla mojego ciasta?

— Myślałem, że to oczywiste.

— Och, Draco, Draco — mówi, odstawiając filiżankę i potajemnie rozkoszując się tym, jak jego imię w jej ustach sprawia, że chłopak ​​sztywnieje. — Sądząc po jakości tych ciastek z migdałami, czeka cię naprawdę długa droga, zanim przejdziesz do etapu tortu.

Jego uśmieszek znika tak szybko, że Hermiona martwi się, że powiedziała coś niewłaściwego. Ale on znów ją zaskakuje.

— Jeśli tak jest — mówi, wypowiadając ostrożnie każde słowo — to czy mogę cię o coś poprosić?

— Możesz.

— Naucz mnie.

— Słucham?

— Naucz mnie — powtarza Draco. — W duchu pojednania, jak napisałaś wczoraj. Od kilku miesięcy w każdą sobotę odbywasz te cukiernicze wizyty pełne litości i współczucia…

— Skąd wiedziałeś…?

— Teodor Nott — przerywa jej. — W każdym razie, jak rozumiem, byłem ostatnią osobą na twojej liście. To znaczy, nawet Pansy była wyżej ode mnie, na litość Merlina. Więc proszę, abyś wykorzystała te swoje w końcu niezagospodarowane soboty, by robić to samo, co robiłaś wcześniej: rehabilitując tych złamanych – tym razem tylko mnie – za pomocą deserów.

— Moje soboty nie są niezagospodarowane — mruczy z rozdrażnieniem.

Draco unosi ręce w udanej kapitulacji. 

— Jasne, że nie. Ale moje są. A ty jesteś na jakiejś misji miłosierdzia. Dlaczego więc nie mogłabyś odwrócić mojej uwagi od moich problemów? Ciężko mi wymyślić lepszy sposób, byś mogła jednocześnie wypełnić swoją misję miłosierdzia i pomóc mi cię w czymś przebić. Choć raz.

Zamiast odpowiedzieć, Hermiona mu się przygląda: płaszczyźnie jego twarzy, z wiekiem coraz ostrzejszej, ale i wyrafinowanej; jego długim, cienkim palcom; rozbawionym, ale jakoś i tak poważnie wygiętym ustom.

— Czemu? — pyta wyraźnie.

— Bo kocham słodycze? — żartuje, ale ona tylko krzywi się w odpowiedzi.

Draco wzdycha i kładzie na kolanach dłonie, które teraz znów w pełni drżą. 

— Ponieważ przez dziewięćdziesiąt procent czasu jestem cholernym wrakiem człowieka i potrzebuję czegoś innego do roboty niż zapicie się na śmierć.

Szczerość chłopaka zapiera jej dech w piersiach. Bez zastanowienia – a Hermiona naprawdę powinna przemyśleć, co robi, biorąc pod uwagę, że dotyczy to Dracona Malfoya – kiwa głową.

— W porządku — mówi. — Soboty. Zaczynamy w ten weekend w kuchni Dworu. Praca będzie w większości bezróżdżkowa. Oznacza to, że musisz też po sobie posprzątać – ty, nie Maevy. Pojawię się tu około dziewiątej rano i oczekuję, że otworzysz mi drzwi – ty, nie Maevy. Ona też potrzebuje przerw.

Draco chichocze. 

— To się jej nie spodoba.

— Od kiedy martwisz się o to, co podoba się skrzatom domowym?

On po prostu wzrusza ramionami i wstaje. 

— W takim razie sobota o dziewiątej — mówi, wskazując na wejście do biblioteki, gdzie nagle pojawia się Maevy. I tak po prostu ich herbata najwyraźniej dobiega końca.

— Dziewiąta — potwierdza Hermiona. Podąża za Maevy, zerkając na Draco tylko raz przed całkowitym wyjściem z biblioteki. Chłopak obserwuje ją spojrzeniem, które ona może określić tylko jako intensywne.

Prawa ręka Draco niemal podświadomie unosi się do kieszeni na piersi jego garnituru, gdzie czeka już buteleczka Ognistej Whisky. Hermionę nie po raz pierwszy uderza świadomość, że ​​ten dziwny mężczyzna bardzo różni się od zepsutego, małego chłopca, którego kiedyś znała.


2 komentarze:

  1. Tutaj widać jak wojna rujnuje ludzi...

    OdpowiedzUsuń
  2. Po przeczytaniu manacled szukałam u ciebie czegoś podobnie pisanego i na razie ta opowieść skradła mi serce. Pomimo różnic w zachowaniu głównych postaci można dostrzec tak dużo podobieństw, wciągam się na maksa 🫶🏻

    OdpowiedzUsuń