Pierwszą rzeczą, na jaką Hermiona zwraca uwagę u Lucjusza Malfoya, są jego włosy.

Podobnie jak u jego syna, platynowe włosy Lucjusza lśnią w blasku słońca. Ale zamiast długiej, wypielęgnowanej grzywy, którą Hermiona pamięta z ich nieprzyjemnej przeszłości, Lucjusz nosi teraz krótkie włosy. Z pewnością są one dłuższe niż u Draco, jednak kończą się znacznie powyżej linii ramion mężczyzny. Niepokojące jest odkrycie, że Lucjusz Malfoy rzeczywiście posiada szyję pod czymś, co dawniej było wypielęgnowanymi kosmykami i koronkowymi krawatami.

Drugą rzeczą, jaką zauważa Hermiona, jest to, jak Lucjusz nieprawdopodobnie schudł. Ostatnim razem, gdy widziała głowę rodu Malfoyów osobiście, biegł bez różdżki przez Wielką Salę Hogwartu, szukając swojego syna w środku bitwy. Tamtego dnia twarz Lucjusza nosiła ślady tortur i przerażenia. Mimo to nadal bardzo przypominał arystokratę, którym niegdyś był. Teraz jednak, stojąc w ostrym świetle na środku własnej kuchni, Lucjusz wygląda dla całego świata niczym dobrze ubrany strach na wróble. Tak wychudzony i wątły, że mocniejszy podmuch wiatru w sekundę mógłby go przewrócić.

W przeciwieństwie do swojego męża, Narcyza Malfoy jest nienaganna jak zawsze. Mimo wczesnej pory ma już na sobie komplet czarnych szat złapanych pod szyją migoczącą, szmaragdową broszką. Jej jasne włosy są spięte u podstawy głowy w gładki kok, a usta pomalowane szminką o pociągającym odcieniu koralowca. Zawsze opanowana, zawsze Pani Dworu.

A jednak…

A jednak w wyglądzie Narcyzy również widać drobne pęknięcia. Są znacznie mniej widoczne niż u jej męża, ale nadal obecne. Kilka głębokich zmarszczek wokół ust. Smuga czegoś, co może być połyskującą siwizną – a nie blondem – wzdłuż jej lewej skroni. I dłoń, którą przyciska do łokcia męża, jakby się bała, że ​​ten mógłby przewrócić się bez jej wsparcia.

Hermiona zdaje sobie sprawę, że wojna odcisnęła swoje piętno na wszystkich członkach rodziny Malfoyów.

Ta myśl odrywa ją od przyglądania się Narcyzie i Lucjuszowi i, z pewnym niepokojem, zwraca się w stronę Draco. Ten jednak nadal na nią nie patrzy. Zamiast tego przeszywa morderczym spojrzeniem swoich rodziców, jedną ręką ściskając różdżkę, a drugą zaciskając w pięść na krawędzi kuchennej wyspy. Najwyraźniej również nie spodziewał się ich wizyty.

Po uprzednim kaszlnięciu Narcyza najpierw zwraca się do Hermiony.

— Panno Granger, mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko temu, że wtrąciliśmy się dzisiaj w pani pracę. Jednak aromaty wydobywające się z kuchni były po prostu zbyt zachęcające, by je zignorować.

— A-ani trochę — jąka się Hermiona, podchodząc do Draco. Rozkłada talerze na blacie – cztery, dla czterech osób znajdujących się teraz w pokoju. — Miałam nadzieję, że w pewnym momencie oboje do nas dołączycie.

— Jak miło — mówi Narcyza w tej samej chwili, w której Draco prycha szyderczo.

Narcyza patrzy na niego ostro. Hermiona widziała, jak Molly Weasley co najmniej tysiąc razy posyłała Ronowi dokładnie takie samo spojrzenie i prawie wybucha histerycznym chichotem na to surrealistyczne porównanie. Próbując nie drżeć, przysuwa do siebie gotowy placek i wyjmuje różdżkę z kieszeni. Powoli porusza dłonią, przez cały czas kierując ją w dół, aby nikogo nie wystraszyć. Na Merlina, dobrze wie, że napięcie w pokoju i tak jest już wystarczająco nieznośne.

— Czy mogę ukroić każdemu z nas kawałek? — oferuje.

Lucjusz robi krok w stronę wyspy i ochoczo kiwa głową. 

— Tak, proszę.

Hermiona nakłada kawałek ciasta z limonką na każdy z czterech talerzy, a następnie delikatnie przesuwa je po wyspie, by znalazły się one przed każdą osobą obecną w kuchni. Czeka, sztywno i niespokojnie, aż ktoś coś powie. Albo kogoś przeklnie. Albo przynajmniej weźmie cholerny kęs. Ale Draco wciąż ani drgnie i nie wydaje się do tego choćby skłonny. Tak więc z niezręcznym pragnieniem sprawienia, by Malfoyowie poczuli się komfortowo we własnym domu, Hermiona przywołuje cztery widelce, cztery serwetki i cztery stołki barowe, które zwykle stoją pod oknami kuchni.

Draco zajmuje swoje miejsce jako ostatni, ale nie zmienia ani wrogości swojego spojrzenia, ani nie opuszcza różdżki, dopóki nie przełknie kęsa ciasta. Jego powieki niemal natychmiast się zamykają, a z ust wypływa cichy jęk rozkoszy – dźwięk, który w dość niepokojący sposób powtarza sekundę później jego ojciec.

Hermiona ze zdumieniem patrzy, że zarówno ojciec jak i syn zapominają o panującym w pomieszczeniu napięciu, o mugolaczce siedzącej pośród nich i tym, że są pieprzonymi Malfoyami, gdy z zapałem pałaszują swoje porcje ciasta. To właśnie ten zapał jest tak naprawdę świadectwem tego, jak ponure i bez smaku musiały być ostatnie trzy lata ich życia.

Narcyza i Hermiona pamiętają jednak dokładnie, kim są i z kim siedzą. Każda z nich uśmiecha się do drugiej z pewnym napięciem, bierze widelec i próbuje spróbować ciasta. Na szczęście Narcyza ustępuje pierwsza.

— Och — wzdycha po przełknięciu kęsa. — Och, to jest bardzo dobre. Naprawdę przepyszne.

Hermiona czuje dziwny przypływ dumy, ale kiwa głową w stronę Draco. 

— Może pani podziękować za to swojemu synowi. W ostatnim miesiącu stał się całkiem biegłym cukiernikiem.

— Ach tak?

— Tak. Chociaż nie jestem tym aż tak zaskoczona, biorąc pod uwagę, jak dobrze radził sobie w szkole.

Jedna z pięknych brwi Narcyzy unosi się w górę. 

— Och? Miałam wrażenie, że pani, panno Granger, była uczennicą, która najlepiej radziła sobie w szkole.

— Ja… byłam. Ale Draco często rzucał mi wyzwania.

Tym razem Lucjusz prychnął. Aż do złudzenia przypominało to ten elegancki dźwięk wydawany tak często przez jego syna.

— Panno Granger — przeciąga Lucjusz — czyżbym dostrzegał fałszywą skromność?

Hermiona czuje, że Draco ją obserwuje, śledząc jej reakcję ze starannie utrzymanym w obojętności wyrazem twarzy. Zaciska więc szczękę w ten sam uparty sposób, którego użyła wobec niego ostatnim razem, gdy rozmawiali o jego matce.

— Zgadza się. Draco był znakomitym uczniem, ale ja byłam lepsza. Zdecydowanie. W sumie miałam coś do udowodnienia, prawda? Biorąc pod uwagę moich rodziców i w ogóle.

Ten ostatni, sarkastyczny komentarz zatrzymuje szyderstwo Lucjusza w jego ustach. Mężczyzna pdkłada widelec – na prawie wylizany, czysty talerz – i dzieli się nieczytelnym spojrzeniem z żoną. Potem Narcyza chłodno ocenia Hermionę.

— Panno Granger — mówi kobieta — czy mogę zadać ci szczere pytanie?

Hermiona waha się, ale tylko przez chwilę.

— Oczywiście, pani Malfoy. Od miesiąca otwiera pani dla mnie swój dom. Postaram się odpowiedzieć na wszelkie pytania, jakie może pani mieć.

— W porządku. Ale najpierw pozwól, że przedstawię ci kontekst. Czy Draco powiedział ci, że od czasu do czasu przyjmuję w Dworze gości?

— Nie, nie wspominał o tym.

— Cóż, tak. Liczba gości mojego męża jest ograniczona i monitorowana przez Ministerstwo. Ale Draco i ja w naszym czasie wolnym każdego miesiąca możemy przyjmować rozsądną liczbę osób. Nie korzystam z tego zbyt często poza organizowaniem corocznej herbaty dla moich dawnych przyjaciół z towarzystwa. Są to kobiety, z którymi łączy mnie wspólna przeszłość; kobiety, które rozumieją, jak różna od dawnych czasów jest nasza przyszłość. Ostatnia taka herbata miała miejsce w styczniu, zaraz po świętach.

Hermiona wije się na stołku barowym. Nie jest do końca pewna, ale chyba potrafi odgadnąć, do czego zmierza kobieta.

— Styczniowa herbata była… całkiem przyjemna — ciągnie Narcyza. — Muszę przyznać, oczywiście tylko między nami, że nie sądzę, bym organizowała ją za rok. Chociaż lubię mieć towarzystwo, coraz częściej stwierdzam, że nie mam z tymi osobami zbyt wiele wspólnego. Ale w tym roku podczas rozmowy pojawił się jeden naprawdę fascynujący temat.

I Hermiona już wie, co powie kobieta, jeszcze zanim słowa zdążą wypłynąć z jej ust.

— Tym tematem była pani, panno Granger. A dokładniej, pani desery. Christine Zabini nalegała, żebym poprosiła o jedną z twoich morelowych crostat. Priscilla Parkinson nie przestawała zachwycać się kruchością krokanty z orzeszków ziemnych. Nie wspominając już o Eleanor Goyle, która praktycznie śliniła się, gdy mówiła o twoim torcie szwarcwaldzkim.

Na wzmiankę o Eleanor Goyle – matce Grega, jak przypuszcza – Hermiona czuje, jak but Draco muska jej własny pod wyspą kuchenną. Ryzykuje spojrzeniem na niego kątem oka, żeby sprawdzić, czy było to zamierzone. I oto na jego ustach dostrzega cień uśmiechu. W niewytłumaczalny sposób, w jej żołądku rozkwita ciepło i odkrywa, że ​​ma odwagę przerwać monolog Narcyzy.

— Z całym szacunkiem pani Malfoy, ale myślę, że wiem, o co chciałaby mnie pani zapytać.

Narcyza ponownie unosi tę idealną, wypielęgnowaną brew. 

— Och tak? Doprawdy?

— To Najbystrzejsza Czarownica Swojego Pokolenia, mamo — mruczy Draco, a Hermiona kopie go w stopę.

Nie czekając na jego zemstę, Hermiona mówi: 

— Chce pani wiedzieć, dlaczego Dwór Malfoyów był ostatnim punktem ze wszystkich moich wizyt. Chce pani wiedzieć, dlaczego z własnej woli spędzałam czas z ludźmi, których nie lubiłam albo ledwo znałam w szkole – jak Blaise czy Pansy, albo nawet Goyle – zanim zdecydowałam się spędzić czas z kimś, kogo wprawdzie nienawidziłam, ale z kim miałam dawniej o wiele więcej styczności. Mianowicie z Draco.

Narcyza nie potwierdza tego głośno. Jednak Hermiona po wyczekujących wyrazach ich twarzy może z łatwością stwierdzić, że odgadła dobrze. Nawet Draco, który właśnie skrzyżował ręce na piersi, nie może ukryć zainteresowania.

W końcu, czyż nie o to właśnie ją zapytał, gdy po raz pierwszy przybyła do Dworu z pudełkiem pełnym jabłkowych tartaletek? Nie odpowiedziała mu wtedy i ma sens, że Draco nadal chce usłyszeć wyjaśnienia. Mniej sensowne jest jednak to, dlaczego do tej pory nie naciskał na nią w tej sprawie; dlaczego czekał aż do dzisiaj, aby się tego dowiedzieć w towarzystwie swoich niesławnych rodziców.

Może w pewnym sensie boi się tej odpowiedzi. Może bardziej pragnie towarzystwa niż usłyszenia, jak bardzo go nienawidziła… jak bardzo nadal mogłaby. A może przez cały ten czas czekał, aż będzie gotowa o tym porozmawiać. Żeby to rozważyła, próbując go przeanalizować. Jeśli rzeczywiście tak jest, to zasługuje on na prawdę.

Wszyscy zasługują.

— Odpowiedź jest prosta — mówi cicho Hermiona. — Bałam się zarówno was, panie i pani Malfoy, jak i bałam się Draco. Bałam się tego, co wszyscy możecie mi zrobić. Ale przede wszystkim bałam się znaleźć znów tutaj, w tym domu. Byłam przerażona, że jeśli jeszcze raz zobaczę to miejsce i was wszystkich, padnę na podłogę i nigdy z niej nie wstanę.

Prawda wisi ciężko w powietrzu, a ona czeka, aż któreś z nich zrobi coś nieprzyjemnego. Oznajmią jej, że jest strasznie wulgarna, przyznając się do takiej słabości. Być może zaczną śmiać się z niej pogardliwie i potwierdzać, że jej obawy były w pełni uzasadnione.

Ale Malfoyowie nie robią żadnej z tych rzeczy. Zamiast tego Narcyza wzdycha ze znużeniem.

— Och, moja droga. Ta rodzina rozumie, co to znaczy się bać. Pragnę bardziej niż czegokolwiek – czegokolwiek – abyśmy nigdy nie mieli powodu się bać. I abyś ty również nie miała.

Hermiona bardzo stara się nie gapić po tym wyznaniu, ale jej się to nie udaje. Usta wciąż ma rozchylone, kiedy Narcyza potrząsa głową, jakby chciała odpędzić smutne myśli, po czym rozgląda się po pomieszczeniu.

— Cóż, chyba wystarczy tego. Sądzę, że powinniśmy napić się herbaty. Czyż nie?

Narcyza nie czeka na odpowiedź, by przywołać czajnik i jeszcze więcej bezcennej porcelany rodu Malfoyów. W ciągu minuty przed każdym z nich czeka już filiżanka wspaniałej, kwiatowej herbaty, a także kolejna porcja świeżo ukrojonych kawałków ciasta.

Nie mając do roboty niczego lepszego – ponieważ Merlin wie, że nie ma ona bladego pojęcia, co mogłaby teraz powiedzieć – Hermiona podnosi filiżankę i cicho upija łyk. Wydaje jej się, że nigdy w całym swoim życiu nie czuła się tak niezręcznie, kiedy zauważa pod stołem kolejny nacisk buta Draco na jej własny. Tym razem chłopak utrzymuje ten kontakt, nawet gdy pochyla się, żeby złapać w dłoń własną filiżankę pełną herbaty.

Ten subtelny dotyk jest tak pocieszający, że aż szalony. Tak więc, dając się ponieść szczególnemu szaleństwu, ​​Hermiona przesuwa stopę trochę bliżej. Ku jej szokowi Draco robi to samo, dopóki ich łydki nie spoczną przy sobie. To uczucie jest jednocześnie kojące i przyprawiające o zawroty głowy, a Hermiona musi wziąć głęboki oddech, aby utrzymać głowę nieruchomo.

Na szczęście ani Narcyza, ani Lucjusz nie widzą tej cichej gry toczącej  się po drugiej stronie stołu. Lucjusz jest zbyt zajęty entuzjastycznym przeżuwaniem kęsa drugiego kawałka ciasta, podczas gdy Narcyza pilnie go obserwuje, jakby każda spożywana przez niego kaloria coś dla niej znaczyła. Biorąc pod uwagę, jak boleśnie jest on wychudzony, to zapewne prawda.

Gdy Lucjusz kończy, Narcyza posyła promienny uśmiech w stronę Hermiony.

— Mój mąż naprawdę lubi słodycze — wyznaje.

— Kochanie, proszę, nie... — zaczyna Lucjusz, ale Narcyza ucisza go spojrzeniem.

— To prawda, Lucjuszu! A może będziesz mi wiecznie powtarzał, że to kornwalijskie chochliki łomotały tu o północy w zeszłym tygodniu, polując na resztę tych jabłkowych makaroników?

Śmiech niesie się echem po kuchni i Hermionie zajmuje całe pięć sekund, by zarejestrować, że należy on do niej samej. Zaciska dłoń na ustach, przerażona, że ​​właśnie się zaśmiała.

Z Lucjusza Malfoya. Wewnątrz posiadłości Malfoyów.

Już ma cofnąć rękę i albo przeprosić, albo zacząć się bronić, kiedy wyraźne prychnięcie sprawia, że ​​obraca swoją głowę w stronę Draco. Chłopak założył ręce na piersi i przygryza wnętrze policzka, żeby nie wybuchnąć głośnym chichotem.

Z Lucjusza Malfoya. Wewnątrz posiadłości Malfoyów.

Wyraz twarzy Lucjusza staje się mroczniejszy i przez chwilę Hermionie wydaje się, że mężczyzna mógłby przekląć ich oboje. Wszelka złowieszczość jednak znika, gdy Narcyza również zaczyna się śmiać.

— Chochliki — sapie i cała trójka – Narcyza, Draco i Hermiona – zaczyna się śmiać. Ogień w oczach Lucjusza gaśnie, a jego usta wykrzywiają się w kwaśnym grymasie.

— Śmieszy was to, co? — wycedza.

Narcyza i Draco zaczynają wyć, gdy Hermiona w odpowiedzi podsuwa Lucjuszowi swój niezjedzony kawałek ciasta.

***

Później Hermiona żegna się z Narcyzą i Lucjuszem u podstawy wielkich schodów ich posiadłości. Czeka wystarczająco długo, by zobaczyć, jak szepczą między sobą, nim pochłoną je cienie głębi Dworu. Potem staje twarzą w twarz z Draco, unosząc wysoko swoje brwi.

Zanim zdąży zasypać go pytaniami o to, co do diabła właśnie wydarzyło się w jego kuchni, on proponuje: 

— Odprowadzić cię do punktu aportacji?

Hermiona mruga raz, dwa, w swój najbardziej inspirowany Ronem sposób.

Draco nigdy wcześniej nie składał jej takiej propozycji; o ile wie, przez ostatni miesiąc nawet nie wychodził poza posiadłość, oczywiście z wyjątkiem wizyt u Teo. A teraz chce ją odprowadzić jak… jak dżentelmen. Hermiona kręci głową na myśl o tym, jak dziwaczny stał się ten dzień, kiedy dostrzega, że Draco zaciska swoją szczękę.

— Nie mogę cię odprowadzić? — pyta szorstko.

— Och! — wzdycha, uświadamiając sobie swój błąd. — Oczywiście, że możesz! Przepraszam, kręciłam głową, ponieważ… cóż, to był taki dziwny poranek.

Z jakiegoś powodu po jego westchnieniu zalewa ją ulgą. Chłopak najpierw przeczesuje dłonią jasne włosy, a potem kładzie ją na karku i uśmiecha się do Hermiony.

— Granger, doskonale wiem, co masz na myśli.

Spacerują razem, a Draco spowalnia swoje tempo, żeby Hermiona nie musiała biec, próbując nadążyć za jego długimi krokami. Przez większość spaceru panuje między nimi przyjacielska cisza, gdy oboje prawdopodobnie myślą o porannych rewelacjach. Jego rodzicach. Jej rodzicach. Ich ostatnim upuście krwi.

Draco potwierdza to, gdy w połowie niekończącego się podjazdu zwraca się do niej ze swoim starym uśmieszkiem.

— A więc, Granger, jak to jest, gdy już oficjalnie zmierzysz się ze swoimi demonami?

Hermiona próbuje wydać z siebie jedno z tych jego wyrafinowanych prychnięć.

— Nie nazwałabym twoich rodziców demonami.

Już nie.

To wywołuje u niej prawdziwy chichot. 

— Cóż, owszem. Już nie.

— Hermiona Granger: Najbardziej Wybaczająca Czarownica Swojego Pokolenia?

— Nie ma w sobie tego czegoś, co mój zwykły tytuł, prawda?

Draco rozważa to przez chwilę, po czym proponuje: 

— A co powiesz na „Hermiona Granger: Ta, Która Rozmawiała Z Narcyzą Malfoy Jak Czarownica Z Czarownicą I Nadal Żyje”? Chociaż może to trochę zbyt rozwlekłe?

Jest wdzięczna za marcowy przymrozek, który chłodzi jej ognisty rumieniec. Nowy tytuł wymyślony przez Draco jest tak bliski temu, o czym rozmawiali w zeszłym tygodniu, kiedy chwaliła się, że porozmawia z jego matką, że Hermiona wie, że to nie przypadek. Słowa chłopaka potwierdzają to, co podejrzewała tego dnia: Draco chciał, aby Hermiona porozmawiała z jego matką. Chciał, żeby obie czarownice spotkały się twarzą w twarz.

Ale w jakim celu? Hermiona wciąż nie ma pojęcia.

Jest tak zajęta tą nową zagadką, że całkowicie umyka jej fakt, że minęli właśnie bramę wejściową i dotarli do punktu aportacji leżącego poza osłonami Dworu. Z pochyloną głową, pogrążona we własnych myślach Hermiona idzie dalej, aż nagle czuje, jak coś ciągnie ją za rękę. Przystaje. Kiedy spogląda w dół, jest oszołomiona, widząc dłoń Draco owiniętą wokół jej własnej. Sunie wzrokiem ponad ich splecionymi dłońmi, a potem wyżej, wzdłuż ramienia blondyna, aż do jego figlarnego uśmiechu.

— Planujesz wędrować dziś po dolinach Wiltshire, Granger?

— Ja… ja nie… ja nie…

Draco chichocze i przyciąga ją bliżej punktu aportacji. I również bliżej samego siebie.

— Powinnaś iść do domu i odpocząć, Granger. Najwyraźniej sama radość pieczenia ze mną ciasta zawróciła ci w głowie.

Chce z niego zaszydzić. Chce wygłosić dowcipną ripostę na temat tego, że „Draco Malfoy” i „radość” są wzajemnie wykluczającymi się pojęciami. Ale jedyne, na czym może się skupić, to dotyk jego dłoni na swojej, kiedy on podnosi jej rękę do swojej twarzy.

— Przepraszam, Granger — mruczy, nagle szczery, badając czubek jej uleczonego palca. — Jestem gównianym uzdrowicielem. Po tym na pewno zostanie blizna.

— W porządku. — W jej głowie pojawia się szalona myśl, a ona delikatnie kładzie wolną rękę na materiale swetra na jego lewym przedramieniu. Dokładnie nad miejscem, w którym musi znajdować się wyblakły zarys jego Mrocznego Znaku. — Wszyscy mamy blizny.

Jego mięśnie napinają się pod jej dotykiem, ale tylko na chwilę. Kiedy się rozluźnia, Hermiona ryzykuje i rzuca na niego okiem. Draco wpatruje się w nią, a ona mogłaby przysiąc chyba na wszystko, co uważa za święte, że spojrzenie jego szarych oczu naprawdę ją piecze. Sposób, w jaki chłopak na nią patrzy, jest zagmatwany, frustrujący i drogi-Merlinie-byle-nie-podniecający, a ona nagle musi być gdziekolwiek indziej. Już, teraz, zaraz.

Hermiona wysuwa swoją rękę z dłoni Draco, jakby ta ją paliła, i, kiwając krótko głową mężczyźnie, którego wcale nie uważa za atrakcyjnego – wcale, a wcale – aportuje się do domu.


2 komentarze:

  1. Z utęsknieniem czekam na każdy wtorek i czwartek. Szarlotki są takie delikatne i lekkie, że idealnie pasują do jesiennego klimatu. Po czytaniu każdego odcinka mam wrażenie, że Draco z Hermioną zaraz wejdą mi do pokoju, ubrudzeni mąką i zapytają czy nie mam ochoty na ciasto ich produkcji. Ten odcinek był cudowny. Dziękuję za to tłumaczenie. 😍

    OdpowiedzUsuń