OSTRZEŻENIE: przymusowa instytucjonalizacja, śmierć postaci.

 

Ginny,

Wiem, że między nami jest jeszcze wiele niedopowiedzeń. Jest tyle rzeczy, których nie wiem, i jeszcze więcej takich, o których chcę ci powiedzieć. Jednak na razie najważniejsze jest to, że muszę z tobą porozmawiać o moim roku spędzonym w Dworze Malfoyów.

Obiecuję, że nie dopuszczę, by moje emocje wtargnęły do tej rozmowy. Proszę tylko o możliwość przedstawienia dowodów.

W Dworze, pod moim łóżkiem, znajdują się notatki, które świadczą o tym, co robiłam przez ostatni rok. Jeśli znajdziesz moją złotą sukienkę, sprawdź jej wewnętrzny szew. Następnie udaj się do gabinetu Lucjusza Malfoya. W jego hebanowej szafce znajduje się myślodsiewnia. Obejrzyj wspomnienia umieszczone w czarnych fiolkach. Możesz potrzebować pomocy Narcyzy.

Uważaj, z kim dzielisz się swoimi odkryciami. Ufam zarówno tobie jak i Ronowi, ale wolałbym najpierw z wami porozmawiać, zanim podejmiecie jakiekolwiek działania.

Ginny, czuję się tu taka samotna – jestem niewiele więcej niż więźniem. Jeśli mogłabyś poświęcić mi kilka godzin swojego czasu, byłabym bardzo wdzięczna.

Proszę, uważajcie na siebie. W przeciwnym wypadku mogę tego nie znieść.

Hermiona

***

Hermiona wyglądała przez okno, przyciskając palce do szyby. Wysłała list cztery dni temu. Nadal nie otrzymała jednak odpowiedzi. Ron też nie odpowiedział na podobną, wysłaną do niego wiadomość.

Cały tydzień wydawał zlewać się w całość. Następnego ranka po wizycie Ginny w jej pokoju pojawiła się młoda kobieta – Uzdrowicielka Barkley – informując ją, że jest leczona z powodu wielokrotnie odniesionych wstrząsów mózgu. Po tych słowach rzuciła na Hermionę lawinę czarów diagnostycznych. Hermiona starała się jak mogła, by wyglądać na chętną do współpracy, jednocześnie pozostając czujną i bystrą, ale jej wysiłki były niczym rzucanie grochem o ścianę. Kiedy zapytała, do czego potrzebna im jest próbka jej krwi, Uzdrowicielka Barkley szybko wyszła z pokoju.

Przez resztę dnia drzwi pozostały zamknięte. A tej nocy, kiedy Hermiona siedziała w sterylnej, szpitalnej wannie w przylegającej do pokoju łazience, obejmując ramionami kolana, zastanawiała się, czy może jednak mieli co do niej rację.

Drugi dzień minął jej praktycznie tak samo, z wyjątkiem tego, że tym razem do Uzdrowicielki Barkley dołączył też Uzdrowiciel Tamor. Hermiona zadała im kilka pytań na temat procesu jej leczenia, ale otrzymała dość niejasne odpowiedzi. Udało jej się zachować spokojny ton głosu, kiedy poprosiła o rozmowę z Billem Weasleyem, mówiąc Uzdrowicielom, że posiada poufne informacje odnośnie do porażki Voldemorta i miejsc pobytu dwóch poszukiwanych Śmierciożerców. Pozwoliła im też na swobodny przegląd jej wspomnień, jeśli potrzebowaliby dowodu.

Po wymianie spojrzeń z Uzdrowicielką Barkley, Uzdrowiciel Tamor zapewnił ją, że Prawdziwy Zakon ma zwycięstwo w ręku, z jej wspomnieniami czy bez nich. Po tych słowach wyszli z pokoju – ponownie zamykając go zaklęciem.

Trzeciego dnia Hermiona zadała im tylko jedno pytanie – poprosiła o napisanie do Ginny i Rona. Wyjaśniła, że żal jej było tego, w jaki sposób się rozstali, i chciała im to zadośćuczynić. Później tego samego dnia, po przeprowadzeniu kolejnej serii dziwnych, nowych testów – stukaniu o siebie palcami i sortowaniu kart – na szafce przy jej łóżku pojawił się stosik czystych pergaminów i proste, samonapełniające się pióro.

Jej noce wypełniały szare oczy, odcięte ramiona i potłuczone okulary. Próbowała pogrzebać głęboko swoje wspomnienia, ale środki tłumiące magię osłabiały też jej Oklumencję. Mogła medytować jedynie do momentu, aż tafla jeziora ze spokojną wodą nie zaczynała drżeć, a na jej powierzchni pojawiały się zmarszczki od huczącej w oddali lawiny.

Czwartego dnia zadawali jej pytania. A kiedy Uzdrowicielka Barkley poruszyła temat zainteresowań Hermiony przed wojną, ta zdała sobie sprawę, że szukali u niej oznak magii zmieniającej umysł. Nie tej wywołanej klątwą Imperius, ale innego, podstępnego rodzaju, który zmieniał strukturę ludzkiej osobowości. Ogarnął ją zimny strach, ale mimo to odpowiadała na ich pytania.

Przed ich odejściem poprosiła o Proroka Codziennego. Powiedziała im, że ​​czytanie gazet sprawiało, że czuła się bardziej sobą.

— Zobaczę, co da się zrobić — odpowiedział Uzdrowiciel Tamor, zanim zamknął za sobą drzwi.

Nowe wydanie Proroka pojawiło się na szafce przy jej łóżku następnego ranka. Hermiona niemal przewróciła swoją kawę, chwytając za egzemplarz. Nagłówek głosił: ATENY WYZWOLONE. Zdjęcie na okładce przedstawiało zwłoki Eleni Cirillo, uwieszone za nogi na jednej z kolumn Starego Pałacu Królewskiego.

W środę 12 maja Prorok doniósł o kapitulacji sił Wielkiego Zakonu w Lüneburgu i Hanowerze. Azkaban był przepełniony. Nie pojawiła się jednak żadna wzmianka o Pansy, Blaise’ie czy Malfoyach. Ale twarz Dracona wciąż wpatrywała się w nią ze strony siódmej – Wróg Numer 3. Tuż spod zdjęcia jego ojca.

Uzdrowiciel Tamor przyszedł z gazetą następnego ranka. Trzymał ją na kolanach, przysuwając krzesło i obserwując, jak Uzdrowicielka Barkley pyta Hermionę, jak spała w nocy, jak się czuła i jaka była jej relacja z Draconem Malfoyem w czasach szkolnych.

Ponowne usłyszenie jego imienia było dla Hermiony niczym cios w brzuch. Kiedy przestała czuć się tak, jakby ściany pokoju próbowały ją udusić, z oczami utkwionymi w pościeli odpowiedziała szczerze na zadane jej pytanie.

Kiedy było już po wszystkim, Uzdrowiciel Tamor położył gazetę na szafce przy jej łóżku.

— Zastanawiałem się i doszedłem do wniosku — powiedział — że mały spacer mógłby wyjść ci na dobre. Co ty na to, jesteś chętna?

Krew zaszumiała Hermionie w uszach. 

— Tak. — Opuściła podbródek. — Bardzo chętna.

— Doskonale — powiedział, splatając przed sobą dłonie. — Pamiętaj jednak, żeby trzymać się tylko tego skrzydła.

Hermiona skinęła głową. Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, rzuciła się po Proroka.

MASOWE OSKARŻENIA ŚMIERCIOŻERCÓW I WSPÓŁWINNYCH

autorstwa Andy’ego Smudgleya

Tymczasowy rząd Anglii chce jak najszybciej posunąć do przodu kwestię procesów śmierciożerców i współwinnych zbrodni Wielkiego Zakonu, ogłaszając wczoraj po południu 542 akty oskarżenia. Generał Jacobs z Prawdziwego Zakonu będzie przewodniczył nowo utworzonemu Trybunałowi Sprawiedliwości, mającemu za zadanie ściganie wyłącznie obywateli brytyjskich. W swoim oświadczeniu Jacobs bronił decyzji o włączeniu francuskiego generała Roberta Pierre’a do grona pięciu sędziów Trybunału, stwierdzając: „Oskarżeni muszą odpowiedzieć nie tylko za swoje zbrodnie przeciwko Wielkiej Brytanii, ale i całej Europie”. Pełna lista oskarżonych znajduje się na stronach 2-3.

Hermiona zerknęła na następną stronę. Przebiegła palcami po liście nazwisk, ledwo zatrzymując się na Draconie Lucjuszu Malfoyu. Było ich tak wielu. Niektórych się tam spodziewała – Yaxley, Travers, Carrowowie, Selwynowie – ale inni zmrozili jej krew w żyłach. Na przykład Rita Skeeter i Ludo Bagman. Serce waliło jej w uszach, kiedy dotarła do Blaise’a Zabiniego. Kiedy jednak ujrzała na stronie trzzeciej nazwisko Narcyzy Malfoy, a tuż obok Pansy Parkinson, z jej gardła wyrwał się szloch.

Pozbieranie się po tym zajęło jej ponad godzinę. Potem osuszyła łzy, odłożyła gazetę i napisała kolejny list do Ginny i Rona.

Po wepchnięciu listów do kopert, założyła kapcie i przeszła przez pokój. Sięgnęła do drzwi i westchnęła z ulgą, gdy te bez problemu się otworzyły.

Hermiona stała w korytarzu, mrugając. Wydawało się, że pomieszczenie urosło, odkąd ostatnio je widziała. Otaczała ją cisza, gdy zaczęła podążać tą samą drogą, co ostatnim razem. Skręciła za róg i ujrzała nowe drzwi – odgradzające rannych i cierpiących żołnierzy. Wpatrywała się w to wszystko, rozważając, czy Ginny albo Ron byli gdzieś pośród nich.

W drodze powrotnej wpadła na lekarza, który zaproponował, że wyśle ​​jej listy. Przekazała mu je, a stopy zaniosły ją prosto pod pokój Olivera.

Drzwi były zamknięte. Zastukała w nie kilka razy knykciami, ale nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Przemierzała więc korytarze czwartego piętra, unikając Giuliany czającej się gdzieś na drugim końcu.

Uzdrowicielka Barkley znalazła ją w porze lunchu, pytając, czy chciałaby zobaczyć bibliotekę. Gardło Hermiony zacisnęło się, ale udało jej się skinąć głową.

Biblioteka w Świętym Mungu była zagracona i zakurzona. Mimo to serce Hermiony wydawało się mniej puste, gdy wędrowała między regałami, muskając opuszkami grzbiety ksiąg. Właśnie miała wyciągnąć z półki podręcznik na temat uzdrawiania, kiedy zauważyła dość cienką książkę zatytułowaną, Prawa Czarodziejskiej Wielkiej Brytanii, tom. 1. Zerkając na drzwi, wsunęła ją do cięższego tomu i poszła spotkać się z Uzdrowicielką Barkley.

Czytała książkę do pierwszej w nocy. Do drugiej napisała już kolejny list:

Bill:

Zgodnie z Ustawą o Magicznej Wolności z 1833 r., żadna czarownica ani czarodziej nie może podlec procesowi stłumienia magii bez nakazującej tego decyzji wykonawczej Wizengamotu.

Zgodnie z Kartą Praw Wizengamotu, w przypadku braku Wizengamotu, powinna zostać ustanowiona Rada.

Ustawa o opiece magicznej z 1967 roku stwierdza, że ​​czarownice i czarodzieje, którzy utracili funkcjonalność swojego umysłu, mogą być przetrzymywani wbrew swojej woli, ale Ustawa o opiece społecznej zawiera specyficzne definicje pojęcia „utraconej funkcjonalności”. Proszę przejrzyj załączone dokumenty.

Proszę o przekierowanie mnie do Rady, przez którą mogą być podejmowane tego rodzaju decyzje.

Z poważaniem

Hermiona

Następnego ranka Prorok poinformował, że oddziały piechoty Prawdziwego Zakonu zostały rozmieszczone na terenach całej Europy, by tropić usiłujących zbiec Śmierciożerców. Wiedziała, że ​​Ron zapewne należał do tych sił. Podobnie George i być może Ginny.

Ignorując ucisk żeber, Hermiona przewróciła kolejną stronę. Przeglądała artykuły, aż jej wzrok przykuło znajome imię.

Neville Longbottom, bohater odpowiedzialny za zabicie śmiercionośnego węża Voldemorta, wraca do zdrowia. Nasze źródła ze Szpitala Świętego Munga potwierdzają, iż Uzdrowiciele napotkali pewne trudności w zdobyciu składników do leczenia ukąszeń, ale dzięki przełamaniu barier antyaportacyjnych Szpital otrzymał niezbędne środki medyczne, a tworzenie antidotum jest w toku. Wypis pana Longbottoma ma nastąpić już w poniedziałek.

Hermiona ledwo mogła usiedzieć spokojnie, kiedy przybyli Uzdrowiciele. Przełknęła wszystkie podane przez nich eliksiry, pozwoliła im pobrać próbki krwi i przez godzinę rozmawiała z Uzdrowicielem Tamorem o swoim stanie psychicznym i o tym, jak postrzegała Draco Malfoya.

Powiedziała im, co chcieli usłyszeć. 

— Zagubiony, młody człowiek, który dokonał strasznych wyborów.

— A czy powinien ponosić odpowiedzialność za te wybory?

— Tak.

Kiedy skończyła, zapytała: 

— Uzdrowicielu Tamor? Czy Neville Longbottom wciąż dochodzi do siebie na trzecim piętrze?

Mężczyzna przyglądał się jej, chowając podkładkę z dokumentami pod pachę. 

— Tak sądzę. Dlaczego pytasz?

— Jest moim drogim przyjacielem i… — Urwała, zakładając włosy za ucho. — Pomyślałam, że spędzenie czasu z moimi dawnymi przyjaciółmi może być dla mnie dobre. Może pomóc mi poczuć się bardziej sobą,

Widząc zadowolony uśmiech, który pojawił się na twarzy Uzdrowiciela Tamora, Hermiona doszła do wniosku, że wszystkie jej kłamstwa były tego warte.

Sanitariuszka towarzyszyła jej w drodze na trzecie piętro, Rany – magiczne i naturalne, mijając rzędy polówek i prowizorycznych łóżek, błądząc między śpiącymi lub jęczącymi żołnierzami.

Kiedy zatrzymały się przy drzwiach w jednym z cichych korytarzy, sanitariuszka oświadczyła, że poczeka na zewnątrz. Hermiona zapukała, a potem  weszła, gdy znajomy głos zawołał: 

— Proszę.

Neville siedział na skraju łóżka, z nogą w gipsie i bandażami wokół klatki piersiowej. Wyglądał na dość wychudzonego, ale jego twarz rozjaśniła się na jej widok.

— Hermiono!

Serce Hermiony niemal pękło z emocji, gdy podbiegła do jego łóżka, zamykając go w uścisku.

— Tęskniłam za tobą.

Utulił ją tak mocno, jak tylko mógł.

— Ja za tobą też. Czekałem, aż zobaczę twoje nazwisko w gazetach. Nie miałem pojęcia, że ​​tu jesteś!

Gula w jej gardle urosła. Odsunęła się, przyciągnęła krzesło do łóżka i usiadła. 

— Jak się czujesz? Ginny powiedziała mi o Nagini, a potem przeczytałam o tobie w gazecie…

— Choć ten jeden raz Prorok napisał prawdę. — Posłał jej krzywy uśmiech. — Udało im się powstrzymać rozprzestrzenianie trucizny, ale antidotum dostałem dopiero w tym tygodniu. No i w artykule nie wspomnieli o mojej nodze. — Wskazał na gips. — Była złamana przez jakiś czas, więc musieli sprawić, by odrosły mi wszystkie kości.

Hermiona skrzywiła się. 

— Przez jakiś czas?

— Tak. Rookwoodowie… cóż, nie musisz o tym słuchać. — Podrapał się po linii zarostu. Brakowało mu dwóch palców.

Nagły atak mdłości wzburzył jej wnętrzności. Oderwała od niego wzrok.

— Przepraszam — powiedział cicho. — Mam to już od jakiegoś czasu, więc czasem zapominam, że to niektórych zszokuje. — Hermiona potrząsnęła głową, ale on i tak wsunął dłoń pod prześcieradło. — Jak się masz?

Otworzyła usta, próbując znaleźć słowa. Nie znalazła jednak żadnych.

— Nieważne. Liczy się to, że teraz tu jesteś. Oboje jesteśmy. — Przełknął ciężko. — Wiedziałem, że wciąż jesteś dawną sobą, kiedy zobaczyłem cię w Hogwarcie, Hermiono. Wiedziałem.

Hermiona zamrugała, a serce zaczęło walić jej w piersi. Nie wiedział. Nie powiedzieli mu, że jest „chora”. To tylko ułatwiało kolejną część.

— Neville — powiedziała ostrożnie. — Chcę ci coś powiedzieć. To bardzo ważne, abyś spróbował najpierw mnie wysłuchać, zanim zareagujesz.

Jego oczy zamigotały, ale czająca się w nich ostrożność zmieniła się w coś ufnego i miękkiego. 

— W porządku.

Wzięła ostry wdech. 

— Słyszałam, że udałeś się do Hogwartu, żeby dokończyć to, co zaczął Harry. — Neville skinął głową, a ona skręciła dłonie na kolanach. — Wcześniej twoja magia wróciła, a tatuaż zniknął. Powiedzieli ci jak?

Neville zmarszczył brwi i pokręcił głową. 

— Niewiele wiem. Ginny miała tylko kilka minut, żeby się przywitać, a wszyscy inni obecnie walczą. Założyłem, że ktoś z Prawdziwego Zakonu złamał klątwę…

— To nie była klątwa. To był eliksir. Antidotum na tatuaż zmieszany z czymś, co miało przeciwdziałać efektom tłumienia magii. — Hermiona poczuła, że ​​jej głos staje się bardziej spokojny, a kręgosłup mocniejszy. — To ja stworzyłam to antidotum, Neville. Spędziłam nad nim rok. Uwarzyłam, przetestowałam na sobie i przesłałam Charlotte, by mogła przekazać je Prawdziwemu Zakonowi.

Neville rozchylił usta i szeroko otworzył oczy.

— Ale jak…?

— Ponieważ Narcyza Malfoy pożyczyła mi swoją różdżkę i dała mi pełen dostęp do biblioteki Malfoyów. Ponieważ nigdy nie stłumiono mojej magii po tym, jak opuściłam Palace Theatre. Ponieważ Malfoyowie mają swój własny cel. Nigdy nie wspierali Voldemorta tak, jak myślał cały świat.

Patrzył na nią. Jego oko drgnęło.

— A jaki jest ich cel? — zapytał.

Skupiła swój umysł na tyle, na ile była w stanie bez posiadania oklumencji.

— Dla Lucjusza Malfoya przetrwanie. Grał po obu stronach planszy, czekając, by zobaczyć, kto znajdzie się na szczycie. Dla Narcyzy Malfoy ochrona syna. A dla Draco… — Przełknęła, napinając żebra. — Draco żywił do mnie uczucia. Dlatego kupił mnie na Aukcji. Ani razu nie zostałam zgwałcona w ich domu.

W pokoju panowała cisza. Hermiona liczyła uderzenia swojego serca, czekając i modląc się w myślach.

— A oni ci nie uwierzyli — powiedział powoli. — Więc jesteś uważana za „zepsutą”.

Spojrzała na niego. 

— Tak, dokładnie. Skąd ty to…

— Rozpoznałem kolor twoich szat, Hermiono — powiedział ze smutnym uśmiechem. — Moi rodzice chodzili w miętowych szatach Świętego Munga, odkąd tylko pamiętam.

Jej umysł przeszyła nagła myśl, więc sięgnęła po jego dłoń. 

— Neville, czy oni…?

Potrząsnął głową. 

— Prawdziwy Zakon musiał odzyskać Świętego Munga z rąk Śmierciożerców. Większość długoterminowych pacjentów nie przeżyła tu pod ich dowództwem.

Hermionę przeszył dreszcz przerażenia. Nie miała o tym pojęcia. 

— Neville, tak mi przykro…

— W porządku. Wolałbym o tym nie rozmawiać. — Wziął głęboki oddech i przez dłuższą chwilę wyglądał przez okno.

Odwrócił się do niej. 

— Narcyza Malfoy naprawdę pożyczyła ci swoją różdżkę?

Hermiona powoli skinęła głową. 

— Mam dowód. Zakładając, że kiedykolwiek pozwolą mi stąd wyjść. — Znów poczuła ucisk w piersi. — Neville, próbowałam wszystkiego, co tylko przyszło mi do głowy, aby przekonać ich, że mój umysł jest zdrowy. Poprosiłam o szansę przedstawienia im mojej wersji zdarzeń, ale oni nie chcą tego słuchać.

Neville zmarszczył brwi. 

— To nie w porządku, Hermiono. Przykro mi.

Powódź emocji wezbrała jej w gardle, zanim zdołała ją powstrzymać. Zakryła usta dłonią, by powstrzymać szloch, a jej oczy wypełniły się łzami.

Ktoś był po jej stronie. Ktoś jej uwierzył.

— Hej. — Neville przysunął się bliżej, sięgając po jej dłoń. — Hej, wszystko będzie dobrze.

Hermiona zerwała się na równe nogi i zarzuciła mu ręce na ramiona, płacząc z żalu, samotności i rozpaczy, które trzymała w sobie przez tydzień. Neville poklepał ją po ramionach, a ona tylko szlochała mocniej.

Kiedy nie była w stanie już dłużej płakać, odsunęłą się od niego. 

— Potrzebuję twojej pomocy, Neville. — Otarła policzki. — Nie mogę po prostu siedzieć tutaj, pozwalać im tłumić moją magię i przeprowadzać na mnie testy, dopóki nie uznają, że jestem zdrowa psychicznie.

Neville rozchylił usta i przymrużył lekko oczy. 

— Zabrali ci magię?

Usta Hermiony drżały, kiedy kiwała głową. 

— Pomożesz mi?

Neville spojrzał jej prosto w oczy, a ona dostrzegła w nim tego samego chłopca, który patrzył na swoich przyjaciół, trzy do jednego, ze zdecydowaną twarzą i zaciśniętymi pięściami, by powstrzymać ich przed opuszczeniem Pokoju Wspólnego.

— Co masz na myśli?

***

Następnego dnia Andy Smudgley z „Proroka Codziennego” wpisał się na listę dla gości w Świętym Mungu. Został odeskortowany do pokoju Neville’a Longbottoma, gdzie czekali już na niego Hermiona i Neville.

W liście, który otrzymał wczoraj Smudgley, obiecano wywiad z dwoma bohaterami wojennymi, którzy obecnie wracają do zdrowia w Świętym Mungu. Reporter miał poprosić o wizytę u Neville’a Longbottoma i przybyć punktualnie w południe.

Podczas swojej porannej sesji z Uzdrowicielem Tamorem Hermiona przekonała go, że odwiedziny u Neville’a były dla niej „dobre”. Uzdrowiciel Tamor obdarzył ją pełnym aprobaty uśmiechem, gdy sanitariuszka wyprowadzała ją z pokoju, zmierzając na trzecie piętro. Hermiona odwzajemniła uśmiech.

Wygładziła swoje szaty – niebieskie, które pożyczyła od Neville’a – kiedy opowiadała Smudgleyowi o „śmiałym ratunku” Złotej Dziewczyny, najlepszej przyjaciółki Harry’ego Pottera, przez członków Prawdziwego Zakonu. Opowiedziała tę historię tak, jakby żaden z Malfoyów nie był tam obecny – jakby została zamknięta sama w wieży, czekając na wyzwolenie. Utrzymywała niejasne szczegóły co do swojego „stanu”, mówiąc, że dochodzi do siebie po urazach odniesionych w Edynburgu.

Podczas gdy Neville opisywał wydarzenia z poranka 4 maja 1999 roku, Hermiona wyglądała na zewnątrz, obserwując promienie słoneczne padające na budynki. Na parapecie wylądował wróbel.

Zaskoczyło ją odchrząknięcie i odwróciła się, by zobaczyć, jak Smudgley krzyżuje nogi i wsuwa grube okulary na nasadę nosa. 

— Panno Granger, przez rok byłaś więźniem Malfoyów. Jak się czujesz, wiedząc, że Lucjusz i Draco Malfoy wciąż są na wolności? Czy się ich boisz?

Przygotowała się na to. Wykręcała się od każdego pytania o Malfoyów, ale Smudgley chciał czegoś soczystego, by tekst się dobrze sprzedał.

— Ani trochę. Ufam Prawdziwemu Zakonowi całym swoim życiem. Dlatego chętnie opuszczę Szpital Świętego Munga i przyłączę się do ich działań, aby pomóc odbudować naszą magiczną społeczność.

Samopiszące Pióro zamarło na sekundę w bezruchu, zanim zaczęło wściekle bazgrać. 

— Będziesz pracować bezpośrednio z Prawdziwym Zakonem, panno Granger?

— Tak — powiedziała. Usta Neville’a drgnęły, a jej barki wydawały się lżejsze. — Jak tylko zostanę wypisana ze Świętego Munga, zacznę z nimi pracować.

Smudgley przejrzał swoje notatki. 

— Pan Longbottom ma być wypisany już jutro, pamiętam, jak mówiłaś, że… — Spojrzał na nią. — Kiedy jest twoja data wypisu, panno Granger?

Hermiona posłała mu miły uśmiech i powiedziała: 

— W tę środę.

***

Artykuł ukazał się następnego ranka w niedzielnym wydaniu. Wywiad z nią i Neville’em został umieszczony na okładce, a większość pierwszej strony zajmowało ich wspólne zdjęcie.

Uzdrowiciel Tamor przyszedł do niej tego ranka i po zadaniu kilku zdawkowych pytań skrzyżował nogi w kolanach. 

— Nie wiedziałem, że udzielasz wywiadów, panno Granger.

— Tak — powiedziała lekko. — Smudgley ucieszył się, słysząc, jak dobrze się mnie tu traktuje.

W poniedziałek jej sesję z Uzdrowicielką Barkley przerwało dostarczenie kosza z pocztą. Sanitariuszka upuściła go na ziemię z ciekawskim spojrzeniem, a Uzdrowicielka Barkley wyglądała na prawie rozbawioną, zanim opuściła pokój.

Hermiona przedzierała się przez koperty, szukając czegoś od Ginny lub Rona. Zamiast tego znalazła listy od czytelników Proroka Codziennego z całego świata – słowa wsparcia, modlitwy o jej dobre samopoczucie i… jak odważyła się to nazwać, pocztę od fanów. Po obiedzie musiała wezwać zrzędliwie wyglądającego dozorcę, aby uprzątnął płatki róż i serpentyny, które zaśmiecały całą podłogę.

Następnego ranka Hermiona ponownie przeglądała otrzymane listy, kiedy na szafce obok łóżka zmaterializował się Prorok.

ROZPOCZYNAJĄ SIĘ PIERWSZE PROCESY ŚMIERCIOŻERCÓW. AMYCUS CARROW SKAZANY NA ŚMIERĆ!

Chwytając za gazetę, Hermiona patrzyła, jak zdjęcie Amycusa Carrowa z Azkabanu szydzi z niej, zanim ktoś odciągnął mężczyznę poza kadr.

Amycus Carrow, połowa z niesławnych bliźniąt Carrow, został wczoraj osądzony i skazany za zbrodnie przeciwko ludzkości i wolności w publicznej sali sądowej w odzyskanym Ministerstwie Magii. Jako jeden z tak zwanych Strażników Edynburga, Carrow był odpowiedzialny za epicentrum operacji niewolniczych Wielkiego Zakonu, zmuszając ofiary do prostytucji, ciężkiej pracy i śmiertelnych walk znanych jako „pojedynki na arenie”.

Carrow podobno nie okazał wyrzutów sumienia za swoje czyny, wzbudzając gniew na sali sądowej. Trybunałem zawładnął chaos, gdy Seamus Finnigan, często występujący w pojedynkach na arenie w Edynburgu, użył klątwy Cruciatus na oskarżonym.

Po przerwie Carrow został jednogłośnie uznany za winnego przez 12-osobową ławę przysięgłych i skazany na śmierć przez Klątwę Zabijającą. Jego wyrok zostanie wykonany dziś wieczorem. Finnigan nie będzie mógł uczestniczyć w dzisiejszym wspólnym procesie Samuela i Siobhan Selwyn, ale pozwolono mu ponownie pojawić się na sali sądowej podczas jutrzejszych procesów Alecto Carrow i Jonathana Jugsona.

W wyłącznym oświadczeniu skierowanym do Proroka generał Jacobs bronił niekonwencjonalnych metod Trybunału, które do tej pory obejmowały szybkie wyroki i brak procesu odwoławczego. „Brytyjczycy pragną sprawiedliwości, a my zapewnimy ją szybko” – powiedział Jacobs. Odmówił też ujawnienia harmonogramu procesów dla pozostałych 539 oskarżonych, z których 502 znajduje się obecnie w areszcie.

Hermiona zamrugała. Kręciło jej się w głowie. Przeczytała artykuł po raz drugi. I trzeci.

Seamus torturował Amycusa Carrowa podczas procesu. Oczywiście Hermiona nie miała wyrzutów sumienia wobec Carrowów, ale przed wojną rzucenie Zaklęcia Niewybaczalnego gwarantowało dożywocie w Azkabanie. Seamusa ledwo klepnięto w nadgarstek.

A Siobhan Selwyn – przyjaciółka Narcyzy – była jutro sądzona wraz ze swoim mężem Śmierciożercą. Jakby pomoc, jakiej udzielili Wielkiemu Zakonowi, była jakkolwiek porównywalna.

Żadnych wyroków i wykonawstwa. Za czyimi prawami podążał Trybunał?

Zamykając oczy, Hermiona starała się nie wpaść w panikę. Była tak pogrążona w myślach, że nie zauważyła, że sanitariuszki nie dostarczyły jej tego ranka miętowego eliksiru tłumiącego magię. Dopiero późnym popołudniem sięgnęła do swoich mentalnych półek, a kiedy fizycznie je znalazła, nagle zdała sobie z czegoś sprawę.

Tłumik magii zanikał. Postanowili oddać jej magię. Artykuł zadziałał.

Przez resztę dnia praktykowała Oklumencję. Wody jej umysłu były nieruchome, a regały z łatwością materializowały się przed mentalnymi oczami. Czuła, jakby znowu była w domu, gdy kroiła stare wspomnienia, odkurzała znajome tomy i zamykała obrazy na kolejnych pustych kartach. Odcięła strony nowych wspomnień, wkładając je do świeżego, skórzanego tomu z jasnozielonymi literami: Święty Mungo. Potem zakopała je wszystkie, gubiąc gdzieś na odległych półkach.

Niebo było już ciemne, kiedy Uzdrowiciel Tamor wszedł do jej pokoju, ściskając w dłoniach kosz z pocztą dwukrotnie większy niż wczorajszy. Powiedział jej z niespokojnym chrząknięciem, że spodziewa się wypisać ją następnego ranka z powodu jej pełnego powrotu do zdrowia.

Uśmiechnęła się i wskazała nogę swojego łóżka. 

— Wspaniale. Dziękuję, Uzdrowicielu Tamorze.

***

W środę wczesnym rankiem zamiast Proroka Codziennego przy jej łóżku pojawiła się para dżinsów, bluzka i trampki. Hermiona ubrała się, otworzyła drzwi i ruszyła korytarzem do drzwi pokoju Olivera. Zapukała.

Brak odpowiedzi. Tak samo jak przez ostatnie sześć dni.

Obracając się na pięcie, wróciła do swojego pokoju i napisała mu notatkę, aby się z nim pożegnać i obiecać, że zrobi wszystko, co w jej mocy, aby oczyścić imiona Teo i Draco z zarzutów. Dodała też, że poprosi Prawdziwy Zakon, by wypisano go stąd tak szybko, jak tylko się da. Jego samego poprosiła o to, by w międzyczasie do wszystkiego się stosował – żeby myśleli, że jest „naprawiony”. Nawet gdyby go nie wypisano, ułatwiłoby mu to życie w tym miejscu.

Wsunęła kartkę w szparę pod jego zamkniętymi drzwiami i wróciła do swojego pokoju.

Dwie godziny później Uzdrowiciel Tamor przyszedł po nią. Kiedy dotarli do biurka Pracownicy Informacji, zachęcił ją, by skontaktowała się z nim, gdyby kiedykolwiek czegoś potrzebowała.

Hermiona podziękowała mu z lekkim uśmiechem i odwróciła się w kierunku wind, odprawiając go. Wtedy westchnęła.

Ginny wstała z krzesła w odległym kącie poczekalni, splatając przed sobą dłonie. Hermiona czuła się, jakby była w ciele innej osoby, kiedy przechodziła przez pokój, spotykając się z nią w połowie drogi.

Zapadła sztywna cisza.

— Mam je — wyrzuciła Ginny. — Znaczy twoje listy. Powinnam była odpowiedzieć na nie wcześniej, ale byłam w Grecji, a potem pojechaliśmy prosto do Holandii, a potem jeszcze do Hiszpanii. Dopiero wczoraj wieczorem wróciłam z Walencji. Złapaliśmy tam Jugsona na początku tego tygodnia.

Hermiona przeniosła ciężar ciała z nogi na nogę. 

— A Ron?

— Nadal tam. On i Percy przyłączyli się do polowania na Ministra Santosa.

Hermiona skinęła głową. Czuła, jakby coś miażdżyło jej serce niczym imadło.

— Po Grecji próbowałam zrobić to, o co mnie prosiłaś... Ale nie pozwolili mi, a ja po prostu… po prostu musiałam się w czymś zatracić. — Głos Ginny zadrżał. — Przepraszam, jeśli poczułaś się zapomniana.

— W porządku — powiedziała Hermiona. Nie było w porządku, ale wiedziała, że w końcu tak będzie. — Ginny, rozumiem…

— A ja nie. — Jej uśmiech był gorzki. — Czasami myślę, że stałam się kimś, kogo bym nienawidziła.

— Nie mów tak — warknęła Hermiona. — Nigdy nie mogłabym cię nienawidzić.

Ginny wpatrywała się w sufit, potem w ściany. Jej oczy stały się szkliste. 

— Chciałam zaoferować ci pokój w Norze. Jeśli oczywiście chcesz. — Przygryzła wargę. — Nie musisz… jechać tam ze mną albo…

Hermiona objęła ją ramionami, przyciągając do siebie. Ginny zawahała się, ale potem uściskała przyjaciółkę, trzymając ją tak mocno, jakby zależało od tego jej życie.

Łzy wypełniły Hermionie oczy i poczuła, że ​​ramiona Ginny drżą. Wiedziała, że sanitariuszki wszystko obserwują, ale nie obchodziło jej to.

— Tęskniłam za tobą, Ginny. Bardzo.

— Ja też. — Głos Ginny był ciężki, gdy przesunęła dłonią między łopatkami Hermiony, cofając się, by złapać ją za łokcie. — Jest… wiele rzeczy, których wciąż nie rozumiem. I nie… nie wiem, czy w pełni mogę wierzyć, że nie zostałaś w jakiś sposób zmanipulowana przez tę rodzinę.

Hermiona już otworzyła usta, by zaprotestować…

— Ale powiedziałam Billowi, że nie wypada trzymać cię w zamknięciu jak przestępcę — ciągnęła Ginny. — Przez cały tydzień wywieraliśmy na nich presję, aby cię uwolnili, ale myślę, że to twój wywiad załatwił całą sprawę.

Ginny wykrzywiła usta w bladym uśmiechu, który szybko jednak opadł. Puściła łokcie Hermiony. 

— Musisz zrozumieć, że ja... właśnie dowiedziałam się o Charliem. To trudne dla nas wszystkich, wiesz, temat Malfoyów. Ale obiecuję... że w swoim czasie spróbuję cię wysłuchać. Kiedy zobaczę te rzeczy, które chcesz mi pokazać.

Hermiona skinęła głową. Wszystko dookoła wciąż wyglądało tak samo, a jednak odnosiła wrażenie, że coś się w niej kurczy. Ale Ginny tu była. I to wystarczyło. Mogła dać jej przestrzeń, której potrzebowała.

— Chodźmy do domu — powiedziała, a Ginny uśmiechnęła się do niej tak jak kiedyś.

Hermiona poczuła, że coś w jej piersi się rozluźnia, gdy Ginny ruszyła do windy. Drzwi Oddziału Janusa Thickeya zamknęły się, a ona sięgnęła po rękę Ginny.

— Przyniosłam ją dla ciebie — powiedziała Ginny, wyciągając różdżkę z drugiego rękawa. Hermiona zamrugała, patrząc na nią. — Zasugerowano mi, że może nie powinnaś jeszcze jej mieć, więc na razie trzymaj ją w ukryciu.

Hermiona ostrożnie przyjęła różdżkę – dębową i krótszą niż jej własna. Brzęczenie magii w jej żyłach podwoiło się, a jej pierś wypełniła ulga. Wsunęła drewno za pas spodni i zauważyła, że ​​Ginny ją obserwuje.

— Wiem, o czym myślisz, Hermiono. Ale Dwór jest otoczony. Już ci mówiłam, że próbowałam się tam udać. Nawet Bill nie może się do niego dostać.

Po kręgosłupie Hermiony przebiegł dreszcz. Musiała dostać się do Dworu i odzyskać swoje notatki oraz wspomnienia Lucjusza. Nic nie było teraz ważniejsze. 

— Co masz na myśli, mówiąc, że jest otoczony? Czy Narcyza Malfoy nie jest tam czasem przetrzymywana?

— Tak. Znajduje się pod obserwacją. Fiuu zostało odłączone, a wewnątrz i na całym obwodzie umieszczeni się strażnicy. Nikomu nie wolno wchodzić ani wychodzić, chyba że zostanie zatwierdzony przez generała Jacobsa. Co tak naprawdę oznacza generała Pierre’a.

— W takim razie muszę porozmawiać z generałem Pierre’em.

Ginny posłała jej ponury uśmiech. 

— Będziesz miała swoją szansę. Chcą się z tobą spotkać jutro rano. W Ministerstwie.

Niepokój i ulga walczyły w jej sercu, gdy drzwi windy otworzyły się na hol. Wtedy kaskada dźwięków i ruchów roztrzaskała się o jej zmysły.

— Panno Granger!

— Tutaj!

Błyski lamp i migawek aparatów trzaskały jak grzmoty, gdy ludzie wykrzykiwali jej imię. Hermiona mrugała, osłaniając się przed ostrymi światłami, podążając za Ginny, która torowała im drogę.

— Panno Granger, jak się czujesz?

— Jakie masz teraz plany?

Ginny objęła ją ramieniem, zmierzając do wyjścia. Ryk tłumu stał się ogłuszający, a białe światło oślepiające. Reporterzy zadawali pytania, przekrzykując się ponad całym tym hałasem.

Hermiona niemal potknęła się, lecąc do przodu, a jedynym ostrzeżeniem, jakie dała jej Ginny, było ściśnięcie dłoni, zanim deportowały się z trzaskiem.

Kiedy wirowanie ustało, obie były już przed Norą.

Ginny stanęła przed nią i uniosła brew. 

— Na pewno wiesz, co robisz, prawda?

Hermiona potrzebowała chwili, by złapać oddech. 

— Nie spodziewałam się tego.

— To pomoże ci jutro — powiedziała po prostu Ginny. — Nie zapomnij o tym wspomnieć, jeśli nie trafi do gazet. — Wzięła Hermionę pod ramię i przeciągnęła ją przez wysoką trawę.

Nora wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętała – była masywnym, lekko pochylonym domem. Ten widok wypełnił jej serce ciepłem, tęsknotą i tuzinem innych emocji, których nie potrafiła nazwać. Dopiero gdy Ginny szarpnęła za klamkę drzwi frontowych, Hermiona przypomniała sobie, że nie zastanie Molly czekającej w kuchni, otoczonej lewitującymi garnkami i patelniami. Albo Artura majstrującego w garażu przy trzepaczce do jajek.

Jej żołądek skręcił się boleśnie. Odetchnęła głęboko i odepchnęła wspomnienia w głąb umysłu.

Z kuchni wychyliła się srebrnoblond głowa, o krótko przyciętych, eleganckich włosach. 

— Hermiona?

Fleur Delacour wyszła zza rogu, trzymając w dłoni szpatułkę. Hermiona wpatrywała się w nią, przypominając sobie dym i panikę z Edynburga, a także sposób, w jaki Fleur tak łatwo podcięła gardło Śmierciożercy. Zamrugała, by odegnać te obrazy.

— Cześć — powiedziała Hermiona, kiedy Fleur ją uściskała.

Odsuwając lekko w tył, Fleur uśmiechnęła się i chwyciła ją za ramiona. 

— Dobrze mieć cię w domu. — Spojrzała na Ginny, a potem z powrotem na Hermionę. — Śniadanie?

Obie weszły za Fleur do kuchni.

Hermiona usiadła przy stole, a Ginny zajęła miejsce tuż obok. Patrzyły, jak Fleur kończy gotować, czując się komfortowo w otaczającej je ciszy.

Ginny wstała, by nakryć do stołu, a Hermiona obserwowała, jak rudowłosa i Fleur pomagały sobie z taką łatwością, jakiej nigdy wcześniej między nimi nie widziała. Przypuszczała, że ​​wojna zmieniła ich wszystkich. Niektórych bardziej, innych mniej.

W połowie ich obfitego śniadania kominek w kuchni ożył. Hermiona obróciła się i zobaczyła Billa wychodzącego z płomieni, a zaraz za nim również George’a.

Serce Hermiony podskoczyło. Nie była tak blisko George’a od czasów Palace Theatre.

Oboje zatrzymali się na jej widok.

— Hermiono. — Bill skinął głową na powitanie. — Dobrze cię znowu widzieć.

George ruszył pierwszy, chwytając w garść kiełbasę, zanim opadł na krzesło.

Hermiona sztywno skinęła głową. 

— Ciebie też miło widzieć. Witaj, George.

Włożył kiełbasę do ust i przechylił głowę, nalewając sobie do szklanki soku pomarańczowego.

Hermiona się tego spodziewała, ale nadal odnosiła wrażenie, jakby została uderzona czymś prosto w twarz. Spojrzała na Ginny, szukając wskazówek, ale zauważyła, że ​​ta wpatrywała się w Billa, rzucając mu spojrzenie, z którego jej matka byłaby dumna.

Bill przeczesał palcami włosy. 

— Hermiono, chciałbym przeprosić cię za naszą rozmowę w Mungu. Ja… Cóż, złapałaś mnie w środku chaosu w Atenach, a ja… posłuchałem Uzdrowicieli. Ale kiedy skończyliśmy walkę, a oni nadal nie znaleźli żadnych przyzwoitych dowodów na to, że… — Urwał, wpatrując się w swoje buty. — W każdym razie Ginny przekonała mnie, żebym porozmawiał z Pierre’em. Przykro mi, że zostałaś tak odepchnięta na bok. I przepraszam, że nie interweniowałem wcześniej.

Jego twarz była szczera, ale arogancja sprawiała, że w jej żyłach wrzała krew. Hermiona chciała rzucić się na niego, krzycząc, że jego „interwencja” nic nie znaczyła i że samodzielnie musiała wydostać się ze Świętego Munga.

Zamiast tego uniosła kąciki ust w uprzejmym uśmiechu i powiedziała: 

— Rozumiem. Dziękuję.

Bill skinął głową. Po niezręcznej przerwie chwycił talerz i pocałował żonę. Usiadł obok niej.

— Alecto Carrow? — zapytała Ginny.

— Zrobione — powiedział George z ustami pełnymi ziemniaków. — Jacobs od razu poczynił honory.

Widelec Hermiony zatrzymał się w połowie drogi. 

— Ona nie żyje? Już?

Było dopiero wpół do dziesiątej. Proces Alecto Carrow zaczął się ledwo tego ranka, a ona już została stracona.

— Ta. Zwolniłem trochę miejsca w Azkabanie. — Kawałek tosta zatrzymał się w drodze do ust George’a. Po raz pierwszy spojrzał jej w oczy. — A co? W niej też się zakochałaś?

Niczym kropla zimnej wody na jej plecach – z wyjątkiem brzęku noża, w kuchni zapadła cisza.

Hermiona rozchyliła usta przy ostrym wdechu. 

— Nie masz pojęcia, o czym mówisz…

— George — syknęła Ginny.

— Ej…

George wstał od stołu, chwytając za jeszcze jeden tost. 

— Nieważne. — Skinął na Billa. — Do zobaczenia w południe na Jugsonie.

Zniknął w salonie. Usłyszała jego ciężkie kroki na schodach.

Fleur próbowała zmienić temat. Bill nalał Hermionie kolejną szklankę soku pomarańczowego, a Ginny posłała jej wymuszony uśmiech.

Hermiona siedziała cicho, praktykując Oklumencję, aż wyraz twarzy George’a przestał wydawać się wypalony pod jej powiekami.

W południe Bill wyszedł z George’em na proces Jugsona. Hermiona siedziała z Ginny i Fleur w salonie, przeglądając wszystkie wydania Ducha Nowego Jorku z ostatnich dwóch tygodni. Jej głowa już i tak pulsowała od całej zastosowanej Oklumencji, więc skupiała się głównie na pytaniach Gertie Gumley co do braku przejrzystości działań nowego Trybunału Sprawiedliwości Rządu Tymczasowego Anglii.

Bill i George wrócili trzy godziny później. Hermiona tym razem nie zapytała o wynik procesu.

Słońce skłaniało się ku zachodowi, a Hermiona czytała dalej. Po pewnym czasie Fleur wstała, żeby wykonać kilka prac domowych. Ginny została w salonie.

Oczy Hermiony zaczęły się męczyć, ale w całej Norze, gdziekolwiek by się nie rozejrzała, migotały przebłyski wspomnień – z Molly i Arturem. Harrym i Fredem. Nigdy nie przebywała w Norze, kiedy Charlie również tu był, ale on też już nie żył.

Biały brzeg plaży w Dover wypłynął na pierwszy plan jej umysłu. Wiatr targający falami. Jasny błysk zieleni, gdy Lucjusz go zabił.

Potrząsnęła głową i zakopała wspomnienie jak najgłębiej mogła.

Kolacja również minęła dość sztywno. Ginny zrobiła się nastrojowa i milczała, a George nie patrzył na Hermionę, jedynie raz prosząc ją, żeby podała mu ziemniaki. Zauważyła, że ​​Bill kilka razy zerknął na nią ukradkiem, jakby spodziewał się, że mogłaby w każdej chwili dostać jakiegoś załamania.

Hermiona przesuwała widelcem jedzenie po talerzu, przygryzając język na wszystkie rzeczy, które chciała powiedzieć o Malfoyach. Na to, że żadne z nich nie siedziałoby teraz przy tym stole, gdyby nie oni. Zastanawiała się, czy powinna wspomnieć o tatuażach – zapytać ich, czy wiedzą, kto dostarczył Charlotte antidotum – ale mogła sobie tylko wyobrazić, co powiedziałby George i pomyślał Bill. Nie musiała dawać im jeszcze więcej amunicji.

Po kolacji Ginny wyczarowała dla Hermiony drugie łóżko w swoim pokoju, tak samo jak za czasów, gdy dom był pełny. Hermiona nie wiedziała, czy to z żalu, że inne pokoje nie są już przez nikogo zamieszkane, czy też Ginny po prostu nie chciała być sama. Nie pytała.

Hermiona nie mogła spać. Więc wpatrywała się w sufit, czując wiszący nad sobą ciężar Nory, gdy słuchała oddechu Ginny leżącej gdzieś w ciemności. Czegoś brakowało. I nie chodziło tylko o zmarłych.

Czuła się, jakby coś zgubiła. Jakby została niedbale zszyta strzępiącą się nicią, niczym puzzle z brakującymi elementami. A może wszystkie jej kawałki tam były, ale leżały w niewłaściwych miejscach.

Była druga nad ranem, kiedy cichy głos odezwał się po drugiej stronie sypialni. 

— Powiedz mi coś o nim. Coś, o czym będę wiedziała, że jest prawdą.

Hermiona zamrugała, patrząc w sufit. Otworzyła usta, żeby opowiedzieć jej o tatuażach. O horkruksie i Dołohowie. Ale nie o to pytała ją Ginny.

Wyduszenie z siebie jakiegokolwiek słowa zajęło jej całą minutę. 

— Wiedział, że pijam kawę. Każdego ranka wysyłał mi ją do pokoju.

W pokoju było tak cicho, że zastanawiała się, czy Ginny zasnęła. Ale potem dziewczyna zapytała:

— Twojego pokoju?

Hermiona odwróciła głowę do szarego zarysu sylwetki Ginny majaczącego gdzieś w ciemności. 

— Tak. Miałam własny apartament.

Chciała powiedzieć jej więcej, ale się powstrzymała.

Ginny odwróciła się twarzą do ściany i mruknęła: 

— Okej.

***

Rano Hermiona medytowała i porządkowała swój umysł. Ginny spała twardo po drugiej stronie pokoju, podczas gdy Hermiona sortowała półki, w myślach recytując swoje argumenty za spotkaniem z Prawdziwym Zakonem. Musiała być przygotowana.

Wzięła prysznic, a kiedy wróciła do sypialni, Ginny już tam nie było. Pożyczyła więc ubrania z szafy przyjaciółki, ubrała się szybko i dosiadła się do stołu na śniadanie.

Posiłek minął im tak samo cicho jak wczoraj. Po godzinie ignorowania jej, George wstał od stołu i zapytał: 

— Jesteś gotowa do wyjścia?

Zamrugała, patrząc na niego. 

— Tak.

Po sprzątnięciu talerza poszła za nim do kominka. Spojrzała na Billa, ale ten pozostał na swoim miejscu.

George wziął garść proszku Fiuu, zanim przekazał jej woreczek. Zawołał: „Ministerstwo Magii” i nawet nie obejrzał się za siebie, gdy zniknął w fali zielonych płomieni.

Żołądek Hermiony ścisnął się na myśl o powrocie do Ministerstwa, ale musiała tam pójść. Wyprostowała ramiona, rzuciła przed siebie proszek i weszła do kominka.

Przeszła prosto do opustoszałego Atrium Ministerstwa, wpatrując się w kopulasty niebieski sufit. Fontanna Magia To Potęga zniknęła – na posadzce pozostał tylko pył z rozbiórki.

George szedł już w kierunku wind po lewej stronie. Hermiona ruszyła za nim, słuchając jego kroków odbijających się echem od pokrytych płytkami ścian. Otworzył kratę przyjeżdżającej windy i przytrzymał ją dla Hermiony, nie patrząc jej w oczy.

Kiedy znaleźli się w środku, zwróciła się do niego.

— Jesteś mną rozczarowany.

Jego wzrok pozostał nieruchomy. 

— Coś w tym stylu.

Winda zjechała w dół i odbiła na bok, a Hermiona stanęła przed nim. Nachmurzył się, patrząc na nią.

— Przypuszczam, że sądzisz, że jestem szalona? Że nadal powinnam być zamknięta w Świętym Mungu?

Przechylił głowę, a ona nie potrafiła dostrzec nawet najmniejszego podobieństwa do Freda w jego wygiętych w drwiącym uśmiechu ustach. 

— Nie. Myślę, że z twoim umysłem jest wszystko w porządku i że po prostu zakochałaś się w smarkatym małym tchórzu. To najgorsze w tym wszystkim.

Wzdrygnęła się, czując wyrzut w jego głosie. Winda zatrzymała się, a George minął Hermionę i wyszedł na korytarz bez oglądania się za siebie.

Krew gotowała się w niej z wściekłości, ale stłumiła wszelki gniew. Odetchnęła głęboko, wyszła z windy i znalazła się na tych samych czarnych kafelkach, po których biegła sprintem rok temu, uciekając przed Dołohowem i Yaxleyem. Półki jej umysłu zadrżały gwałtownie, ale skupiła się, odpychając wspomnienia.

Prawie musiała zacząć biec, żeby dogonić George’a idącego korytarzem w kierunku czarnych, nieoznakowanych drzwi. Zapukał w nie dwa razy, a te się otworzyły.

Hestia Jones zlustrowała ich spojrzeniem od góry do dołu. Hermiona rozchyliła usta w cichym zaskoczeniu. Jones należała do Zakonu Feniksa – była zaledwie kilka lat starsza od Tonks. Hermiona widziała jak przez lata przewijała się przez Grimmauld Place.

— Panno Granger. — Kobieta wyciągnęła rękę i mocno uścisnęła dłoń Hermiony. George prześlizgnął się obok nich. — Dobrze cię znowu widzieć.

— Ciebie również.

Hermiona weszła do czegoś, co wyglądało na salę konferencyjną z długim, owalnym stołem na środku. Duża mapa Europy wypełniała całą odległą ścianę, przypięta do niej szpilkami. Przy stole siedziało dwóch mężczyzn. Oboje stanęli nagle na baczność, odwracając się ku drzwiom.

— Hermiono Granger, to generał Pierre i generał Jacobs z Prawdziwego Zakonu.

Generał Jacobs był dość nijakim, choć całkiem przystojnym mężczyzną około trzydziestki. Powitał ją z eleganckim brytyjskim akcentem i uścisnął jej dłoń, kiedy mu ją podała. Ale jej wzrok przyciągnął Robert Pierre, człowiek, który najwyraźniej sprawował pełną władzę nad decyzjami w zakresie jej opieki medycznej.

Był wyższy od Jacobsa. Miał szerokie ramiona, krzywą twarz i przenikliwie niebieskie oczy, a zarost na jego policzkach ostro kontrastował z prostymi, starannie wyprasowanymi liniami jego czarnego wojskowego stroju.

— Panno Granger — powiedział, a jego akcent był znacznie lżejszy i ostrzejszy niż u Fleur. — Cieszę się, że czujesz się lepiej.

— Dziękuję. — Zmusiła się do uśmiechu. — Jestem zaszczycona mogąc was wszystkich poznać.

Hestia zaproponowała jej miejsce naprzeciw Pierre’a i Jacobsa, po czym sama usiadła na swoim krześle. George pozostał w pokoju, opierając się o ścianę z rękami skrzyżowanymi na piersi.

— No cóż, panno Granger, przykuła pani naszą uwagę. Zwłaszcza po tym małym numerze z Prorokiem. — Pierre posłał jej napięty uśmiech. — Wybacz, że pominę wszelkie uprzejmości, ale wszyscy jesteśmy dość zajęci. Więc powiedz nam, czego chcesz?

W pokoju panowała cisza. Jacobs splótł palce na stole, patrząc na nią. Po kręgosłupie Hermiony pełzała zimna świadomość, niczym muśnięcie palców ducha.

— Chciałabym uzyskać dostęp do Dworu Malfoyów. Posiadam tam dowody, które pomogą Prawdziwemu Zakonowi w…

— Wykluczone. — Pierre odchylił się na krześle. — Dwór Malfoyów jest zamknięty. A posiadłość została już przeszukana, zapewniam cię. Wszelkie „dowody”, które mogły tam być, zostały już zebrane.

Uniosła na niego brew. 

— Bardzo wątpliwe, generale. Traktowałbyś mnie zupełnie inaczej, gdybyś zobaczył, co tam przechowuję.

Jacobs poruszył się na krześle, zerkając na Pierre’a, ale Francuz nie spuszczał z niej wzroku.

— A co to może być?

— Będziesz musiał sam pozwolić mi to stamtąd odzyskać.

Roześmiał się niskim pomrukiem. 

— Mamy wszystkie dowody potrzebne do osądzenia oskarżonego, panno Granger.

— I właśnie tego dotyczy moje następne pytanie — powiedziała, prostując się na krześle na jego protekcjonalny ton. — Jakich praw przestrzegają wasze trybunały, skoro oskarżony może być torturowany w trakcie procesu?

— „Oskarżony” — powiedział nagle George. — Czy tym właśnie są? Chcesz powiedzieć, że nie widziałaś na własne oczy Amycusa i Alecto Carrowów…

— To, co widziałam, jest nieistotne. Kiedy są sądzeni czy oskarżani, powinni być traktowani zgodnie z prawem czarodziejów i dokumentami prawnymi Wizengamotu…

— Na wypadek, gdyby pani nie zauważyła, panno Granger — powiedział Jacobs — zniszczenia spowodowane przez Wielki Zakon wymagały utworzenia nowego rządu. Trybunał Sprawiedliwości…

— Tak, Trybunał Sprawiedliwości — powiedziała — który jak przypuszczam, został uznany przez jakiegoś rodzaju Międzynarodową Konfederację Czarodziejów?

— Nie jesteśmy związani prawem międzynarodowym — powiedział chłodno Pierre. — Trybunał Sprawiedliwości może oskarżać swoich obywateli według własnego uznania.

— Więc dlaczego tu jesteś, generale Pierre?

Mięsień na policzku Pierre’a drgnął. 

— Jak możemy ci dzisiaj pomóc, panno Granger?

Uniosła brodę. 

— Po pierwsze, chciałabym, aby wszystkie zarzuty przeciwko Narcyzie Malfoy, Blaise’owi Zabiniemu i Pansy Parkinson zostały wycofane. Ze skutkiem natychmiastowym.

Jacobs prychnął.

— Odmawiam — powiedział Pierre.

Zacisnęła dłonie pod stołem w pięści. 

— Mam dowód, że wszyscy troje pomagali Prawdziwemu Zakonowi w ciągu ostatniego roku i aktywnie pomagali w upadku Wielkiego Zakonu. W interesie sprawiedliwości proszę o przejrzenie moich wspomnień przed przystąpieniem do ich procesów.

— Odmawiam.

Jej nozdrza rozszerzyły się, a gniew spłynął falą po całym ciele. 

— Pansy Parkinson została sprzedana jak zwierzę, tak jak reszta z nas! Jakie są jej zbrodnie?

— Panna Parkinson została rok temu uznana za zmarłą. Od tego momentu była w zmowie z członkami Wielkiego Zakonu…

— A jakie macie na to dowody? Gdybyście przejrzeli moje wspomnienia, zobaczylibyście, jak fałszywe są wasze słowa…

— Twoje wspomnienia, panno Granger — powiedział Pierre — mogą nie mieć takiej wagi, jak sądzisz. Byłaś w ostatnim czasie leczona w Świętym Mungu właśnie w zakresie manipulacje umysłu, jak sądzę?

Powietrze gwałtownie opuściło płuca Hermiony. Poczuła, jak jej ręce drżą z złości. 

— Zostałam przebadana przez Uzdrowicieli, którzy nie znaleźli absolutnie żadnego dowodu na to, że zostałam poddana wpływowi magii manipulującej umysłem…

— Chodzi o to — Pierre uniósł rękę — że nie możemy jednoznacznie stwierdzić, że twoje wspomnienia nie zostały zmanipulowane. Mamy mnóstwo dowodów na zbrodnie popełnione przez całą rodzinę Malfoyów i reszty twoich — wykonał nonszalancki gest — przyjaciół.

— Zatem żądam reprezentowania oskarżonego na rozprawie i złożenia przed Trybunałem moich zeznań, wspomnień i fizycznych dowodów z Dworu Malfoyów.

— Oskarżeni zapewniają sobie własną obronę, panno Granger. Muszą odpowiedzieć sądowi bezpośrednio…

— Więc pójdę do Proroka, Ducha i wszelkich gazet, które mnie przyjmą, i powiem im o braku należytego procesu sądowego i ingerowaniu w gromadzenie dowodów. Powiem im, jak Prawdziwy Zakon sprawił, że Hermiona Granger poświęciła się celowi, będąc jednocześnie twórczynią eliksiru antidotum na tatuaże, dzięki któremu uwolniono niewolników, co pozwoliło Prawdziwemu Zakonowi na odzyskanie kraju…

— Nie wiem, co według ciebie stworzyłaś — wtrącił się Jacobs — ale to francuscy Mistrzowie Eliksirów pracujący dla Prawdziwego Zakonu byli odpowiedzialni za stworzenie antidotum…

Zerwała się na równe nogi, a gniew wił się w jej żyłach. 

— Czy to jest właśnie to kłamstwo, które rozpowiadacie? Sama stworzyłam ten eliksir w laboratorium eliksirów w Dworze Malfoyów. Narcyza Malfoy dała mi własną różdżkę, a Draco Malfoy dostarczył przepis bezpośrednio do Charlotte!

Pierre wpatrywał się w nią beznamiętnie. Jacobs roześmiał się, kręcąc głową.

— Panno Granger — zaczęła Hestia Jones — proszę się uspokoić…

— Atrament z kałamarnicy, korzeń sopoforusa, główka makówki, krwiowiec — wyrecytowała. — Rozcieńczyć atrament z kałamarnicy wodą destylowaną. Doprowadzić do wrzenia i odstawić.

— Nie możesz mówić poważnie…

Podniosła głos. 

— Pokroić korzeń sopoforusa na równe ćwiartki. Zmielić główkę makówki tłuczkiem i dodać do wrzącej wody. Mieszać zgodnie z ruchem wskazówek zegara dwanaście razy, aż się rozpuści.

George zrobił krok do przodu. 

— Hermiono, wystarczy…

Odskoczyła od niego i chwyciła za oparcie krzesła. 

— Odstawić na piętnaście minut. Dodać dziesięć kropli atramentu z kałamarnicy, mieszając po każdej kropli w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Na koniec dodać krwiowiec. Odstawić na cztery godziny, aż trucizna zawarta w krwiowcu zostanie zneutralizowana, a para zacznie unosić się idealnymi spiralami.

Wzięła drżący oddech, czując szalejącą w niej wściekłość. 

— Stworzyłam ten eliksir i mogę to udowodnić. Charlotte może nie żyje, ale ja tak.

Pierre przyglądał się jej ponad swoimi splecionymi palcami, podczas gdy Jacobs patrzył na nią z niedowierzaniem. Przechylając głowę, Hestia Jones przyglądała się jej z zaciekawieniem, a George wyglądał, jakby w końcu rozpoznał w niej prawdziwą Hermionę.

Pochyliła się, opierając na dłoniach, po czym spojrzała w dół na nieczytelną twarz Pierre’a i syknęła: 

— Wezwij swojego Mistrza Eliksirów.

W pokoju zapadła cisza. Hermiona słyszała tylko bicie swojego serca, gdy czekała na odpowiedź ze strony Pierre’a.

Ktoś zapukał nagle do drzwi, zaskakując ich. George otworzył je, a Roger Davies wpadł do środka.

— Generale — zwrócił się do Pierre’a — pilne wieści z Pragi.

Pierre strzelił knykciami i wstał. 

— Panno Granger, proszę chwilę poczekać. Poczęstuj się herbatą. — Wskazał na wózek w kącie. — Generał Jones skontaktuje się z naszym zespołem Mistrzów Eliksirów, a potem porozmawiamy.

Hestia skinęła głową, a potem cała czwórka wyszła z pokoju, podążając za Rogerem Daviesem.

Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, Hermiona wypuściła drżący oddech. Przycisnęła dłonie do oczu i wypchnęła z umysłu szalejącą frustrację.

Zrobiła, co mogła. Zmusiła ich do wysłuchania jej.

Opadając z powrotem na krzesło, Hermiona czekała. Po dwudziestu minutach zdecydowała, że poczęstuje się herbatą i napełniła filiżankę. Po prawie godzinie zaczęła się niepokoić.

Zegar na ścianie wskazywał, że minęła godzina i czterdzieści pięć minut, zanim drzwi w końcu ponownie się otworzyły.

Generał Jacobs wszedł do środka z radosnym wyrazem twarzy, który przewrócił coś Hermionie w żołądku. Pierre wkroczył do pokoju za nim, unosząc się niczym jastrząb.

— Cóż, panno Granger — powiedział Jacobs. — Wygląda na to, że nasz zespół od eliksirów rzeczywiście może potwierdzić, iż to właśnie tajemnicze źródło dostarczyło im przełomu w kwestii antidotum. Wygląda na to, że formuła idealnie pasuje do twojego opisu. Gratulacje.

Fala jej ulgi została przerwana nagłą falą świadomości, gdy zdała sobie sprawę, że Jacobs musiał uśmiechać się z innych powodów. Pierre wyłonił się zza jego pleców, wbijając w nią swoje spojrzenie.

Zacisnęła usta. 

— Gdzie są George i Hestia?

— Zajęci — powiedział Pierre.

— Powiedzmy, że rodzina Malfoyów pozwoliła ci na korzystanie ze swojego laboratorium eliksirów — powiedział Jacobs tonem przesiąkniętym protekcjonalnością. — Powiedzmy, że Lucjusz Malfoy wiedział, że spiskujesz przeciwko Wielkiemu Zakonowi w jego domu. Powiedzmy nawet, że to popierał. — Utkwił w niej swój wzrok, przechylając głowę. — Czy to naprawdę równoważy szalę w stosunku do dziesięciu tysięcy zabitych na Wyspie Baffina? Albo tych ludzi, których pomógł zamordować w Szwajcarii i Francji?

Ciało Hermiony zesztywniało. 

— Myślę, że musiałbyś zbadać dowody, aby zobaczyć, kto był odpowiedzialny za rozmieszczenie tej broni i kto ją stworzył. Znam co najmniej dwie inne Partie, które mogą potwierdzić moje wspomnienia o Lucjuszu Malfoyu, który potępił śmiertelne żniwo zebrane po rozpyleniu trucizny na Wyspie Baffina…

— A żołnierze i cywile Prawdziwego Zakonu w Szwajcarii? — naciskał Jacobs. — Czy utratę ich żyć też możesz wyjaśnić?

Hermiona zacisnęła szczękę. Nie mogła. Mogła ufać tylko słowu Draco, że zostało to wdrożone, gdy jego ojciec był w Austrii. 

— Tak jak powiedziałam, w Dworze Malfoyów jest mnóstwo dowodów, które należy dokładnie rozważyć przy ustalaniu tych zarzutów…

— Ty masz swoje dowody, a my nasze. Jeśli Malfoyowie ci pomogli, to była to tylko ich ostatnia deska ratunku, by ocalić własne skóry.

Hermiona wstała z krzesła. 

— Wasze opinie są nieistotne. Każdy cokolwiek warty sąd rozumie znaczenie dowodów i właściwej reprezentacji…

— Nie rób nic pochopnie, panno Granger. Zwołaliśmy zebranie — skinął głową do Pierre’a — i zgodziliśmy się pozwolić ci reprezentować kogo tylko zechcesz. Jeśli oskarżeni mogą się bronić, nie widzimy powodu, aby nie pozwalać komuś robić tego za nich.

Hermiona gapiła się na nich. Zacisnęła usta.

— Możesz zacząć od Lucjusza Malfoya — kontynuował Jacobs. — Oddał się w nasze ręce niecałe dwie godziny temu.

Pokój zawirował pod jej stopami. Oparła dłoń o stół. 

— Poddał się?

— A dokładniej to nie nam, tylko Magicznej Republice Czech — dodał Pierre.

Umysł Hermiony falował. Lucjusz Malfoy oddał się Prawdziwemu Zakonowi. Dobrowolnie.

Stała prosto, wysoko unosząc podbródek. 

— A kiedy odbędzie się jego proces?

— W poniedziałek.

Słowa odbijały się echem w jej uszach. 

— To za cztery dni.

— Tak.

Hermiona wciągnęła ostry oddech. 

— Proszę o odroczenie jego procesu, żebym miała czas na przygotowanie…

— Odmawiam. — Usta Jacobsa zacisnęły się w lekkim uśmieszku.

Poruszając ciężko szczęką, Hermiona przełknęła ślinę. 

— Proszę o pełny dostęp do Dworu Malfoyów.

— Prośba odrzucona.

— Proszę o pełny dostęp do kontaktu z moim klientem przez całe cztery dni…

— Możesz się z nim zobaczyć tylko raz — powiedział Jacobs. — Teraz.

— Teraz? — zapytała słabo.

— To ustępstwo, na które jesteśmy gotowi. Warto jednak przypomnieć, panno Granger, że żaden z oskarżonych do tej pory nie korzystał z tych przywilejów.

— Te „przywileje”, o których mówisz, to kpina wobec najbardziej podstawowych praw człowieka — splunęła. — To oburzające. Ja… — Urwała, patrząc, jak Pierre ją ocenia. Tylko czekał, aż pęknie pod presją.

Ale nie mogła dać mu tej satysfakcji.

Prostując ramiona, powiedziała: 

— Zabierzcie mnie do niego.

Z drwiącym ukłonem Pierre wyprowadził ją z pokoju. Hermiona dostrzegła zmrużone oczy Jacobsa, gdy prześlizgnęła się przez drzwi, podążając za Pierre’em, który szedł wyłożonym czarnymi kafelkami korytarzem.

Jej umysł wydawał się pływać. Musiała uzyskać dostęp do tekstów prawnych. Musiała dokonać przeglądu przepisów sporządzonych przez ten nowy sąd – czymkolwiek on był. Musiała przestudiować procesy z poprzednich dni.

Sporządzała w myślach listę dowodów na obronę Lucjusza Malfoya, kiedy Pierre zatrzymał się przy drzwiach otoczonych przez strażników o surowych twarzach. Lucjusz tu był, uświadomiła sobie. Za tymi drzwiami.

— Masz dziesięć minut — powiedział Pierre.

Hermiona zacisnęła dłonie w pięści po bokach. 

— Godzinę, generale. Może Prorok chciałby wiedzieć…

— Być może Prorok jutro nie będzie mógł nic wydrukować. — Otworzył drzwi, wpatrując się w nią chłodno. — Dziesięć minut.

Hermiona z wrzacymi emocjami weszła do środka – do małego, ciemnego pokoju bez okien. W środku był tylko stół i dwa krzesła. Na jednym z nich siedział Lucjusz Malfoy przykuty do stołu. Uniósł brew, kiedy ją zobaczył. Drzwi za nią zamknęły się z kliknięciem.

— Panna Granger — powiedział Lucjusz. Był chudszy, ale nadal siedział prosto i dumnie. — Byłem dość zaskoczony, gdy usłyszałem, że przed przeniesieniem do Azkabanu spotkam się z moim prawnikiem.

Widok jego ostrej szczęki i szarych oczu uderzył w coś w jej wnętrzu. W jakąś dziurę w jej piersi wypełnioną tęsknotą za Draconem i Narcyzą. Miejsce, które teraz bardziej przypominało jej dom niż Nora.

Podeszła, by zająć krzesło naprzeciwko niego. Składając ręce na blacie, napotkała jego oceniające spojrzenie.

— Dlaczego tu jesteś, Lucjuszu?

Istniała duża szansa, że mógł skłamać. Ale choć raz musiała go o to zapytać.

Rozłożył szeroko ręce, a łańcuchy zazgrzytały o siebie. 

— To z pewnością najlepsza opcja zakwaterowania w całej Anglii. Jak mógłbym się jej oprzeć?

Zignorowała go, bębniąc palcami o blat. 

— Czy jesteś tu, by wynegocjować lepsze warunki dla Narcyzy?

Pochylił głowę w jej stronę i opuścił ramiona. 

— A co takiego ja mógłbym dla niej wynegocjować?

Cienka warstwa nadziei w jej piersi pękła niczym lód na jeziorze. Sądziła, że ​​może miał plan. Zawsze miał plan.

— Czy wiesz, gdzie jest Draco? — zapytała.

Jego usta drgnęły. 

— Zabawne. Miałem zadać ci to samo pytanie.

Usiadła wygodnie, zamykając oczy z frustracji. Dziewięć minut. 

— Nie wpuszczą mnie z powrotem do Dworu — powiedziała głucho. — Więc nie mogę odzyskać twoich wspomnień.

Otworzyła oczy i zobaczyła, że ​​Lucjusz wpatrywał się w nią – jego spojrzenie zwęziło się, ale było rozbawione. 

— Moich wspomnień?

— Tych w czarnych fiolkach. Zostawiłeś swój gabinet otwarty, a ja je znalazłam.

— Ach tak? — Przechylił głowę. — To nie brzmi jak ja.

Nie miała czasu na jego gierki, więc parła naprzód. 

— Będziesz musiał ponownie przedstawić je jako dowody w sprawie. Nie pomijaj niczego – Goyle’a Seniora, Rumunii, Charlotte ani Dziewczyn Carrowów – masz im dać wszystko.

Przyglądał się jej w milczeniu. Uznała to za akceptację.

— Zabiłeś Romano i Berge’a w Salerno?

— Zabiłem.

Wypuściła nierówny oddech. Przynajmniej tyle miała. 

— W takim razie również przedstaw to wspomnienie jako dowód.

— Panno Granger — powiedział Lucjusz, spoglądając na nią. — Nie możesz być tak naiwna.

Poczuła nagłą suchość w ustach.

— Słucham?

— Czy naprawdę wierzysz, że przejrzą moje wspomnienia w ramach przygotowań do procesu?

— Tak — powiedziała z pewnością siebie większą, niż rzeczywiście czuła. — Do tej pory Trybunał był przerażający, ale to kończy się dzisiaj. Jeśli nie przejrzą twoich wspomnień, sama zaciągnę myślodsiewnię na salę sądową.

Usta Lucjusza wygięły się w półuśmiechu. Coś błysnęło w jego oczach. 

— Nie spodziewałem tego po tobie, panno Granger.

— Wiem — odparła. Wyglądał jak Draco, kiedy się uśmiechał. Złożyła razem palce. — Właśnie wróciłam z mojego pierwszego spotkania z Prawdziwym Zakonem.

— Nie, nie tylko tutaj i teraz. — Spojrzał na ścianę ponad jej ramieniem, jakby za jej plecami malował się piękny widok, który umknął jej uwadze. — Jesteś całkiem zaskakująca.

Patrzyła na niego, czekając, aż powie więcej.

— Nie zrozum mnie źle, ale sprawiasz o wiele więcej kłopotów, niż jesteś tego warta. — Złożył ręce i odsunął je. — Jednak prawie żałuję, że nie pozwoliłem ci uciec z Palace Theatre.

W jej żyłach pojawił się lód. Ramiona, które oplatały jej barki podczas bójki za kulisami.

Dobra robota, Malfoy. Minęło tak wiele czasu, odkąd miała okazję myśleć o tamtej chwili. Wtedy z góry założyła, że ​​to Draco.

— Mówiłeś, że cię tam nie było. Że nie interesował cię handel niewolnikami.

Wzruszył ramionami. 

— Kłamałem.

Zajęła się nagle przywołanym wspomnieniem. 

— Próbowałeś mnie wyprowadzić na zewnątrz. Dlaczego?

— Nie do końca wiedziałem po co — rzucił. — Kusiło mnie, żeby cię zabić. Zaoszczędziłoby mi to naprawdę wiele kłopotów.

Skrzywiła się na niego, krzyżując ręce na piersi.

— Przepraszam, że przyniosłam panu aż tyle niedogodności, panie Malfoy.

— „Niedogodność”. Tak, przypuszczam, że to słowo całkiem dobrze panią podsumowuje, panno Granger.

Powstrzymała się od przewrócenia oczami. Mieli jeszcze co najwyżej sześć minut.

— Dostarczę im szczegółowy opis mojego czasu spędzonego w Dworze. Dla potwierdzenie dołączę fiolki z moimi wspomnieniami. — Jej noga podskakiwała nerwowo. — Tak między nami, jestem przekonana, że możemy załatwić ci przynajmniej dożywocie w Azkabanie…

Zaskoczyło ją, gdy Lucjusz nachylił się do przodu, a cała wesołość zniknęła z jego twarzy. 

— Czy moja żona jest w Dworze?

— Tak — powiedziała.

— I nie zamierzają jej przenosić?

— Nie. — Wyraz jego twarzy przypomniał jej o nocy, kiedy Edynburg został zaatakowany, a on przybył szukać syna. — Nie, nie sądzę. Jest w areszcie domowym.

Rozległo się pukanie do drzwi i Hermiona odwróciła głowę, gdy te się otworzyły. W progu stał Pierre. Nie minęło jeszcze dziesięć minut.

Zaciskając usta, wstała. Kiedy odwróciła się do Lucjusza, ujrzała go wygodnie rozłożonego na swoim miejscu. 

— Do zobaczenia na twoim procesie, Lucjuszu. Możesz mieć pewność, że zamierzam być dla ciebie niedogodnością jeszcze przez wiele długich lat.

Jego oczy błyszczały, gdy skinął jej głową. Odwróciła się i podeszła do drzwi. Pierre właśnie odsunął się, by mogła przejść, kiedy Lucjusz zawołał: 

— Ach, panno Granger?

Odwróciła się i zobaczyła, jak mężczyzna z niesmakiem przygląda się jej dżinsom i tenisówkom.

— Czy mogłabyś przynajmniej spróbować odpowiednio ubrać się na rozprawę?

Nachmurzyła się i wyszła za Pierre’em, przemierzając z powrotem korytarz i kierując się do wind.

Jej umysł wirował, odtwarzając w pętli rozmowę z Lucjuszem. Nadal nie miała pojęcia, dlaczego się poddał ani co planował tym osiągnąć. A teraz nie będzie miała szansy dowiedzieć się tego aż do jego procesu.

Ledwie usłyszała Pierre’a, który się z nią pożegnał i zostawił przy kominkach. Ale kiedy stała przed kratą z proszkiem w dłoni, jej mięśnie zesztywniały na myśl o powrocie do Nory.

Jej ramię osłabło. Nie mogła wrócić do pełnych milczenia kolacji i drwin George’a. Życie Lucjusza Malfoya było zagrożone. Życie ojca Dracona.

Miała cztery dni, żeby go uratować. To wszystko.

Uderzyła ją ta nagła świadomość. Rzuciła proszek i wywołała adres Grimmauld Place, modląc się, żeby przejście nie zostało zablokowane.

Płomienie buchnęły. Przeszła przez nie, by po chwili stanąć na znajomej podłodze.

Sukces sprawił, że zakręciło jej się w głowie. Zaklęcie Fideliusa było nienaruszone. Draco był Strażnikiem Tajemnicy. Odkąd ją tam zabrał, wciąż mogła bez problemu wrócić.

Wyciągnęła różdżkę i rzuciła Homenum Revelio. Czar nikogo nie wykrył – była sama.

Weszła do kuchni. Blaise i dziewczyny musieli opuszczać dom w pośpiechu. Na naczyniach w zlewie rosła pleśń, a na stoliku do kawy pozostawiono otwarte książki. Na poduszce leżała sakiewka pełna galeonów. Rozglądając się dookoła, Hermiona zawołała Stworka.

Nie przyszedł.

I z falą ulgi zdała sobie sprawę z jednej ważnej rzeczy – Stworek mógł być z Draco. Z panem Grimmauld Place. Łzy wypełniły kąciki jej oczu, grożąc spłynięciem po policzkach. Oparła się o ścianę, z trudem wciągając oddech, aż udało jej się odsunąć od siebie wszystkie bolesne emocje. Kiedy półki jej umysłu się ustabilizowały, ruszyła na górę.

Grimmauld Place miało małą bibliotekę, w której znalazła kilka książek o prawie magicznym. Jednak do południa wszystkie zdążyła już przejrzeć, czując bolesny brak dostępu do większej ilości źródeł. Aportowała się do jednej z londyńskich sowiarni i wysłała kilka listów – jeden do Ginny, w którym przeprosiła, że nie wróciła do Nory, wyjaśniła kwestię procesu Lucjusza i dlaczego musiała go bronić, oraz obiecała, że wkrótce się z nią zobaczy; kilka do wybranych Magicznych Bibliotek, prosząc o książki z zakresu prawa; i jeden do Trybunału Sprawiedliwości, prosząc o kopię ich nowych przepisów i transkrypcje procesów, które miały miejsce w ciągu ostatniego tygodnia.

Rano obudziła się otoczona wypożyczonymi z bibliotek tekstami prawniczymi. Kiedy jednak pośród poczty nie znalazła odpowiedzi Trybunału, nie czuła zaskoczenia.

Rzuciła kilka zaklęć i wyszła z Grimmauld Place prosto w sobotni poranek, by zrobić zakupy i zdobyć najnowszą kopię Proroka. Kiedy wertowała gazetę, znalazła swoją twarz na stronie 11 z nagłówkiem: HERMIONA GRANGER, CZY ABY PRZY ZDROWYCH ZMYSŁACH?

Gazeta prawie wyślizgnęła się jej z palców. Gdy przeczytała artykuł, jej wzrok się rozmazał – tylko kilka linijek. Sugerowano, że przebywała w Świętym Mungu z powodu odniesionych urazów głowy i że Uzdrowiciele nie zgadzali się co do decyzji o wypisaniu jej ze szpitala. Informacja ta została dostarczona gazecie przez anonimowe źródło ze szpitala.

Próbowali ją zdyskredytować.

Po tym jak prawie podpaliła Proroka w nagłym przypływie gniewu, Hermiona skierowała swoją wściekłość w inny kierunku i rozpoczęła przygotowania do procesu. Przeczytała wszystkie nowe książki od początku do końca. Cztery sowy później otrzymała list z Trybunału potwierdzający, że otrzyma dostęp do myślodsiewni, która będzie wyświetlać wspomnienia dla wszystkich zebranych. I po raz pierwszy poczuła nadzieję.

Rano przed rozprawą przewróciła oczami w lustrze, przebierając się po raz trzeci. Dziewczyny zostawiły po sobie stosy ubrań, ale te po Dafne pasowały na nią najlepiej. Włożyła najświeższą bluzkę, jaką mogła znaleźć, a prychnięcie i drwiny Lucjusza dzwoniły jej w uszach.

Kiedy przybyła do Atrium Ministerstwa pół godziny wcześniej, zastała tam już powoli formujący się tłum gapiów liczących na ciekawe widowisko.

Spisała sobie oświadczenie, które chciała wygłosić. Miała swoje wspomnienia przygotowane w fiolkach, gotowa przedstawić je jako dowód. Oczy zebranych wędrowały po niej, a w jej kierunku płynęły szepty. Skierowała się w odległy róg i poświęciła kilka minut na Oklumencję, blokując narastający hałas tłumu. Kiedy w końcu otworzyła oczy, zastała Atrium wypełnione po same brzegi.

Setki ludzi przybyły oglądać skazanie Lucjusza Malfoya.

Oddychała głęboko, myśląc o spokojnych wodach i idąc do centrum tego wszystkiego. Stała z boku, dopóki generał Pierre nie wpuścił jej na podium.

Trybunał Sprawiedliwości został wezwany na stanowiska, a ona zauważyła, że obserwowało ją dwanaścioro mężczyzn i kobiet, których nigdy wcześniej nie widziała. Zamrugała na nich.

Tłum zafalował, a jej uwagę przyciągnął błysk rudych włosów. Bill, Percy, George i Ron stali z przodu – wszyscy byli tutaj, aby zobaczyć, jak zabójca Charliego staje przed sądem, pociągnięty do odpowiedzialności za swoje czyny.

Napotkała spojrzenie Rona, zanim ten odwrócił od niej wzrok. Wzięła głęboki oddech i ukryła go głęboko w swoim umyśle, zmuszając oczy do skierowania się ku reszcie widowni.

Huk wind uciszył całą halę, a następnie czterech strażników z eskortowanym Lucjuszem Malfoyem wyszło na prowizoryczną scenę. Atrium eksplodowało dźwiękiem i krzykami. Ledwie mogła myśleć pod naciskiem wszystkich podrażnionych zmysłów.

Pchnęli go, by usiadł na krześle naprzeciwko dwunastu przysięgłych. Wszystkiemu przewodniczyło pięciu sędziów, w tym generał Hestia Jones, generał Pierre i generał Jacobs.

Punktualnie w południe generał Pierre wstał, a całe Atrium zamilkło.

Rzucił Zaklęcie Wzmacniające na swój głos i zaczął: 

— Lucjuszu Malfoyu. Zostałeś postawiony przed Trybunałem, aby odpowiedzieć za swoje zbrodnie przeciwko światu czarodziejów, a także przeciwko ludzkości i wolności.

Tłum wył i gwizdał, wstrząsając ziemią pod jej stopami. Lucjusz siedział nieruchomo, z rękami złożonymi na kolanach. Kiedy chaos osłabł, Pierre kontynuował.

— Zbrodnie te obejmują: masowe morderstwo w Kanadzie ponad dziesięciu tysięcy istnień ludzkich, zarówno magicznych, jak i mugolskich; spisek mający na celu masowe mordy we Włoszech; spisek mający na celu masowe mordy w Szwajcarii; morderstwo Rubena Taverntine’a, Charlesa Weasleya…

W Atrium rozbrzmiał chichot – niski, ale nie do pomylenia. Hermiona podniosła wzrok i zobaczyła Lucjusza Malfoya uśmiechającego się do tłumu.

— Hm. Udało mi się nawet zdobyć Weasleya, tak? Całkiem o tym zapomniałem.

Strach przeszył ją jak ostry nóż, wstrząsając półkami. Lucjusz potrząsnął głową, unosząc kąciki ust, jakby śmiał się z prywatnego żartu.

Tłum zagrzmiał, a wody umysłu Hermiony zadrżały.

Co on powiedział?

Czy on właśnie…

Odepchnęła swoje myśli, zerkając na braci Weasleyów. Twarz George’a była jasnoczerwona.

— Wiesz — kontynuował Lucjusz głośniej. Śmiech czaił się w jego tonie. — Żałuję moich działań z ostatnich kilku lat. — Z powagą skinął głową. — Ale przede wszystkim żałuję tego, jak powoli zabiłem Charliego Weasleya.

Tłum zaczął krzyczeć. Nogi Hermiony zakołysały się niebezpiecznie.

Nie tak to się stało. Widziała wszystko na własne oczy.

Lucjusz poruszył się na swoim miejscu, spoglądając na braci Weasleyów. 

— Jego krzyki prześladują mnie do dziś, naprawdę. Nikt nie powinien doświadczać takiego bólu.

Ron rzucił się do przodu, ale Bill szarpnął go z powrotem do siebie.

Musiała go zatrzymać. Poruszyła się na trzęsących nogach, a jej oddech przyśpieszył. W sali huczał gniewny hałas. Ktoś z tłumu wyszedł poza linię, wpychając łokieć w ramię Hermiony. Potknęła się.

— Tyle krwi — powiedział Lucjusz, pochylając się do przodu, jakby zdradzał zebranym swój sekret. — I tyle błagania. Ale przypuszczam, że właśnie tego można było spodziewać się po Weasleyu.

Słyszała dzwonienie w uszach, gdy podnosiła różdżkę, by go uciszyć – ale wtedy jej uwagę przykuł ostry ruch i poczuła, jakby krzyczała pod wodą, gdy ramię George’a wygięło się w łuk, a machnięcie różdżki rozcięło powietrze – zielone światło popędziło do przodu.

Zabójcza Klątwa przebiła się przez tłum, trafiając w sam środek klatki piersiowej Lucjusza. Jego krzesło odskoczyło kilka stóp w tył, a ciało mężczyzny opadło bezwładnie.

Hermionę przeszył lodowaty dreszcz. Wydawało jej się, że ogłuchła. Nie czuła własnych ramion.

Szare oczy Lucjusza były otwarte, a usta wyginały się w zimnym uśmiechu.

Dźwięk uderzył ją niczym wbiegnięcie na ścianę. Bębenki w jej uszach eksplodowały, gdy tłum wiwatował. Odwróciła się i zobaczyła ryczących z radości braci Weasleyów.

Skierowała głowę w stronę sceny, gdzie generał Pierre uśmiechał się, udając, że uspokaja zebranych.

Czarne plamy w jej wizji stawały się coraz ciemniejsze i głębsze. Nie mogła oddychać.

W ciemności zaczęły formować się słowa.

Zabić jego sukę!

Hermiona sapnęła, gdy otworzyła oczy, obserwując, jak tłum zaczął krzyczeć, buntować się, burzyć.

Trzask! Trzask! Trzask!

Znikali.

Zmierzali do Dworu. By zabić Narcyzę.

— Nie!

Dziesięciu kolejnych zniknęło tuż przed jej oczami.

Wykręciła różdżkę i aportowała się na wzgórze za Dworem.

Południowe słońce rozbłysło jej przed oczami. Krzyki rozbrzmiewały wokół niej – tłum zbierał się w oczekiwaniu na przybycie kolejnych osób.

Hermiona odwróciła się i zobaczyła ciała spętane na ziemi. Strażnicy Prawdziwego Zakonu, którzy stacjonowali tu, pilnując Dworu, leżeli w kupie na trawie.

Jej oczy przeskoczyły ku bramie. Dostrzegła tam pilnujących wcześniej Dworu mężczyzn, teraz najwidoczniej odrzuconych siłą od budynku. Jeden z nich nadział się na żelazo, a jego kończyny były powyginane pod dziwnymi kątami – jakby został podrzucony w górę i wylądował na ogrodzeniu.

Tłum, który przybył z Ministerstwa, ryknął. Szarża biegnących stóp zadudniła za jej plecami i Hermiona rzuciła się przed nich, biegnąc do głównej bramy.

Musiała dostać się do Narcyzy. Musiała ją uratować.

Żelazne wrota otworzyły się, jakby witały tłum. Łzy spływały Hermionie po twarzy, gdy biegła z całych sił, by dostać się tam jako pierwsza.

Przeskakując nad spętanym ciałem strażnika Prawdziwego Zakonu, rzuciła się przez bramę, a jej mięśnie płonęły, gdy biegła żwirowym podjazdem.

Za jej plecami rozbrzmiało sapnięcie i huk. I kolejny, i jeszcze jeden. Niczym petardy.

Zerknęła przez ramię i ujrzała setkę ludzi rzucających się przez bramę i odbijających rykoszetem do tyłu, jakby rzucono tam zaklęcie bariery mające ich powstrzymać.

Zamarła, a serce waliło jej w gardle. Tylko jej udało się przekroczyć wrota.

Tłum deptał się nawzajem, gdy kolejni pchali się do przodu. Wzdrygnęła się, słysząc syk pierwszej klątwy. Bariera odbiła zaklęcie, a błysk odleciał w górę i na zewnątrz, kierując się ku niebu.

Walczyła z bolesnością oddechu, gdy coraz więcej klątw pędziło w jej stronę. Powietrze trzeszczało, ale żadne z zaklęć nie przebiło się przez granice posiadłości. Odwróciła się z powrotem do Dworu. Drzwi frontowe otworzyły się, witając ją.

— Przestań! Nie rób tego!

Klątwy ustały.

— Hermiono!

Potknęła się, obracając. Ron i jego bracia stali na czele falującego tłumu. Ron wyciągał do niej rękę, jakby chciał, żeby udzieliła im dostępu.

Jej spojrzenie padło na jego otwartą dłoń.

Lucjusz wiedział. Dał się zabić, a Dwór został zamknięty dla wszystkich oprócz niej. Spojrzała na otwarte drzwi i już wiedziała, że ​​w środku znajdzie Narcyzę. Bezpieczną.

— Hermiono! — Ron krzyknął ponownie. Ton jego głosu zdawał się być szalony – zdradzony.

Bill chwycił go za ramię jedną ręką. Drugą przytrzymywał George’a.

Było cicho. Hermiona słyszała w swoich uszach jedynie wiatr.

Z machnięciem ręki bramy Dworu Malfoy zaczęły zamykać się przed tłumem.

Ktoś wykrzyczał jej imię, ale ona już szła żwirową ścieżką.

Wracając do domu.


4 komentarze:

  1. Lucjusz dał się zabić? Poświęcił się, żeby Hermiona mogła wrócić do Dworu Malfoyów? Mózg mi właśnie rozwaliło, bo nie ogarniam, co tu się stało. Czy wiedział, że tylko w ten sposób będzie ona mogła uratować pozostałych Malfoyów? Nie spodziewałam się, że Lucjusz zachowa się właśnie w ten sposób. Co do reszty z Prawdziwego Zakonu mam ochotę wszystkim wywalić gonga. Nawet nie dają możliwości, żeby ktoś mógł się bronić. Kiedyś Zaklęcia Niewybaczale były zwyczajnie karane pozbawieniem wolności i pobytem w Azkabanie, a teraz można sobie rzucać czy Crucio czy Avadę kiedy i komu się to podoba. Czy właśnie o to walczą? Czym tak naprawdę różnią się od Śmierciożerców, skoro nie powstrzymują się przed użyciem tego typu zaklęć? Nie potrafię tego zrozumieć w żaden sposób.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku jaki ten rozdział jest dopracowany. Kompletnie nie spodziewałam się takiego poświęcenia po Lucjuszu, w końcu przełamaliśmy obraz zimnego socjopaty. Najmocniejsze w tym wszystkim jest rzeczywistość tych wydarzeń. Naprawdę jestem wstanie uwierzyć, że powojenne ministerstwo działoby w taki sposób. Ciekawe kiedy się zorientują, że stali się tak podobni do Śmierciożerców...

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę to sobie jakoś poukładać w głowie przed kolejnym rozdziałem... co tam się dzieje. Wiedziałam, że zmiana będzie tak właśnie wyglądać, bezprawie, zdziczenie. Tak właśnie kończą się wojny, odbierają człowieczeństwo 😔

    OdpowiedzUsuń