To absurdalne, jak bardzo Hermiona czuje się zestresowana, kiedy następnego dnia przedstawia Draco swoje znalezisko.

Chłopak robi pełen pokaz, trzymając torbę w górze, idealnie pod światło padające z kuchennych okien, uważnie przyglądając się zawartości. Marszczy brwi. Wącha. Pozwala siatce skręcać się w jego dłoni. Potem oddaje jej torbę z dobrodusznym westchnieniem.

— W porządku, Granger, wygrywasz. Nie mam pojęcia, co to jest.

Jej nieśmiały uśmiech przepełnia się triumfem. 

— To limonki odmiany Key.

Draco unosi brwi i wykonuje mały, zaintrygowany ruch ustami. Czego ona wcale nie uważa za urocze. Ani trochę.

— Limonki odmiany „Key”? — pyta. — Czyżby były zaczarowane do otwierania zamków?

Hermiona chichocze – naprawdę chichocze. Dlatego stara się zatuszować ten wstydliwy dźwięk natłokiem informacji, tak jak zwykła robić to jeszcze w szkole.

— Tak właściwie, te limonki nie posiadają żadnych magicznych właściwości. Zostały nazwane w ten sposób, ponieważ często rosną w rejonie Florida Keys. To niewielka grupa wysp na południowym krańcu Stanów Zjednoczonych. Cóż, są one w sumie klasyfikowane jako archipelag. Na niektórych z nich znajdują się w lasy narodowe o klimacie tropikalnym i…

Urywa, kiedy zdaje sobie sprawę, jak drobiazgowo to wszystko brzmi. Ale po raz pierwszy odkąd się znają, Draco jej tego nie wypomina. Po prostu kiwa głową, uśmiecha się do niej przebiegle i wraca do ciasta, które przygotowała mu wcześniej tego ranka.

Dziś stoi przy kuchennej wyspie tuż obok niej. Plecami odwrócony do butelki Ognistej Whisky Ogdena – wciąż nieotwartej, wciąż znajdującej się tam, gdzie postawił ją w zeszłym tygodniu – a jego ciało jest tak blisko jej własnego, że ich łokcie wręcz stykają się podczas wspólnej pracy.

— Dlaczego mam wrażenie, Granger, że nieprzypadkowo wybrałaś te całkowicie niemagiczne i niebrytyjskie owoce?

Tym razem Hermiona nie będzie chichotać. Ani odrobinę.

Zamiast tego przecina sznurki siatkowej torby i wrzuca kilka limonek na blat. Maleńkie, zielone owoce toczą się, dopóki nie zbierze ich nożem w mały stosik.

— Ponieważ to wcale nie było przypadkowe — mówi. — Zatem oto kolejny test: czy uda ci się zgadnąć, dlaczego je wybrałam?

Ręce Draco zatrzymują się w połowie ugniatania masy. 

— Nie znam szczegółów, ale zakładam, że uda mi się ustalić ogólny powód.

— W takim razie daj z siebie wszystko.

— W porządku. — Wraca do swojego ciasta. — Każde dostarczone ciasto ma jakiś związek z odbiorcą, a przynajmniej z tym, w jaki sposób o nim myślisz. Greg z czarną duszą i tortem szwarcwaldzkim, który dosłownie jest ciastem Czarny Las. Pansy z krokantem z orzechów ziemnych.

— Czyżby Pansy rzeczywiście lubiła orzeszki ziemne? — pyta Hermiona, drażniąc się z nim lekko.

Draco prycha. 

— Tak, ale nie o to chodzi. Podejrzewam, że tak jak w przypadku Grega wybrałaś właśnie to. Pansy jest w końcu krucha i w ogóle…

Hermiona musi skoncentrować się na rolowaniu limonek pod swoimi dłońmi, aby nie pokazywać mu swojego pełnego zadowolenia uśmiechu.

— W moim przypadku — ciągnie Draco, a jego ton jest niezauważalnie łagodniejszy niż wcześniej — były to jabłka. Może pamiętałaś, jak bardzo lubiłem je w czasach szkolnych, więc pojawiłaś się w moich drzwiach z radosnym wspomnieniem przesiąkniętym magią i cynamonem.

Hermiona ani tego nie potwierdza ani nie zaprzecza. Po prostu roluje owoce po blacie, aby zmiękczyć ich miąższ. 

— A limonki? Jakie są twoje przypuszczenia dotyczące limonek?

Wpatruje się w nią bezpośrednim, spokojnym spojrzeniem – przykuwając jej stopy do podłogi całą tą bladą szarością, którą kiedyś uważała za tak zimną i nieprzystępną.

— Ty — mówi Draco. — Limonki to twoje szczęśliwe wspomnienie.

Do tego momentu miała zwyczaj powstrzymywania się od zrywania z nim kontaktu wzrokowego. Ale nagle czuje, że nie może oderwać od niego spojrzenia wystarczająco szybko. Spogląda na blat, limonki, własne ręce. Wszystko oprócz przeszywającej szarości jego tęczówek.

— D-dwadzieścia punktów dla Slytherinu — jąka się z drżącym chichotem.

Draco też się śmieje, a potem wraca do swojej kruszonki, nie zauważając jej dziwnego zachowania. Przez chwilę pracują w milczeniu, stojąc tuż obok siebie, a ona wykorzystuje tę ciszę, by zebrać swoje myśli. I może troszkę się pozastanawiać, co dokładnie myśli teraz Draco. Bo po przedstawianiu jej tak wnikliwych wniosków ze swoich obserwacji odnośnie Tour De PTSD – zwłaszcza, że dotyczy jej to bezpośrednio – on na pewno coś myśli, prawda?

Nieświadomy zgiełku dziesiątek myśli wirujących w jej głowie, Draco nagle warczy. 

— Dobra, Granger, poddaję się. Gratulacje.

— Hę?

— To napięcie jest nie do zniesienia, więc powiedz mi to. Już.

— Słucham?

Blondyn przewraca oczami. 

— Wspomnienie, Granger. Twoje wspomnienie. Powód, dla którego robimy ciasto z limonkami odmiany Key, które wcale nie otwierają zamków.

— Ach. To.

— Tak. To.

Patrzy na niego: długie linie jego palców w cieście; smugi mąki na knykciach; sposób, w jaki teraz ją obserwuje z niecierpliwym oczekiwaniem w oczach.

Następnie ostrożnie, bardzo ostrożnie, mówi:

— Moi rodzice. Wspomnienie dotyczy moich rodziców i naszej wspólnej podróży latem przed wojną.

Uważnie czeka na jego reakcję. Kiedy nie dostaje odpowiedzi, zaczyna przygryzać dolną wargę, niepewna…

Draco w tym samym czasie co Hermiona musi zdać sobie sprawę z tego, czego ona się po nim spodziewa, ponieważ jego spojrzenie natychmiast się zmienia, gdy unosi on usta w jednym ze swoich klasycznych uśmieszków. Ale pod jego znajomą maską wydają się wojować również inne emocje. Wstyd, a może nawet kłujący ból.

— Granger — ciągnie — wiesz, że nie zamierzam cię przekląć, jeśli zaczniesz mówić o swoich mugolskich rodzicach?

Hermiona czuje, jak jej policzki oblewają się rumieńcem. Nawet sama przed sobą wstydzi się do tego przyznać, ale to jest jedna z rzeczy, którymi tak się stresowała dzisiejszego ranka: jak Draco Malfoy poradzi sobie z odniesieniami do mugoli. Tych samych ludzi, których kiedyś poprzysiągł torturować i zniewalać.

— Przypuszczam, że nie — odpowiada chwiejnie.

Draco kiwa głową, jakby to miało wystarczyć, by zamknąć temat, po czym wraca do swojej pracy. A jednak Hermiona wciąż czeka, obserwując, jak chłopak pracuje nad ciastem. Musi wyczuć jej wahanie. Nie odrywając wzroku od blatu, mówi: 

— No to kontynuuj, Granger. Opowiedz mi o tym wspomnieniu. Zanim moja ciekawość mnie zabije.

W porządku, myśli Hermiona. W porządku.

— To było lato zaraz po naszym szóstym roku — zaczyna. — Po Dumbledorze… cóż, po. Wszystko zaczynało robić się coraz mroczniejsze. Z każdym dniem wojna wydawała się być coraz bliżej. Wiedziałam, że niedługo wyjadę, aby pomóc Harry'emu polować na horkruksy i… byłam przerażona. Chciałam tylko od tego uciec, choćby na krótką chwilę. Więc błagałam rodziców o wyjazd w jakieś słoneczne i nowe dla nas miejsce, z dala od Anglii. Moi rodzice mieli w lipcu w planach zjazd dentystyczny w Miami w Stanach. Zasugerowałam, żebyśmy wszyscy polecieli tam razem i przy okazji udali się do Keys. I to właśnie zrobiliśmy: ruszyliśmy w drogę tą długą autostradą przez niemożliwie niebieski ocean, zatrzymując się na każdej wyspie mijanej po drodze. Łowiliśmy ryby, graliśmy w planszówki, nie używaliśmy wystarczającej ilości kremów z filtrem i zjedliśmy więcej limonek, niż jestem w stanie zliczyć…

Draco przestaje pracować i teraz wpatruje się w nią uważnie. Kiedy jednak Hermiona nie kontynuuje, posyła jej najmniejsze skinienie głową – na zachętę. 

— Brzmi miło, Granger.

— To było najlepsze lato w moim życiu.

Jej oczy zaczynają piec bez ostrzeżenia. Przerażona wyciąga rękę, żeby je przetrzeć. Draco robi krok bliżej, tuż przed tym, jak ona wyrzuca z siebie: 

— Rzuciłam na nich Obliviate. Kilka dni po powrocie z wakacji. Opalałam się, pływałam i jadłam z nimi ciasta z limonką. A kiedy wróciliśmy do domu, wymazałam swoje istnienie z ich umysłów i wysłałam ich do Australii.

Draco mruga w osłupieniu – wydaje się, że to nawyk, który przejął od niej. 

— Na litość Merlina, dlaczego, Granger?

— Aby ukryć ich przed twoimi… przed Śmierciożercami. Byłam najlepszą przyjaciółką Harry'ego Pottera. Mugolaczką. Rozsądnie było sądzić, że im dłużej będzie trwać wojna, tym szybciej moi rodzice mogą stać się celem.

— To… cholera. Jak długo pozostali pod wpływem Obliviate?

— Prawie czternaście miesięcy. Potrzeba było całego zespołu Łamaczy Klątw, aby cofnąć to, co im zrobiłam.

Z ust Draco wypływa bolesny syk. 

— Cholera.

— W rzeczy samej, cholera. Czułam się okropnie. Kiedy odzyskali wspomnienia, byli wściekli jak diabli. Ale najgorsze jest to, że gdyby wojna się powtórzyła, bez wahania zrobiłabym to jeszcze raz. Ponieważ byłam i nadal jestem gotowa zrobić wszystko – wszystko – aby ich chronić.

Draco ostro wypuszcza powietrze przez usta, gdy kręci głową ponad kuchenny blatem.

— Czy to… czy to nie wyda ci się nieszczere, gdy powiem, że całkowicie to rozumiem?

Hermiona wraca myślami do zeznań Harry'ego z procesu Draco. Do tego, co Harry usłyszał, gdy podsłuchał Draco w Wieży Astronomicznej tej nocy, kiedy zginął Dumbledore.

On zabije mnie, jeśli tego nie zrobię. Zabije moich rodziców.

— Nie — szepcze. — To wcale nie wydaje się nieszczere.

Oboje dzielą się kolejnym, długim spojrzeniem, a powietrze jest coraz cięższe od niewypowiedzianych słów. Draco patrzy, jak Hermiona ociera dłonią kilka zabłąkanych łez, a jego ręka zaciska się w pięść na blacie między nimi.

— Opowiedz mi o nich — mówi. — O swoich rodzicach.

Jest tak zaskoczona jego prośbą, że przez krótką chwilę nie jest w stanie wydusić z siebie choćby słowa. Nie wiedząc, co robić, wraca do swoich limonek i powoli zaczyna je kroić. Po kilku cięciach czuje się wystarczająco opanowana, by zacząć mówić.

— Cóż, oboje są dentystami, jak wspominałam już wcześniej – mugolskimi lekarzami, którzy naprawiają ludziom zęby. To trochę ironiczne, biorąc pod uwagę mój dawny zgryz. I to, jak bardzo moja mama lubi słodycze.

— Jaka matka taka córka? — droczy się Draco.

Hermiona obdarza go niepewnym uśmiechem, a on bierze to za wskazówkę, by kontynuować pracę nad swoim ciastem. Traktuje to niczym zaproszenie do dalszej rozmowy.

— Moi rodzice są zabawni — ciągnie. — W strasznie banalny sposób. To jednocześnie okropne i ujmujące.

— Co masz na myśli?

— Cóż, moja mama odgrywa wszystko tak, jakby jej historie do właściwego ich zrozumienia wymagały szarad. Nie tylko chodzi o machanie rękami w powietrzu – mówimy o pełnym marionetkowaniu. A mój tata ma tę książkę z dowcipami, którą podarował mu jego stryjeczny dziadek czy ktoś w tym stylu. Za każdym razem, gdy mamy gości, tata rzuca przy drzwiach wejściowych nowym żartem. To jego odpowiednik uścisku dłoni.

— Na przykład?

Hermiona aż się wzdryga.

— Naprawdę?

— Naprawdę.

— W porządku, ale sam się o to prosiłeś: jak najłatwiej zabić strusia?

— Czy to zwykły struś? Emu czy mniejszy?

— Um… Tak właściwie to nie jestem pewna. Powiedzmy, że ma normalny rozmiar.

Draco przez chwilę to rozważa. 

— Cóż, w takim razie… nie mam pojęcia. Jak najłatwiej zabić strusia?

— Przestraszyć go na betonie. Łapiesz? Na betonie.

Draco jęczy, a potem krzywi się w chichocie, co ani troszkę jej się nie podoba. Ani odrobinę. Wcale, a wcale.

— To jest okropne, Granger. Naprawdę.

— Ostrzegałam cię, czyż nie?

Oboje wracają do pracy i lekko się uśmiechają. Ale jest coś jeszcze, czym Hermiona chce się z nim podzielić. Kroi jedną limonkę, a potem kolejną i kolejną, aż czuje się na tyle odważna, by wyjawić mu o czym myślała, odkąd przyznał jej się do swojego problemu z alkoholem. To sekret, którym podzieliła się z drugą osobą tylko raz – w głęboką, ciemną noc w Forest of Dean, kiedy ona i Harry myśleli, że cała ich nadzieja może zniknąć. Sekret, który Draco mógłby… docenić. Mógłby go potrzebować.

— On jest byłym alkoholikiem — mówi w końcu. — Mój tata.

Kątem oka widzi, że Draco nieruchomieje. Ale oczywiście jej słucha, więc Hermiona kontynuuje.

— Byłam jeszcze dzieckiem, kiedy przez to przechodził, więc niewiele pamiętam z tamtego okresu w jego życiu. Tylko kilka niejasnych wspomnień z czasów, kiedy byłam malutka. Kłótnie rodziców. Brzęk kostek lodu w szklance. Sposób, w jaki trzęsły mu się ręce, kiedy trzymał moje własne. Nie do końca jestem pewna, jak bardzo źle wtedy było. Ale wiem, że potem było lepiej. O wiele lepiej.

— Jak on… jak twój tata z tym wygrał?

— Miłością — mówi wyraźnie. — Kochaliśmy go, a on kochał nas, i jakoś pomogło mu to nauczyć się kochać siebie na tyle, by to rzucić.

Prawda, jakkolwiek potężna, brzmiała całkiem gładko. Hermiona zastanawia się, czy Draco zacznie szydzić z tego małego wyznania. Ale nie. On po prostu przygląda się jej uważnie, a te jasnoszare oczy wbijają się w nią w sposób, który sprawia, że ​​czuje się zarówno nieswojo, jak i dziwnie… zdezorientowana? Sfrustrowana?

Podniecona?

I nagle wstrząsa nią ostatnia, zupełnie nieproszona myśl. Wraca do swoich limonek, desperacko ignorując ciepło jego spojrzenia na swoich policzkach. Jej cięcia nożem są szalone, jakby sama ich siła miała za zadanie usunąć to uporczywe brzęczenie w jej mózgu. Te gorączkowe ruchy wydają się działać, dopóki Draco nie pyta:

— Czy będę mógł ich kiedyś poznać? Twoich rodziców?

Jego miękki ton tak bardzo ją zaskakuje, że jej ręka z nożem gubi swój tor. Po kilku sekundach Hermiona czuje gorące ukłucie bólu w palcu wskazującym swojej prawej ręki. Spogląda na Draco, spogląda w dół na blat, a potem czuje, że jej ciało zaczyna się kołysać.

— Och, spójrz — szepcze Hermiona, wskazując wyspę. — Więcej krwi.

A potem uginają się pod nią kolana.

Nie opada jednak na ziemię. Zamiast tego ląduje w plątaninie rąk i nóg, przylegając plecami do czyjejś szerokiej klatki piersiowej. W tej na wpół leżącej, na wpół przykucniętej pozycji czuje, że jej umysł wiruje, aż poznaje, że spoczywa zwinięta na kolanach Draco, twarzą do niego.

Dlaczego jesteśmy na podłodze?

Nie wie, czy zadaje pytanie na głos, czy tylko tak myśli. Odpowiedź przestaje mieć znaczenie, kiedy Draco przyciąga jej zranioną rękę do swojej i w najdziwniejszym instynkcie wkłada jej krwawiący palec wskazujący do swoich ust.

Jej umysł szaleje. Nie jest w stanie myśleć, nie może, nie potrafi, ale czuje najmniejszy, najbardziej fascynujący ruch przesuwania się jego języka wzdłuż nacięcia.

— Moja krew — udaje jej się sapnąć.

Moja brudna, szlamowata krew.

Draco wyrywa się ze swojego transu, a jego policzki zalewa rumieniec, gdy chłopak uświadamia sobie, co właśnie zrobił. Wyciąga jej palec z ust, wysuwa różdżkę z kieszeni na swoim biodrze i zaczyna gorączkowo mamrotać Vulnera Sanentur ponad skaleczeniem. Wykonuje przeciwzaklęcie tak szybko, że jej palec zostaje uleczony w ciągu zaledwie kilku sekund, pozostawiając po sobie jedynie małą, białą linię gojącej się skóry.

Kiedy kończy, pociera kciukiem linię. 

— Czy to boli?

Gdyby Harry lub Ron ją o to zapytali, zaprzeczyłaby bez żadnego wahania. Ale jest coś w sposobie, w jaki Draco przygląda się jej bliźnie, co zabija w niej chęć kłamstwa, zanim słowa jeszcze opuszczą jej usta.

— Tak — szepcze. — Boli.

— Rozcięcie było spore. Dużo głębsze niż moje ostatnim razem.

Jego ton brzmi surowo, ale też… z szacunkiem. Jakby zrobiła coś boskiego, po prostu na niego krwawiąc.

— Jak smakowała? — wyrywa się z jej ust.

Wciąż wpatrując się w jej dłoń, Draco wybucha ochrypłym śmiechem, który przywołuje do jej serca coś pozytywnego.

— Metalicznie — mówi. — Tak jak moja.

I oto jest.

Właśnie tam, wisi między nimi niczym sztandar. Rozbrzmiewa dookoła jak piosenka. Jego krew, jej krew. Krew, która obecnie pulsuje, płynie, pędzi przez jej tętnice i żyły.

— Czy ty… nadal wierzysz, że moja krew…?

— Oczywiście, kurwa, że ​​nie — warczy. — Jak mógłbym, po… po tym wszystkim?

Staje się nagle aż nazbyt świadoma, że leży w ramionach Draco i spoczywa na jego kolanach. A jednak nie wykonuje żadnego ruchu, żeby się wydostać. On też nie próbuje zmieniać ich pozycji. Zamiast tego wpatruje się w nią, z całą bladością i elektryzującą szarością swoich tęczówek. Z jakiegoś powodu patrzenie mu w oczy przyprawia Hermionę o zawroty głowy, które – jak podejrzewa – nie wynikają jedynie z utraty krwi.

— Draco — szepcze.

Chłopak widocznie drży, ale nie cofa się przed jej oddechem na jego skórze. 

— Hermiono.

— Ja… myślę, że od teraz to ty powinieneś posługiwać się nożem.

Draco kilka razy mruga, wybucha kolejnym zduszonym śmiechem, a potem kiwa głową. Powoli staje na nogi i podciąga ich do pozycji stojącej.

— Dobry pomysł, Granger. Myślę, że na dziś już udowodniłaś, że stanowisz zagrożenie w kuchni.

Nie może być do końca pewna, ale wydaje jej się, że czuje ostatnie muśnięcie jego kciuka na swoim palcu, zanim jego ręka znika z jej własnej.

***

Niecałe dwie godziny później Draco wyciąga ciasto z piekarnika i kładzie obok miski z bezą, którą przygotowali. Hermiona, która do tej pory powoli mieszała bezę drewnianą łyżką, pochyla się nad wypiekiem dokładnie w tym samym czasie co Draco. Czuje, jak jej loki muskają jego ramię, ale nie cofa się, gdy oboje wciągają słodką woń swojego wypieku.

— Czy jest takie, jak pamiętasz? — pyta, a jego oddech omiata bok jej policzka.

Robili to przez cały ranek: okrążali się nawzajem, podchodząc coraz bliżej, aż praktycznie się dotykali, gdy jedno z nich poruszyło się choćby o cal. Wtedy za każdym razem rozmawiali, a gdy mówili, robili to cicho. Jakby oboje bali się, że hałas może zniszczyć delikatną rzeczywistość, którą stworzyli. Nie jest pewna, co to wszystko oznacza, i zdecydowanie nie pozwala sobie na analizowanie tego wszystkiego. Nie, nie, nie.

Nachyla się jeszcze bardziej. Aby złapać jeszcze więcej limonkowej woni. Wcale nie po to, by być bliżej niego.

— To naprawdę przywołuje moje wspomnienia — mówi.

— Czy to źle?

Hermiona kręci głową. Próbuje zignorować sposób, w jaki ten ruch przybliża jej twarz o cal ku jego twarzy. 

— Zupełnie nie. Zwłaszcza jeśli brać pod uwagę ten zapach.

Draco wydaje z siebie odgłos niedowierzania. 

— Zapach, Granger?

— O tak, zapach. Jest jednocześnie słodki, pikantny i bogaty, wiesz? To ciasto pachnie jak… jak…

— Magia? — oferuje zadowolony z siebie.

Hermiona trąca go w ramię. 

— Nie.

— Więc jak? Czy pachnie apetycznie? — Jego uśmieszek się rozszerza. — Jedwabiście? Przemiło?

Oczy Hermiony śledzą bliskość jego przedramienia w stosunku do jej ciała. Musi coś powiedzieć – cokolwiek – żeby odwrócić swoją uwagę od tego, jak bardzo blisko jest teraz Draco.

— Czy skończyliśmy już chwalić się naszymi umiejętnościami opisywania jedzenia, Malfoy?

— Jeszcze nie, Granger. Można jeszcze powiedzieć smakowity lub niedościgniony.

Hermiona nie może powstrzymać chichotu. Pod wpływem impulsu, którego tak naprawdę nie rozumie, kładzie ręce na biodrach chłopaka. Draco jest absolutnie nieruchomy, a ona wykorzystuje jego nagłą sztywność, by zamienić się z nim miejscami.

— Mniej opisów, Malfoy, a więcej pracy.

Chłopak kiwa tępo głową, gdy ona zdejmuje z niego swoje ręce. Z lekko przeszywającym ją czymś, co jej zdaniem może być kolejną falą dreszczu, zaczyna nakładać bezy. Wkrótce ciasto pokrywa kilka centymetrów białej piany.

Draco wkłada drewnianą łyżkę z powrotem do pustej miski. 

— Co teraz?

Hermiona demonstruje mu machnięcie różdżką mające towarzyszyć zaklęciu, które wymyśliła – czymś w rodzaju hybrydy między czarami Lumos i Incendio. 

— Inkantacja to Deminuo Confrigo — wyjaśnia. — Stworzyłam to zaklęcie podczas wojny, aby móc topić małe przedmioty, takie jak niektóre horkruksy. Chciałam czegoś łatwiejszego do kontrolowania niż Incendio lub… lub…

— Szatańska Pożoga — kończy.

Hermiona kiwa głową, martwiąc się, że to nieuchwytne odniesienie do Crabbe'a nim wstrząśnie. Jednak twarz Draco pozostaje niewzruszona. Powtarza jej słowa dwa razy, ćwicząc, a następnie, zręcznym ruchem różdżki, inkantuje zaklęcie. Z końcówki jego różdżki bucha niebieski płomień, przez co wygląda ona niczym gazowa pochodnia. Draco jest tak zachwycony rezultatem, że śmieje się i odwraca w stronę Hermiony.

— To zaklęcie jest fantastyczne.

Wraca do ciasta i zaczyna przypiekać jego wierzch płomieniem. Patrząc na Draco, z tym radosnym uśmiechem malującym się na jego ustach, gdy dzierży czar, który stworzyła, Hermiona czuje przypływ ciepła w swoim sercu.

— To coś pachnie zbyt smakowicie, by czekać — mówi do niego. — Idę po talerze, abyśmy mogli od razu zjeść.

Draco pomrukuje z aprobatą – najwyraźniej zbyt dobrze się bawi z Deminuo Confrigo, by próbować się z nią spierać lub choćby starać się jej pomóc. Hermiona rusza w głąb kuchni w stronę rzędu bielonych szafek.

— Accio talerze deserowe — mówi, machając szybko różdżką. Natychmiast widzi, jak otwierają się górne drzwi jednej z szafek, a ze środka wylatują dwa małe talerze. Hermiona wsuwa różdżkę z powrotem do kieszeni dżinsów w samą porę, by je złapać.

Na początku talerze wyglądają elegancko. Są gładkie. To tylko prosta, biała porcelana obramowana delikatną, złotą linią. Jednak gdy Hermiona przygląda im się dokładniej, dostrzega, że na środku każdego talerza magicznie pojawia się i znika pozłacane pawie pióro. Na czubku każdego pióra błyszczy natomiast odłamek szmaragdu.

Hermiona przesuwa zagojonym opuszkiem palca po zdobieniu.

Śliczne. Takie śliczne.

Wciąż podziwia migoczące piórko, kiedy słyszy przed sobą ciche skrzypnięcie. Zaskoczona podnosi wzrok w samą porę, by zobaczyć, jak szafka ponownie się otwiera, a dwa kolejne talerze deserowe lewitują w jej kierunku. Lądują one nieproszone i niewezwane tuż obok tych, które sama przywołała.

Marszcząc brwi i patrząc na cztery sztuki talerzy, Hermiona odwraca się ku centrum kuchni.

— Draco, czy coś jest nie tak z…?

Śliczne, zaczarowane talerze prawie roztrzaskują się na podłodze, gdy Hermiona widzi Lucjusza i Narcyzę Malfoy stojących ramię w ramię w drugim końcu pomieszczenia. Wpatrujących się w nią.

— Panno Granger — mówi Lucjusz. — Jak cudownie znów cię widzieć.


2 komentarze: