W następny wtorek Hermiona robi coś, czego prawdopodobnie będzie żałować: organizuje po pracy małe spotkanie w Dziurawym Kotle. Z Harrym, Ginny i Ronem. I Erikiem.

I Teodorem Nottem.

Zawczasu przygotowuje Teo mentalnie – wysyłając mu sowią pocztą liścik obfitujący w słowa „proszę, proszę, proszę, polubią cię, obiecuję”. Dołącza mu nawet listę punktów z bezpiecznymi tematami, jakie mógłby poruszyć w rozmowie i wskazówki dotyczące gryfońskiej etykiety, tak na wszelki wypadek.

Ale Harry, Ginny i Ron? Oni nie mają o tym bladego pojęcia. Hermiona nauczyła się, że właśnie takie podejście najlepiej sprawdza się w przypadku tej grupy jej znajomych. Przezorność i planowanie od zawsze były jej mocnymi stronami; ale dla jej najlepszych przyjaciół z dzieciństwa ślepa improwizacja jest zwykle najwłaściwszą do obrania drogą. Mimo to Hermiona czuje lekkie ukłucie poczucia winy, kiedy dwójka rudzielców i Harry wkraczają tego wieczora do baru, żartując i chichocząc, całkowicie nieświadomi tego, co ich czeka.

Jej taktyka okazuje się przez krótką chwilę całkiem ryzykowna, kiedy Ron, dostrzegając Teo obok niej przy stole, odwraca się na pięcie, by wyjść. Na szczęście Harry kładzie rękę na ramieniu przyjaciela, po czym zmusza go do zawrócenia i prowadzi w kierunku Hermiony, patrząc na nią zza pleców rudzielca.

Hermiona wstaje, żeby ucałować całą trójkę w policzek, szepcząc do ucha Ginny „Wszystko ci wyjaśnię”, a do Rona i Harry’ego „Bądźcie mili”. Ostrzeżeni w ten sposób, Gryfoni spoglądają na nią lękliwie i zajmują wolne miejsca przy stole.

Harry, oczywiście, jako pierwszy przerywa panującą między zebranymi napiętą ciszę. 

— Erik. Dobrze cię widzieć.

— Ciebie też, kolego. Cieszę się, że udało wam się przyjść dziś wieczorem. Szczerze mówiąc, zastanawiałem się, czy dasz radę się wyrwać po tych nieprzyjemnościach na Śmiertelnym Nokturnie dzisiejszego popołudnia.

— Tak — mówi Harry, subtelnie unosząc brew w kierunku Hermiony, sugerując, że Erik wiedział o tym spotkaniu więcej niż on sam. — Przez jakiś czas było tam dość ciężko. Jednak w końcu wszystko udało się rozwiązać. Głównie dzięki Ronowi.

— Co się stało? — pyta Hermiona, po czym upija łyk wina, starając się wyglądać na rozluźnioną. Sądząc po nieustannie spoczywającym na niej spojrzeniu Rona, to nie działa. Ron otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale Ginny – dzięki Merlinowi – przerywa mu z ekscytacją.

— Ich oddział znalazł skrzynkę przeklętych tłuczków na jednym z czarnomagicznych straganów na Nokturnie. Czy możesz w to uwierzyć? Najwyraźniej dealer próbował uniknąć ich inspekcji przed Mistrzostwami Świata.

— Na korzyść nas czy Jankesów? — pyta Teo.

Ginny ocenia go chłodnym spojrzeniem, zanim odpowiada. 

— Najwyraźniej Jankesów.

— Cóż, więc to w cholerę dobrze, że Potter i Weasley ich powstrzymali, prawda?

Stół milczy przez chwilę, zanim wszyscy wybuchają nieśmiałym śmiechem. Dźwięk osłabia część napięcia unoszącego się do tej pory w powietrzu, a Hermiona czuje, że jej ramiona trochę się rozluźniają.

— Nie byliśmy tam dzisiaj tylko we dwóch — wyjaśnia Ron. Pochyla się nad stołem, by chwycić za kufel z okrągłej tacy napojów, którą Teo kupił wcześniej. — Harry i ja wciąż jesteśmy szkoleni i to jeszcze co najmniej przez kolejny rok. W moim przypadku potrwa to może nawet dwa.

— Nie to słyszałem — mówi Erik, posyłając im konspiracyjne mrugnięcie. — W Biurze Podsekretarza już wiadomo, że wkrótce w Departamencie Aurorów mogą zostać wprowadzone pewne wyjątki. Dla was obu.

— Naprawdę? Mów, co wiesz. — Ginny przesuwa swój stołek bliżej Erika, by móc powymieniać się plotkami z Ministerstwa. Hermiona uśmiecha się lekko, myśląc o tym, co Draco powiedział jej w miniony weekend: Erik był dla Teo dobrym wyborem. Potem jednak postanawia przestać już myśleć o Draconie Malfoyu, koniec kropka.

Jej towarzyska aranżacja w większości działa. Ale po godzinie tego, co szybko przyjęło formę nadspodziewanie łatwej rozmowy, Teo musi skierować konwersację na tory zmierzające ku Tour De PTSD.

— A więc Hermiono, jak ci idzie z Draco? — pyta bezceremonialnie Teo, nie zauważając, jak oczy Rona niemal wychodzą z orbit. — Robisz jakieś postępy?

— Eee… myślę, że idzie całkiem dobrze. — Bierze kolejny łyk swojego drinka i ma nadzieję, wbrew wszystkiemu co wskazuje inaczej, że ktoś szybko poruszy inny temat.

Ale nie ma aż takiego szczęścia.

— Malfoy? — skrzeczy Ron. Rudzielec przeskakuje spojrzeniem w tę i z powrotem między Hermioną i Teo, podczas gdy jego usta rozchylają się szeroko. — Co Hermiona ma wspólnego z tym gnojkiem?

— To tylko część mojego projektu, Ron — mówi pospiesznie Hermiona. — Pieczenie, pamiętasz? A skoro już o tym mowa, przetestowałam twój pomysł na smoothie ganache i myślę, że być może uda nam się sprawić, by to zadziałało. Oczywiście przy użyciu odpowiednich środków chłodzących. Chyba mam nawet jakieś notatki w torbie, jeśli chcesz je zobaczyć?

Zaczyna grzebać w swojej wyszywanej koralikami torebce, w której, niestety, znajduje się też puszeczka jabłkowych makaroników. Kiedy stawia je na stole, by ułatwić sobie poszukiwanie w czeluściach torby swoich smoothie-notatek, Ron chwyta puszkę, otwiera ją i zamaszyście wącha.

— Cholera — mówi, wywracając oczami. — Pachną niebiańsko. Kiedy je zrobiłaś?

Hermiona otwiera usta, nie mając na to dobrej odpowiedzi. Zdesperowana, szukając jakiejkolwiek pomocy, skanuje stół. Erik nie pomaga – po prostu upija z rozbawieniem łyk swojego drinka. Harry i Ginny tylko wymieniają zmartwione spojrzenia. I w końcu to Teo – Merlinie, jak ja go kocham – przychodzi jej na ratunek.

— Och — mówi Teo, beztrosko wzruszając ramionami. — To wszystko przeze mnie, kolego. Mam obsesję na punkcie makaroników, Hermiona ci nie wspominała? Od kilku tygodni zamawiam u niej różne smaki. Sądzę, że te są jednymi z jej najlepszych.

— Cholera, tak — zgadza się Ron, bez pozwolenia wpychając jedno z ciastek do ust. Jęczy radośnie podczas przeżuwania i rzuca jej jedno z tych spojrzeń pełnych uwielbienia, ale też i zakłopotania, które od zawsze lubiła. — Hermiono, kochanie, myślę, że naprawdę znalazłaś swoją… jak to się nazywa? Swoją niszę? To znaczy wiedziałem, że jesteś utalentowana, ale szczerze mówiąc, aż ciężko mi uwierzyć, że sama je stworzyłaś.

— Ja też nie mogę w to uwierzyć — śmieje się Erik, zanim Teo delikatnie wbija mu łokieć w żebra. Na szczęście temat pieczenia – i, poniekąd też temat Draco – odchodzi na dalszy plan, a reszta wieczoru jest już znacznie mniej napięta. Teo, Ron i Ginny wpadają w ożywioną dyskusję na temat zbliżających się Mistrzostw Pucharu Świata; Harry i Erik rozmawiają o polityce Ministerstwa, dobrodusznie spierając się o kwestię kilku rywali Harry'ego na stanowisko przyszłego Szefa Biura Aurorów.

Gdy śledzi każdą rozmowę i udziela się tam, gdzie jest to potrzebne, Hermiona odczuwa wyraźny spokój. Skoro jedna grupa jej przyjaciół lubi się z drugą, jej życie nagle wydaje się o wiele mniej skomplikowane. To znaczy, jeśli nie brać pod uwagę pewnego sarkastycznego blondyna. O którym teraz oczywiście nie myśli. Nie, nie, nie.

Wreszcie, o znacznie późniejszej porze niż początkowo przewidywała, wszyscy w końcu postanawiają się rozejść. Składając szybki pocałunek na policzku Teo, Erik wraca do domu poprzez kominek Fiuu prosto z Dziurawego. Ron, Harry i Ginny również ruszają do wyjścia, aż nagle w ostatniej chwili Ginny odkłada torebkę na stół i opada z powrotem na krzesło.

— Jeszcze chwilę zostanę, dobrze? — mówi do Harry'ego, muskając jego policzek wierzchem dłoni. — Hermiona i ja mamy do omówienia kwestię druhen.

Jej odniesienie do ślubu jest dla Harry’ego i Rona najwyraźniej wystarczającą wymówką, by mogli czmychnąć w lawinie szybkich pożegnań i aportacji. W ciągu kilku sekund przy stole zostają już tylko Ginny, Hermiona i Teo.

Hermiona sądzi, że Teo zaraz też sobie pójdzie a wtedy Ginny wyciągnie ze swojej torebki pomarańczowy segregator zrobiony przez Molly, żeby jej córka mogła z łatwością uporządkować szczegóły dotyczące ślubu. Ale niesławny segregator nigdzie się nie pojawia. Zamiast tego Ginny gestem nakazuje Teo, żeby ten został na swoim miejscu, po czym dziewczyna szybko rozgląda się po pubie i daje znak barmanowi, że potrzebują jeszcze jednej porcji drinków. Ginny marszczy podejrzliwie brwi w kierunku Hermiony i Teo, ale nie odzywa się, dopóki napoje nie pojawiają się na stole, a Hermiona nie weźmie orzeźwiającego łyku wina.

— Okej, Granger — wycedza Ginny, nieumyślnie przywołując Hermionie na myśl styl mówienia kogoś zupełnie innego. — Wyrzuć to z siebie. Harry powiedział mi o aktualnym temacie twojego projektu, ale wiem, że pominął pewne szczegóły, w końcu to Harry. Obserwowałam ciebie i Notta. Przez całą noc wymienialiście tylko chytre spojrzenia. Więc wyrzuć to z siebie w końcu.

Zapada nieprzyjemna cisza, aż Teo wybucha:

— Hermiona lubi Draco!

— Wcale, że nie! — wrzeszczy Hermiona. Ale po tym, jak cichnie echo jej protestu, już wie, że tego nie cofnie. Bo temat już zawisnął nad ich stołem, aby wszyscy – łącznie z nią – mogli go rozważyć.

Ginny odrzuca na plecy swój długi, rudy warkocz, opiera brodę na jednej dłoni i mądrym spojrzeniem ocenia swoich towarzyszy. 

— Ciekawe — mówi. — I wcale nie aż tak szokujące, biorąc pod uwagę to, co widziałam dziś wieczorem. Pozostaje jednak prawdziwe pytanie: o jakim „lubieniu” mowa?

— No właśnie! — wykrzykuje Teo. Chłopak nachyla się w stronę Ginny i ignoruje Hermionę, której usta właśnie ułożyły się we wściekłe „O”. — To pytanie dręczy mnie i Erika od trzech tygodni.

Hermiona nagle przypomina sobie czternastoletnią siebie siedzącą na łóżku w dormitorium dziewcząt Gryffindoru z poduszką przyciśniętą do twarzy i energicznie potrząsającą głową w stronę Parvati Patil.

No mów, Hermiono. Lubisz Rona, podoba ci się?

Ta aktualna rozmowa wydaje się całkiem podobna.

— Trzy tygodnie — zachwyca się Ginny, kładąc ręce na blacie stołu i oceniając Hermionę raz jeszcze. — Całe trzy tygodnie, co?

— Niczego nie ukrywam — piszczy Hermiona. A potem wzdryga się na myśl o tym, jak nieprzekonująco to brzmi. Upija kolejny długi łyk swojego drinka – coś, z czym Ginny i Teo najwyraźniej nie mają najmniejszego problemu – i ponownie próbuje się bronić.

— Naprawdę niczego przed wami nie ukrywam, przysięgam. Robię dokładnie to, co od początku zamierzałam, czyli kontaktuję się z ocalałymi z wojny i pomagam im przezwyciężyć to, co ich nawiedza. Wiem, że słodkości to dziwny sposób, ale mi pomogły. I wydaje się, że pomaga też innym. Łącznie z Dra... Malfoyem.

Ginny jest na tyle miła, że ​​nie wytyka Hermionie tego przejęzyczenia. Zamiast tego rudowłosa wyciąga rękę, by chwycić jedną z apatycznych, wyciągniętych na stole dłoni Hermiony. Po chwili wahania Teo robi to samo z jej drugą ręką. Solidarnie kiwa głową ku Ginny, a potem mówi Hermionie coś, czego ta kompletnie się nie spodziewa.

— Hermiono, nikt nie jest ci bardziej wdzięczny za to, co zdecydowałaś się zrobić, niż ja. Uwierz mi. — Rzuca ostre spojrzenie w głąb pubu, w kierunku kominka, w którym chwilę temu zniknął Erik. — Ale myślę, że Ruda i ja myślimy o tym samym.

— Czyli…?

— Że musisz być ostrożna. Zwłaszcza jeśli chodzi o Dracona Malfoya.

Hermiona czuje, jak jej ramiona lekko się napinają. 

— Co dokładnie masz na myśli, mówiąc o „ostrożności”, Teo?

Brunet wymienia kolejne niespokojne spojrzenie z Ginny, a potem wzdycha. 

— Mam na myśli to, że Draco i ja jesteśmy przyjaciółmi. Ale ani on nie jest moim najbliższym przyjacielem, ani ja nie jestem jego.

— Naprawdę?

W jakiś sposób fakt ten zaskakuje Hermionę, biorąc pod uwagę, jak często ona i Draco naprawdę ciepło rozmawiają o Teodorze. Teo jednak tylko kiwa głową.

— Naprawdę. Bardzo mi na nim zależy, ale w dzisiejszych czasach nasza relacja jest niczym zamknięta księga. Kiedy byliśmy dziećmi, było inaczej. Wszyscy w Slytherinie zwykli żartować, że Draco był ludzkim odpowiednikiem jednego z tych absurdalnych, białych pawi jego rodziny: taki dumny, ale bez ducha. Można było dowiedzieć się o nim wszystkiego, jeśli wytrzymało się i dosłuchało do końca jakiejkolwiek z jego przechwałek. Ale potem nadeszła wojna i wszyscy wiemy, jak spektakularnie okropnie potoczył się los dla Draco. Dumbledore, ta okropna kobieta od Lestrange’ów, Crabbe. Do diabła, nawet jego własna matka, mimo że uratowała życie Potterowi i w ogóle… Wszystko, w co kiedykolwiek Draco wierzył, zostało rzucone mu w twarz jak śmieci i to sprawiło, że stał się… cóż, kruchy nie jest raczej właściwym słowem. Ale chyba najlepiej wyraża to wszystko.

Hermiona kręci głową. 

— Teo, jeśli ta przemowa jest twoją próbą przekonania mnie, że nie znasz Draco zbyt dobrze, to chyba jesteś w błędzie. Wydaje się, że naprawdę dobrze go znasz.

Teo wzdycha. 

— Ach, ale właśnie o to mi chodzi. Taka jest moja perspektywa. Tego „nowego” Draco można poznać tylko w ograniczonym stopniu. Pije, mówi złośliwe rzeczy i od czasu do czasu pojawia się na naszych grupowych spotkaniach. Ale głównie wpatruje się w ścianę i myśli o sobie. Albo o zapomnieniu. Albo o niepokoju. Albo o czymkolwiek, o czym myślą upadli antybohaterowie.

— Więc skąd wiesz, że nadal jest samolubnym, aroganckim dupkiem, którym był w szkole? — Ginny nieumyślnie ściska dłoń Hermiony. — Skąd wiesz, że się nie zmienił po wojnie tak jak reszta z nas?

Teo wydaje z siebie cichy pomruk uznania.

— To kolejna interesująca rzecz, Ruda. Nie wiem. Nie do końca. Wszystko, co naprawdę wiem to to, że Draco już nikogo do siebie nie dopuszcza. Nie na tyle, by ktokolwiek z nas zorientował się, jaki jest teraz. Jasne, wszyscy od czasu do czasu wychodzimy na wspólnego drinka – ja, on, Blaise, Pansy. Czasami siostry Greengrass. I wiem, że Draco raz w miesiącu zabiera Grega i Millie do jakiejś eleganckiej restauracji na Ulicy Pokątnej. Ale wydaje mi się, że Draco robi to tylko dlatego, że wszystkie aktywa rodziny Goyle’ów zostały po wojnie skonfiskowane. Greg i Millie są teraz biedni jak myszy kościelne. Poza tym Draco ma tylko Dwór i swoich świrniętych rodziców. Błędne koło samotności do końca jego dni. A przynajmniej do czasu, gdy jego rodzice znajdą mu jakąś równie nieszczęśliwą partnerkę czystej krwi.

Hermiona rozważa to, co właśnie powiedział Teo – jak dobrze jego słowa pasują lub nie pasują do tego, czego ostatnio dowiedziała się o Draco.

Wiele rzeczy, które ujawnił Teo, odpowiada temu, co Hermiona już wie: picie; sztywna i zamknięta postawa; mieszanka gniewnej izolacji i rozpaczliwej potrzeby towarzystwa. A jednak czegoś brakuje jej między Draco, którego poznała, a Draco, którego właśnie opisał Teo.

Jest mężczyzna, który opłakuje dziecięce zwycięstwa Harry'ego nad nim, ale potrafi też przyznać się do własnych słabości w postaci tuzina spalonych herbatników. Jest też arystokratyczny chłopiec, który miota się i warczy, gdy zostanie osaczony, ale odciąga też kołnierz swojego swetra, by pokazać jej pozostałości jednego z najbardziej bolesnych fizycznie dni w jego życiu. Jest mężczyzna, który niejednokrotnie wspominał najgorszy dzień swojej egzystencji z żalem, wstydem i niewątpliwą nutą tęsknoty, że w ogóle się to wydarzyło.

Jest też mężczyzna, który w zeszły weekend nie wlał kropli Ognistej do swojej herbaty.

— Draco jest… złożony. I raczej to mi się w nim podoba.

Hermiona kończy swoje przemyślenia na głos, jeszcze zanim w pełni ułoży swoje myśli i na długo zanim rozważy jakiekolwiek konsekwencje. Wściekły róż zalewa jej policzki i z jakiegoś powodu czuje ona potrzebę zatuszowania swojego błędu, śmiałym wzrokiem wpatrując się w swoich towarzyszy. Jakby rzucała im wyzwanie, by jej zaprzeczyli.

Teo, oczywiście, oferuje jej sympatyczny ruch kciukiem po jej knykciach. 

— Wiem, Hermiono. Inaczej byś mu nie pomagała.

Jednak to Ginny czyni nieoczekiwane. Rudowłosa puszcza dłoń Hermiony, wstaje, by podejść bliżej i mocno przytula przyjaciółkę. Potem szepcze Hermionie do ucha, ale na tyle głośno, by Teo usłyszał:

— I to jest jeden z wielu powodów, dla których cię kocham, moja najdroższa przyjaciółko o lwim sercu.

***

Tego piątkowego wieczoru, dzień przed swoją kolejną wizytą w Dworze Malfoyów, Hermiona postanawia troszkę inaczej podejść do swojego małego projektu.

Początkowo planowała zabrać składniki na kolejną ucztę, która mogłaby się spodobać Draco: czekoladowy pudding z melasy, który, jak pamięta, wpychał z radością do swoich dziecięcych ust, w każde Halloween w Hogwarcie. Ale słowa Teo wciąż krążą w jej umyśle. Więc Hermiona pomija dziś swoją zwykłą wycieczkę do sklepu z artykułami cukierniczymi na rzecz egzotycznego warzywniaka kilka przecznic od jej mieszkania.

To tam, w jasno oświetlonej alejce, znajduje to, czego szuka. Wyciąga ze stosu siateczkową torbę, podnosi ją do nosa i głęboko powącha. Słodki, cierpki zapach cytrusów sprawia, że jej powieki się zamykają, a usta lekko się rozchylają.

Są idealne, myśli. Idealny test, aby zobaczyć, czy Draco Malfoy może być jednym z jej szczęśliwych wspomnień.


2 komentarze: