Zasłony załopotały. Dźwięk zniknął niczym w próżni.

Pod powiekami Hermiony widniał cień sylwetki Dracona – jego oczy wpatrzone w jej własne i wyciągnięta ręka.

— NIE!

Hermiona zamrugała, a sylwetka zniknęła.

Słyszała dzwonienie w uszach, gdy ktoś podbiegł, łapiąc ją za nadgarstek i wyrywając z jej palców chusteczkę.

— Hermiono. — Głos Ginny drżał. — Hermiono, czy ty…

Nie skończyła.

Hermiona odwróciła się, w oszołomieniu patrząc, jak Ron przewraca fotele i stolik do kawy. Chłopak podbiegł do okna jak burza, odrzucając zasłony, jakby Draco po prostu się tam przed nim chował.

Potem odwrócił się do niej z wyrazem twarzy, który widziała u niego tylko wtedy, gdy przy jego sercu znajdował się medalion.

— Co ty zrobiłaś? — wyszeptał.

Wzrok Hermiony padł na miejsce, w którym zaledwie kilka sekund wcześniej klęczał Draco.

Przez te wszystkie miesiące nigdy nie zapytała go, dokąd prowadził świstoklik. Mógł być teraz nawet na drugim końcu świata.

Ale wydostała go stąd. Tylko to miało znaczenie.

— Hermiono, posłuchaj mnie. — Ginny chwyciła ją za ramiona. — Powiedz mi, dokąd go wysłałaś, a ja to naprawię. Nikt nie musi wiedzieć…

Usta Hermiony rozchyliły się w wydechu, ale zanim zdążyła się odezwać, na korytarzu rozbrzmiały ciężkie kroki. Ginny skierowała swoją latarkę na drzwi w chwili, gdy w progu pojawiła się pokryta bliznami twarz Billa Weasleya. Mężczyzna rzucił szybkie spojrzenie na całą trójkę, zanim się odezwał.

— Malfoya tu nie ma. Właśnie wysłałem Patronusa do Rzymu. — Spojrzał na pokój. — Gdzie jest Draco?

Oczy Rona zwróciły się ku Hermionie. 

— On…

— Miał świstoklik — powiedziała Ginny. — Udało mu się uciec.

Bill zaklął, przeczesując palcami włosy. 

— W porządku. Chodźmy. Narcyza już jest gotowa do przeniesienia.

Pokój zawirował, a serce podskoczyło Hermionie w piersi. 

— Gdzie ona jest?

— Została skrępowana — powiedział Bill. — Mamy ją już na dole…

Hermiona wystrzeliła z pokoju jak rakieta, rzucając się poza zasięg Ginny i mijając Billa. Pobiegła w głąb korytarza, a krzyki Rona odbijały się echem w jej uszach. Zaklęcie oszałamiające minęło jej ramię zaledwie o cal.

— Nie rób tego! — wrzasnęła Ginny. — Hermiono…!

Zbiegła po schodach, otulając się płaszczem, który dała jej Ginny. W holu wejściowym byli ludzie. Światła ich różdżek zalewały bladym blaskiem sylwetki ciał, które rzucały dokoła wysokie cienie na rozwieszone portrety.

Hermiona potknęła się na pierwszym podeście, gdy pole jej widzenia wypełniło światło. Ludzie krzyczeli po francusku i angielsku, wskazując na nią różdżkami.

W pomieszczeniu roiło się od nieznanych jej osób. Rząd kufrów zapakowanych do podróży stał pod przeciwległą ścianą – skrzaty tuż obok nich, oszołomione. Pośrodku była kobieta w szlafroku, z rękami związanymi przed sobą. Na kolanach, tak jak jej syn.

— Hermiono! — Głos Narcyzy był słaby.

Hermiona ruszyła biegiem przed siebie, a krzyki zebranych ucichły, stłumione dudnieniem jej serca. Zeskoczyła z ostatniego stopnia, a jeden z cieni złapał ją za ramię.

— Ona już nie może cię skrzywdzić — powiedział dziwny mężczyzna łamaną angielszczyzną. — Jesteś bezpieczna.

Hermiona jęknęła, próbując się uwolnić.

Narcyza zmagała się z więzami, gdy tuż nad nią pojawił się wysoki czarodziej. 

— Gdzie jest Draco? Hermiono, gdzie…

— Cisza! — wrzasnął ostro czarodziej, uderzając Narcyzę. Ta krzyknęła.

— Nie! — Hermiona wyrwała się, biegnąc ku Narcyzie i odpychając strażnika na bok. Rzuciła się na nią, osłaniając ją ramionami. — Nie róbcie jej krzywdy!

Głosy zebranych dookoła nich podniosły się w kłótni.

Narcyza odchyliła głowę do tyłu, by spojrzeć na Hermionę. Oczy kobiety były dzikie i zdesperowane. 

— Draco?

— Nie wiem. Ja... odesłałam go. — Płuca Hermiony walczyły o oddech. — Był świstoklik. Wyciągnęłam go.

Narcyza zaszlochała, dysząc. Podniosła swoje skrępowane ręce, by uścisnąć dłonie Hermiony.

A potem została od niej oderwana, gdy ramiona Rona pociągnęły ją w górę.

Hermiona napinała się, skręcając, wijąc i szamocząc. 

— Puść mnie! Ron, zostaw mnie…!

Pokój zawirował, a potem stanęła twarzą w twarz z Billem Weasleyem. Wszystko wciąż oświetlało jedynie blade światło różdżek. Oczy rudzielca zwęziły się, bystre i oceniające.

Miała zawroty głowy, gdy mrugała, patrząc na niego i dysząc szybko.

To był Prawdziwy Zakon. Uwalniali Partie i brali jeńców, a ona musiała ich przekonać, by nie krzywdzili Narcyzy. Otworzyła usta, żeby przemówić…

— Czy to prawda? — Bill odwrócił się w lewo do Ginny. — Dała Draco świstoklik?

Ginny opuściła palce z ust. 

— Daj mi z nią chwilę, a dowiem się, dokąd go odesłała. Jest w szoku…

— Posłuchaj mnie. — Hermiona ponownie spróbowała się wyrwać. — Malfoyowie nie są tymi, za kogo się ich uważa. Mam dowód…

— Nie ma na to czasu, Bill. — Z cienia wyszedł ktoś jeszcze. Roger Davies. — Musimy zająć się jeszcze Traversami i Selwynami. Za godzinę spotykamy się z Amerykanami.

Bill napiął szczękę, gdy odwrócił się do Rona. 

— Zabierz ją do Świętego Munga.

Cisza, jaka nastąpiła po tych słowach, wydawała się trwać całą wieczność. Hermiona zachwiała się na nogach.

Siniaczący uścisk na jej ramionach pociągnął ją do tyłu.

— Nie! — Panika zalała ją jak rwąca woda. Hermiona krzyczała i kopała, gdy Ron ją odciągał. — Puszczaj! Puść mnie!

Ginny stała nieruchomo przed schodami, obserwując to wszystko w milczeniu.

— Nie rób jej krzywdy! Jest po naszej stronie!

Bill Weasley uniósł różdżkę, a ostatnią rzeczą, jaką usłyszała Hermiona, było:

— Drętwota.

***

Śniła, że ​​tonie.

Sunęła przez głęboką wodę w kierunku ciemnego brzegu, który zdawał się odsuwać coraz dalej. Przebiła się na powierzchnię i zobaczyła Draco stojącego na piasku, czekającego na nią.

Walczyła z falami, uderzając dłońmi w wodę i szamocząc nierówno ciałem, gdy próbowała go dosięgnąć.

Uniósł dłoń, rozciągając palce, jakby po coś sięgał.

Jej nogi drżały, a oddech był ostry i płytki, gdy walczyła o utrzymanie się na powierzchni. By z nim zostać.

Smukła, piegowata dłoń owinęła się wokół jej kostki i pociągnęła w dół.

***

— Rennervate.

Hermiona przebiła się przez powierzchnię, podrywając się z westchnieniem. Jej spojrzenie błądziło dziko dookoła, gdy próbowała znaleźć Draco…

Ujrzała jedynie szpitalną salę i miętowe zasłony.

Ginny Weasley siedziała na końcu łóżka, trzymając w dłoni różdżkę. Hermiona zamrugała raz. Dwa razy.

Ginny wciąż tam była.

Jej wzrok był ostrożny, a nogi napięte. Hermiona wpatrywała się w nią. Bez włosów wydawała się jeszcze mniejsza, a niebieski sweterek zwisał z jej szczupłych ramion.

Łza wypłynęła z kącika oka Hermiony. Strąciła ją z policzka. 

— Ginny.

Uśmiech Ginny był napięty. 

— Powiedziałam ci, że cię znajdę.

— Święty Mungo? — Gardło Hermiony było ściśnięte.

Ginny powoli skinęła głową.

Hermiona poruszyła się, chcąc wstać z łóżka, ale powstrzymał ją ostry ból w boku.

— Ostrożnie — powiedziała Ginny. — Twoje żebra były posiniaczone, kiedy cię tu sprowadziliśmy. Powiedzieli, że wciąż się regenerujesz.

Od uścisku Dołohowa.

Hermiona spojrzała na siebie. Ubrano ją w bladozieloną, szpitalną szatę. 

— Od jak dawna tu jestem?

— Od kilku dni.

Krew w jej żyłach zamieniła się w lód. 

— Dni? — Niezdarnie próbowała zrzucić z siebie pościel, ale Ginny natychmiast znalazła się tuż obok.

— Odpoczywaj. — Jej usta były napięte, gdy pchnęła Hermionę z powrotem na poduszki. — Jestem pewna, że masz dużo pytań. Powiem ci wszystko, co zechcesz wiedzieć.

W sercu Hermiony zacisnął się supeł, gdy patrzyła, jak Ginny znowu siada. Minęły trzy dni, odkąd Draco wymknął się z jej uścisku. Trzy dni odkąd widziała Narcyzę, załamaną i zdesperowaną na podłodze Dworu.

Jej umysł wirował, przeskakując przez obrazy szarego marmuru i zimnych, niebieskich oczu. Czerwone zaklęcie oszałamiające trafiające ją prosto w pierś.

Pokój wydawał się ciaśniejszy, gorętszy. Hermiona zmusiła się do głębokiego oddechu.

Jej przyjaciele popełnili błąd. Ale byli pod ogromną presją. Ona sama popełniała błędy w porywach emocji.

Chciała, żeby jej serce przestało bić.

To była tylko Ginny i mogła jej zaufać. Kiedy otrzyma już odpowiedzi, będzie mogła opowiedzieć jej o Malfoyach. Będzie mogła poprosić ją o pomoc i ułożyć plan.

Kiedy podniosła wzrok, zauważyła, że ​​Ginny ją obserwuje.

— W porządku — udało jej się wydusić. — Gdzie jest Narcyza?

— Na początku zabrali ją do Azkabanu, ale wczoraj cele były przepełnione. Zeszłej nocy przenieśli ją z powrotem do Dworu Malfoyów. Na razie przebywa tam pod strażą.

Hermiona próbowała przełknąć. 

— Więc uznano, że nie stanowi zagrożenia?

Ginny w napięciu wzruszyła ramionami. 

— Po prostu nie jest więźniem o wysokim priorytecie. Niewiele wie. Już ją przesłuchano.

Hermiona zacisnęła dłonie na pościeli. Narcyza była w stanie oszukać nawet najbardziej uzdolnionych Legilimenów, ale nie mogła powiedzieć o tym Ginny. Jeszcze nie.

Ginny przesunęła się, by schować różdżkę, a Hermiona zamarła na widok znajomych jej znaków i żłobień.

Czarna Różdżka.

Ginny zabiła Voldemorta. Ale jak?

Umysł Hermiony zawirował, gdy spojrzała w dół na swoje ramię. Tatuaż zniknął. Zostały tylko szramy wyryte przez Bellatriks. Szybko zerknęła na Ginny, która podniosła rękę. Jej skóra również była czysta.

Ale oczywiście, że tak musiało być. Prawdziwy Zakon zdobył tamtej nocy antidotum dla Ginny i Rona.

— Powiedziano mi, że w szampanie był eliksir. W Edynburgu — powiedziała Ginny.

Hermiona wpatrywała się w nią. Pomyślała o Charlotte, która wiła się przez tłum, rozdając kieliszki z szampanem każdemu mężczyźnie, kobiecie i Partii.

— Miał opóźnione działanie. Cztery godziny, plus minus.

Toast był tuż po dziesiątej.

Ginny patrzyła, jak Hermiona z beznamiętnym wyrazem twarzy składa to wszystko w całość.

— Powiedz mi wszystko. — Hermiona nie musiała się zbytnio rozwodzić. Kiwając głową, Ginny podciągnęła kolana do piersi i wzięła ostry oddech.

— Nie mogła minąć więcej niż godzina po tym, jak Avery i ja opuściliśmy Edynburg. Leżałam w łóżku, czekając, aż zaśnie, żebym mogła wrócić do swoich kwater.

Coś przeszyło brzuch Hermiony.

— I poczułam coś… iskrę. Wewnątrz mnie. Moja magia wróciła. — Kącik jej ust uniósł się lekko, po czym szybko opadł. — Zanim zdążyłam zdecydować, co zrobić, coś pojawiło się tuż obok mnie. Spuściłam wzrok, a na materacu leżał Miecz Gryffindora.

Hermiona rozchyliła usta w cichym westchnieniu.

Ginny wyciągnęła rękę, jakby chciała założyć włosy za ucho. Zamiast tego opuściła ją, opierając palce na obojczyku. Wyjrzała przez małe okno po lewej stronie od łóżka Hermiony.

— Poderżnęłam mu gardło. Obciąłam włosy, kiedy się wykrwawiał. — Jej spojrzenie było odległe. — Kiedy skończyłam, wzięłam jego różdżkę i uciekłam. Aportowałam się do Hogsmeade. Miałam miecz i byłam gotowa zabić węża, tak jak mi powiedziałaś.

Serce Hermiony łomotało, gdy Ginny kontynuowała.

— Właśnie przebijałam się przez osłony w Świńskim Łbie, kiedy spotkałam Neville’a robiącego to samo. — Mały uśmiech wykrzywił usta Ginny. — Zabił Rookwoodów, podpalając ich łóżko podczas snu. Nie potrzebował do tego nawet różdżki, chociaż udało mu się zabrać jedną z ich, zanim uciekł.

— On… co? — wyszeptała Hermiona.

Ginny zwróciła się do niej. 

— Poczułaś to, prawda? Kiedy wróciła twoja magia?

Hermiona potrząsnęła głową.

— Merlinie, nigdy nie czułam się tak silna. Ledwo mogłam ją opanować.

Ginny znowu odwróciła wzrok, a jej oczy zaszkliły się. Hermiona milczała.

— Neville? — zapytała w końcu.

— Cóż, przybył prosto do Hogwartu, tak jak ja. A kiedy zapytałam go dlaczego, odpowiedział: „Nie wiem, ale Harry kazał mi zabić węża. Więc to właśnie zamierzam zrobić”.

Zanim Hermiona zdążyła się powstrzymać, z jej gardła wyrwał się złamany jęk. Przycisnęła palce do ust, mrugając, próbując odegnać ucisk kiełkujący pod jej powiekami.

Miała rację. Harry wiedział, że był horkruksem. Zanim udał się do lasu, powiedział Neville’owi o wężu. Wybrał kogoś na swoje miejsce, aby pomóc jej i Ronowi.

Ginny spojrzała na swoje kolana. 

— Dałam mu miecz i przedostaliśmy się tajnym przejściem do Pokoju Życzeń. Zaczarowałam monetę, którą tam znalazłam – tak jak kiedyś ty to zrobiłaś. W ten sposób Neville mógł mi przekazać, kiedy wąż będzie już martwy.

Hermiona czekała, aż znów będzie mogła zaufać swojemu głosowi. 

— Jak się do niego dostał?

— Powiedziałam mu jak. — Ginny znów uniosła brwi. — Byłam w lochach, w których trzymał ją Voldemort. Widziałam, jak rzucał osłony. Wiedziałam, ilu rozstawił tam strażników i gdzie.

Oddechy Hermiony były krótkie, kiedy sobie to wszystko wyobrażała. Jak długo Ginny przygotowywała się do tego, podczas gdy Voldemort praktycznie wręczył jej klucze do swojej własnej klęski?

Ulubiony zwierzak Czarnego Pana.

— Poczekałam, aż poczuję, że moneta się rozgrzeje. Potem wślizgnęłam się do Wielkiej Sali i go zabiłam.

Słowa zdawały się odbijać echem od ścian. Kiedy Hermiona nie była w stanie dłużej znieść otaczającej ich ciszy, zapytała: 

— Jak?

— Klątwą Zabijającą — powiedziała po prostu Ginny.

Znów podniosła wzrok. W jej oczach był ogień, który przypominał Hermionie pewną dziewczynę. O włosach w odcieniu truskawkowego blondu.

W sercu Hermiony szalała wojna. Chciała zapytać, jak wyglądała twarz Voldemorta, gdy Klątwa Zabijająca zmierzała w jego stronę. Chciała zapytać, jak to było patrzeć, jak życie opuszcza oczy Avery’ego. Jak to było móc znów odetchnąć świeżym powietrzem.

Przełknęła i ponownie skupiła się na rzeczywistości.

— Gdzie jest Neville?

Ginny pociągnęła za luźną nitkę swojego swetra. 

— Na trzecim piętrze. Dochodzi do siebie.

— Co się stało?

— Zanim zabił Nagini, ta wbiła mu w bok swoje zęby. Tuż pod jego sercem.

Puls Hermiony przyspieszył, ale twarz Ginny pozostawała spokojna.

— Odessałam z niego tyle trucizny, ile mogłam, a potem wróciliśmy korytarzem do Świńskiego Łba. Prawdziwy Zakon przyszedł z pomocą, kiedy tylko znaleźliśmy się w gospodzie. Znalazłam Fleur, a ona dała mi świstoklik do domu Rabastana Lestrange’a. Dotarłam tam… zaraz po tym, jak uwolnili Rona.

Ginny odchrząknęła. Hermiona zamknęła oczy, wyobrażając sobie to wszystko. Ginny po raz pierwszy od roku ponownie spotykająca się z braćmi, obejmująca ich ramionami, wszyscy z twarzami blisko siebie, gdy szlochali. Ginny pokazująca Ronowi Czarną Różdżkę i mówiąca mu, jak ją zdobyła.

— A potem przyszliśmy po ciebie.

Otworzyła oczy i zobaczyła, że ​​Ginny znów ją obserwuje. Jej twarz była smutna.

Usta Hermiony zadrżały. Chciała zerwać się z łóżka i zamknąć ją w uścisku. Powiedzieć jej, jak bardzo za nią tęskniła, śniła o niej, płakała za nią. Ale za bardzo się bała, że ​​straciła do tego wszelkie prawa gdzieś na korytarzach Dworu Malfoyów.

Ginny sięgnęła po kawałek tosta z tacy leżącej w nogach łóżka Hermiony, podając go przyjaciółce. Hermiona potrząsnęła głową. Ginny opadła z powrotem na krzesło, opuszkami palców rozdzierając pieczywo na kawałki.

— Chcą, żebym dowiedziała się, dokąd odesłałaś Malfoya.

Nogi Hermiony drgnęły, a dłonie zatrzęsły się na kolanach. Ginny spojrzała na nią z bólem w oczach.

— Nie wiem. Nigdy mi nie powiedział, dokąd prowadził świstoklik.

Ginny przechyliła głowę, wykrzywiając usta, jak zwykła robić to Molly podczas konfrontacji z bliźniakami. 

— Ale nawet gdybyś wiedziała — powiedziała powoli — nie powiedziałabyś nam, prawda?

Hermiona wypuściła ostry wydech. 

— Ginny, nie mogę sobie nawet wyobrazić, przez co przeszłaś. I wiem, że musisz mieć dość słuchania tego, ale przepraszam, Ginny. Tak bardzo cię przepraszam. — Gardło Hermiony ścisnęło się boleśnie. Zakaszlała. — Rozumiem, dlaczego z góry założyłaś najgorsze. Ale musisz mi uwierzyć, kiedy mówię ci, że to wszystko nie tak. Draco i ja… zależy nam na sobie i…

Ginny szybko wstała. 

— Nie… nie jestem najlepszą osobą, której powinnaś o tym mówić. — Cofnęła się o krok. Rozszerzyła dzielącą ich przepaść.

— Ginny... — Gardło Hermiony znów się zacisnęło. Wbiła palce w pościel. — Wiem, jak to musi brzmieć, ale on nie jest taki, jak o nim myślisz. On w niczym nie przypomina Avery’ego…

— Jasne. — Ginny skrzyżowała ręce na piersi. — Zabawne, że ostatniej nocy, kiedy go widziałam, negocjował z Averym szansę zgwałcenia nas obu naraz.

— To nie… to nie było tak! — Hermiona pokręciła głową. — Był tam, bo chciałam się z tobą zobaczyć…

— Przestań.

Słowo przecięło jej klatkę piersiową, rozrywając ją na oścież.

Przed jej oczami pojawiła się twarz Ginny. 

— Przepraszam — szepnęła. — Po prostu… nie mogę.

— Ginny…

— Muszę iść — powiedziała nagle. — Oczekują mnie w Grecji.

Zapadła cisza. Hermiona liczyła uderzenia własnego serca. 

— W Grecji?

— Na linii frontu. Ron już tam jest. Przybyłam tylko sprawdzić, co u ciebie, ale powinnaś odpoczywać.

Podeszła do drzwi, wręcz prześlizgując się Hermionie przez palce.

— Zaczekaj. — Hermiona odrzuciła kołdrę i zsunęła stopy z łóżka. — Pozwól mi pójść z tobą. Chcę pomóc…

— Nie ma takiej potrzeby. — Ginny przełknęła ślinę. — Nadal dochodzisz do siebie, a ja i tak nie mam uprawnień do sprowadzania nowych rekrutów. — Wzięła głęboki oddech i sięgnęła do drzwi. — Po prostu zostań tutaj i wyzdrowiej Hermiono. Wrócę tak szybko, jak tylko będę mogła.

— Ginny, proszę. — Hermiona poczuła pieczenie w oczach, gdy zmusiła się do wstania. — Dopiero tu przybyłaś, a ja nie… nie mam pojęcia, co się dzieje…

— Zostawiłam ci gazety — powiedziała Ginny zduszonym tonem. — One wyjaśnią ci wszystko o wiele lepiej niż ja.

Hermiona dyszała coraz szybciej, chwiejąc się na nogach, gdy ujrzała stos gazet na szafce obok swojego łóżka. Na pierwszej stronie egzemplarza leżącego na samym szczycie małego stosiku widniało zdjęcie ruin zamku w Edynburgu, z dymem unoszącym się ponad gruzami.

Łapiąc oddech, zatoczyła się do szafki. Drzwi zamknęły się za Ginny z cichym kliknięciem, gdy Hermiona chwytała za gazety, rozkładając je drżącymi palcami.

ZWYCIĘSTWO W EDYNBURGU; PRAWDZIWY ZAKON ROBI POSTĘPY W ATENACH I MADRYCIE

autorstwa Andy’ego Smudgleya

Po trzech dniach bitwy zamek w Edynburgu w końcu poddał się Prawdziwemu Zakonowi i jego amerykańskim sojusznikom. Dzięki pomysłowości dywizji Magicznej Obrony, Prawdziwemu Zakonowi udało się odeprzeć Magię Masowej Śmierci Wielkiego Zakonu, która była wielokrotnie wypuszczana w ciągu ostatnich 72 godzin w celu powstrzymania najazdu. Nowe, magiczne „rakiety” dostarczone przez MACUSĘ, okazały się kluczowe dla ostatecznego zwycięstwa. Zostały one aktywowane wczoraj wczesnym wieczorem i około godziny ósmej pomyślnie przeniknęły przez bariery wokół Edynburga.

Straty są szacowane na tuzin osób po stronie Prawdziwego Zakonu i ponad 800 dla Wielkiego Zakonu. Do dzisiaj z gruzów wydobyto 6 niewolników i 33 więźniów. Wtajemniczeni donoszą, że śmierciożercy Alecto i Amycus Carrow, tak zwani „opiekunowie” Edynburga, są wśród ocalałych – obecnie uwięzionych. Generał Robert Pierre z Francji odmówił komentarza.

Szefowa Magomedyków Hazel Ohlson z Wielkiej Brytanii, kierująca poszukiwaniami ocalałych, potwierdziła, że ciało Charlotte Selwyn, lat 26, zostało odnalezione zeszłej nocy. Utrata pani Selwyn, oddanej agentki Prawdziwego Zakonu, jest druzgocącym ciosem dla międzynarodowej społeczności czarodziejów. Pełen nekrolog pani Selwyn znajduje się na stronie 8.

Prawdziwy Zakon nadal zadaje miażdżące ciosy Wielkiemu Zakonowi w całej Europie. Źródła podają, że zbliża się kapitulacja Hiszpanii. Grecja pozostaje ostatnim krajem oficjalnie znajdującym się w obrębie twierdzy Wielkiego Zakonu. Ponad 2000 żołnierzy Prawdziwego Zakonu jest obecnie zgromadzonych poza Atenami, a przypływu nawet większej liczby oczekuje się jeszcze przed zmrokiem.

Słowa rozmazały się, atrament rozpłynął, gdy łzy Hermiony rozbiły się o pergamin. Dziewczyna upadła na podłogę, a w jej piersi rozkwitł gorzki smutek.

Charlotte nie żyła. Jej ciało było zimne i martwe. Czy w ostatnich sekundach swojego życia uśmiechała się złośliwie jak Cho? A może krzyczała jak dziewczyna o truskawkowych włosach?

Teraz mogli jedynie zapełniać cmentarze swoimi ciałami. Stać się rzędami nagrobków czarownic, czarodziejów i mugoli, którzy poświęcili miniony rok dla przyszłości, której nigdy nie zobaczą.

Ocierając oczy, Hermiona ponownie podniosła gazetę. Czuła się zdeterminowana, by przeczytać o Charlotte i dowiedzieć się, kim była, zanim została zmuszona do noszenia peniuaru i srebrnej obroży.

Szybko przekartkowała gazetę, ale jej palce zamarły na siódmej stronie. Z pergaminu spoglądały na nią trzy znajome twarze.

POSZUKIWANI ŻYWI LUB MARTWI

WRÓG NUMER 1 — BELLATRIKS LESTRANGE

WRÓG NUMER 2 — LUCJUSZ MALFOY

WRÓG NUMER 3 — DRACO MALFOY

Ale ona mogła skupić się tylko na Draco.

Wykorzystali jego zdjęcie, które pojawiło się w Proroku kilka miesięcy temu. Z dymiącym czubkiem różdżki i martwymi oczami, gdy stał przed ruinami katedry w Bazylei.

Widząc go w takim stanie, czuła, jakby ktoś wbijał nóż między jej żebra. Na pierwszy rzut oka może i mógł wyglądać potwornie. Ale ona widziała sine cienie pod jego oczami – sposób, w jaki wystawały jego kości policzkowe.

Fale ciężkiego szlochu wstrząsały jej ciałem, jakby coś wyrywało się z jej piersi. Prorok upadł na ziemię, gdy przyciągnęła kolana do czoła i zapłakała.

Ginny ją zostawiła, Ron jej unikał. Malfoyowie byli zgubieni. A jedna z niewielu osób, które mogły pomóc jej udowodnić, jak wiele Draco zrobił dla Prawdziwego Zakonu, nie żyła.

Szczelina w jej wnętrzu stawała się głębsza, bardziej surowa, aż już nic z niej nie zostało.

Kiedy jej łzy w końcu się wyczerpały, wyprostowała nogi. Oparła głowę o drzwi i wpatrywała się w sufit, skupiając się na ciszy panującej w pokoju.

Wojna na zewnątrz była prawie wygrana. Ale jej bitwa ledwie się zaczęła. Nie miała czasu na rozpacz.

Mogła pomóc ukarać winnych. Podzielić się wszystkim, co wiedziała, aby upewnić się, że zapłacą za to, co zrobili. Ale mogła też obronić ludzi, którzy ją uratowali i pomogli Prawdziwemu Zakonowi w sposób, którego nikt nie mógł sobie nawet wyobrazić.

Obiecała Draconowi, że oczyści go z zarzutów i zamierzała dotrzymać danego słowa. To było coś więcej niż tylko miłość. To był słuszny wybór.

Przepłynęła przez nią fala świeżej energii, zwężając umysł i popychając ją do przodu. Sięgnęła po gazetę, ignorując ból w żebrach, gdy zaczęła czytać.

Bellatriks Lestrange była ostatnio oczekiwana na Węgrzech. Jej ostatnia zgłoszona obecność miała miejsce wieczorem w Hogwarcie 2 maja. Lucjusz zniknął we Włoszech, a ostatnim znanym miejscem jego pobytu był bunkier, w którym znaleziono martwe ciała Berge’a i Constantina Romano. A Draco Malfoy… mógł być wszędzie. Gazety wspominały, że udało mu się uniknąć schwytania w Wiltshire.

Nagroda w wysokości 10 000 galeonów za informacje prowadzące do schwytania lub zdemaskowania każdego z nich.

Skroń Hermiony pulsowała. Bellatriks była martwa, a jej ciało ukryto gdzieś w Zakazanym Lesie. Lucjusz gdzieś się ukrywał – najprawdopodobniej był bezpieczny. Draco przebywał Merlin wiedział gdzie, bez różdżki i koszuli na swoich ramionach.

Jej usta drżały. Poczuła, że jej emocje grożą ponownym załamaniem. Próbowała odłożyć książki z Draconem na półki swojego umysłu, ale wszystkie jej wysiłki były niczym chwytanie wody gołymi rękami. Wzięła nierówny oddech, zmuszając zmianę toru swoich myśli ku Narcyzie – jedynej z Malfoyów, której miejsce pobytu było znane. Najpierw mogłaby zacząć od niej, a później martwić się o Draco i Lucjusza.

Narcyza była przetrzymywana w Dworze Malfoyów. Hermiona pomyślała o wszelkich możliwościach. W tym miejscu znajdowały się wspomnienia Lucjusza. Był tam dowód warzenia antidotum. Pod jej łóżkiem leżały stosy notatek, które świadczyły o jej badaniach – ręcznie spisane zaklęcia, które można było wykonać tylko różdżką. Różdżką Narcyzy.

Poza logiką, jej serce ścisnęło się z pragnienia ponownego ujrzenia Narcyzy. Z chęci upewnienia się, że kobieta jest traktowana sprawiedliwie i zapewnienia jej, że wszystko jest pod kontrolą.

Z ostatnim nagłym przypływem energii Hermiona wstała. Jej mięśnie protestowały, ale zacisnęła zęby i podeszła do szafy po drugiej stronie pokoju. Była pusta, z wyjątkiem pary butów na miękkich podeszwach. Włożyła je i szybko podeszła do drzwi, wystawiając głowę za obręb pokoju. Do jej uszu dobiegł hałas – odległy, ale szalony. Sam korytarz był jednak pusty.

Z ostrym wdechem wyszła ze swojego pokoju. Podążyła korytarzami za echem pędzących stóp i udręczonych krzyków, aż skręciła za róg i ujrzała istny chaos. Ubrane w limonkowozielone szaty Uzdrowicielki i czarodzieje krążyli po pokoju, zajmując się co najmniej pięćdziesięcioma mężczyznami i kobietami leżącymi na wózkach. Ich czarne mundury były zaplamione krwią i brudem.

Hermiona zamarła z przerażenia. Blada dziewczyna wrzeszczała, gdy Klątwa Kwasowa pożerała jej łydkę. Starszy mężczyzna leżący w pobliżu wił się, wywracając oczami, aż widać było jedynie białka. Jej uszy wypełnił spanikowany szloch – młody mężczyzna po drugiej stronie pokoju szarpał się, kaszląc gęstą krwią. Pod przeciwległą ścianą leżała dziewczyna z dziurą w miejscu, gdzie powinna być jej ręka. Szeptała do siebie coś po francusku.

Hermiona zachwiała się, a obraz zadrżał przed jej oczami. Jej spojrzenie padło na parę krwawych odcisków stóp rozsmarowanych po kafelkach. Kończyły się przy noszach, na których leżało nieruchome ciało.

Właśnie kiedy Hermiona miała już zrobić krok do przodu i spróbować działać – jakkolwiek – za jej plecami rozgorzało zamieszanie. Odsunęła się na bok w chwili, gdy obok niej przebiegł tuzin Uzdrowicieli, szybko ruszając na pomoc rannym.

Czas wydawał się zwolnić, gdy obserwowała, jak przeprowadzali na każdym diagnostykę i rzucali przeciwzaklęcia. Trzymali rannych za ręce i przyciskali dłonie do ich czół. Chłopiec przestał kaszleć; dziewczyna przestała krzyczeć. Uzdrowicielka pochyliła się nad starszym mężczyzną.

Zmysły Hermiony w końcu zaczęły do ​​niej wracać, gdy czyjś cień zablokował jej drogę.

Uzdrowiciel.

— Co ty tu robisz? — syknął. — Wracaj do swojego pokoju!

Hermiona odskoczyła do tyłu, otwierając usta. 

— Po prostu… chciałam pomóc. Jeśli macie zapasową różdżkę, mogę zapewnić podstawowa opiekę…

Grymas Uzdrowiciela zmienił się w szok. 

— Panno Granger. — Przełknął ślinę i rozejrzał się dookoła, jakby prosząc współpracowników o pomoc. — Nie powinno cię tu być. Mamy do czynienia z przepełnieniem trzeciego piętra…

— Chcę pomóc.

I mówiła poważnie.

Mężczyzna wydawał się ją oceniać. 

— To nie będzie konieczne. Może wezwę po ciebie Uzdrowicielkę?

Marszcząc brwi, Hermiona potrząsnęła głową. 

— Wszystko ze mną w porządku, naprawdę. Nie potrzebuję żadnej pomocy.

— Zatem odprowadzę cię z powrotem do twojego pokoju.

Zanim jednak zdążył się ruszyć, mężczyzna leżący tuż za nim zerwał się nagle z wózka, a jego usta zaczął wypełniać potok piany. Uzdrowiciel odwrócił się na pięcie i podbiegł do targanego drgawkami mężczyzny.

Zataczając się do tyłu, Hermiona pospieszyła z powrotem tą samą drogą, którą przyszła. Jej głowa była lekka, a obrazy płonęły żywo pod powiekami. Kiedy skręciła za róg, oparła się o ścianę.

Nie mogła im pomóc – nie miała różdżki. A nawet gdyby ją posiadała, Uzdrowiciele nie chcieli jej pomocy. Biorąc pod uwagę obrażenia odnoszone przez ludzi, które właśnie ujrzała, nie mogła ich za to winić. Jej podstawowe umiejętności uzdrawiania mogły okazać się tylko obciążeniem.

Biorąc głęboki oddech, Hermiona skupiła się na swoim najpilniejszym problemie. Musiała opuścić Szpital Świętego Munga i dostać się do Dworu Malfoyów. Musiał być ktoś inny, kto mógłby pomóc jej się stąd wypisać.

Hałas przycichł, gdy znów znalazła swój pokój. Przeszła jednak obok niego, znajdując jeszcze więcej drzwi z małymi okienkami, takimi jak te jej. Za następnym rogiem był kolejny korytarz – pierwsze drzwi po lewej był lekko uchylone. Hermiona zajrzała do środka i westchnęła.

Oliver Wood leżał na łóżku w szpitalnej szacie. Wślizgnęła się do środka, zamykając za sobą drzwi.

Był odwrócony plecami do drzwi, zwinięty w kłębek patrzył za okno.

— Oliverze? — Z trudem zachowała równy ton. — To ja, Hermiona.

Jego ramię drgnęło, jednak tylko raz. Odwrócił się, usiadł i spojrzał na nią tępo. 

— Cześć.

Jej nogi wydawały się ciężkie jak ołów, gdy patrzyła na niego. Jeśli Oliver tu był, to Teo musiał znajdować się w Azkabanie razem z innymi. Jej skroń znów zaczęła pulsować.

Powinna była działać wcześniej. Powinna była nalegać, żeby Draco przekazał Teodorowi antidotum dla Olivera w dniu ich wizyty na Grimmauld Place. Może mogliby uciec razem.

Zamrugała, zmusiła się do uśmiechu i obeszła jego łóżko. Zajęła krzesło tuż obok. 

— Wszystko w porządku? Czy… — Przemknęła po nim szybkim spojrzeniem. — Czy jesteś ranny?

Z jego ust wypłynął zjadliwy śmiech. Potrząsnął głową.

Poczucie winy bulgotało i kłuło w jej piersi, skręcając wnętrzności.

— Przepraszam, Oliverze. Szkoda, że ​​nie udało mi się działać szybciej dla ciebie i Teo.

Cisza.

Jej dłoń drżała, gdy sięgnęła po jego własną. 

— Oczyszczę ich imiona, Oliverze. I Draco, i Teo. Upewnię się, że Prawdziwy Zakon zrozumie, w jaki sposób Teo pomógł mi z tatuażami. I dowie się o wszystkim, co zrobił, by cię chronić. — Ścisnęła jego palce. — Nie wiem, ile to zajmie, ale wyciągnę go z Azkabanu. Przysięgam.

Oliver wpatrywał się w nią tępym wzrokiem, bez najmniejszego mrugnięcia. Jego dłoń była lepka i bezwładna.

— Teo nie żyje.

Hermiona poczuła chłód niczym lodowatą wodę spływającą po jej plecach. Rozchyliła usta w cichym westchnieniu. Puściła palce Olivera, jakby ją poparzyły.

— Co? — Serce waliło jej w uszach.

Oliver przełknął i odwrócił od niej wzrok. 

— Nawet nie walczył, Hermiono. Wstał z łóżka, podniósł ręce, a oni go zabili.

Jej wizję wypełniły czarne plamy. 

— Nie. Oni nie zrobiliby…

— I ten sposób, w jaki patrzyli na mnie, kiedy płakałem. Jakbym był zepsuty.

Za oczami Hermiony pojawiło się ukłucie, jakby ściany jej umysłu się zapadały.

— Malfoy jest w Azkabanie? — zapytał Oliver. Jego spojrzenie było odległe,  niejasne. — Byłem pewien, że jego też zabili.

Hermiona gwałtownie potrząsnęła głową. 

— On… on się wydostał. Wyciągnęłam go. — Słyszała podnoszący się ton własnego głosu i wbiła paznokcie w dłonie. — Dlaczego jesteś w Świętym Mungu, Oliverze?

Jego usta wykrzywiły się w uśmiechu. 

— Podejrzewam, że z tego samego powodu co ty.

Zamrugała, a jej powieki drżały. 

— Co masz na myśli?

— Jeszcze tego nie rozgryzłaś?

Kiedy nic nie powiedziała, roześmiał się – mrocznie i sucho. Kompletnie go nie rozpoznawała.

— Jesteśmy uszkodzeni — powiedział w końcu. — Nie można nam ufać.

Cienkie włoski zjeżyły się na jej karku.

— Przykro mi przez wszystko, co ci zrobili, Oliverze. Ale wydaje mi się, że to chyba pomyłka. — Próbowała przełknąć. — Wracam do zdrowia po kontuzji. ​​Obudziłam się dopiero godzinę temu.

— Aż tyle im to zajęło, co? — Potrząsnął głową. — Mnie też znokautowali. Wybudzili mnie dwa dni temu. Za każdym razem, gdy wspominam o wyjściu, wychodzą albo udają, że nic nie słyszą.

Hermiona straciła nagle dech. Jej nogi zadrżały, gdy szybko wstała.

— To niemożliwe. Pewnie na zewnątrz nie jest jeszcze bezpiecznie, jestem pewna, że…

— Hermiono… — Oliver przerwał jej, spoglądając na nią uważnie, nagle trochę bardziej przypominając jej dawnego siebie. — Czy zauważyłaś, na którym piętrze jesteśmy?

— Muszę iść. Ja… — Ruszyła w stronę drzwi. — Wrócę do siebie.

Wypadła na korytarz, skręcając ostro w lewo i biegnąc w stronę holu. Minęła swój pokój, a kolana prawie się pod nią ugięły, gdy zobaczyła napis na ścianie.

Czwarte piętro

Oddział im. Janusa Thickeya

Adrenalina szumiała jej w żyłach, gdy szła dalej. Teraz rozpoznawała to miejsce. te same korytarze, w których ona, Harry, Ron i Ginny zgubili się podczas wizyty u Artura w Świętym Mungu.

Oliver się mylił. To mogło być po prostu jedyne piętro, na którym były wolne łóżka. O czym wspominał Uzdrowiciel? O przepełnieniu trzeciego piętra?

Korytarz otwierał się na duże pomieszczenie z wysokimi oknami, wypełnione kanapami i stołami do ​​gry w szachy. Hermiona zatrzymała się na widok dwóch sanitariuszek stojących po obu stronach pokoju, pilnujących ludzi w miętowych szatach szpitalnych. Dwie dziewczyny grały w Eksplodującego Durnia. Kolejna siedziała przy oknie, a jej blond loki opadały luźno na ramiona, gdy patrzyła na zewnątrz.

Blondynka odwróciła się i spojrzała Hermionie w oczy. Penelopa Clearwater.

Dziewczyna szybko odwróciła wzrok.

— Cześć! Granger? — zawołał czyjś głos z wyraźnym, obcojęzycznym akcentem.

Brunetka wstała od swojej gry w Eksplodującego Durnia. Jej oczy były podkrążone i szeroko rozwarte. Hermiona niemal wpadła na pobliski filar, gdy podbiegła do niej Giuliana Bravieri.

— Granger! — Chwyciła ręce Hermiony. — Co się z tobą działo? Gdzie zabrali Blaise’a? Czy wszystko z nim w porządku?

Hermiona odniosła wrażenie, jakby jej żebra zaczęły się zapadać, gdy Giuliana ścisnęła jej dłoń, wyrzucając z siebie pytania. Kątem oka dostrzegła, że sanitariuszki przyglądają im się uważnie.

— Nic mi nie jest — wyszeptała Hermiona. — Mam tylko lekko obite żebra.

— Uzdrowiciele mówią, że jestem chora, ale nie czuję się chora! — powiedziała Giuliana, po czym zacisnęła usta. — Blaise? Hermiono, czy wiesz co…

— Nie jestem pewna. — Na twarz Giuliany padł cień, a serce Hermiony zabiło szybciej. Próbowała uspokajająco uścisnąć dłoń Włoszki. — Jak was rozdzielono?

— Złapali nas w Norwich. Zabrali Blaise’a i dziewczyny, ale mnie przywieźli tutaj. — Warga Giuliany zadrżała. — Próbowałam ich powstrzymać, ale nie chcieli mnie słuchać.

— Spokojnie, wszystkiego się dowiem — powiedziała słabo. — Prawdopodobnie są w Azkabanie…

— Azkabanie?! Ale on nie zrobił nic złego!

Hermiona próbowała utrzymać się na nogach, gdy pomieszczenie zaczęło wirować jej przed oczami. Czuła się jakby lewitowała, wpatrując w błyszczące oczy piętnastolatki, widząc w nich swoje odbicie.

— …pewna, że jest całkowicie niewinny! Proszę cię, ja go kocham! Musisz mu pomóc!

Syndrom sztokholmski. Tak właśnie nazywali to mugole.

Uwolniła swoje ręce z uścisku Giuliany i pobiegła innym korytarzem, a nawoływania dziewczyny odbijały się echem w jej uszach. Dyszała szybko, gdy rozglądała się za windą lub schodami. Musiała się stąd wydostać. Musiała dostać się do Dworu.

Hermiona miotała się po kątach, aż w końcu znalazła recepcję z kobietą w białej, pielęgniarskiej czapce siedzącą przy biurku, przetrząsającą szpitalną papierologię. Windy były tuż za nią, a klatka schodowa z boku.

— Panienko, czy mogą ci jakoś pomóc? — Czarownica spojrzała na Hermionę, wpatrując się w jej miętowozieloną szatę.

Jesteśmy uszkodzeni. Nie można nam ufać.

— Minęło trochę czasu, odkąd miałam okazję zażyć trochę świeżego powietrza. Naszła mnie ochota na spacer.

Czarownica przyglądała się jej. 

— Mogę wezwać jedną z naszych pielęgniarek, żeby cię eskortowała.

— Nie, dziękuję. — Hermiona wytarła dłonie o szpitalną szatę. — Mam przyjaciela na trzecim piętrze. Miałam nadzieję, że uda mi się go odwiedzić.

Usłyszała, jak winda wjeżdża na czwarte piętro. Oczy czarownicy rozszerzyły się na widok tłumu przybywających gości.

— Pozwól, że wezwę członka personelu, aby do ciebie dołączył. — Kobieta machnęła różdżką, z której czubka wyskoczył Patronus w formie królika, skacząc korytarzem.

Goście zaroili się przy biurku kobiety, a Hermiona prześlizgnęła się między ich gorączkowymi pytaniami prosto ku klatce schodowej. Zbiegła po stopniach, mijając trzecie piętro i zmierzając prosto na pierwsze.

Nie mogli jej tu zatrzymać. To było pogwałcenie jej praw. Potrzebowała tylko różdżki lub proszku Fiuu, a potem zniknie stąd na dobre.

Zeskakując na dół klatki schodowej, Hermiona zatrzymała się. Powoli przeszła przez drzwi, krocząc uważnie pod ścianą, gdy weszła na pierwsze piętro Świętego Munga.

Pochyliła głowę, ale jej wzrok spoczął na dwóch uzdrowicielach w białych kitlach, stojących obok Pracownicy Informacji. Odwrócili się ku niej, jakby się jej spodziewali.

Hermiona zamarła, gdy do niej podeszli. Jeden był zaokrąglony i wąsaty. Drugi był wyższy od Rona, miał lekko łzawiące oczy i przerzedzone włosy.

— Dobry wieczór, panno Granger. Wspaniale jest cię widzieć, ale twoje rany nie są jeszcze w pełni uleczone — powiedział ten wysoki.

Uniosła brodę i owinęła się ciaśniej szpitalną szatą.

— Muszę porozmawiać z kimś o wypisie.

Wysoki mężczyzna wystąpił naprzód i powiedział: 

— Jestem Uzdrowiciel Tamor i pomagam w twojej opiece. Twoje żebra wciąż się goją, a ostatnio przeszłaś też lekki wstrząs mózgu…

— Chciałbym porozmawiać z Głównym Uzdrowicielem, proszę. — Krew zaszumiała jej w żyłach, a słowa Olivera zahuczały w głowie.

Mężczyźni wymienili spojrzenia. 

— Panno Granger — powiedział niższy — nadal jesteś leczona przez nasz personel. A teraz, jeśli wrócisz z nami do swojego pokoju, będziemy mogli porozmawiać…

— Kto odpowiada za moje leczenie? — zapytała. Kiedy milczeli, kontynuowała: — Zgodnie z naszym prawem każdy pacjent uznany za niezdolnego do własnej opieki posiada osobę upoważnioną, która może…

— Tak, wiemy. — Uzdrowiciel Tamor odchrząknął. — W twoim przypadku to Bill Weasley.

— Wezwij go, proszę. — Jej nozdrza rozszerzyły się, gdy oddychała głęboko, zaciskając dłonie w pięści. Jeśli Bill Weasley ją tu trzymał, odpowie jej za to.

Niższy mężczyzna wybuchnął szczekliwym śmiechem. 

— Nie możemy tak po prostu wezwać Billa Weasleya i poprosić go, żeby... — Urwał, patrząc na wyraz jej twarzy. – Panno Granger, Bill Weasley jest bardzo zajętym człowiekiem. Sądzę, że w tej chwili przebywa w Grecji…

— Skoro jest odpowiedzialny za moją opiekę, to ma obowiązek przybyć, gdy w grę wchodzą ważne decyzje. Poczekam.

Obracając się na pięcie, opadła na krzesło w pobliżu recepcji. Wściekała się, stukając kapciami o kafelki.

Sanitariuszki posłały jej niespokojne spojrzenia, a Uzdrowiciele szeptali za swoimi podkładkami. Mijały minuty, a Hermiona skupiała się na jednej myśli, powtarzając ją w kółko, aż wszystko inne wyblakło.

Musiała dostać się do Dworu Malfoyów.

Zegar na ścianie tykał. Minęła godzina. Potem druga. Było już po dziesiątej wieczorem, kiedy kominek za jej plecami ożył. Odwróciła się i zobaczyła wchodzącego do holu Billa, emanującego wyczerpaniem. Wstała, gdy powitali go dwaj Uzdrowiciele.

— Bill, muszę stąd wyjść. — Z trudem zachowała równość w swoim tonie. — Najwyraźniej oni uważają, że nie powinnam stąd wychodzić. Powiedz im, że wszystko ze mną w porządku, proszę.

Bill spojrzał na jej miętową szatę, jego oczy były zmęczone, ale wciąż bystre. 

— Cześć, Hermiono. Daj mi chwilę, dobrze? — Odsunął się kilka metrów dalej, mrucząc coś cicho do Uzdrowicieli. Krew zagotowała się Hermionie w żyłach, gdy sięgnął po kartę medyczną, którą wręczył mu Uzdrowiciel Tamor i zaczął przerzucać strony.

Podbiegła do nich. 

— Jak widać, moje żebra zostały uleczone i chodzę całkiem dobrze. Moja głowa nigdy nie czuła się lepiej. Dlatego chciałabym uzyskać pozwolenie na wypis.

Bill oddał kartę Uzdrowicielowi. 

— To nie jest dobry pomysł. Jak możesz zobaczyć — wskazał na swoje zakrwawione szaty — wojna wciąż się toczy. Spodziewałem się raczej nagłego wypadku, kiedy mnie wezwali. Może nie zdajesz sobie sprawy…

— Przeczytałam dzisiejszego Proroka. Mam doskonałe pojęcie o tym, co się dzieje. Ateny wkrótce upadną, niezależnie od tego, czy tam będziesz, czy nie. Nie waż się używać tego jako wymówki, by trzymać mnie tutaj wbrew mojej woli. — Jego gardło podskoczyło, gdy podeszła bliżej, dźgając palcem jego klatkę piersiową. — Powiedz mi, dlaczego człowiek, który mnie ogłuszył wbrew mojej woli, został obarczony moją opieką, podczas gdy jego brat lub siostra byliby o wiele bardziej odpowiedni…

— Wystarczy, Hermiono. — Bill zacisnął twardo usta, ale jego oczy wypełniły dziwne emocje. — Wiem, że to musi być dla ciebie trudne, ale nie czujesz się dobrze. Ani Ginny, ani Ron nie mogą znieść patrzenia na ciebie w takim stanie.

— W jakim niby stanie? Nie jestem chora!

Jej głos dźwięczał w przedsionku Świętego Munga, przyciągając uwagę każdego gościa, Uzdrowiciela i pacjenta.

Dyszała ciężko, a jej pierś falowała, gdy Bill odwrócił wzrok z powrotem ku trzymanym w dłoni dokumentom. 

— Zaczęliście testy? — mruknął do Tamora.

— Jeszcze nie…

— Jakie testy? — Hermiona znów poczuła się niepewnie. — Jeżeli jestem „testowana” na coś, to mam prawo wiedzieć, na co.

— To część twojego leczenia — powiedział cicho Bill. Przez chwilę wpatrywał się w jej ucho, unikając jej oczu. — Hermiono, przepraszam. Naprawdę. Z czasem ci to wyjaśnimy, ale na razie spróbuj współpracować. — Hermiona pokręciła głową, a on delikatnie chwycił ją za ramię. — Może nie jestem Ginny ani Ronem, ale wszyscy chcemy dla ciebie jak najlepiej. Mam nadzieję, że w to wierzysz.

Panika zaczęła zaciemniać jej wzrok. 

— Bill, po prostu weź mnie ze sobą. Jeśli tak się martwisz, wypisz mnie i weź pod swoją opiekę. Pojadę z tobą do Grecji. Nie mogę tu dłużej zostać…

— To nie zależy ode mnie, Hermiono.

Lodowaty chłód przebiegł po jej kręgosłupie. Wpatrywała się w jego twarz, oczy identyczne jak u Rona, krzywizny ust jak u Ginny. I wiedziała, że Bill nie kłamał.

Przełknęła ślinę, a jej oczy błądziły dziko dookoła, gdy Bill chwycił ją za drugie ramię, mówiąc coś, co miało ją uspokoić. Nie mogła być trzymana tu wbrew swojej woli.

Nie mogła.

Różdżka tęgiego uzdrowiciela wystawała z kieszeni jego szaty. Nie wyglądała na ciężką do przywołania.

Jej palce drgnęły, gdy wzięła głęboki wdech, skupiając się na przywoływaniu swojej magii.

Żadnego szumu w żyłach, żadnych dreszczy na skórze.

Magia płynąca w jej krwi… zniknęła.

Bill spojrzał na nią ze smutkiem.

— Stłumiłeś moją magię? — wyszeptała. Poczuła nagłe kłucie w oczach. — Bill… pozwoliłeś im zabrać moją magię?

Bill puścił jej ramiona i wypuścił ostry oddech. Przeczesał palcami włosy. 

— Przykro mi, Hermiono. To tylko środek ostrożności podjęty na okres leczenia.

Leczenia.

Nie mogła uciec. Nie mogła się aportować. Nie miała magii. Równie dobrze mogli ponownie nałożyć atrament na jej ramię i przywiązać do posiadłości.

Bill wyglądał, jakby znów zamierzał sięgnąć po jej dłoń, ale odwróciła się gwałtownie.

Hermiona spojrzała na kafelki. 

— Uzdrowicielu Tamor, jestem zmęczona. — I naprawdę tak było. Wyczerpanie pulsowało jej pod powiekami. — Chciałabym teraz wrócić do swojego pokoju.

Nastąpiła długa pauza – a potem Uzdrowiciel Tamor wystąpił do przodu. 

— Oczywiście, panno Granger.

— Przepraszam, że ściągnęłam cię tu aż z Aten, Bill — powiedziała stanowczo. — Prześlij reszcie moje pozdrowienia.

Bill nic nie powiedział, patrząc, jak przeszła obok niego, podążając za Uzdrowicielem Tamorem w stronę wind. Drzwi się otworzyły. Weszli do środka, a mężczyzna nacisnął guzik czwartego piętra – Oddział im. Janusa Thickeya.

Jej umysł był odrętwiały, kiedy Uzdrowiciel odprowadzał ją do jej pokoju, obiecując, że przyjdzie do niej rano.

Podziękowała mu. Drzwi zamknęły się z kliknięciem. A chwilę później rzucono na nie zaklęcie blokujące.

Hermiona wpatrywała się w Proroka i pozostałości zamku w Edynburgu, gdy zastanawiała się nad swoimi możliwościami.

Mogła wypatrywać oznak nieostrożności i potencjalnych dróg ucieczki. Spróbować wymknąć się z Oliverem w środku nocy.

Albo…

Mogła wyjść w świetle dnia z wysoko uniesioną głową. Pokazać im, że nie docenili jej woli walki.

Hermiona podeszła do okna, patrząc na mugolski Londyn.

Najpierw uśpij ich czujność – a potem zaatakuj.


3 komentarze:

  1. Czułam, że zrobią z Hermiony psychicznie chorą z jakimś syndromem sztokholmskim, ale to jest aż śmieszne… Naprawdę myślą, że Hermiona stamtąd nie wyjdzie? Że jak stłumią jej magię, to ona przestanie walczyć i pozwoli im sobie wmówić, że oni mają rację. Szlag mnie trafiał jak czytałam o Zakonie w Manacled, ale tutaj wkurwiają mnie całkiem porównywalnie 😡 Nie dostała choćby możliwości wytłumaczenia się, pokazania im swoich wspomnień o tym, że Malfoyowie traktowali ją w dobry sposób. Cóż, pewnie i tak by w to nie uwierzyli, tylko stwierdziliby, że ktoś majstrował przy jej wspomnieniach… Boże, jak ja miałam ochotę im wywalić gonga za to, że skrępowali Narcyzę, że nie pozwolili wytłumaczyć się Hermionie, że zabili Teo i że zamknęli Olivera i Hermionę na oddziale umysłowo chorych… Dosłownie wszystkich ich za to nienawidzę, a najbardziej chyba Billa, że jeszcze przyklaskuje jakimś cholernym testom, jakby Hermiona faktycznie była chora. Jestem ciekawa, jak Hermiona ich załatwi, a wiem, że na pewno to zrobi. Liczę, że to będzie coś epickiego

    OdpowiedzUsuń
  2. Co za szuje, bez niej by się im nie udało!

    OdpowiedzUsuń