Tym razem Hermiona to przyznaje: jest banalna. Banalna w swoich wypiekach, wertowaniu książek i tworzeniu przepisów. Zmieniła się w kłębek nerwów – ze wszystkich możliwych powodów, akurat przez chłopca – i nie ma pojęcia, co począć.
Wie, że pierwszym krokiem do wyzdrowienia jest przyznanie, że ma się problem. Więc poświęca całą niedzielę na pogrążanie się w zamieszaniu i frustracji. Piecze, czyta, ignoruje telefony od Ginny. I wybacza sobie to, że mamrocze pod nosem przez cały dzień, pracując nad mieszanką emocji, która wydaje się rosnąć za każdym razem, gdy myśli o Draconie Malfoyu.
Co się dzieje, do diabła? — pyta się więcej niż jeden raz. — Czym my, do licha, jesteśmy?
Czy dawni wrogowie z dzieciństwa zostali znajomymi? Czeladnikami i cukiernikami? Partnerami w rozwiązywaniu problemu alkoholowego Dracona? Czy byli… przyjaciółmi?
A może czymś więcej?
A może całkowicie jej odbiło i nie ma nawet „ich”? Cały ten bałagan niemal zmusza ją do zrobienia tego, co rozważała już przed pierwszą lekcją pieczenia: rzucić w cholerę to całe Tour De PTSD, swoją karierę i wszystkie przyjaźnie (prawdziwe, pseudo lub inne), a następnie przenieść się na tropikalną wyspę z toną książek. Oczywiście jej mózg umieszcza na tej wyspie również limonki i cała pętla zaczyna się od nowa.
W poniedziałek rano Hermiona odpycha cały ten chaos w głąb swojego mózgu, by skupić się wyłącznie na swobodach obywatelskich olbrzymów. Spędza większość dnia na przygotowywaniu projektu ustaw, kłócąc się o różne kwestie prawne z urzędnikami z Departamentu Regulacji i Kontroli Magicznych Stworzeń. W międzyczasie wysyła do Hagrida kolejne listy z zapytaniami o kilka drobniejszych aspektów dotyczących – powiedzmy z powodu braku lepszego określenia – etyki olbrzymów. Tak jak miała nadzieję, projekt staje się naprawdę absorbujący i tej nocy Hermiona faktycznie śpi w Ministerstwie. Opuszcza swoje biurko tylko na kilka minut następnego ranka, aby przebrać się w toalecie w nowe szaty i rzucić szybkie zaklęcie odświeżające na swoje zęby. Potem z nową siłą wraca do praw olbrzymów.
Późnym wtorkowym wieczorem uznaje swoją misję za sukces. Kwestia Dracona Malfoya prawie w ogóle nie przyszła jej do głowy, a Hermiona wraca do domu, wykończona i w pełni gotowa na najdłuższą kąpiel w swoim życiu. Dlatego jest też całkowicie nieprzygotowana na widok Plejadesa siedzącego dumnie na oparciu jej sofy.
Sądząc po małej stercie piór na poduszkach pod nim, ptak czeka już od jakiegoś czasu. A jeśli to nie pióra go zdradzają, w jego dużych, pomarańczowych oczach pojawia się oskarżycielski błysk.
Hermiona natychmiast upuszcza swoją torbę i podbiega do niego. Fizycznie ptak wydaje się w porządku; jest po prostu lekko przygaszony. Dziewczyna głaszcze więc jego pióra, mówiąc mu, że jest piękny i cierpliwy. Początkowo Plejades odwraca się od niej, cały w słusznym oburzeniu. Jej uwadze nie umyka jednak, że jego głowa wkrótce obraca się, poddając pieszczotliwym ruchom jej palców. Plejades pozwala jej uspokajać go jeszcze przez chwilę, aż najwyraźniej poczuje, że są kwita. Następnie zmienia lekko swoją pozycję, by Hermiona mogła odebrać przesyłkę, jaką jej przyniósł.
Nie musi otwierać koperty, żeby odgadnąć, co jest w niej zawarte. Ale i tak to robi, na dodatek z delikatnością, której do końca nie pojmuje. Wewnątrz znajduje ten sam bogaty pergamin z tą samą piękną kaligrafią, która głosi:
Draco Malfoy ma zaszczyt serdecznie zaprosić Hermionę Granger
Na kolację, mającą odbyć się w najbliższą sobotę 25 marca 2000 roku
W zastępstwie ich zwykłych sobotnich zajęć
Posiłek serwowany równo o 20.00
Mała Jadalnia, Drugie Piętro, Dwór Malfoyów
Nakreślona drobniejszymi literami pod treścią zaproszenia, jedna linijka mówi: Kolację przygotuje Draco Malfoy. Merlinie dopomóż.
Hermiona wciąż uśmiecha się przy tym ostatnim zdaniu, gdy cały tekst znika i zostaje zastąpiony następującym:
Ubiór półformalny, Granger.
Sądzę, że posiadasz coś więcej niż tylko dzianiny i te ujmujące tenisówki, które zawsze nosisz?
— Nie — mówi do zaproszenia. Jej uśmiech rozszerza się, gdy jego słowa zmieniają się w nowy zestaw wersów, tym razem nakreślonych ściślejszym i mniej ozdobnym pismem.
Maevy się tego domyśliła, panienko.
Maevy przybędzie do mieszkania panienki w sobotę o 18:00. By pomóc.
Proszę panienko, spróbuj wcześniej zrobić coś z tymi włosami.
W tym Maevy nie potrafi pomóc.
Notatka skrzatki znika, ponownie zastąpiona przez staranną kaligrafię Draco.
Przepraszam za to, Granger, ale możesz winić tylko siebie.
I te swoje organizacje dotyczące praw skrzatów domowych i tak dalej.
Widzimy się w sobotę?
Po tym ostatnim fragmencie to niezwykle rozmowne zaproszenie znika na kilka sekund. Następnie przechodzi w coś, co wydaje się być kartą odpowiedzi. Hermiona biegnie po swoje pióro, zapisuje entuzjastyczne „tak” i swój adres, aby Maevy mogła aportować się w pobliżu, po czym wsuwa pergamin z powrotem do koperty.
Plejades nie potrzebuje dalszych instrukcji. Chwyta kopertę w swoje szpony, wydziobuje kilka smakołyków z dłoni Hermiony i wylatuje przez okno dla sów. Gdy Hermiona patrzy, jak ptak oddala się na tle wieczornego nieba, uświadamia sobie, że właśnie otrzymała odpowiedź na jedno ze swoich pytań.
Zatem przyjaciele. W najgorszym wypadku przyjaciele.
***
Nie chodzi o to, że Hermiona nie ufa Maevy, ale….
Hermiona nie ufa Maevy.
Skrzatka bez wątpienia ma jak najlepsze intencje i Merlin dobrze wie, że Hermionie przydałaby się jej pomoc. Zwłaszcza, że „Hermiona Granger” i „ubiór półformalny” tylko trzy razy tworzyły to samo zdanie – z czego pierwszy raz zaskutkował znalezieniem języka Wiktora Kruma w jej gardle, a drugi rękami Cormaca McLaggena na jej tyłku. Ale prawdę mówiąc, Maevy zdaje się wiedzieć o wiele więcej o modzie niż Hermiona, która uważa ten fakt za odrobinę onieśmielający.
Dlatego sobotniego wieczora zaraz po przejściu przez frontowe drzwi mieszkania Hermiony, Maevy widzi Ginny i ogromny stos pożyczonych od niej sukienek leżący na kanapie. Ku uldze Hermiony, Maevy z zachwytem klaszcze w dłonie na ten widok.
— Jak miło! Panienka przyprowadziła słynną Ginny Weasley, żeby Maevy mogła ją poznać!
Ginny chichocze.
— Słynną Ginny Weasley? Naprawdę?
— O tak — zachwyca się Maevy. — Panienka Weasley jest całkiem sławna. Naprawde całkiem sławna.
— Skąd znasz Ginny, Maevy? — pyta Hermiona, siadając na jednym z foteli ustawionych po bokach jej sofy.
— Oczywiście z Proroka Codziennego. I z tego cudownego artykułu w Tygodniku Czarownica o zbliżającym się ślubie panny Weasley.
Ginny robi zdziwioną minę.
— Malfoy pozwala skrzatom domowym czytać Proroka?
W tym momencie Maevy wyniośle pociąga nosem i kładzie swoją drobną dłoń na biodrze. Dopiero wtedy Ginny zauważa strój skrzatki: kolejny wystawny fioletowy garnitur, taki z mocno haftowaną czerwono-czarną kamizelką, która idealnie pasuje do czerwonych czółenek. Kalkulując w głowie niezwykle wysoki koszt takiego stroju, z ust Ginny wypływa cichy gwizd.
— Przepraszam, Maevy. Nie chciałam cię urazić, przysięgam.
— Bez obrazy, panienko Weasley. — Maevy z zapałem zaciera dłonie. — A teraz zobaczmy, jakie wspaniałości przyniosłaś dziś wieczorem pannie Granger!
Hermiona opada z powrotem na fotel, gdy mała skrzatka i Ginny radośnie przekopują się przez stos ubrań leżący na kanapie. Kolejne kreacje są unoszone, rozważane i odrzucane na boki z taką prędkością, że Hermiona zaczyna się zastanawiać, czy nie powinna po prostu założyć na siebie pierwszej lepszej dzianinowej sukienki jak każdy rozsądny człowiek.
Wreszcie Ginny wyciąga ze stosu coś, co spełnia wysokie standardy Maevy. To dość prosta sukienka: kaszmirowa o głębokim, ciemnogranatowym odcieniu, z długimi rękawami i dopasowanym do sylwetki dołem. Jest w niej nawet ukryta kieszeń na różdżkę. Dekolt opada ciut za nisko jak na gust Hermiony, ale darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda.
— Jest cudowna, Gin — mówi Hermiona, przesuwając palcami po miękkiej tkaninie. — Skąd ją masz?
— Właściwie to od Fleur. Ostatnio daje mi mnóstwo rzeczy, bo rzekomo „nie ma na to figury po dziecku”.
— Czy Fleur nie powinna zawsze mieć idealnej figury? Jest po części Wilą, a one prawie się nie starzeją.
Ginny wzrusza ramionami.
— Prawdopodobnie. Ale kim jestem, żeby kłócić się z ciężarną kobietą?
— Kim jest którakolwiek z nas, aby kłócić się o tę sukienkę? — oznajmia Maevy, głaszcząc kaszmir wraz z Hermioną. — Teraz… buty?
Hermiona chwyta za jedyne eleganckie buty, jakie posiada – parę czarnych, kocich szpilek – i podaje je skrzatce. Maevy tylko kręci głową z frustracją.
— Pan Draco jest wyższy od ciebie o głowę — narzeka skrzatka. — Nie są wystarczająco wysokie, nie są nawet blisko.
— Dla kogo? Dla niego czy dla mnie?
— Oczywiście, że dla ciebie, panienko. Jak inaczej masz go pocałować?
Maevy jest obrazem czystej niewinności, ale Hermiona prawie połyka własny język. Ginny blednie pod swoimi piegami, a jej spojrzenie wędruje między Maevy i Hermioną, jakby te grały w tenisa. Wreszcie Hermionie udaje się wydusić odpowiedź.
— Kto powiedział coś o całowaniu?
Maevy z obojętnością macha ręką.
— Nikt. Ale Maevy nie jest ślepa.
— Ślepa na co?
Ginny zadaje pytanie, i to jakże zwyczajnym tonem. Ale przesuwa się też na sam brzeg swojego siedzenia, jakby nawet ten jeden centymetr miał wpłynąć na jej zdolność usłyszenia odpowiedzi skrzatki. Hermiona też nachyla się do przodu, wbijając dłonie w podłokietniki fotela. Maevy nie wyczuwa jednak napięcia, które ogarnęło pokój; jest zbyt zajęta oglądaniem butów, porównując je do materiału sukienki z grymasem niesmaku.
— Panienka Granger jest jedną z niewielu czarownic, które odwiedziły pana Draco w ciągu ostatnich trzech lat — mówi z roztargnieniem Maevy. — Poza tą okropną Pansy Parkinson i mdłymi siostrami Greengrass.
— Maevy! — Hermiona wzdycha, ale skrzatka tylko wzrusza ramionami.
— Przepraszam, panienko. Ale odkąd Ministerstwo uwolniło Maevy z… jak zwał to ten dokument? Niewoli? Maevy mówi to, co myśli.
— Cóż, to… dobrze. Naprawdę wspaniale.
— Może tak, a może nie. Tak czy inaczej, Maevy była bardzo zadowolona ze spotkania z panienką Granger w zeszłym miesiącu. Ale Maevy jest nawet bardziej zadowolona ze sposobu, w jaki panicz Draco patrzy na panienkę Granger.
Ginny unosi jedną brew, patrząc na małą skrzatkę.
— Czyli jak?
— Panicz Draco patrzy na panienkę Granger — mówi Maevy — jak tonący patrzy na powietrze.
Ginny i Hermiona wymieniają nerwowe spojrzenia. Podczas gdy Maevy nadal przygląda się butom i sukience, czarownice angażują się w gorącą wymianę szeptów.
— Jak powietrze? Jak powietrze, Hermiono?
— To tylko dlatego, że mu pomagam. To wszystko.
— Niby jak, usta-usta?
— Ginny!
— Hermiono!
Hermiona rumieni się, macha gorączkowo rękami i stanowczo odmawia przyjęcia do wiadomości sugestii Maevy.
— On... on walczy, Ginny. Tak jak my wszyscy. Jak... no cóż, tak jak ja, niezależnie od tego, czy ktoś to we mnie dostrzega, czy nie. Draco kogoś potrzebuje, a teraz chcę być tą osobą. Muszę być tą osobą. Dla mnie, a nie tylko dla niego. Czy to… myślisz, że to coś złego, Gin? Bądź szczera.
— Czy on nadal nadużywa alkoholu?
— Nie sądzę. Ale nie mam pewności.
Ginny uważnie przygląda się swojej przyjaciółce, a potem kiwa głową.
— To wcale nie jest nic złego. Tak sądzę.
Przerywa im triumfalny chichot Maevy, a dwie czarownice odwracają się w samą porę, by zobaczyć, jak buty Hermiony przemieniają się w parę wysokich, czarnych, aksamitnych czółenek. Kiedy skrzatka podnosi wzrok znad swojego dzieła, jej oczy błyszczą pełne radości.
— A teraz panienko, jeśli chodzi o włosy…
***
Za kwadrans ósma Maevy oznajmia, że Hermiona jest prawie gotowa. Ginny i skrzatka cofają się, by podziwiać swoją wspólną pracę: dopasowaną sukienkę, przemienione buty, misterną sieć błyszczących szpilek podtrzymujących górną połowę loków Hermiony. I lekkie machnięcie śliwkowej szminki, którego żadna ilość protestów Hermiony nie była w stanie powstrzymać.
— Dobra robota, panno Weasley! — zachwyca się Maevy. — Wygląda na to, że nie bez powodu jesteś sławna.
— Cóż, nie jestem pewna, czy Prorok Codzienny miał na myśli fryzury albo makijaż, kiedy ochrzcił mnie i Hermionę bohaterkami wojennymi.
— W takim razie jesteście czarownicami o wielu talentach.
Obie kobiety się śmieją, a Ginny podchodzi do kominka, żeby opuścić mieszkanie przyjaciółki. Zanim bierze w garść porcję proszku Fiuu, zamyka Hermionę w mocnym uścisku i szepcze:
— Kocham cię. I ufam ci, wiesz?
Po chwili Ginny znika w błysku szmaragdowozielonego pyłu. Hermiona przez dłuższą chwilę wpatruje się w puste palenisko, a potem obraca się w stronę Maevy.
Skrzatka wyciąga ku niej swoją małą rączkę.
— Dwór Malfoyów, panienko?
Z nerwowym skinieniem głowy i cichą modlitwą Hermiona chwyta Maevy za rękę i razem aportują się z głuchym trzaskiem.
❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuńRobi się ciekawie 😀😀😀
OdpowiedzUsuń