Dwa dni później Hermiona stawia czoła swoim zwykłym poniedziałkowym zadaniom z czymś w rodzaju ulgi w sercu. W końcu otrzymała pozwolenie od Kingsleya na opracowanie nowego pakietu przepisów dotyczących Praw dla Olbrzymów (pozwolenie, które z pewnością nie ma nic wspólnego z pewnym ciastkiem z kwiatów pomarańczy, na sto procent). Co więcej, Cormac McLaggen w niewytłumaczalny sposób zrozumiał znaczenie swojej pasty z bakalii jako to, czym rzeczywiście miała ona być: ostatecznym i całkowitym odrzuceniem jego zalotów. Ale prawdziwą wisienką na torcie, było, że jej Tour De PTSD wydawało się dobiec końca.
To prawda, że jej ostatnia wizyta nie poszła zgodnie z planem. W końcu była gotowa stawić czoła także Lucjuszowi i Narcyzie Malfoy. W pełni gotowa na ich nieszczere przeprosiny, za te wszystkie nieprzyjemności sprzed dwóch lat, kochanie. Doszliśmy do zrozumienia, że szlam… przepraszam, kochanie, wszyscy nazywacie się teraz mugolakami, prawda? Cóż, dowiedzieliśmy się, że twój gatunek jest tak samo przydatny światu jak czarownice i czarodzieje czystej krwi. Jedna czy dwie łyżeczki arszeniku do twojej herbaty, panno Granger?
Hermiona nie ma złudzeń, że starsi Malfoyowie poradziliby sobie z jej wizytą z taką samą prostotą jak Teo Nott. Niewątpliwie zaserwowaliby jej kilka komplementów przepełnionych drwinami i obrzydzeniem. Z drugiej strony Hermiona oczekiwała takiego samego traktowania ze strony Draco. A to, co od niego otrzymała, było… cóż, inne. To niekoniecznie ciepłe, ale też nie nienawistne powitanie.
Tak czy inaczej. Ich dziwna interakcja nie sprawiła, że Hermiona zwątpiła w dokonanie tego, po co udała się do Dworu Malfoyów. Jej głównym celem podczas Tour De PTSD było po prostu dostarczenie każdemu czegoś pysznego, przygotowanego specjalnie dla tej osoby, a także zaoferowanie wysłuchania, jeśli zajdzie taka potrzeba. W pewnym sensie wysłuchała Dracona Malfoya, więc Tour De PTSD zakończyła umiarkowanym sukcesem.
Jej zdaniem sprawa była zamknięta.
Ta opinia nie zmienia się aż do poniedziałkowego popołudnia, kiedy do jej biura wlatuje potężny szary puchacz w towarzystwie kilku – już skromniejszych w swoich rozmiarach – sów należących do Ministerstwa.
Ogromna sowa, taka jak ta, nie jest sama w sobie w Ministerstwie czymś niezwykłym. Hermiona zauważyła już z pewnym niepokojem, że sowy z każdym rokiem stają się coraz większe, co często koreluje w odwrotnej proporcji do zasobów bankowej krypty właściciela wspomnianej sowy. To dziwny trend, co do którego ma szczerą nadzieję, że wkrótce zniknie choćby z powodu samego zapachu. Tym, co wyróżnia tę ogromną sowę, jest jednak to, że nosi na szyi obręcz z polerowanego mosiądzu. Z reguły większość sów nie poddałaby się takim upiększeniom.
Ptak zręcznie ląduje na skraju jej biurka i czeka z nieskończoną cierpliwością, podczas gdy inne sowy zrzucają paczki na blat i odlatują. W przeciwieństwie do swoich towarzyszy, ta sowa nie zostawia na biurku Hermiony niesionego ze sobą listu. Zamiast tego obserwuje dziewczynę jakby w poszukiwaniu jej następnego ruchu. Po chwili ciszy, podczas której czarownica i ptak patrzą na siebie nieufnie, Hermiona wyciąga rękę do jego szyi. Jej ruchy są niepewne, w domyśle prosząc stworzenie o pozwolenie. Sowa faktycznie kiwa głową na znak zgody, więc Hermiona chwyta za mała zawieszkę przymocowaną do obręczy ptaka.
Plejades, czyta. Od słynnej gromady gwiazd.
Hermiona marszczy brwi na to imię, zanim w jej umyśle świta zrozumienie. Puszcza zawieszkę, by wyciągnąć zwój pergaminu z pętli wokół nogi Plejadesa. Potem bez najmniejszej niechęci rozkłada pergamin na swoim biurku. Na środku nakreślona jest pojedyncza linia prostych, dobrze wyćwiczonych liter, tak cienkich, że są praktycznie podręcznikowym przykładem perfekcyjnej kaligrafii. Co ma sens, biorąc pod uwagę nienaganne wychowanie nadawcy wiadomości. Wiadomość po prostu brzmi:
Dlaczego cztery?
Bez podpisu. Oczywiście.
Hermiona mogłaby udawać, że nie wie, kto to wysłał. Mogłaby też udawać, że nie wie, do jakich „czterech” nadawca się odnosi. Oba rozwiązania sprawdziłyby się doskonale w zamian za wysłanie jej sowy z tak zwięzłym, aroganckim listem.
Zamiast tego Hermiona wyciąga pióro i odpowiada bezpośrednio pod jego pytaniem:
Jedna szarlotka dla każdego – twojego ojca, twojej matki, ciebie i mnie. Ale biorąc pod uwagę twoje przemówienie, postanowiłam oddać ci swoją porcję. W duchu pojednania.
Uśmiecha się przy tym ostatnim fragmencie, zanim użyje różdżki do wysuszenia atramentu. Następnie zwija pergamin i wręcza Plajadesowi wraz z kilkoma smakołykami.
— Odpowiedź nie jest konieczna — nuci mu, kiedy ptak nadstawia jej do pogłaskania główkę pełną sfatygowanych piór. — I nie masz potrzeby tu wracać.
Jej dotyk najwyraźniej sprawia mu przyjemność, ponieważ Plejades wydaje z siebie radosny pisk, po czym wylatuje z jej biura. Hermiona obserwuje jego lot z przedziwną mieszanką emocji: podziwem dla tak wielkiej sowy; irytacją na właściciela; i rezygnacją na myśl o możliwości, że jej Tour De PTSD mogło się jednak jeszcze nie skończyć.
***
Wygląda na to, że Plejades nie przyjmuje rozkazów Hermiony Granger. To dość oczywiste, kiedy tej nocy przybywa do jej mieszkania. Później, ignorując wszelkie polecenia, by pozostać na parapecie, wlatuje do środka i ląduje na jej gołej, wyciągniętej stopie. Jej noga zwisa z krawędzi fotela i kusi ją, żeby go zrzucić; sowa jest rzeczywiście tak ciężka, na jaką wygląda. Ale jakoś podejrzewa, że nie byłby to najlepszy ruch z – jak mówi nauka – drapieżnym ptakiem. Drapieżnym ptakiem rodziny arystokratów, oczywiście.
— Wiesz, że już dawno po przyzwoitych godzinach działania sowiej poczty — beszta go. — Żaden szanujący się ptak nie powinien zostać przyłapany na dostarczaniu wiadomości po godzinie 22:00.
Plejades przechyla swoją dużą głowę na bok i patrzy na nią, nieruchomiejąc.
— Masz rację — wzdycha. — To ja jestem tą głupią, która zostawiła otwarte okno. W lutym. Praktycznie błagam się o niezapowiedzianą korespondencję.
Plejades pohukuje na znak zgody i przeskakuje do jej łydki, aż dociera do krawędzi jej koszuli nocnej. Hermiona kilka razy głaszcze go po czubku głowy, zanim ptak upuszcza małą przesyłkę na jej kolana. Tym razem to nie zwój. To pełnoprawna koperta z jej pełnym imieniem doskonale wykaligrafowanym na samym przodzie.
Brązowe oczy Hermiony przeskakują ku dużym, pomarańczowym ślepiom ptaka.
— Czy powinnam to otworzyć? — szepcze. Szept dodaje wszystkiemu nutkę teatralności, ale Hermiona wypowiada słowa w ten sposób celowo, bo szczerze mówiąc nawet nie wie, co robić. Plejades wydaje z siebie kolejne zachęcające pohukiwanie, więc dziewczyna wsuwa palec pod klapkę koperty i otwiera ją.
Ze środka wysuwa się mały kwadrat grubego papieru w odcieniu kości słoniowej i Hermiona trzyma go delikatnie między dwoma palcami. Większość zaproszeń ślubnych nie jest nawet w połowie aż tak wystawna, więc notuje sobie w pamięci, żeby pokazać to później Ginny. Oczywiście treść tego zaproszenia może wywołać kilka uniesień brwi. Szczególnie fragment, w którym Draco Malfoy serdecznie zaprasza ją, Hermionę Granger, na herbatę we wtorek 29 lutego. Jutro. W Dworze Malfoyów. O 18:00. On wie, że to dość późna godzina na herbatę, ale w końcu Hermiona pracuje w Ministerstwie, prawda?
— Żebyś wiedział, że muszę pracować — deklaruje ze złością do notatki lub do Plejadesa, nie jest do końca pewna. — Nie jestem jakimś błękitnokrwistym bachorem żyjącym z funduszu powierniczego, wielkie dzięki za przypomnienie.
Oczywiście oczy Plejadesa wydają się odpowiadać. Ale jesteś kimś, kto lubi herbatę. I rozwiązywanie skomplikowanych zagadek psychologicznych, takich jak motyw byłego Śmierciożercy, który wysłał ci dwie wiadomości w ciągu jednego dnia. Jedna z nich zawierała nawet żarcik, na litość Merlina.
— Masz rację — mówi Hermiona sowie, sięgając do koszyka obok krzesła. Wyciąga zapasowy kawałek pergaminu i dodatkowe pióro, po czym kreśli odpowiedź:
Tak. Poproszę o nakrycie dla dwojga, nie dla czworga.
Przyznaje, że niezbyt subtelna prośba, by jego rodzice do nich nie dołączali, jest trochę niegrzeczna. Ale nie czuje się gotowa na spotkanie z Lucjuszem i Narcyzą Malfoy. Zanim Hermiona zdąży pożałować, że zgodziła się na to szaleństwo, list i kilka dodatkowych sowich smakołyków przedziera się przez ciemność, wracając z powrotem do rezydencji Malfoyów.
❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuńO kurczaki. Nigdy jakoś nie byłam fanką dramione i tak średnio przekonywało mnie ... cokolwiek z Draco i Hermioną, aż w końcu trafiłam tutaj i absolutnie przepadałam. Ogromnie dziękuję za całą twoją pracę! A to opowiadanie zaczyna się naprawdę mega ciekawie i nie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów D:
OdpowiedzUsuń