Dwór Malfoyów nie wyglądał do końca tak, jak go zapamiętała.

Musiała przyznać, że ostatnim razem widziała go w okolicy Wielkanocy na swoim jakby-siódmym-roku i była wtedy przerażona niemal do szaleństwa. Ale jest pewna, że ​​dziś Dwór to zupełnie inne miejsce.

Niektóre rzeczy wyglądały identycznie. Ogromny, szary dom wciąż zdobiły niekończące się wieżyczki i okna, a te imponujące rzędy żywopłotu wciąż okalały boki długiego podjazdu. Na początku Hermiona nie była w stanie określić różnicy ale potem ją dostrzegła.

Misterne, czarne wrota bram, które strzegły Dworu – te przesiąknięte setkami lat złowrogich zaklęć – zniknęły. Ich miejsce zajęła zupełnie zwyczajna brama z kutego żelaza. Taka, jaką można by zobaczyć przed każdym okazałym, starym domem na angielskiej wsi… gdyby oczywiście Dwór był mugolski.

Przez chwilę Hermiona zastanawia się, jak ją otworzyć. Przekłada pudełko do jednej ręki, biorąc do drugiej różdżkę, gotowa rzucić dowolną liczbę zaklęć, by zwrócić na siebie uwagę Malfoyów bez dotykania bramy.

Może szybki Sonorus?

Hej, Malfoy! Masz ochotę na słodycze? Ależ oczywiście, że tak, oślizgła fretko.

Może lepiej nie.

W obliczu normalności faktu istnienia takich bram – akurat przed Dworem Malfoyów, ze wszystkich możliwych miejsc – Hermiona czuje się dość zagubiona. Uczucie nie znika nawet w najmniejszym stopniu, gdy metaliczny głos woła do niej z czegoś, co przypomina elektryczny głośnik, który umieszczono z jednej strony bramy.

— Czy panienka potrzebuje pomocy? Panienka stoi tam już bardzo długo.

Hermiona potrzebuje kilku sekund, by zidentyfikować wysoki głosik jako należący do skrzata domowego, i dodatkową chwilę, by pozbyć się grymasu, który towarzyszy temu rozpoznaniu. Istnieje duża szansa, że ​​Malfoyowie mają ustawione zabezpieczenia ostrzegające ich o przypadkach Aportacji, a jeszcze większa szansa jest na to, że ​​obserwują ją teraz z okien swojego ogromnego domu. Nie powinna szturmować tego miejsca z osądzającym spojrzeniem i kilkoma trafnymi słowami o niesprawiedliwości wobec skrzatów domowych. Nie, jeśli chce zakończyć tę wizytę we właściwy sposób.

Żonglując przedmiotami w swoich rękach, Hermiona naciska mały przycisk pod głośnikiem. 

— Ja… ja…

Jej umysł staje się absurdalnie pusty, zanim wyrzuca z siebie wszystko na zaledwie dwóch oddechach.

— Jestem-Hermiona-Granger-i-przyniosłam-coś-dla-Malfoyów — wyrzuca z siebie, a potem dodaje: — Coś-dla-wszystkich-Malfoyów-nie-tylko-dla-Draco.

Dyszy pod koniec swojego przemówienia, absolutnie przerażona samą sobą. Ponad dwa miesiące przygotowań kompletnie przekreślone już u prostych, szarych bram. Już ma się stąd aportować w gorzkim upokorzeniu, kiedy z głośnika dobiega inny głos. Taki, który natychmiast rozpoznaje, głównie po tym, jak wiele razy w przeszłości już go słyszała.

— Granger?

Brzmi tak samo, myśli. Ale też inaczej. Zupełnie jak Dwór.

Może dlatego, że jego głos jest nieco głębszy niż ostatnim razem, gdy nazwał ją tym paskudnym epitetem. A może to tylko zniekształcenie przez głośnik interkomu. To może również wyjaśniać, dlaczego nie brzmi on pogardliwie, ale… jakby był rozbawiony?

Hermiona potrzebuje kilku sekund, aby się uspokoić, a potem ponownie wciska przycisk.

— Cześć, Malfoy. Jestem tu tylko po to… żeby podrzucić prezent. Czy mógłbyś otworzyć… hmm… cóż, może mógłbyś… usunąć osłony z…?

Słyszy coś, co wyraźnie brzmi jak śmiech – prawdziwy śmiech, a nie okrutny chichot.

— Już cię wpuszczam.

I tak po prostu bramy Dworu Malfoyów otwierają się z niskim, elektronicznym skowytem. Hermiona robi jeden niepewny krok, potem drugi, a następnie przemyka przez linię bramy, jakby wrota mogły ją ugryźć. Zdumiona, rzuca im przez ramię szybkie spojrzenie, widząc, jak elektryczny system przenosi je z powrotem na miejsce. Co nie ma sensu, bo… cóż, ponieważ magia. I Malfoyowie. I magia, do jasnej cholery.

Kiedy dociera do szerokich, frontowych schodów posiadłości, poci się mimo zimna, a jej włosy wymykają się z kucyka i zwijają w spektakularnie rozczochrany bałagan. Pomimo swojej misji pojednania i pokoju, po cichu przeklina wszystkie rody ziemiańskie i ich irracjonalne potrzeby budowy tak długich podjazdów, aby mogło to zastraszyć każdego gościa, który ma na myśli ich podbój.

I właśnie w tym rozczochranym, nieprzygotowanym stanie witają ją otwierające się, masywne, podwójne drzwi Dworu. Na początku Hermiona myśli, że nie ma tam nikogo, kto mógłby ją powitać i szybko mruga na widok pustki przed nią. Potem jej wzrok wędruje jednak w dół do skrzatki wdzięcznie uśmiechającej się z wnętrza holu.

— Chciałaby panienka wejść? — oferuje skrzatka, wskazując ręką do wnętrza Dworu. Hermiona kiwa głową i podąża za zaproszeniem, zastanawiając się w pewnej, jakimś cudem, jeszcze działającej części swojego mózgu, dlaczego skrzatka wydaje się być tak dobrze ubrana. Mała istotka ma na sobie czarną marynarkę i ołówkową spódniczkę, idealnie dopasowaną do jej proporcji, oraz najdrobniejsze czarne szpilki, jakie Hermiona kiedykolwiek widziała. Szmaragdowa broszka mruga do Hermiony z klapy skrzaciej marynarki.

— Witamy w Dworze Malfoyów — mówi uprzejmie skrzatka, zamykając podwójne drzwi i pogrążając pomieszczenie w półmroku. Skrzatka pstryka palcami i kilka żyrandoli oświetla cały, bogato zdobiony hol. — Maevy zabierze twój płaszcz, panienko.

Hermiona już ma zamiar zaprotestować przeciwko potencjalnemu oczekiwaniu, a także utracie wodoszczelnej i odpornej na desery tarczy. Ale ponownie rozważa swoją decyzję, gdy skrzatka rzuca jej surowe spojrzenie. Hermiona pochyla się, aby umożliwić skrzatce zdjęcie jej płaszcza i szalika, które małe stworzonko natychmiast chowa w szafie na płaszcze zamaskowanej jako zwykły panel w ścianie.

— Dziękuję — mówi Hermiona. — Nie musisz mi służyć, ale doceniam pomoc.

Skrzatka dziwnie się do niej uśmiecha. 

— Czy panienka jest w Dworze Malfoyów po raz pierwszy?

Żołądek Hermiony wiruje. Już ma odpowiedzieć, kiedy odpowiada za nią inny głos, gdzieś z głębi holu.

— Nie, Maevy, to nie jest pierwsza wizyta panny Granger w Dworze.

Hermiona odwraca się w kierunku dźwięku i widzi Dracona Malfoya wychodzącego zza rogu.

Nawet w ciemności blondyn porusza się z arystokratyczną łatwością, której zawsze zazdrościła mu w szkole. Jakby świat wiedział, że lepiej nie żądać od niego żadnego pośpiechu. Hermiona stara się zachować spokój, kontrolować szalejące tętno. Ale jej pierwsza obserwacja Malfoya od prawie dwóch lat sprawia, że reakcja „walcz lub uciekaj” próbuje przejąć nad nią kontrolę. Potrzebuje całej rezerwy swojej odwagi, by pozostać nieruchoma i normalnie oddychać. Musi sobie przypominać, że cała jej ciężka praca pójdzie na marne, jeśli odwróci się na pięcie i ucieknie. Albo jeśli rzuci na niego klątwę.

Może po prostu szybkie Densaugeo ze względu na stare czasy? Żeby zobaczyć jak wielkie może mieć kły?

Może lepiej nie.

Hermiona zmusza się do analizowania go, gdy się zbliża, jakby był diagramem zaklęć lub szczególnie skomplikowanym eliksirem. W jej analizie Draco Malfoy wygląda tak samo, jak zapamiętała – blady, z nienaturalnie jasnymi włosami i twarzą tak symetryczną i szlachecką, że to wręcz niesprawiedliwe. A jednak… coś jest inne.

Kiedy stał się taki wysoki? myśli, gdy chłopak podchodzi bliżej. A może to coś w jego twarzy? Coś się… zmieniło. Coś nie jest takie jak dawniej, a ona nie ma pojęcia co.

Draco zatrzymuje się zaledwie kilka metrów od niej i posyła jej pozbawiony poczucia humoru uśmiech z zaciśniętymi ustami.

— Niestety — mówi po chwili.

Hermiona mruga raz, dwa razy. To nawyk, który przejęła od Rona, gdy mierzy się z czymś, co nie do końca rozumie.

— Niestety? — ona powtarza.

Starannie kontrolowany uśmiech Draco znika. 

— Niestety nie jest to twoja pierwsza wizyta w Dworze.

Hermiona czuje, jak rumieniec zalewa jej policzki. Co jest strasznie ironiczne, biorąc pod uwagę, dlaczego chłopak jej nienawidzi. I co się z nią stało w tym domu prawie dwa lata temu. Bez żadnej świadomej prośby, jej oczy przesuwają się w prawo w kierunku frontowego salonu Dworu Malfoyów.

To piękny pokój, nawet stąd może to stwierdzić. Szerokie okna wpuszczają ciepłe światło z ogrodu, a przy ścianach stoją bezcenne, antyczne meble. Nowa kremowa tapicerka i tapeta o wiele lepiej pasują do tego pomieszczenia niż ciężkie szarości i czernie z jej wspomnień. Ale szczerze mówiąc, ostatnim razem gdy tutaj była, najlepszy widok miała głównie na sufit.

Jakby czytając jej w myślach, Draco porusza się szybko, by zasłonić widok na salon. To dziwnie miły gest. A może robi to, żeby uniknąć niezręcznej rozmowy. Tej o klątwach, sztyletach i szalonych ciotkach, które słusznie spotkał taki a nie inny los.

Niemal jakby na siłę Hermiona przesuwa wzrok od salonu z powrotem ku Draco. Postawa chłopaka jest swobodna: ramiona ściągnięte do tyłu, ręce w kieszeniach czarnych spodni, jakby nie miał w sobie ani grama troski o świat. Ale na jego szczęce jest pewna twardość, jakby ją zaciskał. Kiedy jej oczy spotykają się z jego, nagle dostrzega ona to, co jest w nim tak odmienne.

Wrogość.

Nie może jej dostrzec na jego twarzy pierwszy raz podczas ich dziesięcioletniej znajomości. Wokół jego ust pojawiły się nowe zmarszczki, a w okolicy oczodołów i skroni cień zmęczenia. Ale w jego jasnoszarych oczach nie widać ani grama nienawiści czy nawet drwiny. Tylko powściągliwość, ostrożność i… może najmniejsza nutka ciekawości? Ciężko jej to stwierdzić, ale samo w sobie jest to intrygujące.

Hermiona zawsze szczyciła się umiejętnością dość przenikliwego czytania z ludzi, ale Draco Malfoy to dla niej zagadka. Zwłaszcza po ich szóstej klasie w Hogwarcie. Z pewnością nie przewidziała tego, co nastąpiło pod koniec tamtego roku. Tak jak Draco, jeśli wierzyć zeznaniom Harry'ego na korzyść Malfoyów podczas procesów powojennych. Hermiona odmówiła przeczytania upiornych transkryptów z procesu, ale pomogła Harry'emu spisać i przećwiczyć jego zeznania, aż oboje byli w stanie recytować je z pamięci. Draco okazał się w nim znacznie bardziej ambiwalentnym czarnym charakterem, niż początkowo sądziła.

Dopiero teraz Draco grzecznie chrząka, kiedy Hermiona zdaje sobie sprawę, że przez cały ten czas się na niego gapiła. Rumieniec powraca na jej policzki ze zdwojoną siłą i spogląda ona w dół na swoje buty, pudełko i podłogę. Gdziekolwiek poza jego twarzą.

— Tak, cóż… — mówi niepewnie, wpatrując się desperacko w oczy małej Maevy. Skrzatka pokazuje jej zachęcające kciuki do góry, a Hermiona jest prawie pewna, że ​​chyba jednak w końcu przeznaczone jest jej umrzeć w tym Dworze. Tym razem ze wstydu. Ale kiedy ryzykuje kolejne małe spojrzenie na Draco, on wpatruje się w nią równie uważnie. Ciekawość w jego oczach robi się silniejsza. Podobnie jak ostrożność.

— Dlaczego tutaj jesteś, Hermiono? — pyta cicho.

Założyłaby się o każdy posiadany galeon, że Draco po raz pierwszy użył jej imienia. Pierwszy-pierwszy. To zbija ją z tropu, a jej umysł zaczyna bezwolnie wirować.

Tutaj? Dlaczego tutaj jestem? Dlaczego tak naprawdę ktokolwiek z nas tutaj jest? Czym dokładnie było tutaj?

Musi fizycznie potrząsnąć głową, żeby uciszyć te natrętne myśli. Gdyby mogła zobaczyć wyraz twarzy Draco, kiedy to robi – czego nie może, biorąc pod uwagę falowanie tych wszystkich ciemnych, niesfornych loków wokół jej twarzy – mogłaby dostrzec w jego oczach krótki błysk prawdziwego rozbawienia. Ale to wszystko znika, kiedy Hermiona w końcu na niego zerka.

W odpowiedzi unosi wyżej pudełko  pomiędzy nimi. 

— Pojednanie — mówi w końcu. — Pokój. Pod postacią wypieków.

U Draco pojawia się blady cień jego starego uśmieszku. 

— O tak. Słyszałem już o twojej… misji.

Hermiona marszczy brwi. 

— Naprawdę? Od kogo?

W tym momencie chłopak lekko prycha. Pochodzący od Millicenty Goyle dźwięk ten był zdecydowanie prostacki. Jednak u Dracona Malfoya to parsknięcie jest mniej więcej tak wyrafinowane, jak uroczysta recenzja dobrego rocznika wina z Bordeaux.

— Odwiedziłaś już chyba połowę Czarodziejskiej Anglii ze swoimi ciastami — ciągnie. — W tym większość ocalałych członków z dawnego Slytherinu. I spodziewasz się, że jeszcze nie słyszałem o tej twojej małej krucjacie?

Najwyraźniej to szydercze określenie – mała krucjata – jest wszystkim, czego Hermiona potrzebuje, aby odzyskać równowagę. Jedną z rąk chwyta za wstążkę na pudełeczku, podczas gdy drugą zaciska w pięść na biodrze. Wszystko, co może zrobić, to nie upuścić pudełka i nie szturchnąć go w ten głupi garnitur, jak robiła to, gdy byli dziećmi.

— Jeśli już wiedziałeś o mojej krucjacie, jak to pochlebnie ująłeś — syczy — to po cholerę mnie pytasz, co tutaj robię? Wiem, że zawsze byłeś drugi za mną, jeśli chodziło o stopnie, Malfoy, ale nie zdawałam sobie sprawy, że tak pilnie potrzebujesz powtórzeń.

Nozdrza Draco rozszerzają się ze złości i, ku jej zdumieniu, jego policzki czerwienieją. Kiedy jednak odpowiada, jego głos jest opanowany i neutralny. Cóż, przeważnie neutralny, biorąc pod uwagę fakt, że mówi przez zaciśnięte zęby.

— Po prostu zapytałem, co tutaj robisz, Granger, ponieważ odwiedziłaś już prawie każdą, inną, cholerną osobę, która walczyła na tej wojnie. I na początku zastanowiło mnie, że nawet Gregory pieprzony Goyle stał się odbiorcą jednego z twoich rzekomych kulinarnych arcydzieł, ale jakoś ja nie. Wtedy zrozumiałem, bardzo wyraźnie, że otrzymuję kolejną lekcję co do wielu błędów mojej przeszłości. Bym przypomniał sobie wszystkie te okropne rzeczy, które powiedziałem jako dziecko. I nie zapominajmy o jeszcze okropniejszych rzeczach, które zrobiłem. — Zerka przelotnie na salon, zanim te szare oczy spoglądają z powrotem w jej własne. — Albo w twoim przypadku okropnych rzeczy, których nie powstrzymałem, prawda? Więc nie ma znaczenia, że ​​nie mogę spać z powodu trzech cholernych lat pełnych koszmarów, że piję tak dużo, że trzęsą mi się ręce, kiedy tego nie robię ani że żałuję, że nie mogę cofnąć każdej, cholernej rzeczy, która wydarzyła się w tym domu dwa lata temu. Dla nikogo to nie ma znaczenia, rozumiesz? Bo to zawsze będzie tak jasne i oczywiste, bez względu na to, kim teraz jestem, bo jedyną, przeklętą rzeczą, na której wam zależy, jest to, kim byłem wtedy. A to, kim wtedy byłem, nie zasługuje na żadne ze wspaniałych, magicznych ciast Hermiony Granger.

Pod koniec tego przemówienia Draco wręcz dyszy. Dużo intensywniej niż wcześniej Hermiona dyszała pod jego bramą. Odczekuje ona kilka sekund, aby zobaczyć, czy chłopak ma coś więcej do dodania, ale najwyraźniej wylał już cały swój gniew i teraz wpatruje się w nią z mieszaniną frustracji i upokorzenia. Oboje stoją przez chwilę niczym zamrożeni w czasie, kiedy w końcu Hermiona pyta:

— Więc o to naprawdę chodzi? O ciasto?

Uśmiecha się bardzo słabo, aby dać mu znać, że się droczy. Tylko mu dokucza. Draco mruga, w podobny sposób jak ona, a potem krzywi się mocno.

— Dlaczego miałbym chcieć jednego z twoich przeklętych ciast? Mam od tego skrzaty domowe.

Hermiona zerka na Maevy, która podczas tej wymiany zdań przez cały czas stała w pobliżu, a teraz pokazuje dziewczynie kolejne zachęcające uniesienie kciuka. Hermiona zaciska usta i zerka na Draco.

— W takim razie dobrze, że nie zrobiłam ci żadnego ciasta.

Bez dalszych ceregieli podaje mu pudełko, które trzymała w ręce przez cały czas. Draco bezmyślnie chwyta za jego wstążki – srebrne, owinięte wokół tektury o pięknym odcieniu zieleni. Ruch ten potrząsa pokrywką pudełka, a ku nim unosi się kusząca woń cynamonu. Hermiona patrzy, jak Draco mimowolnie wdycha zapach i ukrywa swój szeroki uśmiech, spoglądając na skrzatkę.

— Maevy, czy byłabyś tak uprzejma i przyniosła mi mój płaszcz i szalik?

— Oczywiście, panienko.

W niecałą minutę Hermiona jest już w pełni ubrana. Odwraca się do Draco, który wciąż stoi nieruchomo pośrodku swojego holu, trzymając za sznurek pudełka, jakby ten był ogonem żmii.

— Prawdopodobnie mógłbyś użyć na nich zaklęcia rozgrzewającego — sugeruje, wskazując głową w kierunku pudełka. — I naprawdę są boskie z lodami waniliowymi. O ile masz jakieś.

Wygłosiwszy w ten sposób instrukcje, Hermiona obraca się na pięcie, wychodzi za drzwi, które Maevy tak pomocnie dla niej otworzyła, i kroczy długim podjazdem, nie oglądając się za siebie. Dopiero gdy jest już za bramą, w wyznaczonym punkcie do aportacji, zatrzymuje się.

Za opuszczonymi powiekami prawie widzi obraz czterech idealnie upieczonych tart ułożonych w pudełku, z których każda zawiera koncentryczne pierścienie z plasterków jabłek. Każdy krąg cienko pokrojonych owoców nakłada się na następny, tworząc kształt róży wielkości pięści, glazurowanej dzięki odpowiedniej proporcjom cynamonu, cukru i soku z cytryny. Hermiona pozwala jeszcze jednemu obrazowi podążyć za wizją ciastek: trzynastoletniemu Draconowi Malfoyowi, który pod koniec lunchu rozgląda się podstępnie po Wielkiej Sali, zanim wsadzi kilka dodatkowych jabłek do kieszeni swojej szaty.

Z tym ostatnim obrazem tańczącym pod jej zamkniętymi powiekami, Hermiona Granger pozwala sobie na ostatnie triumfalne westchnienie i teleportuje się, by po sekundzie stanąć w bezpiecznej ostoi własnego mieszkania.


1 komentarz: