Ponad głowami gruchających kobiet otaczających moją żonę, obok plam neutralnych żółci, zieleni i beży, tuż za stosem odrzuconych na bok kokardek, które zdaniem Pansy musimy zatrzymać, żeby zrobić z nich „kołyskę”, Blaise wygląda, jakby zasypiał na stojąco.

I tak, w rzeczy samej, on śpi.

Wszędzie, ale to wszędzie, rozpoznam Oculus Dolus. Jego oczy są skierowane na Ginny Potter, gdy ta snuje domysły dotyczące płci, daty urodzenia, wagi i reszty tych bzdur. Ale nie mruga. Opiera tylko głowę na swojej dłoni.

Nachylam się ku Pansy i szepczę: 

— Zabiorę Blaise'a na spacer, co myślisz? Albo na mocnego drinka.

Kiedy trącam Blaise'a w ramię, on podskakuje, odruchowo szarpiąc za szklankę bezalkoholowego soku z dyni.

— Miła drzemka?

— Draco, litości, jest dziesiąta rano. W weekend. — Pociera twarz. — Kto to wymyślił?

— Ginny Potter. I Pansy. Która wciąż ci nie wybaczyła.

— Wiem, wiem — mówi, kiedy wyprowadzam go z salonu i zmierzam do starego gabinetu mojego ojca, gdzie trzymane są same drogie rzeczy. Napełniam mu szklankę alkoholem. — Cieszysz się ostatkami swojej wolności?

— Staram się nie widzieć tego w ten sposób, ale tak, przypuszczam, że tak. — Upijam łyk ze swojej własnej szklanki.

— Cóż, na pewno nie będziesz już w stanie wyjść się ze mną na spontanicznego drinka w Londynie. Ale… — Blaise siada na starym krześle mojego ojca i wystawia nogi na blat biurka — możemy razem zabierać twojego bachora do parku. Może malec zechce spędzić dzień ze swoim ojcem chrzestnym w Miodowym Królestwie, żebym mógł kupić sobie jego miłość. Tego typu rzeczy.

Moje oczy kierują się ku niemu. 

— Właśnie o tym chciałbym z tobą porozmawiać. — Odstawiam szklankę na półkę. — Czy jest to coś, czym byłbyś zainteresowany?

— Rola ojca chrzestnego? — Blaise wykrzywia usta. — Myślałem, że jest mi to dane.

— No cóż, Granger oczywiście woli Pottera…

— Och, odwal się. Chyba nie chcesz, żeby Potter wpływał na twoje pomioty, prawda? Przez to wszystkie trafią do Gryffindoru — prycha. — Chcę tego. Wybierz mnie. Chcę tego. Zabiorę twojego bachora do parku, wepchnę go na huśtawkę i nauczę latać na miotle…

Przyglądam mu się. 

— Czy wiesz, kim jest ojciec chrzestny?

— No, takim zajebistym wujkiem.

Obraca się na krześle.

— Eee, nie — mówię, przeczesując palcami włosy. — Może jest w tym trochę mentoringu. Ale ojciec chrzestny bierze odpowiedzialność za dziecko w sytuacji, gdy coś stanie się Granger i mnie.

— Zgadza się. — Znowu się obraca.

— Ale tak wiesz… prawnie.

— Zgadza się. — Sączy swojego drinka.

— Czyli też pod kątem… adopcji.

Krzesło nagle się zatrzymuje. 

— Och. — Blaise wpatruje się w swoją szklankę. — Ale Weasley będzie matką chrzestną, tak? Żeby dzieciak mógł z nią zamieszkać.

Marszczę brwi, patrząc na niego. 

— A jeśli Potterowie zginą razem z nami? W jakimś tragicznym wypadku?

— Dobrze. Cóż, twoja matka…

— Ona też nie żyje.

— … może Pansy mogłaby…

— Pansy nie jest rodzicem chrzestnym.

Patrzę, jak beztroska opuszcza oczy Blaise'a a on bierze głęboki oddech.

— Posłuchaj, no dobra. Jeśli wszyscy zginiecie, ostatecznie mogę przejąć odpowiedzialność. — Macha ręką, po czym unosi brew. — Ale nie martw się, Draco. Jeśli kopniesz w kalendarz, ja się nią zaopiekuję.

Uśmiecham się. 

— Nią? Myślisz, że dziecko to dziewczynka?

— Nie, nie — mówi, trzepocząc w powietrzu dłonią, jakby próbował usunąć z rozmowy słowo „dziecko”. — Granger. — Uśmiecha się. — Jako ojciec chrzestny uroczyście przysięgam, że będę opiekować się twoją wdową. — Mruga. — Zadbam o wszystkie jej potrzeby.

Moje oko drży. 

— To nie jest rola ojca chrzestnego…

— Och, dopiszemy to do obowiązków.

Odwracam się na pięcie i wychodzę z pokoju. 

— Wybieramy Pottera.

— Ale ja jestem lepszy niż ktokolwiek inny, Draco! — woła za mną.


1 komentarz: