Było niedorzecznie ciepło. Idealna liczba chmur przepływała pod promieniującym słońcem. Wiązki światła odbijały się od powierzchni stawu, a te przeklęte pawie stroszyły swoje perfekcyjne piórka.
I oczywiście, ten idealny dzień musiał być idealnym dniem na ślub Draco Malfoya, mruczał pod nosem Teo.
Brunet stał sam w pobliżu werandy, obserwując, jak goście wchodzą po schodkach. Pansy była już w środku, przygotowując do ceremonii Granger i Weasleyównę. Blaise był świadkiem. A Greg nie został zaproszony. Teo wciąż zastanawiał się, jakim cudem on sam dostał zaproszenie.
Kiedy kremowa koperta dotarła do jego mieszkania za pomocą sowiej poczty, prawie cisnął ją w ogień. Chory żart – w to właśnie pogrywał sobie Draco.
Nie widział żadnego z nich od roku. Po bitwie, zesłaniu ojca do Azkabanu i zamrożeniu spadku, Teo spędził trochę czasu na podróżach, wykorzystując do tego pieniądze, jakie mu jeszcze zostały. Spędził kilka miesięcy wraz z Pansy we Francji, a po katastrofalnej próbie pozostania heteroseksualnym mężczyzną wyjechał do Amsterdamu.
Kiedy Draco został wypuszczony z Azkabanu i rozpoczął pracę w Ministerstwie, Teo przeczytał o tym w prasie, ale nie nawiązał kontaktu. Blaise napisał do niego raz w swoje urodziny, ale losy reszty znajomych śledził tylko w gazetach. Obserwował z Holandii, jak Rita Skeeter snuła śmieszną historię o Draco i Hermionie Granger i dopiero gdy Prorok wydrukował rzeczywiste zdjęcie z ich randki zakończonej pocałunkiem, naprawdę w to uwierzył.
Pomyślał o wysłaniu blondynowi listu z gratulacjami z okazji zaręczyn. Zastanawiał się, czy nie dać Blaise'owi znać, że wrócił z powrotem do Londynu, gdyby ten kiedykolwiek zechciał się napić. Myślał o wysłaniu sowy do Pansy z pochwałą sukcesu Kolekcji Parkinson majaczącej na okładkach wszystkich największych magazynów. Ale nigdy nie udało mu się zdobyć na odwagę, by zrobić którąkolwiek z tych rzeczy.
Kiedy więc otrzymał zaproszenie na ślub, od razu pomyślał, że Lucjusz musiał kogoś do tego zmusić. A i tak nie miało to najmniejszego sensu.
Więc był tutaj, czekając na odpowiedni moment, by zająć miejsce jak najdalej od Rona Weasleya.
— Piękny dzień, prawda? — rozbrzmiał zabarwiony szkockim akcentem głos po jego lewej stronie.
Teo odwrócił się i spojrzał kilka cali w górę, by ujrzeć Olivera Wooda stojącego przed nim w aureoli ze światła słonecznego, która malowała się nad jego głową. Przełknął ślinę.
— Prawda. — Głos Teo zaskrzeczał przy tym pojedynczym słowie. Chłopak odchrząknął. — Wood.
— Co robiłeś od… no cóż, od dnia końca świata. — Kiedy uśmiechnął się do niego, Teo poczuł to samo przyciąganie. To samo rozpaczliwe pragnienie, które mrowiło na jego skórze podczas trzeciego roku na meczu Slytherinu i Gryffindoru, gdy patrzył, jak kafel wślizguje się w uścisk Olivera.
— Podróżowałem. Nic wielkiego. — Teo oderwał od niego wzrok. — A ty?
— Bywam to tu, to tam. Trenuję kilka amatorskich drużyn w Quidditchu. Lekko ponad rok temu doznałem kontuzji kolana, więc nie mogę grać profesjonalnie.
— Eee, przykro mi.
— Ach, to nic wielkiego. — Oliver zapiął szaty i powiedział: — Będziesz siedział po stronie Malfoya, jak rozumiem?
— Ja… nie wiem. Chyba. Już chyba nikogo tu nie znam. — Teo pociągnął nosem i rozejrzał się, starając się wyglądać na bardziej zdystansowanego, niż się czuł.
— Ja też — powiedział Oliver. — Może usiądźmy z tyłu, co?
Teo spojrzał na niego. Wydawało się, że słońce płata mu figle, przebijając się przez włosy Olivera i oświetlając zarost. Nie mógł oderwać od tego wzroku. Kiwnął głową, zanim zdążył się nad tym choć trochę zastanowić.
Niespodziewana zmiana frontu 😉
OdpowiedzUsuńJakie to piękne. Uwielbiam połączenie twoich rzeczywistości ze Słusznego wyboru i aukcji
OdpowiedzUsuń