Czwartek, 2 marca 2000 - później
Chowa się przed deszczem, zrzuca buty, szalik, a ja się do niej uśmiecham. Spóźniona na lekcje tańca. Jak ośmiolatka, która desperacko nie chciała tu przyjść.
Kiedy widzi, że już tu siedzę, wzdycha, łapiąc dłonią za perły, jakbym był zabójcą z horroru.
— Co ty tutaj robisz? — charczy. — Czy wszystko... czy z twoim ojcem wszystko dobrze?
Myśli o mnie. Wyraz jej twarzy zmienił się z przerażenia przed potencjalnym morderstwem toporem do prawdziwego zmartwienia w 0,07 sekundy.
Wstaję i zanim zdołam odpowiedzieć, ona znów przechodzi do innej emocji.
— Chodzę na te zajęcia, Draco. — Wpatruje się we mnie. — Został mi tylko tydzień i zamierzam je skończyć. Spadek zostanie przeniesiony i to będzie wszystko. Zawarłam umowę.
Uparta, mała dziewucha.
Otwieram dla niej drzwi i wyciągam rękę, by zaprosić ją do środka.
— Panie przodem.
Wpatruje się we mnie przez chwilę, po czym wchodzi.
I słyszę, że ostre upomnienie płynie od strony gramofonu.
— Panno Granger, spóźniła się pani dwie minuty.
Merlinie, pieprzyć ten cholerny głos.
— Obawiam się, że to moja wina, panno Truesdale — mówię, a ta zasuszona, stara nietoperzyca odwraca się i jej twarz wykrzywia pełen zachwytu uśmiech.
— Młody panicz Malfoy! Co za cudowna niespodzianka. — Poprawia swoje siwe włosy i wsuwa rękę w moją, gdy całuję jej knykcie. — Brakowało nam ciebie.
— Miło mi to słyszeć — odwzajemniam flirt.
— Jak miewa się twoja matka? Tak mi przykro z powodu ataku na twojego ojca — wydyma wargi, a potem machnięciem ręki nastraja gramofon i Granger zostaje odesłana do drążka baletowego.
Odpowiadam z szacunkiem, wpatrując się w wieczorne wydanie Proroka leżące na jej stoliku. Z okładki majaczy do mnie zdjęcie mojej rodziny.
Musi wiedzieć, kto jej płaci, prawda? Musi wiedzieć, dlaczego musiała opuścić swoje zwykłe zajęcia i przeznaczyć ten czas na prywatne lekcje z dziewczyną mugolskiego pochodzenia.
Truesdale przywołuje zaklęciem krzesło, żebym mógł usiąść na przodzie pokoju, po czym sama sięga po własny stołek.
— Jeśli jest pan tutaj, aby sprawdzić jej postępy, panie Malfoy, z przykrością informuję, że potrzebuje znacznie więcej czasu i pracy, aby naprawdę mogła porównywać się z dziewczynami w jej wieku.
I oto jest.
Uśmiecham się na ten przytyk. I zastanawiam nad tym, czy niektóre z moich żartów i obelg, gdy byłem dzieckiem, zostały stłumione przez oglądanie jak Truesdale „naucza”.
Odwracam wzrok, by zobaczyć Granger w jej ostatecznym demi plié i grand plié, z kostkami wywiniętymi na zewnątrz i tyłkiem ześlizgującym się z linii.
I może jest w tym trochę prawdy.
Powstrzymuję uśmiech.
Truesdale wyczarowuje na podłodze schemat Walca Wiedeńskiego, prowadząc Granger przez formacje i zakręty. Jej policzki płoną jasno, gdy się potyka. Jej oczy udają, że nie istnieję.
— Widzi to pan, panie Malfoy? Jest nieskoncentrowana i nieskoordynowana.
Ty krowo. Wypchaj się.
— Hm. Może zbyt długo działa bez partnera — mówię.
Oczy Granger w końcu napotykają moje własne, gdy zbliżam się do niej. Znowu widzę w niej ten strach przed zabójstwem siekierą…
— Eee, nie znam jeszcze do końca kroków…
— Chodź, Granger — szepczę. — Pozwól, że poprowadzę.
Biorę ją w ramiona, jedną rękę układając wzdłuż jej pleców, a drugą sunąc po jej dłoni. Jest spięta, już w trybie potencjalnej walki lub ucieczki. Patrzy w dół na nasze stopy, a jej oczy krążą wokół śladów, którymi musi podążać.
— Popatrz na mnie — mówię. Zaufaj mi.
Spogląda na mnie i szybujemy.
Moje stopy prowadzą nas, ręką pcham albo szarpię jej żebra, wzrok utkwiony ma we mnie. Wstrzymuje oddech, gdy nas obracam, a jej oczy pogłębiają się, jak tunele, przez które mogę przejść tanecznym krokiem.
W niczym nie przypomina to Legilimencji. A jednak jest w tym coś podobnego. Jakbym łączył się z nią w ten sposób. Czuję zaufanie, którym mnie darzy. I poczucie nicości między nami. Żadnej przestrzeni, cegieł ani potworów. Żadnych nieporozumień ani założeń. Żadnej krwi i wojny.
A kiedy muzyka cichnie i Truesdale prostuje kręgosłup i łokcie, Granger zostaje w moich ramionach, w moich oczach, wpuszczając mnie w swoją duszę i szukając mojej pod wszystkimi pajęczynami i cieniami.
Muzyka rozbrzmiewa ponownie. A kiedy ona radzi sobie z tańcem lepiej niż wcześniej, obracam ją pod ramieniem. Potyka się, ale wraca do mnie z łatwością. Jej oczy są szeroko otwarte i zdziwione, śmieje się.
I widzę wirującą niebieską sukienkę. I dziewczynę śmiejąca się, kiedy wpada na swojego partnera. Chichoczącą i szczęśliwą.
Truesdale, oczywiście, musi mieć z tym jakiś zasrany problem.
— Na parkiecie nie ma miejsca na śmiech, panno Granger. — A potem dodaje pod nosem: — Doskonała robota.
Przechodzimy przez kilka innych tańców i stylów, testując moją pamięć tak samo jak i jej własną. Ufa mi. Obserwuje mnie. Jej oczy pozostają na moich, nie dryfując ku naszym stopom ani ku Truesdale.
A potem z gramofonu rozbrzmiewa melodia Walca Francuskiego. Granger patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, jakby był to nasz własny, prywatny żart. Jakbyśmy znali się od lat i ktoś właśnie poruszył jakąś nic nie znaczącą drobnostkę, a my po prostu uśmiechamy się do siebie ponad herbatą.
Kłaniam się jej. Ona się uśmiecha. A kiedy dyga, pięknie, miarowo i nisko, nie odrywa ode mnie wzroku i to tak, jakbyśmy już zawsze mieli się spotykać w ten sposób, w tym właśnie tańcu.
Unosi się w moich ramionach i widać, że ten taniec był ćwiczony przez nią o wiele częściej. Przewiduje moje kroki, zamiast pozwolić mi dać popchnąć się tam, gdzie powinna. Unosi własną rękę, żeby się pod nią zakręcić. Nie ściska mojej dłoni, kiedy zapomina kroki. Zamiast tego po prostu muska moją skórę.
Rozstajemy się, a ona uśmiecha się do mnie w odbiciach luster, kiedy witamy się z naszym wyimaginowanymi, nowymi partnerami. Unoszę dłoń, obserwując ją, myśląc o tym, że mnie nie dotknie. Nawet po tym, jak znajdę sposób, by ją okrążyć, znajdę ścieżkę, która mnie do niej doprowadzi, choć nie mam prawa tam być. O tym, że skradnę jej oddech z nadzieją, że zdołam wydobyć z niej więcej, a jedyne, co będzie miała odwagę zrobić, to zbliżyć swoją dłoń do mojej.
Mimo, że chciałaby coś więcej.
Dzielna, mała lwica wciąż czeka, aż wąż zaatakuje.
Śmieje się, wyrywając mnie z zamyślenia, a kiedy kręcimy się dookoła naszych wyimaginowanych partnerów, przez chwilę stajemy naprzeciwko siebie, oddzielnie, po dwóch różnych stronach sali. A ona chichocze.
Jej chichot jest zaraźliwy niczym smocza ospa. Uśmiecham się do niej, tak bardzo kochając ten perlisty dźwięk.
— Panno Granger. Skup się na swoim nowym partnerze.
Ona śmieje się wprost, a ja uśmiecham się do niej.
Truesdale zaczyna od metaforycznej symboliki tańca i widzę, że oczy Granger stają się matowe, tak samo jak w klasie Trelawney, kiedy musiała trzymać język za zębami.
— Nowy partner w walcu francuskim oznacza koniec naszych młodzieńczych eskapad — świergoli Truesdale z drugiego końca sali, ponad melodią płynącą z gramofonu. Granger na raz-dwa-trzy wraca do mnie, a ja unoszę dłoń, zwróconą w jej stronę. — A kiedy wracasz do swojego pierwotnego partnera, oznacza to, że porzuciłaś wszystkich innych i wybrałaś swojego partnera na całe życie.
Coś się zmienia w jej oczach. Mruga, patrząc na mnie, słysząc symbolikę Truesdale.
Unoszę rękę, odwracam się twarzą do niej, ofiarowując jej siebie. Wybierając ją.
Bo czekam na nią całe życie.
Unosi rękę i patrzy mi w oczy, przyciskając skórę do mojej.
Okręcamy się, poruszając się dookoła siebie, połączeni. Wreszcie.
Wracamy do początku układu. Nasze ręce opadają. Kłaniam się. Ona dyga. I mógłbym teraz uklęknąć na jedno kolano, opierając się wyłącznie na spojrzeniu w jej oczach.
— Zadowalająco, panno Granger.
Mruga, odrywając ode mnie wzrok. I nasza chwila mija.
Truesdale oferuje jej propozycję zajęć z dwunastolatkami w okresie letnim, aby uzupełnić poziom, na którym obecnie jest. Uśmiecham się do czarnych podłóg, podczas gdy Granger robi się pomarańczowa z wściekłości.
Wychodzimy na korytarz i mówię:
— Co jak co, ale myślę, że jesteś na poziomie czternastolatek. Co najmniej.
Ona wpatruje się we mnie, a wyraz jej oczy jest tak samo skwaszony jak jej uśmiech.
Patrzę, jak zdejmuje buty i zarzuca szalik na szyję. Chcę zabrać ja do domu. Chcę móc tańczyć z nią w inny, o wiele w bardziej znajomy sposób, w którym jest znacznie bardziej wyćwiczona.
Ale mam pewne rzeczy do zrobienia.
— Czy ty i Monsieur DuBois zawsze spotykacie się w tej samej kawiarni?
Spogląda na mnie zaskoczona.
— Eee… tak, przeważnie. Dlaczego?
Ignoruję pytanie.
— A z Madame Bernard pijacie herbatę w tej francuskiej restauracji?
Teraz robi się już podejrzliwa.
— Tak, dlaczego pytasz?
Uśmiecham się do niej. Szalik powiewa wokół jej ramion i muszę znów ją dotknąć.
— Tak jak powiedziałem. — Moje palce wplatają jej szalik w płaszcz, a knykcie muskają rozgrzaną szyję. — Zbyt długo działasz bez partnera.
Patrzy na mnie, a ja uśmiecham się, wychodząc ze studia i kierując się do Ministerstwa.
***
Piątek, 3 marca 2000
Kiedy drzwi się otwierają, w progu stoi Monika Wilkins/Jean Granger, uśmiechając się delikatnie. Jej spojrzenie sunie powoli po mojej twarzy.
— Czy mogę panu jakoś pomóc? — pyta z miłym uśmiechem.
A mój żołądek zalewa kwas.
Jestem za późno.
Ona już mnie nawet nie rozpoznaje.
Czuję suchość w gardle i nie potrafię nawet zacząć jej wyjaśniać, kim jestem.
Wendell pojawia się za nią.
— Ach! Drake! — Trzyma ją za ramiona, pocierając je czule. — Kochanie, pamiętasz Drake'a? Zatrzymał się w naszym sklepie. Samotnie pojechał na miesiąc miodowy, pamiętasz?
Wendell kiwa głową przez jej ramię, znacząco unosząc brwi. On mnie pamięta, ale chce, żebym przy niej działał powoli.
Monika wyciąga rękę.
— Przepraszam, nie do końca pamiętam. — Uśmiecha się. — Monika Wilkins. Miło mi cię poznać.
Przełykam, chwytam ją za ręką i dostrzegam bandaż owinięty wokół jej dłoni.
— Czy jest tu doktor Flanders? — pytam Wendella. Zastanawiam się, czy mężczyzna odkrył już swoje prawdziwe imię.
— Tak, oczywiście. — Wendell zaprasza mnie do środka, a ja ignoruję sposób, w jaki Monika stoi o sekundę za długo w progu, zanim zamknie drzwi.
Doktor Flanders zmywa naczynia po śniadaniu. Uśmiecha się szeroko, jakby mnie oczekiwał. Podczas gdy Wendell sadza Monikę przed telewizorem w salonie, ja zwracam się do doktora Flandersa.
— Co z nią nie tak?
— To wszystko jest częścią procesu, panie Malfoy. Na pewno będą nawroty.
— Czy to moja wina? — pytam, patrząc, jak Monika wpatruje się w pilota.
Flanders kładzie dłoń na moim ramieniu.
— Nie? Nie. — Kręci głową. — Umysł jest specyficzną siecią. Nawet gdybyśmy posunęli się do przodu z myślodsiewnią, i tak mogłaby się cofnąć. — Poprawia okulary i dodaje: — Przykro mi, panie Malfoy. Przypuszczam, że nie powinienem z góry zakładać, że chciałbyś, żeby do twojego mózgu wkradli się nieznajomi.
Ach, czemu nie. To sama przyjemność.
— Co z jej ręką?
Flanders spogląda w dół.
— Obawiam się, że to moja wina. Robiła dla nas herbatę i się poparzyła. Nie powinienem był pozwalać jej na używanie kuchenki. I nie mogę jej uleczyć za pomocą zaklęć, dopóki nie przypomni sobie o istnieniu magii, więc…
Patrzę, jak Monika chichocze przy telewizorze. Wendell uśmiecha się do niej.
— Wendell pamięta?
— Tak, on radzi sobie całkiem nieźle. Właściwie, to Henry. Przypomniał sobie swoje imię.
Henry i Jean Granger.
— Czego ode mnie potrzebujesz? — pytam.
Flanders mówi:
— Cokolwiek zechcesz mi dać. — Posyła mi miły uśmiech.
Patrzę, jak Jean Granger przykłada dłoń do skroni, marszcząc na coś brwi.
— Oczywiście — mówię. I powtarzam słowa ich córki. — Cokolwiek zechcą.
***
Resztę dnia spędzam z Grangerami, wychylając kolejne fiolki Eliksiru Pieprzowego, jakby to były cukierki. Tuż przed obiadem chwytam za świstoklik i wracam do Wielkiej Brytanii, kieruję się do kawiarni na rogu i wchodzę do biura na piętnaście minut przed dziewiątą z kubkiem ciepłej kawy dla Granger.
Kładę go na jej biurku i mówię Carrie, że cały dzień będę poza biurem.
Wpadam z powrotem na podwórko Grangerów, kiedy Jean i Henry nakładają na talerze kotlety jagnięce.
— Jak tam twój telefon? — pyta Jean, biorąc mój płaszcz.
— Wspaniale, dziękuję. Wszyscy z Wielkiej Brytanii was pozdrawiają. — Uśmiecham się do doktora Flandersa.
Podczas zmywania naczyń – oczywiście za pomocą magii, której Doktor Flanders nie pochwala, więc odwraca uwagę Jean od kuchni – Henry zwraca się do Jean.
— Moniko, kochanie. Myślę, że doktor Flanders i Drake mają nam do pokazania coś naprawdę ekscytującego.
Henry spogląda na mnie, a ja szybko chwytam naczynie wiszące nad zlewem.
— Och, naprawdę? Co to takiego? — pyta kobieta.
Flanders uśmiecha się.
— To coś jak film. Ale jest w tej misce. — Kładzie myślodsiewnię na stole w jadalni. — Drake pokaże wam, jak to działa.
Wpatruję się w falującą ciecz. Nadal mi się to nie podoba. Henry jest gotowy, ale Jean? Wygląda przez okno, nawet gdy zadaje jej się bezpośrednie pytanie. Śmieje się z ciszy. I ma problemy z podstawowymi funkcjami motorycznymi. Przez kilka minut trzymała pilota do góry nogami, naciskając "guziki" na odwrót. Zapomniała, jak trzymać widelec podczas kolacji. Henry musiał pokroić jej kotleta.
Ale Flanders mówi, że jej mózg próbuje walczyć z nowymi informacjami. Za każdym razem, gdy pojawia się chwila nawrotu, on uśmiecha się, wyjaśniając mi, że ona chce pamiętać, ale zaklęcie pamięci walczy z jej własną wolą.
Nie podoba mi się to. Zaraz znowu wyląduje w łazience, zamknięta przed nami, z mężem klęczącym po drugiej stronie drzwi. W tym momencie nawet nie pamięta, że kiedyś miała córkę.
— Co za dziwny wynalazek — mówi Jean, wpatrując się w myślodsiewnię. Wycieram ręce, kiedy patrzy na mnie i mówi: — Ty to stworzyłeś, Draco?
Mrugam.
Draco, nie Drake.
Uśmiecha się do mnie i widzę oczy jej córki.
— Nie do końca. — Mój głos jest wątły. Odchrząkuję. — Ale możesz mnie zobaczyć w środku. Eee, w tym filmie.
— Och, jak fajnie! — rozpromienia się kobieta.
Podchodzę do szafki, w której trzymamy fiolki. Doktor Flanders powiedział, że powinniśmy zacząć powoli. Coś bez akcji, bez konfliktu. Tylko ona. Najlepiej bez magii.
Palce mi drżą, kiedy zdejmuję z półki fiolkę z napisem „Styczeń 1995”. Przecież nie będę mogli czytać mi w myślach. Po prostu zobaczą fizyczny moment. Flanders wyjaśnia im, że rzeczy mogą wyglądać realnie, ale nie będą w stanie na nie wpłynąć. Ludzie w filmie nie będą mogli ich zobaczyć.
Jean trochę się śmieje.
— Co za głupotka. Oczywiście, że nie.
Odwracam się w stronę myślodsiewni i zanim zdołam się nad czymkolwiek zastanowić, wlewam srebrne kosmyki do miski.
Henry, Jean i ja nachylamy się do przodu, a biblioteka Hogwartu nabiera ostrości.
Stoję pośrodku, wpatrując się w samego siebie, siedzącego przy stole w kącie, ciężko pracującego nad wypracowaniem.
Jean wzdycha po mojej lewej stronie.
— Och, kochanie!
Prawie, jakbym słyszał Granger, młodsza wersja mnie unosi głowę w górę i patrzy przez nas na drugą stronę pomieszczenia.
Odwracam się. Henry wpatruje się w ogromną bibliotekę oczami błyszczącymi z podziwu. Jean z uśmiechem obserwuje młodszego mnie.
A za nimi siedzi krzaczastowłosa i wszechwiedząca dziewczyna, badająca złote jajo. Wskazuję, żeby się odwrócili i ją zobaczyli.
Henry zaciska usta, szybko wciągając powietrze. Jean tylko przechyla głowę na widok córki. Obserwuję wyraz twarzy kobiety. Prosty uśmiech.
Hermiona siada z powrotem na krześle i podnosi niebieskie Pióro Cukrowe. Rumienię się, patrząc w dół na kamienną posadzkę biblioteki Hogwartu, przypominając sobie, że przecież nie mogą czytać mi w myślach.
Henry chichocze. Unoszę wzrok, obserwując, jak patrzy na swoją córkę. Kręci głową i szepcze pod nosem:
— …zepsuje sobie zęby. — Nachyla się ku mnie i pyta: — Ile ona ma lat?
— Piętnaście — odpowiadam automatycznie.
Zachęcam ich do zbliżenia się. Jean podchodzi dość szybko, ale Henry robi powolne kroki, krążąc wokół stołu.
— Urocza — mruczy uprzejmie Jean, kiedy Hermiona próbuje pisać niewłaściwym piórem, podskakując i wciągając cukierka do ust, jednocześnie gryzmoląc coś tym prawdziwym.
I coś chorobliwego ściska mi wnętrzności. Odwracam się i patrzę, jak młodszy ja pilnie ją obserwuję. Chcąc ujrzeć pierwszy moment, w którym świadomie pomyślałem o jej ustach.
I prawie się chwieję. Widzę to surowe pragnienie na mojej twarzy. Sposób, w jaki szybko oblizuję usta, chwytając za własne pióro.
Patrzę z przerażeniem, jak młodsza wersja mnie ją obserwuje. Nie znam tu jeszcze Oklumencji. Nie istnieje nic, co mogłoby mnie przed nią uchronić. Tylko otwarta fiksacja.
Czekam, aż ten chłopak oderwie od niej oczy, będzie wyglądał na zawstydzonego, ale on tylko się na nią gapi.
Zawsze zastanawiałem się, jak Blaise to rozgryzł. A teraz jest to dla mnie po prostu obrzydliwie oczywiste.
Odrywam wzrok, gdy młodsza wersja mnie ponownie zwilża usta. Wpatruję się w swoje stopy, czuję się sfrustrowany, podły i bezradny.
Podnoszę wzrok, gotów wycofać się ze wspomnienia, i widzę Jean Granger, obserwującą chłopca w kącie pożądającego ich własnej córki. Czuję, jak rumieniec pokrywa moje policzki i szyję i na swoje szczęście odwracam się do Henry'ego, wciąż wpatrującego się w jego córkę.
Jean uśmiecha się do mnie, wskazuje na Hermionę i mówi:
— Czy to twoja narzeczona?
Mięśnie mi zastygają. Gapię się na nią, aż w końcu przypominam sobie, że taka była przecież moja przykrywka. Młody mężczyzna z Wielkiej Brytanii udający się samotnie w podróż poślubną.
Zanim jestem w stanie odpowiedzieć, pochyla się i szepcze:
— Wydaje się, że ją lubisz.
Oj tak. Podobnie jak wszyscy inni.
Zamykam oczy, pocierając szczękę.
Jean chichocze. Otwieram oczy i patrzę, jak Hermiona podnosi wzrok, przyłapuję mnie na gapieniu się, a nastoletni ja szybko się odwraca, ocierając usta i rumieniąc się.
— Ona też cię lubi — mówi Jean. Przewracam oczami, a ona mówi: — Tak mi powiedziała.
Henry patrzy na swoją żonę. Ja czekam z dudniącym sercem.
Brwi Jean łączą się ze sobą, a ona na chwilę odwraca wzrok. Następnie wraca spojrzeniem do Hermiony.
— Wendell — mówi, wpatrując się w córkę nieufnym wzrokiem. — Kto to taki?
Henry podchodzi do niej i chwyta ją za ramię.
— Ona ma na imię Hermiona.
Jean mruży oczy i cofa się.
— Chciałabym iść. Czy możemy już iść do domu?
Zostawiamy wspomnienie za sobą.
Jean musi się położyć.
A Henry przygląda mi się przez resztę nocy.
***
Niedziela, 5 marca 2000
Spędzam weekend wpadając na lekcje Granger, flirtując z Monsieur DuBois i mrugając do Madame Bernard. Żegnam się z Granger po każdym spotkaniu i wracam do Australii.
Jean przechodzi swój przełom w sobotę, podczas gdy Henry lekko się cofa.
To niesamowicie frustrujące, patrzeć, jak robią jeden krok do przodu i dwa do tyłu.
Do niedzieli wieczorem wydają się myśleć w tym samym tempie. Znają swoje prawdziwe imiona. Wiedzą, że mają córkę o imieniu Hermiona. Henry nie wie nic więcej, ale Jean pamięta ją, gdy ta miała sześć lat i uczyła się jeździć na rowerze.
— Otarła sobie kolano i płakała godzinami. Naprawdę nie pamiętasz, Henry?
W takich chwilach Henry łatwo się frustruje. A doktor Flanders musi dawkować im Koktajl przed każdą sesją.
To już czas, aby zobaczyli ją na różnych etapach życia i w różnych stanach emocjonalnych.
Wyjmuję fiolkę z szafki, którą z miłością nazwałem „Plaskacz” i wlewam zawartość do myślodsiewni.
Patrzę, jak Ganger idzie w moim kierunku, kiedy uśmiecham się do niej. Uderza mnie w twarz.
Śmieję się z siebie, podczas gdy Jean wciąga ostro powietrze, gotowa ukarać córkę. Nadal chichoczę, kiedy wycofujemy się ze wspomnienia.
Pokazuję im Bal Bożonarodzeniowy i staram się nie zwracać uwagi na moje dawne ja, pozwalając im patrzeć, jak Granger tańczy i śmieje się z Krumem. Jean nachyla się ku mnie, gdy patrzę, jak dawny ja dąsam się w kącie z Pansy uwieszoną mi na ramieniu.
— Kim jest ten umięśniony chłopiec? — mówi, wskazując niejasno na Kruma. — To nie ty ją tutaj zabrałeś?
Uśmiecham się i przełykam.
— Nie, ja… — Patrzę na dawnego siebie, wpatrującego się w nią z obrzydzeniem i zastanawiającego się, czy szlama dolała coś do naszego soku dyniowego przy śniadaniu. — Byłem idiotą. — Chichoczę.
Jean obejmuje mnie ramieniem.
— Dobre rzeczy przychodzą do tych, którzy na nie czekają.
***
Poniedziałek, 6 marca 2000
Rano mnie nie rozpoznają.
Doktor Flanders uspokaja ich i odprowadza mnie do drzwi, mówiąc, że wszystko jest w normie. Ma skontaktować się ze mną za kilka dni.
Jednak jedyne, co słyszę w swojej głowie, gdy zmierzam do zaułka, gdzie mógłbym użyć świstoklika, to drżący głos Jean pytającej mnie, kim jestem i czego chcę.
Ale zapytali, gdzie jest ich córka.
Wracam do Dworu i po raz pierwszy od dwóch dni widzę swoje łóżko.
Tylko sekundy dzielą mnie od wypicia porcji Eliksiru Bezsennego Snu, kiedy Łzawka wpada do mojej sypialni.
— Panicz Draco! Pani się martwi! Nie było cię w domu przez cały weekend!
Przewracam oczami, wzdycham i kładę fiolkę z powrotem na komodzie. Idę za małą skrzatką do salonu, w którym mama czyta książkę. Nie odrywa oczu od kartki.
— Och. Żyjesz. Wspaniale.
— Mamo. — Kiwam jej głową.
— Od trzech dni oddaję biednym twoje porcje obiadowe. Robi się tu coś w rodzaju jadłodajni.
— Czyżbyś osobiście rozdawała innym jedzenie? — Moja brew podjeżdża do góry.
Unosi lekko wzrok znad książki.
— Twój ojciec został dziś rano przeniesiony z powrotem do Azkabanu.
— W porządku.
— Znalazłeś Hermionę w czwartek wieczorem?
Przytakuję.
— Pogodziliście się?
Przytakuję.
Marszczy brwi.
— Więc?
— Więc co? — Wzruszam ramionami. — Pogodziliśmy się. Przed nami bardzo ważny tydzień. — Wpatruję się w dywan, szurając po nim butami. — Ja… pracuję nad pewnym projektem dla niej. — Patrzę na mamę, a ona czeka, aż będę kontynuował. — Byłem w Australii. Pracuję z lekarzem, aby cofnąć urok zapomnienia na jej rodzicach.
Trzepocze rzęsami i bierze powolny oddech.
— Czy to działa? Jesteś pewien, że lekarz wie, co robi?
Myślę o Jean, która ciasno owija się szlafrokiem, patrząc na mnie jak na intruza. Przełykam.
— Tak. — Odwracam wzrok. — To wspaniali ludzie. Nie mogę się doczekać, aż w końcu ich poznasz.
Matka nuci.
— Cóż, jeśli to jest twój as w rękawie, to przynajmniej tyle mogę ci dać.
Wyciąga z szat małe, złote pudełko, otwiera je i kładzie na stoliku.
Pierścionek zaręczynowy Malfoyów błyszczy przed moimi oczami.
— Pozbawiony wszelkich klątw — mówi.
Wpatruję się w niego i potrząsam głową, by nie widzieć obrazu klejnotów na jej palcu.
— To nie… nie potrzebuję tego. Jeszcze nie. — Zaciskam usta. — Pamiętasz, co powiedziała. Ona tego nie chce.
Matka przechyla głowę. Zamyka pudełko z pierścionkiem, wstaje i przechodzi obok mnie.
— Myślę, że byłbyś zaskoczony odpowiedzią, gdybyś ją po prostu zapytał.
Wciska mi pudełko w dłoń i zostawia mnie samego w salonie.
***
Poniedziałek, 6 marca 2000
Drzwi windy się otwierają, a ona unosi kąciki ust, gdy jej wzrok pada na mnie.
— Dzień dobry, panie Malfoy — mruczy, zabierając kubek pełen kawy z moich ciepłych palców i pozwalając mi odprowadzić się do jej biura.
— Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić, zanim udamy się do Ministerstwa?
— Nie — odpowiada. — Muszę tylko zebrać swoje dokumenty.
— Zajmę się dziś Skeeter. Nie zawracaj sobie nią głowy.
Kiwa głową.
— Dwadzieścia minut?
Znika w swoim gabinecie, jej ramię muska moje własne.
Kiedy po nią przychodzę, jest znacznie bardziej niespokojna. Blaise ją odwiedza i rzucam mu zaciekawione spojrzenie, kiedy ona nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z żadnym z nas i kieruje się do windy.
Waterstone, Granger i ja ruszamy do punktu aportacyjnego, a potem do głównego wejścia do Ministerstwa i sal sądowych. Teraz jest dla mnie jasne, że Waterstone nie rozumie w pełni sygnałów społecznych. Ciągle bełkocze coś o członkach Wizengamotu i ich rodzinach, czym się zajmowali i czy preferują bezpośredni kontakt wzrokowy.
A wszystko to coraz bardziej przytłacza Granger.
Mamy około dziesięciu minut, a ona wygląda, jakby koncentrował się tylko, na pozostaniu skupioną.
— Cornelio — przerywam, a Waterstone milknie. — Wiesz, co byłoby teraz najbardziej pomocne? — Posyłam jej firmowy uśmiech Malfoya. — Myślę, że wszyscy moglibyśmy się uspokoić, wiedząc, kiedy to wszystko się zacznie.
Waterstone patrzy na mnie, jakby właśnie wpadła na jakiś odkrywczy pomysł.
— Pójdę na górę i zobaczę, czy zdołam poobserwować Wizengamot i dowiedzieć się, kiedy przybędą, dobrze?
Oto i on.
— Dziękuję. Świetny pomysł.
Waterstone zostawia nas samych i jedzie windą na górę. Ja staję naprzeciwko Granger, opierając się o ścianę z rękami w kieszeniach. Ona przygryza wargę, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w kamienie przed nią.
— Niespokojna?
Ona tylko lekko chichocze.
Chyba tak.
Obserwuję, jak jej umysł pracuje. Poradzi sobie znakomicie. Zawsze radzi sobie znakomicie.
Pozwalam jej myśleć. Wpatruję się w jej buty, czule wspominając te brzydkie buciki z Ministerstwa, które miała na moim procesie i każdego dnia później. Pansy ubiera ją oczywiście w o wiele lepsze obuwie…
— Chcę z tobą być.
I te słowa mną wstrząsają. Nie mogę uwierzyć, że pochodzą właśnie od niej.
— Chcę pójść z tobą na randkę. Publicznie. Nie tylko na lunch w twoim biurze.
Przełykam bicie swojego serca, słuchając jej słów, próbując je zrozumieć.
— Chcę pokazać się z tobą przed całym M.C.G jako para i dowiedzieć się, co zrobić z Umową Miłosną i zasadami dotyczącymi randek…
Jej głos wibruje na wilgotnych kamieniach, cichy i pewny. Boję się, że jeśli uniosę wzrok, czar pryśnie, a ona zamilknie.
— Chcę iść z tobą na obiad i zostać sfotografowaną do Proroka. I trzymać się za ręce w drodze do punktu aportacji.
Jakbyśmy chcieli tego samego. Jakby nie było już między nami nic, więc dlaczego po prostu nie zrobimy tych rzeczy…
— Chcę znowu spędzić z tobą noc... każdą.
Tak. Przywiążę cię do łóżka.
— Chcę jeść cotygodniowe obiady z twoją matką…
Pokochałaby to.
— …i pozwolić Łzawce zrobić mi zupę dyniową…
Ta pieprzona zupa. Będziemy jeść ją każdego wieczora, jeśli właśnie tego chcesz.
— …i spędzać godziny w tej bibliotece…
Jej głos drży. I naprawdę powinien był wiedzieć, że biblioteka z pewnością ją podnieci. Powinienem był pokazać jej to miejsce już lata temu. Powinienem był dać jej klucze.
— Chcę być twoją żoną.
Moje gardło się zaciska. Moje oczy są suche. Nie mogę się ruszyć.
— I widzieć cię codziennie rano, poślubić cię w altanie i… i razem z tobą rządzić tym pieprzonym światem.
Gdzieś daleko gra muzyka, jakby w rytm jej głosu. Coś cichego i uroczego. Na karuzeli tańczą blade róże i barwinkowe błękity oraz aksamitny granat i złoty jedwab.
Lovegood miała rację. To kolory. Są wszędzie.
— I nie wiem, kiedy to zdążyło się tak pomieszać, nie wiem, jakim sposobem sprawy się tak pogmatwały. Ale to wszystko, czego kiedykolwiek chciałam.
Gdzie jest ten pierdolony pierścionek. Dlaczego nie mam go przy sobie. Powinienem nosić go przez cały czas.
Jej głos drży, gdy mówi dalej.
— Kiedy pytasz mnie, dlaczego zrobiłam to, co zrobiłam, chcę móc powiedzieć, że to dlatego, że cię kocham. — Czuję serce dudniące pod żebrami chcące wydostać się z mojej piersi. — Że wszystko było dla ciebie. Nigdy nie chodziło o „słuszny wybór”. — Śmieje się z samej siebie. — To dlatego, że cię kocham.
Nigdy bym nie sądził, że kiedykolwiek to powie. Nigdy nie myślałem, jak to wybrzmi w jej ustach, wypowiedziane tym głosem, który torturował mnie w snach i śpiewał do mnie, gdy miotałem się, krzycząc i płacząc w swoich koszmarach.
To taki piękny dźwięk. Jak za pierwszym razem, gdy słyszysz piosenkę, którą będziesz potem odtwarzać w myślach w nieustannym zapętleniu.
— I chcę cię poznać. — Ona wciąż mówi, a ja po prostu nie wiem, dlaczego jeszcze nie wpadliśmy sobie w ramiona. — Chcę wiedzieć o tobie wszystko. I rozumiem, że muszę zapytać, ale chcę móc zapytać. — Odchodzi od tematu. — Ale jeśli jest coś, czego nie możesz mi powiedzieć, nie w tej chwili, to może niech będzie to… sygnał ręką lub coś takiego. Mógłbyś pociągać za ucho…
Podskakuję, kiedy zdaję sobie sprawę, że ona tylko na mnie czeka. Że muszę przerwać ten bezsensowny monolog.
Poruszam się, bojąc się spojrzeć na jej twarz i ujrzeć, że mi się to wszystko śniło.
Ale po jej policzkach spływają łzy, jakby właśnie walczyła o życie. Podchodzę do niej, a ona oddycha głęboko, czekając.
— Zapytaj — błagam. — Zapytaj mnie teraz.
Patrzy mi głęboko w oczy i mówi:
— Dlaczego nie zidentyfikowałeś mnie tamtej nocy. W Dworze Malfoyów.
Robię ostatni krok, delikatnie opierając dłonie o ścianę po obu jej stronach. Ona odchyla głowę do tyłu, gotowa mnie pochłonąć.
Uśmiecham się do niej.
— To był słuszny wybór.
Mruga, wpatrzona we mnie. Na jej twarzy pojawia się powolny uśmiech. Łzy dalej płyną, a ona się śmieje. Unosi twarz w stronę sufitu i szepcze:
— Boże, nienawidzę cię.
Uśmiecham się.
— Ja też cię kocham, Granger.
To miało być trudne, prawda? A okazało się tak proste jak oddychanie.
Całuję ją, a ona trzyma mnie blisko. Oplatam ją ramionami, przyciągając do siebie. Jej usta wyciskają mokre pocałunki na moich własnych, aż wreszcie ona się cofa.
— Przepraszam. To było prawdopodobnie trochę za dużo. To… małżeństwo i zostawanie każdej nocy…
O nie, wcale, że nie, Granger.
— Och, nie wiem. Myślę, że altana powinna być dostępna w ten weekend.
Ona się śmieje. Jakbym żartował. I uśmiecham się do niej.
Dobiega nas dźwięk nadjeżdżającej windy. Całuję ją, po czym odciągam od niej ramiona.
Waterstone maszeruje korytarzem, ogłaszając, że już czas.
Granger ociera łzy z policzków, wyciera tusz do rzęs i podchodzi do dębowych drzwi. Spogląda na mnie, zanim zniknie w środku, uśmiechnięta i zarumieniona.
Promienna.
Drzwi się zamykają, a ja czekam.
Czekam na nią.
Bo czym może być kolejne kilka godzin po tej całej wieczności?
***
Idziemy na lunch, a ona szepcze mi do ucha. Próbuje zapłacić. Flirciara.
We wtorek udaję się z nią na herbatę do Madame Michele. Mała kobieta uśmiecha się do mnie kątem oka.
Teraz wszyscy się do mnie uśmiechają. Dziewczyny w biurze. Kelsey, który chyba od zawsze wiedział. Wszyscy uśmiechają się do swoich gazet, kiedy odprowadzam Granger do jej gabinetu lub eskortuję ją do windy w drodze na proces.
I ja uśmiecham się do nich w odpowiedzi.
W środę kończymy kolację w uroczym włoskim lokalu, a ona odwraca się do mnie z łagodnym wzrokiem i mówi:
— Chciałbyś wpaść do mnie na drinka?
Do jej mieszkania. Do jej łóżka z pościelą, która pachnie jak ona.
Wzdycham.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo, ale nie mogę. Jest coś, przez co muszę jeszcze dziś wieczorem wrócić do biura. — Kłamstwo przychodzi mi dość łatwo.
— Czy potrzebujesz pomocy?
Wpatruję się w nią, zaciskając szczękę, żeby nic jej nie powiedzieć.
— Jeszcze nie. Ale prawdopodobnie niedługo będę potrzebował.
Kiwa głową, a ja pochylam się nad nią, składając delikatny pocałunek na jej ustach. Jej palce śledzą moją szczękę, a ja odsuwam się, zanim się złamię i jednak spędzę z nią całą noc.
Kiedy znika, ja aportuję się na Heathrow.
***
Piątek, 10 marca 2000
Doktor Flanders i Grangerowie mieszkają w apartamencie hotelowym w pobliżu biura. Kiedy nie odprowadzam Granger do jej gabinetu ani nie eskortuję jej windą do sal Wizengamotu, spędzam czas z Grangerami.
Zachowali swoje wspomnienia już przez cztery dni. Przetrwali stres związany z mugolskimi podróżami (chociaż doktor Flanders zapewnia mnie, że wcale nie jest to aż tak stresujące, nadal nie jestem przekonany). Postanowili zamknąć Słodki Ząbek i wystawić lokal na sprzedaż, oficjalnie przenosząc się z powrotem do Wielkiej Brytanii.
Pozwolę rodzinie Grangerów zdecydować, czy chcą odzyskać swój stary dom, ale w międzyczasie wysyłam ekipę do mugolskiej dzielnicy, aby usunięto moją krew ze ścian i wymazano wszelką magię, jaką narzucono na dom.
Wizengamot głosuje za Polityką Wilkołaków. Oczywiście, że tak.
Ojciec napisał do mnie poprzedniego wieczoru, aby dać mi znać, że z całą pewnością większość rady zagłosuje na korzyść sprawy. A mniejszość to głupcy o słabych umysłach, którzy potrzebują tylko listu od właściwej osoby…
Przewracam oczami i wrzucam list w płomienie.
Kiedy Granger i ja w piątek po południu wracamy do biura, biorę ją za rękę, po czym wchodzimy razem do windy.
— Mam dla ciebie niespodziankę. — Merlinie, mam nadzieję, że to się uda.
— Dobrą niespodziankę?
Przytakuję.
— Byłem w szoku, słysząc dzisiaj, że jest już gotowa. — Doktor Flanders i ja mieliśmy to zrobić w niedzielę, ale powiedział, że już czas. — Więc chciałem, żebyś otrzymała ją teraz, na cześć swojego dzisiejszego triumfu w Wizengamocie.
— Dz-dziękuję — jąka się. — Nie wiem… nie wiem, co powiedzieć. To coś, co sam zrobiłeś?
— Nie. — Tylko poczekaj, głuptasie. — Raczej naprawiłem.
Ona się jednak nie poddaje. Więc mówię jej, żeby zrobiła sobie wolne popołudnie, co nie do końca się jej podoba.
Odchodzę od niej, żądając, aby poszła do swojego gabinetu i już nie wracała.
Biorę głęboki oddech, kiedy zaczynam zebranie personelu. Zaczynamy, jak tylko się aklimatyzuję. Mockridge zaczyna od naszych prognoz na drugi kwartał, całkiem zadowolony z faktu, że wpłynęły do nas już wszystkie raty spadku.
Myślę tylko o Programie Integracji Mugolaków i o tym, jak zebrać na niego pieniądze, kiedy drzwi do sali konferencyjnej otwierają się z trzaskiem.
Och, cholera.
Ona maszeruje ku mnie, ignorując każdą inną osobę w pokoju.
Coś poszło nie tak. Gdzie jest Flanders?
Sięga do mnie – by mnie udusić – i nagle jej usta opadają na moje, pochyla się ku mnie, unosząc nad moim ciałem. Moje dłonie podtrzymują ją, trzymając ją za głowę i wplatając się w jej włosy, gdy ona uśmiecha się do mnie.
Odsuwa się z uśmieszkiem i próbuje zwrócić się do pokoju z taką godnością, na jaką może się zdobyć.
— Draco Malfoy i ja spotykamy się. My... tak. Spotykamy się. Jak chłopak i dziewczyna — jąka się. Moja twarz się rozgrzewa. — A więc musimy przyjrzeć się tej… ech, sprawie Umowy Miłosnej. I po prostu… zlikwidujmy ją, takie jest moje zdanie.
Blaise wyrzuca z siebie radosne okrzyki. Kilka kobiet chichocze.
— Bo… bo go kocham — mówi i czuję na sobie jej spojrzenie, zachęcające mnie do zabrania głosu. — I on też mnie kocha… tak myślę…
— Tak, tak. — Na mojej twarzy pojawia się dziwne uczucie radości.
— Więc... To by było na tyle! Już wam nie przeszkadzam.
Żegna się z nami, a wszyscy tworzą zgodny aplauz na jej wyjście. Wszyscy oprócz Mockridge'a, który chyba nadal nie może zrozumieć, co się właśnie wydarzyło.
Pod koniec spotkania biegnę do swojego gabinetu, wciąż zarumieniony i uśmiechnięty.
Blaise wchodzi za mną i wskakuje mi na plecy, krzycząc radośnie.
— Merlinie, Blaise!
— Zrobiłeś to! Złapałeś sobie Złotą Dziewczynę, mordo!
— Złaź ze mnie!
— Och, ależ ona jest ognista! Na pewno będziesz miał pełne ręce roboty…
Zrzucam go z siebie, a on popycha mnie na kanapę, wciskając kolano w moją klatkę piersiową. Już mam ukręcić mu sutek, żeby się z stamtąd wydostać, kiedy on warczy na mnie.
Moje oczy się rozszerzają.
— Jeśli tylko się odważysz — syczy — by wybrać Harry'ego Pottera na swojego drużbę zamiast mnie… — warczy, a ja patrzę na niego, totalnie przerażony. — Zabiję cię na swój najlepszy sposób. A potem poślubię twoją seksowną, małą wdowę i wyrucham ją w każdym pokoju w Dworze Malfoyów…
— Co do cholery, Blaise!
— Chcę tylko, żeby było jasne…
— Tak, tak! Będziesz drużbą!
— Będę pieprzonym drużbą.
— TAK. Będziesz drużbą!
Podnosi się ze mnie i szeroko się uśmiecha.
— Wspaniale. Teraz, kiedy wszystko zostało wyjaśnione, mam do omówienia z tobą kwestię nowego klienta.
Siada na moim krześle biurowym, kręcąc się na nim w kółko, dopóki ja sam nie pozbieram się na tyle, by dołączyć do niego przy biurku.
***
Organizuję spotkanie z Potterem i Ginny Weasley. Doktor Flanders uważa, że przyda się więcej wspomnień, zwłaszcza tych, które mogą pokazać Hermionę z rodzicami.
Potter kończy gotować obiad, gdy rozmawiamy. Interesuje się doktorem Flandersem i jego technikami, ale Ginny Weasley nie może przestać się do mnie uśmiechać. To mnie denerwuje.
Siadamy przy małym stole i staram się nie zauważać tych wszystkich drobnych akcentów, które krzyczą, że mieszka tutaj Hermiona. Książki, zdjęcia, mugolskie rzeczy, do których Ginny Weasley w życiu by się nie przyznała.
— Więc jutro, jeśli pozwolą na to wasze plany? — pytam.
— Oczywiście. — Potter się uśmiecha. — To jest… To dość niezwykłe, Malfoy. To, co zrobiłeś.
Ja wstaję.
— Nic nie zrobiłem. Tak naprawdę, po prostu… komuś zapłaciłem. — Rozglądam się po raz ostatni po mieszkaniu i zaczynam zbierać się do wyjścia.
— Nie zostaniesz na obiad? — pyta Potter.
Nie, nie po dramatycznym akcie Blaise'a z dzisiejszego popołudnia.
— Hermiona powinna niedługo wrócić do domu, nie sądzisz? — Ginny uśmiecha się do mnie szaleńczymi oczami.
Krzywię się na nią.
— Nie chcę przeszkadzać…
— Och, Draco, kochanie, jesteśmy teraz praktycznie rodziną — mówi Weasleyówna, naśladując przyjaciółki mojej matki. Jej oczy błyszczą. — Poza tym muszę cię wypytać o twoje zamiary.
Przełykam. Nigdy nie chciałem mieć rodzeństwa i to właśnie z tego powodu. To zbyt swojskie.
— Rozmawialiśmy z Granger — mówię, wciąż stojąc, próbując się wyswobodzić. — I jesteśmy… zgodni. Chcemy tych samych rzeczy.
Potter kiwa głową, próbując nadążyć, ale Ginny Weasley szybko wstaje.
— Kiedy jej się oświadczysz?
Mrugam, patrząc na nią.
— To… chyba trochę za wcześnie…
— Masz go przy sobie, prawda — szepcze.
— Nie mam pojęcia, o czym ty…
Ona praktycznie rzuca się na mnie. Popycha mnie na ścianę, grzebiąc w moich kieszeniach.
— AŁA! Weasley! Co ty, kurwa, robisz?
Potter lekko protestuje, ale ta baba dorastała przecież z sześcioma braćmi. Chwytam ją za ręce, a ona mnie uderza, wbijając się w inne miejsce w moich szatach.
— POTTER! — Patrzę na niego, a on bezradnie wzrusza ramionami. Jestem sekundę od odepchnięcia Ginny Weasley od siebie, kiedy ona świergoli radośnie.
— Aha!
Trzyma w dłoniach złote pudełko, otwiera wieczko i dyszy.
Odsuwa się ode mnie, wpatrując się w pierścionek. Potter pojawia się nad jej ramieniem i unosi brwi.
— Kurczę, Malfoy — mówi Weasleyówna.
— To… nie zrobię tego dziś wieczorem. Po prostu…
— O tak, musisz to zrobić dziś wieczorem. — Weasleyówna spogląda na mnie szerokimi i złośliwymi oczami.
Kręcę głową.
— Nie, ja… chcę porozmawiać z Henrym. Kiedy znów będzie miał pełną władzę nad swoim umysłem. — Spoglądam w dół. — Spędziłem z nimi dużo czasu i to słuszne, bym…
Urywam, a kiedy unoszę wzrok, Potter patrzy na mnie czymś… czymś naprawdę obrzydliwym w oczach. To coś jak duma, akceptacja lub przyjaźń i to naprawdę okropne. Prycham na niego jak kiedyś, a on tylko się do mnie uśmiecha.
Weasley wciska pudełko z pierścionkiem w ręce Pottera.
— Harry, szybko. Upiecz placek. Zakopiemy w nim pierścionek, zjemy razem kolację i…
— Słucham?! — wzdycham. — Nie ma mowy, nie zrobisz czegoś takiego.
Zamek w drzwiach zaczynają się obracać, a my rzucamy między sobą pudełeczkiem z pierścionkiem, biegnąc niczym spłoszone myszy, by zająć swobodne pozycje przy stole. Granger otwiera drzwi, a Weasley wskakuje jej w ramiona, gratulując, podczas gdy ja chowam pudełko z pierścionkiem z powrotem do kieszeni, ponownie rzucając na nią zaklęcie maskujące.
Wyjaśniamy jej, że jutro odbędą sesję z jej rodzicami i doktorem Flandersem, a jej oczy ani na moment mnie nie opuszczają.
Weasleyówna wszystko bardzo szybko łapie. Wymyśla jakąś wymówkę, by wyjść, ciągnąc za sobą Pottera, który protestuje ze względu na wciąż niezjedzoną kolację przygotowaną na kuchence.
I nagle zostajemy w jej mieszkaniu kompletnie sami. Jej… maleńkim mieszkaniu.
— Czyżbym ci nie płacił, Granger? Z pewnością z pensją Weasley z Quidditcha i twoim marnym dochodem mogłybyście pozwolić sobie na coś lepszego.
— Podoba mi się to mieszkanie — prycha. — Poza tym i tak ledwo w nim jestem.
I planuję, by tak pozostało. Uśmiecham się do niej i mówię:
— Ujawniłaś nas dzisiaj przed całym biurem.
— Tak. Naprawdę to zrobiłam, prawda? — Nadal jest tym trochę przejęta, więc podchodzę bliżej, dotykam jej i trzymam ją w ramionach. — Czy odbyła się jakaś dyskusja na temat tego, co zrobić z Umową Miłosną, czy będziesz musiał złożyć wypowiedzenie?
Och, jest przezabawna. Uśmiecham się przy jej ustach. Przyciąga mnie do siebie.
Próbuję ją pocałować. Naprawdę ją pocałować, tak jak chcę, ale ona odsuwa się i patrzy na mnie.
— Czy naprawdę pokazałeś moim rodzicom swoje wspomnienia?
Wpatruję się w punkt nad jej ramieniem, wciąż próbując walczyć z cegłami, które zatrzaskują się na swoim miejscu.
— Kilka — mówię. — I tak teraz już prawie wszyscy zajrzeli do mojego umysłu, więc pomyślałem, co za różnica?
Uśmiecha się, a ja całuję ją w szyję, jej skóra jest tak słodka, jak zapamiętałem.
— Jakie wspomnienia?
— Nie chciałabyś wiedzieć.
Widzę, że korci ją, by poprosić mnie o więcej. Ale nagle po prostu przeczesuje palcami moje włosy i szepcze mi do ucha:
— Dziękuję, Draco. Dziękuję, że sprowadziłeś ich z powrotem.
Ściskam ze sobą nasze biodra i uśmiecham się przy jej skórze, kiedy mówię:
— Oczywiście. To był słuszny wybór.
Klepie mnie w ramię, rumieniąc się i próbując się ode mnie oderwać. Śmieję się, kiedy ją odciągam, przyciskając do ściany w korytarzu. Walczy ze mną, przeklinając moje imię, aż przyciskam język do jej języka i czuję, jak się we mnie wtapia.
Owijam jej talię dłońmi, sunąc w dół, by opadły na jej tyłek. Wydycha mi do ust cichy jęk, a ja obsypuję pocałunkami jej szczękę, po czym szepczę jej do ucha:
— Pokaż mi swoją sypialnię, Granger.
Całuje mnie szybko i ciągnie korytarzem do drzwi po lewej. Chłonę wzrokiem tyle jej sypialni, ile tylko zdołam, po czym zostaję pchnięty na materac. Ona wspina się na mnie, a jej usta znów opadają na moje własne.
Śmieję się do niej, myśląc, jak łatwo zdołałaby namówić mnie dzisiaj na coś powolnego i słodkiego, ale ta kobieta jest naprawdę napalona.
Sunę dłońmi po jej bokach w górę i z powrotem w dół, spoczywając w końcu na jej tyłku. Ona mruczy przy moich ustach. Ściskam, wypełniając swoje dłonie jej pośladkami, pocierając je przez materiał sukienki.
Wzdycha przy moich ustach, przesuwając się, by móc przylgnąć do mnie jeszcze bardziej. Jej piersi wciskają się w moją klatkę piersiową, a nogi rozchylają szeroko, by mogła docisnąć swoje biodra do moich. Trzyma moją głowę blisko siebie, gdy mnie pożera, a moje dłonie suną po jej sukience, aż do jej ud, pieszcząc jej kolana i plecy, zabierając ze sobą materiał sukienki.
Mój penis napiera na nią, a ona zatacza się do przodu.
Ile razy waliłem sobie do takiej myśli. To zawsze były te najprostsze pomysły. Uda Hermiony Granger po obu stronach moich, gdy jej dłonie przeczesują moje włosy.
Błądzę dłońmi po jej udach, a ona mamrocze przy moich ustach:
— Dotknij mnie.
Jest mokra, praktycznie przecieka przez majtki. Pieszczę ją przez materiał, a ona jęczy, całując mnie w szyję i unosząc dłonie, by rozpiąć moje szaty. Mój kciuk przesuwa się po niej, powoli zbliżając do łechtaczki, co sprawia, że jej biodra drżą. Kiedy ja zostaję tylko w koszuli, ona zaczyna pozbywać się swojej sukienki. Rozpina guziki z przodu, a ja patrzę na jej chciwe palce, gdy dyszy przy mojej szyi.
Zsuwa sukienkę z ramion i odrzuca na podłogę za sobą. Naciskam na jej łechtaczkę, a ona drży, zatrzymując ręce przed ponownym wsunięciem ich w moje włosy. Atakuje moje usta zębami i językiem, przyciskając moją głowę do swojej, a jej biodra zaczynają poruszać się przy mojej dłoni.
Unoszę wolną rękę do jej bioder, ściskając za nie, gdy ona jęczy w moje usta.
— Draco, proszę.
Wykręcam dłoń i odsuwam jej majtki, po czym wsuwam w nią jeden palec. To jest niczym powrót do domu po długim dniu. Wypuszczam drżące westchnienie przy jej ustach i przesuwam kciukiem po jej łechtaczce silnymi, szybkimi ruchami, które sprawiają, że zaczyna dyszeć. Jej cipka trzepocze wokół mojego palca, a ona jęczy, kiedy podkręcam tempo.
— O Boże…
Rozchyla usta i zaciska oczy, a kiedy pocieram ją palcami i zataczam kciukiem kręgi na jej łechtaczce, obserwuję, jak dochodzi z krzykiem, trzymając mnie w sobie.
Wyraz jej twarzy zaczyna się rozluźniać. Otwiera oczy, a ja mówię:
— Jesteś taka piękna.
Patrzę, jak jej oczy ciemnieją, a zęby wpijają się w wargę, gdy znów trzepocze wokół mnie. To nie do końca orgazm, ale wciąż coś dla niej przyjemnego. Coś, co jej dałem.
Nadal łapie oddech, kiedy jej ręce przesuwają się z moich ramion i suną do guzików koszuli. Wyciągam z niej palce, trzymając jej biodra blisko, gdy ona całuje moją szyję. Rozpina mi koszulę, spycha na ramiona, zostawiając ją na łokciach, żebym sam mógł dokończyć, a potem jej ręce opadają na sprzączkę mojego paska.
Uśmiecham się w jej włosach.
Przesuwa się na materacu, dając sobie więcej miejsca, żeby rozpiąć mi spodnie, a ja zamykam oczy, kiedy ssie moją szyję, tak jak ja sam robię to jej. Mój kutas drga.
Czuję, jak Granger unosi się i wstaje, ściągając mi spodnie z bioder, a ja śmieję się z jej zapału.
Dźwięk zastyga mi w gardle, kiedy otwieram oczy. Osuwa się na kolana. Pomiędzy moimi nogami.
Wyciąga mojego penisa z bokserek, a jej oczy napotykają moje, zanim pytam:
— Co robisz?
Przełyka nerwy i mówi:
— Myślę, że wiem jak. Przeczytałam… kilka rzeczy.
Kręcę głową, próbując jej powiedzieć, próbując znaleźć słowa, by zrozumiała, że to mnie zrujnuje.
— Ty nie…
— … nie muszę — kończy za mnie. — Wiem. Ale ja… chcę.
Fala gorące sunie po mojej piersi, paląc, gdy patrzę w dół na Hermionę Granger, klęczącą przede mną, gdy planuje mi obciągnąć.
A moje usta drżą.
Czyta ze mnie jak z jednej ze swoich książek, marszczy brwi i pyta:
— Dlaczego się boisz?
Moje usta otwierają się, bezużyteczne. Nie potrafię… wyjaśnić. Nie wiem, jak działa mój umysł. Które rzeczy musiały pozostać w pudełkach i jakim sposobem to… to… musiało zostać zamknięte jeszcze głębiej. Pamiętam godziny, które Severus spędził na wyrywaniu tego z mojego umysłu, pozostawiając jedną lub dwie bardziej agresywne i czysto seksualne fantazje.
Powiedział mi, że byłoby to dziwne, gdybym w ogóle jej nie pożądał.
— To dużo — mówię, czując, jak drży mi żołądek.
Ona uśmiecha się do mnie, głaszcze mnie powoli, delikatnie i mówi:
— Chcesz, żebym działała powoli? — Mrugnięcie. Trochę się ze mną drażni, ale jej pytanie jest szczere.
Sięgam więc do jej twarzy, wsuwam palce w te kasztanowe loki i mówię:
— Chcę tego. Bardzo.
Uśmiecha się. I patrzę, jak zbliża usta do czubka.
Nie mogę oddychać. Spogląda na mnie. A język wysuwa się z jej ust, żeby liznąć tylko główkę.
Ciepły. Mokry.
Mruga na mnie szeroko otwartymi oczami i pyta:
— Powiedz mi, co lubisz?
Co ja w ogóle lubię?
— Ciebie. — Mój głos drży, zanim zdołam przetworzyć odpowiedź.
A powolny uśmiech rozprowadza piękny rumieniec na jej policzkach i szyi i to wszystko, co widzę za zamkniętymi oczami, kiedy otwiera usta i wsuwa go do środka.
Sapię, a moja pięść zaciska się na jej włosach. Myślę o cukrowych piórach, łyżkach do zupy i głupkowatym głosie, który odpowiada na pytania, zanim moja ręka zdąży wystrzelić w powietrze.
Staję się twardszy i grubszy, drgając w jej ustach. Zaciskam oczy i puszczam jej włosy, by nie robić jej krzywdy. Zamiast tego zaciskam dłoń na kołdrze pod sobą.
Sunie po mnie ustami. Zbyt lekki nacisk, podobny do tego, jaki wcześniej dawała jej ręka. Niemal jakby się ze mną drażniła. Czuję, jak jej język drży nerwowo, próbując zrozumieć cel.
— Ssij — domaga się chrapliwy głos z głębin mojego gardła. A kiedy to robi, jęczę, zakrywając twarz rękami, bezradny, gdy mi obciąga.
Dyszę szybko, czuję, jak mój żołądek zaciska się na świadomość, że ona klęczy między moimi nogami, z moim fiutem w swoich ustach.
I to tak, jakby Hermiona Granger rozwiązała zagadkę, nad którą pracowała całe wieki. Wsuwa mojego penisa jeszcze głębiej do ust i ssie, kładąc rękę na moim udzie, a drugą ściskając u jego podstawy. Wydaje mi się, że nacisk nigdy się nie skończy i jęczę w swoje dłonie, walcząc z chęcią po prostu wepchnięcia się w nią.
W końcu bierze wdech, dysząc, i zanim zdołam jej powiedzieć, że dobrze sobie poradziła i może teraz przestać, ponownie wsuwa go w usta, ssąc i ciągnąc.
— Kurwa.
Wyciąga go z ust.
— Draco.
Rozchylam lekko palce i patrzę na nią, na te zarumienione policzki i nabrzmiałe usta.
Ukrywa lekki uśmieszek i mówi:
— Powiedz mi, czy robię to dobrze?
Biorę głęboki oddech, a ona pochyla głowę, nie odrywając ode mnie wzroku, gdy wysuwa język i oblizuje czubek. A potem przechyla głowę, żeby móc liznąć go po całej długości. Jęczę, gdy jej język znajduje się pod główką, a wszystkie moje nerwy drżą.
Mruga, obserwując moją twarz. Jakby zerkała na mnie znad książki, znad rejestru w Cornerstone, znad swojego biurka. I znowu liże to miejsce.
Moje pięty wbijają się w materac po obu jej stronach, a moje biodra drżą, tak bardzo pragnąc, bym nimi pchnął, bym ją przeleciał. Pocę się.
Obejmuje ustami czubek mojego fiuta, obserwując moją reakcję, i przyciska język do spodu, pocierając nim. Sięgam do niej dłońmi i nagle zamieram. Moje pięści opadają na łóżko.
Za szybko się uczy. Wypatruje elementów, które można uznać za kluczowe w łamigłówce, a następnie działa dalej. Jej język przesuwa się po główce mojego fiuta i ssie. Tylko po główce. Delikatne ssanie, które zaciska moje uda, zaciska jądra.
Moje biodra podskakują. Jej oczy się rozszerzają, jej język przesuwa się po moim trzonie, gdy wpycham się jej do ust. I zanim zdołam przeprosić, ona zaczyna ssać.
Sięgam do niej. Ściągam ją ze mnie, chwytam za włosy i ciągnę w górę, aż mogę rzucić ją na łóżko.
Ona dyszy mi w czoło, kiedy całuję jej dekolt, ściągam stanik i ssę jej piersi.
Mamroczę przy jej skórze.
— …chcę, żebyś mnie ssała każdego ranka i wieczoru. Będę pieprzył cię w usta dziesięć razy dziennie, Granger.
Śmieje się, sapie i jęczy, przeczesując moje włosy, gdy ja odsuwam jej majtki, przyciskając się do jej wejścia.
Ona wbija paznokcie w moje plecy, a ja wsuwam się do jej wnętrza tak łatwo.
— No dobrze — mamroczę. — Otrzymujesz Wybitny w seksie oralnym, Granger.
Ona chichocze i mówi:
— Ty również… Ach!
Jestem bardziej szorstki niż zwykle, ale jest mokra i owija się wokół mnie, wydając z siebie takie rozkoszne dźwięki.
Moje biodra uderzają w jej własne, a mój kutas wypełnia ją całkowicie. Czuję, że dochodzę, myśląc o jej ustach na moim kutasie, myśląc o wystrzeleniu w jej usta…
— Kurwa, kurwa. — A kiedy jej plecy wyginają się w łuk, a cichy jęk wypływa z jej ust, jęczę „Kocham cię” w jej szyję, a ona drży, ściska mnie nogami, ściska mnie cipką, aż pulsuje i krzyczy, odrzucając głowę z powrotem na materac.
Nie zwalniam. Nie mogę.
A ona trzęsie się wokół mnie, łapiąc powietrze, gdy wbijam się na nią, łącząc nasze ciała razem. Wkręcam palce w jej włosy, zaciskając loki w swojej pięści, chowając w nich twarz, a ona chyba ponownie dochodzi, gdy się w niej spuszczam. Jej ściany falują wokół mnie, wciągają mnie głębiej i trzymają tak blisko. Dyszę w jej loki, a nasze ciała są śliskie i tak zgodne.
Przeczesuje palcami moje włosy, a ja pozostaję w niej, opierając się na jej ciele, aż zaczyna się wiercić, żeby mnie odepchnąć.
Wpatruję się w sufit jej sypialni. A ona zwija się przy moim boku i mówi:
— Więc lubisz, jak robię ci loda, co?
Śmieję się. Już mam powiedzieć coś o dotrzymaniu obietnicy, że będę pieprzył się z nią dziesięć razy dziennie, kiedy zauważam wystrój jej sypialni.
— Granger — zaczynam, siadając i odwracając się, by spojrzeć na ścianę za mną. — Jesteś w trakcie remontu?
— Co? — pyta zdyszana. Odwraca się, żeby spojrzeć.
Jej ściany… są całkowicie puste. Widzę tylko kilka gwoździ, na których chyba kiedyś wisiały obrazy. Chyba nawet te, które obecnie leżą w kącie jej pokoju. Białe ściany. Wszystkie.
— Można by pomyśleć, że po tylu lekcjach u Monsieur DuBois nauczyłaś się czegoś o dekorowaniu wnętrz. Na przykład… o kolorach.
— Och — mówi, trochę się śmiejąc. Nerwowo. — Kiedyś… nieważne. Miałam na nich coś, ale zdjęłam już kilka miesięcy temu. — Siedzi na środku łóżka w samych majtkach. — Nie robiłam żadnego remontu.
Wpatruję się w nią, gdy patrzy na jedną ze swoich ścian, mrużąc oczy.
— Co to było?
Patrzy na mnie i rumieni się.
— Nic takiego. Ja tylko… — Odwraca wzrok, przygryzając wargę.
Odwracam jej twarz do mojej opuszkiem palca.
— Powiesz mi?
Jej wzrok błądzi w tę i z powrotem po mojej twarzy i widzę, że robi się jeszcze bardziej czerwona. Przewraca oczami i wstaje.
— Ja… miałam… ścianę.
— Ścianę? — pytam, obserwując, jak podchodzi do swojego starego kufra z Hogwartu stojącego w rogu pokoju.
— Mm-hmm. Ja tylko… — Patrzy na mnie. — Mówiłam ci, że chcę cię poznać. Chciałam cię zrozumieć. — Kiwam jej głową. — Więc mam… — Kręci głową i sięga do skrzyni, wyciągając zdjęcie nas w Fortescue z moją mamą. — Zebrałam trochę rzeczy. I próbowałam ułożyć oś czasu… — Śmieje się. — To naprawdę głupie.
Wstaję, wciągam z powrotem bokserki i podchodzę do niej, mając nadzieję, że nie zatrzaśnie skrzyni, zanim zajrzę do środka.
Przygryza wargę i widzę wycinki z gazet. Te same, które leżą w mojej dolnej szufladzie w domu, schowane pod majtkami z Balu Rady Nadzorczej i zielonym, jedwabnym stanikiem, który u mnie zostawiła.
Uśmiecham się, ale ona myśli, że się z nią droczę.
— Nie chciałam wyjść na dziwaczkę. Po prostu… próbowałam to rozgryźć. Próbowałam prześledzić wydarzenia. — Patrzę na nią. — Twoja krew na ścianach mojego salonu. Aukcja… — Moje oko drży, a ona wyciąga rękę, żeby pozbyć się napięcia. — Chciałam cię tylko poznać.
Jej oczy są takie jasne. I całe moje. Nareszcie.
Całuję ją. Sięgam po różdżkę, uważając, by nie wytrącić pudełeczka z pierścionkiem z moich szat. Jeszcze nie czas na to. Wysyłam zdjęcie nas w Fortescue w jedno z miejsc na jej pustej ścianie. Przykleja się. Ona patrzy, jak reszta jej zdjęć i wycinków wylatuje ze skrzyni i przykleja się do ściany, odtwarzając jej oś czasu.
Przygląda mi się z ciekawością. I uśmiecham się do niej.
Teraz jestem gotowy.
— Zacznijmy od początku — mówię. Biorę ją za rękę.
***
Niedziela, 1 września 1991
Ekspres Hogwart wiezie nas w kierunku Szkocji i nie mogę się powstrzymać przed obserwacją pasażerów wciśniętych do mojego przedziału.
Blaise Zabini to dziwny gość. Lubi odkrywać, co czyni ludzi wyjątkowymi. Teo Nott jest mniej skomplikowany, a Crabbe i Goyle jeszcze mniej.
Ale Pansy Parkinson i Dafne Greengrass naprawdę powinny znaleźć sobie własny przedział. Nasza siódemka w jednym miejscu jest po prostu nie do zniesienia.
Mówią o kolorach paznokci i Tygodniku Czarownica, tak naprawdę tylko Teo angażuje się w ich konwersację. Zabini pyta mnie o winnice mojej rodziny, a ja przecież gówno wiem, prawda?
Drzwi przedziału otwierają się z trzaskiem i dziewczyna w naszym wieku rozgląda się po wnętrzu, przez kilka sekund przeczesując wzrokiem podłogę, podczas gdy my czekamy, aż przemówi.
Ona jest… szeroka. Wszystko w niej jest szerokie. Jej włosy są dziwnie dzikie, jakby niedawno zostały naelektryzowane. Jej zęby są takie duże, gdy otwiera usta. A jej oczy, gdy zwraca je na mnie, są szerokie i ciemne.
Ona jest… niezwykła. I najwyraźniej nie jest też zbyt dobrze wychowana, jeśli w takim stanie pokazuje się już pierwszego dnia szkoły, trzaskając drzwiami przedziału i to bez przedstawienia się.
— Czy ktoś widział ropuchę? — Najpierw kieruje wzrok na Zabiniego. On unosi na nią brew.
I czuję, że Zabini i ja wciąż czekamy, aby dowiedzieć się, który z nas przejmie inicjatywę, więc korzystam z okazji, zanim on zdąży otworzyć usta.
— Jedna właśnie tu wpadła — mówię.
Greengrass się śmieje. Goyle rechocze obok mnie. A dziewczyna, która zajmuje zbyt dużo miejsca, zwraca na mnie swoje szeroko otwarte oczy.
Uśmiecham się.
Unosi brew. Rozczarowana. W jej oczach płonie ogień, który mnie pali.
— Uroczo — mówi, patrząc na mnie. Odwraca się do pozostałych i mówi: — Chłopiec o imieniu Neville zgubił swoją ropuchę.
Mówi im, w jakim przedziale znajduje się Neville, gdyby ktoś z nas znalazł ropuchę. Przedstawia się Teo, gdy ten wyciąga rękę. Marszczy brwi na Parkinson i nawet nie kłopocze się przedstawieniem.
Ale ona już na mnie nie patrzy.
— Czy jesteś spokrewniona z Grangerem, Mistrzem Eliksirów? — pytam z jakiegoś powodu.
Patrzy na mnie. Jej spojrzenie przemyka po moich włosach, zanim wraca do moich oczu.
— Nie. Moi rodzice są mugolami.
I coś we mnie gaśnie. Skończyło się, zanim w ogóle zdołało w pełni zapłonąć.
Cały przedział porusza się, przestawia, odwraca do niej plecami. I ona to czuje. Patrzę, jak zaciska usta, a jej stopy poruszają się, gdy się żegna, nawet nie patrząc w moją stronę.
Drzwi zamykają się z trzaskiem.
Ludzie tacy jak ona powinni płakać. Powinni poczuć, jak uderzyła w nich zniewaga, a potem odczołgać się w ciszy.
Jestem dobry w rzucaniu obelg. Wiem, jak to działa.
Ciągle myślę o ogniu, kiedy pociąg się zatrzymuje. Zastanawiam się, jak sprawić, by płakała, zamiast rzucać mi wyzwanie. Jaki nerw powinienem podrażnić, by trafić we właściwy punkt.
Kiedy Tiara Przydziału umieszcza Hermionę Granger w Gryffindorze, jej krawat zmienia kolory. I nagle ma to sens. Walczy jak lew.
I jest w niej coś złotego.
Koniec.
I że to już? To serio już koniec? Nie będzie więcej perspektywy Draco?! Ja się pytam czemu?! Mogłabym to czytać cały czas. To jest tak genialnie! Kocham jego przemyślenia, to wszystko na co ma ochotę, żeby zrobić z Hermioną. Wciąż musimy pamiętać, że jest młodym mężczyzną, który przez tyle lat musiał dusić w sobie uczucie do niej i przez to jest jeszcze bardziej uroczy. Kocham sceny 18+ głównie przez to, że LovesBitca8 opisała to w taki sposób. Prawdziwa para poznaje siebie nawzajem i swoje potrzeby. Nie są jakimiś bożyszczami seksu, którzy wiedzą wszystko co i jak, rzucają się na siebie z ogromną sprawnością w tym, co mają robić, tylko pytają, czy faktycznie to sprawia im przyjemność. Pierwszy raz spotkałam się z czymś w jakimkolwiek tekście i jestem zachwycona. Wszyscy przedstawiają nam Draco jako tego super doświadczonego, który z tak ogromną przyjemnością korzysta z okazji, gdzie może mieć zrobioną laske. Tu przede wszystkim mysli o Hermionie, o jej poczuciu komfortu i nie zmusza jej do niczego. Kocham to w nim, bo przez to sprawia, że jest naprawdę cudownym chłopakiem. Zdecydowanie jest to najlepsza kreacja Draco, z jaką miałam do tej pory do czynienia. Choć dostaliśmy na wstępie informację, że obydwoje się kochają, to to było cudownie pokazane. Nie w chamski sposób, gdzie po dwóch rozdziałach się na siebie rzucają, ale właśnie kłębią w sobie te uczucia i są ujawniane stopniowo. Kocham tę serię! Po prostu kocham! Blaise oczywiście zostanie moim Bogiem przez swoje zachowanie xD Czy Draco mógłby odmówić mu tego zaszczytu i nie wybrać go na swojego świadka? Przecież to się nie godzi! Diabełek zaraz obok Narcyzy był najwierniejszym swatem tej dwójki <3 No i znów szarmanckość i klasa Draco wychodzi na wierzch, kiedy Ginny wraz Harrym mówią, że koniecznie musi się już oświadczyć Hermionie, a on myśli najpierw o tym, by poprosić Henry’ego o jej rękę. Cudowne! Byłam mega ciekawa jak Draco będzie się czuł kiedy Hermiona przy wszystkich ujawni swoje uczucia do niego i to było dokładnie to, co chciałam zobaczyć. Eh, nie mogę uwierzyć, że to naprawdę już koniec :( Ale dziękuję Ci, że zabrałaś nas w tą cudowną podróż przez tak wspaniałą historię.
OdpowiedzUsuńCudne!!! Jedno z moich ulubionych opowiadań. Dziękuje za ogrom pracy jaki włożyłas w przetłumaczenie go. Czekam na dalszy ciąg aukcji by dopełnić obraz :-D
OdpowiedzUsuńUwielbiam ❤ opowiadania oczami Draco stało się moim ulubionym 🖤
OdpowiedzUsuńPo prostu zachwyt... To czuje po przeczytaniu tej opowieści. Perspektywa Draco jest tak piękna, że nawet nie mam słów. Dziękuję z całego serca za tłumaczenie i z zapartym tchem czekam na kolejne rozdziały Aukcji. ❤️❤️
OdpowiedzUsuńI niestety dobrnęliśmy do końca 😢 cudowna historia, perspektywa Draco urzekła mnie bardziej niż Hermiony☺️ teraz zostaje mi przeczytać całość jeszcze raz i czekać na miniaturki i następne rozdziały Aukcji ♥️♥️♥️
OdpowiedzUsuńKoniec.
OdpowiedzUsuńTo była jak zawsze wspaniała przygoda. Każde opowiadanie z tej serii wciąga i nie chce wypuścić. Wrócę jeszcze kiedyś, aby przeczytać tą historię.
Czekam na dalsze rozdziały Aukcji i na wszystkie Twoje cudowne tłumaczenia! ❤