Sobota, 2 maja 1998
W tej części zamku jest gorąco. Jakby energia opuszczająca martwe ciała spalała się w powietrzu, zanim się rozproszy.
Kilku Śmierciożerców przechodzi obok, krzycząc na mnie, żebym szedł za nimi, mówiąc, że widzieli Pottera idącego w tę stronę. Mówię im, że mam własną misję.
Bo to prawda.
Widziałem, jak jej włosy falują gdy biegła korytarzem, gdy uczniowie zebrali się w Wielkiej Sali. Byłem wystarczająco blisko, by przez chwilę zobaczyć nawet piegi Weasleya.
To było niemądre z mojej strony, że myślałem, że jej tu nie będzie. Na sam koniec.
Jeśli Potterowi się nie uda… spróbuję najpierw do niej dotrzeć. Zakładając, że jeszcze nie zginęła. Ta myśl ciąży mi w głowie. Postaram się ją zdobyć i spróbuję nie dopuścić do tego, bo została wciągnięta do puli ludzi na sprzedaż. Muszę ją znaleźć, mieć ją w zasięgu wzroku. A jeśli Czarny Pan wykończy Pottera, wtedy ją złapię. Skradnę ją jak diamentowy naszyjnik pod osłoną nocy.
Skręcam w kolejny korytarz i rozglądam się w obie strony, żeby upewnić się, że jest pusty. Potem ruszam na północ.
— Draco.
Odwracam się, a Blaise wychodzi z ukrytego miejsca za posągiem. Trzyma różdżkę pod kątem, jakby mi nie ufał.
— Co ty jeszcze tu robisz? — pytam. Miał uciec z Pansy i Dafne.
— Dokąd idziesz? — pyta zamiast tego.
— Wykonuję własną misję.
— Na czyje rozkazy?
Wpatruję się w niego. Czy warto kłamać? A jeśli to nasza ostatnia rozmowa?
Kiwa głową na moje milczenie i mówi:
— Gdzie są Vin i Greg?
— Gdzieś na dole.
— A ty? — Podchodzi do mnie. — Wszystko z tobą w porządku?
— Jeszcze chodzę, prawda? — Przyglądam mu się. Nie ma na nim ani plamki brudu czy krwi. A gdybym sprawdził jego różdżkę, odkryłbym, że żadne zaklęcia nie zostałoby z niej rzucone. Ocaleniec. — Co ty tu jeszcze robisz? — pytam ponownie.
— Pansy próbowała po ciebie wrócić. Powiedziałem jej, że pójdę, jeśli obieca, że poczeka i się nie ruszy.
Zerkam na niego przymrużonymi oczami.
— A żeby mnie znaleźć, czekałeś, aż przejdę przez ten korytarz?
— Nie — mówi, chowając różdżkę do kieszeni. — Śledziłem Hermionę Granger. Wiedziałem, że wkrótce i ty się pojawisz.
Czuję chłód w piersi. Mrugam, patrząc na niego, zastanawiając się, czy jest to warte wysiłku. Wszyscy i tak wkrótce umrzemy, prawda? Więc kiwam mu głową.
— Gdzie ją widziałeś?
Marszczy brwi.
— Ucieknij ze mną, Draco.
— Znalazłeś ją?
— Dafne i Pansy są na peronie Ekspresu Hogwart. Zaczekamy, aż opadnie kurz i wymyślimy, co robić…
— Powiedz mi…
— Nie możesz tego zrobić…
— Spójrz na mnie.
Podchodzi do mnie i chwyta mnie za ramiona.
— To nie twoje zadanie, by upewniać się, że będzie bezpieczna! — Potrząsa mną. — Rozejrzyj się, Draco! Dookoła dzieją się ważniejsze rzeczy. Ona cię nie szuka!
Czuję ból między oczami. Pęknięcie. Rozdarcie w tamie, która zbyt długo utrzymywała zbyt duży nacisk.
— Jeśli nie zamierzasz mi pomóc…
— Ona musi mieć pizdę ze złota, jeśli naprawdę nie widzisz…
Wyrywam się z jego rąk. On się cofa, a moja różdżka jest na jego twarzy, zanim sam jest w stanie sięgnąć po własną.
Wpatruje się w czubek mojej różdżki.
— Więc przyrzekliście sobie coś nawzajem? — kiwa głową w zrozumieniu. — Przepraszam. Nie wiedziałem.
Mrugam, zaciskając palce na różdżce.
— Nic sobie nie przyrzekliśmy. My… Nie ma „nas”.
Wpatruje się we mnie.
— Ale to nie jest dla ciebie żadne gra? Jakaś luźna zabawa przed ustatkowaniem się z Pansy?
Coś mokrego spływa mi po twarzy. I modlę się, żeby to była krew.
— Nie — mówię. — To… nie była dla mnie żadna zabawa. — Opuszczam różdżkę. — To jednostronne. Ona mnie nie szuka.
On tylko kiwa głową. I nie muszę pytać ponownie.
— Widziałem ją i Weasleya idących do łazienki dla dziewcząt na drugim piętrze — mówi.
Na pożegnanie kręcę głową. Ruszam korytarzem.
— Draco.
Odwracam się do niego.
— Mam dziesięć tysięcy. Prawdopodobnie więcej, jeśli sprzedam winnicę. — Wzrusza ramionami. — To wszystko twoje.
Przełykam i kiwam głową.
— Jeśli nie znajdę was po wszystkim, powiedz Pansy, że nigdy mnie tu nie widziałeś.
Obracam się na pięcie, zanim zdołam mu podziękować, powiedzieć coś znaczącego o naszej przyjaźni lub błagać, żeby poszedł ze mną.
***
Sobota, 26 lutego 2000
Następnego dnia zostaję w Australii aż jest już mocno północy.
Rano kieruję się do Słodkiego Ząbka, żeby zamieścić ogłoszenie, że sklep zostaje zamknięty na tydzień. Przed wyjściem umieszczam na nim jeszcze kilka zaklęć ochronnych, by trzymać z daleka wszystkich nieproszonych gości.
Monika zamyka się w łazience, gdy wspomnienie ośmiolatki ze złamanym nadgarstkiem przebija się przez mgłę i nieproszone zalewa jej umysł, bez towarzyszących temu innych wspomnień jej córki.
Wendell siedzi obok drzwi łazienki, szepcząc przez drewno, a doktor Flanders i ja robimy sobie przerwę na lunch.
Nie wprowadziliśmy jeszcze wątku magii. Więc nie możemy otworzyć drzwi.
Doktor Flanders mówi, że powinniśmy zachować magię w sekrecie do momentu, aż przetworzą i zrozumieją pierwsze dziesięć lat. Wprowadzimy ich do tematu Hogwartu i czarodziejstwa tylko wtedy, gdy będziemy mogli przedstawić im to chronologicznie.
To naprawdę genialne. Ale ja chcę tylko zrobić pieprzony dzbanek herbaty. Ale nie wiem, do czego służą te wszystkie pokrętła i przyciski na piekarniku.
Nie byłem w stanie dokładnie określić brytyjskiemu Ministerstwu, kiedy wrócę, więc po świstoklik muszę udać się do australijskiego Ministerstwa. Już prawie świta, kiedy w końcu znajduję posąg na zewnątrz Opery i podążam schodami w dół do ukrytych kwater Ministerstwa.
Ląduję na wrzosowisku przed Dworem przy jasnym zachodzie słońca, a zmiana czasu uderza we mnie jak tłuczek. Potykam się i chwieję, a kiedy już udaje mi się dostrzec różnicę między ziemią a niebem, rozpoczynam wędrówkę kamienną ścieżką prowadzącą do Dworu.
Do Hermiony.
Ale najpierw… Eliksir Pieprzowy. I prysznic.
Gdy znów jestem w pełni rozbudzony, udaję się do biblioteki, niczym puszczony na wietrze latawiec.
Jest głęboko między regałami, z nosem w starym tomie, który wygląda, jakby miał się rozpaść w palcach.
Jej włosy są rozpuszczone. A jej sukienka gładka i lekka na jej talii i biodrach.
Widzę w niej to wszystko, teraz o wiele wyraźniejsze. Oczy matki. Podbródek jej ojca. Pełne wdzięku ruchy Moniki i nerwowe myśli Wendella rozciągające jego ciało we wszystkich kierunkach.
Wydaje się niesprawiedliwe, że nie widziała ich od dwóch i pół roku, a ja zrobiłem dla nich obiad zaledwie kilka godzin temu.
Odwraca się, skręcając swoją długą szyję i widzi, że ją obserwuję. Uśmiecham się.
— Czy twoja matka nigdy cię nie nauczyła, że gapienie się jest nieuprzejme? — Uśmiecha się do mnie.
— Próbowała — mówię. — Ale mówiła mi też, żebym cieszył się pięknymi rzeczami w swoim życiu, więc uważam to za wielce poważną sprzeczność.
Rumieni się i poświęcam chwilę, by po prostu chłonąć ją wzrokiem.
Hermiona Granger w bibliotece Malfoyów, promieniejąca szczęściem.
— Jakieś ciekawe znaleziska?
— Mm-hmm. Prawdę mówiąc, jestem prawie pewna, że gdybym w ciągu ostatnich dziesięciu lat miała dostęp do biblioteki Malfoyów, Voldemort nie miałby z nami żadnych szans.
Uśmiecha się do książki w swoich rękach, a ja zbliżam się do niej.
— Cóż, następnym razem, gdy na horyzoncie pojawi się jakiś mroczny czarodziej, upewnię się, że będziesz miała wszystko, czego potrzeba. Co teraz czytasz?
Stoję tuż za nią i spoglądam przez jej ramię. Widzę pod sukienką zarys jej piersi. Mówi coś do mnie, ale ja skupiam się na jej zapachu po tylu dniach bez niej. Czuję, jakby minęły całe miesiące.
Odgarniam jej włosy z ramienia, opierając tam swoją brodę. Mój policzek przylega do jej policzka. I myślę, że moglibyśmy razem tak czytać. Może w wannie lub przy oknie. Mogłaby prychać na mnie, kiedy skończyłaby czytać stronę i musiała czekać, aż skończę.
Ona drży. A moja ręka ociera się o jej biodro, kiedy myślę o innych rzeczach, które moglibyśmy robić razem w wannie lub przy oknie.
Mamrocze coś o książce. Coś o badaniach i najlepszym sposobie robienia rzeczy. I patrzę, jak jej palce zaciskają się na stronach.
Zastanawiam się, ile mamy jeszcze czasu przed obiadem.
I wtedy zdaję sobie sprawę, że mnie to nie obchodzi.
Przyciskam usta do jej szyi, a ona napiera na mnie, przechylając dla mnie głowę. Przesuwam palcami po jej ramionach, prześlizgując się przez łokcie. Moje oczy błądzą po spisie treści i przerzucam dla niej następną stronę.
— Dlaczego nie przeczytasz mi przedmowy?
Może przepytam ją z tego później z moim językiem w jej wnętrzu. Pokochałaby to, kurwa. Będę dawać jej punkty i pozwolę jej dojść dopiero, gdy zbierze ich sto.
Bierze głęboki oddech i czyta, a jej głos oblewa mnie niczym gęsty miód. Trzymam ją w talii, ocierając się o jej kości biodrowe. Przerywa, a ja mówię jej, żeby kontynuowała.
Obsypuję jej szyję delikatnymi pocałunkami i sunę dłonią w górę jej żeber, aż docieram prawie do jej piersi. Jąka się i przestaje czytać o portretach w Beauxbatons.
— Co te portrety miały do powiedzenia, Granger?
Patrzę, jak jej sutki nabrzmiewają pod cienkim materiałem sukienki. Zastanawiam się, czy mój głos podnieca ją tak, jak jej robi to mnie.
Cichy dźwięk wypływa a jej ust, a ona kontynuuje:
— Um… … Historii o młodym Nicolasie i jego przygodach w szkole. Ale niektórzy z nich widzieli go jeszcze później. Niektórzy z nich… — Obejmuję jej lewą pierś, ignorując nabrzmiały sutek, i zbieram materiał sukienki sunąc dłonią w górę jej uda — … Niektórzy z nich widzieli Nicolasa Flamela i jego żonę w 1798 roku, co oznaczało, że Fl-flamelowie musieli mieć około czterystu lat.
Jestem pod jej sukienką, powoli zbliżam się do jej majtek, a ona nie potrafi już dłużej skupiać się na Flamelu. Moje palce tańczą po niej, a ona jęczy, kiedy skubię jej szyję. Przesuwam drugą ręką po jej piersi, muskając sutek przez materiał sukienki.
— Czterysta lat to bardzo dużo, prawda, Granger? — podpowiadam jej. A kiedy ona przytakuje i wzdycha, zanurzam się w jej majtkach i przeciągam po niej palcami. Już mokra. Jej szyja jest nachylona ku mnie i widzę, że moje malinki zniknęły, odkąd ją ostatnio widziałem. Łapię jej sutek między palce i wzdycham: — Co jeszcze tam napisano? — I zabieram się do pracy nad ponownym naznaczeniem jej moimi ustami.
— Ja… nie mogę, Draco. Proszę.
Ja też. Mój kutas drga na jej tyłku, a ja przyciągam ją do siebie, gdy ona opiera się o mnie z głową na moim ramieniu. Pieprzę ją jednym palcem, aż jęczy. Moja druga ręka wsuwa się pod jej sukienkę, sięgając, by dostać się do biustonosza. Mój nadgarstek wykręca się, aż mogę kciukiem dotknąć jej łechtaczki.
— O Boże. Draco.
Uwielbiam sposób, w jaki to mówi.
Wsuwam w nią kolejny palec, a ona drży. Szarpie biodrami i ociera o mojego fiuta, tak mocno, że wydaje mi się, że czuję, jak wślizguję się między jej pośladki.
Czy pozwoliłaby mi się tak pieprzyć? Mógłbym po prostu podciągnąć jej sukienkę i odsunąć majtki, a po chwili już byłbym w niej. Tak jak w Cornerstone, tylko tym razem kazałbym jej się oprzeć o półki.
Upuszcza książkę, a jej ręce próbują za coś złapać. Za moje nadgarstki, moją szyję. Jęczy tak pięknie za każdym razem, gdy wsuwam do środka swoje palce.
— Połóż ręce na półkach — szepczę przy jej szczęce. A kiedy widzę, jaka jest posłuszna, fala gorąca przebiega przez moje ciało, aż do mojego fiuta.
Podoba jej się sposób, w jaki moje palce poruszają się w jej wnętrzu, a mnie podoba się sposób, w jaki jej tyłek na mnie napiera.
Poruszam biodrami, wbijając się lekko między jej pośladki. Nawet wciąż będąc w spodniach jestem pewien, że niedługo dojdę.
Jeśli najpierw doprowadzę ją do szczytu, może pozwoli mi tak po prostu wślizgnąć się do środka.
Podnoszę wzrok i widzę, jak jej dłonie zaciskają się na drewnianych półkach. Zamykam oczy, mrucząc:
— Kurwa.
Ona napiera na mnie biodrami, nabijając się na moje palce. A ja nie mogę się powstrzymać:
— Chciałem tego… Chciałem tego za każdym razem, gdy widziałem cię w bibliotece Hogwartu.
Chciałem, żeby pragnęła mnie tak bardzo, jak pragnęła tych książek.
Jej cipka zaciska się na moich palcach, a ona jęczy:
— Proszę, Draco.
Jedną ręką trzymam jej biodro, a drugą wciąż mam w niej. Pieszczę jej łechtaczkę i przyciągam ją do siebie. Ona porusza się za szybko. Rusza się przy mnie, drażni mojego kutasa swoim idealnym tyłkiem i perfekcyjnymi jękami.
Nie mogę się doczekać, kiedy będę w niej, więc trzymam ją nieruchomo, gdy napieram na jej pośladki, dotykając jej łechtaczki i obserwując jej dłonie zaciśnięte na półkach.
Słyszę trzask i zastanawiam się, czy złamała półkę. Sama myśl o tym wystarcza, żebym doszedł. Czuję orgazm…
— Łzawka przyszła przekazać, że obiad jest gotowy.
Mój mózg potrzebuje kilku sekund, aby przetworzyć ten fakt, ale mój kutas natychmiast wie, co się dzieje.
Granger jest sztywna jak deska, więc wysuwam z niej palce i mówię:
— Dziękuję, Łzawko. Niedługo tam będziemy.
Między regałami rozbrzmiewa głuchy trzask, gdy Łzawka znika.
Ona chichocze, a ja opieram swoje spocone czoło o jej szyję.
— Do jasnej cholery.
Ona śmieje się jeszcze bardziej.
Musi istnieć zaklęcie, które powstrzymuje skrzaty domowe przed robieniem takich rzeczy. Ktoś z pewnością musiał już na nie wpaść.
Granger wymyka mi się z uścisku, a ja opieram się o półkę po swojej lewej. Ona odwraca się i całuje mnie.
— Daj mi chwilę — mówię.
Mruga do mnie i przesuwa rękę w dół mojej klatki piersiowej.
— Czy chcesz żebym…
Chwytam ją za nadgarstek i mówię:
— Nie, ja… naprawdę nie chcę dochodzić z głosem Łzawki w swojej głowie.
Ona znów chichocze i całuje mnie w usta.
Kiedy w końcu docieramy do stołu, mama unosi brwi z dezaprobatą, a ja odwzajemniam jej spojrzenie.
Prawdopodobnie sama zmusiła biedną skrzatkę, by ta nam przerwała.
Przez resztę kolacji Łzawka nie potrafi na mnie spojrzeć.
Odliczam minuty, aż w końcu wstajemy od stołu i się żegnamy. Prowadzę Granger przez hol wejściowy i schodami prosto na górę, trzymając ją za rękę. Ona zatrzymuje się kilka razy i zauważam, że nigdy nie zachowywała się przy mnie w ten sposób. Pozwalam jej patrzeć na staw i pawie.
Kiedy docieramy do moich drzwi, ogarnia mnie nagły strach. Czy pokój jest wystarczająco czysty? Kiedy Łzawka ostatnio zmieniała w nim pościel? Czy ukryłem w nim coś, czego Granger nie powinna zobaczyć?
Spoglądam na nią, przygotowując się na otwarcie drzwi.
Ona wchodzi do środka, rozgląda się krótko i chichocze.
Marszczę brwi.
— Co?
Ona uśmiecha się do mnie i mówi:
— Dość przewidywalny wystrój. Jest wspaniały.
Rozglądam się, gdy wchodzi do środka i uświadamiam sobie, że rzeczywiście, zieleń i srebro mogą być nazbyt dziecinne.
Ona wędruje po pomieszczeniu, a ja podążam za nią, obserwując jej twarz, obserwując jej palce. Muska opuszkami rzeczy, które ją interesują. Przygląda się uważnie mojej biblioteczce i jestem pewien, że dostrzegła już tam coś, co wolałbym stamtąd usunąć. Powinienem był umieścić tam o wiele więcej literatury faktu, biografii i podręczników magii teoretycznej.
Uśmiecha się do moich książek i zastanawiam się, czy się ze mną droczy.
Kiedy zagląda do łazienki, jej oczy błyszczą, a ja zastanawiam się nad tą wanną…
Znajduje garderobę i przegląda moje płaszcze i spodnie, podczas gdy ja opieram się o futrynę drzwi.
— Musimy dodać tu trochę pomarańczu i różu. — Mruga do mnie.
Drażni się za mną, ale może to ja sam jestem jednym wielkim żartem.
Podchodzi do szuflad i uderza mnie nagła świadomość, że rzeczywiście powinienem był coś ukryć. Jej majtki z naszego pierwszego razu można by wytłumaczyć. Nawet zdjęcia z Proroka można byłoby łatwo zbagatelizować. Ale fotografie przedstawiające nas w zaułku, które zrobili szpiedzy ojca, byłyby trudniejsze do wyjaśnienia.
Patrzy na mnie i wyraz mojej twarzy musi być niesamowicie otwarty, skoro wyczytała z niego, że powinna odejść od szuflad.
Przytula się do mnie, wsuwając dłonie w moje włosy. Całuje mnie, a ja przyciągam ją do siebie. Wsuwa język do moich ust, a ja łapię ją za tyłek.
— Podoba mi się twoja sypialnia, Draco. — Uspokaja mnie. I zalewa mnie niesamowita ulga na myśl, że ona tak umiejętnie potrafi ze mnie czytać. Że nie potrzebuję żadnych ścian. Że prawdopodobnie będziemy mogli porozumiewać się spojrzeniami aż do końca naszych dni.
Całuję ją z uśmiechem, ale ona odsuwa się i patrzy na swoje buty.
— Mam dla ciebie niespodziankę.
— Och, naprawdę? — pytam, myśląc o wszystkich niespodziankach, jakie ja sam mam przygotowane dla niej, kiedy tylko znajdziemy się na materacu. Ciekawe, ile godzin przy niej spędzę.
— Tak, myślę… myślę, że ci się spodoba.
Uśmiecham się. Ty głuptasie. Oczywiście, że mi się spodoba.
— A kiedy ją dostanę? — pytam, ściskając ją.
— Musisz, hm… dać mi trochę miejsca — mamrocze, a ja się uśmiecham, puszczam ją. Podchodzę do łóżka i siadam na krawędzi.
Ona rozpina sukienkę i już podoba mi się moja niespodzianka.
Patrzę, jak jej rękawy opadają w dół i odsłaniają zielony stanik. I jest to ślizgońska zieleń.
Czuję, jak zasycha mi w gardle, gdy sukienka spada na podłogę. I moim oczom ukazują się dopasowane zielone majtki.
Są nowe. Tylko dla mnie. Wiem, że Hermiona Granger nigdy w życiu nie kupiłaby zielonych rzeczy specjalnie dla siebie.
Wygląda na zdenerwowaną, jakby nie była pewna, czy mi się to podoba. Więc ja wstaję i przejmuję nad wszystkim kontrolę.
— Wskakuj na łóżko.
Ona uśmiecha się, tak bardzo dumna z siebie. Przygryza wargę, kiedy mnie mija, a moje oczy opadają na jej tyłek, by znaleźć na nim… bardzo mało.
Ach ci mugole. Dobrze wiedzą, co robią.
Jej pośladki są idealne, a między nimi widnieje jedynie skrawek zielonego materiału. Dosłownie miękną mi kolana, gdy chwytam się dłonią za słupek łóżka.
Ona czołga się po materacu; jej tyłek unosi się w powietrzu, długie nogi ciągną po kołdrze. Obserwuję mięśnie jej ud, linię koronki jej majtek, pośladki, w które chcę się wgryźć.
Zatrzymuje się na środku łóżka.
— Podoba ci się?
Patrzę w górę, a ona zerka przez ramię i wiem, że pewnego dnia wezmę ją w tym łóżku opartą na czworakach, odwracającą głowę, by mogła patrzeć, jak ją pieprzę.
— Połóż się — mówię jej. I jest mi posłuszna. Zastanawiam się, czy pewnego dnia pozwoli mi powiedzieć sobie dokładnie, co ma robić. Gdyby tylko pozwoliła mi na jedną noc związać jej nadgarstki i słuchała moich instrukcji.
Zaciska kolana, kiedy zdejmuję z siebie ubrania. Waham się nad moimi spodniami i postanawiam na razie je zostawić.
Czołgam się do niej i całuję jej kolana, gdy na mnie patrzy. Rozchyla je, a ja całuję jej nogi aż do majtek. Kurwa. Chcę ją w nich pieprzyć.
Całuję ją przez materiał. A jej głowa opada do tyłu. Przyciskam do niej moje usta, obiecując jej różne rzeczy, przeciągając językiem po zielonej koronce, mocno napierając na jej łechtaczkę.
— Kurwa… Draco.
I może namawianie jej do opowiadania mi o Wielkiej Kałamarnicy było niewłaściwym posunięciem. Jeśli zacznie kląć, kiedy będę ją pożerał, może okazać się to o niebo lepsze.
— Powiedz to jeszcze raz.
Wypowiada moje imię i chociaż to uwielbiam, czekam, aż znowu powie „Kurwa”.
Uśmiecham się i całuję jej cipkę. Ona jęczy i mówi:
— Och, kurwa.
Do moich uszu dobiega litania kurew, kiedy odsuwam na bok jej majtki i muskam ją językiem. Czuję, że mój penis nabrzmiewa w spodniach. Ona chwyta mnie za włosy, a ja wsuwam dłoń pod jej udo, jeszcze szerzej rozchylając jej nogi. Smakuje tak samo doskonale jak wcześniej.
Ona się wierci, a mój język wsuwa się jeszcze głębiej w jej wnętrze.
— Och, kurwa, Draco.
Sunę językiem do jej łechtaczki, muskając ją szybkimi i mocnymi pociągnięciami, a dźwięki, które ona z siebie wydaje, niemal dzwonią mi w uszach. Przyciąga moją twarz do siebie, ocierając się o mnie biodrami, a ja przesuwam podbrzuszem po materacu, w poszukiwaniu czegoś ciepłego i mokrego.
Ona puszcza moją głowę, a ja wciągam powietrze, obserwując, jak jej palce zaciskają się na kołdrze.
Chcę poczuć, jak dochodzi. Chcę zapamiętać sposób, w jaki napinają się jej mięśnie.
— Daj mi znać, kiedy będziesz blisko.
Patrzę na nią, a ona obserwuje mnie tak długo, jak może, zanim jej głowa w końcu opada do tyłu. Znów napiera na mnie biodrami, a ja spycham jej uda w dół.
— Myślę… myślę, że ja… Draco.
Patrzę na nią, a ona trzyma ręce na swoich piersiach, pocierając swoje sutki przez ten pieprzony, zielony stanik.
Jęczę i ten dźwięk nią wstrząsa.
— Kurwa — mruczy.
Merlinie, uwielbiam to.
Wsuwam w nią swoje dwa palce, a ona wzdycha po więcej. Nachylam się nad jej łechtaczką i ssę.
Ona próbuje zacisnąć swoje uda na mojej głowie. Jej wnętrze drży wokół moich palców, a potem zaciska się, a ona krzyczy.
Pieszczę ją, powoli poruszając palcami i lekko muskając ją językiem.
Kiedy ponownie otwiera oczy, spogląda w dół i mówi:
— Kurwa.
Co za lisica.
Całuję jej brzuch, całuję przez stanik jej piersi, ale zatrzymuję się, kiedy sięgam do jej ust.
Pansy tego nienawidziła. Zmuszała mnie do wycierania ust, a czasem nawet do mycia zębów, zanim będę mógł ją pocałować.
— Mogę cię pocałować?
Widzę, jak się waha, a kiedy przytakuje, wiem, że nie jest pewna, więc uśmiecham się i ocieram usta, zanim ponownie pocałuję jej skórę. Opieram na niej ciężar swojego ciała, a biodra wbijam w jej własne. Granger sięga do sprzączki mojego paska, a ja po prostu nie mogę uwierzyć, że ona naprawdę jest moja.
Potem ona przewraca nas, a ja śmieję się z naszych sztywnych łokci i kolan. Całuje mnie w usta, a ja wsuwam w nią język, zastanawiając się, czy sama czuje swój smak.
Ona całuje moją szyję i klatkę piersiową, zatrzymując się nad sutkami, sprawdzając, czy mi się to podoba. Uśmiecham się do niej, a ona marszczy brwi, jakby próbowała znaleźć odpowiednie zaklęcie.
Jej wzrok wraca do mnie, jakby chciała o coś zapytać, kiedy całuje mnie w brzuch, a ja próbuję zrozumieć, co ona robi, kiedy jej język ślizga się po mojej skórze.
Ona chyba nie mogłaby…
Tracę dech. Powietrze opuszcza moje płuca. Obserwuję ją, gdy sunie coraz niżej.
Ona… Ona by nie chciała.
Mruga do mnie, sunąc dłońmi do zapięcia moich spodni, gdy jej usta wiszą tuż pod moim pępkiem. Podskakuję, chwytając ją za nadgarstki.
— Nie musisz. — Mój głos jest ochrypły i zastanawiam się, czy ona uważa, że powinniśmy być równi. To nie…
— Nie chcesz, żebym to robiła? — Jest zdezorientowana, prosząc mnie o wyjaśnienie, dlaczego nie chcę jej ust na sobie.
I nie mam pieprzonego pojęcia, dlaczego miałbym tego nie chcieć. Albo w jaki sposób mógłbym jej wytłumaczyć, jak bardzo tego chcę. A chcę tego tak bardzo, że nie mogę zagwarantować, że jej nie skrzywdzę. Że nie wepchnę się w jej gardło i nie dojdę, ściskając ją za włosy tak mocno, że nie będzie mogła nawet się ruszyć.
Sposób, w jaki tego chcę, nie jest taki, w jaki powinno to wyglądać przy pierwszym razie.
Nic nie odpowiadam, więc ona znowu całuje mnie w brzuch i rozpina guziki. Kładę się i spoglądam w sufit, gdy zsuwa w dół moje spodnie, i staram się nie myśleć, ile razy wpatrywałem się w ten sam sufit, myśląc o jej ustach wokół mojego fiuta.
Czuję pulsowanie między swoimi nogami i zaciskam oczy, gotów się powstrzymać, gotów trzymać ręce przy sobie.
Kiedy nadal mnie nie dotyka, otwieram oczy i widzę, jak wpatruje się w wybrzuszenie w moich bokserkach, jakby czekała, aż ujawni ono swoje prawdziwe intencje.
Siadam i kładę dłonie na jej ramionach.
— My nie… Jest tak wiele rzeczy, które chcę dziś zrobić. Każdej nocy. Możemy spróbować później.
Kiwa głową z wyraźną ulgą, rumieniąc się z powodu swojej porażki. Całuję ją głęboko, przekonując, że naprawdę jej pragnę. Myślę o czymś innym, o czymś, co byłaby w stanie zrobić.
O czymś, do czego moglibyśmy wykorzystać to łóżko.
— Czy możemy zamiast tego zrobić coś innego? — pytam, a ona kiwa głową.
Całkowicie zsuwam z siebie spodnie i bokserki i patrzę, jak ona wpatruje się w mojego fiuta, jakby wyobrażała sobie, jak naprawdę działa mechanizm robienia komuś loda.
Pewnego dnia cię nauczę, kochanie.
Ona zdejmuje swoje majtki i szpilki, ale kiedy sięga do zapięcia stanika, powstrzymuję ją.
— Nie, nie chcę, żebyś kiedykolwiek go zdejmowała.
Ona się uśmiecha. I kładę się na niej, owijając jej nogi wokół swoich bioder i obracając się tak, by nagle znalazła się na górze.
— Czy możemy spróbować w ten sposób? — pytam, otoczony przez jej dzikie loki.
Ona wygląda na zdezorientowaną.
— Ja… nie wiem jak…
— Spróbujmy.
Pomagam jej usiąść nade mną i wprowadzić się w nią. Zamyka oczy, by skoncentrować się na zabraniu mnie, a ja patrzę, jak mój kutas wślizguje się w jej wnętrze.
Och, Merlinie.
I ona, mając na sobie tylko ten zielony stanik, osuwa się na mnie. Myśląc o wszystkich fantazjach, które wymarzyłem sobie w tym łóżku, nie sądzę, żebym kiedykolwiek wpadł na coś tak idealnego.
Zaciskam powieki, czekając, aż wsunę się w nią w całości, gdy jej ściany zaciskają się wokół mnie.
Ze wszystkich fantazji, które miałem w tym łóżku, dojście po dwóch sekundach też nie zostało wyobrażone.
Zaczyna się ruszać, a ja mogę tylko patrzeć. Podnosi się, próbując znaleźć najlepszy sposób, aby to robić, a ja prawie jej pomagam, ale potem zarzuca włosy przez ramię i już wiem, że tę część moich fantazji zdecydowanie pamiętam.
Chwytam ją za biodra i po prostu kładę się. Patrzę, jak się domyśla. Chcę zobaczyć, jak Hermiona Granger rozwiązuje problem.
To fascynujące i porywające.
Sięgam do jej piersi, kiedy ona łapie rytm i pochyla się nade mną, zmieniając kąt. Porusza się, a ja biorę głęboki wdech.
Ona kontynuuje, szarpiąc biodrami, a ja jęczę, gdy pieszczę dłońmi jej piersi i pozwalam jej się pieprzyć.
Opada na łokcie, poruszając szybko biodrami. Wszędzie są jej włosy. I nagle stwierdzam, że wcale nie muszę jej pomagać.
Trzymam ją za biodra, gdy ona szuka własnego spełnienia. Czuję ciepły oddech wypływający z jej rozchylonych ust.
Zrywa się ze mną, wylewając z siebie ciche jęki, a ja pozwalam się jej pieprzyć, tak jak zawsze sobie wyobrażałem. Przejmuje kontrolę i wie, co dokładnie ma robić.
Przyspiesza, pieprząc się na moim fiucie. I moje biodra podskakują, spotykając jej.
— Granger, tak — jęczę. — Och, kurwa tak.
Jedną dłoń trzymam na jej biodrze, a drugą przykładam do jej łechtaczki. Ona wzdycha. Rozchyla swoje uda jeszcze szerzej i opada niżej, jęcząc. Pocieram jej łechtaczkę, czując drżenie jej ciała.
Chwyta mnie za twarz i całuje, a jej loki są w naszych ustach, gdy nasze języki się spotykają. Ruchy jej bioder są jeszcze intensywniejsze, gdy szuka spełnienia.
Podciąga się wysoko, a ja mogę tylko patrzeć, jak przeczesuje palcami włosy, ciężko dysząc w tym boskim, zielonym staniku.
Mogę udawać, że to jedno z dormitoriów Slytherinu, a ona wkradła się do niego, żeby mnie przelecieć.
Kręci biodrami, przykładając dłonie do piersi.
Bogini. W moich oczach przepełnia ją potęga. Ja sam jestem tylko przypisem na marginesie jej historii. Ujeżdża mnie. Jej piersi podskakują, a uda drżą. Chwytam ją za biodra i staram się nadążyć. Próbuję ją dotknąć. Próbuję ją pieprzyć.
Ale ona ledwo mnie potrzebuje, gdy jej biodra uderzają we mnie, wykorzystując mnie do osiągnięcia spełnienia, ufając, że czeka mnie to samo.
Jej mięśnie kurczą się, a usta rozchylają w cichym krzyku. Nie jest w stanie się ruszać, gdy jej ciało wygina się w błogości.
Obracam nas, czując, jak mocno zaciśnięte są wokół mnie jej ściany, a potem układam ją na materacu, z twarzą w jej włosach i jej udami wokół moich bioder.
— Kurwa, kurwa — jęczę w jej szyję, a moje biodra uderzają w nią. To o wiele lepsze niż moje biurko. Jej cipka się zaciska, wciąż targana dreszczami orgazmu, i nie chcę, żeby przestała. Jestem skłonny utrzymać to tempo przez wieczność, jeśli oznacza to dla niej nieustanną przyjemność.
Potem jej dłonie wplatają się w moje włosy, gdy krzyczy, a soki sączą się z niej między nami. Przygryzam jej szyję, żeby nie krzyczeć. Ona za to krzyczy, ile może. I mruczę coś w jej skórę, pieprząc ją, wsuwając się raz po raz, po samą nasadę. Czuję, jak znów zaciska się na mnie i dochodzę z krzykiem.
Wydaje się, że mój orgazm trwa całą wieczność, gdy wlewam się w nią. Oddychamy tym samym powietrzem. Ona jęczy mi do ucha i drapie mnie po plecach, i czuję, jakby ponownie dochodziła.
— Nie mogę… o mój Boże. Nie mogę oddychać.
Odsuwam się i widzę, że ona dyszy, patrząc mi w oczy. Jej ściany zaciskają się na mnie, a powieki trzepoczą. Jest piękna, rozkoszna i bez tchu.
Ona jęczy, żebym do niej wrócił, kiedy się wyślizguję. Chichoczę, całuję ją w dekolt i szepczę w jej skórę:
— Jesteś najdoskonalszą istotą na świecie.
Odwracam nas i kładę się na plecach z nią w swoich ramionach. Odpoczywa przez chwilę, a potem ściąga stanik i odrzuca go na bok. Przyciska swoje nagie ciało do mojego, zarzucając nogę na moje udo i kładąc głowę na mojej piersi.
— Wrócę — mówi. — Dla tego łóżka.
— Tylko dla łóżka?
— I oczywiście dla twojej matki. I łóżka. I twojej matki
— I dla biblioteki.
— I biblioteki. Dla łóżka, twojej matki i biblioteki.
Uśmiecham się do sufitu.
Nigdy nie wyobrażałem sobie tej części. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że mogłaby zostać na noc.
Przesuwam palcami po jej ramieniu i z powrotem w dół, mijając białe blizny na przedramieniu układające się w słowo, którego już od dawna nie używam.
— Moja matka bardzo się ucieszyła, że znów mogła cię tu gościć.
Ona mruczy:
— Bardzo się cieszę, że mogłam ją odwiedzić. Tęskniłam za nią.
Przełykam, myśląc o tym, jak długo żyła z dala od własnej matki. I od mojej, której poleciłem trzymać się od niej z daleka. Przyznaję:
— Obawiam się, że to była moja wina. Powiedziałem jej, żeby trzymała się od ciebie z daleka. Po wizycie w Azkabanie. Po tym, jak przeszacowała swoją kontrolę nad moim ojcem. — Czuję, jak jej ciało sztywnieje w moich ramionach. — Przepraszam. To ja powiedziałem jej, żeby więcej się z tobą nie kontaktowała.
— Och… — mówi. — Właściwie to bardzo się cieszę, że to słyszę. Jest dla mnie kimś najbliższym matki. Więc cieszę się, że ze mnie nie zrezygnowała.
Jej słowa są niczym kolejny cios w moją pierś. Przyciągam ją bliżej.
— Przepraszam.
Ona całuje mnie w ramię, przyjmując przeprosiny. Ale w tej chwili nie przychodzi mi do głowy nic oprócz Moniki Wilkins łkającej w łazience, myślącej, że gdzieś tam w wielkim świecie jest dziewczyna, która jej potrzebuje.
— Czy kiedykolwiek pojechałaś do Australii?
— Żeby… zobaczyć się z rodzicami? — pyta. Ja przytakuję. — Nie. Nie, nie… Naprawdę nie sądzę, że chciałabym ich zobaczyć, gdyby mnie nie pamiętali. Gdybym musiała udawać kogoś innego.
Przełykam, modląc się, żeby doktor Flanders poczynił jakieś postępy. Przesuwam palcami po jej ramieniu, usypiając ją.
— Czy przyglądałaś się przeciwklątwom?
— Troszkę — mówi. — Nikomu nie udało się odwrócić tak głębokiego czaru zapomnienia. Usunięcie jednego wspomnienia jest łatwe. Z czasem można je odzyskać. Ale usunięcie całej osoby… To zbyt wiele wspomnień.
Dokładnie tak. Dokładnie tak, jak opisał Flanders. Wyglądało na to, że po prostu nigdy nie zrobiła kolejnego kroku, by porozmawiać ze specjalistą. Chyba za bardzo obawia się porażki.
I zalewa mnie fala szczęścia i dumy, że zrobiłem to za nią. Te pierwsze kroki, których nie była w stanie podjąć, a zrobiłem je za nią.
— Przykro mi, że musiałaś to zrobić.
— Wiem. — Zasypia, ale muszę skończyć. Muszę to z siebie wyrzucić.
Gładzę opuszkami jej ramię, gdy mówię:
— I przepraszam, że byłem na tej misji. Tej w twoim domu.
— W porządku — mamrocze.
Słodka ulga płonie w moim sercu. Nie powinienem był przepraszać, kiedy już praktycznie zasypiała, ale musiałem.
Rozchylam usta, żeby się wyspowiadać. Powiedzieć: Byłem tam, aby cię uratować. Byłem tam, żeby uratować ich.
— Nie skrzywdziłbyś ich — mruczy. — Widziałam to w twoich oczach.
I to wszystko. Bo w głębi duszy wie, że bym ich nie skrzywdził.
Zapada w sen. A ja wpatruję się w sufit, sunąc palcami po jej ramieniu.
Słucham jej oddechu.
Czuję ciepłe powietrze na mojej skórze.
Widziałam to w twoich oczach.
Marszczę brwi, patrząc w sufit.
Nie skrzywdziłbyś ich. Widziałam to w twoich oczach.
Była tam? Czuję ucisk w piersi. Czy była tam tego dnia mimo niebezpieczeństwa?
Może pod peleryną niewidką Pottera?
Nie. Greyback by to wyczuł.
Prawie nią potrząsam, żeby zapytać. Żeby mi to wyjaśniła.
Ale była zdezorientowana. Czuła potrzebę, by zapytać mnie, dlaczego moja krew była na ścianach jej salonu. Widziała coś na mojej twarzy tego dnia?
Moje oczy błądzą po materiale baldachimu, spływając z wysokich słupków łóżka. Ocierając się o wspomnienia.
Przeszywa mnie chłodny dreszcz. Sunie przez ciało, mrowi moją twarz, targa palcami u nóg. Mięśnie w moim gardle twardnieją, jakbym dławił się świeżo wylanym betonem.
To niemożliwe.
Widziałam to w twoich oczach.
Wracam myślami do tego, jak wtedy biegłem, zdesperowany. Do tego, jak pchnąłem drzwi do jej sypialni, przeszukując każdy cal przestrzeni w poszukiwaniu śladów jej obecności. Ciężar marmuru w kieszeni gotowego nas stamtąd zabrać.
Widziałam to w twoich oczach.
Biorę wdech przez zaciśnięte gardło. Jej ciężar jest dla mnie zbyt wielki. Odrywam się od niej, patrząc na wszystko poza ciałem w moim łóżku, gdy dostrzegam moje bokserki.
To nie byłby pierwszy raz, kiedy ona i Potter włamali się do Ministerstwa.
Pieką mnie oczy. Czuję rumieńce wstydu na swoich policzkach.
Był moment, w którym przestała wypytywać mnie o ten dzień. Kiedy wydawało się, że odpuściła. I był punkt zwrotny, gdy znów mnie zapragnęła.
Kiedy to było?
To chyba miało coś wspólnego z wilkołakami.
Cokolwiek zechcesz.
Potrzebuję mapy. Albo tabeli tej zdrady. Jakiegoś wykresu decyzji Granger z ostatnich sześciu miesięcy, aby dostrzec moment, w którym zdecydowała się przeniknąć do mojego umysłu i skraść z niego rzeczy, które do niej nie należą.
W niektórych miejscach wykres przecież mógłby wzrosnąć, prawda?
Spotkanie z Lucjuszem za moimi plecami.
Lekcje etykiety i dobrego wychowania.
Wiem, że nadal chodzi na te zajęcia. Nadal mnie okłamuje.
Kolejny wzrost wykresu.
I nagle myślę o tym wszystkim, co zostało zamknięte w gablotach Ministerstwa. A mój umysł zalewa każda z tych rzeczy, które chciałem zapomnieć, kiedy wyciągali kolejne kosmyki wspomnień z mojej głowy.
Co widziała?
Siadam w nogach łóżka, już w bokserkach. Czuję ciężar drugiej osoby na materacu za mną. Nie dzieliłem z nikim łóżka w ten sposób. Od lat nie ufałem sobie w obawie, że będę spał obok kogoś, a tajemnice wypłyną ze mnie podczas snu.
A ona weszła do środka, prześlizgując się przez szczeliny.
Materac się porusza. Pościel szeleści.
— Co robisz?
Wdycham głęboko, chłonąc ten kwas.
— Czy Potter ci pomógł?
Oczywiście, że jej pomógł, Ale muszę usłyszeć, jak ona to potwierdza.
— Co?
— To Potter pomógł ci dotrzeć do wspomnień?
Milczy. I cisza trwa zbyt długo.
— Zupełnie jak w Hogwarcie, prawda? Ty i Potter biegacie pod peleryną-niewidką, robiąc, co chcecie, podczas gdy reszta z nas musi przestrzegać zasad.
— Draco. Ja… przepraszam…
— Wiesz, jak trudno było mi przekazać te wspomnienia Wizengamotowi, Granger? — syczę. — Wiesz, jak ciężko pracuję, aby trzymać ludzi z dala od mojego umysłu.
Myślę o Severusie stojącym nade mną, gdy staram się powstrzymać swój umysł od rozpadnięcia się na kawałki po śmierci dyrektora.
Czy to też widziała?
Kogo ja próbuję okłamać. Widziała wszystko.
— Chciałam cię poznać. Chciałam cię zrozumieć. — Jej głos drży. — Musiałam wiedzieć, dlaczego twoja krew była na ścianach mojego salonu.
— Powiedziałem ci dlaczego. Pytałaś, a ja ci powiedziałem.
— Nigdy nie mówisz całej prawdy. Zawsze coś pomijasz.
Wstaję. Fala ognia przetacza się przeze mnie.
— Kto powiedział, że masz prawo do całej prawdy? — warczę na nią. Siedzi na moim łóżku, trzymając przy piersi prześcieradło.
— Nie wiem, jak cię za to przeprosić — szepcze.
Ignoruję jej próbę przeprosin.
— Które.
— Co?
— Które oglądałaś? A może złapałaś za popcorn i puściłaś sobie wszystkie?
— Nie. Tylko dwa. To z mojego domu. I to z nocy, kiedy szmalcownicy sprowadzili nas do Dworu.
Słyszę jej krzyk. Rozchodzi się echem po domu, błądząc w kominach, niczym dym z salonu poniżej.
— Dlaczego? — syczę na nią, a jej oczy są mokre.
Jasne.
— Musiałam wiedzieć, dlaczego nas uratowałeś. Musiałam zrozumieć…
— Dlaczego ciągle używasz tego słowa! — Stopy niosą mnie do niej, jakbym mógł dostać wszystkie odpowiedzi, jedynie oddychając tym samym powietrzem co ona. — Nie uratowałem cię, Granger. Ja nie zrobiłem nic. Krzyczałaś w agonii, leżąc na podłodze mojego salonu, a ja tam po prostu stałem.
— Nie tak to widziałam.
Właśnie, że widziała. Widziała, że mam wobec niej słabość. Widziała, jak odwróciłem się do kominka i rozpadłem, gdy ona krzyczała.
— Och, tak się cieszę, że oboje widzieliśmy te wspomnienia, więc teraz możemy o nich dyskutować.
— Zrobiłeś, co w twojej mocy, Draco. Próbowałeś nam wtedy pomóc i pomógłbyś mi, gdyby Aukcja miała miejsce. To wszystko, co chciałam wiedzieć.
Zrobiłem co w mojej mocy. Biegałem po Hogwarcie, szukając jej. Budowałem całe zamki w moim umyśle, aby ją ukryć.
Pamiętam to uczucie. Nie płonęło we mnie od tak dawna, zbyt stłumione jej zapachem i ciałem, by pojawiać się w jej obecności.
Bo przecież nas los zależy od tego, jak zawieje wiatr. Bo mógłbym ją przecież albo pieprzyć albo zabić.
— Kiedy po raz pierwszy powiedziałeś mi o Aukcji… — mówi. — Wspomniałeś, że sprzedałbyś mnie z zyskiem. Ale twój ojciec powiedział mi coś zupełnie innego.
Oczywiście, że tak. Gdyby Lucjusz się nie zaangażował, moglibyśmy dalej bawić się w te podchody. Księgarnie i bary. Płytkie, ale wystarczające, by mnie zaspokoić.
Może ojciec to przewidział. Może wiedział, że skończę właśnie tutaj, z nią. Oboje nadzy w moim łóżku, wyjaśniający sobie, dlaczego nie potrafiła mi wystarczająco zaufać.
Odwracam się do okien balkonowych.
— Więc musiałam wiedzieć! I mogłam stwierdzić, że miał rację. Uratowałbyś mnie.
Odwracam się do niej.
— Znowu to słowo. — Uratowałbyś mnie. — Myślisz, że naprawdę uratowałbym cię na tej Aukcji, Granger? Myślisz, że zebrałem wszystkie dostępne fundusze, skontaktowałem się ze wszystkimi krewnymi i ważnymi kontaktami, abym mógł cię uwolnić? Wypuścić ze skradzioną różdżką? Pokój, który minęliśmy w drodze do mojego? Pierwsze drzwi? To byłby twój pokój. — Mam ochotę ją tam zaciągnąć. Chwycić ja za włosy i wepchnąć do środka, żeby mogła poczuć, jak by to było. — Nigdy byś się stąd nie wydostała. — Uśmiecham się do niej, śmiejąc z niej. — Nie wiem, dlaczego tamtej nocy kłamałem, że cię nie rozpoznałem. Zawsze miałaś skończyć jako więzień w Dworze Malfoyów.
— Więc mówisz mi, że należenie do ciebie byłoby takie samo, jak do każdego innego Śmierciożercy? — Ona rozumuje, a ja myślę o Rowlu i Dołohowie. — Podawałabym ci kolację i byłabym twoją rozrywką na przyjęciach. Byłabym torturowana Crucio, gdybym stała się nieposłuszna – i to w najlepszym razie. Traktowana jak dziwka?
Mogliśmy podzielić się nią na pół. Na więcej niż jeden sposób!
Odwracam od niej wzrok.
— Miałam mnóstwo czasu, żeby się nad tym zastanowić, Draco, więc daj mi znać, kiedy przestać…
— Przestań.
Ona naciska.
— Uratowałbyś mnie. To nie byłaby wolność, ale najlepsze, co mógłbyś zrobić. Uratowałbyś mnie od tamtego życia…
Najlepsze, co mógłbym zrobić. To nie jest nawet bliskie temu, co mógłbym.
— Myślisz, że byłbym w stanie trzymać się od ciebie z daleka? — Drwię z niej. — Że przeżyłabyś tu swoje życie i pozostała nietknięta?
— Tak — odpowiada. Tak szybko i szczerze. — Nie próbuj mnie przestraszyć, Draco. Wiem, jakim naprawdę jesteś człowiekiem.
— O tak. Bo już widziałaś to, co we mnie najgorsze, prawda, Granger? — Odchodzę od łóżka. Ona nie ma pieprzonego pojęcia, jak wyglądało ostatnie pięć lat w mojej głowie. — Wystarczyło po prostu wrzucić wspomnienie do misy i to tak, jakbyśmy znali się od zawsze.
— Przepraszam, Draco. Przepraszam. Nie sądziłam, że mam inny wybór. Chciałam cię poznać. Chciałam cię zrozumieć…
Obłudna suka.
— W takim razie ZAPYTAJ, Hermiono. A nie bierz! — krzyczę.
Jej imię jest praktycznie obce na moim języku. I czuję brutalną satysfakcję, że oboje słyszymy je na głos po raz pierwszy w taki sposób.
Łza spływa po jej lewym policzku, a ja spoglądam w dół na dywan, żeby do niej nie sięgać.
Co się teraz stanie?
Przeprosiła. Ja nie akceptuję jej przeprosin.
Chyba… to koniec.
— Chciałbym, żebyś wyszła — oznajmiam. A kiedy się nie rusza, dodaję: — Wyjdź.
Idę do łazienki. Nie mogę patrzeć, jak się ubiera.
Opieram czoło o drzwi. Słyszę, jak wysuwa się z pościeli i przez chwilę zastanawiam się, czy do mnie przyjdzie. Czy zamierza to przeczekać.
Drzwi mojej sypialni zamykają się.
Czuję ucisk w piersi.
A więc to koniec.
Ale prawdopodobnie nie zna wyjścia. Prawdopodobnie powinienem – tylko jako dżentelmen – odprowadzić ją. I pocałować ją na pożegnanie, co może niosłoby ze sobą obietnicę lepszego jutra…
Wychodzę z łazienki i pędzę w stronę korytarza, otwierając drzwi do sypialni gdy słyszę trzask aportacji przeszywający hol, przerywający głuchą ciszę i budzący portrety.
Potykam się, stając w miejscu, w którym jeszcze przed sekundą Granger stała wraz z Łzawką, zanim skrzatka ją stąd aportowała. Stoję i wciągam ostro powietrze, zastanawiając się, za czym tak gonię. Za co przepraszam. Po co w ogóle biegnę tym korytarzem.
Czy warto? Skoro mi nie ufa. Skoro nigdy nie pozwolę jej mi zaufać.
To nie jest wystarczające. Nic, co zrobiłem, nie było wystarczające. Zawsze byłem tuż za rogiem.
Odwracam się w stronę swojego pokoju i mój wzrok pada na te drzwi. Nieoznaczone. Nieszkodliwe. Zamaskowane najsłabszą formą uroku maskującego, bym tylko ja wiedział, jak ją odszukać.
I mogłam stwierdzić, że miał rację. Uratowałbyś mnie.
Uratowałbym ją. Niczym anioł. Niczym Potter.
Czym byłby materac i regał na książki w porównaniu do wolności. W porównaniu do walki, zamiast biegania przez zrujnowany zamek, mając nadzieję, że dostrzegę przebłysk jej brązowych loków.
Moje palce drżą, a drzwi otwierają się na oścież.
Czym byłyby dwa fotele przed kominkiem w porównaniu do wyciągania różdżki w stronę Bellatriks i przeklęcia jej prosto w plecy, podczas gdy ostrze sunęłoby się po gładkiej skórze Granger?
Czym byłby remont, opłacony przysługami i złotem, wyburzający ściany między apartamentami i otwierający sypialnię na salon z regałami pełnymi książek, w porównaniu do To nie Harry Potter. Jego oczy są zbyt blisko siebie.
Czym byłyby kremowe zasłony łóżka, opadające na łóżko z baldachimem tak duże jak moje, puchowe poduszki, ciężka satynowa pościel, w porównaniu do przeklęcia Greybacka, Yaxleya i Dołohowa w plecy, gdy ci wkradali się do jej domu.
Śmiech tryska ze mnie, gdy rozglądam się po apartamencie. Czym to wszystko, kurwa, miało być? Jak mogłoby to sprawić, że zapomniałaby, że jest w niewoli, że zapomniałaby, że jej przyjaciele prawdopodobnie od dawna nie żyją.
Jakby wcale nie zdążyła przeczytać już wszystkich książek na tych pieprzonych półkach…
I niczym mieczem, rozcinam magią ich grzbiety, a każda książka rozpada się na pół. Okładki odpadają, a strony rozsypują się po podłodze.
Fotele eksplodują. Dlaczego w ogóle umieściłem tu dwa? W czyim towarzystwie spodziewałem się, że mogłaby spędzać tutaj czas? Co za kpina.
Szafa płonie, tak samo jak wypełniające ję ubrania, które przygotowałem na jej przybycie. Zasłony wokół jej łóżka skwierczą od niebieskiej elektryczności, zanim zmienią jej łóżko w płonący stos.
Stoję, targany chęcią zniszczenia.
Jakby cokolwiek mogło wystarczyć.
Powinienem był udać się do Dumbledore'a. Tuż przed szóstym rokiem, kiedy otrzymałem zadanie. Powinienem był przejść do Zakonu.
To nadal by nie wystarczyło.
Płomienie rozświetlają resztę pokoju, lśniąc w powierzchniach luster, odbijając się od mosiężnych zdobień.
I nienawidzę Severusa Snape'a za to, że mi to zrobił. Że dał mi możliwość ukrycia jej, zapewnienia jej bezpieczeństwa…
Uratowałbyś mnie.
Kręcę głową, wpatrując się w szkatułkę z biżuterią na nocnym stoliku. Myślałem, że to dla niej odpowiednie miejsce.
Wyciągam rękę po różdżkę, która z brzękiem przedziera się przez moją sypialnię i korytarz, by po chwili wślizgnąć się do moich wyciągniętych palców.
Macham ręką i wyciszam pokój. Towarzyszy mi tylko dym i ogień płonących zasłon. I te poszargane strony książek.
Mierzę różdżką w szkatułkę na biżuterię, przywołując ją na podłogę przede mną. To jedyna rzecz w tym pokoju, która na to zasługuje.
— Diffindo!
Zaklęcie odbija się. Raz.
Warczę:
— Bombarda!
Kręci się, kpiąc ze mnie, z wciąż zamkniętym wiekiem.
— Incendio! Deletrius!
Co niby zrobił z tym Severus. To prawie tak, jakby nie był to pierwszy raz, kiedy ktoś próbował je zniszczyć.
Wysyłam szkatułkę pod ścianę. Nie ma nawet najmniejszego wgniecenia.
Zamrażam, podgrzewam.
Moja krew wrze. To pieprzone pudełko od pięciu lat rujnuje mi życie, szydzi ze mnie. Bo mógłbym trzymać ją zamkniętą tak, jakby była w pięknym, kremowym pokoju w posiadłości. Bo w pudełku nie mogę jej dotknąć. Bo w pudełku nic nie będzie w stanie jej skrzywdzić.
Trzymaj ją w jej pudełku, a nie zrobi ci krzywdy.
— Avada Kedavra.
Szkatułka eksploduje deszczem szkła, mosiądzu i niebieskiego aksamitu. Coś rozcina mój policzek, a krew miesza się ze łzami spływającymi po mojej twarzy. Pokój wypełnia dym. I cisza.
Wpatruję się w dziurę w ziemi, czekając. Czekam, aż coś się zmieni. Może stanie się lepsze.
Spod sufitu trzepocze strzęp niebieskiego aksamitu, spadając na moje ramię. Chwytam za niego i przesuwam po nim palcami, kiedy chodzę szerokim kręgiem po zrujnowanym dywanie, stąpając bosymi stopami po szkle i mosiądzu. Moja krew miesza się z kartkami książek i skrawkami niebieskiego aksamitu.
Zbieram szczątki, wyciągam szkło z nóg, zbierając mosiądz i zawiasy, trzymając tkaninę drżącymi palcami.
I składam to wszystko z powrotem w całość.
***
Sobota, 2 maja 1998 - później
Łazienka dla dziewcząt na drugim piętrze. Łazienka dla dziewcząt na drugim piętrze.
Ślizgam się na posadzce, skręcając za kolejny róg. Korytarzami pełzają pająki wielkości łóżek z naszych dormitoriów. Duchy na koniach przebiegają przez ściany.
Przeskakuję po dwa stopnie naraz. Słyszę głosy, które przeplatają się ze sobą niczym bicie bębna.
— Ale jak się tam dostaliście? Trzeba mówić w języku węży!
Potter.
— Udało mu się! Pokaż mu, Ron!
Zerkam za róg, a ona tam stoi, wpatrując się w Weasleya, jakby ten wyleczył Smoczą Ospę. Trzymają w dłoniach jakieś kości.
— Musiałem spróbować kilka razy, żeby w końcu zrobić to dobrze — mówi Weasley — ale w końcu tam dotarliśmy.
— On był niesamowity! — Ona uśmiecha się do niego promiennie. — Zdumiewający!
Obserwuję, jak się przegrupowują. Patrzę, jak jej oczy błądzą po Weasleyu, chłonąc go, jakby właśnie zdała sobie sprawę, jak bardzo jest spragniona.
Pamiętam ją na podłodze w moim salonie. Jest już zdrowa. Bez śladu jakichkolwiek trwałych uszkodzeń ciała. Zastanawiam się, czy blizna nadal tam jest. Czy zdążyła wyleczyć skórę na czas.
Uciekają. Cała trójka, jakby nie mieli zamiaru umrzeć. I może nie umrą.
Rozglądam się dookoła i ruszam.
Wybuch po mojej lewej zwala mnie z nóg. Ląduję na boku, próbując przypomnieć sobie, jak oddychać i słyszę wokół siebie szum walki. Leżę tam, w myślach badając swoje żebra.
Podnoszę się na nogi i patrzę, jak wojownicy się oddalają.
Znowu jestem sam.
Słyszę bulgotanie gdzieś po mojej prawej stronie.
— Malfoy.
Odwracam się i widzę Rowle'a leżącego na plecach. Krew wypływa z jego płuc, kiedy on próbuje sięgnąć swoimi szerokimi palcami po różdżkę leżącą kilka centymetrów dalej.
— Malfoy. Pomóż.
Ma ranę w boku, prawdopodobnie od wybuchu. To dość łatwe do uleczenia. Podstawowe zaklęcie do scalania skóry ponownie postawiłoby go na nogi.
— Moja różdżka…
Patrzę, jak się rozciąga, rozdzierając skórę nad biodrem.
On kaszle i widzę, jak z jego wnętrza sączy się krew.
— Potrzebuję tylko mojej różdżki.
Czuję zimny pot na moich ramionach. Podchodzę do niego i wyciągam różdżkę, by wycelować w jego ranę. To tylko prosty ruch obrotowy.
— Dziękuję — sapie i czeka, aż rzucę zaklęcie.
Mogliśmy podzielić się nią na pół. Na więcej niż jeden sposób!
Uśmiecham się, gdy moja różdżka wbija się w jego ciało, a on wyje. Klękam na jego piersi, wbijam drewno w ranę i szepczę zaklęcie tnące, obserwując, jak jego oczy praktycznie wychodzą z orbit, gdy przecinam go na pół.
Staję wyprostowany i przechodzę nad nim. Kopię jego różdżkę po kamieniach i patrzę, jak sapie i dusi się. Upewniam się, że jestem ostatnią rzeczą, jaką zobaczy.
Wycieram różdżkę o jego szaty i podążam przez zamek za obrazem jej loków.
Ok,pierwsze co mi przyszło na myśl to fakt, że od tak sobie rzucił Avade i zastanawia mnie, czy Ministerstwo po wojnie nie nałożyło żadnego namiaru na jego różdżkę tak dla bezpieczeństwa i kontroli tego co robi? Czy namiar na rzucenie tego zaklęcia nie został rzucony na każdą różdżkę. Skoro mogli kontrolować nieletnich czarodziejów rzucających zaklęcia poza Hogwartem, to czy nie można było wykorzystać tego przeciwko Zaklęciom Niewybaczalnym? Czy Ministerstwo od tak po prostu stwierdziło sobie, że skoro jest po wojnie, to nikt takiego zaklęcia więcej nie rzuci… Ale nie spodziewałam się, że Draco ogarnie aż taka furia. Nie twierdzę jednak, że nie była ona w pełni uzasadniona. Zdradziła jego zaufanie, zadziałała za jego plecami, bo ona musiała wiedzieć. Jak inaczej budować zdrową relacje, niż na wzajemym zaufaniu i cierpliwości? Owszem, Hermiona to Hermiona i jej pragnienie wiedzy jest ogromne, ale jeśli ktoś nie jest gotowy, by o czymś mówić, unika poruszania tego tematu, to znaczy, że nie chce o tym mówić, bo jest to dla niego coś bolesnego. Ale czemu Draco tak bardzo odmawia sobie tego, że faktycznie mógł ją uratować? Już sam fakt, de byłaby pod jego opieką byłby ratunkiem. Z Aukcji wiemy, że był w stanie się kontrolować przy niej, choć na pewno było to dla niego niełatwe. No i miły wieczór zamienił się w koszmar dla nich obojga.
OdpowiedzUsuńTo najbardziej przejmujący moment w tej hisyorii
OdpowiedzUsuńCzytałam z zapartym tchem 😳🥺🥺🥺
Jaki on jest glupi. Sam wczesniej dochodzil juz do wniosku, ze za malo jej siebie pokazal, a teraz ma pretensje i wyrzuty, ze zrobila to, co zrobila? Nadal - nawet czytajac to z jego perspektywy - nie uwazam, ze mial prawo az tak sie unosic i wywalac Hermione za drzwi. Lazi za nia, drazni sie z nia i naprawde uwaza, ze powinna to przyjac za dobra karte? Nie dostajac od niego praktycznie zadnego pewniaka? Uhh, ale jestem poirytowana, mam nadzieje, ze Narcyza da mu popalic, kiedy sie o dowie...!
OdpowiedzUsuńNa szczescie, w calym tym rozdziale, pojawil sie promyk w postaci Blaise'a. Kochany przyjaciel!
Draco nie wierząc w siebie zwątpił w Hermione... Emocje, które pojawiły się we mnie po przeczytaniu scen z Hogwartu i niszczenia szkatułki są nie do opisana. Kocham tę historię!
OdpowiedzUsuńTo dopiero były emocje. Rozdział porażający.
OdpowiedzUsuń