16 marca 2011
Ojciec Hermiony był cichym, pragmatycznym mężczyzną. Miłość do whisky, jazzu i malarstwa wydawała się nie pasować do jego zachowawczej natury.
Zanim reprezentant Hogwartu dał Hermionie list, który zmienił kurs jej życia, dziewczyna spędzała wczesne wieczory, obserwując ukochaną pracę taty.
Jego rzemiosło.
Kiedy wracali do domu po tym, jak rodzice skończyli pracę w gabinecie, ojciec przebierał się w robocze spodnie, nalewał sobie whisky dokładnie na wysokość jednego palca i znikał w pracowni, podczas gdy jej mama przygotowywała kolację z książki kucharskiej Julii Child – zastępując po swojemu składniki, których nie znosiła. Zawsze miała przyciśnięty do ucha telefon, rozmawiając ze swoimi przyjaciółmi z bliska i daleka; jej śmiech trząsł spiralnym kablem telefonicznym rozciągającym się przez całą kuchnię.
Hermiona – która spędzała czas po szkole w gabinecie dentystycznym rodziców, kończąc zadania domowe, podczas gdy recepcjonistka obserwowała ją i wychwalała jej geniusz – przebierała się w wygodne ubrania, po czym siadała w fotelu, podwijając pod siebie nogi. Zawsze coś wtedy czytała.
Ojciec pytał ją, jak minął jej dzień, o oceny oraz wykonane zadania, i pozwalał jej paplać, podczas gdy sam przygotowywał farby, co jakiś czas coś odpowiadając. Hermiona wiedziała, że ich rozmowa dobiegła końca w chwili, gdy upijał pierwszy łyk swojego drinka, włączał starą płytę, którą miał od czasów studiów i unosił pędzel, żeby zacząć pracę nad najnowszym dziełem.
Jej ojciec nigdy nie wziął ani jednej lekcji malarstwa… co było widać.
Jego prace były okropne, ale on o to nie dbał.
Ona również.
To, co sprawiało, że Hermiona przychodziła do pracowni każdego dnia to to, co działo się w najdziwniejszych momentach.
Nie miało to nic wspólnego z whisky – i tak była za młoda, żeby móc się napić. Nie chodziło też o muzykę; nie lubiła jazzu tak samo, jak nie lubiła Celestyny Warbeck. Jako dziecko Hermiona uważała muzykę za dziwną, niezrozumiałą i niezbyt melodyczną. Ojciec nie był też uzdolnionym malarzem, ale czasami, kiedy pochłaniały go mroczne, niskie tony pianina, a saksofon i wokal koiły jego duszę, popijał bursztynowy trunek – a potem robił ogólny zarys swoim pędzlem i mówił.
O niczym szczególnym, po prostu wyrzucał z siebie to, co tylko przyszło mu do głowy.
O ile nie leciał akurat mecz piłki nożnej, jej ojciec był cichym i zamyślonym mężczyzną, do tego niezbyt towarzyskim – miał tylko kilkoro bliskich przyjaciół. Zawsze lubił kontemplować ciszę i cieszyć się nią w swoim własnym umyśle, a dopóki nie był gotowy na interakcję z resztą świata, ciężko było go tak naprawdę poznać. Więc te małe momenty otwartości utknęły w Hermionie na lata; trzymała je w sercu i dźwigała, jako część swojej determinacji podczas długiego polowania na horkruksy.
I właśnie w takich chwilach czuła, jakby znała swojego tatę najlepiej.
Przeważnie dawał jej rady o życiu: Pozostań w zgodzie ze sobą. Nigdy nie przestawaj się uczyć i rozwijać.
Rzeczy, które zapamiętała na lata: Twórz rzeczy pewne, ale zostaw miejsce na niespodziewane.
Opowiadał historie, których nigdy nie słyszała; o jej dziadkach, którzy zmarli przed jej narodzinami: Masz włosy mojej matki i charakter ojca.
Opowiadał historie o jej mamie i czasach, kiedy randkowali: Twoja matka usiadła obok mnie w szkole i nieustannie mówiła. Pocałowałem ją po raz pierwszy tylko po to, żeby ją uciszyć.
Czasami opowiadał historie o niej z lat, których nie mogła pamiętać: Kiedy byłaś zła, wszystkie drzwiczki od szafek zaczynały się otwierać i zamykać. Myślę, że już wtedy wiedzieliśmy, że jesteś wyjątkowa.
A w rzadkich przypadkach mówił o niczym, co zawsze kończyło się czymś.
– Miłość nigdy nie jest tym, czego się po niej spodziewamy. – Zapamiętała to z jednego z wakacyjnych dni, podczas gdy z gramofonu rozbrzmiewał w tle Billie Holliday. – Jest dziwaczna, tajemnicza i dla nikogo nie ma sensu. Jak myślisz, dlaczego tak wielu ludzi pisze o niej piosenki? Zmienia dla niej swoje życie?
Teraz, kiedy jej rodzice przeszli na emeryturę a ich całkiem dochodowy gabinet został sprzedany, o ile tylko nie podróżowali, jej tata wciąż malował i słuchał jazzu na tym samym gramofonie…
Ale już nie pokazywał jej cząstek siebie. Już nie opowiadał jej historii.
Nie tak jak kiedyś.
To była kolejna rzecz, którą zmienił czas i narastający dystans pomiędzy Hermioną i jej rodzicami. Ale milczenie ojca nie powstrzymało jej przed siedzeniem z nim podczas wizyt; nie powstrzymało jej przed obserwowaniem go tak jak kiedyś; z książką na kolanach, słuchając muzyki, o którą jako dorosły człowiek nadal nie dbała.
Nie powstrzymało jej przed czekaniem na kolejną okazję, żeby go zobaczyć.
Zdolności jej ojca uległy znacznej poprawie teraz, gdy miał więcej czasu, który mógł poświęcić na swoje rzemiosło… oraz kiedy faktycznie zaczął brać lekcje. Jego styl był czystą mieszanką abstrakcji, geometrii i wielowarstwowych wzorów, które dopiero co zaczął pokazywać przyjaciołom, zamiast chować w komórce. Nawet sprzedał jeden czy dwa obrazy.
Nigdy jej żadnego nie zaoferował, a ona nigdy nie poprosiła.
Tak jak wszystkie inne, tak i ta sesja malowania skończyła się wołaniem przez jej mamę na kolację.
Hermiona jadła z nimi wspólny posiłek raz na kilka tygodni, próbując powstrzymać rozpad rodziny, który majaczył na horyzoncie. Spędzała ten czas, kuląc się w duchu od wycelowanych w nią napiętych uśmiechów i zastanawiając się, jak doszli do tego punktu.
Cóż, właściwie to dobrze wiedziała jak.
Wszystko zaczęło się w chwili, kiedy przywróciła im wspomnienia i ze łzami w oczach próbowała wszystko wytłumaczyć, włączając w to wyjaśnienie, dlaczego spośród wszystkich miejsc znaleźli się akurat w Australii. Chociaż rozumieli uzasadnienie wyboru, którego dokonała i wybaczyli jej, postanowili zostać na antypodach. Ich jedyną formą komunikacji stały się comiesięczne telefony, kiedy to zawsze uprzejmie prosili, żeby ich odwiedziła, ale Hermiona odmawiała. Wiedziała, że tak naprawdę wcale tego nie chcieli.
Chociaż wrócili sześć lat temu, żeby pomóc Hermionie przebrnąć przez jej własny kryzys, szkody w ich relacji były już od dawna nie do naprawienia. Przepaść między nimi okazała się zbyt wielka. Ale Hermiona wciąż sumiennie próbowała, niosąc w sobie nadzieję, że pewnego dnia skończy konstruować most, który zmniejszy dystans między nimi. Do tego czasu przyłączała się do rodziców podczas posiłków z pieczonym kurczakiem i gotowaną kapustą, którą wyhodowała w swoim ogrodzie.
Jej matka nie była najlepszą kucharką. Nienawidziła śledzić przepisów i niejednokrotnie pomijała kluczowe składniki. Czasami jej przeróbki działały, ale częściej nie – podobnie było dzisiaj. Ojciec Hermiony już do tego przywykł; jego podniebienie dostosowało się przez lata, więc jadł swojego suchego kurczaka i rozgotowaną kapustę bez zbędnego narzekania. Hermiona poszła za jego przykładem, jak posłuszna córka, jednak upewniając się, że zostawi dużo miejsca na deser.
Tym wyróżniała się jej matka i Hermiona przepadała za jej puddingiem chlebowym.
— Kiedy następnym razem przyjdziesz na kolację — powiedziała jej matka, kiedy jedli — upewnij się, że wybierzesz dzień, w którym Ron będzie mógł przyjść wraz z tobą. Jest takim miłym i zabawnym mężczyzną. — Zaśmiała się w swego rodzaju matczyny sposób, który przypominał Hermionie panią Weasley, kiedy ta myślała o czymś przyjemnym. — Myślę, że kocha mój deser tak bardzo, jak kocha ciebie.
I to był temat ich dotychczas największego sporu.
— Mamo — jęknęła Hermiona, krojąc kurczaka. — Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
I to wszystko, czym kiedykolwiek będą.
Doszli z Ronem do punktu, kiedy dłużej nie byli, niż byli razem, a jednak jej matka wciąż nie odpuszczała. Po prawdzie, tak samo jak Ron, co dodatkowo komplikowało sprawę, jako że ich życia były mocno ze sobą splecione. Był dla Hermiony najlepszym przyjacielem, jego rodzinę traktowała jak własną i stąd też na zawsze pozostanie ważną częścią jej życia.
Po prostu nie w sposób, w jaki by tego pragnął.
Hermiona potrzebowała trzech lat, żeby zdać sobie z tego sprawę. Już pomijając fakt, że kompletnie do siebie nie pasowali oraz mieli niesamowicie odmienne zainteresowania i opinie na temat praktycznie wszystkiego, to Ron chciał jej w pudełku, do którego nie pasowała. W pudełku, z którego będzie wyciągał tylko te części, które w niej kocha, pozostawiając całą resztę.
Był tradycjonalistą. Oczekiwał, że Hermiona przejmie wszystkie te role, którym nigdy nie okazywała zainteresowania.
A ona potrzebowała partnera, nie projektu.
Znudziło ją przepraszanie za to, kim była i wieczne tłumienie w sobie emocji, byle uniknąć kłótni. Nawet wiedząc, że żaden związek nie był idealny, Hermionę dręczyło uczucie, że częściej szła na ugodę niż kompromis. I zjadało ją to od środka. Zjadało ją to, dopóki nie przestała zmuszać się do walki o coś, czego tak właściwie finalnie nie chciała.
— Wiem, ale był dla ciebie taki dobry.
Hermiona się nie zgadzała. Kiedy zerknęła na swojego ojca, który kontynuował przeżuwanie i udawał niezaangażowanego, mogłaby przysiąc, że też widziała u niego cień sprzeciwu. Ciężko było stwierdzić. Jednak w ramach jej trwałych wysiłków, by zachować spokój, Hermiona zmieniła temat.
— Jak było w Maroku?
Kontynuowała jedzenie, słuchając matki opowiadającej o ich wycieczce, podczas gdy ojciec, z czułością wymalowaną na twarzy, rzucał okazjonalnie jakimś komentarzem poprawiającym lekką przesadę w wypowiedziach swojej żony. W końcu właśnie taka była jej matka. Zawsze odznaczała się gwałtownością i żywiołowością, a teraz, wraz z upływem lat, stało się to jeszcze wyraźniejsze. Opowiadała, żywo gestykulując przy tym rękami, i chociaż zdawała się sama gubić w swoich historiach, zawsze sprawdzała reakcje swoich słuchaczy.
— Na początku czerwca wybieramy się do Grecji. Zatrzymamy się nad wodą.
Dużo podróżowali teraz, gdy mieli czas i wolność finansową. Zawsze wyjeżdżali w ciepłe miejsca, zwykle nad wodę, ponieważ rozpieściły ich lata spędzone w Australii.
— Brzmi cudownie.
Matka zaserwowała ojcu kolejną porcję kurczaka.
— A ty kiedy ostatni raz byłaś na wakacjach?
Hermiona podrapała się w skroń.
— Pojechałam z przyjaciółmi do Madrytu.
Ponad trzy lata temu, zanim Ginny znalazła się w zbyt zaawansowanej ciąży z Lily, żeby móc podróżować.
— To miło. — Przytaknął jej ojciec, biorąc łyk wody. — Podróże są dobre dla zdrowia.
I nic więcej nie dodał.
Kolacja trwała dalej i Hermiona zmusiła się do uśmiechu na ich wymuszone próby prowadzenia konwersacji – nie wiedzieli, o czym mogą dyskutować, a co uznawano za temat tabu. Czuła, jakby dzieliła posiłek z nieznajomymi, rozmawiając o nijakich, przewidywalnych rzeczach, takich jak pogoda, spotkanie jej mamy z przyjaciółmi na degustacji win następnego dnia, rosnące zainteresowanie obserwacją ptaków u jej taty czy plany Hermiony na rozbudowę ogrodu, którego jej rodzice wciąż nie mieli okazji ujrzeć, ponieważ nie przyjechali nawet zobaczyć jej domu.
I chociaż nienawidziła tego dystansu, wolała to, niż alternatywnie nie widywać się z nimi wcale. Przynajmniej tak sobie wmawiała, kiedy uśmiechała się i wierciła ze skrępowaniem, znając i akceptując swoją własną winę, która przyczyniła się do tego rozłamu.
Jako jedyną czarownicę w rodzinie, rodzice obdarzyli ją pewnym poziomem zaufania. Zaufania, że nie użyje magii, żeby oszukać system, żeby rozwiązać każdy, nawet mały problem albo zranić tych, którzy nie mają możliwości się bronić – niezależnie, czy ten ból spowoduje jej różdżka, czy działania. I Hermiona nieodwracalnie zniszczyła to zaufanie, modyfikując im pamięć. Wybaczyli jej, ale na terapii dowiedziała się, że wybaczenie nie było końcem procesu, a początkiem nowej relacji, którą stale kształtować będą czyny, za które potrzebowała wybaczenia od samego początku.
Kiedy tylko wyłapywała subtelne wskazówki co do ich nieufności, było to dla niej ostrym przypomnieniem, jaka droga czekała ją jeszcze do pojednania. Pokora to coś, nad czym wciąż pracowała i nie pozwalała, by poczucie winy przysłaniało postępy, jakie poczyniła. Czasami, kiedy wracało to do niej w odwecie, wszystko, o czym mogła myśleć to to, że nigdy nie wrócą do relacji, jaką niegdyś mieli. Że ta okropna rzecz już zawsze będzie pomiędzy nimi – jak pasożyt, który zaraził jej rośliny i dał znać o swojej obecności żółtymi, zwiędniętymi liśćmi.
Ale wtedy musiała sobie przypomnieć, co zrobiła, kiedy to się stało – dodatkową pracę, którą włożyła, opiekę roztoczoną nad każdą z roślin i fakt jak finalnie jej ogród stał się dzięki temu zdrowszy. Bardziej wytrzymały i odporny.
Musiała zastosować ten sam rodzaj opieki względem swoich rodziców.
Hermiona kładła pod to podwaliny każdą kolacją, każdą wizytą i każdą interakcją. Nieważne, jaki nastrój wywoływał w niej ich dystans, wiedziała, że nadal musi być względem nich tak cierpliwa, jak wobec swojego ogrodu i wiedziała, że nadal musi przychodzić na kolacje w dni powszednie, oferować swoje zbiory do eksperymentów mamy i obserwować ojca malującego i słuchającego jazzu. Nadal musiała pozostawić otwartą bramkę do komunikacji tak, żeby mogli przez nią przejść, kiedy się na to zdecydują.
Może któregoś dnia wejdą i nawet zostaną na chwilę.
Do tego czasu ona wciąż będzie pracować.
Kiedy skończyli kolację, Hermiona pomogła mamie z naczyniami, podczas gdy tata wytarł blaty i posprzątał niedojedzone resztki. Skończył jako pierwszy, więc dał mamie szybkiego buziaka, a Hermionę przytulił, po czym zniknął w salonie, żeby pooglądać telewizję. Z dźwiękami meczu piłki nożnej w tle, kobiety pracowały razem, Hermiona zmywając, a jej mama układając każde naczynie w zmywarce, którą koniecznie musiała posiadać, ale jedynie do suszenia.
— Tata się o ciebie martwi — powiedziała mama prawie konspiracyjnym szeptem, grupując razem widelce. — Nie uważa, żeby samotne mieszkanie tak daleko na wsi było dla ciebie dobre.
Hermiona zmarszczyła brwi. Jej tata? Zmartwiony? Nie zauważyła.
— Lubię spokój. — Wzruszyła ramionami. — Mogę używać Sieci Fiuu albo Aportować się gdziekolwiek zechcę.
Jej mama zrobiła dziwną minę, tak jak zawsze, kiedy Hermiona używała magicznej terminologii.
— Dlaczego nie możesz zdecydować się na rejon bliżej miasta? W Surrey jest tak wiele opcji. Byłabyś bliżej nas, jeśli cokolwiek by się stało. Złagodziłoby to jego obawy.
— Mój warzywniak by się nie zmieścił. — Jej rodzice by to zrozumieli, gdyby tylko ją odwiedzili, ale ugryzła się w język, powstrzymując się przed drugim komentarzem.
Hermiona żyła w chatce zbyt dużej dla jednej osoby, na ziemi, którą trzymała pod czarami ochronnymi. Najbliższym czarodziejskim miastem była Dolina Godryka, ale wcale nie znajdowała się blisko. W zasięgu wzroku nie dostrzegało się żadnego sąsiada. Dom był podniszczony, kiedy pośrednik nieruchomości niechętnie jej go pokazał, jednak to miejsce miało w sobie pewien urok i potencjał, które pokochała od pierwszego wejrzenia.
W zasadzie zapłaciła za ziemię, a dom dostała za darmo; wymagał szeroko zakrojonej pracy. Jej rodzice uważali zakup za nierozsądny, jako że w tamtym czasie rzuciła pracę w Ministerstwie, jednak Hermiona zmieniła połowę zawartości swojego skarbca w Gringocie – z obszernymi, wieloletnimi oszczędnościami i pozostałościami ze środków z rekompensaty wojennej – na funty i użyła ich do spłaty pożyczki oraz podwykonawców wynajętych do pracy.
Wprawdzie miała możliwość zrobić to za pomocą magii, ale obserwowanie codziennych postępów dawało jej coś, na czym mogła się skupić. Ekipa usunęła niewidoczną dla oka zgniliznę i ostrożnie rzeźbiła w oryginalnym kamieniu, odbudowując dom do punktu, w którym na zewnątrz wyglądał tak samo, ale w środku był całkowicie nowy.
Metafora, której nie mogła zignorować.
Ogródek warzywny miał pierwotnie zadanie terapeutyczne, zaczęła go niedługo po tym, jak zakończono remont, żeby zająć czymś czas i poradzić sobie ze stresem. Jeszcze nawet nie zdążyła umeblować domu, kiedy Neville przyszedł w odwiedziny z kilkoma młodymi roślinami w prezencie i tak narodził się pomysł. Niedługo później Neville zaczął pojawiać się praktycznie co tydzień, żeby pokazać jej jak budować skrzynki na rośliny, jak pielęgnować ziemię, co sadzić i gdzie. Hermiona zaczęła czytać książki, planować, rozwijać…
Dało jej to cel.
Po pierwszych zbiorach razem z Neville’em usiedli na pastwisku za jej ogrodem, obżerając się nieumytymi pomidorami. I kiedy uroniła oczyszczające łzy, on jej nie oceniał. Po prostu pozwolił jej płakać, przypominając, że to pierwsze zbiory z wielu, które nadejdą.
Dom Hermiony znaczył dla niej więcej niż potrafiła wyrazić i nienawidziła faktu, że jej rodzice tego nie rozumieli. Więc dalej zmywała naczynia, z rękami głęboko zanurzonymi w ciepłej, spienionej wodzie, kiedy jej matka ponownie podjęła temat, który Hermiona tak należycie omijała.
— Mówiłam poważnie o Ronie, powinnaś zabrać go do nas na kolację, kiedy przyjdziesz następnym razem. Co więcej, powinnaś ponownie go rozważyć.
Tylko dlatego, że próbowała naprawić swoją relację z rodzicami, nie znaczyło, że hamowała się w kwestii tego konkretnego tematu.
— Wyrażałaś swoją opinię na ten temat dość jasno przez ostatnie sześć lat.
— I dopóki mnie nie posłuchasz, nadal będę to robić. Nie znajdziesz nikogo lepszego, a już szczególnie nie przy twoim stylu życia. — Nie powiedziała tego obraźliwie czy krzywdząco, po prostu stwierdziła fakt. — Masz bardzo angażującą pracę, Hermiono. Żaden mężczyzna, czarodziej czy nie, nie zrozumie twojego poziomu poświęcenia dla swoich pacjentów tak jak Ron.
Hermiona prawie się roześmiała, ale zamiast tego przeszła do talerza, który właśnie myła, a potem zabrała się za kubki. Ron właśnie dotarł do punktu w życiu, gdzie w końcu znalazł swoje miejsce poza swoją wielką i teraz szanowaną rodziną Weasleyów, ale ze względu na to, że tak wieloma rzeczami musiał dzielić się z rodzeństwem w latach młodości, nie lubił dzielić się nią. Zawsze był niepewny swojej pozycji i roli w jej życiu.
Teraz, kiedy nie byli już razem, a on pracował z George’em nad rozwojem nowych produktów do wciąż rozrastającego się sklepu z psikusami i kiedy ona nie znajdowała się już na ścieżce do zostania najmłodszym Ministrem Magii, Ron wydawał się czuć przy niej o wiele swobodniej. Nie bywał tak zirytowany, kiedy ludzie szukali jej zamiast jego. Teraz, gdy nie była już tak zapracowana i ważna, Ron chciał znów spróbować, jak gdyby jej grafik był od początku bezpośrednią przyczyną ich rozstania.
A nie był.
Zamiast przedstawić matce szczegółową analizę charakteru Rona, Hermiona zdecydowała się na odpowiedź, która wepchnie ją w jeszcze głębszy dół, ale przynajmniej będzie inna.
— Masz rację. Jestem oddana pracy. Właściwie to tak oddana, że nie szukam teraz niczego więcej.
— Nie robisz się młodsza.
Odwróciła głowę, mrużąc oczy w kalkulacji. Kiedy Hermiona się urodziła, jej matka była przed trzydziestką. Rodzice chcieli najpierw ustabilizować swoje życie, zanim zaczęli starać się o dziecko. Przyganiał kocioł garnkowi.
— Zdaje się, że ty też chciałaś najpierw zrobić karierę. Pod tym względem jestem taka sama jak ty.
Ponieważ jej matka nigdy by nie przyznała, że Hermiona mogłaby mieć rację, kontynuowała bez odpowiedzi na merytoryczne argumenty.
— Chociaż kocham dzieci Harry’ego, kiedyś chciałabym mieć swoje własne wnuki.
— Muszę poznać do tego właściwą osobę. — Jej mama nie miała pojęcia, że z pięcioletnim kontraktem, do którego próbował przekonać ją Teo, nie wydawało się to zbyt prawdopodobne.
— Już poznałaś.
Hermiona przewróciła oczami. Jej matka zawsze bardzo mądrze prowadziła konwersację w kierunku, który sobie obrała.
— Musimy zaakceptować fakt, że w tej kwestii się nie zgadzamy.
— Na razie.
Przełożyły rozmowę na inny dzień i kiedy jej mama skończyła układać naczynia, zamknęła zmywarkę. Hermiona osuszyła zlew, wycierając go ręcznikiem kuchennym, dopóki woda kompletnie nie zniknęła. Podczas gdy wykręcała mokrą ścierkę, mama nastawiła czajnik z wodą na herbatę. Hermiona przyniosła imbirową mieszankę ze swojej własnej kolekcji po tym, jak jej mama zaczęła narzekać na ból brzucha podczas ich rozmowy telefonicznej ostatniego wieczoru. Hermiona poszła usiąść przy stole, a mama dołączyła do niej po osuszeniu rąk i nalaniu wrzącej wody do dzbanka, żeby susz mógł oddać swój aromat.
Najpierw herbata. Potem deser.
Matka spojrzała przez ramię na czajnik, zanim sztywno zapytała:
— Jak się czujesz?
Psychicznie było niewypowiedzianym słowem na końcu jej pytania.
Niezależnie od problemów z zaufaniem, kobieta wciąż była jej matką. I jako matka, zgodnie z prawem, zawsze mogła się martwić. Sama była córką lekarza i dentysty więc zdrowie psychiczne nie było tematem tabu, ale zawsze podchodziła do niego z ostrożnością. Nie, żeby miało to znaczenie. Tak czy inaczej, stawiało to Hermionę na krawędzi; to kolejna z tych bolesnych kwestii, o której żadna nie chciała rozmawiać ze względu na przywoływane dla nich obu bolesne wspomnienia.
Jej odpowiedź pozostała więc prosta.
— W porządku.
— Nie pracujesz zbyt ciężko, prawda?
— Nie, mamo. Aktualnie jestem pomiędzy pacjentami. — Jej ostatnim był Auror, który dzięki eksperymentalnemu leczeniu, został ożywiony po tym, jak na początku zeszłego roku wpadł w zasadzkę Śmierciożerców. To było czteromiesięczne zlecenie jeden na jeden, gdzie pracowała nie tylko nad jego fizycznym i psychicznym zdrowiem, ale też przyzwyczajała go do nowej normalności życia z rodziną, która nigdy z niego nie zrezygnowała. W zeszłym tygodniu przeniosła opiekę nad mężczyzną w ręce innego Uzdrowiciela, który miał wykonywać rutynowe obserwacje, kontaktując się z Hermioną tylko w razie konieczności.
— Dobrze. — Między nimi zapadła cisza, podczas gdy jej tata, siedząc w salonie, narzekał na mecz. Arsenal musiał znowu przegrywać. Na krótką chwilę Hermiona się uśmiechnęła, przypominając sobie miłość Rona do wiecznie przegrywających Armat.
Kiedy matka ruszyła, żeby nalać im herbaty, Hermiona położyła jej rękę na ramieniu.
— Pozwól jej naciągnąć dłużej ze względu na korzeń imbiru. Mniej więcej kolejne dziesięć minut.
Z kiwnięciem głową, jej mama kontynuowała rozmowę.
— Pilnujesz, żeby jeść, prawda?
Hermiona westchnęła.
— Tak.
— I spać?
— Osiem godzin każdej nocy. — Przerwała na chwilę i dodała: — Mamo, nie jestem ze szkła. Nie rozpadnę się.
Nie znowu.
Hermiona wyraźnie skrzywiła się na to wspomnienie, nagle czując niepokój. Prawdę mówiąc, nie potrzebowała przypominania o tym, co się stało – nie, żeby zbyt wiele pamiętała. Teraz musiała borykać się z pytaniami i spojrzeniami, troską i obawami – nie tylko ze strony matki, ale też od innych bliskich sobie osób.
Cały incydent wydawał się snem, spotkaniem, które przydarzyło się komuś innemu. Nie jej. Hermiona myślała, że była silniejsza; sądziła, że zdoła doprowadzić się na skraj wytrzymałości, wciąż zachowując kontrolę. Myślała, że jest nie do pokonania, gdy, w rzeczywistości, była tylko człowiekiem. Dostała lekcję pokory.
— Wiem, że nie. Dobrze sobie radzisz. — Matka zaczęła sięgać do ręki Hermiony, którą ta wyciągnęła na stole, ale nagle zwątpiła, układając jedną dłoń na drugiej. Hermiona pomyślała o dokończeniu gestu i wyciągnięciu do niej swojej własnej ręki, ale wahanie było aktualnie jej najlepszym przyjacielem, więc tego nie zrobiła. — Wyglądasz, jakbyś straciła na wadze.
— Nie straciłam.
— Dobrze, ale nadal się martwię, Hermiono.
Frustracja – głównie na samą siebie – wymknęła się spomiędzy jej warg, podczas krótkiej chwili, gdy jej opanowanie lekko się zachwiało.
— Jest w porządku — powiedziała szorstko. Natychmiast tego pożałowała, kiedy twarz jej matki pociemniała, a ona sama wyprostowała się na krześle. Hermiona westchnęła z zawstydzeniem. — Przepraszam, ja po prostu…
Matka powstrzymała ją ręką.
— Za bardzo naciskałam.
— Nie o to chodzi, mamo — powiedziała zaledwie szeptem, po czym spojrzała w dół. — Jestem wdzięczna za troskę. Wszystko w porządku. Dbam o siebie.
— Nadal chodzisz na terapię?
— Jeśli tego potrzebuję… a nie potrzebowałam już od jakiegoś czasu.
Minęła chwila ciszy, zanim matka kiwnęła głową, akceptując odpowiedź Hermiony. Wtedy tor pytań nagle się zmienił.
— A groźby? — Ze względu na ich warunek całkowitej wzajemnej szczerości, na ten temat jej rodzice wiedzieli wszystko.
— W zeszłym tygodniu pojawiła się kolejna. — Hermiona nie chciała ujawniać szczegółów tego, co się stało, ale wiedziała, że coś musi powiedzieć. — To pewne nasilenie względem ich normalnych metod.
Zmartwienie przebiegło przez twarz jej matki.
— A wilkołak? Powinniśmy być zaniepokojeni?
Chociaż Hermiona powiedziała rodzicom o Greybacku i tych bardziej personalnych groźbach, nie ujawniła im wszystkiego… szczególnie faktu, że cyklicznie, blisko swojego domu słyszała wilcze wycie podczas pełni. Nikt o tym nie wiedział… Potrząsnęła głową, żeby pozbyć się tej myśli.
— Nie. Ministerstwo się tym zajmuje.
— Z tego co pamiętam, nie ufasz im.
Prawda, nie ufała im, ale ufała sobie i swoim umiejętnościom. Narzuciła na dom rodziców wiele warstw czarów, co czyniło go praktycznie nieprzeniknionym. I jeśli cokolwiek spróbuje się przez nie przedrzeć, natychmiast zostanie o tym zaalarmowana. W końcu te same czary chronił jej dom i otaczający go teren. Był to jeden z powodów, dla którego nie martwiła się tak bardzo, jak prawdopodobnie powinna.
Usatysfakcjonowana, jej matka wyraźnie się rozluźniła i posłała Hermionie sarkastyczny śmiech.
— Cóż, jeśli cokolwiek się zmieni i nasze życia będą zagrożone, upewnij się, że dasz nam znać, zanim zmodyfikujesz naszą pamięć.
To miał być żart, Hermiona to wiedziała.
Próba strywializowania i rozluźnienia napiętej sytuacji…
Ale, cholera, to nie działało.
_________________
18 marca 2011
Warzenie Wywaru Tojadowego to skomplikowane zadanie, tak samo wyczerpujące, co żmudne. Składniki wciąż nie były tanie ani łatwo dostępne, ale Hermiona gotowała partię za partią każdego miesiąca zarówno dla pacjentów Padmy, jak i każdego wilkołaka, który odwiedzał oddział Alternatywnych Metod Leczenia w poszukiwaniu eliksiru.
Hermiona nie odgrywała żadnej roli w uchwalaniu praw prowilkołackich, które dyskryminację wilkołaków z jakiegokolwiek powodu ustanowiły przestępstwem. Jednakże, Wizengamot wciągnął ją w ten spektakl, kiedy zatwierdzali nowe prawo. Dodatkowo zaprosili na tę okazję również media oraz Andromedę, której powiedziano, żeby zabrała ze sobą Teddy’ego (jako syna wilkołaka).
Pojawili się tam niczym rekwizyty, by władza wyglądała dobrze w oczach społeczeństwa.
I potrzebowali do tego właśnie jej.
Świetnie zadbali o to, by mieć pewność i zakręcić historię w taki sposób, żeby wyglądała ona, jakby prawo stało się możliwe tylko dzięki wysiłkom genialnej bohaterki wojennej, Ulubienicy Ludzi, Bestii i wszelkich Stworzeń Hermiony Granger – mimo faktu, że mieli cały zespół, który niestrudzenie pracował nad uchwaleniem tego prawa. Ale nie, to ona była tą, którą zmuszono do wyjścia na scenę i bycia w samym centrum uwagi oraz nieustannego uśmiechania się do kamer. Hermiona uścisnęła dłoń Ministra oraz Naczelnego Maga Wizengamotu Tyberiusza McLaggena, odgrywając swoją rolę i udając, że wcale nie czuję się przez to winna.
Udając, że nikt nie wyśmiewał jej za plecami.
Nie, żeby miało to jakiekolwiek znaczenie.
Prawa, nawet tak jasne jak te prowilkołackie, można było łatwo obejść przy raczej średnim wysiłku. Nie wspominając o tym, że Ministerstwo sprawiło, że ekstremalnie ciężko było je wyegzekwować. O ile nie dostarczono jednoznacznego dowodu, oskarżenia o dyskryminację często uznawano za „pogłoski” i „spekulacje”, tym samym niejednokrotnie niszcząc czyjąś reputację. Z tego powodu wiele spraw trzymano z dala od Wizengamotu, badając je w małych komitetach, gdzie albo je rozstrzygano, albo umarzano.
Więc, zamiast eksmitować daną osobę z powodu jej statusu, można ją było eksmitować ze względu na obawę zakażenia. Albo dlatego, że nie posiadała stałego dostępu do Wywaru Tojadowego.
W sekrecie Wizengamot nie uchwalił również jedynego korzystnego aspektu tego prawa, który uczyniłby Ministerstwo odpowiedzialnym za dostarczanie Wywaru Tojadowego każdemu cierpiącemu na likantropię – za darmo.
To byłoby zbyt właściwe, gdyby sprawy ułożyły się aż tak łatwo dla osób, które traktowano jak podludzi.
I dlatego Hermiona warzyła każdego miesiąca tak dużo wywaru, ile tylko zdołała. Każda dodatkowa fiolka naprawdę robiła różnicę. W odróżnieniu od sztucznych praw, udawanej tolerancji i fałszywych uśmiechów prezentowanych w mediach, które próbowano kontrolować, warzenie było jedynym realnym rozwiązaniem. I prawdziwą pracą. Nie było to jej ulubione zajęcie, ale czuła, że robi coś właściwego, coś, co ją wyróżniało.
Hermiona zrobiłaby więcej, gdyby tylko mogła, ale pacjenci Padmy (którzy składali się z nowougryzionych, długoterminowych wilkołaków i błędów ze strony Greybacka) i tak to doceniali. Nie odpowiadali na wezwania Śmierciożerców, którzy obiecywali im lepsze życie pod ich reżimem, a posiadając eliksir mieli możliwość pracy i normalnego życia jako członkowie społeczeństwa.
I tylko to się liczyło.
— Jutro pełnia księżyca — powiedziała Padma, posyłając Hermionie długie spojrzenie, zanim wzięła się za przygotowania pomieszczenia dla kolejnej grupy, machając różdżką, żeby zneutralizować w powietrzu woń innych wilkołaków. Byli oni wyjątkowo drażliwi w dniach przed pełnią. — Czy chcesz, żeby ktoś z tobą został?
Hermiona policzyła porcje, które jej zostały. Zazwyczaj przygotywała czterdzieści. Obecnie zostawało ich trzydzieści, a Padma miała jeszcze dwie sesje grupowe z nie więcej niż sześcioma wilkołakami w każdej, co oscylowało mniej więcej w granicach normalności.
— Będę w domu zanim wzejdzie księżyc. Poza tym, moje osłony są mocne.
— Wiem, jednak jeśli chciałabyś mieć kogoś do towarzystwa, zostanę. — Brązowe oczy Padmy zabłysły. — Możesz pomóc mi w wyborze kwiatów na wesele.
Mogła wymyślić całą listę rzeczy, które chciała zrobić milion razy bardziej. Hermiona zaśmiała się na rzadki okaz jawnego entuzjazmu u Padmy.
— Może i posiadam ogródek warzywny, a także praktyczną wiedzę o kwiatach, odnoszącą się do ich zapylania, ale żaden ze mnie ekspert w tym, co jest miłe dla oka.
— Wiem, ale Neville jest tak zapracowany ze swoimi uczniami, Parvati ma same szalone pomysły, a Cho jest wiecznie zajęta.
— A Blaise? W końcu to twój narzeczony.
Padma posłała jej przeciągłe spojrzenie.
— Blaise Zabini? Wybierający kompozycje kwiatowe? Dobrowolnie? — Zachichotała i nie mogąc się powstrzymać, Hermiona do niej dołączyła. Miała rację. Wizja zdezorientowanego Blaise’a decydującego pomiędzy liliami, amarylisami i goździkami była komiczna. — Przyznaję, ma dobry gust, ale tak często grozi mi ucieczką sprzed ołtarza, że to mogłoby doprowadzić go do ostateczności.
Hermiona prychnęła.
— Strach przed twoją babcią z pewnością utrzyma go w ryzach.
— Przy jej Upiorogacku, Ginny wyszłaby na amatorkę.
Obie się roześmiały i wróciły do swoich zadań, pozwalając na zapadnięcie ciszy, żeby mogły skupić się na tym, co robiły. Jednak niedługo później, Hermiona przerwała ich błogie milczenie.
— Przychodzisz dzisiaj? — W każdy piątek zbierały się u niej w domu. Tylko one, czarownice.
— Tak. Parvati też. — Wtedy sobie przypomniała. — Och! Nie będzie problemu, jeśli przyprowadzę również Cho?
Hermiona nie miała żadnego konkretnego zdania na temat Cho, ale ta była najlepszą przyjaciółką Padmy i powoli stawała się regularnym bywalcem ich spotkań. Ku irytacji Pansy.
— Nie, w porządku.
Susan wetknęła głowę do pokoju, wyglądała na zarobioną, a jednak perfekcyjnie opanowaną.
— Pad… och, Hermiono, jesteś tu. Cudownie. Wiem, że nie rotujesz z tym tygodniu, ale potrzebuję pomocy z pewnym pacjentem. — Zanim którakolwiek zdążyła ją o coś zapytać, kontynuowała: — Aurorzy i Oddział Specjalny kontra Śmierciożercy w starciu w Chesterfield. Jeden martwy, jeden zaginiony, dwóch w stanie krytycznym i sześciu rannych.
Zamarły… a potem obie wkroczyły do akcji, jednak Padma nagle się zatrzymała.
— Mam sesję grupową za piętnaście minut — oznajmiła, podczas gdy Hermiona przywołała swoją wierną torbę z koralików. — Nie mogę na zbyt długo zostawić pokoju pełnego wilkołaków na noc przed pełnią księżyca. — Nie, zdecydowanie nie mogła. Prawdopodobnie wywiązałaby się bójka. Padma odpięła kaburę na eliksiry i przypięła ją Hermionie w talii, zanim odwróciła się do Susan. — Jakieś ugryzienia?
— Nie. — Hermiona i Padma wymieniły takie same pełne ulgi spojrzenia, Greyback nie został puszczony samopas. Jeszcze. Mimo że pełnia jeszcze nie nadeszła, zawsze przed lub po tym okresie alarmująco wzrastała liczba osób ugryzionych. Prawie, jakby to było celowe.
Hermiona wyciągnęła fiolkę dyptamu.
— Czy Harry tam był?
— Nie, nie było go, ale przypuszczam, że wkrótce się pojawi razem z Malfoyem. Ofiara śmiertelna należała do Oddziału Specjalnego.
Hermiona przerwała swoje próby przejrzenia wszystkich eliksirów, które nosiła w torbie.
— Klątwa Zabijająca?
— Tak, i ten w najbardziej krytycznym stanie ma ranę od noża nasączonego trucizną. Taką samą, jaką leczyłaś już u Molly Weasley. — Hermiona otworzyła oczy i jeszcze szybciej zaczęła grzebać w torebce, łapiąc w biegu różdżkę. Ledwie pożegnała się z Padmą, zanim pospieszyła za Susan, która idąc, mówiła: — Minęło trzydzieści minut, odkąd został dźgnięty. Wezwałam już kogoś z oddziału Zatruć Roślinnych do asysty. — Dobre posunięcie, ale spodziewane, Susan była świetna w planowaniu. — Przynieśli ostrze, gdyby okazało się, że to nie ta sama trucizna, której używali wcześniej. Masz antidotum?
Hermiona wręczyła Susan swoją torbę, kiedy związywała włosy w szybkiego koka.
— Jedną fiolkę, ale mam więcej w biurze, więc gdybyś mogła...
— Oczywiście.
— Czy jest coś jeszcze, co powinnam wiedzieć?
— Jest młody.
Bardzo młody, jak się okazało. Ledwie po Hogwarcie i nie tak bardzo wytrenowany – to kolejne smutne realia pracy w niedofinansowanym Biurze Aurorów i zespole Oddziału Specjalnego. Był wysokim, dobrze zbudowanym, bliskim śmierci blondynem. Hermiona nie mogła stwierdzić, co stwarzało większe zagrożenie: rana cięta czy trucizna.
Kiedy tylko dotarła na miejsce, zrzuciła z ramion sweter – żeby nie zniszczyć krwią kolejnego – i ruszyła do pracy. Hermiona, która nie miała na sobie uniformu ani przepustki, nie miała też czasu na małostkowe uprzejmości. Pozostali Aurorzy w pokoju musieli ją rozpoznać ze względu na jej sławę i wizyty u Harry’ego podczas lunchu, ponieważ nikt jej nie powstrzymał. Prawdopodobnie też dlatego, że ranny czarodziej toczył pianę z ust, krwawił z rany w klatce piersiowej i miał halucynacje swoich zmarłych krewnych. Trucizna była mocna. Potrzebowali dwóch zranionych Aurorów, Magi-pielęgniarki i Hermiony, która dosłownie usiadła pacjentowi na nogach, żeby utrzymać go na stole do przybycia Susan, która wróciła w samą porę i wlała mu do gardła antidotum.
Potem coś na ból.
Potem Eliksir Uzupełniający Krew.
Potem Eliksir Bezsennego Snu.
Będzie tego potrzebował.
Nie minęło wiele czasu, zanim Hermiona rozerwała jego zakrwawione szaty i umazała krwią swoje dłonie okryte rękawiczkami. Susan śledziła każdy jej ruch, ekspercko tworząc różdżką kolejne szwy, kiedy Hermiona ostrożnie aplikowała dyptam na ranę, kropla za kroplą, zamykając ją na tyle, na ile mogła. Pracowały w ciszy, tak dobrze ze sobą obeznane, że Hermiona wiedziała, co Susan zrobi. Potrafiły porozumiewać się praktycznie bez słów.
Hermiona poczuła na skórze chłodzące wrażenie lekkiego mrowienia, dzięki któremu pot z jej brwi zniknął.
— Dzięki.
— Do usług. — Susan wróciła do swojego zadania, milcząc, dopóki wszystkie rozcięcia nie zostały zamknięte. Będzie miał bliznę, ale przynajmniej nie umrze od rany. Ale trucizna… za wcześnie, żeby można było cokolwiek określić. — Wykonam kilka zaklęć diagnostycznych, żeby sprawdzić urazy wewnętrzne. — Kiedy Susan pracowała, Hermiona się wycofała, zdjęła rękawiczki i użyła różdżki, żeby oczyścić ciało pacjenta z krwi i brudu.
Susan skończyła zaklęcia i sięgnęła po zaczarowany pergamin z wynikami. Skrzywiła się, ale jeśli Hermiona cokolwiek o niej wiedziała to to, że nie była taką pesymistką, jaką powinna – biorąc pod uwagę wszystkich krewnych, których straciła przez Voldemorta.
— Działanie trucizny jest już na dosyć zaawansowanym etapie, ale ostrze ominęło wszystko, co ważne. Jeśli utrzymamy go w stanie stabilnym przez dwanaście dawek antidotum, powinien przeżyć.
Magi-pielęgniarka o ciemnych włosach zajrzała do środka i spojrzała na Hermionę.
— Harry Potter chciałby poznać aktualny status pacjenta.
— Krytyczny, ale stabilny.
Czarownica przeniosła swoją uwagę na Susan.
— Zarówno Harry, jak i dowódca Oddziału Specjalnego, chcieliby z tobą porozmawiać o zmarłym członku Oddziału. Muszą poinformować jego rodzinę. – Dowódca Oddziału Specjalnego? Wydawało się to dziwne, by nazywać tak Dracona Malfoya, biorąc pod uwagę nieformalny sposób, w jaki kobieta określiła Harry’ego.
Susan umieściła magiczny pergamin na stole i westchnęła.
— Racja, oczywiście.
Ekscytacja z sukcesu działań nad jednym pacjentem szybko zmieniła się w przypomnienie o porażce i utracie innego życia. Nic nie mogła zrobić, ale wciąż – to nigdy nie stawało się łatwiejsze.
Kiedy Susan podeszła bliżej, Hermiona położyła stabilną rękę na jej ramieniu, posyłając jej spojrzenie wyrażające troskę. Susan pokiwała głową w odpowiedzi.
— Widzimy się wieczorem, tak?
Czarownica wydawała się zastanawiać.
— Czyja to kolej za barem? Jeśli Pansy, to za cholerę nie. Ma ciężką rękę, a ja nie chcę czuć się nędznie przez cały następny tydzień.
Hermiona wybuchła śmiechem, odrzucając do tyłu głowę. Susan miała rację.
— Nie, tym razem kolej Ginny.
Na twarzy Susan widać było każdy fragment zmęczenia po niewątpliwie długim dniu, ale po chwili się uśmiechnęła.
— Spóźnię się, ale będę.
_________________
Ginny miała trójkę dzieci – wszystkie poniżej siódmego roku życia – i, zasadniczo, posiadała również trzy prace.
Po pierwsze, była mamą, żoną, kucharką i negocjatorką (cztery pozycje, które przeplatały się ze sobą i płacono za nie tyle samo – kompletnie nic), po drugie – reporterką Quidditcha (ta opłacana niezwykle dobrze) i po trzecie (ale drugie pod względem ważności) – barmanką.
I jako znakomita barmanka, Ginny już czekała na Hermionę z mocnym i podejrzanie owocowym drinkiem, kiedy ta pojawiła się w domu, zostawiając za sobą niespodziewanie wypełniony pacjentami i uzupełnianiem kart dzień w Świętym Mungu.
— Och, dzięki bogini. — Bez powitania, wychyliła drinka w trzech szybkich łykach, z odrobiną obawy w sercu zauważając, że alkohol nie palił tak, jak powinien, a to nie wróżyło niczego dobrego na resztę wieczoru.
Albo na jutrzejszy poranek.
Nie uwarzyła eliksiru na kaca od miesięcy.
Ale to nie powstrzymało Hermiony przed odstawieniem pustej szklanki i kiwnięciem po następną. To był ich wieczorny, piątkowy rytuał, który zapoczątkowała Ginny – potrzebująca kilku godzin z dala od dzieci – głównie w trosce o swoje zdrowie psychiczne. W piątkowe wieczory zajmował się nimi Harry, natomiast ona robiła to w sobotnie, kiedy on lubił spotykać się ze swoimi kumplami.
Przez lata ich rytuał się rozrósł. Ewoluował.
Teraz uwzględniał jeszcze kilka dodatkowych osób. Jak Luna, kiedy oczywiście nie podróżowała po świecie w związku z pracą. Dafne, Padma, Susan i Parvati – kiedy nie były zajęte. I Pansy, ale tylko kiedy ta obiecała być miła dla ich najnowszego nabytku: Cho.
Pansy nie przychodziła często.
— Aż tak źle?
Hermiona usiadła na hokerze, opierając łokcie na białym granicie i układając pochyloną głowę na rękach.
— Poszłam podrzucić Wywar Tojadowy, a skończyłam pomagając przy rannych po zasadzce.
— Ach, Harry mówił mi o tym. Jeden martwy i jeden zaginiony. Stan Mathers. Harry właśnie wrócił do domu po przekazaniu wieści jego rodzicom, kiedy przygotowywałam się do wyjścia. Powiedział, że uratowałaś młodego Aurora, który został dźgnięty zatrutym nożem.
Hermiona przytaknęła.
— Ta sama trucizna, która uszkodziła ręce twojej mamy. Zdołali połączyć ją z ostrzem. Paskudny odłam magii. Nienaturalny. Chłopak prawie zmarł. — Hermiona zmarszczyła brwi. — Susan powiedziała, że Malfoy wziął ostrze do Departamentu Tajemnic, żeby przeprowadzili testy. Ja byłam zbyt zajęta ratowaniem życia Aurora. — Przemknęło jej przez myśl: — Nawet nie pamiętam jego imienia.
— Alan Cottleback. — Kiedy Hermiona uniosła wzrok, Ginny wzruszyła ramionami, co było jej standardową odpowiedzią na wszystko związane ze sprawami Aurorów. — Harry mi powiedział. Kazał też przekazać dziękuję.
— Wykonywałam swoją pracę.
— Na urlopie.
Hermiona wzruszyła ramionami i przyjęła drinka, którego zaoferowała jej Ginny.
— Przegapiłaś kolację z rodzicami? — To było odważne pytanie. Ginny doskonale wiedziała, jak bardzo Hermiona nie chciała rozmawiać o swoich rodzicach.
A mimo wszystko, Ginny poruszała ten temat zawsze, ilekroć pojawiła się ku temu okazja.
Krzywiąc się w myślach, Hermiona przełknęła drinka w kilku szybkich, palących łykach i nie zaszczyciła tego odpowiedzią. Teraz jej najlepsza przyjaciółka była jeszcze bardziej zmartwiona. Hermiona, pomimo posiadania baru pod swoją wyspą kuchenną, praktycznie nigdy nie piła mocnego alkoholu. Chodziło o kontrolę, oczywiście, i to powstrzymywało ją przed dogadzaniem sobie oraz pozwoleniem na więcej niż jedna lampka wina dziennie.
Dzisiaj, jednakże, potrzebowała wytchnienia.
— Nie — przyznała z westchnieniem. — Zjedliśmy wspólną kolację dwa wieczory temu, ale nie poszło to najlepiej.
— Czyli jak zawsze. — Ginny sięgnęła przez bar i pogłaskała ją po czubku opuszczonej głowy w swego rodzaju ironiczny, współczujący sposób, który sprawił, że Hermiona się roześmiała, pomimo tego, jak paskudnie się czuła.
Hermiona zdecydowała się na szybkie podsumowanie tamtego wieczoru, poświęcając dodatkowy czas na streszczenie swojej rozmowy z mamą, która tkwiła jej w umyśle od tej herbaty i wymówkę, którą wymyśliła, żeby wyjść jeszcze przed deserem. Nieustannie odtwarzała to w pamięci. Do czasu, kiedy skończyła, twarz Ginny wykrzywiało zażenowanie, a jej policzki były bardziej różowe niż wcześniej.
— Zdecydowanie potrzebujesz kolejnego.
Ruda zniknęła z zasięgu wzroku Hermiony, nurkując za wyspą, by po chwili pojawić się z nową butelką Ogdena. Potem ruszyła do lodówki Hermiony w stylu retro i wróciła z kilkoma małymi pojemnikami świeżo wyciskanych soków, wiaderkiem lodu i kandyzowanymi wiśniami, po czym zaczęła skomplikowany proces mieszania, który Hermiona uważnie obserwowała, chociaż nigdy go nie pojmowała.
Dziedzicząc po Molly miłość do gotowania, Ginny czuła się w każdej kuchni praktycznie jak w domu i spędzała w nich tyle czasu, że wiedziała dokładnie, czego Hermiona może potrzebować. I dlatego pomogła przyjaciółce z planami i układem, powstrzymując się od komentarza, kiedy w chwilach stresu Hermiona wszystko przestawiała.
Wszystko – od kamiennej posadzki, białych ścian, oświetlenia sufitowego, granitowej wyspy, która nie pasowała do impregnowanego drewna na pozostałych szafkach, do zniszczonych, drewnianych belek biegnących aż do salonu – było pomysłem Ginny. Hermiona nie mogła przypisać sobie nawet frontów szafek w odcieniu szałwiowej zieleni, otwartych półek pomieszanych z zamykanymi szafkami, które biegły wzdłuż ściany, przy której stała również kuchenka, czy lokalizacji zlewu pod oknem wychodzącym na ogród i teren poza nim, który był dziełem Pansy. Jedyne, co Hermiona mogła nazwać swoim własnym pomysłem, to doniczki z regularnie używanymi ziołami ustawione na parapecie.
Szczerze mówiąc, nie miało to znaczenia. Przestrzeń odpowiadała Hermionie, co było cudowne, ponieważ kiedy nie warzyła eliksirów, nie pracowała nad swoją niekończącą się listą książek do przeczytania, nie leczyła pacjentów albo nie uprawiała ogrodu – gotowała.
Po kilku niewielkich pożarach i porażkach, znalazła sobie nowe hobby.
— Zmieniając temat. — Hermiona oparła łokieć na stole i ułożyła podbródek na dłoni. — Jak minął twój dzień?
Odpowiedzią Ginny było sarkastyczne spojrzenie, któremu towarzyszył chichot.
— Po prostu powiedzmy, że cieszę się, że już piątek. Zanim wyszłam, Lily ugryzła Jamesa, ponieważ ten wciąż kładł ręce na jej twarzy, mimo że kazała mu przestać. Al nadal nienawidzi przedszkola i już jest przybity, że musi wrócić tam w poniedziałek, ale bez żadnych łez, jedynie się dąsa. Ogólnie rzecz biorąc, w moim domu jest teraz dużo płaczu i zranionych uczuć. — Wyszczerzyła zęby w uśmiechu. — Harry jest w siódmym niebie.
Albo raczej płacze razem z nimi.
— Wesołe czasy.
Usta Ginny uformowały się w czuły uśmiech, który powiedział Hermionie, że mimo chaosu i całej reszty, przyjaciółka nie chciałaby, by było inaczej.
— Tak, zgadza się. — Po potrząśnięciu po raz ostatni wszystkim w wypełnionym lodem shakerze, błysnęła uśmiechem, po którym Hermiona od razu mogła stwierdzić, że ruda będzie czegoś chciała. — Jakieś plany na jutro?
— Nie. — Wiedziała już, o co chce zapytać Ginny. — Prawdopodobnie spędzę dzień w ogrodzie z Alem.
— Dzięki. — Uśmiechnęła się w odpowiedzi. — Przyprowadzę go rano.
Prawdę mówiąc, nie musieli jej już nawet pytać, ale i tak każdego kolejnego tygodnia, któreś z Potterów to robiło. A Hermiona im na to pozwalała.
Pięcioletni Albus był najbardziej nieśmiałym dzieckiem z całej trójki małych Potterów, bojąc się wszystkiego, co było większe od niego, i mając tendencję do wtapiania się w tło, kiedy znajdował się w towarzystwie swojego dość niesfornego, wywołującego zamieszanie rodzeństwa – oraz kuzynostwa.
Pomimo że będąc pośród obcych, malec potrafił się zaniepokoić do łez, w skromnych, kontrolowanych warunkach Al rozkwitał. Po codziennych napadach złości i płaczu, Harry i Ginny zdali sobie sprawę, że sensoryczne przeładowanie wywoływane przez rodzeństwo go wykańcza. Dlatego w każdą kolejną sobotę pytali, czy Hermiona mogłaby go przypilnować – tylko po to, żeby mógł się wyrwać – podczas gdy oni pracowali w domu nad tym, żeby między wizytami zapewnić mu spokój, którego potrzebował.
Chłopiec wydawał się radośniejszy, kiedy ją odwiedzał, bardziej skłonny do mówienia, śmiechu, żartów i zadawania szeregu przypadkowych pytań, kiedy bawił się z kurami albo pomagał pielić grządki. Al był wspaniały w wyrywaniu chwastów. Rozkoszował się ciszą otwartego pastwiska za jej ogrodem i spacerami, które urządzali sobie podczas słonecznych dni, za każdym razem odchodząc coraz dalej od domu i zbliżając się do lasu, który go przerażał.
Pewnego dnia im się uda.
Pewnego dnia dojdzie na skraj lasu i zda sobie sprawę, że nie było się czego bać. Hermiona stanie tuż obok, trzymając jego rękę, kiedy on zdecyduje się zrobić pierwszy krok i wejść między drzewa
Kiedy przestanie się bać.
— Gdzie jest Luna? — zapytała Hermiona.
Ginny nalała mieszanki do szklanki i popchnęła ją w kierunku przyjaciółki.
— W Argentynie.
— Myślałam, że dzisiaj wraca.
— Miała problemy ze Świstoklikiem, więc wróci dopiero jutro.
— Ach. — Przytaknęła Hermiona. — A reszta? Susan powiedziała mi już, że się spóźni.
— Parvati powinna niedługo się pojawić. Padma się spóźnia, bo zawęża z Blaise’em listę miejsc na wesele. Zabierze ze sobą Cho. Pansy jest na górze i podczas zbierania wymiarów pod twoją wannę na lwich łapach decyduje czy zamierza być dziś suką.
— Znalazła taką?
— Tak, znalazła — oświadczyła Pansy z dołu schodów po drugiej stronie salonu. Pokój był otwarty na kuchnię, dając jej idealny widok na drinka w dłoni Hermiony. Dramatycznie westchnęła. — Wy małpy, zaczęłyście beze mnie?
Ginny przewróciła oczami tak bardzo, że jej głowa podążyła za tym ruchem.
— Och, na litość boską. — Podniosła metalowy shaker i potrząsnęła nim; dźwięk lodu uderzającego w metal rozbrzmiał w cichym pokoju. Potem wypełniła drinkiem drugą szklankę, podczas gdy Pansy usiadła na hokerze obok Hermiony. — Dlaczego my cię tolerujemy?
— Nazwijmy to kwestią dobrego smaku.
Ginny zmrużyła oczy.
— Gdzieś w tym jest komplement.
Prawdziwa odpowiedź na pytanie Ginny była całkiem prosta w swojej złożoności.
Dawała Pansy szansę.
Nie w ramach aktu współczucia albo miłosierdzia, ale bardziej jako przysługę wyświadczoną Teo, któremu Hermiona prawie odmówiła zwyczajnie dlatego, że nigdy nie lubiła Pansy.
Ale wszyscy byli już dorośli i Hermiona rozumiała, że nawet prześladowcy to tylko ludzie – zdolni do rozwoju, by stać się lepszymi osobami. W tamtym czasie jednak nigdy nie uwzględniała w tym Pansy, ponieważ nie poświęciła jej nawet jednej myśli przez wręcz całe lata. Żadnej, odkąd ta krzyknęła, by ktoś złapał Harry’ego i zaoferował go Voldemortowi w zamian za oszczędzenie ich wszystkich.
Podczas gdy chłopak skończył robiąc właśnie to, Hermiona miała zasady i silne poczucie sprawiedliwości.
Ale silniejsze okazało się pragnienie pomocy komuś, kto ewidentnie był w potrzebie.
A Pansy była w potrzebie.
Po raz pierwszy po wojnie Hermiona zobaczyła Pansy w Świętym Mungu, kiedy Teo wezwał ją do swojego gabinetu, żeby zbadała pewną poobijaną czarownicę. Sam zaczekał na zewnątrz. Pansy posiadając tylko to, co miała wtedy na sobie, odeszła z zaaranżowanego małżeństwa z niemieckim czarodziejem z potężnej czystokrwistej rodziny, w następstwie czego została wypalona z rodzinnego drzewa genealogicznego i odcięta od majątku.
Podbite oko, opuchnięta warga i siniaki były dziełem uroku jej matki.
Kiedy Hermiona próbowała je uleczyć, Pansy się zaśmiała i powiedziała: Nie, dziękuję, wolę nosić je z dumą jak koronę. Nareszcie jestem panią swojego losu.
Te słowa zostały potem w umyśle Hermiony na długie tygodnie.
Miesiące później, kiedy od niechcenia wspomniała Teo, że jest gotowa, żeby wreszcie zaprojektować swój dom, ten poprosił ją o zatrudnienie Pansy. Żeby dać jej zadanie. Cel. Szansę.
Pansy nie miała żadnego doświadczenia poza udekorowaniem gabinetu Teo. Prezentowała sobą paskudną postawę, co było prawdopodobnie jej mechanizmem obronnym i była prawie tak samo uparta jak Hermiona. Ale Hermiona myślała o ich początkowym spotkaniu, słowach nasączonych silnym pragnieniem doskonalenia siebie, a na dodatek nie tak dawno sama potrzebowała celu.
Więc zgodziła się zapłacić Pansy za zaprojektowanie jednego pomieszczenia – kuchni.
Projekt był wyczerpujący dla obu, zważywszy na ich ogromne personalne i stylowe konflikty, ale w końcu znalazły wspólny język przy farbie w kolorze szałwiowej zieleni, ostatecznie użytej na frontach szafek Hermiony.
Od tego momentu ich relacja zaczęła niepewnie kiełkować.
Pansy opowiadała o swoim nieszczęśliwym życiu, które wiodła pod okiem rodziny byłego męża, podczas gdy Hermiona słuchała i dzieliła się fragmentami historii swoich własnych zmagań, a także tym, dlaczego odeszła z Ministerstwa i została Uzdrowicielką. Czym więcej Pansy się o niej dowiadywała, tym mniej odważnych, pretensjonalnych sugestii wysnuwała, zamiast tego zmieniając je na takie, które bardziej szły w parze z prostym gustem Hermiony.
Kiedy projekt dobiegł końca, Hermiona przyłapała Pansy na próbach wymrugania kilku łez sukcesu. Pansy była dumna z siebie i swoich możliwości. I tak jak wtedy, kiedy wyhodowała z Neville’em swoją pierwszą partię podłużnych pomidorów, Hermiona położyła głowę na jej ramieniu i podała to wsparcie dalej, nie oceniając jej.
Pozwalając Pansy płakać, nie mówiąc przy tym ani słowa.
Jedynie celebrując to, jak daleko doszła… i jak daleko może jeszcze zajść.
Niedługo potem, Hermiona zasugerowała usługi Pansy Hannie Abbott, która właśnie przejęła Dziurawy Kocioł wymagający odświeżenia. Hanna zgodziła się i nieplanowany biznes Pansy eksplodował. Ale pomimo swojego napiętego grafiku, ta nadal traktowała dom Hermiony priorytetowo, kiedy ich powolna praca – i kłótnie – od pokoju do pokoju zmieniały wiejską chatkę w dom.
— Kto przychodzi – i lepiej nie mówcie, że pierdolona Cho Chang?
Dość wymownie zamilkły.
— Kurwa, wychodzę.
— Wierzę, że jesteś w stanie tolerować ją przez kilka godzin.
Powątpiewające spojrzenie, które Pansy posłała Ginny, sprawiło, że Hermiona parsknęła śmiechem.
— Ja toleruję wiele rzeczy – chociażby waszą dwójkę.
— Touché. — Uśmiechnęła się Ginny.
Zamiast ruszyć do kominka, Pansy podeszła do nich, wywracając oczami.
— Padma wychodzi za jednego z moich najbliższych przyjaciół, a Parvati jest przezabawna. Susan da się znieść, chyba. Nie znam jej wystarczająco dobrze poza tym, żeby powiedzieć, że jak na Puchonkę ma cudowny bitch face. Z Granger podpisałyśmy rozejm i przypuszczam, że ty, Weasley, masz pewien urok i talent do klątw, który moja wewnętrzna, zdrowiejąca suka potrafi uszanować. Jednakże, Cho przekracza moją granicę.
— Zdrowiejąca? — Hermiona uniosła brew, czym zasłużyła sobie na groźne spojrzenie Pansy. Po chwili po prostu uśmiechnęła się w odpowiedzi.
W tym czasie Ginny wyciągnęła spod lady kolejną szklankę i nalała do niej resztki z shakera. Ignorując większość z argumentów Pansy, zakpiła:
— Jestem żoną Harry’ego od dziesięciu lat. Zamierzasz już zawsze nazywać mnie Weasley?
— W zasadzie tak. — Pansy uniosła krawędź szklanki do ust, pijąc powoli. — Och, właśnie przypomniałam sobie dlaczego cię toleruję. Robisz wyborne drinki.
— Rodzicielstwo dobrze mnie wyszkoliło. — Ginny ukłoniła się teatralnie i wszystkie się roześmiały.
— A jak kolacja z twoimi rodzicami? –— Pansy uniosła brew.
Ten temat poruszały wtedy, gdy łamały między sobą bariery. Hermiona westchnęła, wymieniając z Ginny wymowne spojrzenie. Pansy zacisnęła usta i wypuściła powietrze. Chociaż nie była typem pocieszycielki, nawet w najmniejszym stopniu, zdołała niezręcznie poklepać Hermionę po ramieniu.
— Wygląda na to, że zostaję.
_________________
Hermiona czuła się dobrze.
Lepiej niż dobrze, czuła się absolutnie znakomicie.
Dzięki kilku najwyższej jakości miksturom pocieszającym od Ginny, nagle cały ostatni dzień i rozmowa z matką stały się jedynie dalekim wspomnieniem. Och, nie miała wątpliwości, że powróci to do niej w późniejszym czasie i miejscu, ale wtedy będzie lepiej przygotowana, żeby sobie z tym poradzić. Nie teraz, kiedy rozciągnęła się na sofie, z ciałem ciepłym i giętkim od alkoholu i nogami wyciągniętymi aż do pustego miejsca, które zwolniła Pansy, by zrobić im obu kolejnego drinka.
Co było dość nietypowym obrotem spraw, ponieważ Ginny zdecydowała, że wspaniałym pomysłem będzie nadrobienie zaległości za Hermioną i wychyliła swoje trzy tajemnicze drinki błyskawicznie, zaraz po tym jak pojawiły się pozostałe czarownice.
Teraz wyglądała na tak pozbawioną żalu i szczęśliwą, jak Hermiona się czuła. Brunetka uśmiechnęła się leniwie do rudej, która aktualnie zaginęła we własnym świecie. Ginny kołysała biodrami do łagodnej muzyki dochodzącej z głośnika, machając rękami z zamkniętymi oczami. Rude kosmyki wypadły z kucyka, poruszając się razem z jej spokojnymi ruchami.
Susan, która pijana dawno spała już na podłodze, była bliżej tego, żeby zostać niebezpiecznie zdeptaną przez tańczącą czarownicę, niż mogła wiedzieć.
No cóż.
Lekko zarumieniona Pansy wróciła z trzecim drinkiem dla siebie i dla Hermiony z… cóż, chyba straciła rachubę. Jednakże, przeciwnie do pierwszego posmaku, nie wydawał się tak mocny, jak pozostałe. Miał w sobie jednak dość zaskakującą, znajomą nutę.
— To czysta Ognista Whisky, bo nie zamierzam fatygować się robieniem wymyślnych drinków dla kogoś tak sponiewieranego jak ty, kochanie.
To czułe określenie zaalarmowało Hermionę w kwestii stanu trzeźwości Pansy. Albo jej braku.
Kiedy Pansy próbowała elegancko usiąść, przegapiła lądowanie i wylała odrobinę swojego drinka na ręce, co sprawiło, że błysnęła piorunującym spojrzeniem.
— Niech cię szlag, grawitacjo. Ty kapryśna suko.
Śmiech rozbrzmiał ze strony Padmy i Cho, które siedziały na dwuosobowej kanapie i rozmawiały o planach ślubnych Padmy – częsty temat na ich spotkaniach, odkąd ta zaręczyła się z Blaise’em Zabinim w Boże Narodzenie. Hermiona nie miała nic przeciwko. Właściwie, z niecierpliwością wyczekiwała ich ślubu, który w przyszłym roku miał odbyć się w Indiach.
Ich pijacki chichot zagłuszył śmiech Parvati. Miała ona dość słabą głowę i prawie pokonała ją zaledwie jedna mieszanka Ginny, rozwiązując jej język i sprawiając, że jej głos stał się głośniejszy niż zwykle. Usiadła na kawowym stoliku Hermiony, w czarnych legginsach i jasnoróżowej koszulce, zwrócona twarzą do siostry i bliskiej przyjaciółki, z założonymi nogami i wciąż nieskończonym pierwszym drinkiem w dłoni.
Kontynuowały rozmowę po tym, jak ich śmiech ucichł. Hermiona słuchała, po cichu i z uśmiechem, nie wyłapując z konwersacji każdego konkretnego żartu czy zdania, ponieważ alkohol rozluźnił ją do tego stopnia, że nie dbała o Parvati siedzącą na jej stoliku, który wyglądał, jakby drewno trzymało się razem dzięki metalowi – na stoliku, o który ona i Pansy kłóciły się przez dwa tygodnie, ponieważ mimo że nie pasował do tematu przewodniego wystroju jej domu w stylu współczesnej wsi, Hermiona się w nim zakochała.
Ginny gibała się w rogu, kiedy Cho zapytała:
— Na ilu gości zdecydowaliście się z Blaise’em?
Padma, która w ostatnim czasie nosiła swoje czarne włosy pofalowane i rozpuszczone, wzięła długiego łyka drinka i posłała spojrzenie, które trochę mówiło, jak przytłoczona była przez cały proces planowania wesela – odczucie, którym podzieliła się z Hermioną podczas ich ostatniego wspólnego lunchu.
— To będzie przynajmniej sto osób z mojej strony i praktycznie cała wioska od strony moich rodziców…
— Mnóstwo rodziny — wypaliła Parvati, rozciągając ramiona, jakby chcąc oszacować tym liczbę gości. — Planuję nie być sama do tego czasu. Merlinie, jeśli usłyszę — wyraz jej twarzy zmienił się, kiedy przedrzeźniała jednego ze swoich licznych krewnych — Kiedy znajdziesz właściwego mężczyznę do poślubienia? jeszcze raz, chyba katapultuję się w kosmos.
Podczas gdy Parvati użalała się nad życiem w pojedynkę, Pansy nieszczerze poklepała ją po ramieniu jedną ręką, w drugiej wciąż trzymając drinka.
— No już, już — mruknęła, niczym zadufana arystokratka.
Ognista Whisky przytłumiła zdolność Hermiony do powstrzymywania się od chichotu, kiedy uznała coś za nawet dalece zabawne, więc wybuchła głośnym śmiechem. Później się zarumieniła i przeprosiła. Parvati popatrzyła na nią, ale nie było w tym żadnej intensywności – szczególnie, kiedy zdała sobie sprawę z czegoś dosyć ważnego.
— Ty też będziesz potrzebować randki, Hermiono. Powodzenia, koleżanko. Twoje wymagania są znacznie wyższe niż moje.
— A twoje nie są, Parvati? — zapytała niewinnie Cho, ale w jej spojrzeniu widać było figlarny błysk.
Susan przekręciła się na plecy i zaczęła głośno chrapać. Błogosławieństwo.
— Zadowolę się kimś z oddechem sugerującym stosunkowo przyzwoitą higienę. Nie proszę o wiele.
Pansy wywróciła oczami, a Cho przytaknęła.
Padma również.
— Kłamstwo! — krzyknęła Ginny ponad radiem, ale wciąż tańczyła, jakby wcale się nie odezwała.
I podczas gdy Parvati się dąsała, pozostałe kobiety się roześmiały, już dobrze zaznajomione z jej gadką. Nieważne, co mówiła, Parvati miała wymagania i nie były one niskie.
Właściwie, najprawdopodobniej przewyższały one te Hermiony. W pewnym sensie.
Parvati nigdy nie miała stałego chłopaka, a jedynie długi łańcuch niezobowiązujących romansów, które finalnie nie zmieniały się w nic trwałego. Wynikało to wyłącznie z tego, że fascynowali ją mężczyźni nieosiągalni – nieważne czy fizycznie, czy emocjonalnie czy też jedno i drugie. I kiedy zaczynali okazywać zainteresowanie i mówić o czymś więcej, kiedy to oni uganiali się za nią, a nie na odwrót… cóż, jej zainteresowanie nimi praktycznie znikało.
Hermiona poznała już w swoim życiu dreszczyk towarzyszący polowaniu, uganianiu się za czymś, czego chciała, dopóki tego nie dostała, ale nigdy wcześniej nie poznała kogoś, kto wygrywa wyścig, zabiera trofeum, patrzy na nie i wyrzuca do śmieci tak, jak robi to Parvati. Przez lata zastanawiała się, czy Parvati w ogóle pragnie tych mężczyzn nie do zdobycia czy jedynie lubi koncepcję, że są oni poza ogólnym zasięgiem.
Ale teraz, kiedy była zalana i miała skłonność do nadmiernego analizowania każdego, drobnego szczegółu, Hermiona znalazła się w sytuacji, w której sączyła swoją Ognistą Whisky rozważając pomysł, że przypuszczalnie Parvati nie wiedziała, czego chciała. Albo może wiedziała i za bardzo bała się dodatkowego stresu i odpowiedzialności, które wynikały ze związania swojego życia z kimś innym.
Hermiona, w sekrecie, mogła się z tym utożsamić.
Padma robiła to tak łatwo przez ostatnie sześć lat, które spędziła z Blaise’em, że Hermiona poważnie rozważała, żeby prosto z mostu zapytać ją jak zbudowała coś z niczego. Nie mogło to być proste, biorąc pod uwagę, ilu przeciwnościom musieli stawić czoła już od samego początku. A jednak nieustannie walczyli, za każdym razem z lepszą strategią i rozwijającą się odpornością. Tak wielu ludzi wątpiło, że zdołają przetrwać miesiąc, nie mówiąc o roku.
Albo sześciu.
Hermiona w duchu przyznała, że też w to wątpiła.
Już od samego początku tworzyli dziwaczną parę i oboje wymijająco traktowali szczegóły okoliczności, które ich połączyły.
Alkohol, jeśli miałaby zgadywać.
Hermiona lubiła, kiedy rzeczy miały sens, kiedy można je było przeanalizować, a związek Padmy i Blaise’a nie należał do żadnej z grup. Padma nie była tak porywająca jak jej siostra, nie tak odważna czy towarzyska. Wiedziała, jak się zabawić, ale wydawała się lekko spięta. Tak jak Hermiona, od wyjścia na miasto wolała dobrą książkę albo zagraniczny film. Obie dzieliły miłość do ciężkiej pracy i pasję do pomocy ludziom.
Za to Blaise… cóż, był typem osoby, która przykuwała uwagę innych, ponieważ nigdy nie robił tego, czego od niego oczekiwano. Niezwykle wyluzowany, charyzmatyczny i otwarty w kwestiach, które nie miały znaczenia, ale zamknięty, na temat tego, co robił. Właściwie, nikt nie miał pojęcia, że się spotykają, dopóki jakaś pechowa, męska dusza nie próbowała zaczepić Padmy podczas jednego z ich grupowych wyjść.
Nadal próbowała przekalkulować, jak z siedzenia obok Teodora Blaise przeszedł do uderzenia jakiegoś pijanego czarodzieja w twarz. Przy okazji oni wszyscy zostali wyrzuceni z baru.
Teleportacja nie wchodziła w grę, ponieważ jego różdżka wciąż leżała na stole.
Niemniej, właśnie tak wszyscy się dowiedzieli o ich związku i o tym, że żadna z rodzin go nie popierała. Padmy, ponieważ Blaise nie był Hindusem, tradycjonalistą ani nie interesowało go posiadanie dużej rodziny – coś, czym Padma też nie była zainteresowana. Hermiona spodziewała się, że dezaprobata matki Blaise’a wynikała ze statusu krwi Padmy, ale ze zdziwieniem dowiedziała się, że chodziło po prostu o fakt, że Padma nie była bogata.
Ciekawe.
Wydawało się jednak, że czym bardziej rodziny próbowały ich rozdzielić, tym mocniej oni trzymali się siebie. Pokonali brak aprobaty i stali się dzięki temu silniejsi. Niezłomni. Padma wręcz rozkwitała z Blaise’em u boku, wyrastając na o wiele bardziej pewną wersję siebie, przekonaną o własnej wartości w każdej dziedzinie życia. Wspierała jego karierę, która czasem trzymała ich na odległość, a on celebrował każdy z jej sukcesów. Zachęcał ją. Dopingował na swój własny, subtelny sposób.
Hermiona sączyła drinka i zastanawiała się nad możliwością, że jednak się co do nich pomyliła…
Być może ostatecznie ich związek miał sens.
— Kogo Blaise wybrał na swoich świadków? — Pansy przewróciła oczami na Parvati, która kończyła swojego pierwszego drinka i żałośnie narzekała pod nosem na swoje życie w pojedynkę. Ginny zaczęła właśnie jakąś dziwną wersję tańca robota. Muzyka nie pasowała do ruchów, ale Hermiona uniosła szklankę w stronę Ginny w geście poparcia jej życiowych wyborów.
Jak dobra przyjaciółka.
Czknęła.
Susan przekręciła się na bok; jej chrapanie było głośniejsze niż muzyka. Sprawdziłoby się tu zaklęcie wyciszające, ale Hermiona nie wiedziała, gdzie zostawiła różdżkę. Może to nawet i lepiej.
Pansy spojrzała na nią kątem oka, co spowodowało, że się uśmiechnęła. Ukazując wszystkie swoje zęby.
— Och, dobrzy bogowie, Hermiono, przestań się uśmiechać! — zawołała Parvati. — Wyglądasz, jakbyś połknęła muchę.
Kolejna runda rozpustnego śmiechu przetoczyła się po pokoju, do czego Hermiona szybko się przyłączyła. Ginny, w którymś momencie ataku chichotu, przypłynęła bliżej i opadła na sofę obok Hermiony, która ledwie zdążyła przesunąć nogi.
— Kogo wybrał? — zapytała Ginny, odrobinę bełkocząc. Jej policzki były jasnoczerwone zarówno od wysiłku związanego z tańcem, jak i od wypitych drinków.
Padma, która już dawno zrzuciła buty ze stóp, wiotka i szczęśliwa podciągnęła nogi, układając je wzdłuż ciała i opierając na Cho:
— Teo i Draco.
Równocześnie jej wybór druhen był oczywisty: Parvati i Cho.
Hermiona z przyjemnością będzie uczestniczyć jako gość. Poza tym chaotyczne zaślubiny Harry’ego i Ginny sprawiły, że zaczęła zadawać sobie pytanie, czy w ogóle chce ceremonii… o ile kiedyś kogoś znajdzie. Albo wykrzesa z siebie energię, żeby zacząć szukać, tak gwoli ścisłości.
Na wybory Blaise’a, Parvati uniosła głowę z błyskiem w ciemnych oczach.
— Wybrał Draco? Cudownie.
Cho przekręciła głowę z ciekawością:
— Chyba nie rozumiem — powiedziała wyraźnie; jako że nie piła, była najbardziej trzeźwą osobą w pokoju. To jeden z wielu powodów, dlaczego Pansy nie mogła jej znieść. — Jak bardzo jesteś pijana?
— Tak.
Ginny prawie się zakrztusiła, podczas gdy Parvati uśmiechnęła się do wnętrza swojego kubka, zanim zaczęła paplać z radością:
— To fantastyczna nowina.
— Dlaczego jesteś tym tak podekscytowana? — zapytała Cho. — Draco Malfoy jest okropnym… — urwała, zerkając w kierunku Pansy i rumieniąc się przez swoje kiepskie posunięcie. Mówiła o przyjacielu Pansy, która, jak wszyscy wiedzieli, była wobec niego niebywale opiekuńcza.
Czarownica się nie przejęła, wzruszyła ramionami na tę próbę taktownego zachowania i dokończyła za nią zdanie:
— Chujem? Palantem? Dupkiem? W różnych momentach swojego życia nazwałam Draco chyba każdym znanym sobie synonimem tego słowa. Albo w ciągu ostatniego miesiąca. Czy tygodnia. — Pansy utkwiła spojrzenie w Parvati. — Pozostaje pytanie: dlaczego ty jesteś tak podekscytowana?
Co wydawało się najważniejszym pytaniem, patrząc po wyrazach twarzy pozostałych.
Parvati rozejrzała się wokoło po każdej z nich, coraz bardziej zszokowana ich brakiem zrozumienia.
— Draco Malfoy założy tradycyjne, hinduskie szaty — przemówiła powoli, jakby miały przegapić puentę. I Hermiona prawdopodobnie to zrobiła, ponieważ nic, co mówiła Parvati, nie miało sensu. — Założy hinduskie szaty. — Padma zachichotała porozumiewawczo; jakieś bliźniacze zrozumienie, którego Hermiona nigdy nie pojmowała. Reszta z nich wciąż czuła się zagubiona. — Hinduskie! Szaty!
— Kompletnie nic nie rozumiem — powiedziała Cho miękko, bardziej do Padmy niż kogokolwiek innego, ale i tak wszystkie to usłyszały. Hermiona zachichotała, ponieważ zmieszanie czarownicy było tak wyraźne, że prawie wyglądała, jakby żałowała zadania pytania, które doprowadziło ją do tego momentu.
— Hinduskie! Szaty! — Parvati podkreśliła każde słowo ostrym, tnącym ruchem swojej wolnej ręki.
— Tak, tak, rozumiemy — prychnęła Pansy. — Przejdź do sedna, do jasnej cholery!
— Czy wy wszystkie sobie teraz, kurwa, żartujecie? — Popatrzyła na nie, jakby była najmądrzejszą osobą w pokoju. Hermiona miała dowód, żeby dowieść, że jest wręcz przeciwnie. — Ten facet jest cholernie uroczy. — Parvati przeniosła rękę na brodę i zacisnęła usta w refleksji, dodając jakby w uzupełnieniu do swojego stwierdzenia: — Cóż, nie licząc jego osobowości, oczywiście.
Cho zmarszczyła twarz:
— To całkiem istotny argument. — Zerknęła na Pansy, która kiwnęła na zgodę, zanim kontynuowała: — Jest dupkiem.
Ignorując ją, Parvati strząsnęła warkocz ze swojego ramienia.
— W porządku. To niezwykle sprawiedliwe. Tygodnik Czarownica poprosił mnie w tamtym tygodniu o przeprowadzenie wywiadu z dziesięcioma najlepszymi Kawalerami Czarodziejskiego Świata i Malfoy uplasował się na pierwszym miejscu. — Z niezdrowego powodu Hermiona się skrzywiła. — Jego mama musiała zmusić go do uczestnictwa w wywiadzie, ale, cholera jasna, jaki on jest wysportowany. Czy wy często go widujecie?
Ginny i Cho wzruszyły ramionami. One nie. Padma i Pansy oczywiście tak. Jako jedyna osoba, która nie odpowiedziała, Hermiona nagle odkryła, że wszystkie oczy zwrócone są na nią. Parvati patrzyła wyczekująco. Podrapała się po brwi, zanim niezręcznie odpowiedziała:
— Uch… nie. Właściwie, to nie widziałam go od lat. Od jego procesu.
— Jak, do diabła, udało ci się to osiągnąć, Hermiono? — zakpiła Parvati. — Jadasz lunche z Harrym, a oni przecież razem pracują!
— Po prostu go nie widziałam. Przecież to nie tak, że się przyjaźnią. Wyobrażam sobie, że planują nawet przerwy na toaletę, żeby tylko uniknąć spotykania się na sekundę dłużej niż muszą.
W pokoju eksplodował śmiech, pomimo że Hermiona mówiła śmiertelnie poważnie. Wzruszyła ramionami i próbowała upić kolejnego łyka Ognistej Whisky, kiedy Ginny powoli chwyciła szklankę, czego można było się spodziewać i dostrzec to już z kilometra. Za udaną kradzież Ginny, można było winić tylko kiepskie zdolności motoryczne Hermiony i fakt, że pokój w jej oczach spowijała miła, mglista poświata. Żart obrócił się przeciwko Ginny, kiedy ta wzięła pierwszego łyka i zbladła przez smak, wyglądając jakby połknęła płynną lawę.
Zwróciła swoje szeroko otwarte oczy na Hermionę.
— Jak ty możesz to pić czyste?
Wzruszenie jej ramion było co najwyżej leniwe.
— Piecze?
— Jest nawalona — wcięła się Pansy.
Hermiona chciała zacząć się kłócić, ale straciła i głos, i wolę.
Następnym razem, obiecała sobie, przytakując na nic.
Wtedy roześmiała się do siebie i nachyliła do przodu, co tak naprawdę okazało się pochyleniem do boku, ponieważ głową dotknęła ramienia Ginny.
Ach, czyli zdecydowanie pijana. Wspaniale.
Parvati znów skupiła uwagę na sobie.
— Oczywiście, że jest, ale to nie ma znaczenia, ponieważ Draco Malfoy założy tradycyjne, hinduskie szaty i wygląda na to, że tylko ja prawdziwie umiem to docenić. — Dramatycznie wskazała na każdą z nich z osobna. — Wstydźcie się, wszystkie.
— Ja, na przykład, nie postrzegam go w ten sposób, bo znamy się całe życie — wytknęła Pansy z leniwym machnięciem ręką i łykiem drinka. Skrzyżowała nogi i rozparła się na sofie. — Dodatkowo — Pansy się skrzywiła — próbowałam z nim tego na Piątym Roku i okazało się to okropnym błędem, więc zgodziliśmy się nigdy więcej o tym nie rozmawiać. — Potem wstała, wyrwała szklankę z ręki Ginny i, kołysząc się, poszła do kuchni, aby nalać więcej Ognistej Whisky.
Hermiona uśmiechnęła się z ekscytacja.
Parvati spojrzała w górę, głęboko rozważając tę uwagę:
— Wiesz co? Zgadzam się z tym. Wtedy nadal był strasznie kanciasty. Jednak teraz oddałabym część swojej pensji za możliwość wspięcia się na niego jak na drzewo.
Ginny wydała z siebie piskliwy dźwięk, zaciskając usta i mrużąc oczy.
— Jestem prawie pewna, że nazywa się to prostytucją.
— To trochę nielegalne. — Hermiona niepotrzebnie wytknęła.
— Trochę? — powiedziały równocześnie Cho i Padma.
A potem zaczęły chichotać i reszta szybko się do nich przyłączyła. Susan kontynuowała chrapanie. Parvati w tym czasie zerkała na każdą z nich, ale nikt nie poczuł się zastraszony przez rzucane przez nią spojrzenia, ponieważ była zbyt zajęta próbami powstrzymania uśmiechu.
— Okej, kiepski dobór słownictwa, ale fakt pozostaje ten sam. Nadal jest odrobinę kanciasty, uroczy i… cóż, według plotek, zaczął znów randkować po… no wiecie.
Tak, wiedziały.
Czarownica wzdrygnęła się na swój własny brak wrażliwości. Nie dlatego, że czuła się specjalnie źle w związku z wypowiedzianymi słowami – powiedziałaby to mimo wszystko – ale raczej ze względu na obecność Pansy. A ta chociaż nie była przyjaciółką Astorii, to Dafne już tak… i znajdowała się w zasięgu słuchu.
Ale kiedy wróciła w ciągu mniej niż minuty, wręczyła Ginny szklankę Hermiony i zignorowała sposób, w jaki Hermiona dąsała się przez to, że została odcięta od alkoholu, zanim chłodno zrównała wzrok z Parvati.
— Nie musisz przerywać z mojego powodu. — Usiadła i upiła łyk swojej Ognistej Whisky, zanim kontynuowała: — Poważnie. Nie obraziło mnie to, ponieważ stwierdziłaś jednie fakt: Draco jest wdowcem i od czasów narodzin jego syna wszyscy wiedzieliśmy, że to się stanie. Żadna niespodzianka. Niespodzianką było tylko to, jak długo Astoria przeżyła.
Ginny odmówiła podzielenia się drinkiem, nieważne jak bardzo Hermiona się dąsała.
— Jego matka planuje wykorzystać ten Sezon, żeby znaleźć mu żonę. — Po tym jak przeczesała palcami swoje wciąż perfekcyjne włosy, rzeczowo wzruszyła ramionami. — Czystokrwiści, którzy owdowieli tak wcześnie jak on, przeważnie nie czekają długo z drugim małżeństwem, szczególnie, kiedy mają bardzo młode dzieci. Obowiązkiem czarownicy jest wychowanie dzieci, niezależnie od tego czy są jej, czy nie.
Kiedy Padma ułożyła głowę na ramieniu Cho, ostrożnie zebrała włosy ze swojej twarzy i zmarszczyła brwi, mówiąc:
— To wydaje się chłodne.
Pansy wzruszyła ramionami z obojętnością, która wynikała z dorastania w takim świecie.
— Wszyscy wiemy, że nigdy nie weźmiemy ślubu z miłości, chyba że pogodzimy się z życiem bez rodziny. Cóż… — Pansy kiwnęła głową w stronę przyszłej pani Zabini z wymownym spojrzeniem. — Rodzina Zabinich nie należy do tradycyjnych w żadnym tego słowa znaczeniu, więc oni się nie liczą. Greengrassowie też nie są takimi tradycjonalistami, ale nie wybaczyli Dafne ucieczki i ślubu z Deanem, dopóki Astoria nie umarła. Właściwie, to nadał zachowują się, jakby Dean nie istniał, chociaż lada chwila urodzi im się dziecko. Moja rodzina jest znacznie bardziej restrykcyjna.
Ginny, która do tej pory była tak cicha i zamyślona jak Parvati, przemówiła:
— Żałujesz odejścia?
Powieki Hermiony niespodziewanie stały się zbyt ciężkie, żeby mogła trzymać je otwarte, więc pozwoliła, żeby jej głowa opadła na poduszki. Pokój zakołysał się, jakby nagle znalazła się w łódce na samym środku oceanu, chociaż oczy miała zamknięte.
Kiedy Pansy odpowiedziała, Hermiona usłyszała jej słowa głośno i wyraźnie we mgle swojego odurzonego umysłu:
— Żałuję jedynie, że nie odeszłam wcześniej. — I ponieważ zawsze, kiedy Pansy piła Ognistą Whisky stawała się tak cholernie sentymentalna, ostatnią rzeczą, którą Hermiona usłyszała, zanim odpłynęła, było: — Nie zdołam odwdzięczyć się Teo czy nawet nasiąkniętej whisky Granger za to, jak pomogli mi po wszystkim dowiedzieć się, kim jestem, ale nigdy też im tego nie zapomnę.
Jeśli nie możesz się odwdzięczyć, podaj dalej.
Catherine Ryan Hyde
_________________
Ilustracje dla niniejszego rozdziału: Pansy Parkinson by chestercompany, Ginny Potter by chestercompany, Padma i Parvati by chestercompany oraz Neville Longbottom by chestercompany.
tłumaczyła: hope
Długi rozdział ale fajnie się czytało. Widzieć że dziewczyny tak świetnie się bawią haha aż zachciało mi się 🍷🍷
OdpowiedzUsuńNie jestem do konca przekonana, czy podoba mi sie ta koncepcja rodzicow Hermiony - jakos mi sie w glowie nie miesci, ze przy ich entuzjazmie i tego, jak podchodzili do magii i samego wychowania Hermiony, mogliby teraz zbudowac taka bariere. Nie mniej pieknie jest to opisane w tym rozdziale i jeestem zakochana w tym stylu pisania na zaboj ❤ Pan Granger jest czadowy! Moglabym go sobie takiego wyobrazic, chociaz jakos zawsze mi sie wydaje, ze to mama bylaby spokojna, a ojciec rozgadany 🙃 Ale moze do takiego schematu przywyklam? W kazdym razie to metodyczne i analityczne podejscie Granger do problemu z komunikacja z rodzicami mnie rozczula. To tak bardzo w jej stylu! I to, ze tak wspaniale potraktowala Pansy, te Pansy tutaj tez wydaje mi sie, ze bede lubic
OdpowiedzUsuńbo jest autentyczna. I w swoim jestestwie, i w przyjazni z Draco ;) A w polaczeniu z wiedzmami - hit!
OdpowiedzUsuńBardzo rozbudowany opis charakterów każdej z osób w tym opowiadaniu. Bardzo mi się to podoba, wciąga niesamowicie 😍 Hermiona chyba przyszła bardzo ciężkie chwilę w swoim życiu, nie mogę się doczekać aż dowiem się co sprawiło, że stała się taka trochę wycofana?! Pansy, Ginny duet idealny, widać, że są wsparciem. I jestem mocno zainteresowana Draco, jaki on tutaj będzie??? Czekam!
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo weny na tłumaczenie, opowiadanie wydaje się być niewyobrażalnie genialne!