Wtorek, 17 lutego 1998
Czuję się, jakbym w ciągu ostatnich kilku tygodni był w Dworze częściej niż w Hogwarcie. Severus budzi mnie raz w tygodniu, każąc się ubrać, ponieważ zostałem wybrany do udziału w misji.
Tak właśnie znalazłem się tutaj dziś wieczorem, grając w Eksplodującego Durnia z Pomyluną Lovegood.
Ona odwraca kartę i kładzie ją na mojej, a ja napinam ramiona, by położyć tam moją rękę przed nią…
Plask!
Ubiegła mnie, chichocząc.
— Kurwa.
— Myślę, że mamy teraz wynik osiemnaście do czternastu, tak? — mówi, ponownie tasując karty. Do tej pory karty eksplodowały tylko dwa razy.
— Oszukujesz — mówię, co brzmi dziecinnie nawet dla moich uszu.
— To ty masz różdżkę — mówi. — Pan Ollivander zwykle ze mną wygrywa. Jak na starszego dżentelmena jest dość szybki.
Zerkam na pustą przestrzeń obok kamiennej kolumny, pomięty koc i zapasowe skarpetki leżące obok książki.
— Wczoraj go zabrali — mówi bez pytania. Nie muszę ciągnąć jej za język. Ona po prostu oznajmia. — Jak w szkole? — pyta.
— Okropnie. — Biorę karty, które mi rozdaje, i układam je starannie przed sobą. — Carrowowie przeszli do nauczania Imperio.
Kiwa głową.
— Ale możesz się temu oprzeć, tak? Jako Oklumen?
Moje oczy rzucają się na nią. Odwraca pierwszą kartę. I czeka na swoją kolej. Spogląda na mnie, a jej niebieskie oczy są prawie białe.
— Tak — szepczę. — Dzięki temu potrafi być łatwiej. Czy ty…?
Przechyla głowę w moją stronę.
Wpatruję się w jej oczy, wysyłając myśli do przodu.
Jesteś Legilimensem.
Obserwuję, jak słowa suną po srebrnej nici między naszymi oczami, wślizgują się do jej źrenic i znikają w środku.
Ona przygryza wnętrze policzka.
— Mm. Nie sądzę.
Śmieję się. To chichot pełen ulgi i radości. Dosłownie odczytała niewypowiedziane słowa z mojego umysłu.
Pochyla się, jakby miała zamiar zdradzić mi sekrety całego świata.
— Po prostu wiem, jak utrzymać gnębiwtryski z dala od siebie.
Mruga. I już mam się z niej śmiać, chcąc odwrócić kartę, kiedy drzwi do lochu otwierają się z hukiem.
Wstaję i wyciągam różdżkę.
Blade, chude ciało Ollivandera spada ze schodów, uderzając o kolejne stopnie, lecąc w dół. Lovegood podchodzi do niego, a ja chwytam ją za łokieć.
Słyszę kroki dwóch par butów, a potem do środka wkraczają Dołohow i Rowle. Rowle kopie w bok Ollivandera, ale Dołohow zatrzymuje się, gdy nas widzi. Jego oczy skanują ogryzki jabłek i karty do gry. Przysuwa na mnie swoje zmrużone, czarne oczy i uśmiecha się.
— Czy w czymś przeszkadzamy, Malfoy?
Rowle podnosi wzrok, dostrzegając mnie. Potyka się i chwieje. Może być pijany.
Biorę głęboki oddech i wszystko układa się na swoim miejscu.
— Ani trochę. Po prostu pilnuję naszego więźnia — mówię. — Zgodnie z instrukcjami mojego ojca.
Dołohow uśmiecha się i leniwym krokiem zbliża do nas.
— Więc stary Lucjusz myśli, że tam mała ptaszyna potrzebuje prywatnego strażnika? — Jego wzrok przeszywa Lovegood. — Ona jest wyjątkowa? Zaklęcie zamykające na drzwiach jej nie zatrzyma?
Rowle śmieje się, chwiejąc na nogach. Ollivander leży nieruchomo i cicho u jego stóp.
Unoszę na nich brew, wzdycham z cierpliwością i mówię:
— Cóż, szczerze mówiąc, profesor Carrow sprawdzi nas jutro z opanowania Klątwy Imperius. — Zerkam na Lovegood. — Ćwiczyłem. Wygrywałem z nią gry karciane i sprawiałem, żeby trochę poskakała.
Patrzę na nich, wzruszając ramionami. I to powinno być na tyle.
Ale wtedy usta Dołohowa rozchylają się. I widzę te krzywe zęby.
— No to zobaczmy.
Czuję zimny dreszcz w moich kończynach i wątła nadzieja na opuszczenie tego lochu z łatwością mnie opuszcza.
Odwracam się do Lovegood z różdżką zmiażdżoną w uścisku. Unoszę ramię i patrzę jej prosto w oczy.
Posyła mi ten mały uśmiech, który pamiętam sprzed kilku miesięcy, kiedy w klasie skierowałem na nią różdżkę, gotów wypalić jej zakończenia nerwowe.
— Imperio.
Dziewczyna kołysze się na nogach. A potem podskakuje na jednej. I nie wiem, czy rzeczywiście nad nią panuję, czy czyta mi w myślach.
Przeskakuje na drugą stopę. A potem – coś, o co jej nie prosiłem – robi pajacyka.
Opuszczam różdżkę, a ona się rozluźnia. Patrzę na Dołohowa.
Jego oczy błyszczą i pyta:
— Czy to najlepsze, na co cię stać, Malfoy?
Wzruszam ramionami.
— Prawdopodobnie wystarczająco, bym zdał egzamin.
Rowle czka i opiera się o kamienną ścianę.
— Żeby… żeby naprawdę sprawdzić, czy jesteś w tym dobry, powinieneś kazać się jej rozebrać.
I śmieje się rubasznie, przechylając głowę na bok.
W moje płuca wbija się lodowy odłamek, który smakuje jak czysty strach. Czuję obok siebie ciepło Lovegood. Stoi nieruchoma.
Dołohow unosi brew i czeka.
Drwię z niego, przyglądając się przez chwilę Lovegood, zanim mu odpowiadam.
— Ma ledwie czternaście lat — lekko wyolbrzymiam.
Dołohow uśmiecha się do mnie, jakby przejrzał mnie na wylot.
— Jeszcze lepiej — śmieje się Rowle, chwiejąc się na nogach.
— Żaden z was nie jest zbyt pomysłowy — mówi Dołohow, wysuwając się do przodu, rzucając mi wyzwanie. — Sprawdziłbym swoje umiejętności, rzucając ją na kolana i każąc jej, by mi obciągnęła. — Zatrzymuje się przede mną. Oddala się od Lovegood. Wpatruję się prosto w jego oczy, oddychając powoli. — To naprawdę fajna zabawa. Bo jeśli rozluźnisz moc Imperio i zbytnio się rozproszysz — mówi, a po chwili dodaje, chichocząc — to może odgryźć ci kutasa.
Dołohow rechocze. Jego oczy przesuwają się na nią i widzę u niego ten sam wyraz twarzy jak wtedy, kiedy patrzył na zdjęcia Granger w gazecie, mówiąc o Aukcji. Ten sam wyraz twarzy, który widziałem u niego kilka tygodni temu, kiedy włamaliśmy się do sklepu z mugolską biżuterią podczas jednej z naszych wielu misji w poszukiwaniu tiary i kazał mi poczekać na zewnątrz, podczas gdy będzie „zajmował się” dziewczynami ze sklepu.
— Zatem ryzyko jest trochę zbyt duże — mówię, przyciągając jego wzrok z powrotem do mnie. — Będę trzymał się podskoków, dzięki.— Patrzę na Rowle'a i Ollivandera. — Dostarczyliście swojego więźnia. Proszę was teraz, abyście opuścili mój dom.
Dołohow zbliża się do mnie o krok. Jestem tak wysoki jak on, więc jego oddech uderza mnie prosto w nos.
— Będę cię obserwował, Malfoy. — Śmieje się. — Jesteś tak słaby, jak twój ojciec. Sięga do góry i prostuje mój kołnierzyk. — Pewnego dnia popełnisz jakiś błąd, a ja tam będę. Upewnię się, że Czarny Pan dowie się, jakim jesteś tchórzem. I z przyjemnością będę patrzeć, jak cię wykończy.
Uśmiecham się do niego i mówię:
— Nie mogę się doczekać, Antonin.
Cofa się, ponownie spoglądając na Lovegood, i ciągnie za sobą Rowle'a, idąc po schodach.
Wstrzymuję oddech, kiedy Lovegood biegnie do pana Ollivandera, nalewając mu do ust wody i pytając, jaka jest pogoda na zewnątrz.
Przez chwilę obserwuję ich dwoje, kiedy sprzątam karty i kroję jabłko, które przyniosłem dla wytwórcy różdżek.
— Bardzo dobrze się spisałeś, Draco — mówi Pomyluna.
Marszczę brwi, patrząc na podłogę, gotów wrócić zaraz na górę. Chciałbym móc coś dla nich zrobić. Nie chcę zostawiać ich w tej ciężkiej atmosferze.
— Jak sądzisz, jakie są ich kolory? — mówię, kiwając głową w stronę drzwi, za którymi przed chwilą zniknęli dwaj Śmierciożercy.
Spodziewam się, że powie zielone rzygi albo bordo w neonowe plamki.
— Hm. — Spogląda w sufit. — Nie mają żadnych. — Jej palce owijają się wokół kręconego pasma włosów. — Moje kolory uciekają od mroku.
***
Sobota, 19 lutego 2000
Było coś, co oplatało moje serce, coś, co wciąż trzymało się wiary, że ona nigdy by tego nie zrobiła. Że Lucjusz kłamał.
I to coś właśnie usycha i odlatuje w dal jak szalik na wietrze, kiedy widzę ją siedzącą przy kawiarnianym stoliku z nogami skrzyżowanymi w kostkach i filiżanką kawy unoszącą się nad spodkiem, gdy popija.
I wszystko dookoła wydaje się takie surowe. Słońce jest zbyt jasne. Ludzie są zbyt głośni.
Poznaję go z kilku spotkań z matką przed laty. Może to nawet on urządzał nam nasz odnowiony salon…
I słyszę jej krzyki, przecinające tętniącą życiem ulicę. Widzę ją wijącą się na podłodze i myślę o tym, jak miękkim mnie uczyniła. Jak lata mojej duszy rozciągającej się, by móc jej dotknąć, sprawiły, że stałem się zbyt wątły.
Bo mam do niej słabość.
I kiedy podchodzę do stołu, ona patrzy na mnie z przerażeniem. Kiedy uśmiecham się do Monsieur DuBois, myślę o wszystkich małych sposobach, w jakie mnie okłamała.
Prowadzę ją przez bramę, wyprowadzam na zewnątrz i zastanawiam się, dlaczego nie powiedziała mi o swojej wycieczce do Azkabanu, kiedy o to zapytałem. Ile razy musiałem ją błagać, żeby mi o tym powiedziała.
Co jeszcze przede mną ukrywa?
— Draco…
— Od jak dawna spiskujesz z moim ojcem — warczę, próbując to wszystko zrozumieć. Próbując dowiedzieć się, jak…
Jaka część naszego związku jest w ogóle prawdziwa.
Tak po prawdzie, to nie jest nawet związek. Ona po prostu pozwala mi się pieprzyć.
Zatrzymujemy się na przejściu dla pieszych i czuję jej obecność obok siebie.
Wygrałam.
Nigdy mi nie powiedziała, że mnie pragnie. Nigdy nie powiedziała, że chciała mnie tak długo, jak ja ją. Powiedziała, że wygrała.
— Mówisz to tak, jakbyśmy ze sobą współpracowali — mówi, sycząc na mnie.
— A czy nie tak właśnie było?
Światło zmienia się na zielone i przedzieram się przez ulicę, a w mojej głowie majaczy niejasne wspomnienie miejsca, w którym znajduje się punkt aportacji.
— Co takiego ci powiedział? — żąda. — Jeśli określił to jako coś innego niż szantaż, to cię okłamał…
— Nie tylko ty miałaś z nim układ, Granger. Nie powinnaś była się w to angażować.
Musi biec, żeby za mną nadążyć, a ja po prostu chcę być z nią sam. Pragnę po prostu zabrać nas do jakiegoś prywatnego miejsca, gdzie mógłbym zmusić ją, by zaczęła od początku. Powiedziała mi wszystko.
Pyta mnie, jak ją znalazłem, a ja mówię jej o wizycie w herbaciarni Madame Michele.
Sposób, w jaki Madame Michele na mnie spojrzała, wiedząc dokładnie, po co tam przyszedłem. Jakby spodziewała się mnie tam już kilka tygodni temu.
Bo powinienem był wiedzieć. Aż chichoczę pod nosem. Bo to było takie proste.
— Skończyłaś z tymi zajęciami — odgryzam się.
— A co z pieniędzmi, Draco? Z następnymi trzema ratami?
Jesteśmy przecznicę od punktu aportacji. I czuję kondensujące nad nami chmury.
— Powiedziałem mu, żeby wsadził je sobie w dupę. — Cóż, mniej więcej.
— Potrzebujemy tych pieniędzy, Draco — błaga. — Malfoy Consulting ledwo utrzymuje się na plusie. Muszę nadal chodzić na te zajęcia…
Pomysł, że dalej będzie grała w jego grę jest dla mnie tak odrażający. Chwytam ją za łokieć i wciągam do zaułka, wskazując palcem na jej twarz.
— Nie! Masz już więcej nie chodzić do tej herbaciarni, rozumiesz, Granger?
Patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami i mówi:
— Firma jest ważniejsza niż jakieś niedorzeczne lekcje, Draco!
Chwytam ją za ramiona i syczę:
— Nic nie jest ważniejsze od ciebie. — Słyszę grzmot ponad nami i w tym samym czasie niebo mego umysłu pęka, a cegły lecą z góry niczym grad.
Dyszy mi w twarz, widząc mnie. Widząc mnie całego.
Za dużo powiedziałem.
Za dużo zrobiłem.
Ojciec miał przynajmniej na tyle rozsądku, żeby trzymać przy niej swoje karty blisko kieszeni. A ja właśnie wyłożyłem wszystkie swoje, mając nadzieję, że ona na mnie postawi.
Całuję ją, żeby przestała tak na mnie patrzeć, jakbym był jakimś dżentelmenem. Jakimś wielkim bohaterem znanej powieści.
I przyciskam swoje ciało do jej ciała, jak nie zrobiłby żaden dżentelmen. Jak nie przystałoby żadnemu uczniowi Szkoły Zaklęć i Manier Madame Michele.
Jej dłonie są na mojej talii, a mój język plącze się w jej ustach.
Tyle jeszcze muszę się dowiedzieć. Tak wiele musimy przedyskutować. Ale ta część jest moja. Już mi to dała, więc wiem, że mogę to mieć.
Echa wołają do mnie coś nikczemnego, kiedy rościłem sobie do niej prawa. A te wszystkie sposoby, w jakie ją od nich odciągnąłem, układają się w mojej głowie.
Mogliśmy podzielić ją na pół. Na więcej niż jeden sposób!
Myślę, że nadszedł czas, abyś znalazł sobie nową księgarnię, Malfoy.
Czy myślisz, że kiedykolwiek będzie dla ciebie jęczeć po tym, jak krzyczała dla mnie?
Odrywam od niej wargi, dłońmi obmacując każdą jej część, i lekko muskając jej szczękę.
— Czy kiedykolwiek cię dotknął?
— N-nie. Nic podobnego — sapie, a ja ciągnę za jej włosy, aż mogę wpić się w jej szyję.
— Widziałaś się z nim, odkąd byłaś tam w listopadzie?
Moje biodra wciskają się w jej własne, błagając ją o wpuszczenie mnie z powrotem do środka.
— Nie, my pisaliśmy... on pisał listy. Groźby.
Ssę jej skórę, zaznaczając miejsce, które zawsze powinno krzyczeć, że ona już do kogoś należy. Że ktoś ją pocałował, przeleciał i że jej pragnie.
— Opowiedz mi o listach. Powiedz mi, co ci napisał.
Zatapiam się w jej szyi, a potem ona odchyla mi twarz do tyłu, delikatnie trzyma moją głowę i patrzy na mnie niespokojnymi oczami.
— Wiem, co robisz, Draco, więc przestań. — Pociera kciukiem mój policzek, uspokajając mnie. — To… to, co mamy, jest dla mnie naprawdę wyjątkowe, a ty zmieniasz to w coś brzydkiego.
Ona ma rację. Zamykam oczy i chłonę jej zapach. Wyciskam miękkie przeprosiny na jej ustach i zadaję jej pytanie, które powoli zabijało mnie od miesięcy.
— Co mój ojciec powiedział ci wtedy w Azkabanie?
Proszę. Proszę, Hermiono. Po prostu odpowiedz.
Jej oczy migoczą między moimi, a potem naprawdę mi odpowiada.
— Dał mi listę rzeczy. Nad którymi miałam popracować.
Wpatruję się w nią, czekając na więcej.
Listę?
— Po co?
— Bym mogła… — jąka się — bym mogła być z tobą widywana. Aby być ciebie godną.
W listopadzie? Do tego czasu dał mi już jasno do zrozumienia, że mam trzymać się od niej z daleka, więc dlaczego…
— Nie byłaś jeszcze nawet w firmie — mówię, spoglądając w dół na przyciemnione przez chmury kamienie.
— Tak, ale tak często widywano nas razem — mówi, a jej rzęsy tak pięknie trzepoczą. – I… i wiedział o Aukcji.
Ta pieprzona Aukcja.
Wiedziałem, że jej powiedział. Wiedziałem.
Czekam, aż postawi mnie na właściwym dla mnie miejscu. Wykrzyczy mi w twarz sposób, w jaki powinienem był sobie z tym poradzić. Skarci mnie za moje zachowanie.
Czekam.
Po prostu patrzy na mnie otwartymi, ufnymi oczami.
— Wiedział, że poszedłeś do matki Narcyzy. — I teraz ona też o tym wie. Zastanawiam się, czy naprawdę rozumie, co by to oznaczało…
I wtedy dodaje:
— Wiedział o tym, że… byś mnie uratował.
Uratował ją. Zabawne w ogóle ujmować to w ten sposób, skoro zapewne trzymałbym ją zamkniętą w jej ładnym pokoiku. Ale jej twarz błaga mnie o coś, więc kontynuuje.
— Myślał, że jesteśmy razem. Myślał tak od wieków. Ja… ja go oczywiście uświadomiłam, że nie — mówi, odwracając wzrok.
Tak, oczywiście, że go uświadomiła. Nie byliśmy razem wtedy i chyba nawet nie jesteśmy teraz. Czy w ogóle mogłaby to sklasyfikować w taki sposób? Bez nadziei na przyszłość?
A potem mówi mi, że widziała zdjęcia z alejki, gdzie prawie jej dotknąłem, prawie przyszpiliłem ją do ściany i przeleciałem.
Dyszy ciężko, a po jej policzkach spływa deszcz. Opowiada mi o szantażu. Uczęszczaniu na zajęcia w zamian za kolejne transze spadku. Ale wszystko, o czym mogę myśleć, to początek tego wszystkiego.
— Co było na liście?
I ona recytuje słowa z pamięci, a ja czuję, jak przy każdym kolejnym słowie miażdży mnie ich ciężar.
— Pełna wdzięku, posiadająca wykwintne maniery przy stole, wykwalifikowana w byciu gospodynią — mówi, a myślę o mamie — dowcipna, urokliwa, liderka wśród rówieśników — i myślę o Pansy. Lista jest długa, a gdy jąka się na słowach „zrównoważona” i „posłuszna”, staram się ją tak sobie wyobrazić. Staram się myśleć o nudnym życiu z nudną żoną, która byłaby w stanie mnie znieść. Nawet matka nie może się równać z tą niemożliwą listą. I ojciec dobrze o tym wie.
— Powiedział, że jedyną cechą, którą mógłby odpuścić, jest czysta krew.
Czuję, jak uśmiech pojawia się na mojej twarzy.
Więc to żart?
Mówi, że mogę ją mieć, ale tylko jeśli ona pozbędzie się wszystkiego, co czyni ją sobą.
Mówi, bym trzymał się od niej z daleka, ale wykorzystywał ją, na ile to tylko możliwe.
Jak miewają się sprawy między wami?
Taka wygląda o wiele lepiej, nie sądzisz? O wiele bardziej jak żona Malfoyów.
Wepchnął mnie w to, nawet gdy ja tak uparcie próbowałem się odczołgać.
Śmieję się. Rechoczę, stojąc w pustej alejce ze Złotą Dziewczyną, która najwyraźniej ma zamiar płakać.
— Dlaczego to zrobiłaś, Granger?
To puste pytanie, bo już dobrze wiem, że to on. To on podał mi ją praktycznie na tacy.
— Skończę te następne trzy tygodnie lekcji, Draco, a potem sam z nim skończysz — mówi. — Nie będziesz mu nic winien. Pozbędziesz się go.
— Nie? Nie. — Pocieram twarz, czując, jak moja skóra drży od chłodu deszczu. – Nigdy się go nie pozbędę. Teraz wbił już w ciebie swoje szpony. — Patrzę na nią i wyznaję: — Widziałem to, ale zignorowałem. Jesteś inna. Sposób, w jaki pijesz kawę, jest inny. Sposób, w jaki chodzisz. Sposób, w jaki tańczysz. — Dotykam ją, żeby sobie przypomnieć, że jest prawdziwa i wciąż tu stoi. — Zmieniasz się. A teraz za każdym razem, gdy zobaczę, jak podnosisz spodek wraz z filiżanką, będę myślał o nim. Myślał o tym wszystkim. Kiedy dygasz. Kiedy podajesz innym ręce.
I ona płacze. Moja piękna, porcelanowa lalka płacze.
— Dlaczego to zrobiłaś — szepczę przy jej ustach.
— To był słuszny wybór — mówi, dysząc przy mojej skórze.
Oto ona.
Jej brązowe oczy migoczą między moimi, szukając sprawiedliwości i równości, walcząc o siebie, walcząc o innych, walcząc o mnie.
Może nadal tam jest. Nachylam się do jej ust, zastanawiając się, czy mogę tchnąć w nią życie.
***
Mówi mi, że musi wracać do Cornerstone, a cała świadomość wraca do mnie, gdy odsuwam się od jej ust.
Aportujemy się na Pokątną, a kiedy pojawiamy się w samym środku ulewy, transmutuję dla nas duży parasol. Granger wygląda, jakby zamierzała się pożegnać, kiedy otworzę dla niej drzwi, ale ja po prostu osuszam nas oboje zaklęciem i witam się z Mortym. Mężczyzna uśmiecha się do nas z sekretnym uśmieszkiem, który pamiętam sprzed lat, siedząc wysoko ponad ladą.
Ona wraca do pracy, a ja znajduję kilka książek, siadam w dużym fotelu z widokiem na ladę i rzucam Oculus Dolus.
Obserwuję ją przez godzinę. Obserwuję sposób, w jaki się porusza. To wciąż ona. Nadal grzebie się z piórami i pergaminem, jakby próbowała wybrać najszybszy sposób na spisanie swoich myśli. Nadal przenosi ciężar ciała z jednego biodra na drugie – i zastanawiam się, czy używa zaklęć amortyzujących na swoich stopach; naprawdę powinna ich używać, jeśli ma zamiar stać tak przez szesnaście godzin w każdą sobotę i niedzielę. Nadal ssie końcówkę swojego pióra, nawet bez niebieskiego cukru, który by ją kusił. Jej usta wciąż zaciskają się na lotce, policzki napinają, a oczy utkwione są w papierach przed nią.
A co najważniejsze w tym wszystkim, wciąż mnie obserwuje.
Mimo to podnosi wzrok i znajduje mnie w pokoju. Mimo to zbyt szybko odwraca się, chociaż ja nie „odwracam się” do niej. Ale i tak przechyla twarz do blatu i pozwala, by jej rzęsy trzepotały, kiedy myśli, że jest najbardziej przebiegłym szpiegiem, podczas gdy jej oczy i tak mnie omiatają.
Obserwowała mnie w Ministerstwie. Obserwowała mnie nawet w Hogwarcie. Nigdy nie myślałem, że na mnie spogląda. Nigdy nie sądziłem, że patrzyłaby na mnie, kiedy tego chciałem, ale może to był nasz cichy taniec od lat, kręcąc się dookoła różnych partnerów i odwracając od siebie głowy.
Chcę ją zapytać, co miała na myśli, mówiąc: „Wygrałam”. Chcę wiedzieć, od jak dawna mnie obserwowała.
Chwyta kilka książek i wkracza do działu beletrystyki, żeby je odłożyć. Sposób, w jaki chodzi… Nie jest aż tak inny, prawda?
Mija czarownicę, która szwenda się po sklepie od około godziny. Kobieta trzyma się z dala ode mnie. Granger uśmiecha się promiennie, a kobieta podskakuje i odwraca się, człapiąc do innej alejki.
Patrzę, jak jej oczy znów się ku mnie zwracają, kiedy ja udaję, że czytam. Chłonie wzrokiem moje włosy i twarz, sunąc po moim ciele tak, jak zdecydowanie nie powinna robić w miejscu pracy. Jednak w końcu jej spojrzenie spoczywa na książce na moich kolanach i przechyla głowę, próbując zrozumieć, co czytam.
Hermiona Granger i książki.
Uwalniam zaklęcie na moich oczach, a kiedy ona ponownie kieruje spojrzenie ku mojej twarzy, nawiązując kontakt wzrokowy, podskakuje i rumieni się, odwracając. Czuję, jak uśmiech rozkwita na moich ustach, a ona spogląda na mnie. Odwzajemnia uśmiech, jakbym właśnie poprosił ją do tańca.
Może właśnie to zrobiłem.
I postanawiam już nie używać Oculus Dolus. Nie ma potrzeby dłużej jej oszukiwać.
Czarownica znów wychyla głowę zza regału, gdy Granger wraca do lady, lekko kołysząc biodrami. Kobieta patrzy prosto na mnie i odsuwa się, gdy napotyka moje oczy.
Widziałem ją tutaj wcześniej, przeglądającą książki, ale nigdy nie wchodziłem z nią w interakcję. Słyszę, jak przechodzi na drugą stronę regału i patrzę, jak ponownie wystawia głowę, podskakuje i cofa się.
Nigdy nie widziałem, żeby coś kupowała.
Nigdy nie widziałem, żeby rozmawiała z kimkolwiek.
Ale ma Granger na oku. I mnie.
Gęste uczucie podejrzliwości przelewa się przez moje ciało, gdy patrzę, jak wyciąga książkę kościstą ręką, czając się za kolejnym regałem.
Granger jest zajęta klientem. Zamykam książkę, kładę ją na fotelu i idę w stronę sąsiedniej alejki, rozglądając się dookoła, aż nie znajdę się tuż za tym niezdarnym stworzeniem.
Widzę, jak wygląda przez szczeliny w półkach i podskakuje, kiedy zauważa, że zniknąłem z fotela. Kręci się, próbując mnie szukać, i znajduje mnie bezpośrednio za sobą, jak w jakiejś scence rodem z horroru.
Wydaje z siebie przestraszone „miauknięcie”, a ja wpatruję się w nią z całym Lucjuszem Malfoyem, jaki jeszcze we mnie został.
— Twoja służba mojemu ojcu została zakończona. Opuść ten sklep i nigdy nie wracaj. Jeśli znowu znajdę cię w odległości choćby stu metrów od Hermiony Granger, powoli wypatroszę cię całą czarną magią, jaką mam w sobie. Czy to jasne?
I jej czarne oczy gapią się na mnie. Następnie upuszcza książkę i gramoli się do wyjścia.
Nasłuchuję otwierających się drzwi, a Granger mówi „Nie zmoknij!” gdy szuranie płaskich stóp kobiety znika na zewnątrz.
Rozluźniam ramiona, czując ulgę i niepokój. Słyszę w głowie zadowolony głos mojego ojca.
Obserwowałem ją od momentu, gdy opuściła Hogwart.
Nie pamiętam ile razy widziałem tu tę czarownicę. Wtedy nie było to dla mnie istotne. Ale nagle jestem przekonany, że każda moja wizyta w księgarni Cornerstone została dokładnie udokumentowana. Nawet miesiące temu, kiedy nie umiałem trzymać się od niej z daleka, flirtując przy pakowaniu prezentów.
A Lucjusz po prostu pyta mnie delikatnie: Jak miewają się sprawy między wami?
Podczas gdy on wiedział.
Wiedział jeszcze przed jej wizytą w Azkabanie. Przed listą.
Kręcę głową, próbując rozproszyć niektóre bóle, które wywołuje we mnie mój ojciec. Odkładam na półkę upuszczoną przez kobietę książkę, zastanawiając się, czy Lucjusz wiedział, że nie może już mnie kontrolować, więc zabrał się za nią.
Pełna wdzięku. Posiadająca wykwintne maniery przy stole.
Łapię jeszcze za kilka książek bez najmniejszego zamiaru ich czytania.
Wykwalifikowana w byciu gospodynią. Dowcipna. Urokliwa. Liderka wśród rówieśników.
Wracając na fotel, cofam się, a ten ruch przyciąga jej oczy do mnie, jakby zastanawiała się, gdzie zniknąłem.
Piękna. Z wyczuciem stylu. Trzeźwo myśląca.
Uśmiecha się delikatnie, wciąż rozmawiając z kobietą stojącą przy kasie.
Z wiedzą finansową. Posłuszna. Wyszkolona w zakresie wystroju wnętrz.
Patrzę, jak jej palce flirtują z księgą rachunkową.
Wyćwiczona tancerka. Inteligentna. Zrównoważona.
I coś gorszego wiruje dookoła mojej głowy, jakaś drobna myśl wyrażona z arystokratycznym sykiem i cichym westchnieniem.
Możesz mieć swoją szlamę. Ale chcę dziesięciu tygodni.
Może… Może była w tym jakaś prawda. Mogę ją mieć. Nawet mógłbym ją poślubić. Może musiał się najpierw upewnić, że Granger przejdzie przez odpowiednie szkolenie, aby poradzić sobie z tym zadaniem.
Nie zwlekaj z propozycją, Draco, powiedział, żartując.
Ona spogląda na mnie ponownie, kiedy klientka wychodzi, i szybko zajmuje czymś dłonie, gdy widzi, że znowu na nią patrzę.
To nie było takie proste. Z Lucjuszem Malfoyem zawsze jest jakiś haczyk. Straciłem wobec ojca wszelką nadzieję, pamiętając, że przecież dziś rano dźgnął mnie słowami, których nie musiał używać. Tylko po to, żeby mnie zranić.
Oczyszczam umysł, wpychając Lucjusza za mur i prowadząc Hermionę do przodu.
Kiedy zamyka sklep, myślę o różnych sposobach, jak mógłbym ją ponownie dotknąć. Możemy iść do niej lub do mnie, a ja znów będę ją pieścił, błagając, żeby uczyła mnie o wojnach skrzatów domowych albo o jakichś innych bzdurach.
Mówi dobranoc ostatniemu klientowi, a ja podchodzę, by stanąć przy regale, czekając. Obserwuję ją, gdy wije się pod moim spojrzeniem. Niczego nie powstrzymuję, wysyłając swoje pragnienia do przodu w sposób, na jaki nie pozwalałem sobie od pięciu lat.
Zmienia tabliczkę na „Zamknięte” i odwraca się do mnie z uśmiechem.
— Na dzisiaj mamy już nieczynne, panie Malfoy — mówi. — Czy jest coś, co mogłabym odłożyć dla pana na jutro?
Bawimy się w odgrywanie ról? Co jeszcze przede mną ukrywasz, Granger?
Ruszam do przodu, by oprzeć się o blat.
— Jesteś pewna, że nie masz tam dla mnie żadnej rezerwacji?
— Mogę sprawdzić. — Odwraca się, pochyla do przodu, a te obcisłe dżinsy tak cudownie przylegają do jej skóry, gdy porusza dla mnie tyłkiem. Co to za lisica.
Mówi coś, ale jedyne na czym się skupiam, to wygięcie jej pleców pod koszulką i okrągłe pośladki napierające na mnie. I czuję, jak mój kutas twardnieje, kiedy odwraca Granger głowę, żeby na mnie spojrzeć, tak jakby opierała się nachylona nad moim biurkiem.
Nie rozważaliśmy jeszcze takich pozycji. Nie chciałem jej przestraszyć tym, jak bardzo chciałbym zobaczyć ją pochyloną lub skaczącą po mnie, albo opartą na rękach i klęczącą na kolanach…
Patrzę na nią, a ona się uśmiecha.
— Mogę spojrzeć? — pytam.
Kiwa głową.
— Czuj się jak u siebie. — I zostaje tam. Gotowa dla mnie.
Muszę nauczyć się zaklęcia, które sprawi, że jej dżinsy znikną. Jestem pewien, że Blaise takie zna.
Wślizguję się za ladę i wsuwam się w przestrzeń za nią. Moje biodra przylegają do jej własnych, a mój kutas napiera na jej tyłek. Pochylam się nad nią, muskając gorącym oddechem jej ucho i sunąc dłonią po jej żebrach.
— Dziwne. Mógłbym przysiąc, że coś tutaj było moje.
Śmieje się i napiera na mnie, jakby się ze mną zgadzała. Moja.
Och, lepiej żebyśmy rżnęli się w tej księgarni, Granger.
Podnoszę rękę wyżej, obejmując jej pierś i szukając twardego sutka. Ona wzdycha, a ja napieram do przodu, pozwalając jej poczuć mojego fiuta, rozpoczynając powolne ruchy przy jej tyłku.
Pochylam się, żeby pocałować ją w szyję, a ona odwraca głowę i mówi:
— Myślę, że to, czego szukasz, moglibyśmy znaleźć w sekcji literatury faktu.
W jej oczach jest ten ogień, który zawsze zwiastuje katastrofę dla mojej samokontroli, a ja uśmiecham się do niej i mówię:
— Obsługa klienta jest tutaj bez zarzutu.
Prostuje się, przyciska do mnie i bierze mnie za rękę, prowadząc wokół kontuaru i w prawo, w kierunku lekko odizolowanej od reszty regałów sekcji literatury faktu. Okna są zastawione półkami z książkami, a gdyby ktoś chciał zajrzeć do środka, trudno byłoby mu cokolwiek zobaczyć w spowijającej ten kącik ciemności.
A potem przygasza światła.
Och, co za zuchwała dziewczyna.
Odwraca się i owija wokół mnie, przyciskając nasze ciała do siebie i pchając nas na półkę z książkami, a ja prawie śmieję się prosto w jej usta, czując się jak w mojej własnej fantazji.
Przechyla głowę w moją stronę, jęcząc, gdy moje dłonie suną w dół jej talii, by złapać za jej tyłek – ten sam tyłek, który właśnie mi zaprezentowała, jakby należał do mnie.
Ona sunie dłońmi w dół mojej klatki piersiowej i chwyta za pasek, a ja ciężko dyszę przy jej ustach, gdy rozpina moje spodnie, jakbyśmy mieli tylko dziesięć minut przerwy w jej biurze, zanim nadejdzie lunch.
Przesuwam wzrok na wygodny fotel w kącie i zatrzymuję jej ręce na guzikach.
— Czy możemy… Możemy czegoś spróbować? I jeśli ci się nie spodoba, możemy przestać?
Ona dyszy przy mojej twarzy i mówi:
— Dobrze.
I całuję ją jak mężczyzna umierający z pragnienia, bo wiem, że mi ufa. Bo nie waha się przy mnie. I to sprawia, że czuję, że pod tym względem będę inny niż mój ojciec.
Muskam jej wargi, spijając z niej słodycz i zapamiętując jej język przy moim. Kiedy się odsuwam, chwytam ją za ręce i prowadzę do fotela. Obracam ją twarzą do podłokietnika, a moje ręce obejmują jej biodra, by rozpiąć jej dżinsy. Przesuwa dłońmi w górę i w dół moich nadgarstków.
Pomaga mi, wysuwając się z dżinsów, ale nie pozwalam jej przeciągnąć ich przez kolana przed włożeniem swojej dłoni w jej majtki, pieszcząc ją i szukając łechtaczki. Wzdycha, a jej ręce szukają czegoś, czego mogłaby się chwycić. I lądują na oparciu fotela.
Muskam ją, ześlizguję się, by dotrzeć do jej wnętrza, znajdując ją idealnie mokrą i już się zaciska, gdy moje palce wsuwają się do środka. Jęczę przy jej uchu.
— Chcę, żebyś pochyliła się nad tym fotelem — szepczę jej do ucha.
Napina się, łapiąc oddech.
A ja powtarzam:
— Jeśli ci się nie spodoba, przestaniemy.
Kiwa głową, a ja chwytam jej majtki, ściągając je aż do kolan. Oddycha ciężko, kiedy powoli prowadzę ją, by przechyliła się przez oparcie. Przyciągam ozdobną poduszkę, kładąc ją na siedzeniu, prowadząc tam jej łokcie.
Odsuwam się, patrząc w dół na jej sterczący tyłeczek, naciskający na mnie. Już czuję, że przeciekam w spodnie.
Przesuwam dłonie po skórze jej pleców, podwijam jej koszulkę i gładzę jej tyłek. Jej ciało jest napięte, ale masuję kręgi na jej pośladkach. Słyszę jęk i wydaje mi się, że pochodzi on ode mnie.
Odpinam ostatnie guziki i wyjmuję fiuta ze spodni.
— Co… Co w tym innego? — pyta szybko, wysokim głosem. Pewnie zastanawia się, jakie są moje intencje z jej tyłkiem zawieszonym niemal w powietrzu.
— Nic — mówię. — To to samo, co zawsze robiliśmy, tylko z tobą odwróconą w inny sposób.
Oczywiście gdy to mówię, głaszczę swojego kutasa, patrząc w dół na jej odbyt.
— W porządku — szepcze.
Sięgam między jej nogi i ponownie wciskam w nią palce.
— Tak jak to.
— W porządku.
Wsuwam penisa między jej nogi, naciskając do przodu, a ona wzdycha w poduszkę. Patrzę, jak znikam w jej wnętrzu i mamroczę:
— Kurwa.
— Coś się stało? — pyta. Wiem, że ta lekka utrata kontroli i brak możliwości ujrzenia wszystkiego, to nie jest do końca jej bajka.
— Właśnie patrzyłem, jak mój kutas wsuwa się w ciebie, Granger — szepczę, wsuwając się głębiej. Ona sapie. — I od lat marzyłem o tym tyłku. Odkąd miałem okazję obserwować w szkole twoje biodra.
Piszczy, kiedy pcham dalej, moje dłonie zaciskają się mocno na jej biodrach.
Przybieram powolny rytm, obserwując, jak w nią wchodzę, czując, jak bardzo jest ciasna. Pytam kilka razy, jak jej jest, a ona po prostu odpowiada chrapliwym „Dobrze”.
Unoszę dłonie w górę, do jej talii, opartej o poręcz fotela, sunąc palcami po jej skórze, podążając krzywiznami jej ciała aż do tych pełnych bioder. Jej pośladki są takie miękkie i pełne przy moich biodrach.
Naciskam, zmieniając nieco kąt. Jęczy, a ja pcham szybciej, wbijając się w nią. Jej ciało nie jest w stanie poruszać się przy mnie, gdy naciskam dłońmi na jej talię.
— Och, Merlinie, Granger…
— Czy tak jest dobrze? — jęczy.
— Jest cholernie idealnie — szepczę, wbijając w nią mojego fiuta, czując, jak zaciska się wokół mnie z każdym pchnięciem. — Czy mogę szybciej…
— Proszę.
Wjeżdżam w nią. Hermiona Granger, nachylona nad podłokietnikiem fotela w księgarni, w dżinsach wokół swoich pieprzonych kolan.
Patrzę, jak jej palce wbijają się w poduszkę, a głowa obraca się na tkaninie.
— Odwróć głowę — mówię.
I odczekuje kilka pchnięć, zanim w końcu mnie słucha. Kieruje twarz do przodu, a włosy opadają jej na szyję i policzek. Sięgam do niej i odgarniam jej loki, delikatnie je przeczesując i czując pulsowanie mojego fiuta.
— Spójrz na mnie.
Odwraca się, dysząc. I muszę zamknąć oczy, żeby natychmiast nie dojść.
— O Boże… — słyszę.
Kiedy otwieram oczy, jej usta są rozwarte w cichym krzyku, a jej cipka zaciska się, gdy ją pieprzę. Ledwo mogę wrócić do środka w ten sposób, ale staram się nie ruszać, gdy Granger łapie powietrze.
Kurwa, tak bardzo cię kocham.
Jej mięśnie zaczynają się rozluźniać, a ciepła wilgoć zaczyna zalewać wszystko między nami i wiem, że jeszcze nie skończyła, ale nie mogę się doczekać…
Pochylam się do przodu, łapiąc jedną ręką jej loki, a drugą naciskając na jej talię, i pieprzę ją z ciężkimi westchnieniami i kutasem zapadającym się głęboko, ledwo opuszczając jej gorące wnętrze.
Po raz ostatni spoglądam w dół na jej tyłek, zanim dochodzę, a potem znów patrzę jej w oczy, gdy wypuszcza z ust małe westchnienia, obserwując, jak pławię się w rozkoszy.
Ciągnę za jej włosy, wbijam palce w jej skórę i pozostaję w jej wnętrzu przez coś, co wydaje się trwać godzinami. Do czasu aż znów jestem w stanie oddychać. Moje nogi drżą, gdy się pochylam, obsypując jej plecy pocałunkami i kładąc się na niej, by opaść na jej usta.
Czuję, jak jej cipka zaciska się na mnie, gdy opieram się na niej, zanurzam język w jej ustach i przeczesuję dłonią te niesamowite włosy.
Ona nadal tam jest. Cała moja.
***
Aportuję się do domu i ląduję na miękkiej trawie tuż za bramą Dworu. Idę pod wiatr, mocniej owijając się płaszczem. Bramy mnie wpuszczają i podążam ścieżką aż do drzwi wejściowych, które otwierają się, gdy się zbliżam.
Znajduję matkę w naszym odnowionym salonie, chłodno wpatrującą się w swoją książkę.
— Prawie wysłałam za tobą ekipę poszukiwawczą — mówi, wpatrując się w kartkę.
Miałem być w domu na lunch. Odwiedzali nas Selwynowie.
Opieram się o framugę drzwi, spoglądając na nowe dywany pokrywające miejsce, gdzie jej krew wciąż jest wyryta na kamieniach.
— Opowiedz mi jeszcze raz o dniu, w którym Granger poszła zobaczyć się z Lucjuszem.
Zamyka książkę i patrzy na mnie. Zastanawia się, patrząc w stronę nowego kominka i mówi:
— Zgodził się przekazać ci spadek, jeśli będzie mógł się z nią spotkać. Muszę przyznać, że już wiedział o twoich uczuciach do niej. I czuję, że moja zgoda przy towarzyszących temu okolicznościach była błędem.
Patrzy na mnie, czekając na reakcję. Nie mam nic do dodania.
— Hermiona poszła się z nim zobaczyć… Była bardzo zdenerwowana. A kiedy wróciła, była całkiem nie w humorze.
Czuję, że zgrzytam zębami. Kiwam głową, aby kontynuowała.
— Jej pierwszym priorytetem po powrocie było wyjaśnienie mi, że wy dwoje nigdy nie zabiegaliście o swoje względy. — Czuję w sercu lekkie ukłucie, ale byłem na to przygotowany. — Była przekonana, że tego nie chcesz, chociaż nie jestem pewna, czy to nie twój ojciec podsunął ten pomysł…
Nie. To prawdopodobnie ja. Z moim kwasem i chłodem. Z rozmowami o Aukcjach i dziewictwach. Z całą tą Katyą i Noelle.
Matka przerywa. Mrużę na nią oczy.
— Więc ją o to zapytałam i to całkiem bez ogródek. A ona powiedziała, że nie jest zainteresowana poślubieniem ciebie.
Czuję gulę nabrzmiewająca mi w gardle, chociaż słyszałem to już wcześniej.
Nie była zainteresowana małżeństwem. Nie miała najmniejszej ochoty stać się pomysłem ojca na żonę rodu Malfoyów. Dopóki nie zaczął wiązać się z nią spadek. Potem wystąpiła naprzód jak rycerz z tarczą, mierząc się z ogniem.
— Czy coś się zmieniło? — pyta cicho.
Patrzy na mnie z dziwną nadzieją w oczach, a nad jej głową już wiruje karuzela wnuków.
— My, uh… — Odchrząkuję. — Zrobiliśmy pewien... postęp.
Matka uśmiecha się nieprzyjemnie, a ja przewracam oczami.
— Mam nadzieję, że się zabezpieczasz.
— Mamo! — warczę.
— Chociaż właściwie — zastanawia się — nie musicie się zabezpieczać, prawda? Po prostu bądźcie chociaż zaręczeni, zanim dziecko się urodzi.
— Mamo, chyba już wystarczy.
Podskakuje na sofie jak dziecko i mówi:
— Czy możemy ją zaprosić? W przyszły weekend?
Przewracam oczami i mówię:
— Dobrze.
Matka się uśmiecha. Potem zaciskam usta, nienawidząc konieczności zrujnowania tej lekkości chwili, i dodaję:
— Jeśli możesz, chciałbym, abyś wykonała swój ostatni ruch z ojcem. — Patrzę na nią i zauważam, że zmarszczyła brwi. — Wysłał ją do Madame Michele. Znalazłem ją dzisiaj z Monsieur DuBois nauczającym ją o renesansowej architekturze.
Uśmiech znika z jej twarzy, a ona wciąż jest jak posąg, kiedy pyta:
— Naprawdę?
Przytakuję.
— Powiedział jej, że spadek nie zostanie mi przekazany do momentu, aż Madame Michale nie potwierdzi mu, że Granger uczęszcza na zajęcia.
Moja matka wygląda niesamowicie, kiedy jest zła. Większość ludzi rumieni się, w ich oczach płonie ogień, a krew wrze. Jednak matka jest niczym lodowa rzeźba.
— Draco, kochanie — mówi, patrząc przez okno na nocne niebo. — Twój ojciec i ja bierzemy rozwód. Mam nadzieję, że nie będzie ci to zbytnio przeszkadzać.
Chwyta za książkę i wznawia czytanie.
***
Niedziela, 20 lutego 2000
Mój włoski jest trochę zardzewiały, ale udaje mi się znaleźć drogę do odpowiedniej willi. Pukam do drzwi i stary skrzat natychmiast je dla mnie otwiera.
— Draco Malfoy do panny Parkinson — mówię.
Ten odpowiada coś po włosku, a ja rozpoznaję słowa harmonogram lub spotkanie. Patrzy na mnie od góry do dołu. Skrzaty potrafią przetłumaczyć każdy język, więc ten musi być po prostu dupkiem.
— Nie mam umówionego spotkania.
Marszczy brwi i pokazuje, żebym poczekał w holu wejściowym. To mały domek z dużymi oknami i fasadą porośniętą bluszczem. Oglądam salon od progu, kiedy słyszę stukot obcasów na schodach.
— Czemu zawdzięczam tę niespodziankę?
Spoglądam w górę, a Pansy schodzi po schodach w szlafroku, jej włosy nie są w pełni uczesane, choć już jest umalowana. Minęło może osiem lat, odkąd widziałem ją bez makijażu.
Widzi to na mojej twarzy, zatrzymując się na ostatnich dwóch stopniach, a światło opuszcza jej oczy.
— Coś się stało?
Przechodzę prosto do sedna, czując w piersi ogień podobny do tego z wczorajszego dnia.
— Czy kontaktowałaś się z moim ojcem?
Jej brwi spotykają się z grzywką.
— Ostatnio? Nie. Dlaczego? Czy coś się dzieje?
Wsuwam ręce do kieszeni, żeby powstrzymać tę chęć, by coś ścisnąć.
— A co z „nie ostatnio”?
Mruga, patrząc mi w oczy, błądząc nad moimi napiętymi ramionami i zaciśniętą szczęką.
— Widział mój projekt dla Ministry Argentyny w czerwcu i napisał do mnie z Azkabanu. — Krzyżuje ręce na piersi w rzadkim wyrazie niepewności, co przyciąga mój wzrok. — On… śledził moją pracę. Wysyłał mi gratulacje i… — przełyka ślinę. — Skontaktował mnie z kilkoma osobami…
— I nigdy o tym nie wspomniałaś? — warczę, tracąc resztkę kontroli, którą myślałem, że mam.
Zamyka usta i mruży oczy w sposób, który tak dobrze znam.
— Być może wspominałam. Mogło być to w jednym z sześćdziesięciu siedmiu listów, które wysłałam do ciebie podczas twojej nieobecności.
— Nie było. — Śmieję się. — Przeczytałem je wszystkie.
Jej policzek drży i odwraca ode mnie wzrok.
— Co to ma do rzeczy?
Podchodzę do schodów, spoglądając na nią.
— A co z Nowoczesną Czarownicą Biznesu? — syczę. — Czy mój ojciec miał coś do powiedzenia w tej kwestii?
— Oczywiście — warczy. — Pokochał ten projekt…
— A co miał do powiedzenia odnośnie modelki?
Jej usta zamykają się, a oczy stają się ciemne.
— Co tym razem ci nagadał?
Chodzę, odwracając się od niej, próbując przypomnieć sobie, kim ona jest. Kim jesteśmy.
— Czyj to był pomysł, żeby ją wykorzystać?
— Mój — warczy.
— Naprawdę?
— Tak — prostuje się. — Wszystkie decyzje dotyczące mojej kolekcji są podejmowane przeze mnie. Jeśli podpisuję się pod tym swoim nazwiskiem, to trzymam się tego. Jestem pewna, że możesz to zrozumieć, Draco.
Patrzę na nią. Kiedy stoi na schodach, jest o cal wyższa ode mnie. I czekam. Ona ostrożnie wciąga powietrze przez nos.
— Napisał do mnie w zeszłym miesiącu. Po przyjęciu sylwestrowym — mówi. — Dołączył wycinek Granger z Proroka, w jej białej sukni i eleganckiej stylizacji i zasugerował mi ją. — Śmieje się, a ja krzywię się na ten dźwięk. — Powiedziałam mu, że nie istnieje żaden wszechświat, w którym Hermiona Granger zgodziłaby się na tego rodzaju tortury z moich rąk, ale dziękuję. Potem dał mi znać o jej nowej pozycji w Malfoy Consulting. I przypomniał mi o potrzebach, jakie mogłaby mieć w przyszłości… poza faktem jej zatrudnienia.
Patrzy na mnie, a jej wzrok pada na mój grymas.
— Decyzja należała do mnie, Draco. Lucjusz tylko dodał mi pewności siebie, że gdybym zapytała, ona naprawdę mogłaby się zgodzić. Jeśli byś ja o to poprosił — powiedziała — mogłaby powiedzieć tak.
Moje gardło się zaciska, kiedy próbuję zdecydować, czy wolałbym w coś uderzyć, czy się rozpłakać.
— Wykorzystałaś ją…
— Wszyscy ją wykorzystujemy — mówi, wzruszając ramionami. — To właśnie robimy, Draco. — Przygryza wargę, rozmazując szminkę. — I nie zamierzam przepraszać za utrzymywanie kontaktu z twoim ojcem. Jest jedynym Malfoyem, który ze mną rozmawia, i jest najbliższym mi wzorem ojca, jakiego kiedykolwiek miałam. Zawsze traktował mnie jak rodzinę.
Odwracam wzrok, przygryzając policzek i czując zalewający mnie lodowaty chłód bezużytecznego gniewu.
— Ponieważ jesteś czystej krwi, z dobrej rodziny i nieskazitelnie piękna — odgryzam się, szydząc z tych cech.
— Coś jeszcze? — warczy.
Patrzę na nią, a ona unosi na mnie brew z błyszczącym w oczach smutkiem, którego nie widziałem od lat.
Schodzi ze schodów i staje przede mną, teraz już niższa.
— Poprosił mnie, żebym zrobiła z niej jedną z tych trzech rzeczy — szepcze. — I wiem, że nigdy nie potrzebowałeś zobaczyć jej jako „nieskazitelnie piękną…” — Pansy uśmiecha się do mnie smutno. — Ale wciągnąłeś ją do swojego świata, nawet nie myśląc o tym, jak bardzo będzie to dla niej trudne. Jak bardzo może jej tych atutów brakować.
Wyprostowuje kołnierz mojej koszuli, jakbyśmy zmierzali na Bal do Wielkiej Sali w naszych formalnych szatach.
Przełykam i mówię:
— Lucjusz wysłał ją do Madame Michele.
Czekam, aż się skrzywi, zapyta albo w ogóle jakoś zareaguje.
— Wiem.
Patrzę na nią ostro, a w moim sercu znów narasta wściekłość.
Kontynuuje:
— To było oczywiste. Przynajmniej dla mnie. — Jej dłonie muskają moje ramiona, opadając na boki. — W szkole była taka nieokrzesana — chichocze. — Szybko stało się dla mnie oczywiste, że ktoś nad nią pracuje.
Odsuwam się, zgrzytając zębami, wpatrując się w jej salon.
— Jeśli chcesz jej w swoim świecie, Draco, jest parę rzeczy, których musi się nauczyć — mruczy obok mnie.
Zamykam oczy, myśląc o liście.
— Skoro ona chce się ich uczyć, to też wiele na ten temat mówi — dodaje Pansy.
Odwracam głowę i widzę, że ona patrzy na nasze stopy.
— Dlaczego popierasz ten szalony pomysł? — pytam. — Wiem, co wobec niej czujesz. Pansy, którą znałem, wolałaby raczej wyrzucić swój model biznesowy na śmietnik, niż w jakikolwiek sposób pomagać Hermionie w karierze lub życiu osobistym.
Pansy wygląda przez okno.
— Ludzie się zmieniają, Draco. — A potem dodaje dość kategorycznie: — Oczywiście mówię o niej. Ja nadal jestem tak doskonała, jak zawsze. — Uśmiecham się. — I to nie jej pomagałam. — Spogląda na mnie. — Widać, że pamiętasz moje uczucia do niej, ale musiałeś zapomnieć o moich uczuciach do ciebie.
Jej oczy błyszczą na mnie, a ja czuję w skroni napierający ciężar. Wsuwa rękę pod moje ramię, odwracając się, by spojrzeć razem ze mną na salon.
— Wciąż istnieje mała grupa osób, która zrobiłaby dla ciebie wszystko — mówi. — Co jest naprawdę dość irytujące.
Moje oczy odnajdują okno i wpatruję się w nie, zastanawiając, co mogło się do tego przyczynić.
— Dlaczego nigdy nie odpowiedziałeś na żaden z moich listów? — szepcze. — Czytałeś je, ale nigdy mi nie odpisałeś. Pisałam do ciebie raz w tygodniu przez piętnaście miesięcy.
Na gałęzi na zewnątrz ląduje ptak. Trzepocze skrzydłami.
— Po pierwszych kilku miesiącach w Azkabanie przestałem wierzyć, że kiedykolwiek wyjdę na wolność. Nie chciałem, żebyś na cokolwiek liczyła.
Prycha cichym śmiechem.
— Wbrew twojemu ego, Draconie Malfoyu, nie spędziłam ostatnich dwóch lat tęskniąc za tobą. — Czuję, jak przerzuca włosy przez ramię, przybierając pozę. — Świetnie się bawiłam, bardzo dziękuję. — A potem dodaje: — Miałam gorący romans z Teodorem.
Marszczę brwi.
— Teo? Ale on jest…
— Tak, teraz już to wiem. Nie rozmawiajmy o tym.
Odciąga ode mnie rękę, odwracając się, żeby przynieść nam herbatę. Czuję, jak uśmiech szarpie moimi ustami na wieść o tej nowince.
— Czy Blaise wie? — wołam za nią.
— Och, na litość Merlina, proszę, nie mów mu.
Cóż, Pansy powiedziała coś w punkt. Wszyscy wykorzystują Złotą Dziewczynę i to jest fakt. Draco dzięki niej pozyskał pracowników na których mu zależało, Pansy dzięki niej stała się sławniejsza, a Lucjusz zagrał Draco na nosie i użył jej, by upokorzyć własnego syna pokazując, że Draco jest słaby i pozwala się kontrolować ojcu, który nawet siedząc w więzieniu ma wpływ na wszystko. Nawet i Narcyza w jakiś sposób wykorzystała Hermionę, żeby zmusić w końcu Draco do działania. To jednak było chyba najmniej samolubne działanie, bo robiła to dla dobra własnego dziecka i widziała, że dla Hermiony on również nie jest obojętny. Ale wracając jeszcze do Pansy to niech mówi co chce ale dała się zmanipulować Lucjuszowi. Zagrał jej tak, by mogła zatańczyć i tego nie zauważyła. Może mówić, że dodał jej jedynie odwagi, by poprosiła Hermionę o współpracę, ale gdyby on jej nie podsunął pomysły z Hermioną, to nie pomyślałaby o niej w życiu. Lucjusz nie robi nic bezinteresownie i wszędzie ma swój ukryty cel. Za to Narcyza jest po prostu cudowna! Stawia nad własne życie szczęście swojego syna i to właśnie ono jest dla niej najważniejsze. To z jakim spokojem i niewzruszenie powiedziała, że rozwodzi się z Lucjuszem i ma nadzieję, że Draco nie będzie to za bardzo przeszkadzać… Podziwiam ją. Nie wierzę, że nic nie czuła do Lucjusza, że tak po prostu podjęła tę decyzję bez choćby drobnego ukłucia w sercu. Przecież spędziła z Lucjuszem ponad dwadzieścia lat. Jakie by to małżeństwo nie było, to na pewno jakieś uczucia względem siebie żywili. Ale podjęła decyzję, że jej syn jest ważniejszy. No i ta scena w Cornerstone, której nie dostaliśmy w SW 😍 Jakie to było boskie! ❤️ I kiedy w końcu Draco zauważy, że ona go kocha tak bardzo, jak on kocha ją. Przecież nie poszłaby na te cholerne lekcje z czystego kaprysu. Owszem, on może uważać, że Hermiona nie potrzebuje żadnych zmian, ale ona faktycznie chce być dla niego odpowiednią i zrobiłaby wszystko, by on był szczęśliwy.
OdpowiedzUsuńCalkiem trafnie to Pansy ujela i nawet mi sie to po glowie kołatało - Draco chce Hermiony w swoim swiecie, ale nie mysli o tym, jak ona sie w tym swiecie bedzie czula. Moze nie widzial jej stresu w glupim piciu herbaty z Narcyza czy tego, czy tego, czy sie czasem nie stresowala w eleganckiej sukni na balu, do noszenia ktorej nie jest przyzwyczajona. Sposob, moze i intencje, Lucjusza byly podle, a przynajmniej tak to wyglada, ale na dobra sprawe jest do oddanie malej przyslugi. Chociaz torturowanie tym Draco jest ohydne. I nie zgadzam sie z Pansy, ze sama wybrala Hermione - to Lucjusz ja "opakowal" w taki sposob, ze Pansy zostala przekonana, ze sama wpadla na pomysl, ze to idealna czarownica do jej projektu. Zgadzam sie natomiast z tym, ze wciaz garstka ludzi kibicuje Draco i chce dla niego jak najlepiej :)
OdpowiedzUsuńScena w ksiegarni - o Boze! 😁