Sobota, 8 lipca 1995
Ojciec wciąż jest u Borgina i Burkesa, targując się i zastraszając, więc ja wymykam się i znajduję w tłumie drogę do Cornerstone. Nie byłem tu od zeszłego lata, ale Morty uśmiecha się, kiedy mnie widzi.
— Młody panicz Malfoy. Witam.
— Dzień dobry, panie Hindes. Jak mija panu lato?
Morty podsuwa mi miseczkę z miętówkami, a ja biorę jedną, rozwijając papierek.
— Wspaniale, wspaniale. Jak mija ci czas w Hogwarcie? — Jego brwi opadają, a potem szepcze: — Słyszałem o tym biednym chłopcu Diggory’ego. Znałeś go dobrze?
Wzruszam ramionami.
— Niezbyt. To naprawdę trochę przerażające, ale w sumie przez cały czas słyszę, że takie rzeczy już działy się na Turniejach Trójmagicznych. — Wkładam miętówkę do ust, patrząc wygłodniałym wzrokiem na regały pełne książek.
— Uważaj na siebie, Draco — mówi, klepiąc mnie po ramieniu. — Na spokojnie przeglądaj sobie to, co cię interesuje. — Wskazuje na nowe wydania. — Jeśli znajdzie się cokolwiek, co chciałbyś, żebym wysłał ci do Hogwartu, po prostu daj mi znać przy wyjściu.
Przeglądam półki, zabierając ze sobą dwie książki i wspinam się po drabinie do zakamarka przy tylnej ścianie. Morty i Maggie trzymali tu kota, kiedy byłem młodszy. Kot zdechł, kiedy miałem osiem lat, ale wciąż trzymają tu złożony koc i lubię myśleć, że to dla mnie.
Morty mruga do mnie, gdy się tam sadowię, i na chwilę zatracam się w nowej pozycji od Lance’a Gainswortha, Niepożądani Tom VI. Autor ogłosił, że części będzie siedem. Napisałem do niego dwa lata temu po tym, jak wyszła ostatnia część, aby powiedzieć mu, jak bardzo je lubię. Nie spodziewałem się niczego w zamian, nawet odpowiedzi, ale dwa tygodnie później otrzymałem paczkę z pięcioma podpisanymi egzemplarzami i notatkę obiecującą dostarczenie ostatnich dwóch zaraz po ich zakończeniu.
Mógłbym poczekać na przybycie przesyłki z podpisanym egzemplarzem szóstej części… ale nie lubię czytać tych podpisanych. Nie lubię łamać im grzbietów ani zostawiać odcisków palców na srebrnych okładkach.
Jestem w rozdziale siódmym, w którym dwoje kochanków w końcu się zjednoczyło. I nagle drzwi frontowe otwierają się z hukiem, a coś skłania mnie do podniesienia wzroku po raz pierwszy od jakiejś godziny.
Hermiona Granger wpada przez drzwi, rozglądając się, jakby nigdy w życiu nie widziała księgarni.
Jej usta są rozwarte, a oczy pożerają całe otoczenie.
— Witam, panienko — mówi Morty.
Chowam się za wysokie półki, obserwując ją przez szczeliny.
— Dzień dobry — mówi. — Od jak dawna istnieje ta księgarnia?
— Moja żona i ja otworzyliśmy ten sklep czterdzieści lat temu — mówi Morty, zdejmując okulary.
Jej oczy błyszczą. Przegląda półki, a ja cofam nogę, kiedy zerka w moim kierunku. Jej włosy nie były ułożone na gładko od czasu Balu Bożonarodzeniowego, ale dzisiaj są upięte. Wyciąga szyję, a ja oblizuję usta.
Rozmawia z Mortym, a on jest dla niej miły. Oprowadza ją, wskazując na nowe wydania, pokazując jest sekcję z powieściami fikcji i dział pełen biografii.
Robi to, co zwykła robić w Hogwarcie: nosi w rękach pięć lub sześć książek, wciąż przeglądając półki. Jakby nie mogła użyć magii, by lewitować je obok. Albo poprosić sklepikarza, by mogła położyć je przy ladzie. Opiera je na biodrze, znikając co jakiś czas między kolejnymi regałami, więc widzę tylko jej kolana w przestrzeniach między książkami. Jej twarz pojawia się, kiedy wyciąga kolejne książki, a ja patrzę, jak czyta okładkę. Uśmiecha się, widząc opis, a ja wyciągam szyję, próbując domyślić się, jaki to tytuł.
Może Morty wie. Spoglądam na ladę i widzę, że mężczyzna uśmiecha się do mnie delikatnie. Podskakuję, patrząc w dół na strony powieści Gainswortha, ponownie odnajdując fragment, na którym się zatrzymałem.
Drzwi frontowe znów się otwierają i podnoszę głowę, żeby upewnić się, że ona stąd nie wychodzi.
To mój ojciec. Sztywno przygląda się sklepowi. Znalazł mnie tu już wcześniej i czasami chowam się w tym zakamarku i patrzę, jak Morty go okłamuje, mówiąc, że wcale mnie tu nie widział.
Ojciec omiata wzrokiem regały, marszcząc usta, i ignoruje powitanie Morty'ego, idąc w kierunku działu z powieściami fikcji.
W jej kierunku.
Potykam się schodząc po drabinie i zostawiając książkę u góry, a moje buty zaczepiają się o szczeble, aż prawie spadam z wysokości dziesięciu stóp.
Ojciec wpatruje się w moje gorączkowe ruchy, kiedy przystaje, tuż przed skręceniem za róg, zaledwie trzy kroki od niej.
Kiwam głową i mówię:
— Skończyłeś?
Unosi na mnie brew, a ja idę w kierunku drzwi, błagając wszechświat, by poszedł za mną.
— Znalazłeś dzisiaj coś, co wpadłoby ci w oko? — pyta Morty z uśmiechem na ustach.
— Eee, nie — jąkam się, odwracając wzrok od ojca. — Dziękuję, panie Hindes.
Idziemy do punktu aportacyjnego i przepraszam, kiedy ojciec syczy i karci mnie, że mu tak uciekłem.
***
Sobota, 12 lutego 2000 – później
Mam zadrapania na plecach i majtki w kieszeni.
Zadrapania… mam co do nich mgliste wspomnienia. Jej paznokcie na mojej skórze, gdy drżała pode mną.
Majtki… co do tego mam kilka pytań.
W końcu wróciłem do Dworu, jednak udało mi się to dopiero po trudnych trzydziestu minutach picia herbaty z Blaise'em i Melody, która wydawała się znać kuchnię Blaise'a znacznie lepiej, niż wskazywałaby na to jedna spędzona tam noc.
— I właśnie odesłałeś ją do domu? — spytała, gotując wodę w czajniku. Dziewczyna była owinięta szlafrokiem identycznym jak ten Blaise'a.
— Czy powinienem był zabrać ją do domu? — pytam.
— Tak.
— Nie.
Blaise i Melody odpowiedzieli jednocześnie.
— Posłuchaj, Mel — zaczął pompatycznie Blaise. — Nie znasz całej sytuacji. Draco prawdopodobnie zrobiłby z siebie osła, gdyby udał się z nią do domu. Powiedziałby pewnie, że ją kocha, albo jakiś inny nonsens.
To fakt.
— Posłuchaj, Blaise — syknęła Melody z rękami na biodrach. — To był jej pierwszy raz.
Wszyscy troje spojrzeliśmy na siebie.
— Och, kurwa — powiedziałem, chowając głowę w dłoniach.
Wróciłem do domu. Kiedy się rozbierałem, syknąłem z bólu, czując skaleczenia na plecach. Po obejrzeniu ich w lustrze i przypominaniu sobie sposobu, w jaki jęczała Granger, a potem zapachu jej skóry, zacząłem ściągać spodnie.
I to właśnie dlatego stoję tutaj z jej majtkami w dłoni i zastanawiam się, jak się tu znalazły. Pamiętam, że widziałem je na ziemi w pobliżu kanapy, a potem podniosłem wzrok, żeby podać je Granger, która się pochyliła, chwytając za swój stanik. Obserwowałem te jej długie nogi i okrągłe pośladki.
Zostawiam majtki na blacie i wchodzę do wanny, pozwalając, by mydliny szczypały mnie w plecy. Wpatruję się w ten koronkowy materiał, dopóki nie uznam, że te majtki są teraz moje.
***
Niedziela, 13 lutego 2000
O 9:57 pojawiam się na Pokątnej z kubkiem pełnym kawy. Idę ulicą aż do Cornerstone, otwierając drzwi o równej dziesiątej.
Morty podnosi głowę znad tego, co czytał i co leży rozłożone na blacie.
— Pan Malfoy!
Mrugam, patrząc na niego.
— Pan Hindes. Wspaniale pana widzieć. — Szybko przeszukuję wzrokiem sklep.
— Właśnie nadrabiałem twoje przygody z zeszłej nocy — mówi.
Potykam się na ostatnim stopniu.
— Moje... moje przygody?
Podnosi Proroka Codziennego i potrząsa nim przed moimi oczami.
— Bal Rady Nadzorczej.
Patrzę, jak Granger wsuwa rękę w moją dłoń, a jej złota sukienka błyszczy.
— O tak — mówię. — Było wspaniale.
Mężczyzna patrzy na mnie przez chwilę.
— Zakładałem, że będziesz to odsypiał.
— Tak, ja tylko… — Kubek kawy w mojej dłoni paruje. — Pomyślałem, że może…
— Nie będzie jej dzisiaj, panie Malfoy.
Mój żołądek się skręca. Uciekła?
Kontynuuje:
— Powiedziałem jej, żeby wzięła wolne.
— Bardzo miło z pana strony, panie Hindes.
Mężczyzna nuci i poprawia okulary na nosie. Patrzy na kubek w mojej dłoni.
— Czy to kawa dla mnie? — Chichocze.
Zaciskam usta.
— Tak.
Tego dnia spaceruję Pokątną, wpadając na różnego rodzaju mężczyzn szukających prezentów dla swoich małżonek, i muszę sobie przypomnieć, że jest za wcześnie na kupowanie jej diamentów. I tak nie chciałaby diamentów. Ale chcę jej je dać.
***
Poniedziałek, 14 lutego 2000
Czekam z kawą przy recepcji. Melody wszystko utrudnia, z błyskiem w oku pytając, czy czegoś potrzebuję.
— Malfoy.
Podnoszę wzrok, a Mockridge stoi w drzwiach swojego biura i kiwa na mnie. Znika w środku, nie czekając na odpowiedź. Bo wygląda na to, że nie jestem zajęty. Bo stoję tutaj i nic nie robię.
Patrzę na zegar.
— Zajmę się tym, panie Malfoy — mówi Melody, unosząc brew.
Wzdycham i podaję jej kawę, kierując się w stronę Mockridge’a, podczas gdy Melody idzie do biura Granger.
Mockridge jest zainteresowany darowizną od Buckwortha, którą zdobyliśmy w sobotę wieczorem, więc mówię mu, że omówię to bardziej szczegółowo na spotkaniu Starszych Konsultantów. Słyszę dźwięk windy. Po kilku porannych uprzejmościach wychodzę z jego gabinetu i wracam do recepcji. Melody kiwa głową w stronę biura Granger.
Prześlizguję się przez jej drzwi, trochę mniej szarmancko, niż pierwotnie zakładałem.
— Granger. Tak, dobrze — jąkam się.
Patrzy na mnie swoimi pięknymi oczami i przypominam sobie jej twarz, kiedy doszła. Sposób, w jaki trzymała mnie w sobie, jakby właśnie tam było moje miejsce.
— Em, dziś o dziewiątej jest spotkanie Starszych Konsultantów — mówię. Chcę spędzić z nią dzisiaj czas. — A potem powinniśmy spotkać się w związku ze sprawą finansowania nowej polityki dla wilkołaków. Po lunchu?
— Tak, świetnie.
Przytakuję. Wspaniale. Zjem lunch, a potem najem się nią. Zastanawiam się, czy będzie chciała mnie ujeżdżać.
Jestem w połowie drzwi, patrzę na zegarek. Nie wiem, jak wytrzymam najbliższe cztery godziny.
Odwracam się do niej, zatrzymując się przy drzwiach i proponując spotkanie przed lunchem.
— Tak, świetnie. — Brakuje jej tchu. I zamierzam ją taką utrzymać.
Blaise ciągle posypuje wszystko serduszkami i konfetti, gdziekolwiek nie pójdzie, i ciągle mi przypomina, że powinienem mieć coś dla niej. Coś, co mógłbym podarować jej na walentynki.
Wpada do sali konferencyjnej, rozpryskując wszędzie brokat, obiecując, że po sobie posprząta. Ona już tam siedzi z kubkiem kawy.
— Jak minął wam weekend? — pytam, siadając. Ona rumieni się i nie patrzy na mnie. I zastanawiam się, o czym myśli. Czy może myśli o nas.
Blaise mówi:
— Świetnie się bawiłem na Balu w rezydencji członka Rady Hogwartu, dopóki nie pojawiła się tam Granger, zwracając na siebie całą uwagę.
— Tak. Blaise, Granger i ja wzięliśmy udział w sobotnim Balu Walentynkowym. Blaise był w stanie zapewnić nam kilku nowych klientów. Granger również miała bardzo udany wieczór.
Granger krztusi się kawą. I nawet nie chciałem kryć w moich słowach żadnego podtekstu, ale teraz desperacko pragnę być z nią sam na sam. Teraz już wiem, że ona też o tym myśli.
Kolejną godzinę spędzam w skupieniu. Omawiamy nasze plany finansowania i postępy. Informuję ich, że wybrałem Cornelię Waterstone na stanowisko Konsultanta do Spraw Wizengamotu. Widzę, jak Granger podnosi głowę, żeby na mnie spojrzeć, i wiem, że jest zadowolona z mojej decyzji.
Informuję ich o otrzymanym do podziału koszu owoców, a potem mówię:
— Granger i ja będziemy teraz pracować nad kwestiami finansowania jej projektów, ale po lunchu będę dla was dostępny.
A jeśli którykolwiek z was ośmieli się nam, kurwa, przeszkadzać, przeklnę was aż na księżyc.
Czekam na nią przed salą konferencyjną. Wyjście stamtąd zajmuje wieczność, a potem prowadzę ją do mojego biura. Może powinienem zainstalować tam łóżko.
Wpuszczam ją jako pierwszą i prawie łapię ją za tyłek w drodze do środka. Zamykam za sobą drzwi i opieram się o nie.
Powinniśmy najpierw porozmawiać, tak? Chyba chciałaby porozmawiać, prawda?
Odwraca się do mnie, trzymając przed sobą notatki. Jej oczy są szerokie i niespokojne. Znów rozpuściła dzisiaj włosy. Są takie codziennie, odkąd ostatnim razem wyrwałem jej z włosów opaskę.
Czuję, że zalewa mnie pożądanie, niczym infekcja, której nie mogę powstrzymać.
Słyszę ludzi po drugiej stronie tych drzwi i zastanawiam się, czy podnieca ją to tak samo, jak mnie.
— Myślisz, że będziesz w stanie zachować ciszę, Granger? — mruczę, wiedząc, że nie zdoła. Wiedząc, że będzie jęczeć i wyć. Musimy nad tym popracować, żebym mógł mieć ją w każdym miejscu, jakie tylko będę w stanie sobie wyobrazić.
Ona blednie.
— Tak. — Kiwa głową, patrząc na dywan. — Nie… Tak, rozumiem. — Trzyma te swoje papierzyska i zastanawiam się, co niby rozumie.
Patrzę z przerażeniem, jak jej oczy spotykają się z moimi. Napływają do nich łzy.
— Będę w stanie milczeć. Zachowam to dla siebie. Możemy udawać, że to się nigdy nie wydarzyło, jeśli tego chcesz.
Kurwa, oboje jesteśmy takimi idiotami. Tak bardzo nas za to nienawidzę.
— Pozwól, że wyjaśnię. Czy myślisz, że będziesz w stanie zachować ciszę — mówię, uśmiechając się i powoli zbliżając do niej — czy powinienem wyciszyć pokój.
Widzę, jak coś zaczyna błyszczeć w jej oczach. A Granger potem oblizuje usta, a ja cieszę się, że rozumie, bo zaraz oboje będziemy nadzy.
— Powinieneś wyciszyć pokój.
I robię to, a potem ona wpada w moje ramiona. Moje dłonie są na jej biodrach i w jej włosach. Jej usta napierają na mnie, wygłodzone, a głęboki strach, że to wszystko było tylko w mojej głowie, znika.
Usta Granger są szalone, chwytam jej głowę jedną ręką, ustawiając jej twarz pod kątem. Wzdycha, kiedy przejmuję nad tym kontrolę.
Co za mała, głupiutka istotka. Jak mogła w ogóle pomyśleć, że chciałbym zapomnieć, że to się kiedykolwiek wydarzyło.
— Merlinie, już myślałem, że cię straciłem — mówię, sunąc pocałunkami w dół jej szczęki, ssąc zakryte zaklęciami siniaki.
— Myślałeś? To ty jesteś zawsze tak wymijający…
— Chciałem być zabawny.
— Zawsze jesteś zabawny…
Przyciągam jej biodra do siebie, a ona zaczyna rozpinać moją kamizelkę. Mój kutas drży na dowód, że chce, żebyśmy byli nadzy, chce, żebym znów znalazł się w niej. Pozwalam jej rozpiąć moje ubrania i zdjąć kamizelkę, a potem chwytam ją za plecy i podnoszę. Wydaje z siebie przeuroczy dźwięk zaskoczenia, a ja szukam powierzchni, na której mógłbym ją zerżnąć.
Odrywam wzrok od jej szyi i znajduję to okno obok kanapy. Miejsce, w którym stała podczas sesji zdjęciowej dla Proroka. Miejsce, które od tamtego czasu wypełniała. Uśmiecha się do mnie, kiedy przyciskam jej ciało do ściany, niemal tak, jakby pamiętała to tak samo, jak ja.
Otaczam się jej kolanami, owijając jej nogi wokół swojej talii. Przyciska mnie mocno do siebie, a ja jęczę głęboko. Trzymam rękę na jej udzie, kiedy rozpinam tę cholerną bluzkę, moje oczy opadają na jej piersi za każdym razem, gdy zapominam przysunąć usta do jej własnych.
Kiedy już wyciągam jej bluzkę ze spódnicy i kończę z guzikami, rozpinam szeroko materiał, wpijając się w skórę Granger, próbując zapamiętać te cycki, dając sobie na to o wiele więcej czasu niż w sobotę.
— Eee… Dokumenty? Czy w ogóle cię to obchodzi? — szepcze.
Sięgam wyżej, wypełniając swoją dłoń jej piersią.
— Finanse, sprawy wilkołaków? Nie, oczywiście, że nie.
Jąka się, a ja uśmiecham się na myśl, że mogę sprawić, by jej rzęsy zatrzepotały. Sunę dłonią po jej udzie, chcąc podążyć pod spódnicę aż do majtek.
— Ja… miałam na myśli… umowę.
— Umowę?
Chcę zdjąć z niej całą tę koronkę. Jęczy, gdy naciskam na jej łechtaczkę i sięgam do zapięcia stanika.
— Umowę Miłosną.
Zamieram w bezruchu. Ta cholerna umowa. Czyżby bała się konsekwencji?
— Martwisz się tym? — pytam.
— Tylko w tym sensie, że podpisałam dokument, obiecując, że nie będę tego robić.
A potem obejmuje mnie nogami, ocierając o moją dłoń. Mała flirciara. Kiedy zdejmuję jej stanik, mówię:
— Tylko w tym sensie, że stworzyłem dokument, który miał nas przed tym powstrzymać.
Granger się uśmiecha, a ja wsuwam palce w jej majtki, muskając ją palcami.
— I żeby Blaise trzymał się z dala od Melody — dodaję, całując ją w szyję.
— Cóż, nie zadziałało. — Śmieje się, a dźwięk łaskocze mnie w ucho. I chcę, żeby zadrżała.
Moje palce wirują wokół jej łechtaczki, podczas gdy drugie ramię owijam wokół niej. Czuję klatkę piersiową Granger na swojej, kiedy jej oddech staje się szybki.
— Chyba możemy omówić to później — mamrocze. — To dość powszechna umowa w firmach, zwłaszcza prywatnych. Sprawdziłam to.
— Ćśś. Później możesz mnie nauczyć.
Wyobrażam sobie, jak mnie ujeżdża, przepytując z historii Rebelii Goblinów, nie pozwalając mi dojść, dopóki nie podsumuję swoich argumentów…
— Ach!
Odskakuje ode mnie, a ja zaciskam uścisk, żeby nie upadła. Moje palce właśnie wsunęły się do środka, ciepło znów zaczęło mnie pochłaniać.
— Coś nie tak? — Przyglądam się jej twarzy, obserwując napięcie malujące się między brwiami i wzdłuż szczęki.
— Nic mi nie jest. — Uśmiecha się ze łzami w oczach. — Jestem po prostu obolała. Nie przestawaj.
Wpatruję się w jej twarz, czekając. Znów powtarza, że nic jej nie jest i próbuje mnie pocałować.
Ona nie czuje się komfortowo. Jest obolała.
Opuszczam ją na podłokietnik kanapy, a ona ściska mnie udami, żebym nie mógł się podnieść.
— Nie przestawaj. Nic mi nie jest. Chcę tego.
Muska moje ucho swoimi pragnieniami, a ja jestem o włos od wejścia w nią tu i teraz.
Opieram lewą rękę o oparcie kanapy, a prawą wsuwam w jej majtki. Wiruję przy jej łechtaczce i patrzę, jak jej twarz się rozluźnia. Wkładam w nią jeden palec i podoba jej się to. Trzymam kciuk na jej łechtaczce, obserwując jej rysy.
Patrzy na mnie tymi oczami i błaga, żebym ją przeleciał. Ta kobieta mnie zniszczy.
Próbuję wsunąć drugi palec, mając nadzieję… I ona się krzywi.
Kłamie, mówiąc mi, że jest gotowa. Wstaję, odsuwam się od niej, zastanawiając się, co z nią teraz zrobić. A potem ona odrzuca stanik i rozpina mi koszulę.
Patrzę, jak jej pierś unosi się i opada, kiedy ja zdejmuję swoją koszulę. Zaczyna rozpinać moje spodnie i czuję, że niedługo będę musiał usiąść. To oszałamiające, jak bardzo ona mnie pragnie.
Odpina guzik za guzikiem, sunąc w dół, drażniąc się ze mną coraz bardziej, drapiąc palcami u podstawy mojego penisa. Jej sutki są już nabrzmiałe, oblizuje usta, wpatrując się w moje krocze. Zastanawiam się, czy mógłbym poprosić ją, żeby mi obciągnęła.
Nie.
To zbyt…
Nie chciałaby.
Ale myślę o cukrowych piórkach i łyżkach do zupy i w sekundę cały twardnieję tuż przy jej palcach. Już prawie skończyła odpinać moje guziki, więc sięgam w górę i przesuwam palcami po jej nagiej piersi.
Ona wzdycha.
I pewnego dnia ją poproszę. Pewnego dnia powiem jej, że może dostać ode mnie co tylko zechce, jeśli tylko użyje ust. Tylko raz.
Wyobrażam sobie, jak mój fiut wślizguje się między jej wargi, więc muskam dłonią jej drugą pierś.
Jęczy i pochyla się do przodu, przyciskając czoło do mojego brzucha. Jej usta są zaledwie kilka centymetrów od miejsca, w którym tak bardzo bym ich chciał.
Naciskałaby lekko językiem, niepewnie, gdy jej oczy wpatrywałyby się we mnie, prosząc o wskazówki.
Mógłbym ją nauczyć, jak mi obciągać.
Drażniłbym palcami jej sutek, z roztargnieniem doprowadzając ją do szaleństwa. Jej biodra wyginałyby się na kanapie. Byłaby tak bliska własnego spełnienia. Może nawet kilka razy. A kiedy jęczy, a jej usta muskają mój brzuch, spoglądam w dół, żeby spojrzeć na jej nagie ciało. Jej dłonie są na mojej talii, a na lewym ramieniu ma bladą, wypukłą bliznę.
Słyszę jej krzyki i śmiech Belli.
I teraz ona jęczy…
Mrugam i obserwuję, jak dyszy przy moim brzuchu. Zagubiona w dotyku moich palców. Błagająca, żebym ją zaspokoił.
Może uda mi się wymazać z nas wspomnienia. Zastąpić je różnymi dźwiękami.
Puszczam jej sutek, zsuwam spodnie i klękam przed nią.
Ściągam w dół jej majtki, a ona jęczy.
— O Boże, tak.
Nigdy jej nie próbowałem. Nawet nie próbowałem wsunąć wilgotnych od niej palców do swoich ust.
Całuję ją w kolano, patrząc na nią. Jej piersi falują, a knykcie zaciskają się na podłokietniku kanapy. Całuję ją w udo, a jej rzęsy trzepoczą. Podciągam jej spódniczkę – jedyną część garderoby, jaką wciąż ma na sobie – i rozchylam jej nogi, całując wnętrze uda, kiedy całe jej ciało się napina.
Jąka się, ale w końcu dostrzegam jej nagą cipkę, błyszczącą. Powietrze opuszcza moje płuca, a jej uda drżą pod moimi rękami. Ona jest doskonała. Taka, jaką zawsze sobie wyobrażałem, a nawet lepsza.
Ona mi to zaraz wyperswaduje. Słyszę, jak zaczyna mówić. Nikt jej tego nigdy wcześniej nie robił. Nikt jej nigdy nie próbował, a ja przysięgam być pierwszym i ostatnim.
Przełykam ślinę i myślę o najlepszym sposobie odwrócenia uwagi Hermiony Granger. Quiz.
— Granger, dlaczego nie opowiesz mi historii Wielkiej Kałamarnicy z Jeziora Hogwartu?
Wpatruje się we mnie z ustami rozwartymi w połowie protestu. Znowu całuję ją w udo.
Ucz mnie, Granger. Powiedz mi wszystko, co wiesz.
— Umieszczono ją tam w 1306 roku, tak? — pytam, dobrze wiedząc…
— Nie, ona była tam od początku — mówi. Grzeczna dziewczynka. — Założyciele…
Przysuwam do niej usta, jeden pocałunek z otwartymi ustami prosto w jej cipkę, a ona jęczy, wzdychając, i jest to coś, co będzie wirować wokół mojej duszy przez wieczność.
Jej smak. To nie tak, że miałem z tym sporo doświadczenia, ale jej smak…
Pansy sprawiła, że stałem się w tym dobry. Albo wystarczająco dobry dla niej. Łatwiej było mi wyłączyć swój umysł, kiedy moje usta nie mogły wyszeptać jej imienia.
— Tak? Założyciele? — pytam. Jeden pocałunek za każdą poprawną odpowiedź. Czuję, że ona to doceni.
— Założyciele umieścili zamek Hogwart na… na… tych… terenach, obok Czarnego Jeziora. — Napieram na nią, kochając sposób, w jaki jej oczy ani na moment mnie nie opuszczają, jakby chciała patrzeć na mnie, gdy osiągnie spełnienie. — Więc Wielka Kałamarnica była tam od…
Grzeczna dziewczynka. Sunę po niej językiem, a dłonie zaciskam na mięśniach jej ud, gdy podskakuje, i wciskam w nią twarz, liżąc od jej wejścia aż do łechtaczki.
Dźwięki, które wydaje…
O Merlinie…
Robię to ponownie, sunąc przez nią, powoli prześlizgując się przez jej otwór i kumulując to jednym szybkim ruchem na jej łechtaczce. Zakrywa twarz dłońmi, jakby nie mogła tego znieść.
— I ta Kałamarnica. — Nie chce mi się nawet odsuwać ust. — Jest zielona, tak?
Ona mnie poprawia. I drży. Zdaję sobie sprawę, że chyba przeciekam w spodnie, a mój penis sterczy wysoko i tęskni za nią.
— Słyszałem, że zabiła ludzi — mówię, ponownie pochylając się i kręci mi się w głowie, kiedy czuję ją jeszcze bardziej, kiedy soki wypływają z niej jak miód.
Kłóci się, broni tego stworzenia, dyszy, wyrzucając z siebie fakty, ratując reputację Wielkiej Kałamarnicy, nawet gdy ja pieprzę ją językiem. Zaczyna mówić o trytonach, a ja prawie jęczę. Przylegam do jej łechtaczki, zamykam usta i ssę, aż po chwili mogę delikatnie przycisnąć do niej język.
Chwyta mnie za włosy, wciskając moją twarz w swoją cipkę, a ja kładę dłoń na fiucie, ściskając za podstawę, żebym nie doszedł.
— O Boże, Draco. Proszę!
Dotykam się raz, owijając dłoń wokół główki, a potem wracam w dół, by zacisnąć palce wokół mojej podstawy.
Puszczam jej łechtaczkę i mamroczę do jej cipki.
— A co z trytonami?
Wbija paznokcie w skórę mojej głowy, gdy wylicza daty i fakty, rzeczy, które już znam. A ponieważ ma rację, czuję, że zaraz nadejdzie nagroda. Przesuwam językiem po jej łechtaczce, w górę i w dół, z boku na bok, po przekątnej, a potem mocniej, wywierając na nią większy nacisk, gdy ona znów przybliża do siebie moją twarz. Mocno szarpie mnie za włosy, a ja ponownie przesuwam dłonią wzdłuż całej mojej długości, jęcząc w jej cipkę. Jej pieprzoną, idealną cipkę.
Ona dyszy, kręci biodrami, jęczy. I to wszystko dla mnie.
Wsuwam w nią palec. Ona szepcze moje imię w przestrzeń, błagając swoich mugolskich bogów o uwolnienie, mamrocząc słowa o perfekcji.
Pozwalam swojemu językowi wypisać swoje imię na jej łechtaczce, podpisując się na niej.
Ona krzyczy. I chwyta mnie za głowę, łapiąc powietrze.
Przeciągam dłoń po moim kutasie, gdy gęsty miód sączy się z niej na moje palce, a kiedy już zaczyna drżeć wokół mnie, po tym, jak ostatni z moich ruchów uderza w jej ściany, puszcza moje włosy, a ja wysuwam ociekającą wodą dłoń z jej cipki i oplatam ją wokół mojego fiuta, a śliskość aż zaciska moje jądra.
Skończę zanim się dowie. Zanim zobaczy, co mi sobą zrobiła.
Patrzę z powrotem na jej nabrzmiałą cipkę, wyobrażając sobie mój podpis na jej rozchylonych fałdach, różowych i śliskich.
Moja.
Jęczę, czując bliskość własnego uwolnienia. Moje oczy przesuwają się w górę, poprzez jej podwiniętą spódnicę, wzdłuż linii brzucha aż do piersi, zarumienionych i nabrzmiałych. Następnym razem będę musiał się nimi zająć. Będę musiał poświęcić im uwagę. I docieram aż do jej twarzy, widzę jej oczy obserwujące mnie, a usta otwarte i dyszące. Jej oczy są ciemne i jasne jednocześnie, a spocona, różowa twarz jeszcze bardziej się rumieni. Przygryza wargę, a mój kutas puchnie, gotowy na nią.
Po raz ostatni spoglądam w dół na jej cipkę i dochodzę na materiał mojej czarnej kanapy, wyobrażając sobie, że to jej brzuch, albo tyłek, albo że mokry uścisk mojej dłoni to jej cipka.
Dyszę ciężko, oszołomiony i lepki. Opuszczam głowę do przodu, łapiąc oddech na jej udzie, nie spuszczając wzroku z jej ciała.
Odgarnia mi włosy, a ja patrzę na nią, a na jej ustach majaczy mały uśmiech.
Moja.
Całuję ją w udo i podnoszę głowę, ponownie patrząc na mój gabinet. Szybkim zaklęciem usuwam cały bałagan, uśmiechając się, że znów rujnuję ulubioną kanapę Blaise'a.
— A więc — mówię i niemal czuję jej soki w moich strunach głosowych. — Myślisz, że masz kontrolę nad finansami sprawy wilkołaków?
Uśmiecha się do mnie, jakbym tylko ja wiedział, jak sprawić jej przyjemność.
— Nie wiem. Być może będziesz musiał ponownie przejrzeć tę ostatnią część.
Ona doprowadzi mnie do szaleństwa. Uśmiecham się do niej.
— Umówię nam kolejne spotkanie na jutro w porze lunchu.
***
Wtorek, 15 lutego 2000
Ta kobieta testuje moją cierpliwość.
Ubrała dziś czarny stanik. Nic nadzwyczajnego, ale to nadal oznacza, że Hermiona Granger ma czarny stanik. I może ma też na sobie czarne majtki.
Ale obiecałem sobie, że dam jej kilka dni na powrót do formy, więc znowu siedzimy na kanapie. Przyciągam ją do siebie, sadzam na kolanie i głęboko całuję. Jej ręce lądują na moich ramionach, a ja rozpinam jej bluzkę, by znaleźć ten czarny stanik.
Uśmiecha się do mnie. Kładę ją, by położyła się na kanapie, a ona rozchyla nogi, żebym wsunął się na miejsce. Podciągam jej spódnicę, żeby ta nie przeszkadzała, a Granger cała drży.
One są czarne. Proste, ale czarne. Wpatruję się w jej majtki, a ona sięga do mojego paska.
Nie, nie, Granger. Nie przez kilka najbliższych dni.
Myślę o zjedzeniu jej ponownie, gdy ma na sobie te czarne majtki. Chcą wcisnąć w nie nos, podczas gdy mój język będzie się w nią wsuwał. Ale chcę spróbować czegoś innego.
Odsuwam jej ręce i kładę się na niej. Ona całuje mnie, a ja przyciskam biodra do jej centrum. Wzdycha.
Przesuwam się ku jej szyi i podciągam jej nogę, zbliżając do niej, ponownie czując ciepło jej ciała na swoim kutasie. Chciałbym zdjąć spodnie, ale aż tak sobie nie ufam.
Łączę ze sobą nasze biodra, rozkoszując się cichymi dźwiękami, które wypływają z jej ust. Odwraca głowę ku mojej szyi, skubiąc mnie w ucho. Tworzę wilgotną ścieżkę pocałunków w dół jej klatki piersiowej aż do jej piersi Całuję ją przez stanik i staram się utrzymać rytmiczność ruchów naszych bioder.
Odciągam materiał, a jej sutek już jest napięty. Wciągam go do ust, ssąc i pieszcząc językiem.
Ona wzdycha i przyciska do siebie moją głowę. Jej nogi ślizgają się wokół moich bioder, a po chwili wypukłość w moich spodniach napiera na jej cipkę, przesyłając powolne fale elektryczności przez nasze ciała.
Kręcę jej sutkiem raz za razem, jęcząc w jej skórę i ciągnę za drugą miseczkę stanika, aż po chwili trzymam w dłoni jej drugą pierś. Ona wydaje z siebie te wszystkie najcudowniejsze dźwięki, a ja przejeżdżam po niej zębami. Jej plecy wyginają się pode mną.
Całuję jej pierś i pieszczę drugi sutek, patrząc prosto na jej twarz. Jest zwrócona w stronę sufitu, z zamkniętymi oczami i rozwartymi ustami. Jej biodra napierają na mnie, a ja wsuwam rękę między nas, by musnąć przez majtki jej łechtaczkę.
— O Boże — wzdycha, a jej kolana przyciskają się do mojej talii.
Ssę skórę wokół jej sutka, skubiąc i gryząc, wciągając ją między zęby. Jej dłonie suną po moich włosach, a ja odciągam rękę od jej łechtaczki, ponownie przyciskając do niej swojego penisa. Ona dyszy mi w czoło, gdy ostrożnie na nią napieram.
Znowu ssę jej sutek między ustami, delikatnie dotykając drugiego, a ona zaczyna się wić. Jej klatka piersiowa unosi się, by napierać na moje usta, gdy biodra podskakują, by napotkać moje.
Wiem, że przeciekam przez spodnie i jęczę wokół jej sutka. Ona okręca moje włosy między swoimi palcami, a ja przesuwam się, aż po chwili jestem w pozycji idealnej, by móc po prostu kołysać się w nią raz za razem. Ona odchyla głowę do tyłu, woła moje imię i jęczy długim niskim pomrukiem, który przeszywa powietrze.
Muskam językiem jej sutek, aż w końcu ona odpręża się na tych skórzanych poduszkach kanapy. Otwieram usta, a potem kontynuuję kołysanie naszych ciał, czując wilgotne ślizganie się jej majtek na moich spodniach. Mój kutas pamięta jej cipkę; to wilgotne ciepło. Przysuwam się coraz bliżej, chcąc dostać się do niej.
Uwalniam jej sutek spomiędzy moich warg i zanurzam się w jej ustach, a mój język prześlizguje się przez jej wargi. Moje jęki płyną w dół jej gardła, by stać się jej częścią.
Trzyma mnie za ramiona, gdy drżę, a ona szarpie biodrami. Jej język spotyka się z moim i całujemy się powoli, a przyjemność sączy się między nami.
Mój kutas wydaje się nigdy nie mięknąć, gdy jej język wsuwa się do moich ust, popijając mnie. Jej piersi pozostają nabrzmiałe i twarde przy mojej klatce piersiowej, napierając na mnie, gdy jej ciało kołysze się w powolnych falach ruchów.
Z pewnością mógłbym sprawić, żeby doszła ponownie, ale za dziesięć minut mamy spotkanie.
***
Środa, 16 lutego 2000
Sięgnęła do moich spodni.
I patrzę, jak jej palce zaciskają się wokół mojego fiuta.
Widzę jak dyszy. Jej oczy są szeroko otwarte, a brwi uniesione.
Doskonała.
— Jest idealnie — zapewniam ją.
Mruga, kiwając głową. Głaszcze mnie delikatnie, w górę i w dół, jakby chciała się ze mną drażnić.
— Możesz… ja… — jąkam się, nigdy nawet nie wyobrażając sobie, że będę potrzebował słów, by wyjaśnić Hermionie Granger, jak powinnam gładzić mojego kutasa. Ona przerywa, a ja mówię: — Ściśnij jeszcze trochę.
Robi wszystko zgodnie z instrukcją, a ja wzdycham przy jej czole. Przyciąga mnie bliżej, ściskając mnie w pięści, a ja przechylam jej twarz, żeby ją pocałować, dysząc chrapliwie przy jej ustach.
Opiera się o drzwi mojego biura, ciągnie za mojego fiuta, a kiedy zmienia kąt nadgarstka, dławię się.
— Czy…?
— Tak jest dobrze — wzdycham w jej szyję, opuszczając głowę do przodu. Sięgam w dół i zaciskam rękę na jej dłoni, nadając jej tempo, a następnie wykręcam jej nadgarstek. Kiedy po raz pierwszy robi to sama, moje nogi drżą.
Chwytam ją za biodra, sapiąc przy jej szyi.
Odsuwa się i ściąga sukienkę ze swoich ramion. Obserwuję, jak materiał opada na ziemię. Ściąga majtki i ostrożnie zsuwa w dół moje spodnie i bokserki.
Wpada w moje ramiona, oplatając nogi wokół mojej talii, jakby chciała, żebyśmy spróbowali jeszcze raz. Chyba powinniśmy odczekać tydzień, tak?
Ale ona znowu gładzi mojego fiuta, całuje mnie sugestywnie, gryzie.
Cofam się, zanim stracę nad tym kontrolę.
— Nie bądź takim Puchonem, Draco.
Puchonem?!
Już mam zrzucić ją na ziemię, kiedy się uśmiecha.
Ja już jej pokażę Puchona.
Popycham ją i opieram o drzwi, wsuwam język do jej ust, gdy mój kutas ślizga się po niej. Jęczy, a ja wchodzę w nią powoli, czując napięcie w jej ciele. Kiedy znów otacza mnie jej ciepło, patrzę na nią, a ona kiwa głową.
Wysuwam się z niej, podnoszę ją wyżej i wsuwam się z powrotem. Merlinie, to uczucie. To oszałamiające uczucie.
Całuję ją powoli, leniwie i bez konkretnego zamiaru.
Porusza się, próbując nadać tempo, a ja cofam się, czekając na jej pozwolenie. Poruszam się szybciej, jednak wciąż dość wolno, wbijając się głęboko w jej wnętrze, czekając, aż ból ponownie pojawi się na jej twarzy. Znów kiwa głową, a ja poruszam biodrami, jęcząc w jej włosy.
Jej włosy, puszyste i dzikie, pochłaniają mój oddech.
Słyszę grzechotanie i oboje zamieramy. Drzwi trzęsą się od moich pchnięć. Śmieje się, po czym przenoszę nas do następnej ściany. Zastanawiam się, czy całe biuro to słyszało.
Zastanawiam się, czy mnie to obchodzi. Prawie otwieram drzwi i krzyczę: Witam wszystkich, pieprzę się właśnie z Hermioną Granger.
Ta myśl powoduje, że prawie dochodzę. Ona wzdycha, a ja obserwuję jej twarz. Poruszam się szybciej i wchodzę głębiej niż wcześniej. Ona mruga, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami, a ja wykręcam rękę, aż mogę pieścić jej łechtaczkę. Przymyka oczy i czuję, jak zaciska się wokół mnie, gdy wbijam ją w ścianę.
— Kurwa — jęczę.
A ona dyszy, trzymając w sobie mojego fiuta tak mocno, że mogę tylko kręcić biodrami.
***
Czwartek, 17 lutego 2000
Dzisiaj jesteśmy w jej gabinecie, ale tylko dlatego, że Buckworth przyszedł tutaj, by sfinalizować sprawy finansowania. Nie mogę oderwać oczu od jej ust, kiedy mówi o polityce i prawie.
Wyprowadzam Buckwortha, poprawiając się przed wstaniem.
Wracam do jej gabinetu, wyciszam pomieszczenie i kładę ją na biurku. Nie spieszę się, całując ją i rozbierając. To było dziś nasze jedyne spotkanie, więc powiedziałem Carrie i Walterowi, żeby wyczyścili nasze kalendarze na resztę dnia.
Kiedy zrzucam wszystko z jej biurka, żeby zrobić miejsce dla jej pięknego ciała, ona śmieje się i patrzy na mnie, jakbym był odpowiedzią na jakieś trudne zagadnienie numerologiczne.
***
Piątek, 18 lutego 2000
Obsypuję pocałunkami jej żebra, kiedy zauważam, jak bardzo wystają.
Czuję, że nauczyłem się już na pamięć całego jej ciała i mógłbym namalować je z pamięci, ale jej skóra jest w tym miejscu tak cienka.
Pytam, czy jest chora, a ona śmieje się, przypominając mi, że od pięciu dni zajmuję jej przerwy na lunch.
Odsuwam się od miejsca, w którym ułożyłem ją na moim biurku, gotów do ucztowania na niej, może znów mogę polizać jej cipkę, possać jej cycki, a potem zapytać ją, jak się czuła pochylona nad tym biurkiem.
Zapinam guziki i idę poprosić Carrie, żeby za równe dwadzieścia minut przyniosła nam lunch. Nie wcześniej.
Granger uśmiecha się do mnie, kiedy do niej wracam. Po chwili przyciągam jej biodra do krawędzi biurka, ssąc jej szyję, mówię po prostu „pieprzyć to” i wchodzę w nią.
Wykorzystuję każdą sekundę z tych dwudziestu minut, a ona zaciska się wokół mnie i jęczy mi do ucha, kiedy ją pieprzę, krążąc palcami wokół jej łechtaczki, aż drży i krzyczy coś niezrozumiałego w przestrzeń pokoju. Dochodzę chwilę później i ledwo mam sekundę, żeby zlizać pot z jej skóry, zanim Carrie puka do drzwi.
Wysuwam się z niej, a ona spada z biurka, szukając swoich butów. Wkładam koszulę, mamrocząc zaklęcie, żeby zapiąć guziki i zakładam spodnie. Wychylam głowę, dziękuję Carrie i biorę jedzenie.
Pewnie wie. Ale błogosławić ją, że nie komentuje mojej zarumienionej twarzy ani spoconych włosów.
Kiedy zamykam drzwi, Granger ma już zapiętą bluzkę.
Podczas jedzenia nakłania mnie do rozmowy o naszej rzeczywistej pracy i wydaje mi się, że to w porządku.
Pytam ją, czy będzie w Cornerstone w ten weekend. Wyczuwam, że waha się przed powiedzeniem „Tak”.
— A ty? — pyta.
Sprzątam okruszki z mojej kanapki i mówię:
— Może w niedzielę.
— Czy jest jakaś książka, której potrzebujesz? — drażni się ze mną.
— Coś w tym stylu. — Uśmiecham się do niej.
Ona chichocze, a potem ostrożnie pyta:
— Jakie masz plany na jutro?
Chcę skłamać. Ale dlaczego miałbym to robić?
— Odwiedzam mojego ojca. — Wpatruję się w dywan, a ona jąka się, próbując zapytać, więc mówię: — To była część jego warunków do przepisania majątku. Że będę odwiedzał go podczas comiesięcznych wizytacji w styczniu i lutym.
Odwracam się i widzę, że Granger metodycznie grzebie w resztkach swojej sałatki, jakby unikała mojego wzroku.
Biorę od niej pojemnik i pochylam się nad jej kolanami, żeby ją pocałować.
Ser pleśniowy. Oczywiście. Ona i ser pleśniowy. Obrzydliwe.
— Gdybyś mi powiedział, że znów będziemy się całować, to bym go nie zamówiła. — Uśmiecha się.
— Nie, nie. To twój ulubiony — mówię, całując ją ponownie, a po chwili znów wciskam ją w poduszki.
***
Sobota, 26 sierpnia 1995
— Ten suflet jest wspaniały, pani Malfoy — świergoli Pansy. — Byłabym zaszczycona, gdyby Remka mogła podzielić się przepisem z Yolly, skrzatką mojego ojca.
Moja mama unosi uprzejmie brew i mówi:
— Oczywiście, kochanie.
— Dziękuję, pani Malfoy. Draco — grucha Pansy — czyż to nie jest boskie?
Nienawidzę sufletów, ale zakładam, że nie o to jej chodzi.
— Jest wspaniały — mówię. Usta ojca drgają.
Cisza zapada tylko na krótką chwilę, zanim Pansy znów zaczyna.
— Pani Malfoy, wydaje mi się, czy widziałam późno wiktoriańską lampę w salonie? Wygląda tak podobnie do Rashana, którego mamy w naszym domku letniskowym. Zastanawiałam się, czy może też została przez niego zaprojektowana?
Matka mruga do niej.
— Wiesz, kochanie, nie mam pojęcia. Ale z radością się dowiem i napiszę do ciebie.
— O nie, nie ma potrzeby — mówi Pansy. — Byłam po prostu ciekawa. Proszę się nie kłopotać.
Pocieram skronie, zanim wracam do jedzenia tego cholernego sufletu.
— Panno Parkinson — zaczyna ojciec. — Jak twoje oceny? Masz jakieś ulubione przedmioty? W końcu SUMY są już w tym roku.
Pansy opowiada ojcu o swoich ocenach. Pansy znów komplementuje gust mojej mamy. Pansy okropnie dużo o mnie mówi. Pansy to nerwowa katastrofa.
— Może być — mówi ojciec, kiedy Pansy i mama siadają na kanapie po obiedzie. Ojciec nalewa mi Ognistą Whisky i pyta: — Lubisz ją?
Mrugam, patrząc na niego.
— Jest w porządku. Jest… rozgadana.
Ojciec uśmiecha się.
— To minie. Boi się twojej matki. Tak jak powinna. — Upija głęboki łyk ze swojej szklanki. Znowu spogląda na Pansy, a potem pyta: — Znasz już zaklęcie antykoncepcyjne?
Kaszlę, wypluwając drinka.
— Ja… tak, ojcze.
— Dobrze — mówi. Patrzy na mnie. — Nigdy nie możesz być zbyt ostrożny, Draco. Jeśli zajdzie w ciążę, poślubisz ją. Koniec historii. — Spogląda na Pansy i moją matkę. — Nie będzie miało znaczenia, czy masz piętnaście czy dwadzieścia pięć lat. Nie ma mowy o nieślubnych dzieciach.
Ręce mi drżą, kiedy kiwam głową i upijam łyk trunku.
— Wiem, ojcze.
Była między nami już kiedyś krótka wzmianka o tym dwa lata temu, kiedy posadził mnie na tej samej kanapie, na której przysiadły teraz matka i Pansy, i powiedział mi rzeczy o kobiecym ciele, których nigdy nie chciałem wiedzieć.
— I uwierz mi, Draco — mówi. — Panna Parkinson też o tym wie. — Jego oczy znów przesuwają się po Pansy i mówi: — Nie ufaj jej, że rzuci zaklęcie. Ta osoba dokładnie wie, czego chce i ma jasne pojęcie, jak to zdobyć.
Marszczę na niego brwi.
— Ona by tego nie zrobiła. Jest dość władcza, tak, ale nie…
— Draco — mówi, odwracając się do mnie i unosząc brew. — W tym pokoju nie ma ani jednej osoby, która wierzy, że chcesz poślubić pannę Parkinson. — Obejmuje moje ramię. — Ona zrobi wszystko, co konieczne. Zapamiętaj moje słowa.
Patrzę, jak niesie dwie szklanki porto dla Pansy i mamy.
Pansy uśmiecha się do mnie promiennie przez ramię mojej matki.
***
Sobota, 19 lutego 2000
To powinna być dość prosta wizyta.
Tak naprawdę nic nam już nie zostało.
Nawet nie zawracam sobie głowy wygładzaniem włosów.
Wypełniłem swoje zobowiązania. On również spełnił swoje.
To koniec.
Tak więc, kiedy przysuwam krzesło, żeby usiąść naprzeciwko niego, a jego oczy omiatają moją fryzurę, prawie się do niego uśmiecham.
Pyta mnie o listę klientów. Pyta mnie o Waterstone. A potem pyta o nią.
— Jest cudowna. Mamy już pełne finansowanie sprawy nowej polityki dla wilkołaków. Rhett Buckworth przesyła pozdrowienia.
Uśmiecha się do mnie.
— A jak wasze osobiste postępy?
— Bardzo dobrze nam się współpracuje. — Przedstawiam to w sposób prosty i rzeczowy.
Jestem tak zrelaksowany, że dopiero w ostatniej chwili dostrzegam, że on napiera na mój umysł, patrząc mi w oczy.
Moje cegły w mgnieniu oka unoszą się wysoko, blokując go. Marszczę na niego brwi.
— Czy jest coś, o co chciałbyś zapytać, ojcze?
Jego usta drgają.
— Wyglądała absolutnie oszałamiająco na Balu Rady Nadzorczej, Draco. Jestem po prostu ciekaw, czy w pełni doceniłeś ten widok. Widziałem w Proroku, że przez większość wieczoru szliście ramię w ramię.
— To prawda — mówię. — Była moją partnerką biznesową, a nie randką.
Nuci, badając mnie.
— Minęło kilka lat — mówi — ale zakładam, że nadal pamiętasz zaklęcie antykoncepcyjne?
Moje oko drży i otwieram usta, by się z nim kłócić.
— Chyba że — kontynuuje — tym razem może to ty próbujesz wygodnie zapomnieć o jakiejś nocy. — Chichocze. — Nie znam jej zbyt dobrze, ale przypuszczam, że wolałaby być zamężna…
— Nie — syczę. — Nie znasz jej zbyt dobrze.
Przygląda mi się, obserwując moje sztywne ramiona. Nigdy nie lubił, kiedy mu przerywano.
— Czy jest jeszcze coś, o czym musimy porozmawiać, ojcze? — pytam. — To moja ostatnia obowiązkowa wizyta u ciebie.
— Obowiązkowa? — Chichocze. — Cóż… — Krzyżuje nogi.
— Tak. Warunki naszego kontraktu były takie, że odwiedzę cię w styczniu i lutym w zamian za dziesięć tygodniowych rat spadku — mówię, siedząc prosto na krześle. — Zgaduję więc, że wchodząc dzisiaj do tego pokoju, spełniłem finalny warunek tej umowy. — Zaciskam ręce. — Czy jest coś jeszcze? Czy powinniśmy się już pożegnać?
Jego oczy twardnieją w sposób, który niegdyś sprawiał, że przeszywały mnie dreszcze.
— Nie — mówi powoli. — Myślę, że warunki zostały spełnione.
— Wspaniale. — Szybko wstaję. — W takim razie zakładam, że otrzymam ostatnie trzy raty mojego spadku w ciągu najbliższych trzech tygodni. — Spoglądam na niego i mówię: — Żegnaj, ojcze.
Odwracam się do drzwi, a on śpiewa:
— Tak, powinieneś je otrzymać. Zakładając, że zostaną spełnione wszystkie warunki.
Zatrzymuję się, zaciskam szczękę i odwracam się do niego.
— Jak już wcześniej wspominałem, wszystkie warunki naszej umowy zostały spełnione, więc nie…
— Naszej umowy, tak. — Bada swoje paznokcie. — Warunki umowy panny Granger są jednak w trakcie wypełniania.
Czuję wrzenie w swoich żyłach.
Mam wieloletnie doświadczenie z tym człowiekiem, które mówi mi, że to pułapka. To wymówka i chwyt, by zwrócić na siebie uwagę. Ale nie mogę się powstrzymać, kiedy pytam:
— Słucham?
Spogląda na mnie oczami błyszczącymi figlarnością.
— Umowa panny Granger ze mną — mówi po prostu. — Na pewno o tym wiesz, skoro tak dobrze ją znasz.
Wpatruję się w niego, czekając. Czekam, aż wyłoży swoje karty. Czekam, by móc rozłożyć jego słowa na czynniki pierwsze, aż będą niczym innym jak zastraszaniem i manipulacją splecionymi ze sobą tym śpiewnym, arystokratycznym głosem.
Kontynuuje, więc nie muszę pytać.
— Od siedmiu tygodni spotyka się z Madame Michele. Tak samo jak z dwójką lub trójką pozostałych nauczycieli. — Uśmiecha się do mnie.
Przełykam.
— Nie wierzę ci.
On się śmieje. I dźwięk ten odbija się echem od wilgotnych, kamiennych ścian.
— Wiesz, Draco, słyszałem, że miłość zaślepia, ale naprawdę nie możesz być tak głupi.
Patrzę na niego, siedzącego tak spokojnie za stołem, jakby to było jego własne biurko w naszym Dworze.
— Biorąc pod uwagę sposób, w jaki obserwowałeś ją tak uważnie przez ostatnie dziesięć lat, pomyślałbym, że zauważysz. Małe zmiany? Wygładzanie tych nieokrzesanych krawędzi? — Bębni palcami o stół. — Może inaczej trzyma filiżanki. A może jej krok jest lżejszy. — Patrzy na ścianę. — Ja z pewnością to zauważyłem, a siedzę zamknięty tutaj, oglądając jedynie zdjęcia z Proroka.
Czuję, jak moja krew gwałtownie stygnie. Zaczęła używać spodka pod filiżanką. I jej palce na kieliszku szampana na Balu Walentynkowym. Tak różniło się to od sposobu, w jaki trzymała go w Nowy Rok. Wysokie obcasy, które nosi bez utraty równowagi. Jej paznokcie, pomalowane i przycięte zamiast obgryzionych.
Jak dygnęła przede mną podczas walca francuskiego. Jak zmieniło się to na przestrzeni lat. Prawie tak, jakby ćwiczyła.
— Chcesz mi powiedzieć, że wysłałeś ją do szkoły? — pytam martwym i suchym głosem.
Przechyla głowę.
— Chcesz mi powiedzieć, że nie zauważyłeś? — Chichocze. — Tak właściwie, to powinna być teraz na zajęciach. — Zerka na zegar wiszący na ścianie. — Spotyka się ze swoimi instruktorami co tydzień, a kiedy Madame Michele potwierdzi mi, że uczestniczyła we wszystkich zajęciach, ja polecam mojemu prawnikowi zdeponowanie kolejnej raty twojego spadku.
Moje płuca błagają o oddech. Mam mroczki przed oczami.
— Cóż, możesz zatrzymać te ostatnie trzy płatności, ojcze. To koniec.
— Tylko na złość babci nie odmrażaj sobie uszu, Draco. — Macha ręką. — Ona tak wiele się uczy. Stała się dzięki temu ulepszona.
— Ulepszona — syczę. — Nie było w niej nic do ulepszania…
— Obaj wiemy, że to nieprawda…
— Ona jest absolutnym ideałem — syczę. — Jest najbystrzejszą czarownicą, jaką ten świat kiedykolwiek widział. Istotą z najmilszym sercem. Nie musiała się uczyć, jak trzymać filiżankę herbaty ani organizować przyjęcia. — Podchodzę do niego i odrzucam na bok moje metalowe krzesło, słuchając, jak uderza o podłogę. Przyciskam dłonie do stołu i patrzę mu martwo w oczy. — Jesteś jedyną osobą, która myśli, że ona musi być kimś więcej. Matka widzi jej prawdziwe oblicze. Ministerstwo również. Inne kobiety patrzą na nią i tylko jej zazdroszczą. Nawet Pansy to widzi.
On śmieje się, odrzucając głowę do tyłu. Włosy opadają mu na ramiona.
— Och, Draco — mówi. – Chyba nie sądzisz, że panna Parkinson sama wpadła na pomysł, by wykorzystać pannę Granger?
Jego oczy błyszczą, a moja głowa jest taka lekka. Zaciskam zęby, gdy mój mózg wiruje.
Obrócił ich wszystkich przeciwko mnie. Do kogo jeszcze się dobrał?
Stoję wyprostowany, patrzę na niego z góry i mówię:
— Dziękuję, ojcze… za ułatwienie mi pożegnania się z tobą. — Przełykam, zapamiętując twarz, od której będę chciał się odciąć.
Unosi brew, a ja odwracam się na pięcie, wychodząc i kierując prosto do małej herbaciarni w Londynie.
Z Lucjusza jest naprawdę kawał wielkiego luja… Jak można traktować tak własne dziecko?! Za każdym razem udowadniać, że ma się tą cholerną władzę nawet siedząc w więzieniu i wpływa się na los i szczęście własnego dziecka. Nie dziwi mnie też to, że Draco był tak wściekły, bo tak jak powiedział, Hermiona nie potrzebowała żadnego ulepszenia. Pokochał ją taką jaka była i to właśnie jest w tym najpiękniejsze. No ale arystokracja rządzi się kompletnie innymi prawami i choć te młodsze pokolenia mogą się zmienić tak jak ich poglądy, tak pokolenie ich rodziców nie zmieni się nigdy, choć mogą być wyjątki tak jak Narcyza. Jej nie obchodziło to, czy Hermiona potrafi odpowiednio trzymać filiżankę, chciała jedynie, by jej syn był szczęśliwy i również polubiła Hermionę taką jaka jest. Ale że Draco był aż tak zaślepiony, że nie zorientował się, że sprawa z Pansy lekko śmierdzi? Dlaczego tak nagle Parkinson miałaby przyjść do Draco i od tak po prostu zaproponować, że chce by Hermiona została twarzą jej marki? Z całym szacunkiem do Pansy, ale wątpię, by sama wpadła na to, że wykorzystanie wizerunku Złotej Dziewczyny będzie dobrym pomysłem, no i biorąc pod uwagę fakt, że przez Hermionę straciła szanse na korzystny związek z Draco… Co ta miłość robi z ludźmi… No i dobrze, że znowu mnie nikt nie widział, jak czytałam ten rozdział, bo rumieńce do tej pory nie chcą opuścić moich policzków😅 Matuleńko, jakie to jest dobre czytać wszystko z perspektywy Draco, jak on się tam musiał powstrzymywać przed tym, żeby w nią po prostu nie wejść, kiedy miał na to tak ogromną ochotę, ale nie chciał jej skrzywdzić😍
OdpowiedzUsuńUwielbiam to opowiadanie! Punkt widzenia Draco to +100 do pikanterii a i tak było ostro :-D cudo :-) dziękuję za to tłumaczenie :-)
OdpowiedzUsuńLubię, że w perspektywie Draco wszystko staje się klarowne. Cudowny rozdział, który niestety coraz bardziej zbliża nas do końca... Na szczęście na pocieszenie zostanie nam jeszcze Aukcja ��
OdpowiedzUsuńPieprzony Malfoy! Moglby pasc w tym Azkabanie i bylby swiety spokoj - Draco moglby w koncu cieszyc sie zyciem, Narcyza odetchnac, a swiat bylby wdzieczny, ze jedna gnida mniej na swiecie! Nadal jeszcze sie ciut ludze, ze w glebi ducha Lucjusz chce dla syna dobrze i nie robi tego az tak perfidnie na zlosc Hermionie i zeby ja upokorzyc, ale coraz mniej jest we mnie tej wiary 🙄 Taki rozdzial emocjonujacy, az sie czlowiek na chwile odprezyl i posmial - z Blaise'a, puchonowego Draco, przytaknal Melody i wszystko wydawalo sie zmierzac ku wspanialym chwilom, to ojczulek i jego szpile musial sie pojawic, agrrr! 🤬 Biedny, biedny Draco 😪
OdpowiedzUsuń