Środa, 9 lutego 2000
Czekam na nią z kawą. Tak jak kiedyś.
Drzwi windy otwierają się, a ja skupiam się na cieple kubka pod palcami, nie chowając jej w moim umyśle, ale zamykając wieka swoich pragnień. Tak jak przedtem.
Opowiadam jej o naszym jutrzejszym spotkaniu, odprowadzam ją pod drzwi jej biura. Patrzę, jak jej oczy mnie pochłaniają.
Skończyliśmy. Przestaję mówić. Patrzę, jak błądzi wzrokiem po mojej twarzy i zastanawiam się, czy pamięta to wszystko tak jak ja. Czy myślała o mnie zeszłej nocy.
Zastanawiam się, czy kiedykolwiek dotykała się, myśląc o mnie.
Powinienem już iść.
Moje oczy wędrują ku jej szyi z nadzieją, że zostawiła obrazy, które namalowałem na jej skórze.
Ale oczywiście zakryła wszystkie malinki.
Wszystko wróciło do normalności.
Jakby nic się nie stało.
***
Chciałem odwiedzić ją po obiedzie, żeby omówić jej propozycję i wspólnie przejrzeć moje notatki. Ale nie jestem w stanie przeczekać nawet godziny. Kiedy siadam na jednym z tych jej okropnych krzeseł zaraz przed nią, czuję, że znów mogę oddychać.
Negocjujemy, dopóki nie dam jej wszystkiego, czego by chciała.
Próbuję żartować z jej krzeseł, ale ona chyba nie uważa tego za zabawne. Obserwuję, jak jej oczy odwracają się ode mnie, ilekroć spogląda na mnie zbyt długo.
— Myślę, że pomogłoby nam upublicznienie sprawy Złotych Znikaczy — mówię. — Niewielu ludzi zna ich historię lub związek z Quidditchem. Moglibyśmy lepiej przyjrzeć się ich sprawie z pewną pomocą garstki graczy Quidditcha, których znamy.
I już żałuję, że pewnie wywołałem tym pomysłem Łasica z lasu, ale potem…
— Och! Ciekawe, czy udałoby mi się skontaktować z Wiktorem!
Wiktor. No wspaniale.
— Krum też może się przydać.
Staram się rozluźnić szczękę, rozmawiając z nią o kampanii promocyjnej, kiedy nagle przywołuje ona też Rolfa Skamandera. Co chwilę muszę sobie przypominać, że żaden z tych gości nie był z nią w łóżku.
Dziękuje mi, kiedy wychodzę z jej biura i myślę, że to wystarczy.
Przechodzę przez piętro i widzę Blaise'a czekającego na mnie pod moimi drzwiami. Kiwam na niego głową. Wchodzi za mną do środka i zamyka drzwi.
— Wróciłeś do nas.
— Słucham? — Siadam na krześle.
— Nie było cię przez tydzień. A teraz wróciłeś.
Dowcip się go trzyma. Jakby moja Oklumencja była wyjazdem na wakacje. Albo śmiercią, a ja właśnie wróciłem z zaświatów.
Nie jestem tym zachwycony.
— Tak — mówię.
— Co skłoniło cię do powrotu? — pyta, bawiąc się papierami na moim biurku i przyglądając mi się uważnie.
— Wyjazd nie był zbyt rozsądny — mówię, odprawiając go.
Nie mogę się z nim tym wszystkim dzielić. Nie mogę mówić o całowaniu jej. Nie tak, jakby miało się to kiedykolwiek powtórzyć.
***
Piątek, 11 lutego 2000
Poprosiłem kilku stażystów o przejrzenie listy gości zaproszonych na Bal Walentynkowy Rady Nadzorczej. Kiedy jeden z nich – Tommy? – przychodzi do mnie z ich finalną analizą, znajduję w zestawieniu kilka osób wartych uwagi, którym Granger mogłaby zaimponować.
Dr Henry Flanders – Uzdrowiciel Prowadzący w Szpitalu Świętego Munga
Ekspert w neurologii magicznej, pamięci, funkcjach motorycznych.
Hogwart rocznik 1965 – Ravenclaw
Oxford rocznik 1970 – Psychologia eksperymentalna
I tak dalej. Tommy jest bardzo szczegółowy.
Ale moje oczy są utkwione we fragmencie o pamięci.
Wtedy moje drzwi się otwierają i do środka wchodzi Granger.
Merlinie. Ciekawe, co zrobiłem tym razem.
Zamyka drzwi. A moje palce zaciskają się na notatkach.
— Tak, Granger?
— Miałam właśnie bardzo ciekawe spotkanie.
Znowu na nią patrzę.
— Tak? — Kiedy dziś rano dawałem jej kawę, nie zauważyłem, żeby wyglądała tak olśniewająco, ponieważ planowała spotkać się w kimś w czasie lunchu.
Chociaż w sumie dlaczego miałaby mi to mówić.
— Z Katyą.
Och.
— Och. — Spoglądam z powrotem na rozłożoną przed sobą listę. — Nie wiedziałem, że jest w mieście.
Słyszę szeptane przez nią „Silencio” i moje serce niemal krzyczy.
— Nie… Proszę, nie wyciszaj pokoju.
— Ale chcę na ciebie nakrzyczeć. — Kurwa, ona jest taka słodka.
Oddycham głęboko.
— Ale jeśli wiem, że pokój jest wyciszony, a drzwi są zamknięte, będzie mi trudniej.
Co za koszmar. Nienawidzę tej całej „otwartości”.
Patrzy na mnie, jakby nie przyszło jej do głowy, że najbardziej na świecie chciałbym móc przelecieć ją na swoim biurku. Rumieni się. I czuję się obrzydliwie, mówiąc to na głos.
Cofa swoje zaklęcie i odwraca się do mnie, wciąż wściekła.
— Gdzie są książki?
— Książki?
— Książki! — krzyczy, a potem szepcze: — Książki zapakowane na prezent.
Ze wszystkich rzeczy, które zrobiłem w swoim życiu… wszystkich kłamstw, które powiedziałem, wszystkich ludzi, których skrzywdziłem… Powinienem był wiedzieć, że te książki zemszczą się na mnie jako pierwsze.
— Jeśli były to prezenty — próbuję — to jestem pewien, że komuś je dałem…
— Katya nigdy nie otrzymała żadnej książki. Powiedziała mi dzisiaj — mówi. — Zapakowałam tyle książek dla twojej dziewczyny, która teraz nawet nie jest twoją dziewczyną i nigdy nią nie była i nigdy nie otrzymała żadnej z książek! Chcę wiedzieć, co się z nimi stało.
Więc Katya powiedziała jej o naszym małym spisku. Sposób, w jaki syczy słowo „dziewczyna” przypomina mi księgarnię. To, jak następnego dnia czytała w gazetach o moich randkach.
— Naprawdę wściekasz się o książki?
— Tak! — krzyczy, a potem syczy już niższym tonem: — Wściekam się o książki.
— Czyż nie kupiłem tych książek?
— Tak, kupiłeś…
— Więc czy po udanej transakcji nie mogłem zrobić z nimi cokolwiek, co tylko mi się podoba?
Wygląda, jakby chciała mnie udusić. I chociaż ta fantazja niegdyś przeszła mi przez głowę…
— Poświęciłam swój cenny czas i wysiłek na pakowanie tych książek dla Katyi, a teraz słyszę, że ona nigdy ich nawet nie otrzymała. Więc chcę wiedzieć, o co chodziło!
Jest w błędzie. Co oznacza, że emocje z pewnością stoją jej na przeszkodzie. Co oznacza, że ona coś czuje.
— Przepraszam — mówię, ale wcale jej nie przepraszam. — Miałem wrażenie, że pakowanie na prezent w Cornerstone jest usługą świadczoną klientowi. Nie wiedziałem, że trzeba zadeklarować konkretnego odbiorcę, gdy poprosiłem o specjalne pakowanie.
Jej szczęka opada, jakbym właśnie przeklął jej kota.
— Wiesz co, Malfoy? Teraz, kiedy o tym wspominasz, warto dodać, że pakowanie prezentów nie jest usługą darmową. W rzeczywistości kosztuje to dwa sykle. — Opiera się o moje biurko, a ja muszę zmusić się do pozostania na miejscu. — Zapomniałam o tym, ponieważ nikt nigdy nie był na tyle durny, by poprosić o zapakowanie książki!
Jej oczy są gorące i płoną, wpatrzone we mnie. Chce, żebym się z nią kłócił, chce, żebym ją przetestował. Ale jeśli zajdzie to za daleko, mogę się zapomnieć.
Sięgam po swój portfel.
— Dwa sykle, powiadasz?
— Nie waż się próbować mi teraz płacić.
— Nie płacę tobie, a Cornerstone.
— Nie chcę, żebyś płacił Cornerstone!
— Więc czego chcesz?!
Czuję, jak fala gorąca sunie mi w górę ciała aż do szyi, niczym lawa, która za chwile może się ze mnie wylać.
Jej piersi falują, a oczy skierowane są prosto na mnie. I błagam ją w myślach, żeby to powiedziała. Powiedziała, że mnie pragnie.
Cofa się od mojego biurka, jakby wiedziała, że znaleźliśmy się na dość niebezpiecznych wodach.
— Chcę wiedzieć, o co chodziło.
Ale zamiast tego, to ja muszę wyznać prawdę. Zdaję sobie sprawę, że ona nie ruszy się stąd, dopóki tego nie zrobię.
Biorę głęboki wdech, aż czuję w swoim umyśle, jak powietrze przepływa między cegłami.
— To był sposób na spędzenie z tobą trzech dodatkowych minut.
Jej oczy są tak głębokie i czekają, aż cofnę swoje słowa. Czekają, aż to zrujnuję.
Rumieni się, jakbym ją skomplementował. I chyba właśnie to zrobiłem.
Czuję, jak moja skóra mrowi, a umysł staje się otwarty. Gdyby kontynuowała i zapytała mnie o cokolwiek innego, odpowiedziałbym jej bez wahania.
To boli. Opieram się.
— Coś jeszcze, Granger?
Jąka się i odsuwa ode mnie, patrząc na swoje buty.
— Do zobaczenia jutro — mówię, spoglądając na listę gości. Litery zamazują się, kiedy z całych sił powstrzymuję się od błagania jej o to, by tu została. Ale jest tak zdezorientowana.
Podnoszę wzrok, przypominając jej o Balu Rady Nadzorczej.
— Nie zamierzałam… nie idę.
Nie idzie?
— Nie otrzymałaś informacji?
— To była oferta, a nie konieczność! — syczy.
Mam ochotę nią potrząsnąć.
— Jako Starsza Konsultantka i jedna z głównych sił stojących za Malfoy Consulting, oczekuje się, że tam będziesz.
Sięga rękami do bioder i ja już wiem, że cokolwiek zaraz powie, to jej słowa będą mocne.
— Czy nie masz na myśli, że mam tam być jako Złota Dziewczyna ?
Nie myliłem się.
— Słucham?
— Zostałam zatrudniona jako Starsza Konsultantka do spraw Relacji Nie-Magicznych, a nie twarz Malfoy Consulting Group.
— O co ci chodzi, Granger…?
— Wiem od Wentwortha — przerywa mi ostro.
Wpatruję się w nią, próbując nadążać w temacie tej rozmowy. Oskarża mnie, że ją wykorzystuję, używając jej imienia, by zdobyć Wentwortha. Rozmowa przy Piwie Kremowym przepływa przez moje wspomnienia i przypuszczam, że chyba rzeczywiście wspomniałem o niej Wentworthowi, kiedy ten zapytał mnie o powód, by zaangażować się w moją firmę. Ale to… to nie…
— Mogłem wspomnieć, że zamierzam zaproponować ci stanowisko, ale nie pamiętam, żebym mówił Wentworthowi, że się zdecydowałaś.
— Ale ty nie…! — Przypomina sobie, żeby ściszyć głos. — Ale nie zaoferowałeś mi stanowiska. Wypiłeś za mnie kieliszek szampana.
— To, to samo.
— Słuchaj, Malfoy — zaczyna, a moje oko drży, kiedy znów słyszę swoje nazwisko. — Chętnie obronię cię przed tymi, którzy w ciebie nie wierzą lub napiszę listy polecające. Cieszę się, że mogę stanąć w obronie tej firmy i tego, co ona reprezentuje. Cieszę się, że odciskasz swoje piętno na tym świecie, ale nie waż się zakładać niczego odnośnie mnie bez pytania.
Na końcu opuszcza podbródek. Jakby przedstawiła swój punkt widzenia.
Ona myśli, że z góry zakładam co do niej pewne rzeczy. O jej wartości i jej potencjale. I mogę czuć się tylko zły, że ona sama ich nie zakłada.
Myśli, że chcę ją na dla jej nazwiska? Dla jej tytułów? Myśli, że chcę mieć przy sobie Złotą Dziewczynę, podczas gdy wszystko, czego kiedykolwiek pragnąłem, to ona sama.
Nie chcę tu siedzieć jak dziecko, które ona zamierza skarcić.
— Jedyne, co odnośnie ciebie zakładałem, Granger, to jak absurdalnie niedoceniana byłaś w Ministerstwie. — Okrążam biurko i zbliżam się do niej. I ona robi niesamowicie mądrą rzecz, umieszczając między nami krzesło. — Założyłem, że Ministerstwo zniszczy cię tak, jak niszczy wszystkich innych marzycieli. I założyłem, że stać cię na więcej.
— Przyszedłeś do mnie z projektem prawa wilkołaków, wiedząc, że nie zdołam się oprzeć…
— Przyszedłem do ciebie z projektem, który miał cię do mnie zwabić, tak. — Podchodzę bliżej. I dzieli nas teraz tylko krzesło. — Abyś zobaczyła, do czego możesz być zdolna. Do czego my moglibyśmy być zdolni. — Błądzę już i tak zbyt blisko prawdy, ale nie mogę się teraz cofnąć. — Ale ja mam w dupie wilkołaki.
Drży, a jej oczy płoną. I jeszcze to pieprzone krzesło. Powinienem już dawno przypierać ją do ściany.
Mamrocze, starając się utrzymać swoją moralność.
— Ty... Nie powinieneś był mówić ludziom, że będę kierować tym wydziałem, nie mając co do tego pewności.
Chcę mi się z niej śmiać. Nigdy nie chodziło o żaden wydział.
— Stworzyłem dla ciebie ten wydział — mruczę, spoglądając na jej szyję i klatkę piersiową, gdy bierze urywane oddechy. — Bez ciebie nie byłoby żadnego wydziału Relacji Nie-Czarodziejskich w Malfoy Consulting. — Przełyka i ja dobrze to widzę. — Wydział został stworzony dla ciebie i tylko dla ciebie. Aby dać ci dokładnie to, czego chciałaś.
I zastanawiam się, czy nie zdradzam jej zbyt wiele, ale potem ona oblizuje usta.
— Następnym razem — szepcze — najpierw zapytaj mnie, czy tego chcę.
I jest tyle rzeczy, o które chciałbym zapytać. Tyle rzeczy o które powinienem był już dawno zapytać.
Czy mogę cię pocałować.
Czy mogę cię dotknąć.
Czy możemy kontynuować.
I nagle zastanawiam się, czy ona czuje się tak samo jak ja, bez kontroli. Chce, żebym ją o coś spytał. Musi chcieć.
Jakbym nigdy nie pytał o możliwość pieprzenia jej przy ścianie. Chociaż w sumie nie zamierzałem czekać, aż poda mi to na tacy.
Zapytaj ją.
A w mojej głowie wiruje ten lekki, nowojorski akcent. Może dlatego, że to nie ty ją o to pytałeś.
— Chciałbym, żebyś poszła ze mną na Bal Rady Nadzorczej.
Proszę bardzo. To nie było takie trudne, cukiereczku.
Kontynuuję:
— Będzie tam kilka osób, które mogą okazać się nie tylko świetnymi kontaktami dla Malfoy Consulting, ale także dla ciebie osobiście.
Patrzy na mnie, jakbym zaprosił ją gdzieś na walentynki. I mam nadzieję, że tak właśnie to postrzega. A jednocześnie przeraża mnie możliwość, że może o tym myśleć.
— Ja… nie mam się w co ubrać.
Prawię drżę z ulgi.
— Jestem pewien, że możemy namówić Pansy, żeby coś przygotowała. — Uśmiecham się i podchodzę do biurka, żeby przygotować do niej sowę.
I nagle nie mogę się doczekać, kiedy usłyszę, co Pansy będzie miała do powiedzenia o tym wydarzeniu…
Dopóki ona nie przypomina mi, że Pansy wyjechała do Włoch. Jestem pewien, że mi o tym wspominała, ale…
— Cholera. Naprawdę nie masz w domu nic stosownego?
— To znaczy, jeśli społecznie akceptowalne byłoby ubranie tej samej sukienki, którą miałam na sobie na Balu Noworocznym…
Granger chichocze, a ja dobrze pamiętam jej skórę w tej sukience. Sposób, w jaki materiał opadał na jej biodra, drażniąc moje zmysły. Czy mogłaby ją znowu ubrać i stanąć przy moim ramieniu? Z moją dłonią na jej plecach, kiedy przemykalibyśmy przez tłum, a ja kreśliłbym opuszkami wzory na jej skórze.
Odwracam wzrok, próbując sobie przypomnieć, o czym rozmawiamy.
Pytam ją o tę sukienkę. Wydaje jej się, że mogła być od Desrosiers. Na szczęście Narcyza Black ma tam otwarty rachunek.
Klękam przy kominku i wołam imię Madame Desrosiers. Głowa kobiety w sekundę wyskakuje z popiołów, rozmawiając ze mną, zanim w końcu pytam ją, czy pamięta stylizację Hermiony Granger.
Jej oczy rozjaśniają się, a mówię, że potrzebuję suknię na jutro. Nie mruga nawet okiem, wiedząc, że zapłacę za wszystko podwójnie. Mówię jej, że może upodobnić ją do tamtej białej sukni, a ona pyta po francusku: „Czy życzy sobie pan głębszy dekolt?”
Śmieję się i potrząsam głową, mówiąc jej, żeby zrobiła to, co jej się podoba. Mruga do mnie. I prosi, bym podał jej kolor.
Mówię „Złoty.”, zanim zdołam się powstrzymać.
Wysyła mi buziaki na pożegnanie, a ja wstaję, żeby zanotować informację dla Carrie, by w poniedziałek sprawdziła tam mój rachunek.
— Wyślą sukienkę bezpośrednio do ciebie do jutra po południu. Jest dość podobna do twojej noworocznej, ale nie za bardzo.
— Wyślij mi rachunek — mówi.
Śmieję się. Nigdy nie zapłaciłaby tyle za suknię. A jednak uczucie kupowania jej czegoś, sprawiania, by poczuła się wyjątkowo… Mógłbym to robić każdego dnia.
Ale ona nigdy nie zaakceptowałaby czegoś takiego z mojej strony.
Za to Pansy może dawać jej rzeczy i udawać, że wcale nie dostaje nic w zamian.
— Co jest innego w twojej współpracy z Pansy? — pytam. — Przecież ona się na tobie wybija.
— To coś zupełnie innego.
Kończę pisać swoją notatkę i patrzę na nią.
— To znaczy?
— Ona… Ja dostaję coś w zamian. To pomaga jej wizerunkowi tak samo, jak i mojemu.
Dostaje coś w zamian. I zastanawiam się, ile jeszcze mogę jej dać, zanim nic ze mnie nie zostanie.
— Więc z naszej relacji nie dostajesz wystarczająco, Granger? — Nie mogę uwierzyć, że potrzebuje ode mnie więcej. Więcej, bym mógł jej to udowodnić. Udowodnić, że może mieć ode mnie wszystko, o cokolwiek tylko poprosi. — Dam ci Znikacze — mówię. — Przenieśmy datę rozprawy.
Zaskoczyłem ją. Jąka się w odpowiedzi, a ja rzucam jej kolejną rzeczą.
— A może Projekt Integracji Mugolaków? Jest już zatwierdzony
Logistyką zajmiemy się później. Teraz skupiam się tylko na tym, jak ona nie umie wydusić z siebie ani słowa, jak bardzo jest zaskoczona, że mogę dać jej to, czego tylko zapragnie.
Chyba tracę zmysły, kiedy mówię:
— Lub jakikolwiek projekt, który tylko zechcesz. Jest twój. W pełni wspierany.
Brakuje jej tchu i wyobrażam sobie, że jest to ekwiwalent podarowania kobiecie naszyjnika z diamentami, pudełka pasujących do niego kolczyków i bransoletki. Ale Granger nigdy nie będzie chciała tych rzeczy, tak bardzo jak ja chcę jej je dać. Widzieć, jak nosi je codziennie, podczas gdy inne kobiety będą patrzeć z zazdrością, a męskie oczy będą sunąć po jej olśniewającym ciele.
Zbliżam się do niej. A ona patrzy na mnie z otwartymi ustami.
— Ale musisz zdać sobie sprawę, że to nie Dracona Malfoya będą chcieli widzieć na tych galach, zbiórkach pieniędzy i przyjęciach. Tylko Hermionę Granger, aktywistkę, bohaterkę wojenną, Złotą Dziewczynę, czy jakkolwiek inaczej cię nazwą.
Jestem teraz tuż przed nią. I prawie ją pytam, czy możemy to kontynuować. Czy mógłbym ją znowu mieć.
Mruga na mnie tymi gęstymi rzęsami i mówi niskim, przebiegłym głosem:
— Być może będziesz musiał mnie nauczyć, jak to robić.
Och, rzeczy, których mógłbym cię nauczyć.
— Możemy zacząć jutro wieczorem — mamroczę.
Kiwa głową, patrząc na moje usta, jakbyśmy dzielili te same myśli. Jakby ona też wyobrażała sobie moje usta między swoimi nogami, uczące ją.
Nauczanie Hermiony Granger. Jakże szybko by się uczyła. I to we wszystkim, bo opanowałaby wszystko ponad materiał, ponad moje instrukcje. Tworząc nowe sposoby, abym doszedł, nowe sposoby na skrzyżowanie spojrzeń i drżenia nóg.
Ręce zwijają mi się w kieszeniach. Przełykam i odsuwam się od niej.
— Ten twój Bułgar będzie tam jutro. — Patrzę, jak jej brwi unoszą się ze zdziwienia.
— Wiktor? Na Balu Rady Nadzorczej?
— Mm-hm. Możesz z nim porozmawiać o Znikaczach. Postaraj się uzyskać jego wsparcie.
Spogląda w dół, a jej mózg pracuje.
— Cudownie.
— I jeszcze kilka innych osób, które, jak sądzę, mogą chcieć stanąć po twojej stronie w dowolnej sprawie — mówię. — Mogę cię przedstawić.
— W porządku.
I już nie mogę się doczekać, kiedy będę wędrować po sali balowej z nią u swego boku, spotykać ludzi i szeptać jej do ucha.
— Do zobaczenia o siódmej.
Po jej wyjściu ponownie dzwonię do Madame Desrosiers, prosząc o przeprojektowanie mojego garnituru na jutro.
***
Sobota, 12 lutego 2000
Blaise wygląda niedorzecznie. Ale jest przekonany, że dziś wieczorem kogoś zaliczy, więc myślę, że to wszystko, czego mu potrzeba.
Sala balowa mieni się i błyszczy, a jedwabie i światła pięknie się komponują. Skeeter już wbiła we mnie swoje szpony, ale po chwili eksperckiego flirtu uciekłem, nie odpowiadając w sumie na jej pytanie, czy mam dziś jakąś randkę.
Nie wiem.
Zauważyłem kilku potencjalnych klientów, z którymi chciałbym dziś wieczorem porozmawiać, ale pocą mi się ręce, więc nie chcę się nikomu teraz przedstawiać.
Czekam na nią.
Bawię się swoim zegarkiem, kiedy czuję potrzebę spojrzenia w górę, jakby podświadomie przyciągała mnie do siebie, gdy tylko jest w pobliżu.
Na szczycie schodów stoi czarownica w złotej sukience, a ja czekam na samym dole. Uśmiecha się do mnie, unosząc lekko dół sukienki, by zejść.
Madame Desrosiers zasługuje na sowity napiwek.
Chłonę ją wzrokiem, gdy jej kostki pojawiają się pod rąbkiem, a miękki jedwab ślizga się po jej krągłościach. Głęboki dekolt przyciąga mój wzrok do jej delikatnych piersi. W końcu wracam do jej oczu, a wtedy ona się rumieni.
Jej oczy są na mnie.
Dopóki nie rozbłyśnie lampa aparatu, a Rita Skeeter odciąga ją ode mnie. Jest cztery kroki dalej, jedną stopą na stopniu schodów, a Rita pyta ją, czy ma dziś jakąś randkę.
Ona patrzy na mnie z niepokojem.
I może to wcale nie był początek czegoś. Może gdyby musiała to zdefiniować, nie byłaby to randka.
W porządku. Jest o wiele lepiej niż w porządku. To, co mamy, jest czymś lepszym niż tylko w porządku.
Odsuwam się, żeby Skeeter mnie nie widziała. Nie może nas ze sobą połączyć. Znajdę ją później. Nie musimy wchodzić na ten Bal razem, ani jako zespół, ani jako para.
— Odmówię odpowiedzi na to niewiarygodnie wścibskie pytanie, Rito, ale jeśli chcesz sfotografować, jak odchodzę stąd z Draco Malfoyem, nie krępuj się — śpiewa.
Patrzę na nią z dudniącym sercem i spotykam się z jej uśmieszkiem, gdy schodzi po ostatnich kilku stopniach, wsuwając swoją dłoń w moją, gdy miga lampa aparatu.
Jakby była moja.
Odciągam ją od Skeeter w stronę tac pełnych szampana, chwytając za dwa kieliszki.
Uśmiecha się miękko, zadowolona.
Powinienem był pochwalić jej suknię. Jej włosy. Nachylam się, żeby jej powiedzieć, że pięknie wygląda, chociaż to słowo jest bez znaczenia, kiedy wygląda tak dobrze.
I nagle pojawia się przy nas Horacy Slughorn, rozlewając brandy po marmurze. Całuje ją w policzek, a ja unoszę brew.
— Panno Granger! Wyglądasz nieziemsko, moja droga! — Do mnie: — I mój ulubiony Ślizgon – tylko nie mów panu Zabiniemu.
Chichocze, a ja ściskam mu rękę.
— Nawet bym nie śmiał.
Mężczyzna kontynuuje „wciąganie” nas do swojego Klubu Ślimaka, a ja gryzę się w język, żeby przypomnieć mu, że odmówiłem wstąpienia do tego na swoim szóstym roku. Dzisiaj go potrzebuję.
I tak po prostu prowadzi nas do kobiety, która współpracuje na wyłączność z małą populacją wilkołaków w Niemczech.
Przyciskam rękę do pleców Granger, tak jak kiedyś. Niżej, znacznie niżej niż kiedykolwiek wcześniej, a jej mięśnie wyraźnie drżą pod jedwabiem.
Potem Slughorn eskortuje nas do kogoś innego. Jeśli nie rozpoznaję czyjegoś nazwiska, to musiałem uznać, że nie jest to ktoś wart poznania. Ale Granger błyszczy uśmiechem, kiedy się przedstawia i dzielnie ściska dłoń wampirowi, zadając mu swoje własne pytania bez pomocy Slughorna.
Obserwuję, jak poruszają się jej usta, a białe zęby błyszczą. Pozwalam swojej dłoni unieść się wyżej, w końcu muskając skórę jej pleców. Przyglądam się, jak dreszcz przebiega po jej ramionach, a skóra napina się, gdy moje palce delikatnie gładzą górną część jej biodra.
Jakby była moja.
Ona oblizuje usta, kiedy robię to ponownie. Skupia swój wzrok na wampirze, a ja przyglądam się jej piersiom, by zobaczyć, jak nabrzmiewają jej sutki.
Odciągam od niej wzrok, uśmiechając się do kogokolwiek, z kim rozmawiamy, czując, jak mój penis boleśnie twardnieje.
Slughorn kieruje nas dalej, a ja już mam zamiar nas od niego uwolnić, by znaleźć cichy zakątek, w którym mógłbym zapytać, czy ma coś przeciwko temu, żebym przyssał się na chwilę do jej szyi, kiedy nagle napotykamy jedną z osób, które zamierzałem dziś znaleźć.
Rhett Buckworth. Filantrop. Emerytowany polityk. Ale co najważniejsze, dawny rywal Townsenda z Hogwartu, który z czasem stał się jego niechętnym przyjacielem.
Dziękuję ci, Tommy, za tę niezwykle pomocną informację.
Slughorn przedstawia nas i nawet nie wzdrygam się, kiedy Buckworth nazywa mnie „chłopcem Lucjusza”, bo tak bardzo nie mogę się tego doczekać.
— Proszę mi powiedzieć, panie Buckworth, czy nadal utrzymuje pan kontakt z Geoffreyem Townsendem? — pytam. I czuję, że patrzy na mnie pytająco. Potwierdza, a ja mówię: — Granger właśnie miała z nim spotkanie w zeszłym tygodniu.
Ona mruga, patrząc na mnie, a jej ładne oczy próbują mnie rozgryźć.
Uczę cię, Granger.
Przeprowadzam ją przez rozmowę, nawet ośmielam się napierać dłonią na jej plecy, popychając ją, by mówiła więcej. Podąża za mną, tak dobrze grając niewinną. Bo taka właśnie jest – nie ma bladego pojęcia, co robimy.
Buckworth funduję nam połowę zakładanego celu i kosz owoców.
— Uwielbiam truskawki w czekoladzie, panie Buckworth. — Uśmiecham się i ściskam mu dłoń. Gość śmieje się głośno.
Ona mruga, patrząc na nas dwoje. Przesuwam kciukiem po zagłębieniu w jej plecach. Dziesięć punktów dla Gryffindoru.
— Nie mam pojęcia, co się właśnie stało — szepcze.
Slughorn odwraca na chwilę jego uwagę, a ja pochylam się, wdychając jej zapach i muskając ustami jej ucho.
— Właśnie zakończyłaś zbiórkę pieniędzy na swój pierwszy projekt, Granger.
— Ja… ja przecież nic nie zrobiłam.
— Byłaś doskonała.
Już mam zamiar odwrócić nas od tłumu, żebym mógł szeptać pochwały w jej szyję, kiedy dostrzegam starszego dżentelmena gdzieś na skraju parkietu.
Doktor Flanders.
Nie spuszczam z niego oczu, szepcząc do niej:
— Muszę o czymś porozmawiać z Horacym, ale ten dżentelmen — pokazuje jej gestem postać na prawo — jest najmłodszym członkiem Rady Hogwartu. Jest też mugolakiem.
Ona spogląda na mnie ze zrozumieniem.
Przedstawiam się gubernatorowi, co prowadzi do tego, by ona sama również mu się przedstawiła, a kiedy ją opuszczam, nie mogę się powstrzymać od błądzenia palcami po jej skórze z nadzieją, że wypalam tam wspomnienie o mojej obecności.
— Horacy — mówię, stając po jego stronie. — Czy znasz doktora Flandersa? Uczęszczał do Hogwartu w…
— Tak! Tak! Henry! Sądzę, że jest on tu dziś wieczorem!
— Chciałbym z nim porozmawiać.
A Slughorn prowadzi mnie do doktora Flandersa, zostawiając nas na osobności.
Spędzam z doktorem Flandersem trzydzieści minut, wyjaśniając swoją sprawę bez podawania zbyt wielu szczegółów. Mężczyzna jest bardzo optymistycznie patrzącym na wszystko uzdrowicielem, ale stara się tego nie okazywać. Umawiam się z nim, aby przyszedł do biura omówić szczegóły.
Czuję, jak mrowi mnie skóra, kiedy się rozstajemy. Jeśli mógłbym jej to dać…
Nie. Nie o to chodzi. To… słuszny wybór.
Znalazłem rozwiązanie problemu, a to, jak mi za to podziękuje, nie jest przedmiotem mojego zainteresowania.
Odwracam się, by znaleźć ją w tłumie i okazuje się to niezwykle łatwe. Ona praktycznie promienieje.
Ruszam, by ponownie móc stanąć u jej boku, ale potem widzę, że osoba, z którą rozmawia, to Krum.
Znalazł ją bez niczyjej pomocy. Miałem nadzieję, że uda mi się temu zapobiec.
Chwytam za kolejny kieliszek szampana, a on uśmiecha się do niej, obserwując jej usta. Ona go dotyka – kładzie dłoń na szerokiej płaszczyźnie jego ramienia, a ja prostuję się, odciągając barki do tyłu.
Idę wzdłuż ścian pomieszczenia, obserwując ich. Obserwując jej gesty i uśmiech, kiedy jej oczy płoną. I obserwując jego otępienie, gdy przygląda się jej piersiom. Nie może być na tyle głupia, żeby tego nie zauważać.
Salę wypełniają tańczące pary. I chcę, żeby znów na mnie spojrzała.
Podchodzę do skrzypka, kiedy kończą menueta, i proszę go grzecznie, czy mógłby rozważyć zagranie melodii walca francuskiego. Podaję mu dziesięć galeonów. Zirytowany pociąga nosem, ale kiwa głową.
Przemierzam krawędź parkietu pełnego tancerzy, obserwując, jak jej oczy rozświetlają się na znajome dźwięki strun. Zastanawiam się, czy nadal to pamięta. Krum wyciąga rękę, rozśmieszając ją, a ja patrzę jak drapieżnik, jak dołączają do kręgu par. Łapię za stojącą nieopodal blondynkę – kurwa, może to ta sama blondynka co pięć lat temu, kto wie – i błyskam do niej uśmiechem.
— Czy znasz walca francuskiego, kochanie?
Blondynka kiwa chciwie głową, kiedy zmuszam nas do zajęcia pozycji dwie pary od nich.
Patrzę, jak Krum kłania się Granger. I prawie zapominam o samym sobie, szybko kłaniając się tej obcej dziewczynie. Granger dyga do niego, a jedwab sukienki gładko opływa jej biodra.
Ona wsuwa się w jego ramiona, uśmiechając się, a ja przyciągam nieznaną mi dziewczynę do siebie, czekając.
Czekając.
I chyba po całej wieczności w końcu Granger obraca się i ląduje przede mną. Uśmiecham się do niej.
Zatrzymuje się tam, gdzie jest i już wiem, że pamięta. Może odtwarza to w swojej głowie tak jak ja, żałując, że nie mogliśmy być wtedy swoimi partnerami przez całą noc.
Kłaniam się, nie odrywając od niej wzroku. Chichocze, a ja odwzajemniam jej uśmiech.
Dyga, jakby ćwiczyła.
— Z czego się śmiejesz, Granger?
Jej oczy są znowu moje, tylko moje, i mówi:
— Zbiegi okoliczności.
Podnoszę rękę do jej własnej, zastanawiając się, czy mnie dotknie. Zastanawiam się, czy nauczyła się czegoś odnośnie dotykania mnie.
Trzyma swoją dłoń o milimetr od mojej własnej i obserwuje moją twarz, gdy obracamy się dookoła.
— Nie wierzę w zbiegi okoliczności. — Moje serce dudni. Czy się odważę?
— Och, naprawdę? — Uśmiecha się do mnie, kręcąc głową, jakbym nie wiedziała, co ma o tym myśleć.
— Jestem dokładnie tam, gdzie planowałem być — mówię. — Tak jak planowałem być tutaj ostatnim razem, kiedy tańczyliśmy do tej piosenki.
I czuję, jakby ceglana ściana w mojej głowie nie ruszyła się choćby o milimetr. Czuję się, jakbym się na nią wspiął. Patrzę z góry na to, jakie mogło być moje życie.
Ona mnie rozumie. Sposób, w jaki jej usta się otwierają, a jej ciało zamarza. Wiem, że mnie rozumie. Rozumie, że nawet wtedy tego chciałem.
Uśmiecham się do niej i odwracam się, nie zawracając sobie głowy powrotem do mojej partnerki, po prostu obserwując Granger z boku, kątem oka.
Szuka mnie. Kręci się w kółko, a potem pojawia się Krum. Ale nawet wtedy ona mnie szuka.
Uśmiecham się, obserwując, jak mnie pragnie.
Ale potem potyka się, staje na palcach, a ja patrzę, jak jej klatka piersiowa faluje.
A uśmiech znika z moich ust.
Jest… przerażona. Ona się hiperwentyluje. Z mojego powodu.
Przemierzam parkiet, by być bliżej niej i patrzę, jak dziękuje Wiktorowi za taniec i schodzi z parkietu. Już mnie nie szuka. Ucieka?
Bo się przyznałem. Ponieważ otworzyłem się przed nią i w końcu zobaczyła, kim jestem od pięciu lat.
Biegnę za nią
Odchodzi cichym korytarzem, który poznaję jeszcze z czasów, gdy byłem tu z mamą.
Przyśpiesza kroku, kiedy mnie słyszy. Ale nie mogę się zatrzymać. Jeśli się tego boi – muszę to naprawić. Muszę to odkręcić.
Nie powinienem był…
Nie mogę jej stracić…
— Granger.
W końcu się zatrzymuje. Ale nie odwraca się ku mnie. Słyszę jej oddech.
— Nie chciałem… przestraszyć cię ani…
Przeczesuję dłonią swoje włosy. Powiem jej, że żartowałem.
Czy to nie byłoby zabawne, Granger? Że pięć lat temu tak bardzo chciałem z tobą zatańczyć, że praktycznie wdarłem się do środka i wziąłem to, czego chciałem?
— Kiedy to się zaczęło? Proszę, powiedz mi — szepcze miękko.
Nadal mogę to cofnąć.
Co, Granger? Nigdy o mnie nie myślałaś? Nawet raz? I mrugnę do niej.
— Czwarty rok. — Słowa bezwiednie opuszczają moje usta. Jakby Veritaserum sączyło się w moich żyłach.
Nie powinienem był z nią tańczyć. Ani teraz, ani wtedy. Nie powinienem był zakładać, że uda mi się odciągnąć jej uwagę od Kruma. Od kogoś, kogo sama chciała. Nie zasługuję na to, by na mnie patrzyła.
A potem odwraca się i spogląda na mnie.
— Wygrałam. — Uśmiecha się.
Coś wygrała. Jej oczy są miłe, gdy próbuję poskładać to wszystko w całość.
Kiedy to się zaczęło? Wygrała, bo u niej trwało to dłużej…
Podchodzi do mnie, coraz bliżej, ofiarowuje mi się.
Czy tańczyliśmy ze sobą, nie wiedząc o tym przez te wszystkie lata?
— Och, ty głuptasie — mówię, sięgając po nią, a ona uśmiecha się przy moich ustach, gdy ją całuję.
Tak samo jak wcześniej. Doskonale.
Dociskam swoje wargi do jej ust, odnajdując o wiele wolniejszy rytm niż wcześniej. Powolny taniec, kiedy ona obejmuje moje ramiona, sunąc rękami ku mojej szyi, a ja oplatam palcami jej biodra, szeroko rozpościerając je na jedwabiu.
Wciska swoją pierś w moją.
Muszę jej dotknąć. Bardziej.
Otacza mnie, przyciąga do siebie. I nie ma już sensu walczyć z prądem.
Zsuwam ręce w dół, niżej, pozwalając jej policzkom wypełnić moje dłonie, a między nami faluje tylko ten rozkoszny jedwab.
Ona mi pozwala.
Prowadzę nas do pobliskiego salonu, przytrzymując ją przy drzwiach i bawiąc się klamką. Oddycha przy mojej szyi i trzyma moją głowę.
Drzwi ustępują i na chwilę znika, gdy wpadamy do środka, jak dwójka nastolatków szukających schowka na miotły.
Zamykam drzwi, obracając nas, by przycisnąć jej plecy do drewna. Czuję jej piersi na swoim torsie. Miękkie i spłaszczone pod naciskiem mojego ciała. Czy pozwoli mi je zobaczyć?
Dotknąć ich.
Skosztować.
Śledzę palcami jej bok, odnajdując jej żebra pod warstwą jedwabiu, czując jak oddycha. Przyciskam głowę do jej głowy, wpatruję się w nią, wlewam w nią moje myśli i pragnienia.
Mógłbym zostać tu na zawsze, jeśli tylko tyle mi da.
Patrzy mi prosto w oczy, czeka. Potem sprawdza pokój za mną.
— Wiedziałeś, że był tu ten salon?
Przewracam oczami.
— Granger, to ty poprowadziłaś mnie tym korytarzem, a nie na odwrót. — I znowu muszę ją pocałować. — Ale tak, byłem tu już wcześniej. Miesiąc temu moja mama i ja piliśmy herbatę, siedząc na tych krzesłach.
— Tęsknię za twoją matką.
— Porozmawiajmy o niej później, dobrze? — drażnię się, a ona się uśmiecha. I jest to prawdziwy uśmiech.
Jakbym znał wszystkie sekrety jej ust. Jakbym wiedział jak sprawić, by się uśmiechnęła.
Całuje mnie, przyciąga do siebie i przeczesuje palcami moje włosy, wywołując tym dreszcze. Potrzebuję jej więcej.
Znowu sięgam do jej pośladków, bo już wcześniej mi na to pozwoliła. Zaciskam palce na jej ciele.
I wyobrażam sobie, jak wślizguję się w nią, trzymając ręce na jej policzkach, przyciągając jej usta do siebie przy każdym pchnięciu. Albo kiedy stoi pochylona nad jedną z tych kanap, a ja patrzę, jak mój penis wsuwa się i wysuwa, kiedy opieram dłonie na jej tyłku, wpychając ją w oparcie kanapy.
Odrywam usta od jej własnych, pozwalając myślom wrócić na swoje miejsce.
Nie mogę tego mieć.
Pokazała mi to dość jasno.
Więc będzie musiała mi powiedzieć, co mogę mieć, albo po prostu to z niej wyciągnę.
Powiedziała mi, że powinienem zapytać.
— Powiedz mi, czego pragniesz.
Sunę dłońmi po jedwabiu, przeciągając jedną ręką do jej piersi, prosząc.
— Wszystkiego — jęczy.
Nie, nie, nie, nie, nie.
Głupia, głupia dziewczyno. Dlaczego mogłabyś tego chcieć.
Mocno zaciskam powieki, dysząc ciężko.
Jeśli ona naprawdę…
Jeśli mógłbym jej dotknąć…
Posmakować…
Może nawet wcisnąć się do środka…
Jeśli pozwoli mi się zadowolić, jeśli pozwoli mi czerpać przyjemność ze swojego ciała, jeśli pozwoli mi patrzeć, jak dochodzi, słuchać jej jęków i może brzmienia mojego imienia z jej ust…
Może będzie wiedziała, że to ja.
Ale nie przy ścianie. Nie w taki sposób.
Przyciągam ją do siebie i podnoszę. Ona wzdycha, a śmiech – chichot – muska moje ucho, trafia do klatki piersiowej i nagle jest mi za ciepło.
Opuszczam ją na szezlong, a jej palce na moich ramionach błagają, żebym z nią tam został…
Jest mi za ciepło. Czuję wrzenie w piersi.
Siadam, opierając się na kolanach. Zdejmuję marynarkę i odrzucam ją gdzieś na bok, kiedy dostrzegam Granger, leżącą przede mną i czekającą, aż do niej wrócę. Całą w jedwabiu.
Jej włosy.
Jej oczy.
Jej oddech.
Mogę to zrobić. Mogę to zrobić dla niej. Mogę sprawić, by jęczała i rozpadała się pod moimi rękami i może kiedyś pozwoli mi zrobić to jeszcze raz.
Może zatęskni za mną i za kilka tygodni znów będę mógł się jej ofiarować.
Chwytam za oparcie szezlonga i przylegam do niej, obserwując, jak jej oczy ciemnieją. Moja prawa ręka już jest na jej talii, gotowa wyryć jej ciało w mojej pamięci, i szepczę prosto do jej ust:
— Powiedz mi, kiedy przestać.
Znowu łączę ze sobą nasze wargi, zachowując miękkość pocałunku, Powolność. Delikatnie ją smakując. Moja dłoń sunie w górę jej klatki piersiowej, a palce szukają wypukłości, linii jej piersi na jedwabiu. Koncentruję się na jej ciele, zaciskam na niej palce i kciukiem odnajduję jej sutek. Twardy i wyraźny, nawet przez jej stanik i sukienkę.
Ona jęczy w moje usta – „O Boże, Draco”.
Dyszy moje imię, jakby błagała, żebym jej dotknął. Jakby wiedziała, że to moja ręka spoczywa na niej, mój kciuk drażni jej sutek, a moje ciało unosi się ponad jej własnym.
Jakby mogła do mnie należeć.
Moja szczęka zaciska się z pożądania. Ona krzyczy. Ugryzłem ją.
Kurwa.
— Przepraszam. — Jej usta są zbyt delikatne. Sunę do jej szyi. Do skóry, w którą mogę się wgryźć.
Wciągam jej skórę do swoich ust. W tym samym miejscu, w którym zrobiłem jej malinkę już wcześniej w tym tygodniu – i czy naprawdę było to zaledwie kilka dni temu?
Czuję smak makijażu. I zaczynam go zlizywać. Moja dłoń znów ją obejmuje, a kciuk naciska.
I ona dotyka mojej talii, opiera obie ręce po bokach mojego ciała. Ona nie musi. Może po prostu położyć się i mnie czuć.
— Więcej. Proszę, Draco.
Błaga o to.
Błaga mnie.
I tracę dech w piersi, wyobrażając sobie jej głos przy moim uchu, kiedy byłbym w niej, podczas gdy ona drżałaby wokół mnie, błagając, żebym ją przeleciał, prosząc o więcej. Prosząc mnie o coś, co tylko ja mogę jej dać.
Przyciska kolano do mojego biodra. Ona chce więcej.
Rozchylam swoje nogi, pamiętając to jakby sprzed lat. Wspominając ocieranie się i kołysanie bioder. Uczucie seksu bez przebywania w centrum całego upału.
Wzdycha przy moim uchu, kiedy mój tors opada na spotkanie jej własnego. Rozchyla dla mnie nogi, otulając mnie, jakbyśmy pasowali do siebie. Czuję, jak mój penis reaguje na ciepło pode mną. Znowu czuję jej piersi przy moim ciele.
— Lepiej?
— Tak, Boże — jęczy.
Patrzę na nią, jej powieki są przymknięte, a usta rozchylone, kiedy dyszy.
Zaciskam usta, składając mokre pocałunki między płytkimi oddechami.
Jej biodra unoszą się, przylegając mocno do moich.
Doskonale. Ona jest doskonała.
Znowu to robi, teraz celowo, jakby wiedziała, że mógłbym dojść w spodnie, tak jak ona tego chce.
Jakby chciała, żebym kołysał się przy niej powoli, przyciskając penisa do jej majtek i dając jej dokładnie to tarcie, którego potrzebuje…
Wsuwam między nas dłoń, żeby móc pocierać jej pierś i szarpać za sutek.
Jęczy w moje usta, a ja zagłębiam się między jej udami, mocno przyciskając do niej mojego fiuta. Piszczy i czuję jej uda wokół mnie, jej ramiona przytrzymujące moją klatkę piersiową, paznokcie wbijające się w koszulę.
— Powiedz mi, kiedy przestać — prawie ją błagam, a potem powoli ją pieprzę i dzieli nas tylko materiał. Moja ręka masuje jej pierś, a kości biodrowe wbijają się w jej własne. Pokazuję jej, co nasze ciała mogłyby razem zrobić.
A ona odpowiada jękiem na moje pchnięcia, a ja czuję, jak moje jądra nabrzmiewają. Jestem tak blisko. Za blisko. Nie mogę…
Nie mogę…
Potrzebuję…
Podnoszę się z niej, a mój kutas już za nią tęskni. Wpatruję się w nią, ciężko przełykając, podczas gdy moja prawa ręka odnajduje jej biodro, a jedwab już zbiera się wokół jej talii. Podążam za linią koronki jej bielizny w kierunku jej centrum i zastanawiam się, czy zdołam doprowadzić ją do końca, zanim sam dojdę w spodnie.
Całuję ją w szyję.
Może pozwoli mi użyć ust.
Dotykam jej. Wreszcie. Między nami jest tylko koronka. Ona gryzie mnie w ucho, a ja dyszę w jej włosy. Znowu się do niej przytulam, czując, że jest dla mnie mokra.
— Boże, proszę, proszę, proszę. — Jej głos spływa mi po uchu. I zmuszam się do zwolnienia tempa na wypadek, gdyby chciała przestać.
— Powiedz mi – powiedz mi, kiedy przestać — błagam ją. Naprawdę powinienem był zapytać ją na początku, jak daleko możemy zajść. Zamiast czekać, aż mnie zatrzyma.
Teraz muskam dłonią jej idealną cipkę, a ona mamrocze, jęcząc.
— Dlaczego miałbyś przestać? Coś jest nie tak?
— Jeśli chcesz, żebym przestał… — Odsuwam się, żeby na nią spojrzeć, a rumieniec spływa po jej szyi. Jej oczy są tak niesamowicie czarne. — Jeśli chcesz przestać… — Musi mi powiedzieć.
— Dlaczego, do cholery, mielibyśmy przestać! — krzyczy.
I czuję, że chyba coś przegapiłem.
— Bo… bo jestem dziewicą? — pyta. — Czy to dlatego?
Tak? Patrzę na nią, zastanawiając się, czy nie pamięta.
— Dlatego nas powstrzymałaś. Ostatnim razem.
— Ja nas powstrzymałam? — Napiera na mnie, a ja siadam. Ona też siada i krzyczy: — To ty nas powstrzymałeś!
— Powiedziałaś, że ty nigdy… Więc się odsunąłem!
— Tak, pamiętam — mówi, jakby ją to obrażało. — Ale nigdy nie prosiłam cię, żebyś przestał!
To… zdecydowanie nie to, co wtedy zaszło. Ale czy naprawdę mam się z nią kłócić w takiej chwili?
Zapytałem ją kilka minut temu: Powiedz mi, czego pragniesz.
A ona odpowiedziała: Wszystkiego.
Ale ona nie wie, co Wszystko dla mnie znaczy.
Mogę być w niej. Mógłbym ją pieprzyć na tym szezlongu, jakby była moja. I nadal nie byłoby to moim Wszystkim.
— Jeśli nie każesz mi przestać — mruczę między nami, dając jej ostatnią szansę — to wezmę cię, Granger. Tu i teraz, na tym szezlongu.
Czekam. Czekam, aż ona skoryguje swoje pragnienia.
— Więc na co czekasz.
Popycham ją z powrotem na poduszki, a moje ręce sięgają jej ciała, do jej piersi. Pragnę ją zobaczyć, poczuć jej smak.
Miała swoją pieprzoną szansę.
Rozrywam jej suknię, aż widzę jej koronkowy stanik. Oblizuję usta, gdy ona wzdycha.
— Co ty…?
— Kupię ci tysiąc sukienek. — Obiecuję, pochylając się, by opaść na jej usta.
Ona dyszy, kiedy ssę i całuję jej szczękę i sunę do jej piersi, ledwo zatrzymując się przed przyssaniem do nich ustami. Ona jęczy, a z jej ust wypływa najcudowniejszy dźwięk i wiem, że muszę go ponownie usłyszeć.
Ona przytrzymuje moją głowę przy swojej klatce piersiowej, a ja liżę i ssę koronkę, ponownie wsuwając rękę pod jej sukienkę i wzdychając, gdy ona drży.
Wślizguję rękę pod jej majtki, delektując się każdą chwilą. Jej biodra napierają na moją dłoń, kiedy znajduję jej łechtaczkę.
Mój język i zęby są na jej piersi, a ona przytula mnie, przyciągając bliżej.
Ona mnie pragnie. Chce, żebym był w niej, wsunął się w nią i się z nią kochał.
Pocieram ją mocniej, słuchając, jak dyszy. Patrzę na nią. Odchyliła głowę do tyłu, zaciskając oczy.
— Spójrz na mnie.
Otwiera oczy, a jej uda drżą wokół mojej dłoni. Wsuwam w nią jeden palec, a on zatapia się w jej cieple, gdy mocniej drażnię jej łechtaczkę i obserwuję jej oczy. Dochodzi i chwyta dłońmi za szezlong.
Jęczy, wyciąga szyję i zaciska nogi wokół mojej dłoni. A ja kreślę tam duże kręgi, kiedy ona się uspokaja.
Znowu patrzy na mnie zamglonymi oczami. I zrobiłbym to wszystko jeszcze raz. Nie zmieniłbym ani jednej chwili z naszej przeszłości tylko po to, by móc to dla siebie zachować.
Siada, odpychając mnie od siebie. I zastanawiam się, czy to wszystko.
Ale potem ściąga z ramion poszarpaną sukienkę i podnosi ręce, zdejmując stanik. Wstrzymuję oddech, kiedy po raz pierwszy widzę jej nagie piersi. A potem zaczyna rozpinać moją koszulę.
Jednomyślna determinacja. Jak przy warzeniu eliksiru. Stanowczo odpina guzik za guzikiem, aż się zatrzymuje.
I zdaję sobie sprawę, że ona to widzi. Sectumsempra.
Próbuje dotknąć blizn, ale odpycham jej ręce.
Nie użalaj się nade mną, Granger. Nie po tym wszystkim.
Zasługuję na każdą bliznę, jaką mam. Każdą skazę. I zrobiłbym to wszystko jeszcze raz.
Patrzy na mnie, jakby zrobiła coś złego, więc całuję wnętrze jej nadgarstka. Potem znowu. I znowu.
Atakuje mnie ustami i oboje chichoczemy z bólu. Walczy pode mną i za późno zdaję sobie sprawę, że próbuje się rozebrać. Wyślizguje się spode mnie, wstając i naciągając jedwab na uda, aż opada on do jej kostek. Zdejmuje każdy but z równowagą, która sprawia, że jej mięśnie brzucha napinają się mocno, i odwraca się twarzą do mnie, gdy chłonę wzrokiem jej ciało.
Jej uda. Chciałbym, żeby oplotły się dookoła mnie. Chciałbym, żeby ściskały mnie w talii albo usiadły na mnie okrakiem na krześle.
Jej biodra. O idealnym zakrzywieniu od czubka jej nóg aż po talię i prawie proszę ją, żeby się odwróciła, żebym mógł zobaczyć jej tyłek.
Jej żebra i piersi. Wyciągnięte prosto z mojej wyobraźni.
— Zdejmij spodnie.
Patrzę na jej usta, upewniając się, że naprawdę to powiedziała. Rumieni się i uważam to za urzekające. Muszę zwolnić.
— To znaczy… — mamrocze. — Właśnie do tego zmierzamy, tak?
Nagle jest zdenerwowana. Kocham ją za to.
Wstaję, wciskając się w przestrzeń przed nią i widzę, że chce się cofnąć, ale tego nie robi.
Oddycha głęboko, a jej klatka piersiowa prawie dotyka mojej.
Sięgam po pasek i spodnie i za każdym razem, gdy rozpinam guziki, moje knykcie muskają jej brzuch. Działam powoli, obserwując jej oczy, obserwując, jak nabrzmiewają jej sutki.
Zrzucam spodnie i nie zdołam nawet zaplanować następnego ruchu, gdy ona odpycha mnie w tył i wdrapuje się na mnie.
Wreszcie na moich kolanach, opierając nogi po obu stronach. Agresywna i opanowana. Rozpina pozostałe guziki mojej koszuli. Odpycha moją głowę, żeby móc wsunąć język do moich ust. Zsuwa mi koszulę z ramion.
Trzymam ręce na jej miękkich biodrach, jeszcze sobie nie ufając.
Przysuwa się bliżej i rozchyla uda, kołysząc nimi przy mnie, zanim jestem w stanie się zorientować, co się dzieje.
Mój penis przylega mocno do niej i próbuję wziąć się w garść, kiedy ona robi to ponownie.
Moje ręce przytrzymują ją nieruchomo, błagając, proszę, proszę nie.
Znowu przylega do mnie, wplatając ręce w moje włosy, a moje biodra napierają na jej własne, kiedy jestem w pełni gotów odciągnąć na bok majtki, wyciągnąć fiuta ze spodni i w nią wejść.
Przytrzymuję nas nieruchomo z zaciśniętymi oczami.
Nie tak.
— Draco, proszę.
Trzymam ją blisko, kiedy nas odwracam, żeby znów leżała na plecach. Liczę do dziesięciu, zanim jestem gotów na nią spojrzeć. Ona dyszy prosto w moją twarz, a jej oczy zatapiają się we mnie.
— Jesteś pewna?
Bo nie przestanę. Nie wtedy, kiedy już znajdę się w środku.
I ona szepcze „Tak” niczym modlitwę.
Ściągam jej majtki, słuchając jej oddechu, gdy wsuwam w nią palec, a zaraz potem kolejny. Przygotowując ją na to wszystko w sposób, w jaki nigdy nie potrzebowałem robić tego z Pansy. Nigdy nawet nie pytając, kto był przede mną.
Błaga mnie, żebym zaczął, ale mówię jej, żeby mi zaufała. Musimy to zrobić w ten sposób.
Ponownie dotykam jej łechtaczki, a ona chwyta mnie za włosy i mocno mnie całuje, błagając. I to musi wystarczyć, prawda?
Zsuwam swoje bokserki, przytrzymuję jej biodra i wsuwam się w nią.
A czas zamiera.
Pod moimi powiekami toczy się taniec światła i próbuję wsłuchać się w melodię, ale słyszę tylko jej oddech.
Jestem w niej. W pełni. A moje usta otwierają się w błogości.
Ośmielam się na nią spojrzeć, a ona patrzy na mnie, jakbym podarował jej księżyc.
— W porządku? — pytam.
Kiwa głową i zaczynam.
I nie ma nic gorszego niż tempo, które dla niej przyjmuję. Nie ma nic tak bardzo przypominającego tortury jak uczucie, gdy jej ciepło pochłania mnie za każdym razem, a ściany są tak ciasne i nietknięte, błagając, żebym po prostu pozostał tam wystarczająco długo, by mogły poznać mój rozmiar.
Więc poruszam się powoli. I całuję ją z zamkniętymi oczami i natarczywym językiem.
Staram się pomyśleć o wszystkim, co mogę zrobić, żeby się tak poczuła. Żeby to zrozumiała.
Ponownie przyciskając dłoń do jej piersi, pieszcząc jej sutek między palcami. Ona dyszy w moje usta. Jej paznokcie wiją się na moich ramionach.
Zsuwam dłoń z jej talii, wciąż nie wierząc, że jest pode mną naga. Że cała jej skóra jest moja.
Sunę w dół jej bioder, podciągam jej kolano wyżej, a kiedy zanurzam się głębiej w jej wnętrzu, słyszę jej pisk.
Zamykam oczy i myślę o powolnym rytmie, jej kolanie przy mojej piersi, jej oddechu między nami.
Otwieram oczy, patrzę prosto w jej własne i pytam:
— Czy mogę szybciej?
Mówi tak, ale jej nie wierzę, więc pokazuję jej, co chcę zrobić, napierając do przodu. Mruga szybko i znowu mówi tak.
Chwytam ją za biodro, przyciskając swoje czoło do jej własnego i łączę ze sobą nasze piersi. I pieprzę ją tak, jak tego chcę.
Nie za szybko. Ale na tyle szybko, by poczuć jej ściany ocierające się o mojego fiuta, zanim wsunę się z powrotem. Przy każdym wydechu słyszę, jak wzdycham.
Ona mnie obserwuje. I tak bardzo chcę, żeby to jej się spodobało. Żeby kiedyś znowu mogła tego zapragnąć.
Wsuwam swoją dłoń między nas, a jej łechtaczka uderza o moje palce przy każdym pchnięciu bioder.
Ona zaciska się wokół mnie delikatnie i nie jestem w stanie jasno myśleć. Widzę białe plamki przed oczami, zanim wraca mi wzrok, a Hermiona wciąż jest pode mną. Znowu się wokół mnie zaciska, tym razem celowo, a ja w odwecie pocieram mocno jej łechtaczkę, poruszając szybciej biodrami.
Jest taka ciasna. I czuję jej oddech na twarzy, gdy ją pieprzę.
Wplatam palce w jej włosy, ściskając je w pięść i przyciągając jej szyję do swoich ust.
Już prawie dochodzę. Moja twarz w jej pieprzonych włosach.
Jęczę w jej szyję, wciskając w nią biodra, pocierając jej łechtaczkę z próżną nadzieją, że…
A ona jęczy, wygina się, napierając na mnie piersiami.
Śmiało, kochanie. Całuję ją w policzek i wracam do jej szyi.
Jęczy, a ja odsuwam się, by patrzeć, jak dochodzi, kiedy jestem w niej, pieprząc ją.
Odpływa i po chwili wraca z powrotem na ziemię, a kiedy otwiera oczy i uśmiecha się do mnie, nie mogę myśleć o niczym innym, jak o dojściu. Muszę dojść.
Kiedy wszystko się we mnie zaciska, a ja jęczę, drżę i wlewam się w nią, jedną rękę trzymam na jej biodrze, a drugą zaciskam w jej lokach.
Oddycham na jej piersi, czekając na powrót do świata.
Ale jesteśmy tylko my.
Czuję pod sobą jej żebra, rozszerzające się, kiedy próbuje oddychać pod moim ciężarem. Pieszczę jej pierś ostatnim pocałunkiem, czuję smak potu na jej skórze, a po chwili staram się wyrwać z niej i usiąść.
Rozwiązła. Zerżnięta na kanapie. Rozczochrane włosy i nabrzmiałe usta uśmiechające się do mnie.
Znajduję swoje bokserki i spodnie. Wciąż łapię oddech, kiedy wkładam koszulę.
To właśnie robimy, prawda? Ubieramy się i idziemy do domu?
Bawi się swoją złotą sukienką, z materiału wykonanego specjalnie przez Desrosiers, co bardzo utrudnia użycie Reparo.
Kupię jej jeszcze jedną.
Przemieniam go w szatę dla niej. Ona chwyta buty, kiedy ja prowadzę ją do kominka.
— Jeśli planujesz tam wrócić — mówi — powinieneś najpierw spojrzeć w lustro.
Przyglądam się jej twarzy, próbując zdecydować, czy to słuszne. Zwykle ludzie decydują się po prostu zasnąć lub wracają do domu.
Pansy zawsze wracała do swojego dormitorium.
— Usprawiedliwię twoją nieobecność — mówię.
Patrzy na mnie, czekając. Nachylam się i ją całuję.
Wchodzi do kominka i znika.
A ja myślę, że to był bardzo niesłuszny wybór.
Wpatruję się w płomienie, zastanawiając się, czy jeszcze ją dogonię.
Ale teraz my się chyba… rozumiemy, tak?
Żywimy względem siebie jakieś uczucia.
Prawda?
Powiedzieliśmy to?
Boli mnie głowa. Potrzebuję Blaise'a.
Wyczarowuję lustro i zbieram się do kupy. Tęsknię za jej szminką w chwili, gdy ta znika z mojej skóry.
Wracam na Bal, ściskając dłoń kilku osobom, szukając Blaise'a.
Pół godziny później, kiedy Slughorn mówi mi, że Blaise już wyszedł, idę w stronę kominków.
Wchodzę do jego eleganckiego, małego mieszkania, które kupił, kiedy wrócił do Wielkiej Brytanii. Wołam jego imię.
Pojawia się na końcu, w szlafroku, trzymając w dłoni różdżkę.
— Co? — Patrzy na mnie z góry na dół, szukając obrażeń.
— Uprawiałem z nią seks. Co mam teraz zrobić?
— Z kim?
Wpatruję się w niego.
— A jak myślisz? — Siadam na kanapie.
Drapie się po szczęce.
— Lepiej, żeby to nie była Melody, bo siedzi właśnie w sąsiednim pokoju.
Mrużę na niego oczy.
— Zabini — syczę. — Podpisałeś kontrakt…
Jego oczy się rozszerzają.
— O czym ty, kurwa, mówisz?! Właśnie pieprzyłeś Hermionę Granger!
Przez chwilę wpatrujemy się w siebie.
— Och, Merlinie…
— Cholera! Draco! — krzyczy na mnie.
— Ja wiem…
— Pieprzyłeś Hermionę Granger?
— Tak.
— Czyli cuda ciągle się zdarzają! — Skacze na mnie, wbijając kolana w mój brzuch.
— Więc… — Kobiecy głos z korytarza. — Skończyliśmy na dzisiaj?
— Wypierdalaj stąd, Melody! — krzyczy. — Tutaj dzieje się coś bardzo ważnego!
Płonę! Dobrze, że czytam to w nocy i nikt mnie nie widzi, bo od razu by się domyślił, że coś jest nie tak 😅 Jakie to było dobre! Ten bal z perspektywy Hermiony był cudowny, ale to… To jest wyższy level! Czemu Draco jest tu tak bardzo cute?! No jak się w nim nie zakochać i jak po czymś takim nie szukać drugiego takiego samego faceta, skoro jest taki tylko jeden? To jak mówił żeby powiedziała kiedy ma przestać, jego obawy, że nie pozwoli mu na więcej, że go odtrąci… Draconie Malfoyu, jak się dochodzi do takiej fazy, to już nie można przestać. Nie, kiedy marzy się o tej chwili od tak dawna 😅 Kocham sceny erotyczne w tej serii! Są po prostu genialnie napisane! Emocje bohaterów podczas tych scen są tak cudownie przedstawione. Ciężko jest napisać dobre opowiadanie z takimi scenami gdyż albo są takie suche albo znowu zbyt wulgarne, bo autorzy rzucają mocniejszymi określeniami bo uważają, że to jest hot i się to super czyta. To, jak wszystko jest wyważone w tych scenach to jest majstersztyk! Hermiona panikowała, że on się zakochał w kimś innym, a on zdzierżyć nie mógł, że Krum się gapił na nią jak pies na kawał mięcha 😂 A wystarczyło sobie tylko powiedzieć co i jak i uniknęłoby się tych wszystkich niedomówień i nieporozumień xD Ale chociaż mogliśmy zobaczyć, że naprawdę im mega na sobie zależy. No ale to, że tak po prostu ją wypuścił i kazał iść… Draco, ty mój dzbanuszku 😅
OdpowiedzUsuńUwielbiam opowiadania z perspektywy Draco, a ten dzisiejszy rozdział to czysty ogień 🔥🔥 Kocham Blaisa na końcu 😆
OdpowiedzUsuńLilak
Na prawdę świetnie się to czyta. Te opisy są takie prawdziwe i emocjonalne, że nie można się nie zakochać w tym opowiadaniu. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńZupełnie inaczej wyglądają te momenty z perspektywy Draco! Zupełnie zapomniałam o ich kłótni, która zaczęła się od Katyi - mam wrażenie, że u Draco to zajmuje moment, a z perspektywy Hermiony to długi fragment ;) Co ewidentnie pokazuje, na czym skupia się sam Malfoy i jak jest zafiksowany na samej Hermionie. Jego przemyślenia o rzeczach i doznaniach, które chciałby jej oferować bez końca, tak mnie chwytają za serce, że mam wrażenie, jakby mówił to prosto do mnie ;) Camille ma rację - która z nas by tego nie chciała? No, może nie chciałybyśmy tego niezręcznego momentu po absolutnie pięknej grze wstępnej, jakim był cały ten bal, zwieńczony tańcem, i prawie idealnym pierwszym seksie, bo to, co Draco zrobił, to... Nadal nie odnajduję słów, żeby to skomentować. Powinien prowadzić szkolenia jak NIE traktować kobiet po zbliżeniu, o ile wcześniej ktoś go nauczy, jak to poprawnie robić XD
OdpowiedzUsuńI nieskoniecznie wzrusza mnie, że odnalazł nadzieję w przywróceniu rodzicom Hermionie pamięci. Zupełnie zapomniałam, że to dla niej zrobił! Kiedy sobie przypomnę... Tak, to ten rodzaj romantyzmu, jaki akceptuję, kocham i życzę każdemu :)
Z tej perspektywy wszystko wydaje się jeszcze bardziej pikantne 😀 Draco ma najlepszego przyjaciela pod słońcem!
OdpowiedzUsuń