Poniedziałek, 3 stycznia 2000

— A tutaj, panie Malfoy — mówi sklepikarz, gestem wskazując, żebym szedł za nim — mamy przepiękny zestaw z drewna brzozowego…

— Nie — mówię. — Coś ciemniejszego. — Nawet nie zawracam sobie głowy podążaniem za nim. — W jakim domu w Hogwarcie byłeś?

— W Hufflepuffie, proszę pana.

Przewracam oczami, patrząc na wystawę z kurtynami. 

— Czy kiedykolwiek udało ci się zakraść do Wieży Gryffindoru?

— Eee, nie, proszę pana.

Mi też nie.

— Chcę czegoś przyjaznego, czegoś ciepłego. Czegoś bardzo gryfońskiego.

— A co powie pan na drewno wiśniowe?

Moje oczy przesuwają się w róg, na który wskazuje mężczyzna. Dostrzegam w nim szafkę o odcieniu ciemnego, żywego, głębokiego bordo.

— Moglibyśmy zestawić to z czerwienią i złotem — proponuje. — Mam też dopasowane do tego dywany…

— Wyślij mi projekt.

***

Wtorek, 4 stycznia 2000

— Więc teraz, kiedy opuszczam Rezerwat Smoków, zdecydowanie szukam pracy biurowej. Moja żona usłyszała o twoim przyjęciu w piątek wieczorem – była tam jej przyjaciółka – i powiedziała mi, że będziesz miał wydział do spraw Magicznych Stworzeń, czy coś w tym rodzaju, więc wysłałem swoje CV.

— Muszę przyznać, że nie wiem zbyt wiele o sytuacji, panie Malfoy. Po prostu zdaję sobie sprawę, że moja żona chce mnie z dala od płomieni, ale może Malfoy Consulting mógłby pomóc mi w kwestii dalszej pracy z tymi stworzeniami.

Uśmiecha się szeroko.

Gadatliwy.

Cóż, w końcu sam powiedziałem „opowiedz mi o sobie”.

— Czy w Rezerwacie nie pracuje Weasley? — pytam.

Unosi brwi. 

— Tak! Charlie i ja jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Znasz go?

— Nie.

— Och.

— Ale panna Granger już tak. Pewnie chciałaby… o nim porozmawiać. — Macham ręką, jakby próbując odpędzić temat Weasleyów.

Jego oczy rozwierają się szeroko. 

— Hermiona Granger?

— Tak.

— Och.

— Czy to problem?

— Och! Nie! Moja żona jest… wielką fanką.

Cóż, chyba wszyscy powinniśmy kiedyś umówić się na podwójną randkę. Staram się nie przewracać oczami. Trochę go nienawidzę. Ale ona go pokocha.

— Cóż, Walter, jest to stanowisko Asystenta Starszej Konsultantki ds. Relacji Nie-Czarodziejskich. Może to oznaczać prowadzenie spraw dotyczących smoków i innych magicznych stworzeń, ale tak naprawdę praca skupia się wokół wspomagania Starszej Konsultantki, monitorowania jej poczty, odpowiadanie na jej wiadomości, sprawdzania jej raportów… — Sam pomysł, że Granger mogłaby potrzebować, aby ktoś to zrobił za nią, jest absurdalny, ale wszyscy inni mają asystentów, więc… — Pierwszy dzień pracy to poniedziałek siedemnastego stycznia. Pensja na tym stanowisku wynosi dwadzieścia tysięcy galeonów rocznie…

Pozwalam, by mój głos wręcz brzęczał, gdy wymieniam kolejne korzyści. Co jakiś czas oczy Waltera rozszerzają się wyraźnie, a jemu wydaje się, że całkiem dobrze to ukrywa.

***

Piątek, 7 stycznia 2000

Przestrzeń biurowa ładnie się kształtuje. Moje meble dotarły dzisiaj, a te do biura Granger już wczoraj. Sklepikarz wykonał świetną robotę przy projektowaniu jej gabinetu, więc wynająłem go, by urządził całe piętro, płacąc podwójnie, żeby mógł dostarczyć wszystkie meble do poniedziałku.

Wczoraj wieczorem oprowadziłem matkę. Spędziła sporo czasu w gabinecie Granger, drapując zasłony i dokładając do wnętrza kilka roślin.

I po raz pierwszy od tygodnia nie mam nic do roboty.

Siedzę przy biurku, przesuwam palcami po obsydianowym kamieniu i zastanawiam się, co jeszcze należy zrobić, zanim ludzie zaczną się pojawiać. Czekam na odpowiedź na dwa listy. Jeden od Granger, aby dowiedzieć się, który dzień w przyszłym tygodniu jest odpowiedni, aby wszyscy przyszli do biura, a drugi od mojego ojca, aby zatwierdził Umowę Miłosną.

W sobotę rano wysłał mi wiadomość z pytaniem, jak poszło. Wysłałem mu szczegółową relację z całego wieczoru – opis jedzenia, orkiestry, prasy – a w ostatniej linijce zamieściłem nazwiska osób, które dołączyły.

Właśnie decyduję się po raz trzeci poukładać wszystkie dokumenty, kiedy słyszę stukot designerskich obcasów przecinający piętro. Domyślam się, kto to jest, jeszcze zanim moje drzwi otwierają się bez pukania i w progu pojawia się Pansy, dumnie trzymając ręce na biodrach.

— Witaj, Pans. — Wracam do umowy, którą kolejny raz już dziś przeglądam.

— Chcę Granger — mówi.

Co za zbieg okoliczności. Ja też.

Patrzę na nią ze znudzonym wyrazem twarzy.

— Do jakich tortur?

— Dla mojej linii ubrań. — Posyła mi płomienny uśmiech.

Mrugam, patrząc na nią i prostuję się na krześle.

— Granger... nie zajmuje się modą.

— Dlatego będzie idealna. — Pansy zajmuje krzesło przede mną, siadając w wygodnej pozycji ze skrzyżowanymi nogami. — Mogę wpasować ją w to, czego potrzebuję.

Macha ręką, a na dokumentach przede mną pojawia się portfolio. Wzdycham i otwieram ten wielki segregator.

Parkinson

Nowoczesna Czarownica Biznesu

— Co to jest?

— Moja nowa linia ubrań. — Składa ręce na kolanach i czeka, aż zacznę przeglądać kolejne strony.

Nie robię tego.

— W porządku — mówię. Zamykam portfolio. — Możesz do niej napisać i złożyć propozycję…

— Albo… — uśmiecha się. – Możesz umówić nam spotkanie. Wątpię, żeby sama spotkała się ze mną tylko z powodu listu. — Odrzuca włosy przez ramię. — Wiem, że Prorok napisze o was w przyszłym tygodniu, a artykuł prawdopodobnie wyląduje na pierwszej stronie. Chcę ją ubrać na sesję.

Wzdycham. 

— Cóż, to dość łatwe do…

— I chcę podpisać z nią kontrakt. Wszystkie wystąpienia publiczne. Stylizacje od poniedziałku do piątku.

Zaczynam się śmiać. Ona utrzymuje na swoich ustach ten swobodny uśmiech.

— A jak, na Merlina, myślisz, że zdołasz ją do tego nakłonić? — Chichoczę.

— Potrafię być bardzo przekonująca. — Unosi na mnie brew.

— Pamiętam. — Ja również unoszę brew w odpowiedzi.

Coś mięknie w jej oczach, coś, co od kilku lat było tak ostre. Mruga, patrząc na mnie, a to coś natychmiast znika.

— Będzie najpilniej śledzoną przez publikę czarownicą w całej czarodziejskiej Wielkiej Brytanii. Codziennie będzie rzucać Wizengamotowi nową sprawą w twarz, pozować do setek zdjęć, udzielać wywiadów, pojawiać się na galach i plebiscytach Ministerstwa. — Pansy przechyla głowę. — Chcę tam być.

Przytakuję. 

— Po prostu nie sądzę, żeby ona tego wszystkiego chciała.

Pansy się uśmiecha. 

— Dlatego musisz umówić mnie z nią na spotkanie. Wspomnij jej, żeby wzięła to pod uwagę przynajmniej dla artykułu do Proroka. Myślę, że tędy droga.

Otwieram usta, żeby się spierać, powiedzieć jej, że nie mam nad nią władzy, albo zasugerować inne podejście. Przerywa mi jedyną rzeczą, która może mnie uciszyć.

— Myślę, że jesteś mi to winien. Wiesz, jeśli chodzi o nią.

Patrzę w te niebieskie oczy. Jeszcze ciepłe. Ale natarczywe. A przez to, że niegdyś studiowałem Legilimencję, czuję, że mógłbym znaleźć w tym cieple też coś jeszcze.

***

Sobota, 12 października 1996

Mówią mi, że Katie Bell jest w Skrzydle Szpitalnym. Przenoszą ją jutro do Świętego Munga.

Odpycham to od siebie, ignorując plotki; ignorując uczucie pustki w mojej piersi. Skupiam się na ciągłej linii przed moimi oczami.

Bella nauczyła mnie innej techniki Oklumencji. Wręcz szczątkowej. Wiem, dlaczego Severus patrzy na nią z góry. Jest silna, ale podstawowa. Bez finezji.

I jest zbudowana tylko dla umysłu. Technika Severusa jest o wiele szersza.

Ale ściany Belli są łatwiejsze. I trzymają się już od tygodni, podczas gdy ja ignoruję wezwania Severusa do jego biura. Widziałem się z nim w pierwszym tygodniu po powrocie do szkoły, gdy próbował wznowić nasze szkolenia, ale jedyne, o czym chciał rozmawiać, to moje plany na moją misję.

Jeśli tak bardzo chce śmierci dyrektora, dlaczego sam po prostu go nie zabije.

— Słyszałeś o Bell?

Mrugam, a Pansy pada obok mnie na kanapę. Wiedziałem, że powinienem był wybrać fotel.

— Tak. Ciekawe, kto jej to zrobił? — mówię, zamykając książkę. Mam nadzieję, że dałem jej wystarczającą wskazówkę, że ta rozmowa będzie krótka.

— Gryfoni — prycha Pansy. — Prawdopodobnie znów jakoś się w coś wmieszali.

Przełykam i posyłam jej martwe spojrzenie, kiedy ona bawi się mankietem mojego rękawa.

— Draco — ciągnie cicho — jesz?

Chcę oderwać od niej swoją rękę. Odciągnąć z dala moją skórę.

— Oczywiście. Dlaczego pytasz?

— Bo nie jesz. — Unosi na mnie brew.

Odsuwam się lekko. 

— Pomyje, które skrzaty nazywają tu „jedzeniem”, nie zawsze zaspokajają mój apetyt. — Przesuwam palcami po jej nadgarstku, żeby nie mogła mówić, że jej nie dotykam. Po chwili ruszam się, by wstać.

— Czy to przez twoją misję?

Zatrzymuję się niezręcznie, gdzieś w połowie drogi między siedzeniem a wstawaniem, i rozglądam po Pokoju Wspólnym. Jest pusty.

— Uważaj, Pansy.

— Pokój jest czysty. Już sprawdziłam — mówi. — Chcę tylko, żebyś wiedział, że zawsze ​​możesz ze mną porozmawiać. Żadnych szczegółów. Tylko twoje uczucia.

Śmieję się. Ostry dźwięk odbija się od kamiennych ścian. Patrzę na nią, a jej wyraz twarzy zmienia się w grymas. Gdyby tylko wiedziała. O wiele bezpieczniej byłoby dla mnie mówić o moich próbach zabójstwa niż o swoich uczuciach.

W tym miejscu Oklumencja Belli zawodzi. Nie śmiałbym się, gdybym dziś rano pomedytował. Gdybym pieczołowicie spakował swoje uczucia.

Pansy przełyka ślinę i marszczy brwi.

— Przepraszam — mówię. — Nie sądzę, żeby było coś, o czym mógłbym rozmawiać.

Spogląda na mnie spod długich, ciemnych rzęs i mówi: 

— Chcę ci pomóc.

Przez mój umysł przelatuje dość ulotna myśl i zastanawiam się, co by zrobiła, gdybym poprosił ją o rzucenie za mnie Avady na Albusa Dumbledore'a… a potem przyrzekam sobie, że pomedytuję jutro rano. By ponownie móc się skupić.

— Nie możesz nic zrobić — mówię.

Obejmuję jej policzek dłonią i zanim zdołam wstać i powiedzieć dobranoc, ona trzyma mnie za nadgarstek, splatając ze sobą nasze palce, gdy mówi: 

— Mogę coś wymyślić. By pomóc.

Przeciąga dłonią po moim ramieniu. Jej druga ręka dotyka mojego uda, kreśląc powoli koła. Patrzę na nią, a jej oczy są ciemne.

Nie mam na to siły.

— Nie tutaj, Pans…

— Zablokowałam pokój, by żadna przybłęda się tu nie zjawiła — mówi z triumfem w oczach. –—  I wyrzuciłam każdego, kto był tu wcześniej.

Rozglądam się i uświadamiam sobie, że rzeczywiście, pół godziny temu było tu kilka innych osób. Wynajduję kilka innych wymówek, ale ona wykręca się, zarzuca nogę na moje biodra, obejmuje moją twarz i całuje.

Szesnastoletni chłopak, który nie chce uprawiać seksu z chętną do tego czarownicą. Ciekawe, jakie byłyby plotki.

Przygryza moje usta, wsuwa język do środka, kręci biodrami. Wszystkie rzeczy, które tak lubię.

I kiedy cofa się, żeby odetchnąć, ja mówię: 

— Nie chcę cię zawieść, kochanie, ale chyba mogę być na to zbyt zmęczony.

Przerywa, a jej palce są na guzikach mojej koszuli. Spartaczyłem to. Powie wszystkim, że jestem gejem albo że ją zdradzam. Będziemy się kłócić, a ona ze mną zerwie.

Patrzy mi głęboko w oczy i zastanawiam się, czy uda mi się imitować zaklęcie zawrotów głowy i zemdleć. W końcu od wczorajszej kolacji nic nie jadłem.

— Więc po prostu się rozluźnij — szepcze. Spojrzenie, które mi rzuca, jest grzeszne i tak się cieszę, że nie spędzimy następnych trzydziestu minut na kłótni, że odwzajemniam pocałunek, kiedy znów przyciska swoje usta do moich.

Podąża w stronę mojej szyi, całuje moją szczękę, puls, rozpina koszulę, dłonie suną po moich żebrach. Trzymam ręce na jej talii. To miłe, ale wciąż niewiele dzieje się w moich spodniach, a kiedy zdaję sobie sprawę, że to jej następny cel, podnoszę ręce do jej klatki piersiowej, próbując znaleźć inspirację.

Stanik push-up. Cholera, tu nic nie ma. Jej palce są teraz na mojej talii i próbuję wymyślić, jak jej powiedzieć, że nie jestem w nastroju, zanim ona sama to poczuje.

Może po prostu powiem jej o mojej misji. To wydaje się łatwiejsze niż wyjaśnianie braku chęci.

Nawet nie mruga okiem, kiedy napiera na moje krocze i nie znajduje nic, z czym mogłaby pracować. Czuję rumieniec rozchodzący się po mojej piersi, ale jej palce nadal rozpinają mi spodnie. Nachyla się do mojego ucha i szepcze: 

— Zrelaksuj się, Draco. Zamknij oczy.

Przełykam, a ona całuje mnie w szyję. Zamykam oczy i układam głowę na oparciu kanapy. Pansy ześlizguje się po moim ciele, całując moją klatkę piersiową podczas drogi w dół, a ja zaciskam usta, kiedy zdaję sobie sprawę, że będzie próbowała mi obciągnąć, kiedy nie będę jeszcze nawet w połowie twardy.

Ona obejmuje go dłonią i czuję, jak osuwa się na podłogę między moimi kolanami.

To będzie trudne. Więc zaciskam mocno powieki i próbuję. Myślę o zeszłym roku, kiedy zrobiła to po raz pierwszy, a ja wytrzymałem tylko trzy minuty między jej ustami. Myślę o tym, jak ona i ja dzieliliśmy razem jedną wannę tego lata we Włoszech, zanim wszystko zaczęło się komplikować i zanim ten czarny atrament wsiąkł w skórę mojego ramienia. Jej ciało lśniło od wody i światła księżyca, a ona siedziała okrakiem na mnie w wannie, z twarzą obok mojej. Zamknąłem oczy, kiedy oparła się na mnie, i pomyślałem o innej parze ud…

Biorę głęboki oddech. Pansy pociera moje biodro i zdaję sobie sprawę, że jej usta już są na mnie. Przynajmniej staję się twardszy.

Niedługo to się skończy i może nawet dzisiaj zasnę.

Tak, to może być pomocne. Myślę o śnie. Myślę o nieustannym leżeniu w łóżku przez ostatnie kilka miesięcy i gapieniu się w sufit. Zaledwie kilka razy udało mi się sięgnąć dłonią pod piżamę i znaleźć wyzwolenie. Czuję, jak mój fiut znowu wsuwa się do jej ust i przypominam sobie ostatni raz, kiedy naprawdę narobiłem bałaganu w pościeli. Tamtej nocy sen był tak dobry.

Ukrywam to wszystko w swoim umyśle i skupiam się jedynie na rzeczach, które sprawiają, że staję się twardy. Rzeczach, które mnie rozpalają. Oczywiście, myślę o niej. Myślę o jej dłoniach na moich ramionach, o niej siedzącej na moich kolanach i jęczącej przy moim uchu. Myślę o tym, jak wygląda jej twarz, gdy dochodzi, i o tym, jak szybko mógłbym doprowadzić ją do szczytu, a potem, spędziłbym z nią następnych kilka godzin. Myślę o jej piersiach przy moich ustach, gdy sunę wargami w dół jej ciała, przytrzymując nieruchomo jej nogi i biodra, gdy muskam ją, smakuję i ssę, aż ona krzyczy, żebym pozwolił jej dojść…

Pansy zaczyna coraz szybciej poruszać głową, a ja otwieram oczy i widzę sufit, i zdaję sobie sprawę, że jestem w pełni twardy. I ona zapewne pewnie myśli, że podoba mi się to, co robi.

Może później zwymiotuję.

Ale myśl o utracie erekcji właśnie teraz… Pansy nigdy by mi nie wybaczyła.

Patrzę na nią, dostrzegając jej szerokie oczy obserwujące moją twarz. Zaciska usta wokół mojego penisa. Przeczesuję palcami jej cienkie kosmyki w podziękowaniu, a ona ssie coraz mocniej.

Myślę, że to całkiem miłe.

Jej usta ześlizgują się ze mnie i bierze głęboki oddech. 

— Zrelaksuj się, Draco — szepcze lekko ochrypłym głosem.

Pamiętam, jak pierwszy raz usłyszałem jej głos po tym, jak włożyłem jej do ust mojego fiuta. Natychmiast ją przeleciałem.

Znowu zamykam oczy, gdy mnie liże. Po prostu przez to przebrnij.

Znowu wsuwam się w usta Pansy, wyobrażając sobie jej usta. Wzdycham.

Pansy znowu robi… cokolwiek robiła wcześniej.

To jej usta widzę wokół główki mojego fiuta. Tak ślicznie mruga oczami, pytając, czy podoba mi się to, co robi.

— O tak — szepczę w pustkę.

Pansy mruczy coś wokół mnie.

Tylko, że to jej głos, stłumiony przez mojego fiuta. Jej głos usiłujący oznajmić mi poprawną odpowiedź na zadane pytanie; jej spółgłoski klikające we właściwy sposób, gdy opisuje, jak przechowywać druzgotka; jej perłowe zęby, gdy mówi mi, jak mam ją pieprzyć.

Dłoń u podstawy mnie również należy do niej, z krótkimi paznokciami i mocnym chwytem, ​​jakbym był piórem, a ona jest jeszcze gotowa do napisania egzaminu.

Włosy łaskoczą mnie w udo, gdy język ześlizguje się w dół, zapraszając mnie w głąb gardła. To jej loki tańczą wokół jej twarzy.

Jej włosy opadają z twarzy, gdy sięgam po nie.

Jej usta poruszają się wokół mnie, błagając, żebym doszedł.

Jej oddech na mojej skórze.

Hermiona.

Krzyczę, krztusząc się głosem, i spuszczam się jej do gardła, a ona połyka każdą kroplę, jakbym był dla niej cenny. Jakby chciała, żebym codziennie pieprzył ją w usta.

Pełen podniecenia dźwięk.

Leżę bezwładnie na łóżku.

Na kanapie.

To kanapa w Pokoju Wspólnym.

Otwieram oczy i patrzę w sufit, a cień szeptu odbija się od ścian jak latawiec, którego nie da się złapać na wietrze.

Wdycham ciężko świeże powietrze i czuję Pansy u moich stóp.

Słyszę, jak rzuca zaklęcie oczyszczające zęby.

Czuję jej ciało przy mojej łydce, napięte.

I nie wiem, czy rzeczywiście to powiedziałem. Nie wiem, co działo się podczas ostatnich dziesięciu minut poza tym, co było w moim umyśle.

Moje serce dudni i czuję ból w piersi, jakby chciało z niej wyskoczyć.

Potem Pansy chowa mojego penisa z powrotem do spodni, zapina guziki. Zapina moją koszulę. Kiedy dociera do samej góry, przechylam głowę, by na nią spojrzeć.

Na jej twarzy widać napięcie, ale uśmiecha się do mnie.

— Lepiej?

Przytakuję. Całuję ją.

I winię za to wszystko Bellę i jej bezwartościowe sztuczki. Tej nocy medytuję, znajdując pudełko, którego nie używałem od kilku tygodni.

***

Środa, 12 stycznia 2000

Liścik przemyka pod moimi drzwiami i ląduje na biurku. Od Dorothei.

Przybyli pan Wentworth i panna Granger.

Kładę ręce na biurku, powstrzymując się przed udaniem do jej biura. Chciałem zobaczyć jej reakcję na meble, ale nie chciałem tam na nią czekać, zbyt niecierpliwy…

Więc siedzę. Słyszę, jak Wentworth otwiera drzwi do swojego biura, zaczynając porządkować kilka rzeczy.

Siedzę przez kolejne pięć minut. Patrzę na zegar. Odliczam sekundy i wstaję, gdy wskazówka mija dwunastkę. Zapinam szaty i wychodzę z biura. Coś wpada mi w oko, zanim zdołam dotrzeć za daleko.

Tabliczka z nazwiskiem Blaise'a zniknęła z drzwi jego biura. Marszczę brwi. Skanuję wzrokiem przestrzeń i znajduję go stojącego w drzwiach gabinetu Granger. Po lewej stronie, w pustym pokoju, widzę kilka rzeczy Blaise'a i tabliczkę z jego nazwiskiem na drzwiach.

Wzdycham. Odwiedzam Wentwortha, ściskam mu rękę, częstuję herbatą.

Idę dookoła, przestając się uśmiechać do Dorothei.

I wreszcie udaję się do Blaise’a.

— Blaise.

Odwraca się z pyskatym spojrzeniem. 

— Mój władco — mówi. I mi się, kurwa, kłania.

— Kiedy zostaje ci przydzielone biuro, oczekuję, że w nim zostaniesz. — Celowo nie patrzę na Granger ze swojej pozycji w drzwiach.

Blaise posyła mi uśmieszek, który mówi wyraźnie, że on dokładnie wie, co robi. 

— Ale zdecydowanie wolę widoki z tej strony budynku.

— Jako Starszy Konsultant do spraw Marketingu i Public Relations potrzebuję cię bliżej mnie. Wynoś się z tego biura.

— Tak, panie Malfoy. — Pozdrawia mnie. Mruga do niej. I się wycofuje.

Patrzę, jak wchodzi do pustego biura z uśmieszkiem na ustach.

Odwracam się na pięcie, żeby odejść, ale jeszcze nic jej nie powiedziałem. Odwracam się więc ponownie, wychylam głowę zza drzwi i znajduję ją siedzącą przy biurku, wpatrującą się w swoje półki na książki.

— Dobry wieczór, Granger. — Mój głos chrypi.

— O tak, cześć.

Odsuwam się, zastanawiając się, czy powinienem powiedzieć coś więcej. Zapytać, czy podoba jej się nowe biuro. Zapytać, jak minął jej dzień. Zapytać, czy jest zadowolona.

Kręcę głową i wzruszam ramionami, wracając do swojego gabinetu, żeby przez następną godzinę krzywić się przy biurku.

***

Poniedziałek, 17 stycznia 2000

Otrzymuję około pięciu Wyjców dziennie, odkąd Skeeter wydrukowała artykuł z informacją, że Granger do mnie dołączy.

Dorothea, Melody i Carrie zaoferowały, że będę je dla mnie odfiltrowywać, żebym sam nie musiał tego robić, ale nie chcę, żeby usłyszały cokolwiek, co mogłoby mnie obciążyć.

Jednak po trzecim wyjcu otrzymanym tego ranka zdaję sobie sprawę, że może potrzebuję tortur, by przypomnieć sobie, że ona nie jest moja.

— … I TWOJA BRUDNA RODZINA, TRZYMAJCIE SIĘ Z DALA OD PANNY GRANGER. PRACOWAŁA TAK CIĘŻKO, ABY BYĆ ŹRÓDŁEM DOBRA NA TYM ŚWIECIE, A JA UCZYNIĘ MISJĄ SWEGO  ŻYCIA, BY CHRONIĆ TĘ DZIEWCZYNĘ…

Połowicznie oczekuję, że pod tym podpisana będzie M. McGonagall.

To ostatni z nich. Wstaję więc od biurka, gotów zrobić obchód. Pozostało jeszcze kilka godzin, zanim większość z pracowników się pojawi, ale jestem tu od szóstej i czuję się niespokojny.

Melody, błogosław ją, przybyła czterdzieści pięć minut wcześniej po prostu dlatego, że „pierwszy dzień jest taki ważny!” i wysyła mi notatkę za każdym razem, gdy ktoś wchodzi do biura.

Chwytam w dłoń list Quentina Margolisa, więc mam jakąś wymówkę, żeby odwiedzić Granger. Rozmawiam z Carrie, sprawdzam co u Mockridge’a.

Pukam we framugę jej drzwi. 

— Granger?

Próbuję utrzymać spokój, by wejść do środka i nagle widzę Blaise'a. Siedzącego na biurku. Jej biurku z drewna wiśniowego, które kosztowało prawie pięćset galeonów. On uśmiecha się do mnie.

Patrzę na nią. Układa książki na swoich półkach. Oboje czują się tu tak wygodnie.

— Quentin Margolis chce umówić się z nami na spotkanie w przyszłym tygodniu. Sam dostosuję swoją dyspozycyjność do jego wszelkich propozycji, więc proszę, odpowiedz mu i daj mi znać. — Bierze ode mnie list, a ja odwracam się do Blaise'a, kiedy ona go czyta. — Blaise, czy jesteś przygotowany na spotkanie z Dogberdem, które ma być dzisiaj po południu?

— Tak jest.

— Znakomicie. Zbierz swoje notatki. Spotkamy się w moim biurze za pięć minut. — Wypierdalaj stąd.

Blaise udaje ból serca i pyta: 

— Panie Malfoy, nie ufa mi pan?

Odpowiadam na wiele znaczeń tego pytania, kiedy mówię:

— Nie.

Blaise śmieje się i żegna z nią. Czekam, aż całkowicie zniknie, zanim odwrócę się do niej.

Wreszcie samej.

Zaczyna układać książki na swoich półkach, wypytując mnie o spotkanie Blaise'a. Korzystam z okazji, aby się zbliżyć.

Wskazuje na drzwi, przez które właśnie wyszedł Blaise. 

— Czy on jest dobry? Czy ma w ogóle pojęcie, co robi?

Uśmiecham się, część mnie jest zadowolona, ​​że ​​przejrzała go na wylot. Chociaż oczywiście, że właśnie tak zrobiła. 

— Niestety, jest najlepszy.

— Cieszę się, że jest wart wysiłku — mówi.

Patrzy na mnie, kładąc książki na półce. I to jakby była niemal w domu, wijąc sobie wygodne gniazdko. I sposób, w jaki ja ją tutaj przyjmuję.

— Podoba ci się twoje biuro?

Odwraca się twarzą do mnie. 

— Jest wspaniałe — odpowiada. I widzę, że naprawdę ma to na myśli.

Czy można dawać napiwki dekoratorom biur?

— To dobrze.

Jej oczy migoczą przez chwilę i czuję, że mogę udawać, że będzie to takie proste. Że będę mógł tak na nią patrzeć na zawsze. Że mi na to pozwoli.

Ona pierwsza odwraca wzrok. Wyciąga kolejne przedmioty z pudełka stojącego na biurku i słyszę, jak mnie o coś pyta, ale moje oczy są utkwione w kartce papieru.

Formularz Ujawnienia Związku.

Mrugam, widząc tam imię Blaise'a. I puste miejsce na podpis drugiej osoby. I nie umiem rozgryźć, co ta kartka robi tutaj, na jej biurku, dopóki świadomość mnie nie zaskakuje. Stoję tam z tępym wzrokiem, a mój mózg nadrabia zaległości.

Pytała o spotkanie.

— Eee, tak. Tak naprawdę to tylko spotkanie i powitanie. — Pociągam za guziki, czując się, jakby moje ubrania były zbyt ciasne, i mówię: — Do zobaczenia o dziewiątej.

Wracam do mojego gabinetu.

Blaise jest już w środku i leży na kanapie z notatkami na piersi.

— Więc Dogberd będzie chciał czegoś w rodzaju umowy o zakazie konkurencji — mówi. — Nie chce, żebyśmy reprezentowali inne drużyny, które z nimi rywalizują, ale zamierzam argumentować za tym zakazem tylko w lidze brytyjskiej i irlandzkiej.

Słucham. Odwracam się do biurka. On brnie w to dalej, trajkocząc, wymieniając swoje sugestie i wnioski. Obserwuję go, jak mówi. Jego długie palce i pełne usta.

Kręcę głową, by rozprostować kark.

— …może być lekką przeszkodą, ale zamierzam to wynegocjować, kiedy już tam dotrzemy…

W swojej głowie przeglądam Umowę Miłosną. Blaise nawet nie przyszedł mi na myśl. Nie sądziłem, że…

Myślałem, że wie.

— …pełne roboty…

Myślałem, że on rozumie, jak mnie to złamie.

— Draco?

Odrywam wzrok od podłogi. W pewnym momencie usiadł.

— Draco?

— Chcesz jej?

To jest głupie. Bezcelowe i nieprzyjemne, i nie chcę się na tym skupiać.

Blaise mruga, patrząc na mnie. 

— Kogo?

Moje oczy zwężają się na niego, a na skraju pola widzenia pojawiają się czarne plamy. 

— Granger — chichocze. 

— A kto nie?

Odwracam się. Wracam do biurka. Moje ubrania są za ciasne.

Poradzę sobie z tym. To nieoczekiwane, ale nie nieprawdopodobne.

— Draco?

Najgorsze, co może się przydarzyć, to patrzenie, jak witają się rano. Jego dłoń na jej talii, kiedy będzie podawać jej kawę. Będzie musiał wiedzieć, jak właściwie ją dla niej zrobić. Chyba mogę mu powiedzieć, jak…

— Coś nie tak?

Jeśli zaczną okazywać sobie uczucia publicznie w biurze, mogę poprosić Hartforda, żeby się tym zajął. W pracy nie wolno okazywać sobie uczuć, to nieprofesjonalne i tak dalej. Po prostu musiałabym zatwierdzać ich wspólne urlopy, wiedząc, że spędzą je razem.

— Draco, nie miałem na myśli…

Chyba że to coś innego. Chyba że to tylko kwestia tego, żeby wślizgnął się do niej jako pierwszy. Słuchając jej jęków.

Czuję rękę na swoim ramieniu i obracam się, odpychając go od siebie. Cofa się potykając, uderzając w ścianę, a ja nic nie widzę. Te cholerne czarne plamy…

Mrugam i czuję wilgoć na policzkach.

Blaise wpatruje się we mnie szeroko otwartymi oczami i z rękami podniesionymi do góry. 

— To był żart, Draco. Nie ganiam za nią.

Nie rozumiem w pełni jego słów, jestem zbyt skupiony na tym, dlaczego, kurwa, płaczę, i przykładam dłonie do oczu.

— To był żart. — Znowu czuję jego ręce na moich ramionach i nie chcę ich tam. — Musisz chyba widzieć, jak bardzo cię pragnie, Draco.

Oddycham drżąco. 

— To jest cholernie głupie — mamroczę w dłonie.

— Myślałem, że sprawy między wami są dość jasne — mówi. — Na balkonie wyglądało to jak…

— Mogło być, kurwa, ale mój wariat, najlepszy przyjaciel, przerwał nam trzydzieści sekund za wcześnie.

Blaise chichocze. 

— Gdybyś przegapił swoją przemowę, nie byłbyś w stanie przelecieć jej wzrokiem z drugiego końca pokoju.

Śmieję się. Kończę ocierać twarz. On się cofa.

— Nie musisz się o mnie martwić — mówi, a ja nie mogę spojrzeć mu w oczy, więc wpatruję się w guziki jego kamizelki. — Ale zamierzam ostro wyruchać Melody, więc będziesz musiał trochę przymknąć na to oko w tej całej sprawie z „Umową Miłosną”.

Marszczę na niego brwi. Uśmiecha się. Mówię: 

— Dafne chce, żebyś do niej wrócił. Zawsze mógłbyś się na tym skupić.

Uśmiech znika z jego ust, gdy mówi: 

— Nie wszyscy możemy czekać tak cierpliwie jak ty.

Czuję, że w końcu wraca mi oddech. Wyczarowuję lustro i widzę, że moja twarz wciąż jest mokra. Co za bzdury. Ręka mi się trzęsie, kiedy lustro znika.

— Myślałem, że jesteś lepiej przygotowany na dzisiejszy dzień — mówi. — Myślałem, że jesteś gotowy.

Wpatruję się w swoje biurko. 

— Ja też.

— Czy chcesz, żebym spróbował?

Unoszę na niego brew. 

— Czy poprawiłeś się w ciągu ostatnich dwóch lat?

— Prawdopodobnie nie.

Wzruszam ramionami i odwracam się do niego. Koncentruję się na linii cegieł, podczas gdy on wyciąga różdżkę.

— Legilimens.

Nie wiem, jak długo napiera na mój umysł, ale w końcu odsuwa się, a kropelki potu błyszczą mu na czole.

— Zimno tam — mówi.

Przytakuję. 

— Dobrze.

Marszczy brwi.

Udajemy się do sali konferencyjnej. Granger wchodzi z Walterem tuż przed rozpoczęciem spotkania i staram się nie patrzeć na nią, gdy próbuje znaleźć swoje miejsce.

Witam wszystkich. Proszę, żeby się przedstawili, a kiedy Granger wstaje, uśmiecham się i ona wygłasza przemówienie. Rumieni się, kiedy zdaje sobie sprawę, że nikt inny nie przedstawia się monologiem, więc uśmiecham się do niej, dopóki Blaise nie kopie mnie pod stołem w łydkę.

Prowadzę spotkanie Starszych Konsultantów, wyjaśniając finanse bez patrzenia na nią, odpowiadając na pytania Mockridge’a bez skupiania się na jej nieustannie wiercących się rękach.

Wspominam o Proroku, dobrze pamiętając o mojej roli w szaradzie Pansy, a kiedy spotkanie się kończy, zabieram ją z powrotem do jej biura, mówiąc, że czeka na nią jej spotkanie z dziesiątej rano.

Ona natychmiast przechodzi do działania, zadając pytania, żądając wyjaśnień.

— Uspokój się, Granger — mówię. — To tylko wizyta wstępna.

Otwieram drzwi i patrzę, jak zastyga w miejscu, kiedy Pansy do niej podchodzi. Rzucam Pansy spojrzenie mówiące „Proszę, nie wykończ jej” i zamykam drzwi.

Kiedy wracam do swojego gabinetu, znajduję tam jeszcze pięć Wyjców. Przesuwam dłońmi po twarzy, wyciszam pokój i siadam.

Otwieram pierwszy.

— DRACO MALFOY JEST BOGIEM WŚRÓD MĘŻCZYZN. MA WŁOSY NICZYM ADONIS. — Piskliwy głos Blaise'a atakuje moje uszy. Wpatruję się w czerwoną kopertę, która zmienia się w popiół.

Otwieram następny.

— DRACO MALFOY TO JEDYNYM MĘŻCZYZNA, DLA KTÓREGO ZOSTAŁBYM GEJEM.

Pocieram twarz i otwieram następny.

— LUBIĘ JEGO RĘCE.

***

Poniedziałek, 13 października 1997

Spacer korytarzami Hogwartu to teraz zupełnie inne doświadczenie. Nie potrzebuję już Crabbe'a i Goyle'a za swoimi plecami, aby zmuszać pierwszoroczniaków do zejścia mi z drogi. Jestem młodym Śmierciożercą. Współwinnym śmierci Albusa Dumbledore'a.

Ale korytarze nie są takie same. Szepty nie są takimi, jakie chciałbym słyszeć. Światło zgasło we wszystkich, bo Potter nie wrócił. A we mnie, bo ona nie wróciła.

Skręcam za róg i ruszam w stronę dormitoriów Slytherinu, kiedy słyszę: 

— Panie Malfoy! W samą porę!

Zatrzymuję się, biorę głęboki oddech, przybieram twardą maskę i odwracam się, by zobaczyć uśmiechającego się do mnie Amycusa Carrowa.

— Profesor Carrow. — Chowam ręce za plecami, kiedy czuję, że drżą. — Przepraszam, że chodzę tu tak blisko godziny policyjnej.

On macha ręką. 

— Och, nie martw się tym. Tak właściwie, to jesteś mi potrzebny.

Wskazuje, żebym podążał za nim. Wchodzę za nim do klasy Czarnej Magii i dostrzegam Neville'a Longbottoma, Hannę Abbott i Lunę Lovegood po drugiej stronie pokoju, bez różdżek. Po mojej prawej stoi Blaise z Astorią Greengrass i Harperem.

Longbottom prycha. Ma podbite oko, a opuchlizna wydaje się nigdy nie znikać. Blaise przesuwa się i odwraca ode mnie wzrok. Od tamtego dnia nie jest już taki przyjacielski. Od momentu, gdy zobaczył Mroczny Znak na moim ramieniu.

— Cześć, Draco — mówi Lovegood, jakbyśmy spotkali się na wspólną herbatę.

— Mamy małe korepetycje po godzinach — mówi Amycus z błyszczącymi zębami. — Tych troje — wskazuje na Longbottoma, Abbott i Lovegood — zostało złapanych, gdy wędrowali po szkole zbyt blisko godziny policyjnej. A jak wiecie, Longbottom i Lovegood próbowali włamać się do biura dyrektora w zeszłym tygodniu…

— Zakończyliśmy już nasze szlabany — warczy Longbottom. — Snape wysłał nas do lasu…

— Silencio.

Głos Longbottoma znika. Czuję ciszę aż w kościach.

— Więc — kontynuuje Amycus — pan Zabini, panna Greengrass i pan Harper pomagają mi w szlabanie, przypominając sobie materiał przerobiony na zajęciach w tym tygodniu. Nie wszystkim udało się sukcesywnie zdać test na zajęciach z pająkiem.

Klątwa Cruciatus.

Moje oczy rzucają się ku trójce Ślizgonów. Dolna warga Astorii drży.

— Za to pan Malfoy… — Amycus chodzi po pokoju zataczając szerokie kręgi. — Na wczorajszej lekcji całkiem się pan wykazał.

Pozwalam moim oczom dryfować po ścianach, mając nadzieję…

Widzę portret dojarki zatrzymującej się nad strumieniem. Kobieta ociera pot z czoła i patrzy na mnie. Patrzę jej w oczy, a ona kiwa głową, po czym odstawia wiadra i rusza w dół rzeki, znikając z portretu.

— Moja ciocia mnie uczyła — odpowiadam leniwie. Myślę o myszach w naszych lochach; o sposobie, w jaki piszczały. Skrzat domowy, Boppy, który zawsze pozwalał mi wymykać się w nocy, kiedy byłem mały – o tym jak płakał nad samym sobą. A potem Rowle. Na nim akurat chciałbym to powtórzyć.

Mrugam, oczyszczam umysł i spoglądam na troje zatrzymanych. Lovegood wpatruje się w obraz dojarki, odwracając na mnie wzrok i przywdziewając miły uśmiech.

— Może mógłbyś zrobić nam małą demonstrację.

Patrzę na Carrowa. Zęby błyszczą mu w ustach.

— Oczywiście, profesorze.

Wyciągam różdżkę, najpierw zwracając się w stronę Longbottoma. Przeszłość wiele mi ułatwia. Skupiam się na czubku mojej różdżki, a mroczny dym wije się we mnie.

— Crucio.

Chłopak zgina się wpół. Zaklęcie wyciszające to błogosławieństwo. Ale jego usta są tak szeroko otwarte.

Puszczam go. Opada na podłogę.

Zwracam się do Carrowa. 

— Co w tym trudnego?

Mężczyzna rechocze. Astoria wygląda blado.

Carrow wskazuje na pozostałą dwójkę. Hanna Abbott jest następna. Prawie jej nie znam. Cicha, nigdy nie wzbudzała niczyjego zainteresowania. Ona też krzyczy. Tym razem już dźwięcznie. Kątem oka widzę, jak Blaise się odwraca.

Kwas zżera moje wnętrzności, moje organy gniją. Emocje suną do mojego gardła, kierując się prosto do umysłu, gdzie zamykam to wszystko.

Puszczam Abbott, a ona trzęsie się i jęczy.

Zwracam się ku Lovegood. Ona uśmiecha się do mnie. Ręka mi się trzęsie i zanim Carrow to dostrzega, ruszam nadgarstkiem, uciszając Abbott. Jakbym właśnie to chciał zrobić.

Kręcę głową, czuję się pusty. Unoszę różdżkę w stronę Lovegood. Skupiam się na końcówce pełnej elektryczności.

Jej blade oczy błyszczą, wpatrzone we mnie. I zastanawiam się, dlaczego się nie boi.

— W porządku, Draco.

Mrugam. Lovegood naprawdę to powiedziała. Jakby dawała mi pozwolenie. Jakbym o nie prosił.

Drzwi otwierają się z głośnym trzaskiem i Severus wpada do środka. Rozgląda się szybko po pokoju i widzę, że dojarka znów przesiaduje nad swoim strumieniem.

— Profesorze Carrow — syczy Severus. — Co się tu dzieje?

— Szlaban, dyrektorze. — Carrow uśmiecha się, jakby miał otrzymać smakołyk. — Złapałem tych troje wędrujących po godzinie policyjnej. Pomyślałem, że to dobra okazja do dania innym szansy na praktykę Klątwy Cruciatus.

Severus unosi brew. 

— Trochę ekstremalne, jak na naruszenie godziny policyjnej, nie sądzisz, profesorze? Co im zrobimy, kiedy popełnią poważniejsze przewinienie?

Carrow śmieje się. Jakby on i Severus dzielili jakiś prywatny żart.

Severus spogląda na pokój. 

— Do łóżek.

Luna pomaga Hannie wstać z ziemi. Harper wybiega za drzwi. Blaise ściska dłoń Astorii. Ja zostaję. Wiem, że mam zostać.

— Profesorze Carrow, proszę odprowadzić pana Longbottoma i pannę Lovegood z powrotem do ich wież. Panno Greengrass, proszę dopilnować, aby panna Abbott trafiła prosto do swojego dormitorium. Panie Zabini. Proszę zostać.

Blaise marszczy brwi na Snape'a. Carrow chwyta Longbottoma za kołnierz i wyciąga go z sali. Widzę, jak Astoria przerzuca rękę Hanny przez swoje ramię, a gdy tylko wychodzą za drzwi, znikają nam z oczu.

Drzwi się zamykają. Blaise krzywi się na mnie. Jakbym poraził go prądem. Po śmierci Dumbledore’a przestał zadawać mi pytania dotyczące Czarnego Pana. Przestał mi zazdrościć.

Czuję, jak wszystko we mnie bulgocze, niczym wrzący kociołek. Wstrętna mikstura, gęsta i lepka. Nadal słyszę w uszach krzyk Abbott. I może ją znam. Może ona i ja byliśmy partnerami na Zaklęciach na trzecim roku. Myślę, że w tym roku nawet dała mi walentynkę.

Severus rozmawia z Blaise’em. Odwracam się, chwieję, a kwas wylewa się ze mnie, rozpryskując się na kamiennej podłodze, wrząc i wirując w płucach, aż nie mogę oddychać. Wciągam powietrze, drżąc.

Czuję dłoń Severusa na swoim ramieniu. Moje wymiociny znikają. Mówi do mnie niskim głosem. Tak niskim, że nie słyszę nic przez te krzyki. Wydaje mi się, że teraz słyszę też krzyk Longbottoma.

Znowu wymiotuję, teraz na kolanach. Kiedy wszystko już ze mnie wypłynie, prostuję się gwałtownie, a Severus trzyma moją twarz, zatapiając się głęboko w moim umyśle, oglądając wspomnienie, fizycznie je odpychając.

Wszystko się kurczy.

I szuka jej. Znajduje szkatułkę na biżuterię i potrząsa nią, ale wypada z niej tylko kilka płytkich myśli, niczym drobne błyskotki.

Opuszcza mój umysł, uwalniając mnie z uścisku, a ja potykam się, bo jego ręce nie są już na mojej twarzy.

Wyczarowuje szklankę wody, a ja wypijam to wszystko, ciecz spływa mi po brodzie.

— Panie Zabini — mówi Severus. Zapomniałem, że Blaise cały czas tam był. I teraz on to wszystko widzi. — Proszę odprowadzić pana Malfoya z powrotem do lochów.

Severus wymyka się z pokoju. Kiedy w końcu jestem w stanie napotkać spojrzenie Blaise'a, jest popielaty, a jego oczy są mokre. Krzyżuje ramiona na piersi, jakby ochronnie.

— Co to było? Co on zrobił?

Mrugam, a obraz dwoi mi się w oczach. 

— Kto?

— Snape. Kiedy… wymiotowałeś, a on cię uzdrowił.

Marszczę na niego brwi. 

— On mnie nie uzdrowił. To była Legilimencja. — A potem dodaję: — Jestem Oklumenem. — Jakby to wszystko wyjaśniało.

— Od kiedy? — syczy.

Wpatruję się w niego, próbując dowiedzieć się, czy kryje się w nim jakieś niebezpieczeństwo. 

— Od piątego roku. Szkolił mnie.

Blaise przygląda mi się, jakbym mu właśnie oznajmił, że ​​jestem wilkołakiem.

Otwiera przede mną drzwi i ruszamy z powrotem. Wręcza mi tabliczkę czekolady, kiedy po raz drugi zatrzymujemy się na odpoczynek. Podobnie jak ja, Blaise nie ma Patronusa, który mógłby powstrzymać dementorów przed prześladowaniem go.

Słucham naszych kroków i zastanawiam się, dlaczego Severus kazał mu zostać. Czy był zbyt zajęty, by móc odprowadzić mnie osobiście?

Kiedy docieramy do Pokoju Wspólnego, wszystkie oczy zwracają się na nas. Harper rozmawia szybko z Dafne i Pansy. I nagle cichną.

— Czy to prawda? — Vincent kroczy ku nam ociężale, a w jego oku pojawia się błysk. — Czy rzuciłeś Crucio na innego ucznia? — Uśmiecha się. Jest jedynym oprócz mnie, który zdołał przekląć pająka podczas wczorajszej próby w klasie.

— Tak, chcesz zobaczyć? — Warczę na niego. Odsuwa się ode mnie.

Dafne podchodzi do nas. 

— Gdzie jest Astoria? — żąda.

— Powinna być… — próbuje Blaise.

Dafne mnie popycha. 

— Trzymaj się od niej z daleka, Draco. Nie chcę, żeby uczyła się od ciebie czegokolwiek. Nigdy więcej korepetycji…

Blaise podchodzi do niej, przyciskając rękę do jej biodra. 

— To nie tak…

Znowu mnie popycha, a ja skupiam się tylko na dostaniu się do łóżka. 

— Harper mówi, że umiesz to zrobić bez mrugnięcia okiem. Mówi, że to dla ciebie naturalne. — Dyszy ciężko, a ja patrzę, jak Pansy stoi w kącie, odwracając wzrok. — Astoria nie jest taka jak ty, Draco. Jesteś chory. Zbyt długo bratałeś się ze swoimi kumplami Śmierciożercami i teraz jesteś taki jak oni…

— Odpierdol się! — warczy Blaise. Patrzę, jak odpycha swoją dziewczynę i prowadzi mnie do schodów, do dormitorium, z ręką na moim ramieniu.

Zamyka drzwi. Zdejmuję buty i zaczynam szykować się do łóżka.

— Wszystko w porządku?

Odwracam się, a on mnie obserwuje.

Blaise oczekuje, że będę zły. Poczuję się zdradzony. Poczuję się zdenerwowany. Poczuję to wszystko.

— Pewnie.

Biorę zimny prysznic. Wszystkie moje prysznice są zimne. Kiedy wracam do sypialni, widzę, że Blaise przyniósł mi resztki z kolacji. Siada ze mną na łóżku, gdy skubię jedzenie.

— Przed kim ukrywasz swoje sekrety? — pyta, kiedy mam już dość.

Patrzę na niego. Jest zbyt blisko tego wszystkiego. On już dobrze wie, o ile moje podejrzenia były słuszne przez ostatnie trzy lata. Jednak kto może wiedzieć, gdzie skończy, gdy wybuchnie wojna.

— Przed tobą — mówię. — Na trzecim roku zacząłem miewać o tobie sny erotyczne. Snape pomagał mi kontrolować moje pragnienia. — Unoszę na niego brwi.

Uśmiecha się. 

— Wiedziałem.

Mruga do mnie.

I kiedy otwiera ze mną czasopismo o Quidditchu, mówiąc o Irlandczykach, uświadamiam sobie, dlaczego Snape kazał mu zostać. Dla mnie.


3 komentarze:

  1. Wow, końcówka była mocna. Ale to tylko pokazuje, jak wspaniała jest przyjaźń między Draco a Blaisem. Ok, te żarty Blaise’a są takie trochę mało śmieszne, bo dręczy przy tym Draco i to w ten mało przyjemny sposób. Przecież nasz blondynek nie wie, co tak naprawdę Hermiona do niego czuje, czy odwzajemnia jego uczucia. Tak, wiemy już, że wszyscy dookoła zdają sobie sprawę z tego, że Hermiona i Draco są w sobie zakochani, ale sama zainteresowana dwójka jeszcze tego nie ogarnęła, więc takie dręczenie przyjaciela jest mocno nie na miejscu. Chłopak mało zawału nie dostał, że jego najlepszy kumpel mu chce odbić jego ukochaną, a on ma jeszcze na to patrzeć i to w swojej firmie, do której ściagnął obydwojga. No to by był najprawdziwszy koszmar. Ciesze się, że Snape poprosił wtedy Diabła, żeby został. Gdyby nie to, ta przyjaźń mogłaby wyglądać teraz zupełnie inaczej. Blaise jest wesołkiem i wydaje się być kompletnie beztroski, ale temat przyjaźni z Draco jak widać traktuje bardzo poważnie. Nie zostawił go w potrzebie, choć nie spodobało mu się, że jego przyjaciel obrał taką ścieżkę. Za to Draco jest taki słodki jeśli chodzi o Hermionę ❤️ Urządził jej gabinet tak, by czuła się jak najbardziej komfortowo. Zadbał, żeby nowe miejsce pracy przypominało jej o miejscu, które kojarzyć jej się będzie z domem. W dodatku te uśmiechy, jak ona na tym spotkaniu wyskoczyła z tą przemową podczas przedstawiania się. No jak taki typowy nastolatek, który przeżywa szczenięcą miłość xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach, Pansy. Serce mi się kraja na samą myśl o tym, jakim uczuciem musi darzyć Draco i jak musi być jej ciężko być dla niego dobrą przyjaciółką wiedząc, że cały jego umysł i serce wypełnia inna kobieta. Nie mniej jestem zachwycona klasą, z jaką do tego podchodzi i tym bardziej się cieszę na jej przyszłe sukcesy jako projektantki. Ta scena erotyczna złamała mi serce, tak mi jej było żal! Wiem, że jest wredną małpą, ale zasługuje na kogoś, kto będzie ją kochał za to, że potrafi być tak zupełnie inna! Za to Blaise... Taka jestem wdzięczna na pokazanie tych okruchów wspomnień, które dały nam pełen obraz ich przyjaźni. Wspaniały Zabini, jak go nie kochać? Tymi Wyjcami rozwalił mi głowę, nie mogłam przestać się śmiać, przysięgam XD A potem już całkiem poległam na samym końcu, chociaż początek ostatniego wspomnienia sprawił, że prawie zemdlałam ze stresu ;)
    Gabinet Hermiony - ile ja bym dała, żeby takie mieć! Cudo! Zgadzam się z Draco, napiwek dla dekoratora powinien zostać przyznany ;D A już na pewno podwójny za zwątpienie w Puchona! Nieładnie, panie Malfoy, nieładnie... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Draco przeszedł tyle, że moja głowa tego nie ogarnia. Chciał przetrwać, chciał żeby ona przetrwała, miał swój cel, kim by się stał beż niej?

    OdpowiedzUsuń