Środa, 8 grudnia 1999

Jadę na Poziom 6, by podrzucić prośbę o świstokliki do Robardsa, kiedy spotykam ją w windzie.

Czuję, że mimowolnie się uśmiecham, zanim w ogóle jestem w stanie to powstrzymać.

— Granger.

Ona mamrocze pod nosem ciche „cześć”, jej oczy odwracają się ode mnie jak u poddenerwowanego dziecka. Jesteśmy sami w windzie i nie zawracam sobie głowy zachowaniem dystansu. Nasze ciała stykają się lekko, gdy winda startuje.

— Dostałem odpowiedź od Quentina Margolisa — mówię i to przykuwa jej uwagę. Odwraca się ku mnie z błyszczącymi oczami.

— I?

— Zgodził się spotkać ze mną w przyszłym tygodniu.

Na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. 

— To wspaniale! Ja… cieszę się twoim szczęściem.

I znowu wyobrażam sobie ten wyraz na jej twarzy towarzyszący każdemu jej sukcesowi, każdemu podpisanemu kontraktowi i każdej wygranej z Wizengamotem.

— Nawet nie wiem, jak ci dziękować, Granger. — Pozwalam moim oczom spocząć na jej twarzy, chłonę każdy jej cal. Winda zwalnia na Poziomie 5, a ja szybko odrywam od niej wzrok.

— Po prostu cieszę się, że mnie o to poprosiłeś. Jestem pod wrażeniem całej propozycji.

Zastanawiam się, czy teraz jest dobry moment, bym ją o to zapytał. Co się stanie, jeśli powiem: Wiesz, Granger, byłabyś cennym nabytkiem Malfoy Consulting. Razem moglibyśmy naprawdę zmieniać świat.

Granger, czy naprawdę chcesz pracować w Departamencie Przestrzegania Prawa?

Powiedz mi, czego chcesz, a ja ci to dam.

Do windy wchodzi korpulentny mężczyzna w żółtym garniturze. Muszę wszystko jeszcze trochę dopracować, zanim z nią o tym porozmawiam.

— Słyszałem, że w piątek wieczorem jest dla mnie w pubie jakieś przyjęcie. — Krzywię się i patrzę na nią.

— Naprawdę? — Unosi brwi. — Może to z okazji świętowania twojego odejścia.

— To musi być to.

Chciałbym, żeby było tak przez cały czas. Ten swobodny flirt, gdy nasze biodra stykają się ze sobą w tych ciasnych przestrzeniach, czekam, aż jej oczy pociemnieją.

Patrzę w dół, ale czuję na sobie jej wzrok. Winda zwalnia na Poziomie 4, kiedy podnoszę głowę i na nią spoglądam. Ona przełyka i odwraca twarz. Odgarnia loka do tyłu i mówi: 

— Miłego dnia, Malfoy.

Kiwam głową, gdy wybiega z windy. Uśmiecham się do swoich butów.

W piątek Katie Bell, Potter, Goldstein i ja udajemy się do tego samego pubu, do którego poszliśmy za pierwszym razem. Tego samego, gdzie Granger trochę się upiła i pozwoliła mi ze sobą porozmawiać; pozwoliła mi na siebie spojrzeć. Tego, w którym nazwałem ją złotą.

Potter stawia pierwszą kolejkę, a ja szybko wychylam Ognistą Whisky, rozkoszując się uczuciem palenia w przełyku.

Robards wpada, dziękując mi za cały spędzony z nimi czas i wiedzę, którą się z nim podzieliłem, i prawie przypominam mu, że było to przecież nakazane mi przez sąd, ale tylko ściskam jego dłoń.

Pojawia się kilku Aurorów, którzy nie sprawiali mi żadnych kłopotów w biurze. Wychylam drugą porcję Ognistej Whisky, uważnie obserwując drzwi.

Poproszę ją, żeby porozmawiała ze mną o grupie konsultingowej, może potem wspomnę o możliwości pracy z olbrzymami, bo przetrzeć sobie ścieżkę do kwestii pięcioletnich planów dotyczących kwestii skrzatów domowych. Powiem jej, że szukam kogoś, od kogo mógłbym czerpać pomysły i dowiem się, czy byłoby w porządku, gdybym raz na jakiś czas zaprosił ją na lunch. I może dodałbym, że planuję stworzyć cały pion odnośnie praw magicznych stworzeń, i zapytałbym czy zna ona kogoś, kto mógłby być tym zainteresowany.

Zbliża się siódma i kilka osób zaczyna się zbierać, by móc zrealizować swoje inne piątkowe plany. Goldstein stawia mi kolejnego drinka. Gość najwyraźniej zamierza jeszcze zostać. Znowu spoglądam w stronę drzwi.

— Jest chora.

Unoszę głowę i widzę, że Katie Bell mnie obserwuje.

— Słucham?

— Hermiona wyszła dzisiaj z pracy wcześniej. Chora.

Czuję zimny ​​ciężar w żołądku. 

— Och. Mam nadzieję, że szybko poczuje się lepiej.

— Powinnam była ci powiedzieć wcześniej — mówi Katie, spoglądając na mnie znad szklanki z wodą. — Żebyś na nią tyle nie czekał.

Utrzymuję na niej swój wzrok. Myślę o tym, żeby temu zaprzeczyć. Albo zakpić z niej. Albo wymyślić coś dziwacznego. Albo odwrócić kota ogonem, mówiąc coś w stylu: Ale wasza obecność jest nawet milsza. Oczywiście z firmowym mrugnięciem.

Ale przecież osobiście przekląłem ją trzy lata temu niezwykle potężną czarną magią. Postanawiam więc pozwolić jej przejrzeć mnie na wylot.

Dopiero następnego ranka do mnie dociera, że ​​Granger opuściła moje przyjęcie. Przyjęcie pożegnalne, na które tak nalegała. Przyjęcie, które sama dla mnie zaplanowała.

***

Czwartek, 25 sierpnia 1994

— Lepiej szybko stąd zmykaj. Chyba nie chcesz, żeby ją złapali, prawda?

Unoszę brodę w stronę Granger, a ona odwraca się dokładnie tak, bym mógł zobaczyć błysk strachu w jej oczach. Z głębi kempingu dobiega ich potężny huk zaklęcia. Zza namiotów widać błysk zieleni.

Potter i Weasley podskakują, ale ona skupia swój wzrok na mnie. 

— A co to ma niby znaczyć?

Cóż, dziękuję, że pytasz.

— Granger, oni wyszukują mugoli — odpowiadam protekcjonalnie. Przewracam oczami. — Chcesz pokazać w powietrzu swoje galoty? Bo jeśli tak, to poczekaj chwilę… chyba właśnie idą w tę stronę… będziemy mieć z ciebie niezły ubaw.

Ona krzyżuje ramiona na piersi i mocno naciąga płaszcz, a ja zastanawiam się, co kryje się za całą tą otoczką pruderii. Patrzę na nią od góry do dołu, żeby poczuła się nieswojo.

— Hermiona jest czarownicą — syczy do mnie Potter.

— Jak uważasz, Potter — mówię, odrywając wzrok od łydek Granger i opierając się się plecami o pień drzewa. — Jeśli sądzisz, że nie złapią twojej szlamy, to zostań tu i sam się przekonaj.

Weasley próbuje się wtrącić. Próbuje jej bronić, ale jest bezużyteczny. Ona staje przed nim i patrzy na mnie. Odwzajemniam to spojrzenie z uśmiechem na ustach.

Kolejna głośna eksplozja, tym razem bliżej. Cała ich trójka podskakuje i obraca się. Ale nie widzą, że ja też się wzdrygam. Jednak szybko odprężam się, gdy coraz wyraźniejsze krzyki ludzi dobiegają zza pobliskiej linii drzew.

— Łatwo się przestraszyć, co nie? — mówię. — Jak sadzę, twój tatuś kazał się wam wszystkim schować, co? — pytam Weasleya. — Co on tam kombinuje... próbuje ratować mugoli?

— Gdzie są twoi rodzice? — Potter warczy na mnie. — Pewnie tam w tych maskach, co?

Odwracam się do niego z miłym uśmiechem. 

— Cóż… nawet gdyby tak było, to raczej bym ci tego nie powiedział, prawda, Potter?

— Och, zostaw go — mówi Granger. — Chodźmy i znajdźmy resztę. — Rzuca mi ostre spojrzenie.

Pozwalam im przejść obok, aż decyduję się krzyknąć za nimi: 

— Tylko trzymaj nisko tę swoją wielką, krzaczastą głowę, Granger.

Widzę, jak kręgosłup Granger się prostuje, po czym chwyta ona Weasleya za kark, aby powstrzymać go przed ruszeniem na mnie. Uśmiecham się pod nosem i obserwuję ogień ponad drzewami, zastanawiając się, jakie majtki nosi Granger.

Prawdopodobnie bawełniane, takie bez wyrazu. Zwyczajne.

Raz widziałem, jak Tracey Davis przebiera się po tym, jak wylała na siebie eliksir na zajęciach. Fioletowa koronka. Praktycznie skrawek materiału.

Blaise przemycił do dormitorium świerszczyki, więc wiem, że istnieje kilka rodzajów majtek i staników.

Ale Granger... prawdopodobnie nosi blade i stonowane kolory, może sportowy stanik.

Patrzę, jak namiot eksploduje.

***

Środa, 15 grudnia 1999

Quentin Margolis pozwolił mi mówić przez całe pół godziny. On sam nie powiedział ani słowa. Splótł palce pod brodą. Stoję na skraju Lasu Północnego, siedzę na pieprzonej kłodzie i próbuję zrobić na nim dobre wrażenie.

Staram się podsumować moją prezentację. Kiedy kończę, on wpatruje się we mnie i mówi: 

— Myślałem, że panna Granger będzie z tobą.

Mrugam, patrząc na niego. 

— Jest moją współpracowniczką, ale nie pracuje bezpośrednio nad tą sprawą.

On kiwa głową. Siada z powrotem.

— Rozważę to, panie Malfoy. Nie sądzę, by było nam to potrzebne, ale omówię to z resztą. — Wstaje, a ja staram się ukryć rozczarowanie. Wyciągam rękę, żeby wymienić uścisk, ale on tylko na nią patrzy. — Gdyby panna Granger pracowała bezpośrednio nad tą sprawą, byłbym bardziej skłonny.

Odchodzi, nie zaszczycając mnie nawet uściskiem dłoni.

***

Piątek, 17 grudnia 1999

Siadam z Mockridge’em, każę mu spojrzeć na finanse. On pyta mnie, czy naprawdę czuję się komfortowo, inwestując cały mój spadek w ten projekt, a ja to potwierdzam.

— Myślę o stworzeniu działu Relacji Nie-Czarodziejskich — mówię pod koniec spotkania.

Unosi brwi. 

— Skrzaty domowe? Gobliny?

— Wilkołaki.

Ponownie otwiera teczkę. Zaciska usta na kilka minut, kalkulując coś w głowie.

— W jakim celu? — pyta w końcu, patrząc na mnie i zdejmując okulary.

— Rozgłos — mówię. To nie kłamstwo. To po prostu niepełna prawda.

Kiwa głową. 

— Tak, widzę, jak miałoby to pomóc, ale… — Przewraca stronę, sunąc palcem po przewidywanych dochodach. — Kto by za to płacił? Czy znasz wilkołaki, które zapłaciłyby za posiadanie reprezentacji?

Biorę głęboki wdech. 

— Nie.

Posyła mi wyraz twarzy, który mówi: Cóż, w tym rzecz.

— Myślę, że to może być konieczne. Dla wizerunku firmy — mówię.

Mockridge kiwa głową, wzdychając. 

— Czy masz wystarczająco dużo czasu, aby aż tak dzielić swoją uwagę? To zobowiązanie na pełny etat. I do tego dochodzi kwestia konkretnego wymiaru wypłaty. — Krzywi się, jakby sprawa kolejnej pensji była w tym momencie niebezpieczna.

— Myślałem o Hermionie Granger.

Przerywa, wpatrując się w arkusz z przewidywanymi wydatkami. 

— Hm. — Przerzuca kilka stron. Wyciąga pióro, notując parę liczb. Czekam, nie wiedząc, co ma oznaczać to odkrycie.

Mockridge wygląda przez okno, a jego szare brwi nieznacznie drgają. 

— Ona ściągnie do tego kapitał samym swoim imieniem.

— Na to właśnie liczę.

***

Sobota, 25 grudnia 1999

Jest tylko jedna rzecz, która powstrzymuje Hermionę Granger przed pracą w Malfoy Consulting.

Cóż, dwie, jeśli liczyć akceptację tego faktu przez Granger. Czego jeszcze nie załatwiłem. To nadal wykracza poza moje możliwości.

Zanurzam grzebień w żelu i zaczesuję włosy gładko przy skórze głowy, tak jak on mnie nauczył.

Potrzebuję gwarancji, że spadek znajdzie się na moim koncie pierwszego stycznia. To jest mój główny cel. Kiedy będę miał pieniądze, nigdy nie będzie musiał wiedzieć, że Granger będzie pracowała pode mną…

Seria obrazów z nią pode mną…

…ze mną. To nie tak, że mu się sprzeciwię. Na jej palcu nie ma przecież żadnego pierścionka. Powiedział, że otrzymam spadek, jeśli będę trzymać się od niej z daleka.

Jestem w martwym punkcie i potrzebuję tego spadku.

Boli mnie brzuch, kiedy przybywam do Azkabanu. Wyrzucam ją z pamięci. Buduję ścianę i zamykam wieko jej pudełka.

Strażnik otwiera drzwi, a ja widzę ojca stojącego za dwuosobowym stołem, tyłem do drzwi. Całkowicie mną niezainteresowanego.

— Witaj, ojcze.

Odwraca się i w końcu uznaje moją obecność. 

— Panna Granger jest o wiele ładniejsza na żywo niż w gazetach — mówi. — I o wiele ładniejsza niż w szkole.

Moje oko drży, a on patrzy na mnie. Nie mam zamiaru tego jakkolwiek komentować, więc idę do przodu z pełną bezpośredniością.

— Byłbym tutaj pierwszego grudnia, ale odmawiałeś spotkania ze mną i unikałeś odpowiedzi na moje listy.

— Twoja matka i ja mieliśmy kilka spraw do omówienia. — Unosi brwi. — Ale wesołych świąt, Draco. Tak się cieszę, że mogę cię dziś tutaj widzieć.

Ostrożnie odsuwam krzesło od stołu i siadam. On mnie obserwuje. Spoglądam na niego. 

— Wesołych świąt, ojcze.

Uśmiecha się i zajmuje drugie krzesło.

Kontynuuję: 

— Za tydzień wypada pierwszy stycznia. Jest to dzień, w którym zgodziłeś się podpisać dokumenty spadkowe. — Zaciskam szczękę. — Czy nadal wszystko przebiega zgodnie z harmonogramem?

Z ciekawością spogląda gdzieś ponad moim lewym uchem, przejmując kontrolę. 

— Wiesz, Draco — mówi. — Mam tak wiele pytań na jej temat. Ale najważniejszym z nich jest… skąd panna Granger wiedziała już o Aukcji?

Chichocze. Jakby jakiś maluch właśnie powiedział mu coś strasznie zabawnego.

Więc rozmawiali o Aukcji. Zaciskam palce na nogawkach spodni, z całych sił powstrzymując się od wypytywania go o ich rozmowę.

— Wiedząc, że za sześć dni matka organizuje przyjęcie z okazji inauguracji, chciałbym porozmawiać o Malfoy Consulting Group…

— A ja chciałbym porozmawiać o niej.

Jej twarz przepływa przez mój umysł.

Cokolwiek zechcesz.

Siadam wygodnie i kładę ręce na kolanach, pozwalając ojcu na kontrolę. On uśmiecha się do mnie z zaciśniętymi ustami. Krzyżuje nogi, odchylając się do tyłu.

— Jak miewają się sprawy między wami? — pyta.

— Nie ma żadnych spraw. — Skupiam się na wciśnięciu jej w kąt.

— Słyszałem co innego.

Mrugam, patrząc na niego. Co on w ogóle mógłby…

Ojciec sięga do wewnętrznej kieszeni i wyciąga dwie kartki. Nie. Fotografie. Kładzie je na stole przede mną, a ja natychmiast jestem atakowany przez obraz jej rozczochranych włosów i dzikich rąk, które chwytają mnie, przyciągając bliżej. Jej usta pieszczą moją szyję, a moje palce chwytają za jej biodra. Rzucam pobieżne spojrzenie na drugie zdjęcie i widzę, jak napieram na nią, gotów oprzeć ją o ceglaną ścianę, gdy ona siniaczy pocałunkami mój nadgarstek…

Odrywam oczy od zdjęć i zaciskam powieki. 

— Co to jest? Dlaczego to masz?

— Wiesz, Draco. To dość dziwny kontrast reakcji. Sposób, w jaki cię tu przytula i sposób, w jaki wybiegła z tego pokoju na samą sugestię, że mogłaby cię poślubić.

Moje spojrzenie napotyka jego własne i kątem oka widzę, jak ona znów rzuca się na mnie.

— Dlaczego miałby to być temat waszej rozmowy. — Ledwo mogę wydusić z siebie te słowa.

Głos mojej matki dzwoni mi w uszach – I dała mi jeszcze jaśniej do zrozumienia, że nigdy nie będziecie.

— To bez znaczenia. — Macha ręką, jakby właśnie wcale nie otworzył drzwi w moim umyśle. — Jestem po prostu pod wrażeniem postępów, jakie poczyniliście.

Znowu zerkam na zdjęcia. Coś mi świta…

— Współpracujesz z Marcusem?

Unosi brew. Jest zaskoczony.

— Flintem? Chłopcem Gabriela? — Przechyla głowę. — Niby jak on jest w to zamieszany?

Niewinność. Zmieszanie. Muszę zmienić temat, zanim ojciec zacznie się nad tym zastanawiać.

— Więc po prostu… każesz mnie śledzić? — syczę.

— Oczywiście, że nie, Draco. — Krzywi się. — Każę śledzić ją.

Widzę czerwień na krawędziach mojego pola widzenia, więc zaczynam budować chatę na plaży. Gałęzie i patyki, a ją wpycham głęboko do środka.

— Obserwowałem ją od momentu, gdy opuściła Hogwart — kontynuuje. — Obawiam się, że jest dość nudną osobą, kiedy nie próbuje cię uwodzić. — Wzdycha. — Kompletnie nie zasługuje na miano Pani Malfoy.

Wstaję. Krzesło skrzypi na kamiennej posadzce.

— Bo mnie nie uwodzi. — Opieram się o stół. — To — rzucam w niego zdjęciami  — było jednorazowym, niezależnym od wszystkiego incydentem, którego podłoża nie powinieneś w ogóle znać.

Ojciec przygląda się fotografiom opadającym z powrotem na stół. 

— Mam kopie. Te możesz zabrać ze sobą. Umieść je w dolnej szufladzie swojej szafy razem z innymi.

Moje oczy się rozszerzają. Odwracam się od niego, zawstydzony, gdy czuję falę gorąca przetaczającą się przeze mnie. Wpatruję się w kamienne drzwi, rozważając, co by się stało, gdybym po prostu stąd wybiegł.

— Czego chcesz, ojcze? — mówię, a mój głos walczy z zaciskającym się gardłem. — Potrzebuję tego spadku. Czego ode mnie chcesz.

— Chcę wiedzieć, jaki masz wobec niej plan — śmieje się i bez patrzenia mogę stwierdzić, że skrzyżował nogi, tak swobodnie i spokojnie. — Oczywiście nie potraficie trzymać się od siebie z daleka…

— Potrafimy — naskakuję na niego. Odwracam się. — Będziemy. Tak jak powiedziałem, to był niezależny incydent. — Wskazuję na zdjęcia. — Nasza relacja jest czysto platoniczna. — Wypycham słowa ze swoich ust i odpycham obraz jej uśmiechającej się do mnie w windzie; ten sposób, w jaki jej oczy płonęły z pasji przy temacie praw wilkołaków.

Cokolwiek zechcesz.

Przekopuję się przez swój umysł, próbując znaleźć wsparcie dla argumentu tej platonicznej relacji. Czegoś na dowód, że nie jesteśmy razem…

I nigdy nie będziecie…

Zapytał mnie o mój „plan wobec niej” i słyszę, jak padają słowa, zanim zdecyduję, czy to posunięcie jest mądre, czy wręcz przeciwnie. 

— Zamierzam ją przekonać, by dołączyła do Malfoy Consulting.

Ojciec mruga powoli, uśmiechając się do stołu. 

— Ach tak… — Chichocze. — A jak to pomoże twojej… obecnej sytuacji.

Warczę na niego: 

— Moja 'obecna sytuacja' jest taka, że ​​świat czarodziejów wciąż mi nie ufa, dzięki tobie i twojemu Panu. Moja 'obecna sytuacja' jest taka, że ​​jedynymi klientami, którzy podpisali umowę z Malfoy Consulting Group są albo ci zamożni, albo zaprzyjaźnieni członkowie innych rodzin czystej krwi.

Wciągam tlen do wnętrza mego ciała.

Zaciska usta. Patrzy na ścianę ponad moim ramieniem. 

— A jaką... pozycję zaoferujesz pannie Granger?

Ignoruję jego żart i mówię: 

— Starszy Konsultant. Zarządzanie nową gałęzią do spraw magicznych stworzeń.

Jego usta drgają. Bierze oddech i wpatruje się w swoje kciuki. 

— Wiesz, Draco, istnieją inne szlamy, które są w pełni zdolne do objęcie tego stanowiska i równie dobrze zagrają tę rolę. Takie, z którymi nie masz aż tak rozległej historii.

— Podaj mi nazwisko przynajmniej jednej, która przyniesie mi choćby połowę rozgłosu i dobrej opinii tak, jak Hermiona Granger. — Jej imię mrowi na moim języku, kiedy używam go tak, jak on tego chce.

Ojciec stuka palcami o stół, a jego umysł pracuje. 

— Romans w biurze może być taki… kiczowaty, wiesz? Jeden przypadek molestowania seksualnego mógłby w dzisiejszych czasach zepchnąć cię w niebyt…

— To nie będzie problemem. Ministerstwo ma przepisy dotyczące molestowania seksualnego i zachowania pracowników w nowych firmach…

— Och, tak, i jestem przekonany, że randki w biurze i pieprzenie się po godzinach zostaną dzięki temu unicestwione. — Znowu chichocze.

— Sporządzę szkic wytycznych odnośnie Związków Biurowych i wyślę ci go do zatwierdzenia. — Wzdycham. Stoję przed nim bezradny. — Czego jeszcze chcesz?

Przygląda mi się. 

— I myślisz, że te... wytyczne i podpisane dokumenty pomogą? Wydaje się, że masz problem z powściągliwością, jeśli o nią chodzi. — Jego ręce przesuwają się po zdjęciach i widzę, jak moje ciało łączy się z jej własnym, a ręce sięgają do jej bioder…

— To nie będzie problemem — mówię. Ojciec wpatruje się we mnie i jakby na dowód tego, czuję jego umysł przy moim własnym. Trzaskam ścianą. W pewnym momencie w ciągu ostatnich dziesięciu minut mur pękł. Prawdopodobnie wtedy, gdy pokazał mi zdjęcia albo kiedy wkroczyłem do tej sali. — Mam pełną kontrolę nad sobą.

Znowu ociera się o mój umysł, a potem odrywa ode mnie wzrok, okręcając wokół siebie kciuki. Nie może mnie odprawić. Jeszcze nie. Potrzebuję jego słowa.

— Firma jej potrzebuje. Ja jej potrzebuję. — Mój głos drży i mam ochotę porazić się prądem. — A ja potrzebuję spadku. Co muszę ci dać?

On wykrzywia usta, a ja dostrzegam coś trudnego w wyrazie jego twarzy. 

— W porządku.

Czuję, jak emocje podskakują w mojej piersi niczym sprężyny.

— Możesz mieć swoją szlamę — mówi. Moje oko nawet nie drży na to słowo. Dodaje: — Ale chcę dziesięciu tygodni.

— Dziesięciu tygodni czego?

— W każdy wtorek przez dziesięć tygodni będziesz otrzymywał jedną dziesiątą spadku. Raty będą przenoszone na twoje konto równo o godzinie 21:00 — mruczy.

Kalkuluję to w głowie i stwierdzam, że w pierwszym tygodniu wystarczy mi jedna dziesiąta, a druga dziesiąta w drugim tygodniu też powinna być w sam raz. Te żądania są dziwnie konkretne.

— Od czego to zależy? — pytam.

— Od niczego, Draco. — Macha ręką i widzę cienie w miejscach, w których jego różdżka wirowała niegdyś między palcami. — Ale chcę, żebyś mnie tu odwiedził. W styczniu i lutym.

Moje oczy błądzą po pokoju, gdy się nad tym zastanawiam.

— W każdy wtorek? Zatem pierwsza wpłata będzie czwartego stycznia?

— Zgadza się.

Wygląda na zrezygnowanego. Wygląda na wyczerpanego kompromisem. Nie jestem pewien, co stracił, ale wydaje się, jakby stracił dość wiele.

Przytakuję. Zastanawiam się, czy powinienem uścisnąć mu rękę. Jestem absolutnie pewien, że powinienem zmusić go do podpisania się pod tymi słowami, ale to byłaby zniewaga, na którą nie mogę sobie pozwolić.

Odwracam się od stołu. Obaj wiemy, że ta wizyta była spotkaniem biznesowym, a nie świątecznym.

— Upewnij się, że zapewnisz jej narożne biuro, Draco.

Patrzę na niego pytająco. On tylko bada swoje paznokcie.

— I odpowiedni personel pomocniczy — mówi. — Nie możesz po prostu posadzić jej w boksie i oczekiwać, że klienci sami się do niego wleją.

Mówi to tak, jak powiedział mi to tysiąc razy; jakby przypominał, jak powinienem dbać o mojego Nimbusa 2001.

— Tak, ojcze — mówię z ręką na drzwiach. Chciałbym po prostu wyjść i skończyć z tym, ale i tak pytam: — Coś jeszcze?

Odwraca się do mnie twarzą, jakbym wychodził z jego biura.

— Nie zwlekaj z propozycją, Draco. — Jego oczy błyszczą na ten prywatny żart.

***

Piątek, 31 grudnia 1999

Matka przeszła samą siebie.

Wchodzę do salonu po raz pierwszy od czasu remontu. Nie poznaję tego miejsca. Przejście do sali balowej wciąż tam jest, ale nawet kominek został przesunięty. Cztery żyrandole zamiast jednego dużego.

— Narcyzo, kochanie! To miejsce jest cudowne!

Odwracam się i widzę Blaise'a wprowadzającego matkę do środka. Jej ręka jest owinięta wokół jego ramienia.

— To był pomysł Draco, żeby odnowić wystrój — mówi matka, wskazując na jeden z nowych gobelinów. — Ja tylko zarządzałam całym procesem.

Spotykają się ze mną na środku pokoju, przy jednej z lodowych rzeźb. Matka mówi: 

— Tylko nie przesadźcie z Ognistą Whisky przed przybyciem gości. Ja pójdę się przebrać.

Odsuwa się, a ja kopię Blaise’a kolano, kiedy widzę, jak śledzi ją wzrokiem.

— Ała! Za co to?! Przecież wróciła do bycia Blackiem, prawda? Draco, mogę być twoim nowym tatą.

Przewracam oczami i wyciągam z baru butelkę szampana. Jedna z wynajętych na wieczór skrzatek wyczarowuje kieliszki, za co jej dziękuję.

Blaise stuka w mój kieliszek swoim. 

— Za Malfoy-Zabini Consulting. — Wychyla go i w kilka sekund opróżnia całość.

Kręcę na niego głową. 

— Możesz sobie pomarzyć.

Nalewa sobie kolejną porcję trunku. 

— Zatem jaki jest plan na dzisiejszy wieczór. Na kim mam się skupić?

Patrzę, jak inny skrzat zaczyna rzucać czary, by stworzyć padający we wnętrzu magiczny śnieg. 

— Pan Bradley tu będzie. Chciałbym się z nim spotkać w przyszłym tygodniu.

— Załatwione.

— Jeśli pan Huddles przyprowadzi żonę, możesz skupić się na niej i jej kolekcji ubrań.

— Uwielbiam skupiać się na żonach. Świetnie.

— I Dafne tu będzie. Więc możesz się skupić na byciu grzecznym. — Unoszę na niego brew i popijam.

Bierze głęboki oddech, patrząc na płatki magicznego śniegu. 

— Grzeczny to moje drugie imię.

— Pansy nie da rady się pojawić. Jest w Hiszpanii.

— W porządku. I tak się do mnie nie odzywała — mówi Blaise i widzę, jak jego usta się wykrzywiają. — Nadal nie skontaktowałeś się z Gregiem?

Opróżniam szklankę do dna. 

— Ja... po prostu nie widzę w tym sensu.

Blaise bawi się serwetką między palcami. 

— Ale dziś wieczorem przybędzie też twój nowy najlepszy przyjaciel, Harry Potter, tak?

— Nie nazwałbym go swoim najlepszym przyjacielem — mówię. — W zeszłym miesiącu zepchnął mnie ze schodów. — Odchodzę od baru, kiedy Blaise opluwa się szampanem.

Prowadzę go do sali balowej, obserwując kilku ustawiających się w kącie muzyków. Skrzat domowy w czarnym czepku daje nam znać, że zostało około pół godziny czasu, zanim zaczną przybywać goście.

— A Granger? — Dogania mnie Blaise. — Widziałem, że jest na liście.

— Tak. — Może to wszystko, co muszę powiedzieć.

— Widziałem ją też na liście do M.C.G. — Blaise unosi brew.

— Tak. — Drapię się w szczękę. — Właśnie na tym zamierzam się dzisiaj skupić.

Mruga, patrząc na mnie. 

— Nie załatwiłeś jej jeszcze?

— Jeszcze jej nie pytałem.

Blaise opiera się o filar. 

— Ja… Ty… — Kręci głową. — Kilka osób już myśli, że jest w to zaangażowana.

— Tak.

— Wentworth wspomniał mi o tym w zeszłym tygodniu. A ta nowa klientka, którą mi podesłałeś, powiedziała, że ​​jest zachwycona, że będzie mogła z nią pracować.

— Tak.

— A ona nawet nie złożyła jeszcze swojego wypowiedzenia w Ministerstwie?

Blaise wpatruje się we mnie szeroko otwartymi oczami. Ja wychylam drugi kieliszek szampana.

— Tylko upewnij się, że będę gotowy do przemówienia na dziesięć minut przed północą, Blaise.

Odchodzę od niego i zaczynam analizować w głowie to, co powiem o północy, aż Łzawka oznajmia, że niedługo przybędą pierwsi goście.

Kiedy już powitam niezliczoną ilość gości i uścisnę wystarczająco dużo rąk, bym zdołał poczuć zmęczenie, Blaise odnajduje mnie ponownie, kiedy przybywa pan Bradley. Rozmawiamy z nim i ustalamy datę wspólnej kolacji na przyszły tydzień, aby porozmawiać o jego biznesie.

Siostry Greengrass witają się ze mną, a oczy Dafne ani razu nie kierują się w stronę Blaise'a. Wszyscy szepczemy o szalonym sukcesie firmy Pansy, kiedy Blaise nachyla się ku mnie.

— Ona tu jest — mówi Blaise, jego oczy błądzą gdzieś przy wejściu.

Przytakuję.

— Kurwa, wygląda dobrze.

Przełykam szampana. Blaise patrzy na mnie, obserwując moją twarz.

— Cóż, jeśli nie masz zamiaru z nią poflirtować, to ja to zrobię.

Odwracam się, by przewrócić oczami i już go nie ma. Patrzę, jak kroczy, chwytając dwa kieliszki do szampana z pobliskiej tacy.

Śledzę go wzrokiem, ale Dafne podchodzi do mnie i szepcze: 

— Czy on się z kimś spotyka?

Odwracam się do niej, próbując wyrzucić ze swojej głowy obraz promiennego uśmiechu Granger. Chyba przyszła ubrana na biało... 

— Dafne. Nie jestem Pansy. Proszę, nie myl mnie z kimś, kogo mogłoby to obchodzić.

Niebieskie oczy Dafne wpatrują się we mnie niewinnie. 

— Och, pytam tylko dlatego, że obecnie ślini się na widok Hermiony Granger. — Oko mi drży, ale powstrzymuję się od zerknięcia w tamtą stronę. Powściągliwy. — Ale ona nigdy nie dałaby się nabrać na ten upojny urok, prawda?

Dafne unosi wyniośle brew i odchodzi. Pozwalam sobie szybko na nich spojrzeć, kiedy Blaise nachyla się i szepcze Granger coś do ucha.

— Astorio — mówię, a dziewczyna natychmiast pojawia się przede mną. Jakby wyczarowana. — Możesz zawołać mi tu Blaise'a?

Astoria znika, a ja serdecznie uśmiecham się do kilku koleżanek mojej mamy.

Kiedy Blaise wraca, trąca mnie w ramię i mówi: 

— Jak głębokie jest to twoje przywiązanie do niej, Draco? Bo myślę, że mam u niej szansę.

Spoglądam na niego ponad trzecim kieliszkiem szampana, a on odwzajemnia uśmiech.

Granger zostaje wciągnięta w tłum na kilka następnych godzin. Co jakiś czas dostrzegam przebłyski jej sylwetki, niczym melodię, której nie mogę do końca umiejscowić. Matka znajduje mnie tuż przed północą, próbując wślizgnąć się za portret, żeby przejrzeć moje przemówienie.

— Gotowy? — pyta.

— Nie całkiem.

— Trzeźwy?

— Nie całkiem.

Wzdycha i przewraca oczami. 

— Może zaczerpniesz świeżego powietrza? Poświęć chwilę dla siebie. — Prowadzi mnie na jeden z bocznych balkonów z widokiem na ogrody. — Upewnię się, że ktoś cię dopadnie przed północą.

Kiwam głową i przeskakuję za zasłony, czekając, aż zimne powietrze uderzy falą w moje ciało. Ale zamiast tego czuję błysk ciepła i dreszcz sunący w górę ciała.

Jest na balkonie. Jej sukienka jest biała. Ktoś zrobił coś wspaniałego z jej włosami, które opadają na jej ramiona niczym świeży śnieg, a pod linią loków jej plecy ciągną się niżej i niżej. Widzę skórę napiętą na jej żebrach, rozszerzająca się i skręcającą, by ona mogła na mnie spojrzeć. Rozchyla usta, a ja staram się nie patrzeć na jej twarz, gdy widzę resztę jej ciała.

Powściągliwy.

Przepycham się przez gęste powietrze, stając tuż obok niej, gdy patrzy na ogrody. Znowu ciekawi mnie, czy podoba jej się ten widok.

— Wiesz, Draco, to impreza czarno-biała. Twoje srebrne akcenty naprawdę burzą całą estetykę. — Rzuca te słowa w powietrze, a na jej ustach pojawia się mały uśmiech.

— Ach, ale ja jestem gospodarzem. Muszę odróżniać się od reszty motłochu — mówię z uśmiechem.

Ona kieruje swój wzrok w stronę altany.

— To piękna impreza. Nigdy nie byłam na balu sylwestrowym Narcyzy Malfoy. Czy zawsze jest tak wspaniale?

Podchodzę bliżej kamiennej barierki, próbując zobaczyć to, co widzi ona sama.

— Prawie. Z tym, że dziś jest tu dwa razy więcej osób.

— Wszyscy domagają się, aby stać bliżej zwycięzcy tytułu Najbardziej Czarującego Uśmiechu z grudnia 1999 roku — mówi. Merlinie, mam nadzieję, że nie czytała tych bzdur.

— Słyszałem, że sama przyciągasz do siebie tłumy, Granger.

Śledzę wzrokiem linię jej szczęki, chłonąc kąt, pod którym ciągnie się jej podbródek. Odwraca ku mnie swoją głowę i znów ma na sobie makijaż; przyciemniający jej oczy i plamiący usta, przyciągając moje spojrzenie do tych wszystkich kształtów.

Powściągliwy.

Spoglądam na altanę. Umieszczam Granger w samym jej środku i otaczam całą konstrukcję gęstym bluszczem.

— Gdzie jest dziś Katya? — pyta i słyszę, jak jej głos waha się nad tym imieniem. Jakie to dziwne, że między nami nadal jest jeszcze Katya.

Chcę jej powiedzieć o kłamstwie, o układzie, ale muszę się skupić na tym, by mi zaufała.

— Jest w Bułgarii na święta. — To nie kłamstwo. — Nadal desperacko chce się z tobą umówić.

— Cóż, nie mam nic przeciwko. Jest urocza. — Milknie na chwilę. — Jak idzie sprawa przeniesienia praw do spadku?

Analizuję ją ostrożnym wzrokiem. Chciałbym nigdy więcej nie rozmawiać z nią o tych pieniądzach.

Mówi dalej: 

— Pamiętam, jak mówiłeś, że twój ojciec przekaże ci go z pierwszym stycznia. Czy wszystko... układa się jak powinno?

Ale jest tu też opcja zaczepienia... jeśli zdołam nią odpowiednio nawigować.

— Mój ojciec oczywiście jest… — waham się. Jaki dokładnie jest mój ojciec? — ...jest trochę trudny. — Pozwalam moim oczom dryfować, jakby Lucjusz Malfoy był tylko stertą papierkowej roboty do ukończenia. — Mówi, że proces będzie dzielony na części rozłożone na okres kilku najbliższych miesięcy. Pierwsza transza zostanie przeniesiona we wtorek...

Cztery dni finansowego udawania, że wszystko jest dobrze. Wzruszam ramionami.

— Ale dość o tym — mówię. Odwracam się delikatnie, opierając plecy o kamienną balustradę i odwracając głowę do niej. Jakbyśmy byli parą nieznajomych, którzy spotkali się w barze. Jakbym właśnie ją poznawał, zanim zabiorę ją do domu. Mrugam, odpychając na bok sny i skupiając się na serii kamiennych tralek, które mogą utrzymać ją w miejscu, dopóki nie będę mógł się skoncentrować. — Czy zamierzasz zająć stanowisko analityka w zespole Robardsa?

Zastanawia się, zanim odpowiada: 

— Jest taka możliwość.

Na jej szyi widać rumieniec i wypuszczam ją na chwilę z pudełka, żeby wyobrazić sobie tę zaróżowioną skórę poniżej jej skromnego dekoltu.

Powściągliwy.

Niemal czuję, jak kieliszek szampana pęka między moimi zaciśniętymi palcami.

— Jest kilka wolnych stanowisk, które mnie interesują. W tym tygodniu miałam już dwie rozmowy.

— Naprawdę kazali ci przyjść na rozmowę? — mówię, a ona wykręca swoją długą szyję, by spojrzeć na mnie z ciekawością. — Więc znowu wysłałaś złe CV? Mówiłem ci wcześniej, że w nagłówku wystarczy tylko dodać napis „Złota Dziewczyna”.

Unoszę kieliszek do ust, zanim dodam cokolwiek innego. Ona się uśmiecha. 

— Gdzie jeszcze? Jakie inne pozycje?

Kogo mam przekupić, jeśli teraz nie uda mi się ciebie przekonać?

— Biuro Przemieszczania Skrzatów Domowych. — Rusza swoim kieliszkiem i uwielbiam to, że trzyma go jak kubek, obejmując całą dłonią, i myślę o nauczycielach dobrych manier, którzy by ją za to skarcili.

— Nie chcesz pracować w przemieszczaniu skrzatów, Granger. — Uśmiecham się, patrząc na barierkę. To będzie łatwe.

Ona prostuje się, odwracając piersią ku mnie. 

— Och, nie chcę?

— Nie chcesz siedzieć w biurze i składać raportów na temat bicia i nadużyć wobec skrzatów tylko po to, aby wyciągać je z ich dotychczasowych domów i umieszczać u innych panów, którzy też będą je bili. Nie chcesz pracować pod aktualnymi przepisami.

Milknę i czuję, jak ona lekko się ku mnie nachyla. 

— A co chcę robić?

Patrząc z powrotem na jej twarz, widzę, że na coś czeka. Wstrzymuje oddech.

— Chcesz tworzyć prawo. Chcesz zmieniać świat. Nie możesz zmieniać Ministerstwa od wewnątrz. I nie możesz nic zrobić ze swojego boksu w Wydziale Bestii, w Biurze Wyszukiwania i Oswajania Smoków.

Jej oczy przesuwają się po mojej twarzy.

— Więc myślisz, że powinnam zająć stanowisko w Biurze Aurorów?

Doskonale. Wszystko zmierza dokładnie tam, gdzie chcę.

— Dopóki nie zaoferują ci pozycji Ministra Magii, byłby to najlepszy wybór spośród tych dwóch. Przynajmniej masz opcję wspinania się w górę.

Odwraca się z powrotem w stronę stawu, myśląc. Zawsze tyle myśli.

— Masz zamiar wygłosić o północy przemówienie? — pyta.

— Tak — mówię, właśnie teraz sobie o tym przypominając. — 'Dzięki za przybycie, przed nami najlepsze milenium wszechczasów', te całe bzdury.

— Przyszedłeś tu poćwiczyć, prawda? — drażni się ze mną. Przytakuję. – Co jeszcze zamierzasz powiedzieć?

Tak, sądzę, że powinienem się tym zająć. Powinienem był sobie przynajmniej coś zapisać.

— Cóż, trochę o rekrutacji. — Przenoszę ciężar ciała na drugą nogę, zmieniając lekko postawę. — Matka zaprosiła wielu absolwentów Hogwartu, Durmstrangu i Beauxbatons. Młode czarownice i czarodziejów, którzy szukają swojej ścieżki — mówię. — Niektórzy elitarni członkowie społeczeństwa też. Zamierzamy albo zatrudnić ich na wyższych stanowiskach, albo przyjąć ich firmy jako naszych klientów.

Uśmiecha się do mnie, a ja myślę o tym, że moglibyśmy robić to przez wieczność – dyskutować o strategii i ataku, ona i ja.

— Zamierzasz dziś wieczorem podkraść ludzi z ich wysokich rangą, rządowych stanowisk i prywatnych posad? Za pomocą jednej przemowy o północy? — domaga się rozbawionym głosem.

Patrzę, jak się ze mną droczy, nie wiedząc jeszcze, że mówi o samej sobie. Jej usta wykrzywiają się w uśmiechu i pyta mnie jak. Jak zamierzam ją przekonać. Jak planuję ją zatrzymać.

— Każdy może zostać uwiedziony, Granger.

I nagle coś się dzieje z jej oczami. Patrzy na moje usta. I zanim zdołam przetworzyć, co to oznacza i czego ona ode mnie chce, odwraca wzrok, błądząc nim po ogrodach.

Jakoś to zrobiłem. Ona mnie chce. Ona mnie pragnie. Czuję, jak powietrze wiruje między nami, moje stopy zbliżają się ku niej, a ona oblizuje usta i już prawie do niej sięgam.

Nie pamiętam ani słowa, które syczałem do siebie przez całą noc, nie widzę wysadzanej mosiądzem szkatułki na biżuterię.

Jest ciepła. Prawie dyszy i myślę, że mogę mieć wszystko, jeśli zrobię to dobrze.

Ona mnie chce, ale nie będzie moja.

Ona nie zostanie tu na zawsze.

Coś się zmieniło, kiedy spotkała się z moim ojcem, a ja desperacko chce się dowiedzieć co to takiego.

Moje oczy suną w dół jej nagiego ramienia, śledząc biały materiał jej sukienki bez pleców, a moja ręka żyje własnym życiem, sięgając, by musnąć tkaninę opuszkami.

— Co powiedział ci mój ojciec? — Moje usta prawie dotykają jej ucha.

Ona wzdycha i zdaję sobie sprawę, że moje palce prześlizgnęły się aż do jej żeber.

Powiedz mi. Powiedz mi proszę, jak naprawić jego kłamstwa.

— Draco?

Opuszczam rękę z dudniącym sercem, a powietrze dookoła znów jest zimne.

Blaise podchodzi do nas z rękami w kieszeniach. 

— Dałeś mi dzisiaj jedno zadanie, stary. Upewnić się, że będziesz gotowy do swojego przemówienia na dziesięć minut przed północą.

Kurwa. Nie mam już czasu. Zerkam na nią, a Blaise wkracza do działania.

— Zajmę się nią, Draco. — I on, kurwa, mruga do mnie. — Może zostać ze mną.

Patrzę, jak Granger chwyta go za ramię, wciąż patrząc na mnie spod tych gęstych rzęs.

Na pożegnanie kiwam na nich głową i wbiegam do sali balowej, próbując zebrać myśli, gdy przemykam się przez tłum gości. Mijam Astorię, gdy moja uwaga skupia się na matce, wchodzącej na podest.

— Astorio, możesz znaleźć mi Blaise'a?

Dziewczyna kiwa głową i odchodzi.

Odwracam się do mamy, gdy goście zaczynają stukać różdżkami w kieliszki.

— Czy wystarczyło ci czasu? — szepcze matka, uśmiechając się do swoich wrogów.

— Nie wiem.

Kiwa głową, zaciskając usta i wchodzi na scenę, łaskawie przyjmując towarzyszący temu aplauz tłumu.

Co by się stało, gdyby Blaise nas nie znalazł? Moje palce wędrowałyby, przeskakując nad jej żebrami, sunąc po jej kręgosłupie. Czy nachyliłaby się ku mnie? Czy pozwoliłaby się dotknąć?

I nagle mama przedstawia mnie i znowu jestem Draconem Malfoyem, tyle że nie do końca. Uśmiecham się. Macham. Żartuję i solidarnie kiwam głową ku Harry'emu Potterowi. Znajduję sposób, by obrócić w nicość czternaście miesięcy, które spędziłem w wilgotnej celi, wyrządzając samemu sobie więcej szkód niż kiedykolwiek mogli uczynić dementorzy.

I widzę ją, błyszczącą bielą na tle marmuru w tylnej części sali, a jej oczy są głębsze niż morze czarnych tkanin między nami.

— My, w Malfoy Consulting Group, chcemy tworzyć prawo. Zmieniać świat. — Ona słyszy echo moich słów i widzę, jak jej pierś porusza się przy głębokim wdechu. — A jeśli tak jak ja, uważacie, że wasze dotychczasowe boksy stają się za małe… — Patrzę na resztę zebranych, udając z uśmiechem, że cokolwiek z tego – cała ta noc – jest dla nich. — … to chętnie was zatrudnimy.

Salę wypełnia chichot. Zerkam na zegarek. Zrobiłem to. Zostało mi nieco ponad dziesięć sekund do północy.

Odliczam. Tłum dołącza do mnie. I patrzę na nią, mając nadzieję, że mnie usłyszała. Mając nadzieję, że rozumie.

Myśli. Ona zawsze myśli.

Fajerwerki, wiwaty i brzęczące kieliszki, a ja wznoszę ku niej swój toast. Ona popija szampana i trzyma mnie pod swoim urokiem.

Ktoś mnie przytula. Blaise próbuje mnie pocałować. Nowy klient podaje mi rękę. I nie mogę jej znaleźć. Błądzi w tłumie, nawiedzając salę jeszcze przez kolejną godzinę. Za każdym razem, gdy ją dostrzegam, wymyka mi się, uśmiechając się do Pottera i Ginny Weasley.

Pod koniec wieczoru, kiedy Blaise jest jedynym pozostałym na parkiecie, zdaję sobie sprawę, że to nie wystarczyło.

Mówię dobranoc, dziękując personelowi, komplementując matkę, informując Blaise'a, gdzie są eliksiry na kaca.

Może ją przestraszyłem. Może sama się przestraszyła.

Wchodzę po schodach, mijając kilka par drzwi, o których wiem, że nie należy ich otwierać.

Może mnie przejrzała. Zobaczyła, że to wszystko było tylko dla niej. Może to, co ojciec powiedział jej o mnie, nadal pożera ją od środka.

Sposób, w jaki wybiegła z tego pokoju na samą sugestię, że mogłaby cię poślubić.

Chodzę po pokoju, powoli zdejmując garnitur.

Co mam teraz zrobić? Jak to uratować? Czy mam podwoić stawkę? Iść jutro do Cornerstone?

Wpatruję się w dywan, śledząc jego wzory i staram się myśleć całościowo, najpierw skupiając się na biznesie.

Dzwoni mi w uszach; być może to szampan, a może stres. Stukam dłonią w czaszkę, drapie mnie za oczami.

Co mam teraz zrobić?

Słyszę za sobą ciche pukanie. Moje okno. Sowa drapie dziobem w szybę.

Podskakuję do klamki, a ptak wpada do środka, upuszczając cienką kopertę. Rozrywam pieczęć i znajduję tylko jej imię. I jej „tytuł”.

Jedyne CV, o jakie ją prosiłem.

W samych skarpetkach i bokserkach biegnę do gabinetu, mijam ostatnich zabłąkanych gości, by znaleźć dokumenty, które przygotowałem na jutrzejszy napływ podań. Specjalny folder – taki, który miałem nadzieję, że otworzę – dla Starszego Konsultanta do spraw Relacji Nie-Czarodziejskich.

Kreślę list motywacyjny, ponownie nazywam ją Złotą Dziewczyną i wysyłam to wszystko moją sową.

Wychodzę z gabinetu z zaszklonymi oczami, próbując dojść do siebie, a matka skręca w głąb korytarza, wyciągając z uszu kolczyki.

Wpatruje się we mnie półnagiego i półpijanego.

— I? — pyta.

Czuję, jak moje usta się rozwierają, unoszą i zaciskają, kilka razy mrugam, zanim zdaję sobie sprawę, że się śmieję, oszołomiony tym wszystkim.


4 komentarze:

  1. Matulu, ponad miesiąc bez ATWT! Nie wiem jak ja to przeżyłam, ale z przyjemnością wróciłam do tego opowiadania po przerwie i to w takim momencie 😍 To przyjęcie Narcyzy było naprawdę magiczne. Podoba mi się to, jak Draco bardzo przeżywał fakt, że może mu się nie udać pozyskać Hermiony. Może wmawiać Lucjuszowi, że potrafi się powstrzymać, ale wiemy, że to nie jest prawda. Codziennie będzie przechodził katusze wiedząc, że ona jest obok i musi się powstrzymywać, póki z jej strony nie będzie jasnej deklaracji, że ona faktycznie chce, żeby coś między nimi było, to on nic nie zrobi. Ale ta zazdrość wobec Blaise'a, prośba do Astorii, żeby zawołała Zabiniego, byle tylko ten nie zostawał zbyt długo w pobliżu Hermiony 😍 Chce takiego mężczyznę ❤️ Jest zaborczy, ale w taki przyjemny sposób. Rozmowa z Lucjuszem była okropna. Nie potrafię zrozumieć, jak można być tak okropnym człowiekiem dla własnego dziecka. Chcę za wszelką cenę udowodnić Draco, że to on jest górą i ma nad nim władze

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaaaa! Tak długo wyczekiwany! ❤️

    OdpowiedzUsuń
  3. I ja rowniez, tak jak Camille, tesknilam za tym opowiadaniem! Az mi dech zapieralo przy kazdym zdaniu, bo chociaz wiem, co bedzie dalej, to ta perspektywa jest orzezwiajaca i czuje sie troche tak, jakbym czytala te historie po raz pierwszy :)
    Uuh... Malfoy. Przeklety, parszywy Lucjusz. Ciagle sie łudze, ze jest w tym cos wiecej, niz jego chec do posiadania wladzy i okrutnej manipulacji, ale coraz bardziej trace wiare. Dobrze, ze po tej "biznesowej rozmowie" z ojcem przyszedl ten wspanialy bal Narcyzy. Ile bym dala, zeby taki przezyc...! I taka elektryzujaca rozmowe, jaka odbyl Draco z Hermiona. Jak on sie potem mogl skupic na przemowie to dla mnie rzecz niepojeta.
    I tak. Smialam sie ze szczescia razem z nim przy koncu tego opowiadania 😁

    OdpowiedzUsuń
  4. Że on dał radę przemówić po tak intensywnym spotkaniu z Hermiona ♥️ ahh zdecydowała się uwielbiam jej CV, ale najbardziej uwielbiam reakcje Draco ♥️

    OdpowiedzUsuń