13 marca 2011

 

Najcichsi ludzie mają najgłośniejsze umysły.

Hermiona zawsze uważała to przysłowie za skłaniające do myślenia, nie tylko ze względu na prawdę, jaką za sobą niosło, ale przede wszystkim dlatego, że żadne stwierdzenie nie opisywało lepiej Teodora Notta.

Nigdy nie był głośny – zawsze zaczytany albo coś studiujący – i Hermiona bardzo to doceniała. W dorosłości jego zamyślona natura ewoluowała w coś, co frustrowało większość ludzi... ale nie ją. Coś, co utrzymywało w ciągłej czujności, przyciągało uwagę i zmuszało do zastanawiania się, o czym tak naprawdę myślał Teodor.

Niektórzy ludzie milczeli, ponieważ nic nie zaprzątało ich myśli, inni – ponieważ w ich głowach kłębiło się zbyt wiele; jednak Teo nie należał do żadnej z tych grup. Tak właściwie, jego zmrużone, zielone oczy i świadomie powściągliwa postawa przypominały Hermionie o innym przysłowiu:

Swój pozna swego.

I dlatego doskonale wiedziała, co oznaczało jego spojrzenie – była całkowicie świadoma, że Teo coś knuje.

Hermiona pozwalała na to, jako że poukładała sobie maleńkie okruszki wskazówek, które zbierała przez ostatnie sześć lat pracy z nim – wskazówek, które on nieopatrznie jej podrzucał, a które mówiły o jego intencjach, nawet kiedy on sam tego nie robił. Czegokolwiek Teo od niej dzisiaj chciał, było to dla niego ważne. Osobiste.

I ani trochę jej się to nie podobało.

Teo nie omawiał niczego nawet dalece osobistego. Ani z nią, ani z nikim innym – przynajmniej nie w pracy. Pansy była wyjątkiem, ale z nią przyjaźnił się od lat. Hermiona przypuszczała, że jego restrykcyjny podział pomiędzy pracą a rozrywką był jedynym przekonaniem, którego nie porzucił po wojnie. Wszystko sprowadzało się do biznesu i wszystko było biznesem, odkąd włożył całą rodzinną fortunę w wykupienie bankrutującego szpitala i przywrócenie mu dawną świetności, co, chociaż altruistyczne, okazało się dużo bardziej lukratywne niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Stało się to osiem lat temu, kiedy Teodor Nott Senior zmarł podczas ucieczki z więzienia, a Teo został sam, desperacko próbując odpokutować za grzechy swojego ojca.

Cokolwiek ze wszystkich ludzi zmusiło akurat Teo do zmiany swojego mocno ugruntowanego statusu quo, zdecydowanie nie należało do przedsięwzięć, do których chciałaby zobowiązać się Hermiona. Tymczasem obserwowała go z gotową już odpowiedzią na niezadane pytanie.

Biuro Teo było wielkie, z neutralnymi ścianami, jasną, drewnianą podłogą oraz ubogą ilością mebli i dekoracji. Sztuczne światła nadawały pomieszczeniu prawie klinicznego blasku. Pansy próbowała dodać temu miejscu męskiego stylu poprzez obrazy, dywaniki i czarną sofę ze smoczej skóry, które razem tworzyły kącik kanapowy po drugiej stronie pokoju – nie jawiło się to jednak jako szczególnie wyszukane.

Hermiona pomyślała, że to wszystko pasowało do typu człowieka, jakim był Teo.

Z wyjątkiem jednej rzeczy: dziecięcego słownika, który leżał samotnie na rogu biurka.

To tutaj nie pasowało.

Mężczyzna stał obok wspomnianej półki z książkami, przeglądając grzbiety tomów i wyciągając co i raz któryś z nich. Był prawie tak wysoki jak Ron i przystojny w sposób, którego ewidentnie sam Teo był świadom, a jednak nigdy nie potrzebował wykorzystywać tego dla własnych korzyści – był  na to zbyt inteligentny.

Szczerze, Hermiona spojrzała na niego raz czy dwa – w końcu nie była ślepa – w sposób, który mógłby subtelnie wskazywać zainteresowanie. Jednak teraz, kiedy lepiej rozumiała siebie, wiedziała, że Teo był w jej typie. Miał dziwne poczucie humoru, które łączyło w sobie bystrość, rozsądek i zdecydowanie, a w bonusie był wysoki i niezwykle przystojny. Z drugiej strony natomiast, Teo nigdy nie okazał jej zainteresowania wykraczającego poza przyjaźń, więc to by było na tyle.

Ale nigdy nie przestała patrzeć na niego z uznaniem. 

Jak również z krytyką.

Założył dzisiaj dopasowane, szare spodnie i śnieżnobiałą koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci. Emanował swego rodzaju taktycznym spokojem, który stwarzał pozory stoickiej obojętności. Jednak Hermiona wiedziała lepiej, więc czekała cierpliwie, aż Teo sobie przypomni, że ma do czynienia z Hermioną Granger, a nie z ludźmi, z którymi mierzył się na co dzień.

Jestem dosyć zajęta, Teo.

Zanim usiadł, w odpowiedzi przyniósł i położył na biurku wybrane przez siebie książki. Otworzył pierwszą z nich z lekkością człowieka, który wcale nie miał spotkania z zarządem szpitala za dwadzieścia siedem minut – z których dwadzieścia poświęci na dyskusję z nią o temacie, w związku z którym coś knuje. Nie miał zbyt wiele czasu, a jednak przerzucał strony w niespieszny, pełen pewności siebie sposób.

Wciąż nie odrywając wzroku od książki, złapał porcelanową filiżankę, uniósł ją do ust i wziął delikatny łyk gorącej herbaty, którą Hermiona przygotowała z liści ze swojej własnej kolekcji. Przyszykowała ją, zanim pojawiła się na spotkaniu, które tego ranka spontanicznie wyskoczyło w jej magi-planerze.

Teo był typem człowieka, który pił herbatę – niezależnie od jej odmiany – parzoną dokładnie pięć minut, bez cukru, ponieważ chciał cieszyć się smakiem

Nudy, ale Hermiona nie potrafiła osądzać kogoś, kto doceniał klasykę.

Niezwykle rzadkie podejście w obecnych czasach.

Podczas gdy Teo czytał, Hermiona sięgnęła po termos i napełniła naparem również swoją filiżankę. Rozsiadła się wygodnie na krześle, założyła nogę na nogę i wzięła pierwszy łyk. Mieszanka była połączeniem mięty pieprzowej oraz rozmarynu, które hodowała i przygotowywała w swoim ogródku od miesięcy; idealne lekarstwo na popołudniowy kryzys, do którego oboje mieli tendencję.

Hermiona wzięła orzeźwiający wdech pary znad filiżanki, zanim przerwała tę celową ciszę.

— Jeśli dalej będziesz to ciągnął, spóźnisz się. Zarząd nie będzie zadowolony. Ja już jestem spóźniona na spotkanie z rodzicami i moja matka też nie będzie szczęśliwa.

Nie była to do końca prawda, ale on nie musiał o tym wiedzieć.

Nie, żeby miało to jakiekolwiek znaczenie. Milczenie Teo trwało kolejną pełną minutę; nigdy nie odzywał się ani za wcześnie ani za późno, tylko dokładnie w chwili, w której zechciał.

Jak zawsze stworzyłaś wyśmienitą mieszankę. Jego głos był równy i stanowczy, ale pojawiło się w nim też coś na znak delikatności, co utwierdziło ją w przekonaniu, że ten komplement był szczery. Umieścił filiżankę na spodku i znów spojrzał na Hermionę, zanim zamknął książkę, którą czytał, i przesunął w jej kierunku. Zerknęła na okładkę.

Choroby neurologiczne oraz ich wpływ na Czarodziejów.

Nie wzięła jej.

Już to czytałam. Mimo że nie wiązało się to z jej specjalnością. Dwukrotnie.

Po odejściu z Ministerstwa i ukończeniu Akademii Uzdrowicieli, Hermiona zaczynała na oddziale zatruć roślinnych, ale nie została tam na długo ze względu na rosnącą popularność Alternatywnych Metod Leczenia – dziedziny, która nie do końca pasowała do szpitala Świętego Munga, a jednak była niezbędna po wojnie, kiedy gwałtownie wzrosła ilość problemów związanych ze zdrowiem psychicznym oraz liczba specjalności, które nie wpisywały się w dotychczasowe ramy szpitala.

Hermiona zwykle pracowała z osobami wychodzącymi z uzależnienia od eliksirów, długoterminowymi pacjentami, którzy zostali wyrwani ze szponów śmierci i, okazjonalnie, z nieuleczalnie chorymi, spowalniając postęp ich chorób. Jej unikalne metody leczenia były bardzo angażujące i wielowymiarowe – ale także niezwykle skuteczne – dlatego przyjmowała tylko jednego pacjenta na raz i pracowała głównie poza domem. Teo pokładał wielką wiarę w jej metody i współczynnik sukcesów, więc pozwalał, żeby sama wybierała sobie pacjentów.

Teo otworzył szufladę biurka i wyciągnął teczkę. Ostrożnie położył ją obok książki, jakby to miało wszystko wyjaśnić.

Przejrzyj to i powiedz mi, co myślisz.

Następnie wrócił do swojej herbaty, serwując sobie dolewkę z termosu.

Musiało mu naprawdę smakować.

Wystarczyło pobieżne zerknięcie na teczkę, żeby jej ciekawość sięgnęła zenitu, ponieważ akta były kompletnie czyste, co nie wyglądało jak standardowy zestaw danych. Każda teczka w Świętym Mungu zawierała przynajmniej podstawowe informacje na okładce, tak, aby Uzdrowiciele nie zapominali imion swoich pacjentów. Dodatkowo w tym przypadku, w środku wszystkie informacje umożliwiające identyfikację tożsamość były nieczytelne, co oznaczało, że nie nadano jej wystarczających uprawnień, aby się z nimi zapoznać.

Więc sprawa wymagała dyskrecji.

Prywatności.

Interesujące.

W głowie Hermiony natychmiast pojawiło się kilka teorii, ale, dopóki nie zbierze więcej informacji, nie zamierzała okazywać jakichkolwiek oznak zainteresowania.

Tymczasem zaczęła od początku. Nie planowała szczegółowo zagłębiać się w sprawę, a jedynie pobieżnie rzucić na nią okiem. Zwróciła uwagę na symptomy: ospałość, halucynacje dźwiękowe, napady dezorientacji i zaników pamięci, przyspieszone tętno oraz pocenie się, przejściowe problemy z koordynacją. Następnie zapoznała się ze zróżnicowanymi diagnozami: zatrucie, czarna magia, powoli postępująca klątwa? Żadna konkretna klątwa nie została wymieniona, tak samo jak jedna diagnoza, która pasowałaby do wszystkich tak niesamowicie różnorodnych objawów. Hermiona przerzuciła stronę, żeby przejrzeć notatki dotyczące magicznych skanów oraz testów, ale znalazła tylko niespójne wyniki.

Przerzuciła kolejną stronę, aby zapoznać się z drugą opinią od niemieckiego Uzdrowiciela, ale ta okazała się całkowicie bezużyteczna, ponieważ sugerował on, że pacjent doświadczał fizycznych objawów stresu.

Zalecenia: Odpoczynek.

Trzecia, tym razem od japońskiego Uzdrowiciela, zawierała leniwą diagnozę zapalenia mózgu w smoczej ospie, która nie miała żadnego sensu.

Zalecenia: Dalsze testy.

W końcu czwarta opinia, sporządzona przez amerykańskiego Uzdrowiciela, który, jak się okazało, zlecił najszerszy zestaw testów, jaki Hermiona kiedykolwiek widziała wykonany na jednym pacjencie, wyszedł z diagnozą wybiegającą daleko poza ramy schorzeń wywołanych czarną magią i gwałtowną przemocą i skończył na czymś, co wreszcie pasowało.

Demencja.

Albo raczej jej magiczna forma, która manipuluje układem nerwowym i która – według książki leżącej obok teczki pacjenta – tylko przyspiesza postęp choroby. Rodzaj demencji, na którą cierpiał ten konkretny pacjent, wśród Mugoli kończył się śmiercią w przeciągu ośmiu lat i tylko w wyniku powikłań.

Ale wśród czarodziejów?

Trzy lata.

Możliwe, że cztery albo pięć, jeśli pacjent przeszedł na intensywny system leczenia, skupiony na…

Hermiona zamarła, nagle rozumiejąc.

Nie.

Teo pokiwał głową, jakby spodziewał się tej odpowiedzi. Nie odzywał się jednak ani słowem, dopóki nie skończył swojej herbaty; ciche stuknięcie powstałe w zetknięciu filiżanki ze spodkiem odbiło się echem od ścian pokoju.

Jestem bardziej niż chętny na negocjacje.

Pięć lat na jedno zlecenie, Teo? zaszydziła. Prośba, której wciąż nawet werbalnie nie sformułował, była po prostu absurdalna. Jak ważny jest ten pacjent?

Dla swojej rodziny? Bardzo.

Nie była to odpowiedź, jakiej oczekiwała Hermiona. Niezadowolona z faktu, że odwoływał się do jej współczucia, posłała mu twarde spojrzenie, gotowa zadać pytanie, które wręcz płonęło w jej umyśle.

A dla ciebie?

Na to nie odpowiedział.

Nie, nie mógłby.

Ach, więc przynajmniej w pewnym stopniu sprawa była osobista.

Teo nie miał żadnych żyjących krewnych, ale miał rodzinę. Taką, którą sam stworzył. I mimo że Hermiona wiedziała o nim wystarczająco dużo, żeby podłapywać wskazówki, które zostawiał, to znała jedynie kilkoro członków tej rodziny.

Pansy nie była chora; aktualnie polowała na wannę wolnostojącą w stylu takiej na lwich łapach do łazienki Hermiony. Blaise był w Egipcie i dopinał umowę na rzadki artefakt dla swojego kupca (czym mniej wiedziała, tym lepiej), podczas gdy jego narzeczona, Padma, ciężko pracowała w Świętym Mungu. Dafne, która współpracowała z Blaise’em, z racji tego, że przygotowywała się do porodu razem ze swoim mężem, Deanem, wybierała lżejsze zlecenia. Goyle mieszkał w Ameryce wraz z żoną i dziećmi.

Wreszcie, zgodnie z tym, co mówił Harry, Malfoy był nie do zniesienia, robiąc dużo zamieszania, jako dowódca ministerialnego Antyterrorystycznego Oddziału Specjalnego – i, o ironio, terroryzując wszystkich, zarówno z Biura Aurorów, jak i całego Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, w związku z trwającym śledztwem dotyczącym bazy operacyjnej Śmierciożerców.

Co jej umykało?

Zawsze była jedna rzecz, której nie dostrzegała.

Teo odchylił się na swoim krześle, z łokciem na podłokietniku oraz palcem wskazującym i kciukiem na brodzie, ugniatając ją, jakby rozmyślał nad szczególnie trudnym ruchem w szachach.

Są gotowi potroić twoją pensję.

Droczył się z nią. Hermiona go wyśmiała.

Nawet nie zaszczycę tego odpowiedzią.

To część kontraktu wyjaśnił i machnął ręką od niechcenia, pozwalając sobie na krótkie zerknięcie na wielki, ozdobny zegar wiszący na ścianie obok drzwi. Zawiera też dodatkowe korzyści, żebyś mogła to długoterminowe zadanie uczynić dla siebie przystępniejszym. Masz możliwość ustalenia godzin swojej pracy, masz do swojej dyspozycji dwuosobowy zespół Uzdrowicieli, który zadba o pacjenta o każdej porze dnia i nocy. Zwolnię cię też z roli rotującego członka zespołu w szpitalu.

Nic z tego nie brzmi zachęcająco.

Hermiona już i tak sama ustalała godziny swojej pracy. Musiała, jako że znaczna część jej pacjentów wymagała więcej niż tylko eliksirów i odpoczynku. Zresztą, lubiła robić rzeczy po swojemu, co było jednym z wielu powodów, dlaczego preferowała pracować sama. Poświęcała czas, żeby lepiej poznać pacjentów – jako ludzi, a nie jako zbiór diagnoz i powodów, dla których trafili pod jej opiekę – i żeby przygotować indywidualny plan dostosowany do ich potrzeb oraz oczekiwań. Kiedy potrzebowała pomocy, odpowiedzi mogła bez trudu znaleźć w książkach. I najważniejsze, Hermiona lubiła pracować jako rotujący Uzdrowiciel, ponieważ gwarantowało jej to urozmaicenie oraz doświadczenie. Zapewniało bystrość umysłu i pozwalało poszerzać wiedzę w dziedzinach leczenia, w których się nie specjalizowała.

To doskonała oferta.

Niezobowiązująco wzruszyła ramionami.

Załóżmy, że jest, jak mówisz. I tak nie zgodzę się na nic na ślepo. Prosisz o lata mojej kariery, a jednak nie zdradzasz nic wartościowego, nic, co pomogłoby podjąć decyzję. Wybacz mi, że jestem ostrożna.

Zapewniłem ci akta.

Hermiona roześmiała się sucho.

Zapewniłeś absolutne minimum, myśląc, że przykujesz tym moją uwagę. I przyznaję, jestem zaintrygowana, ale bardziej twoją rolą w tym wszystkim, niż czymkolwiek innym. To do ciebie niepodobne tak dalece się angażować. Mimo wszystko to wciąż za mało, aby skusić mnie na tyle, żebym przyjęła to zlecenie.

Są skłonni się zgodzić, żebyś dodała swoje własne warunki do umowy.

Dociekliwość Hermiony prawie zawsze przewyższała jej opór.

Kto to jest?

Tego nie mogę ci powiedzieć, dopóki się nie zgodzisz.

A ja się nie zgodzę, dopóki nie poznam tożsamości pacjenta. Hermiona pozwoliła, żeby jej kontrargument wybrzmiał, zanim powróciła do sączenia herbaty. Wtedy, w tym samym niespiesznym tempie co Teo, skończyła swój napój i odstawiła filiżankę na spodek. Wygląda na to, że mamy impas, a ty jesteś spóźniony.

Posłał jej wyzywające spojrzenie, które więcej niż z przyjemnością odwzajemniła.

Zarząd może… i będzie musiał, poczekać. Podczas gdy jego słowa mijały się z prawdą, ton wskazywał Hermionie na to, jak ważna była ich rozmowa.

Pozwoliła, żeby jej umysł przeanalizował zlecone zadanie, próbując przekopać się przez zupełne niuanse życia Teo w poszukiwaniu odpowiedzi. Ale nie zabrnęła daleko, ponieważ był on tak samo inteligentny i spostrzegawczy, co skryty i uparty. 

Kiedy Hermiona zaczęła z nim pracować, nauczyła się, że Teo dzielił się tylko tym, czym chciał – albo tym, co był prawnie zobowiązany ujawnić. I, pomimo że często rozmawiał z Hermioną w zaufaniu, nie otworzył się przed nią na tyle, żeby mogła sformułować znaczącą teorię. Więc odsunęła na bok swoje podejrzenia i przeszła do sedna sprawy.

Nie ugnę się.

Nie byłabyś Hermioną Granger, gdybyś się ugięła.

To nie pierwszy raz, kiedy usłyszała te słowa w takim kontekście, ale podczas gdy zazwyczaj wypowiadane były z nutą pogardy albo łagodnej irytacji, teraz Teo jedynie wyrażał swoje uznanie. Gdyby była kimś innym, jego słowa mogłyby ją zmiękczyć w kwestii przyjęcia tajemniczego pacjenta.

Ale, jak powiedział, była Hermioną Granger.

Moja odpowiedź nadal brzmi nie. Ale z racji, że nie była bez serca, zasugerowała: Susan mogłaby się tego podjąć. Albo Padma. Może nawet Roger Davies. Wszyscy byli Uzdrowicielami specjalizującymi się w innych dziedzinach; każde z tej trójki byłoby świetnym wyborem do długoterminowego zadania takiego jak to. Oczywiście, znaleźliby się też inni Uzdrowiciele, tak samo wyspecjalizowani i z pewnością zainteresowani tego typu kontraktem.

Poprosili o najlepszego Uzdrowiciela, więc ja też proszę najlepszego. Teo wzruszył ramionami, jakby to było takie proste.

Czy wyczuwam pochlebstwo?

Jedynie stwierdzenie faktu.

Jako swoją ostateczną odpowiedź, Hermiona zamknęła kartę pacjenta, ułożyła na niej książkę i używając palca wskazującego, przesunęła ten zestaw z powrotem przez biurko w stronę Teo. Zmrużył oczy, patrząc to w dół, to z powrotem na nią. Kiedy westchnął, wiedziała, że jest gotowy na szczerość.

Dobrze.

W twojej opiece jest zawsze ten element człowieczeństwa, którego Roger nie potrafi osiągnąć, co, pomimo jego rozmaitych osiągnięć oraz wyróżnień, ciebie plasuje wyżej w moich oczach. Padma jest zajęta planowaniem wesela i, jako naszej specjalistki od wilkołaków, potrzebuję jej tutaj, żeby poradzić sobie z napływem nowych ugryzień. Susan… zamilkł momentalnie, szukając odpowiednich słów. Susan jest zbyt wrażliwa do tego zadania.

Zbyt wrażliwa do śmiertelnego przypadku? Hermiona uniosła brew. Jesteśmy Uzdrowicielami, Teo. Śmierć to coś, z czym mierzymy się każdego dnia. Posłała mu twarde spojrzenie, gotowa na walkę o czarownicę, którą uważała za koleżankę. To coś, czemu już nie raz musieliśmy spojrzeć w oczy. Wiemy, jak zadbać o siebie oraz o innych, kiedy tracimy pacjenta. Uważam, że niewystarczająco ją doceniasz.

Potrząsnął głową.

Całkowicie nie to miałem na myśli, Hermiono. Teo próbował ugasić płomienie jej niesławnej, opiekuńczej natury. Chodziło mi po prostu o to, że pacjent jest zgryźliwy i uparty, więc potrzebuje kogoś, kto rzuci mu wyzwanie, jako że ma tendencję do panoszenia się wśród ludzi. Nie w bezduszny sposób, ale… potrzebuje kogoś, kto ma silny charakter. Susan… tego nie ma, ale ty masz.

Hermiona poczuła się jeszcze mniej przekonana.

Dziękuję za ten dwuznaczny komplement, ale…

Zgodzisz się, jeśli zaaranżuję spotkanie?

Rozważała jego propozycję. W momencie, gdy Teo dostrzegł jej reakcję, jego pilnie strzeżony wyraz twarz wydał jej się prawie pełen nadziei. Hermiona westchnęła i wzięła kartę oraz książkę.

Spotkam się z pacjentem, ale pozostawiam sobie prawo i tak finalnie powiedzieć nie. I prawdopodobnie powie nie.

To rozsądne, ale… Teo urwał, palcem prostując pióro leżące na biurku. Po prostu… zachowaj otwarty umysł.

Nie wzbudziło to w niej przekonania do ich potencjalnej umowy, ale Hermiona postrzegała siebie jako osobę racjonalną. Rozważną.

Mogę to zrobić. Nie uścisnęli sobie rąk ani nie podjęli żadnych wiążących formalności wobec swojej umowy. Tylko obopólne porozumienie i wymiana spojrzeń, po których nastąpiło kiwnięcie głowami. Kiedy mam się spodziewać spotkania?

Ustalę dzień i godzinę skoordynowane z twoimi godzinami zarezerwowanymi na konsultacje. Dziękuję, że zgodziłaś się na spotkanie.

Hermiona spojrzała na niego.

Nie składam żadnych obietnic.

Odnotowane.

Dyskusja dobiegła końca, więc Hermiona myślała, że jej sprawa została wyjaśniona i może odejść, ale Teo nie wstał do wyjścia, mimo że pozostało mu tylko dziesięć minut do spotkania z zarządem.

Widocznie rozmowa nie dobiegła końca.

Ministerstwo wysłało ci propozycję dołączenia do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Chcą, żebym to z tobą przedyskutował. Teo uniósł filiżankę, żeby wziąć łyk herbaty. Więc oto ja, dyskutujący o tym z tobą.

Hermiona zakasłała lekko w swoją pięść w próbie stłumienia śmiechu na jego otwarty bunt.

To nie pierwszy raz, kiedy odbywali tę konkretną rozmowę, a powód, dla którego Ministerstwo nie przesyłało ofert bezpośrednio do niej był taki, że ona porwałaby je w drobne kawałeczki i ruszyła dalej ze swoimi zajęciami, nie poświęcając im ani jednej myśli.

Odeszła na urlop naukowy po swoim wypadku ze szczerym zamiarem, że z czasem wróci; tak naprawdę, to odejście nigdy nie było planowane. Podjęła tę decyzję pod wpływem impulsu, kiedy po raz pierwszy zaczęła myśleć o powrocie. Nagle poczuła, że dusi się od przytłaczającego poczucia lęku i odpowiedzialności.

Nie lubiła tego.

Nie, kiedy próbowała odzyskać miłość do ciężkiej pracy i uczucie, że osiąga coś ważnego – wprowadza zmianę. Nawet tę niewielką. Po prostu próbowała odzyskać miłość do życia, które kiedyś miała, zanim dała się wciągnąć w odpychająco-przyciągającą politykę Ministerstwa. Powrót do pracy, w której musiała rwać się w każdym kierunku, z którego spływały prośby i uczestniczyć w tworzeniu iluzji pokoju, którą Wizengamot pokazywał ludziom… to nie było zachęcające. 

Pozostawiało ją z poczuciem pustki i wykorzystania.

To z kolei skłoniło ją do napisania listu z rezygnacją i częściowo pchnęło do złożenia aplikacji do Akademii Uzdrowicieli, a finalnie doprowadziło do złożenia Teo prośby o dołączenie do oddziału stworzonego po to, aby pomóc zwalczać kryzys zdrowia psychicznego, który zawładnął czarodziejskim światem.

Odpiszę im, że odrzucasz ofertę.

Możesz im także napisać, żeby skończyli w ogóle to proponować.

Myślę, że oboje doskonale wiemy, że nie przestaną. Tak samo, jak oboje wiemy, że to dla ciebie szansa, żeby spróbować drugi raz.

Jestem tu od sześciu lat. Myślę, że spokojnie można stwierdzić, że nie zamierzam tam wrócić.

Teo kontynuował picie herbaty i już więcej się nie odezwał.

A ponieważ wciąż nie poczynił żadnych prób, żeby ruszyć się z miejsca, Hermiona zapytała:

Coś jeszcze? W jej głosie zabrzmiała nutka podejrzliwości. Musiało być coś jeszcze, temat delikatniejszy nawet niż jego tajemniczy pacjent i oferta Ministerstwa. Był powód, dla którego strategicznie zostawił to na koniec.

Jest również kwestia listów z groźbami, które otrzymaliśmy.

Ach.

Od Ostatniej Bitwy minęło trzynaście lat, a w czarodziejskim świecie wciąż nie zapanował pokój, wciąż walczyli ze Śmierciożercami, wciąż dorastali do zmian.

Hermiona wiedziała, że rewolucje nie dzieją się, kiedy ludzie czują się zadowoleni i zaopiekowani, ale gdy są wrażliwi i pozbawia się ich praw. Śmierciożercy trzymali się tej myśli i wierzyli, że zabicie słynnego Chłopca, Który Przeżył Dwukrotnie oraz jego sprzymierzeńców tuż pod nosem Ministerstwa, będzie iskrą, która rozpali rewolucję.

Jednakże listy z groźbami nie były wysyłane tylko do niej, Harry’ego i Rona. Dotyczyły już wszystkich Weasleyów, Malfoyów, Luny, Neville’a, a nawet stworzonej przez Teo rodziny – w której wszyscy uważani byli za zdrajców krwi. 

Albo dosłownie zdrajców, jeśli wziąć pod uwagę również Malfoyów.

Tuż po wojnie listy skuteczniej wywoływały w niej strach.

Teraz, co najwyżej, wzbudzały rozdrażnienie.

Jak list został dostarczony tym razem? Hermiona przebiegła palcami po drewnianym podłokietniku swojego krzesła.

Pogróżki zazwyczaj przynosiła sowa albo posłaniec, zawsze dostarczano je do szpitala. Lata temu Hermiona opracowała zaklęcie, które praktycznie czyniło ludzi oraz ich domy nienanoszalnymi, ale nadal wszyscy wiedzieli, gdzie pracuje; jej nagła rezygnacja z ministerialnej pozycji siedem lat temu była… dość publiczna.

Ten został przyniesiony dziś rano przez ugryzionego Mugola pod wpływem Imperiusa…

Greyback?

Tak, ale test na likantropię u Mugola wyszedł negatywny, tak samo zresztą jak u większości pozostałych. Co było dużą ulgą, ale w związku ze zbliżającą się pełnią księżyca, sytuacja prawdopodobnie ulegnie zmianie. Liczba pacjentów Padmy sukcesywnie rosła w porównaniu z ubiegłym rokiem. Jednak wszedł do szpitala, jak gdyby czary ochronne nie istniały. Hermiona zamrugała ze zmieszaniem. Ten ruch był ostrym odejściem od normy. Listy zawsze zawierały żałosne groźby, ale z dodatkiem ugryzionego Mugola i z naruszeniem ochrony, zaczęły brzmieć jak ostrzeżenie.

Znajdziemy cię, niezależnie od tego, jak dobrze się ukryjesz.

Zanim zdążyła zapytać, Teo kontynuował:

Antyterrorystyczny Oddział Specjalny już go przesłuchał, Amnezjatorzy zmodyfikowali mu pamięć, włączając w to fakt, że lubi średnio wysmażone steki, a ktoś z Biura Kontaktów z Mugolami odesłał go z kartą z podziękowaniem ze stekowej jadłodajni ….

Dobrze wiedzieć, ale Hermiona miała inne pytania.

Naruszenie ochrony?

Przyglądamy się temu. I to by było na tyle. Prawdopodobnie to wszystko, co mógł jej zdradzić. W międzyczasie, w związku z wspomnianym naruszeniem, Ministerstwo chce przydzielić ci dla bezpieczeństwa ochroniarza.

Nie pierwszy raz złożono jej tę ofertę i z pewnością nie ostatni.

Teo spojrzał na nią z powagą.

Myślę, że powinnaś to rozważyć. Pewien wilkołak grasuje na wolności, odkąd zdołał uciec z więzienia trzy lata temu. Jest poza kontrolą i zdaje się, że upodobał sobie ciebie.

Jestem tego świadoma. Te upodobania nie były nowością, ale Hermiona zachowała to dla siebie. Był tam. Czekał.

Rozsądnym posunięciem z twojej strony byłoby rozważenie ochrony.

Hermiona podniosła swoją torbę z koralików, a także akta oraz książkę z jego biurka – potrzebowała ich do spotkania z pacjentem.

Czy Harry cię do tego namówił?

Uniósł jedną brew w odpowiedzi. To powiedziało jej wszystko, czego potrzebowała.

Tak.

Z czułością potrząsnęła głową, śmiejąc się do siebie. Harry zrobił się dosyć nachalny, odkąd został ojcem, ale znaleźli się już w takim momencie swoich żyć, kiedy dłużej byli niż nie byli przyjaciółmi. Uznawała go za jedną z tych osób, które rozważała jako część jej samej, ze względu chociażby na to, jak dobrze ją znał. I vice versa. Harry musiał wiedzieć, że nie przywita z radością wieści, że to on wpadł na ten pomysł, więc próbował ją podejść.

Niezła próba.

Nie boję się Greybacka.

Powinnaś przynajmniej być ostrożna. Ostrzeżenie Teo wydawało się wynikać z troski. Jest wściekły, a będzie tylko gorzej, dopóki nie posmakuje tego, czego chce. Posłał Hermionie znaczące spojrzenie. Z chorym zwierzęciem możesz zrobić tylko jedną rzecz…

Uśpić je.

Jestem ostrożna. Poprawiła się w swoim siedzeniu. Bardziej ostrożna niż sądził. Co pewien czas mogła usłyszeć wycie do księżyca niedaleko swojego domu… a w tej okolicy nie było żadnych wilków. Była tego pewna, ale wiedziała też, że jej czary ochronne są nie do przejścia. Greyback czy nie, do tej pory powinniście się już nauczyć, że to ja jestem dla siebie najlepszą ochroną.

Kącik ust Teo drgnął.

Przypuszczałem, że to powiesz, ale musiałem zapytać ze względu na obowiązki i żeby móc szczerze powiedzieć Potterowi, że próbowałem. To już wszystko, co chciałem dziś z tobą omówić. Wzruszył lekko ramionami i wstał, żeby przygotować się na spotkanie, na które już i tak był spóźniony. Przywołał swoją marynarkę zaklęciem niewerbalnym i założył ją na siebie, poprawiając kołnierzyk oraz rękawy z niezwykłą starannością. Po chwili podniósł niewielki stos teczek – prawdopodobnie z planami budżetowymi na kolejny rok – i odchrząknął, żeby oczyścić gardło, zasłaniając usta pięścią. Herbata…

Hermiona uśmiechnęła się pod nosem, bo czasami cicha natura Teo sprawiała, że wydawał się zdystansowany, ale zdradzały go drobne gesty. Byli przyjaciółmi już od lat, a on nadal nie przywykł do proszenia o to, co chce… kiedy prośba dotyczyła jego samego.

Przyślę ci trochę przez Pansy.

Dziękuję.

Hermiona wstała z miejsca i była już w połowie drogi do drzwi, kiedy coś sobie przypomniała. 

Czemu na twoim biurku leży słownik dla dzieci?

Teo prawie ją zignorował – robił tak czasami, jeśli jej pytania okazywały się zbyt prywatne – ale wtedy westchnął. 

To prezent dla mojego chrześniaka. To było… interesujące. A także dziwne, ponieważ Teo nawet raz nie wspomniał o tym, że był czyimś chrzestnym. Nie było to jednak zaskoczeniem, bo w końcu to był Teo. Człowiek, który zawsze działał metodycznie.

Och, ile ma lat? Hermiona starała się nie zabrzmieć na aż tak ciekawą, jak z natury była.

Teo spojrzał na nią, jakby chciał powiedzieć niezła próba.

Mniej więcej dwa miesiące temu skończył pięć lat.

Interesujące. Urodziny Albusa były w przyszłym tygodniu. Jeśli to czarodziej, prawdopodobnie będą chodzić do tej samej klasy. Dlaczego Teo wcześniej o nim nie wspomniał? Chociaż nie… właściwie to Hermiona miała lepsze pytanie.

Więc kupiłeś mu słownik? zapytała śmiertelnie poważnie, z kamienną twarzą i dużą dawką sarkazmu. Do zabawy? A wszyscy mówią, że to ja nie mam wyobraźni.

Hermiona nigdy nie wiedziała Teo tak zawstydzonego, jak w tamtej chwili.

Nie bawi się wiele i lubi obrazki. To będzie przydatny prezent, kiedy jego zdolność czytania i rozumienia tekstu wzrośnie.

Rozsądny i praktyczny, oczywiście, ale kiedy wydobyła te dwa fakty z wypowiedzi Teo, pozostało tylko jedno pytanie – proste w swojej esencji, ale głębokie i wyzywające w odpowiedzi:

Jakie dziecko się nie bawi?

 

_______________

 

14 marca 2011

 

Swego rodzaju spokój, jaki odnajdywała w naturze, był nie do zastąpienia, dlatego Hermiona tak bardzo kochała lokalizację swojego domu.

Doświadczała każdego rodzaju natury, po prostu wychodząc za drzwi. Albo zwyczajnie wyglądając przez okno. Kolorowe zachody słońca i powolne wschody. Niekończąca się zieleń i życie. Hermiona oddychała powietrzem tak czystym, że czuła, jakby miała żyć wiecznie, rozkoszując się deszczem tak głośnym, że ledwie słyszała własne myśli.

Cisza i malownicze piękno, którego nie dało się skopiować.

Zima, która powinna być wyłącznie mroczna i pustosząca, przynosiła światło. Wiosna malowała się obiecująco i przełomowo. Lato było pełne rozwoju, życia i ciężkiej pracy. A jesień, chociaż rześka, wciąż orzeźwiająca wystarczająco, żeby móc cieszyć się gorącą herbatą, będąc owiniętą kocem. Mieszanki podczas zmian pór roku były nawet lepsze. 

Jak teraz.

Zima powoli maszerowała w kierunku wiosny, krok naprzód i krok w tył, zaskakując w ubiegłym tygodniu niespotykanym w tym okresie ciepłem. Chłód, który powrócił w następnych dniach, nie wzbudził w Hermionie zaufania na tyle, żeby zdjęła okrycie z grządek z roślinami korzeniowymi.

Może w następnym tygodniu.

Parzyła na rząd za rzędem, okryty roślinnością posadzoną grupami. Trzy zbiory roślin w każdej grządce, w dwóch alejkach oddzielonych brukowaną dróżką, która prowadziła do małej szklarni – w rzeczywistości w środku znacznie większej, dzięki jedynej magii, jakiej używała w swoim ogrodzie. Granice warzywnego ogródka wyznaczały różnorodne krzewy kwiatowe, teraz wszystkie okryte ściółką, żeby uchronić je przed zimnem.

Wszystko było ciche i spokojne… z wyjątkiem młodych kurczaków w kurniku, które świętowały pierwsze kilka dni na zewnątrz. Dokładnie tak jak ona.

Gdyby ktoś siedem lat temu powiedział Hermionie, że będzie byłym pracownikiem Ministerstwa, zaśmiałaby mu się w twarz i uznała za szaleńca, zanim popędziłaby na kolejne spotkanie. Gdyby ktoś inny powiedział, że będzie miała rozległy ogródek warzywny, kury i dom w odległości kilometrów od najbliższego sąsiedztwa… sprzeczałaby się, że nigdy, przenigdy nie opuści swojego mieszkania w centrum Londynu.

A jednak opuściła i osiedliła się właśnie tutaj.

Życie znalazło sposób na przewartościowanie jej priorytetów, jednocześnie równając z ziemią wszystkie jej oczekiwania wobec rzeczy, które zaplanowała, dopóki nie zostało z nich nic poza pyłem. Popiołem.

Początkowo ciężko było to dostrzec, ale teraz widziała piękno w tym załamaniu. Radość w odkrywaniu swojego prawdziwego ja i odwoływanie się do swojej siły, odwagi i determinacji. To było niezbędne, aby Hermiona uprzątnęła zgniliznę ze swojego starego życia i stworzyła przestrzeń niezbędną do nowego rozwoju.

A potem dokładnie to zrobiła. Rozwinęła się. 

Wciąż się rozwijała

Hermiona odwróciła się, kiedy zaklęcia ochronne dały jej znać zarówno o końcu jej cichej chwili dla siebie, jak i o przybyciu kogoś, kogo się nie spodziewała.

Dafne Greengrass-Thomas.

Kobieta założyła na siebie kilka warstw ze względu na chłodne powietrze, ale nawet to nie ukryło faktu, że była w piątym miesiącu ciąży. I generalnie wszyscy ją irytowali. Hermiona nie mrugnęła nawet dwa razy, kiedy Dafne wypadła przez drzwi, uzbrojona w widelec i ciasto. Myślała jeszcze mniej o nastroju Dafne, kiedy ta usiadła z prychnięciem na huśtawce i zaczęła agresywnie jeść, podczas gdy magiczne urządzenie powoli zabrało ją do Hermiony.

Zrozumienie spłynęło dopiero, kiedy huśtawka zatrzymała się w miejscu i Hermiona mogła rzeczywiście dojrzeć rzeczone ciasto.

Rabarbarowe.

Zrobiłam je na Dzień Liczby Pi. Spojrzenie, jakie Hermiona otrzymała w odpowiedzi, jasno mówiło, że będzie musiała zrobić kolejne. Westchnęła z rezygnacją. Przyniosłaś mi przynajmniej widelec?

Okazało się, że tak. Widocznie Dafne była w nastroju zarówno do dzielenia się jedzeniem (które nawet nie należało do niej), jak i uczuciami – to drugie wciąż bardziej zaskakujące niż pierwsze.

Przez lata, odkąd Dafne i Dean uciekli, żeby pobrać pobrać się w sekrecie, decydując się na ruchu, którego nikt się nie spodziewał, nigdy nie była osobą, która dzieliła się swoimi najskrytszymi myślami, która miałaby skłonność do uzewnętrzniania się. Potem jednak, kiedy w tym samym tygodniu dowiedziała się o ciąży i straciła siostrę, cały jej świat wywrócił się do góry nogami. Ta kombinacja wstrząsnęła nią do szpiku kości i w następstwie Dafne odrodziła się jako osoba skłonna do dzielenia.

I tutaj pojawiła się Hermiona.

Prawdopodobnie wynikało to z potrzeby znalezienia ujścia albo ukierunkował ją tak terapeuta, ale czasami Dafne po prostu przychodziła i siadała na huśtawce Hermiony. Czasami mówiła. Czasami dumały w ciszy. Nie dowiedziała się, dlaczego Dafne poszukiwała tu azylu, ale nigdy by jej nie odesłała. Dzisiaj kobieta chciała rozmawiać.

Poszłam odwiedzić siostrzeńca.

Och? mruknęła Hermiona obojętnie, kiedy nabijała na widelec kawałek ciasta. Wyszło jej w sam raz. I jak poszło? Wprawdzie niewiele wiedziała o sporze Dafne z Malfoyami, zwłaszcza z Narcyzą, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że musi mieć to związek z jej siostrzeńcem, Scorpiusem.

Poszło tak dobrze, że wylądowałam tutaj, żeby powstrzymać się przed powrotem i nakrzyczeniem na każdego dorosłego Malfoya. Nawet na Draco. Hermiona skrzywiła się wewnętrznie, ale, przeżuwając, przytaknęła. W obecnym stanie oznaczało to nawrzeszczenie na nich albo awaryjne spotkanie z moim terapeutą. Tak się złożyło, że akurat jesteś w domu, a jako najrozsądniejsza i najmniej związana z sytuacją osoba, wydawałaś się najroztropniejszą opcją Posiedzimy w ciszy, potem powiesz coś mądrego, a moja potrzeba krzyku minie.

To wszystko, co muszę zrobić? Hermiona uśmiechnęła się znacząco do blondynki. Powinnam tego spróbować, kiedy Harry narzeka na Malfoya.

Dafne przewróciła oczami.

Możesz, chociaż wątpię, czy to pomoże. Rozejrzała się dookoła i zachichotała. Nawet zen, który osiągasz tutaj w swoim ogrodzie z ziołami i kurczakami, odizolowana od całego świata, nie złagodzi napięcia, jakie jest pomiędzy ich dwójką.

Hermiona mruknęła na zgodę. Huśtawka uniosła je trochę wyżej, stopę od ziemi. Kontynuowały dzielenie się ciastem, które dzięki czarom wciąż utrzymywało ciepło, chociaż Dafne zjadła już większość. Milczenie z Dafne nie było czymś nadzwyczajnym, ale energia, którą dzisiaj emanowała, nie współgrała z otaczającym je spokojem.

Powinnaś się zrelaksować, zanim zaczniesz opowiadać powiedziała Hermiona, przeżuwając kawałek pieczonego rabarbaru. Żadna ze mnie doula, ale jestem pewna, że stres wpływa na dziecko.

Dlatego tu jestem. Myślę, że wszyscy się ze mną zgodzą, kiedy powiem, że twój dom jest schronieniem. Co miało sens, ponieważ każdy w którymś momencie dnia czy tygodnia, kończył u niej. Nawet Teo był znany z przesiadywania na herbacie w jej oranżerii.

Hermiona wzruszyła ramionami.

Cóż, sama skończyłam tutaj, kiedy szukałam schronienia.

Czarownice wymieniły między sobą znaczące spojrzenia. Nie minęło dużo czasu, zanim Dafne poczuła się gotowa, żeby opowiedzieć, co ją tak zdenerwowało.

Wiem, że wychowywanie dzieci jest jednym z kilku aspektów kultury czystokrwistych, który należy wyłącznie do matek, ale za każdym razem, kiedy widzę sztywną rutynę Scorpiusa, za każdym razem, kiedy widzę, jak się kłania, za każdym razem, kiedy widzę, jak się wycofuje, mam ochotę potrząsnąć Narcyzą i powiedzieć Draco, że już wystarczy.

Roztropnie, Hermiona trzymała buzię zamkniętą. Słuchała.

Wiem, że tego nie zrobi. Dafne westchnęła. Wiem, że nie może. Nie teraz, kiedy sprawy przybrały taki obrót. Ma powody, by być takim paranoikiem, jakim jest, ale naprawdę wolałabym, żeby to zrobił.

Hermiona zastanawiała się, czy coś jej umknęło, ponieważ kawałki do siebie nie pasowały.

Gdyby co konkretnie zrobił?

Wykonał pierwszy krok.

 

_______________

 

15 marca 2011

 

W pewnym sensie, wojna skończyła się tej nocy, której Voldemort upadł.

Ale pod innymi względami – nie skończyła się nigdy. Jedynie zmieniła rozmiary.

Historia nauczyła Hermionę, że chociaż śmierć jednego człowieka może zapoczątkować wojnę, to nie może jej zakończyć. Najlepszym sposobem, żeby położyć kres konfliktowi, było absolutne zwycięstwo; dociągnięcie sprawy do końca, nie odpuszczając i nigdy nie pozwalając wrogowi na ukrycie się i ponowne zebranie sił. To powinno się wydarzyć, kiedy wielu Śmierciożerców uciekło i rozproszyło się w następstwie Bitwy o Hogwart.

Ale się nie wydarzyło.

Ministerstwo nie miało takiej mocy ani tylu ludzi, żeby wyłapać wszystkich Śmierciożerców. Wiele czarownic i czarodziejów poległo albo zaginęło, inni byli torturowani albo pełni traum.  Zbyt młodzi, by zrozumieć ogrom zadań, które dopiero ich czekały czy pojąć, jakiej wytrwałości potrzebują, żeby ta zdołała przepchnąć ich przez trudne czasy, aż do zwycięstwa.

Podobnie jak Harry.

Shacklebolt, jako Tymczasowy Minister, próbował zorganizować misję i zadać ostateczny cios, ale, podczas powojennego chaosu, na nowo zreformowany Wizengamot po cichu pozbawił jego stanowisko większości uprawnień, powołując się na niejasne, stare prawo, które dawało im władzę podczas niespokojnych czasów przez okres dziesięciu lat, chyba że przegłosują zakończenie. Zasadniczo rzecz ujmując, zmienili rząd w oligarchię.

I tak kilku z nich rządziło całym społeczeństwem.

Kingsley negocjował z nimi przywrócenie stanowisku władzy, ale ostatni Minister odpowiadał za potworne zbrodnie wojenne – w końcu było on prawdziwą marionetką w rękach morderczego tyrana. Więc gdy zwołano głosowanie, chcąc znieść nowe prawo, wymagane dwie trzecie nie opowiedziało się za przywróceniem Ministrowi dawnej władzy przed upływem dziesięciu lat.

Jeszcze nie.

Samo posunięcie tak naprawdę nie byłoby problem, gdyby uczyli się z historii i nie popełniali tych samych błędów, co ich poprzednicy, gdyby pamiętali, ile szkód może wyrządzić ignorowanie kłopotów, zamiast mierzenie się z nimi. Zamiast zaproponować wsparcie, podczas gdy Shacklebolt starał się schwytać uciekających Śmierciożerców, oni odrzucali wszystko, co próbował zrobić, oferując jedynie mały plaster do załatania ziejącej dziury w ich świecie i nie zrobili nic, żeby skauteryzować ranę.

To naprawdę nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, kiedy, zamiast porzucić tytuł Tymczasowego Ministra dwa lata po wojnie, Kingsley Shacklebolt ogłosił, że odchodzi na emeryturę.

Z efektem natychmiastowym.

Wieści o jego odejściu rozeszły się szybko i daleko, więc zaraz po tym na Ministerstwo spłynęła fala krytyki. Wizengamot poprosił, żeby Kingsley ponownie to przemyślał, ale on już podjął decyzję. Rozczarowany ich wielokrotnymi odmowami i zmęczony po utracie masy przyjaciół, nigdy nie odpowiedział na pytania mediów o okoliczności swojego odejścia na emeryturę. Odpowiedział jednak Hermionie, w swoim ostatnim dniu, kiedy ta stała w jego pustym biurze tuż obok Harry’ego i zapytała o plany na przyszłość.

Spodziewała się czegoś banalnego, jak podróże albo odwiedziny u krewnych.

Jednak wszystko, co otrzymała, to: 

Zawsze chciałem być pszczelarzem.

Ku jej zaskoczeniu, Kingsley kupił niewielki kawałek ziemi i to właśnie zrobił.

Ich ścieżki nie przecięły się, dopóki Hermiona nie zaczęła po raz pierwszy doświadczać problemów z korzeniami, zaraz po tym jak powiększyła swój ogródek warzywny. Neville dał jej książkę o korzyściach, jakie płyną z miodu, do której włożył notatkę z adresem i datą spotkania.

Z książki Hermiona dowiedziała się, jak niewiele wiedziała o miodzie – a dokładniej, że był doskonałym rozwiązaniem jej problemów. A w Kingsleyu odnalazła chętnego dostawcę.

Farma nie była wielka, okrążenie jej stanowiło przyjemny spacer. Kingsley posiadał łącznie dziewięć uli: dwa nowe od jej ostatniej wizyty w marcu i trzeci, który potrzebował kuracji roju, zanim jego miód stanie się użyteczny. Hermiona zawsze przynosiła pieniądze za słoiki miodu, które jej dostarczał, ale Kingsley nigdy ich nie brał, więc w zamian zaczęła przynosić warzywa. Wymiana barterowa.

Dzisiaj przyniosła cebule, brokuły, rabarbar, czosnek, smardze i to, o czym nie mogła zapomnieć, jego ulubione – pałeczki lukrecji. Usiedli razem na zewnątrz, rozkoszując się słodyczami i chłodną wilgotnością w powietrzu, która zwiastowała nadchodzącą z południa burzę. Hermiona mogła dostrzec drewniane ule jego rozrastającej się pasieki, którą przed dzikimi zwierzętami chroniły rozmaite zaklęcia odstraszające – widziała w powietrzu ich lekkie drżenie, jeśli zmrużyła oczy.

Nie zdjęła kurtki, ale odpięła guziki, relaksując się na zewnątrz w wygodnym fotelu i układając nogi na stołku przed sobą. Kingsley nadal miał na sobie fioletowy, pszczelarski kombinezon, ale ściągnął kapelusz, żeby móc kosztować swoich słodkości.

Pszczoły są dziś spokojne. Przerwał beztroską ciszę, jaka między nimi panowała. Myślę, że nadchodząca burza będzie jedną z tych gorszych. Powinnaś zadbać o środki ostrożności w swoim ogrodzie.

Już to zrobiłam.

Pokiwał głową, wciąż patrząc w przestrzeń na swoje pszczoły.

Dobrze.

Znów zapadła między nimi cisza i Hermiona wykorzystała ten czas, ciesząc się wiatrem, który kołysał drzewami w oddali. Nigdy nie planowała zostawać długo, a jednak zawsze się to tak kończyło, było miło i rzadko spieszyło jej się do opuszczenia tego miejsca.

Kingsley należał do tych czarodziejów, którzy znali swój cel. Nie był już Ministrem, ale wciąż był wojownikiem, przewodnikiem i filarem siły. Z jego postawy biła swego rodzaju pewność siebie i uspokajająca obecność. Nawet kiedy walczyli o życie, wysoko nad ziemią, uciekając z Harrym z domu Dursleyów, nie martwiła się o to, czy przetrwają.

Po prostu wiedziała.

Myślę o stworzeniu ogrodu dla moich pszczół. Kingsley spojrzał na nią, unosząc brew w geście, który u niego świadczył o zainteresowaniu. Jakieś pomysły?

W rzeczy samej, Hermiona miała ich kilka i mentalnie tworzyła już łatwy w utrzymaniu ogród z ziołami leczniczymi, dochodząc nawet do określenia wysokości, szerokości oraz rozmieszczenia skrzynek na rośliny.

Przeczytałam w książce, że tymianek, mięta wonna, oregano, jeżówka, ogórecznik lekarski, rumianek, nasturcja i kilka innych pomogłyby w utrzymaniu chorób i innych insektów z dala od twoich pszczół. Będziesz potrzebować również kwiatów.

Po tej sugestii jej myśli popłynęły dalej.

Większość miejsca powinny zajmować rośliny produkujące pyłek kwiatowy: jedno- i wieloroczne, wymieszane z ziołami. Przez jego spojrzenie przemknęło krótkie zmieszanie, które wywołało u niej śmiech. Niewiele wiedział o kwiatach. Dodatkowo, chyba że posiadasz zamiłowanie do ogrodnictwa, w które nie jestem wtajemniczona, powinny być one samowystarczalne.

Podoba mi się to. Kingsley zamyślił się, biorąc kolejnego gryza swojej lukrecji. Ufam twojej opinii.

Poczuła się zaszczycona tą wiarą i nie mogła się doczekać, żeby pomóc urzeczywistnić jego wizję, ale miała swoje ograniczenia.

To obszerny projekt. Zdecydowanie za duży dla jednej osoby. Mogę poprosić Neville’a o pomoc. Ma kilku praktykantów, którzy byliby zainteresowani takim przedsięwzięciem. Ze względu na ciebie.

Nadal istniało wielu ludzi, którzy chcieli żyć w świecie, który zaproponował on jako Tymczasowy Minister; w świecie, który Wizengamot odrzucił na rzecz własnych korzyści.

Podczas gdy Kingsley był Tymczasowym, dawali mu wystarczająco wsparcia, żeby nikt nie mógł ich wprost oskarżyć o lekceważenie bardzo realnej groźby Śmierciożerców po porażce Voldemorta, ale ani trochę więcej. I zamiast na trwałe stłamsić wrogów pokoju, Wizengamot postanowił, że Ministerstwo powinno skupić się na regeneracji i powrocie do normalności tak szybko, jak to tylko możliwe.

W teorii – to było dobre założenie. Społeczeństwo zostało roztrzaskane na tak wiele malutkich kawałków, że z trudem można było powiedzieć, czym było wcześniej – na długo przed którąkolwiek wojną.

W praktyce – nie tak bardzo. 

Nie ujęli zmian społecznych, które przyniosła wojna. Będzie potrzeba całych pokoleń, żeby posprzątać bałagan, który wywołano w tak krótkim czasie. Mogą przepchnąć tak dużo praw, ile tylko chcą, żeby pomóc w odbudowie, ale nie naprawią tego, przez co przeszli ludzie.

Co więcej, Wizengamot cechowała mała, bardzo prawdziwa rzecz…

Nie wybrało ich społeczeństwo, którego obiecywali bronić, uzyskali swoje pozycje na różne sposoby, włączając w to dziedziczenie. Poza tym byli tylko ludźmi, pełnymi wad i z różną motywacją do sprawowania władzy. Taką, która ostatecznie bazowała na chęci odbudowy ich własnego życia i biznesu pod przykrywką naprawy społeczeństwa…

Dla ich własnego, większego dobra.

I to nie zmieniło się wiele przez ostatnie lata.

Jak Harry sobie radzi? Kingsley posłał jej znaczące spojrzenie. Ponieważ Hermiona wiedziała, że jedynym powodem, dla którego żałował odejścia, było pozostawienie ich wspólnego przyjaciela za sobą. Wydawał się zestresowany, kiedy ostatnim razem tu był.

Ugryzła swoją lukrecję i przeżuła.

To… Harry. Uśmiechnęła się, czule potrząsając głową. Wciąż próbuje postępować jak należy, wbrew wszystkiemu.

Ale wszystko było mu przeciwne.

Hermiona pomagała, kiedy tylko mogła, ale koniec końców musiał pracować z tym, co dawali mu do dyspozycji. A nie było tego wiele: jedynie niedofinansowany departament pełen zmęczonych Aurorów, zadanie wyłapania wszystkich Śmierciożerców i obowiązek współpracy z Antyterrorystycznym Oddziałem Specjalnym, którego przywództwo było w najlepszym wypadku dyskusyjne od jakiegoś półtora roku.

A jak jego wysiłki w związku ze Śmierciożercami?

Mniej więcej tak samo jak zawsze odpowiedziała szczerze Hermiona. Ale udało im się dotrzeć do kogoś z wewnątrz i planują nalot, więc mam nadzieję, że coś z tego wyniknie, zanim Harry i Malfoy się pozabijają.

Kingsley zareagował cichym pomrukiem z głębi gardła, wypatrując w oddali zbliżających się chmur burzowych.

Wciąż próbuję znaleźć sensowną argumentację kryjącą się za tą szczególną decyzją. Tak samo jak ona, ale to nie była jej sprawa. Jednakże, Draco Malfoy zdał trening aurorski we Francji, był odpowiedzialny za schwytanie tam Rookwooda i zlikwidowanie tej konkretnej komórki terrorystycznej. Sparaliżował ich.

Cóż, to… prawda.

Hermiona przełknęła łakocie.

Przynajmniej tyle może zrobić. Kiedyś był jednym z nich.

Nie osądzała, jedynie stwierdziła fakt, w odpowiedzi na który Kingsley wydał z siebie pełen zamyślenia pomruk.

Z relacji, które słyszałem i wspomnień, które widziałem, wynika, że niekoniecznie z wyboru. Mogło się tak zacząć ze względu na to, co przydarzyło się jego ojcu i przez upadek rodowego nazwiska, ale zdecydowanie się tak nie skończyło. Wlepił wzrok w swoją częściowo zjedzoną pałeczkę lukrecji, mówiąc bardziej do siebie niż do niej. Nie miał pojęcia, na co się pisze.

Temu nie mogła zaprzeczyć – udręczony i pokonany wygląd jego twarzy, kiedy zawahał się podczas ich identyfikacji w Dworze Malfoyów, utrwalił się w jej umyśle. Cóż, przynajmniej do czasu aż Klątwa Cruciatus nie stłamsiła wszystkich tych myśli.

Przypuszczam, że to całkiem samotne być Draconem Malfoyem. Teraz, jak i w dowolnym momencie jego życia. Walczy, by ocalić przyszłość, odpokutować za swoje błędy, ale nikt – nawet ty – nie widzi nic poza jego przeszłością.

Co było otrzeźwiającą myślą. Upokorzyło ją to, wywołało ucisk w klatce piersiowej i mdłości w żołądku.

Poczucie winy.

Na swoją obronę, Hermiona nie myślała o tym – albo o nim – od czasu procesu.

Od tamtej chwili nawet go nie widziała, jedynie cyklicznie przez lata słyszała pogłoski, od kiedy jej krąg powiększył się o niektórych z jego najstarszych i najbliższych przyjaciół. I tylko wtedy, gdy ktoś inny – Pansy albo Dafne – wspomniał go z imienia. Ale nigdy nie mówili dużo, często albo w pobliżu niej. A przynajmniej nie celowo. Byli wobec niego szalenie opiekuńczy. Przekonała się o tym kiedyś w brutalny sposób w przypadku Dafne. I niedawno z Pansy. Przez ostatnie trzy miesiące nawet Teo posyłał jej potępiające spojrzenia, kiedy tylko wygłaszała niekorzystną opinię na temat Malfoya i odnosiła się do jego nowych relacji zawodowych z Harrym.

Które były czymś, co pozostawiło ją z pełnym niedowierzania mruganiem, kiedy tylko wieści się rozeszły.

Świat nie zdecydował, czy Draco Malfoy był bohaterem, czarnym charakterem, a może po trochu jednym i drugim.

We Francji postrzegano go jako swego rodzaju antybohatera. Niewiele widywano go publicznie, ale jego czyny przemawiały głośniej. Nie wiedzieli tam zbyt wiele o żadnej z Wojen Czarodziejów – uważając je za brytyjski problem, dopóki groźby Śmierciożerców nie zapukały do ich drzwi sześć lat po wojnie. Właśnie wtedy Draco Malfoy, który w sekrecie został Aurorem, w pojedynkę zmotywował francuskie Ministerstwo do walki i wypłoszył Śmierciożerców z powrotem tam, skąd przybyli.

Wieści o jego sukcesie i schwytaniu wysoko postawionych Śmierciożerców dotarły do jej uszu poprzez Proroka. I Harry’ego. Początkowo media były skołowane, ale w kolejnych latach historie o odkupieniu zaczęły kiełkować tu i tam. Nic wartego zapamiętania czy nawet wychodzącego poza cień rzucany przez jego sławniejszą matkę, ale kiedy powrócił w lipcu ubiegłego roku i objął stanowisko Szefa Antyterrorystycznego Oddziału Specjalnego, media oszalały. 

I kiedy zwietrzyli, że – z awansem Harry’ego na Szefa Biura Aurorów miesiąc wcześniej – dawni wrogowie będą teraz razem pracować… Harry nienawidził rozgłosu, prawie tak bardzo, jak nienawidził pracy z Draconem Malfoyem, który, jak twierdził Harry, był zmorą jego egzystencji. 

Jak za dawnych czasów.

Tak czy inaczej spokojny głos Kingsleya przeciął ciszę wciąż zapłaciłbym dobre pieniądze za to, żeby móc zobaczyć ich spotkania strategiczne. Kontynuował smakowanie słodkości z kolejnym chichotem.

Hermiona zaszydziła:

Mogę spokojnie założyć, że wszyscy lubią bardziej Harry’ego niż Malfoya.

Kingsley na nią popatrzył.

Jego obowiązkiem nie jest bycie lubianym, Hermiono. Jego obowiązkiem jest koordynowanie działań z Harrym tak, aby położyć kres Śmierciożercom. To niełatwa praca, nawet gdyby posiadał narzędzia, których potrzebuje, bo chociaż ludzie publicznie traktują go z szacunkiem, prywatnie plują jadem na jego nazwisko. Przy czym zdumiewająco pałają powszechną miłością do jego matki. Co więcej, wróg chce osobiście ukarać dla przykładu jego i jego rodzinę. Harry powinien znaleźć w sobie empatię. Ich dzieci otrzymują te same groźby.

Z pewnym wahaniem uznała, że Kingsley może mieć rację.

Jednakże w tym samym czasie niejednokrotnie zdumiewało ją to, że po trzynastu latach oni wciąż rozmawiali o Śmierciożercach.

Miało to wiele wspólnego z bezczynnością Wizengamotu, która doprowadziła do przegrupowania w szeregach Śmierciożerców i poparcia dla braci Lestrange i innych ocalałych z wewnętrznego kręgu Voldemorta. Ataki i morderstwa zaczęły się ponownie niedługo po ostatniej bitwie. Początkowo chaotyczne, ale czas mijał, a Śmierciożercom udawało się unikać schwytania czy śmierci, więc ich pewność siebie i brawura rosły. Ucieczki z Azkabanu znów stały się częstsze, gdy Dementorzy zostali wygnani.

Ministerstwo upierało się, że mieli pełną kontrolę nad sytuacją i niektórzy ludzie – zdesperowani by wierzyć w cokolwiek po takiej niedoli – uwierzyli im. I kiedy potyczki pomiędzy po części niedoświadczonymi Aurorami i Śmierciożercami zwiększyły zarówno częstotliwość, jak i nasilenie, Ministerstwo stłumiło te wieści. Tak jak dawniej.

Jednakże, inaczej niż kiedyś, dziennikarze okazali się bardziej śmiali.

I kiedy krzyki ludzi stawały się coraz głośniejsze, prawdziwe piekło rozpętało się w Dworze Malfoyów w pierwsze Święta Bożego Narodzenia po Bitwie o Hogwart. Lucjusz Malfoy miał wystarczająco dużo czasu, aby wezwać Aurorów, zanim zginął, broniąc swojej rodziny. Bitwa, która się tam wywiązała, była tak przerażająca, że ​​kiedy opadł kurz i Śmierciożercy zdecydowali się na odwrót, wszystko ponownie się zatrzymało.

Osłabieni Śmierciożercy wycofali się i ukryli. I znów nadeszła szansa dla Aurorów, żeby ruszyć w pościg. Shacklebolt błagał Wizengamot o zgodę na wytropienie ich i stłumienie raz na zawsze, ale zamiast tego przegłosowano ochronę i utrzymanie pokoju uzyskanego po zwycięstwie.

Zajęło to rok czasu od bitwy w Dworze Malfoyów, żeby ataki znów powróciły. Tym razem Wizengamot wreszcie zdecydował się posłuchać Shacklebolta – który zdążył już odejść – i stworzył oddział specjalny, którego celem było wyśledzenie miejsca pobytu Śmierciożerców i skoordynowanie z Biurem Aurorów wyłapania każdego z nich. Tym samym oddziałem specjalnym dowodził teraz Draco Malfoy.

Zdaniem Hermiony działanie przyszło za późno.

Śmierciożercy byli lepiej zorganizowani niż kiedykolwiek, a ich brutalność głośna nawet w ciszy. Przesłanie nienawiści pozostawało to samo: starali się kontynuować misję Voldemorta, chroniąc czystość krwi przed tymi, których uznali za niegodnych.

Bigoteria, po tym wszystkim, wciąż cicho zatruwała czarodziejski świat.

Ale z upływem lat Śmierciożercy zmądrzeli, zmieniając swoje przesłanie i włączając w nie antyministralną retorykę, a ta przykuła uwagę tych, którzy podczas wojny pozostali neutralni, a i tak wszystko stracili. Tych, którzy – pomimo ożywienia gospodarczego po wojnie i odbudowy społeczeństwa – nie ufali już Ministerstwu.

A było ich wielu.

Czas mógł leczyć niektóre rany, ale nigdy wszystkie. Wspomnień nie dało się łatwo wymazać, nawet z upływem lat. Wspomnienia te były wyjątkowe; czym potężniejsze, tym mocniej odciskały się na ludzkiej duszy. A wspomnienie dawnych porażek Ministerstwa wyryło się tuż obok nazwisk tych, których stracili, których złamano i tych, którzy wciąż walczyli.

Kingsley odchrząknął.

Ptaszki ćwierkają, że zaoferowali ci kierownictwo w Biurze Dochodzeń. To wciąż było zabawne, jak wiele wiedział Kingsley o tym, co działo się w Ministerstwie. Przez większość czasu wiedział nawet więcej niż ona. Hermiona odkryła, że ciekawi ją tożsamość jego źródła. Zdaje się, że próbują przyspieszyć twoją wspinaczkę po szczeblach kariery w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów.

Więc zaoferowali jej to stanowisko?

Hermiona zaszydziła:

Nigdy nie zwróciłam na to uwagi. Po prostu odmówiłam. Kingsley roześmiał się na te słowa, potrząsając głową, rozbawiony uporem, który sam znał zbyt dobrze. Hermiona przewróciła oczami z lekkim uśmiechem na twarzy. Właśnie zaczynałam myśleć o przejściu z Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami do Przestrzegania Prawa Czarodziejów, kiedy odeszłam. Nie tylko nie mam kwalifikacji, ale też nie jestem zainteresowana.

Kingsley spojrzał na nią spode łba w typowy dla siebie sposób. 

Jestem przekonany, że masz większe kwalifikacje niż ktokolwiek inny w tym departamencie. Nie potrzebujesz doświadczenia, żeby dowodzić, Hermiono. Myślę, że aktualny stan Ministerstwa to potwierdza.

Ty zawsze możesz wrócić, żeby to zmienić. Dorównała mu wyzywającym spojrzeniem, kiedy sugestia, dotąd jedynie zalegająca w prywatnych zakamarkach jej umysłu, została wyłożona na stół, zanim zdążyła się wycofać i zdusić ją w sobie. Są ludzie, którzy wciąż cię wspierają. Ja cię wspieram. Harry też. Mógłbyś zaprowadzić porządek. Percy szuka starych praw, które mogłyby przywrócić władzę Ministrowi. Zawsze jest wyjście.

Początkowo nie odpowiedział, kończąc ostatni kawałek pałki lukrecji.

Nawet lubię swoje pszczoły.

Kto mówi, że nie możesz mieć jednego i drugiego?

Kingsley rozważył jej słowa.

A co z tobą, Hermiono?

Co ze mną?

Pewnego dnia byłabyś znakomitym Ministrem Magii, jeśli kiedykolwiek postanowisz wrócić. Zawsze tak uważałem i niewiele ma to wspólnego z twoim geniuszem. Zawsze chodziło o twój kodeks moralny, współodczuwanie i determinację do tego, żeby wszystko naprawić. Przerwał, jakby rozważnie dobierał słowa. Rozumiem powody twojego odejścia, tak jak ty zawsze rozumiałaś moje…

Zerknęła na niego sceptycznie.

Czuję, że zbliża się jakieś ale.

Kingsley zaśmiał się do siebie, jego ramiona zatrzęsły się z rozbawienia.

Nic ci nigdy nie umknie, prawda? Twoje zdolności są obserwacyjne niezawodne jak zawsze. Pokręcił głową, jakby odpowiadając na własne pytanie. Zastanawiam się jednak, czy twoja niechęć do powrotu nie wynika mniej z władzy, jaką byś otrzymała, a bardziej ze strachu przed… być może drugą porażką?

Kiedy nic nie odpowiedziała, jedynie wpatrując się w przestrzeń i nasłuchując, wyciągnął rękę i poklepał podłokietnik jej krzesła swoją dużą dłonią, usiłując dodać jej tym otuchy.

To nic złego się bać, Hermiono. Ale wiesz co jest złe? Pozwolenie, żeby ten strach cię powstrzymywał.

Hermiona rozważała jego słowa przez kilka długich minut.

Nie postrzegam czasu spędzonego w Ministerstwie, czy nawet tego, co doprowadziło mnie do odejścia, jako swego rodzaju porażki. Nie żałuję ani rezygnacji, ani nieudanej próby powrotu. Myślę, że to, co się stało, dało mi perspektywę, której potrzebowałam, żeby uporządkować swoje priorytety i zaakceptować prawdę, że tak jak wszyscy inni jestem tylko człowiekiem. Pozwoliło mi to obrać własny kurs i pomagać ludziom, którzy też tego potrzebują i właśnie to robię teraz w szpitalu.

I wiesz już, dokąd zmierzasz?

Pomyślała o swoich obecnych zobowiązaniach, rozważając ofertę, której nie wysłuchała i przypadku, na którym Teo zależało, żeby go przyjęła. Po raz pierwszy od dłuższego czasu niż była sobie w stanie przypomnieć, Hermiona nie miała pojęcia, dokąd zmierza.

Nie, ale jeśli będę miała szczęście, może dowiem się, jak już tam dotrę.

 

Wszystko musi mieć początek… początek, który łączy się z czymś, co już miało miejsce wcześniej.

Mary Shelley

 

_________________

 

Notka odautorska (Inadaze22): Witam w moim slow burn. Mój fic z Niczego, przez Coś, do Wszystkiego. To będzie maraton, nie sprint. Więc jeśli szukacie sprintu albo czegoś nastawionego na szybkie tempo – to nie jest to. Hermiona jest narratorem. Ma analityczny umysł, więc ostrzegam: jej narracja będzie szczegółowa. Co jest fajne do czytania dla jednych, ale nie dla wszystkich. W historii poruszam poważne problemy i tematy, a fabuła nie zawiera tej dwójki wskakującej sobie do łóżka albo ich wczesnego związku, skoro na początku zaczynają jako praktycznie obcy sobie ludzie 13 lat po wojnie.

 

Tytuł i założenie jest inspirowane trzema cytatami:

 

„Miarą człowieka jest miara jego serca” – Malcolm Forbes.

„Człowiek jest miarą wszystkich rzeczy” – Platon

„Miarą człowieka nie jest zachowanie w chwilach spokoju, lecz to, co czyni gdy nadchodzi czas próby” – MLK Jr.

„Człowiek jest miarą wszystkiego: tego co jest, że jest i tego co nie jest, że nie jest” – Protagoras



tłumaczyła: hope

4 komentarze:

  1. Przebrnęłam! I jestem z siebie dumna! To jest konkretny kolos i podejrzewam, że mierzenie się z nim nie będzie łatwe. Zapowiada się naprawdę ciekawie ze względu na to, jak potoczyły się ścieżki niektórych bohaterów. Hermiona zaprzyjaźniona z resztą Ślizgonów, prawie wszystkimi znaczącymi oprócz Draco. O tej relacji tak naprawdę nie wiemy nic, ale można stwierdzić, że raczej kolorowo i przyjemnie między nimi nie jest. Ona trzyma stronę Harry’ego i chyba to się prędko nie zmieni. Ale zgadzam się z Kingsleyem, Draco nie trzeba lubić, on po prostu ma wykonywać swoją pracę, a to, że się nie dogadują z Harrym w jakichś kwestiach jest sprawą drugorzędną. Cóż, podejrzewam, że przypadek którym ma się zająć Hermiona (no przecież nie odmówi), to będzie właśnie ktoś z Malfoyów. Dlatego też Theo nie chciał nic powiedzieć, żeby od razu nie odrzuciła tej propozycji. Czy się jej dziwię? Nie do końca, ale może faktycznie czas skończyć z uprzedzeniami. Nie bez powodu też jego przyjaciele tak go bronią. Owszem, jest ich przyjaciółmi, ale swoje też wycierpiał i przeszedł przez wiele złych rzeczy. Podoba mi się też fakt, że jednak nie wszystko jest takie kolorowe w czarodziejskim świecie i mają z czym się mierzyć. Podejrzewam, że to również będzie jedną z głównych części fabuły. No i Hermiona ma hobby, o które bym jej nie podejrzewała, ale to też kolejna z ciekawych nowości

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapowiada się naprawdę ciekawie. Już nie mogę się doczekać zeby zobaczyć jak to wszystko się potoczy i co sie wydarzy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, jaki ten początek jest dobry! Jest tak nieskończenie dobry, że przeczytałam go dwa razy! Jak dla mnie to miód na serce i oczy, nie byłam fanką poprzedniego tłumaczenia, chociaż bardzo doceniam, że je wykonałaś <3 Za to to opowiadanie, takie wyważone, adekwatne do wieku bohaterów, ale z drugiej strony odbijające piętno wojny i tym, z czym się musieli zmierzyć - i w zasadzie nadal mierzą - mam ochotę śpiewać z zachwytu i liczę na to, że się nie rozczaruję dalej. Ta porażka Hermiony, która zostaje subtelnie wspomniana, niewspomniane życie towarzyskie i osobiste... To rozpala mi mózg do czerwoności! I, oczywiście, najbardziej niepokoi mnie ten Greyback na wolności i to, że upatrzył sobie właśnie Hermionę. Czuję, że ten niepokój będzie mi towarzyszył przez większość opowiadania, chociaż cichutko sobie marzę, że nie będzie to nachalny niepokój. Nie mniej wyraźnie zaznaczone - ale w jakże elegancki sposób - główne, jakby się zdawało, pozostałe wątki tego opowiadania, wydają mi się tak ciekawe, że znów mnie korci, żeby podczytać nieco oryginału (czego nie zrobię! :D). W każdym razie ta rozmowa przy wprowadzeniu w opowiadanie to jeden z najlepszych początków opowiadania, jakie czytałam do tej pory. Dwa wspaniałe umysły! I aaach, Teo - takiego Teo lubię, chociaż wiem, że z książek o nim niewiele wiadomo (a jak mam być całkiem szczera, to tak dawno nie czytałam HP, że już nie do końca pamiętam, jak oryginalnie prezentowały się te poboczne postacie!). Zawsze jednak wyobrażam go sobie jako statecznego, nieco wycofanego, mężczyznę, i też zawsze jako raczej przystojniaka, niż kogoś przeciętnego. Bardzo mnie intryguje, zarówno on sam i jego tajemnice, jak również jego relacja z Hermioną, bo nie wiem, czy na pewno można nazwać to przyjaźnią. Ale może jest za wiele wymiarów przyjaźni, aby móc ją jasno sklasyfikować ;) Do tego pasja Hermiony z ogrodnictwem, cudo! To do niej tak pasuje, do tego jej analitycznego, metodycznego i cierpliwego umysłu! Do pary z Kingsleyem tworzą niecodzienny duet ze swoimi zainteresowaniami, ale cudownie miła odmiana na tle innych opowiadań. I sam Shacklebolt, który odszedł z Ministerstwa, kiedy trudno było walczyć z wiatrakami - wciąż mam nadzieję, że tam powróci, bo z niepokojem czytałam te fragmenty, które opisywały obecny dla nich stan rzeczy i nawet nie chcę myśleć, do czego to może doprowadzić, nawet, jeśli nadal jest tam Harry. Harry i Malfoy, rzecz jasna. Te zgrabne wplecenia jego (Draco) osoby do tego wprowadzenia są balsamem na mą duszę, naprawdę. Niby jest poboczny, niby nic o nim nie wiemy, a jednak te powiązania, jakie są rzucane niby od niechcenia, dają świetną bazę do rozwoju tego wątku BEZ wskakiwania sobie nawzajem do łóżka w piątym rozdziale, co mnie niesamowicie cieszy. Lubię takie maratony. Zastanawia mnie, co się dzieje z Ronem, bo zakładam, że Ginny jest żoną Harry'ego, ale pewnie odkryjemy to w kolejnych częściach. Te twisty małżeńskie są niezłą perełką w tym opowiadaniu i bardzo jestem ciekawa, czy nasz Weasley również jest mężem kogoś... ciekawego? ;) Czy nadal czeka na/kocha Hermionę?
    Ech! Wspaniale się zaczyna i teraz już nie wiem, na który rozdział będę czekać z większą niecierpliwością!

    Ściskam Cię mocno, Vera!
    Mała.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam to przez trzy podejścia, już uwielbiam. Kolosy to moje ulubione rozdziały, lubię grube książki, lubię powolną akcję, wtedy wszystko jest takie naturalne, jak w życiu. Ciekawe co skłoniło Hermionę do odejścia z Ministerstwa, co sprawiło, że stała się taka wycofana i introwertyczna. Nie żeby to było złe, ale raczej zawsze postrzegam ją jako ciepłą i rodzinną, tutaj widać, że przeszła swoje i odcisnęło to na niej piętno. Czekam na więcej, bo bardzo ciekawi mnie co autorka dla nas przygotowała w kolejnych rozdziałach 🙂

    Dużo weny do tłumaczenia!

    OdpowiedzUsuń