Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: Tom Odell - Heal, Poets of the Fall - War
_____
Na wspomnienie imienia Harry’ego serce Hermiony podeszło jej do gardła. Wiwaty tłumu stały się głośniejsze i przez cały czas słyszała, jak ludzie wypowiadają imię chłopaka, potwierdzając, że on żyje. Wyciągnęła szyję i uniosła się na czubkach palców, próbując spojrzeć ponad tłumem, podążając za wzrokiem innych do zamieszania pośrodku Wielkiej Sali, ale było to daremne. Widziała tylko głowy i ramiona zebranych, zasłaniające jej widok niczym barykada ciał. Przeklęła pod nosem swój niski wzrost.
— Widzę go — powiedział stojący obok niej Draco. — Widzę Pottera.
Hermiona natychmiast spojrzała na niego.
— Naprawdę? On żyje?
— Tak — skinął głową, po czym odwrócił się do niej z lekkim uśmiechem. — Mówiłem ci, że jest nieśmiertelny.
— O mój Boże. Naprawdę? On naprawdę tam jest?
— Chodź tutaj, kurduplu — mruknął, przyciągając ją bliżej. Owinął ramiona wokół bioder dziewczyny i uniósł ją w górę. — Teraz go widzisz?
— Tak! — sapnęła. — Tak, widzę go!
Draco nie do końca zrozumiał, dlaczego nagle poczuł ulgę i niemal zadowolenie, ale uznał, że to dlatego, że dziewczyna wyglądała na tak szczęśliwą. A kiedy Granger była szczęśliwa, promieniała. Jej radość oświetlała wszystko w pobliżu, jak ciepło słońca.
Zerkając w bok, Draco zmarszczył brwi, gdy dostrzegł, że jego matka odsunęła się od niego, przedzierając przez tłum i czegoś wypatrując. Zastanawiał się, czy szukała Lucjusza wśród hord umęczonych w bitwie czarownic i czarodziejów, ale nagle Hermiona się odezwała, a on ponownie spojrzał na nią.
— Co?
— Harry zamierza skonfrontować się z Voldemortem — powiedziała, wijąc się niecierpliwie w jego ramionach. — Postaw mnie, proszę. Musimy podejść bliżej. Muszę zobaczyć, co się dzieje.
Draco opuścił ją na dół i w chwili, gdy jej stopy wylądowały na twardym gruncie, Hermiona chwyciła go za łokieć, ciągnąc go do przodu i brnąc między innymi, próbując stać się świadkiem tego, co się działo. Utykając z powodu nieustannego bólu wciąż pulsującego mu w kostce, Draco starał się nadążyć za swoją kochanką, gdy ta ciągnęła go uparcie za sobą, zderzając się po drodze z kilkoma osobami. Ale to działało; zbliżali się i Draco słyszał podniesione głosy Pottera i Voldemorta, gdy tłum ucichł, by móc ich słuchać.
— Hermiono, tutaj!
Ron zawołał ich z góry gruzu w pobliżu środka Wielkiej Sali, gdzie siedział on, Neville Ginny, Luna i Blaise, obserwując scenę z lekko podwyższonego punktu obserwacyjnego. Wspinając się po powalonych cegłach i pokruszonych parapetach, Hermiona wciąż ściskała dłoń Draco, praktycznie ciągnąc go tam ze sobą, potykając się z desperacją, by zobaczyć wymianę zdań między Harrym i Voldemortem i, zapewne, wynik tej wojny.
Wiedziała, że to jest to. Punkt kulminacyjny. Ostateczne starcie. O wszystkim, o co walczyli, zadecyduje teraz jej siedemnastoletni przyjaciel i to walcząc z jednym z najniebezpieczniejszych czarodziejów, jaki kiedykolwiek stąpał po tej ziemi. Nigdy nie była bardziej przerażona i podekscytowana jednocześnie.
Kiedy Hermiona i Draco stanęli na stabilnym stosie kamieni obok Rona i innych, Draco rozejrzał się dookoła i aż przetarł oczy, gdy zauważył swoją matkę, spokojnie stojącą obok Molly Weasley i McGonagall. Wrócił myślami do swojego spotkania ze Snape'em, przypominając sobie iż mężczyzna wyjawił mu, że jego matka pomaga Zakonowi. Chłopak zaczął zastanawiać się, czy McGonagall o tym wiedziała. Kolejne pytanie do listy tych, które będzie musiał zadać, jeśli wygrają wojnę.
I gdzie był Snape? Z pewnością powinien znajdować się tutaj, tak jak wszyscy inni.
Omiatając wzrokiem pomieszczenie, dostrzegł Milesa, Millicentę i Tracey, skulonych pośród grupy Puchonów. Wszystko wydawało się w porządku, co było dobrym znakiem. Miles spojrzał na niego i pochylił głowę z uznaniem, ale Draco mógł poczuć nerwy chłopaka pomimo dzielącej ich odległości. Dziewczyny też wyglądały na zestresowane. Zastanawiał się, czy którykolwiek z zamaskowanych Śmierciożerców unoszących się po drugiej stronie pokoju był którymś z ich rodziców, czy któryś ze Ślizgonów przeszedł konfrontację podobną do tej, którą on sam odbył z Lucjuszem.
Draco pomyślał wtedy o Teo, który rzeczywiście skonfrontował się nie tylko ze swoim ojcem, ale także z Lucjuszem.
Teo powinien tu być.
Teo powinien stać na tej kupie gruzu razem z nim i Blaise'em. Powinien prawić im niestosowne żarty. Powinien ich irytować niepotrzebnymi komentarzami. Powinien tu być jako trzeci członek ich kłótliwego i skomplikowanego trio ze Slytherinu.
Powinien tu być jako ich przyjaciel.
Hermiona szturchnęła go, a on spojrzał w jej szerokie, zmartwione oczy.
— To jest to — powiedziała.
— Tak.
Nie wiedział, co jeszcze mógłby jej powiedzieć. Wszystkie słowa nagle wydały się tak niewystarczające.
Zamiast tego spojrzał tam, gdzie patrzyli wszyscy inni: na środek sali, gdzie Potter i Voldemort krążyli wokół siebie jak niecierpliwe, głodne wilki. Rozmawiali ze sobą; Potter prychał przez zaciśnięte zęby, a Voldemort syczał w odpowiedzi, plując trochę przy każdej sylabie. Pomimo niezłomnej ciszy wszystkich zebranych w Wielkiej Sali i bliskości Pottera i Voldemorta, Draco musiał mocno wytężyć słuch, by usłyszeć wymianę ich zdań. Niektóre słowa i wyrażenia ginęły wśród przewróconych kolumn Hogwartu, ale przez większość czasu mógł zrozumieć ich zaciekłą kłótnię.
— Nie zabijesz dziś wieczorem nikogo więcej! — krzyknął Potter. — To koniec, Riddle! Wszystkie twoje horkruksy zostały zniszczone.
— Myślisz, że jesteś silniejszy ode mnie? — prychnął Voldemort. — Myślisz, że sam możesz ochronić tych głupców?
— Już to zrobiłem! Moja miłość do nich ochroni ich przed tobą, tak samo jak miłość mojej matki ochroniła mnie!
Voldemort parsknął i uśmiechnął się podle.
— Miłość? Miłość? Czyżby to Dumbledore wszczepił te absurdalne pomysły w twój tępy mózg?
— Jak myślisz, dlaczego żadne z twoich zaklęć nie zadziałało? Moja miłość ich chroni!
Draco poczuł, jak dłoń Hermiony wślizguje się w jego własną.
— Myślisz, że twoja żałosna koncepcja miłości jest silniejsza ode mnie? — zadrwił Voldemort. — Myślisz, że jesteś silniejszy ode mnie? Jestem najpotężniejszym czarodziejem, jaki stąpał po tej ziemi.
Harry potrząsnął głową.
— Dumbledore był silniejszy od ciebie.
— Doprowadziłem do jego śmierci!
— Nie, nie zrobiłeś tego — powiedział spokojnie Harry. — Mylisz się. Myślisz, że Snape pracował dla ciebie, że to dla ciebie zabił Dumbledore'a, ale się mylisz. Snape był po naszej stronie.
Przez tłum gapiów przemknęła fala westchnień.
— Myślisz, że ty i Snape planowaliście śmierć Dumbledore'a, ale oni zaplanowali ją między sobą na długo przed tobą. W chwili, gdy groziłeś mojej matce, Snape stał się szpiegiem Dumbledore'a, ponieważ on ją kochał.
Voldemort prychnął.
— Snape nie żywił do twojej szlamowatej matki nic poza przelotną żądzą.
Draco skrzywił się. Dziwne, jak to słowo potrafiło go teraz rozwścieczyć.
— Snape chciał, żebyś tak myślał — kontynuował Harry. — Ale kochał ją i stanął po stronie Dumbledore'a. Więc kiedy Snape zabił Dumbledore'a, było to zaplanowane. Władza nad różdżką nie została przeniesiona na Snape'a. Dumbledore chciał, by moc Czarnej Różdżki umarła wraz z nim…
— To nieistotne — prychnął Voldemort, mrużąc oczy na Harry'ego. — Ponieważ ukradłem Czarną Różdżkę z grobu tego starego głupca. Wyrwałem ją z jego zimnych, martwych palców. Zabiłem Snape'a, bo Dumbledore zginął właśnie z jego ręki, więc cała jej moc jest teraz moja.
Draco niemal zakrztusił się swym ostrym oddechem i zwrócił się ku Hermionie.
— Snape nie żyje?
Dziewczyna skinęła głową i wyjąkała:
— Przykro mi…
Tak naprawdę Draco nie miał czasu, by zareagować na tę wiadomość, ale zacisnął dłonie w pięści, czując w piersi uciążliwy ból. Jak powinien się czuć? Jego relacja ze Snape'em była co najmniej skomplikowana, niemniej jednak mężczyzna w końcu uratował mu życie na więcej niż jeden sposób. Miał u niego dług, którego nigdy nie będzie już w stanie spłacić. Ale te myśli, podobnie jak wiele innych, musiały zostać odłożone na później.
— Nie słuchasz mnie, prawda? — zapytał Harry, wpatrując się teraz twardo w Voldemorta. — Posiadanie różdżki nie wystarczy! Różdżka wybiera swojego czarodzieja, pamiętasz? Ktoś inny pokonał Dumbledore’a. Ktoś inny go rozbroił i został panem Czarnej Różdżki.
Draco zmarszczył brwi w zmieszaniu. Tak naprawdę nie rozumiał, co Potter mówił, ale wiedział, że było to w jakiś sposób ważne. Poczuł, że Hermiona sztywnieje obok niego.
— O mój Boże — wyszeptała, odwracając głowę, by spojrzeć na niego. Jej oczy były szerokie, jakby właśnie coś zrozumiała. — Twoja różdżka. Draco, gdzie jest twoja różdżka?
Odwzajemnił jej spojrzenie, zakłopotany.
— Co?
Gwałtownie sięgnęła do jego kieszeni i wyszarpnęła ze środka różdżkę Andromedy. Przyglądała jej się przez chwilę, a potem spojrzała na niego jeszcze bardziej okrągłymi oczami.
— To nie jest twoja różdżka.
— To różdżka Andromedy — wyjaśnił. — Co się, u diabła, dzieje, Granger?
— Gdzie jest twoja różdżka, Draco? — zapytała gorączkowo. — Gdzie ona jest?
— Nie wiem! Zgubiłem ją, pamiętasz? Granger, o co ci…
— Tak, tak — wymamrotała z roztargnieniem. — Harry cię rozbroił i zatrzymał ją… i używa jej…
Draco zmarszczył brwi.
— Potter ma moją różdżkę?
— Tak! A ponieważ to ty rozbroiłeś Dumbledore’a…
Oboje odwrócili się do Harry'ego i Voldemorta w chwili, gdy mężczyzna uniósł różdżkę, a jego ramię trzęsło się gwałtownie. Harry nie wzdrygnął się, a Hermiona nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek widziała tak zaciekły wyraz determinacji na twarzy swojego przyjaciela. Draco patrzył, jak Potter powoli unosi różdżkę zaciśniętą w swojej dłoni – jego różdżkę – i wtedy to zrozumiał.
— Draco Malfoy był prawdziwym mistrzem Czarnej Różdżki! — wykrzyknął Harry, a Draco przez krótką chwilę poczuł, jak setki oczu zwracają się ku niemu. — Rozbroił Dumbledore'a i dlatego ona nie będzie ci posłuszna! Możesz posiadać fizyczną różdżkę, ale jej moc nie jest twoja!
— Jasna cholera — wymamrotał Draco.
Kiedy spojrzał w górę, przeszywające, zszokowane oczy Voldemorta były utkwione centralnie w nim, a wężowata twarz mężczyzny rozciągała złość. Jednak w sekundę szok minął i Voldemort odwrócił się do Pottera z tym równym, chłodnym wyrazem obłąkanego opanowania.
— Nieważne — powiedział pewnie. — Kiedy cię pokonam, zajmę się Draco Malfoyem.
Hermiona szarpnęła Draco za ramię, próbując odciągnąć go do tyłu, ale chłopak oparł się jej sile.
— Ale widzisz — ciągnął Harry — spóźniłeś się. Rozbroiłem Draco zaledwie kilka dni temu. — Zatrzymał się i wycelował różdżkę Draco w Voldemorta. — Więc jedynym prawdziwym pytaniem jest: czy różdżka wie, że jej ostatni mistrz został rozbrojony? Bo jeśli tak, to ja jestem mistrzem Czarnej Różdżki.
Hermiona aż do tego momentu nie zdawała sobie sprawy, jak szybko biło jej serce. Puls szumiał w jej piersi jak burza. Nie mogła oderwać wzroku od Harry'ego i Voldemorta, ale strumień ciepłego światła oświetlił całą Wielką Salę przez rozbite okna i zmusił ją do zmrużenia oczu. Był to pierwszy z promieni wschodu słońca, omiatając Harry'ego i Voldemorta niemal piekielną, ognistą jasnością. Jej oczy przyzwyczaiły się do jaskrawości w samą porę, by zobaczyć, jak Voldemort przygotowuje różdżkę i otwiera usta, a Harry robi dokładnie to samo.
To było to. Różnica między potępieniem a zbawieniem balansowała teraz na barkach siedemnastoletniego chłopca i jego niepewnej teorii o jakiejś bajkowej różdżce. Atmosfera w Wielkiej Sali zacisnęła się wokół wszystkich jak zamknięta pięść.
— Avada Kedavra!
— Expelliarmus!
Zieleń i czerwień zderzyły się na środku z przerażającym rykiem, a podmuch uderzenia niemal zepchnął Hermionę, Draco i innych ze wzniesienia. Osłaniając Hermionę swoim ciałem przed wybuchem, Draco zamknął oczy, czując, jak ciepło zaklęć mrowi jego kark. Pył i gruz buchnęły z eksplozji, okrywając tłum odłamkami ruin. Ocierając rękawem brud z oczu, Draco zamrugał, by odegnać mgłę za swojej wizji i spojrzał z powrotem na miejsce, gdzie stali Potter i Voldemort.
Tyle, że teraz Potter stał sam. Na środku. W lewej ręce mocno trzymał Czarną Różdżkę, a w prawej różdżkę Draco. Na ziemi przed nim leżał rozciągnięty Voldemort; sztywny, nieruchomy i cichy. Martwy. Zdecydowanie martwy. Czarnego Pana już nie było. Jedynym ruchem było lekkie trzepotanie szat chłopaka, smaganych poranną bryzą wpadającą przez wyrwę w ścianie.
Usłyszał, jak Hermiona gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy chłonęła ten widok, ale to był jedyny dźwięk, który przebił nicość, która nagle okryła Wielką Salę. Wszyscy pod po prostu tam stali, wpatrując się w zwłoki Voldemorta we wspólnym, cichym, nieruchomym szoku.
Przez pięć ciężkich uderzeń serca nic się nie wydarzyło. A potem tłum wybuchł.
Draco nie miał pojęcia jak, ale Hermiona rzuciła się ze stosu cegieł i pierwsza dotarła do Pottera, owijając ramiona wokół jego szyi i obejmując go z całej siły. Weasley był tuż za nią, a potem cała reszta. McGonagall, Lovegood, Finnigan i każdy inny rudowłosy członek klanu Weasleyów. Wszyscy zebrali się dookoła chłopaka; wielu wiwatując, niektórzy nawet płacząc.
Odwracając głowę na bok, Draco zauważył, że Blaise, podobnie jak on, jeszcze się nie ruszył. Ale na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, gdy powoli spojrzał blondynowi prosto w oczy. Usta Draco drgnęły w jego subtelnym uśmiechu.
— Wygrali — powiedział Draco.
— Wygraliśmy — poprawił go Blaise.
Uniesienie i ulga, które zalały Draco, zastygły niewypowiedziane w jego piersi, nieuchronnie przyćmione śmiercią Tonks, Snape'a i Teo. Teo. I co z Lucjuszem? Jak umarł Snape? Tyle pytań do zadania. Ale teraz był czas. Czas by się nauczyć. Nie byli już w nieustannym zagrożeniu. Nikt nie odliczał czasu do ich śmierci. Voldemort został pokonany, a po jego porażce wszyscy znów byli wolni.
Zbliżając się do Draco, Blaise poklepał przyjaciela po plecach, po czym oboje spojrzeli na scenerię poniżej. Ich uwaga została odwrócona od Pottera i przemknęła na bok Wielkiej Sali. Shacklebolt i około piętnastu innych aurorów otaczało około czterdziestu pozostałych Śmierciożerców, choć większość z nich już oddała swoje różdżki. Jeden po drugim zdejmowali maski, a Draco rozpoznał niektóre twarze. Wśród nich byli ojcowie Crabbe'a i Goyle'a, rodzice Pansy, a potem... jeszcze jedna znajoma twarz.
Blaise westchnął i potrząsnął głową, widząc, jak jego matka podniosła ręce w uległości.
— Głupia krowa — mruknął. — Zastanawiałem się, czy ona tu będzie.
— Zamierzasz z nią porozmawiać? — zapytał Draco.
— Nie mam jej nic do powiedzenia. Czasami lepiej zignorować przeszłość — odparł. — A co z twoją przeszłością? Nie widzę wśród nich Lucjusza.
Draco opuścił wzrok.
— Spotkałem go wcześniej. Rozmawialiśmy. Od tamtej pory go nie widziałem.
— I?
— I nic. Zareagował tak, jak się spodziewałem.
Blaise skinął głową ze zrozumieniem.
— Przykro mi.
— Nie ma o co — odparł, unosząc wzrok, by zlokalizować swoją matkę. Była po drugiej stronie sali i rozmawiała z McGonagall. — Dostałem o wiele większe wsparcie, niż początkowo przewidywałem.
***
Kiedy horda otaczająca Pottera zaczęła się rozpadać, a wszyscy zaczęli rozmawiać, Draco znalazł się sam na ławce. Nie wiedział, do jakiego domu należała, ani specjalnie go to nie obchodziło. Profesorowie wnieśli do sali ławki i stoły Domów, aby zapewnić miejsca siedzącym dla zmęczonych bojowników, a on po prostu usiadł na najbliższej. Patrzył z na wpół przymkniętymi oczami, jak wszyscy rozmawiali, świętowali, opłakiwali…
Wydawało mu się, że dokładnie tutaj powinien siedzieć; nie oddzielnie, a jednak nie w pełni zintegrowany z resztą. Na obrzeżach, ale mimo wszystko pośród nich.
Kiedy zdał sobie sprawę, że ktoś siada obok, skupił się na Shacklebolcie i Slughornie podnoszących zwłoki Voldemorta i umieszczających je w małej wnęce, celowo z dala od reszty poległych.
— Jak myślisz, co z nim zrobią? — zapytał.
— Nie wiem — westchnęła Narcyza. — Pochowają, jak sądzę.
— Powinni go spalić.
— Być może.
Kiedy przekrzywił głowę, by spojrzeć na matkę, stanął w obliczu bardzo skonfliktowanego i zmęczonego wyrazu twarzy. Z czerwonymi zapadniętymi oczami, nadgryzionymi ustami i rozczochranymi włosami Narcyza wyglądała jak zupełnie inna kobieta. Nigdy nie przypominał sobie, żeby jego matka wyglądała mniej niż nieskazitelnie, nawet wtedy, gdy Lucjusz został wysłany do Azkabanu. Ale zmiany w jej wyglądzie nie były tylko efektem ubocznym wydarzeń z ostatnich kilku godzin. Jej oczy wyglądały, jakby były przekrwione od wielu miesięcy, tak samo jak zapadnięte policzki. Pomiędzy jej blond włosami wpleciono subtelne siwe włosy.
Draco wstrzymał oddech, zanim przesunął się w kierunku swojej matki, a ona owinęła ręce wokół jego barków, zanim jeszcze chłopak w ogóle zdał sobie z tego sprawę. Wtulając twarz w zgięcie jej ramienia, poczuł, jak jej gardło podskakuje przy jego skroni, gdy ciężko przełknęła ślinę, próbując stłumić jęk. Czuł się jak mały chłopiec szukający pocieszenia w objęciach matki, ale czuł, dokładnie tego pragnął od jakiegoś czasu. Właściwie do od ponad roku.
Nie powiedział jej, że tęsknił za nią, a ona nie powiedziała mu, że tęskniła za nim. Nie powiedział jej, że się bał, że się martwił, ani nawet, że poczuł tak niesamowitą ulgę, że kobieta jest po jego stronie. Brak słów wydawał się jeszcze głębszy. Czuł to w sposobie, w jaki matka się do niego przytuliła, i miał nadzieję, że poczuła to w sposobie, w jaki on się do niej przytulił.
Po zbyt krótkim czasie odsunął się, by na nią spojrzeć, obserwując, jak pojedyncza łza spływa po jej zapadniętym policzku. Poczucie winy ogarnęło jego serce na myśl o tym, co zamierzał teraz powiedzieć, ale ta rozmowa była nieunikniona.
— Widziałem go — powiedział Draco. Nie było potrzeby wyjaśniać kogo. — Zanim wszyscy tu weszli, rozmawialiśmy na zewnątrz.
Narcyza pochyliła głowę.
— A co zostało powiedziane?
— Nic dobrego. Nie wiem, gdzie on teraz jest, ale dał mi jasno do zrozumienia, że… no wiesz… — szepnął, a potem dodał jeszcze ciszej: — Przykro mi, mamo.
— Och — wyszeptała, zakrywając dłonią usta. Zapłakała mocniej, wyrzucając z siebie słowa. — Och, nie, Draco. Przepraszam. Tak bardzo przepraszam. Nigdy nie myślałam… po prostu tak mi przykro...
Wyciągnął rękę, by chwycić jej drżącą dłoń.
— Nie jestem na ciebie zły.
— Powinieneś. Ja jestem na siebie zła.
Draco czekał cierpliwie, aż łzy Narcyzy opadną, trzymając ją za rękę.
— A co z Lucjuszem?
— Nie wiem — wzruszyła ramionami, kręcąc głową. — On… nie czuje się dobrze. Od dawna nie jest sobą, a ja… nie wiem. Ale chcę, żebyś wiedział, że jesteś moim synem i moim priorytetem. I czegokolwiek zechcesz, tak właśnie może być.
Kiwając głową, postanowił nie naciskać. Jakaś jego część chciała przekląć pod nosem i narzekać z nią wspólnie co do Lucjusza, ale wątpił, by to przyniosło coś któremukolwiek z nich. Nie miał pojęcia, przez co przeszli jego rodzice podczas jego nieobecności, a jeśli miał być szczery, to nie chciał dłużej rozmawiać o swoim ojcu. Miał przeczucie, że będzie to temat dość często poruszany w ciągu najbliższych kilku dni i już czuł się tym obciążony. Poza tym zawsze będzie jakaś cenzura w tym, ile powiedział matce odnośnie tego, jak brutalnie Lucjusz go potraktował. Złamanie jej już roztrzaskanego serca było czymś, czego za nic nie chciał zrobić.
— Byłem z Andromedą — wypalił, czując potrzebę przerwania ciszy.
Oczy Narcyzy rozszerzyły się.
— W porządku.
— Ona mnie przyjęła, zapewniła mi bezpieczeństwo.
— To było… miłe z jej strony.
— Lubię ją, mamo — powiedział. — Tak właściwie, to bardzo ją lubię.
Jej szczęka drgnęła z żalu.
— Ja niegdyś też.
Draco zastanawiał się, czy nie powiedzieć czegoś więcej, a potem, z jakiegoś powodu, pomyślał, żeby zapytać ją, jak się czuje w związku ze śmiercią Bellatriks, jednak szybko zrezygnował. Złamane serce. Złamane wszystko.
Znajome krzaczaste włosy mignęły w polu widzenia chłopaka, przyciągając jego uwagę. I zobaczył Granger. Rozmawiała z Longbottomem, ale musiała wyczuć na sobie spojrzenie, Draco ponieważ jej oczy napotkały jego i uśmiechnęła się delikatnie. Narcyza podążyła za jego wzrokiem do Hermiony, a potem spojrzała na syna z łagodnym i zamyślonym wyrazem twarzy.
— Bardzo ją kochasz, prawda? — zapytała.
Skinął głową.
— Ona… ona jest tylko powodem. Powodem wszystkiego. Nie potrafię tego wyjaśnić.
— Ona jest... z pewnością bardzo wyjątkową dziewczyną.
— Uratowała mi życie.
Narcyza obserwowała, jak jej syn patrzył na mugolaczkę i poczuła, jak węzeł rósnie w jej gardle. Zaciskając ręce na kolanach, wzięła głęboki oddech.
— Draco — powiedziała powoli, ponownie skupiając się na Hermionie. — Nie będę udawać, że całkowicie rozumiem, albo że kiedy patrzę na nią, nie widzę… tego, co zawsze widziałam. Ale obiecuję, że się nauczę. Nauczę się tak, jak ty się nauczyłeś. Obiecuję, że tak.
— Wiem, że tak — odpowiedział.
— I chcę, żebyś wiedział, że nigdy, przenigdy nie byłam z ciebie tak dumna, jak jestem dzisiaj.
Zaciskając ramiona wokół niego w kolejnym desperackim uścisku, Narcyza uśmiechnęła się do Draco, a potem pocałowała go w policzek tak wylewnie, jak robią to tylko matki. Gdy uwolniła go z matczynego, śmiercionośnego uścisku, podniosła rękę, by pogłaskać bok jego twarzy. Oczy kobiety promieniały radością, którą tylko nieznacznie tłumiły lśniące łzy, a jej uśmiech był kruchy w kącikach, ale nadal tak prawdziwy.
— Możemy porozmawiać o wszystkim później, gdy opadnie kurz, dosłownie i w przenośni. Jestem winna niektórym ludziom swoją wdzięczność ale także i przeprosiny. — Spojrzała z powrotem na Hermionę, która zaczęła do nich ostrożnie podchodzić. — A to pozwoli wam na chwilę w samotności.
— Dziękuję.
— Bardzo cię kocham.
— Ja ciebie też.
Z ostatnim krzywym uśmiechem Narcyza wstała i odsunęła się od syna, a on przyglądał się jej z zainteresowaniem, gdy skierowała się prosto do Hermiony. Dziewczyna nerwowo przeniosła ciężar ciała z nogi na nogę, gdy Narcyza zatrzymała się przed nią, a Draco usiłował usłyszeć ich wymianę zdań. Były jednak zbyt daleko, a szum sali zagłuszał wszystko, co mógłby wyłapać. Po przelotnej rozmowie między dwiema czarownicami, uniósł brew, gdy był świadkiem, jak jego matka wciąga Hermionę w krótki, ale niezaprzeczalnie niezręczny uścisk, który nie wyglądał na komfortowy dla żadnej z nich. Pomimo tego, jak nienaturalnie się to wydawało, Draco poczuł, że jeden z kącików jego ust unosi się w półuśmiechu.
Trwało to zaledwie kilka sekund, a potem Narcyza odmaszerowała, zostawiając za sobą ewidentnie oszołomioną Hermionę. Zauważając rozbawione spojrzenie Draco, dziewczyna odwzajemniła uśmiech i szybko pokonała niewielką odległość do miejsca, w którym siedział, zajmując miejsce na ławce obok niego. Powoli szarpnęła za rękaw i podwinęła go do łokcia, odsłaniając czystą i gładką skórę przedramienia.
— Zniknęło — powiedziała usatysfakcjonowana. — Ta rana, którą wyryła mi Bellatriks. Poczułam, że zniknęła, kiedy ona umarła. Blaise miał rację.
Z niemal pełnym nadziei pośpiechem, Draco naśladował jej działania i podciągnął rękaw, odsłaniając również nagą skórę, niesplamioną przez Mroczny Znak, który niegdyś tak bezwstydnie tam widniał.
— Dzięki Merlinowi — wymamrotał. — Nie byłem… nie wiedziałem, czy zniknie.
— Zniknął — powiedziała, sięgając po jego ramię i unosząc je do ust, by złożyć niewinny pocałunek w miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu widniał Mroczny Znak. — Jak się bez tego czujesz?
Przechylając głowę w zamyśleniu, powiedział:
— Wiem, że to dziwne słowo, żeby to opisać, ale czuję się... czysty.
— Wiem, co masz na myśli — skinęła głową, a potem uniosła na niego zdezorientowaną brew. — To, co uważam za dziwne, to fakt, że siedzisz na ławce Gryffindoru.
— Dziś wydarzyły się znacznie dziwniejsze rzeczy.
— Jak to, ze twoja matka mnie przytuliła?
— To z pewnością jest w pierwszej dziesiątce — powiedział, odchylając się do tyłu i opierając o stół za nimi. — Co ci powiedziała?
Hermiona przysunęła się trochę bliżej Draco, kładąc dłoń na jego kolanie i ignorując nieprzyjemną fakturę jego pokrytych brudem spodni.
— Podziękowała mi za uratowanie ci życia.
— I co odpowiedziałaś?
— Powiedziałam jej, że wcale nie uratowałam ci życia. Powiedziałam jej, że zrobiłeś to sam.
Draco zmarszczył brwi w grymasie. Nie zgadzał się z nią, ale ton jej głosu kazał mu powstrzymać się od kwestionowania tych słów.
— Nie czuje się z tym do końca w porządku, prawda? — wymamrotała Hermiona. — To znaczy… z nami.
Wzdychając, Draco przesunął dłoń, by móc pomasować jej barki.
— Jeszcze nie. Ale w końcu to zaakceptuje.
— Tak jak ty?
— Tak jak ja.
Opuszczając jedną z rąk, by opleść nią jej ramiona, jego palce z roztargnieniem zaczęły bawić się kosmykami włosów opadającymi jej na kark. Był teraz zmęczony. Tak niewiarygodnie zmęczony. Miał ochotę oprzeć głowę na ramieniu Hermiony i pozwolić, by jego oczy się zamknęły.
— Zmęczony? — zapytała Hermiona.
— Yhm — mruknął. Czuł ciężar swoich powiek i pomimo najlepszych wysiłków, by się temu oprzeć, opuścił je. — Wykończony.
Usłyszał skrzypienie ławki, gdy Hermiona się poruszyła, a potem poczuł, jak końcówki jej włosów łaskoczą go w policzki, zanim go pocałowała. Ich pierwszy pocałunek od czasu porażki Voldemorta, był odpowiednio czuły i delikatny. Gardłowy buczenie zawibrowało w jego klatce piersiowej, gdy ogarnęło go odrętwiające poczucie spokoju, podsycane uporczywą falą wyczerpania. Gdy głęboka czerń nadciągającego snu zaczęła zaciemniać jego umysł, zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy od ponad roku zamknął oczy i poczuł się całkowicie bezpieczny.
— Zdrzemnij się — usłyszał mamrotanie Hermiony i poczuł jak jednak z jej rąk odgarnęła włosy z jego twarzy. — Obudzę cię za chwilę.
***
Draco nie zdążył zasnąć. Nie do końca.
Pozostał w tym błogim, ale iście torturującym stanie gdzieś między jawą a snem; świadomy swojego otoczenia, ale nieświadomy czasu i kontekstu.
Niski pomruk głosów wyciągnął go z czyśćca i wrzucił z powrotem do świadomości, pomimo najlepszych prób uniknięcia tego stanu. Czuł rękę Hermiony wciąż w swoich włosach, kreślącą leniwe wzory na jego głowie, i poczuł ulgę, że dziewczyna wciąż była u jego boku. Mając zamknięte oczy i uważnie nasłuchując, rozpoznał głosy Blaise'a, Lovegood, Weasleya i Longbottoma, wszystkie rozmawiające z jego dziewczyną, a potem jeszcze kilka innych, których nie mógł do końca zidentyfikować. Wszyscy nieuchronnie dyskutowali o bitwie.
O zwycięstwie.
Powoli otworzył jedno oko i spojrzał na małą grupę ludzi, którzy zebrali się wokół niego i Granger, odkąd próbował zasnąć. Jak wywnioskował, w grupie byli Blaise, Lovegood, Weasley i Longbottom, a obok nich siedzieli także Ginny Weasley, Katie Bell i Dean Thomas.
Lovegood i Ginny rozmawiały o czymś, co miało związek z testralami, podczas gdy Blaise i Thomas omawiali teorie tego, jak Potter pokonał Voldemorta. Hermiona natomiast dyskutowała z Longbottomem o tym, jak ten odciął głowę Nagini, a Ron Weasley ostrożnie owijał opuchniętą dłoń Katie Bell bandażem.
Gdy jego oczy przeskanowały grupę, pomyślał, że wszyscy wyglądają do pewnego stopnia tak samo; pełni paradoksów. Wyczerpani, a jednocześnie całkowicie rozbudzeni. Spokojni, ale na swój wyraz zaniepokojeni. Szczęśliwi, ale także smutni.
Musiał się lekko poruszyć, ponieważ ławka zaskrzypiała, a Hermiona przekręciła głowę, by się do niego uśmiechnąć.
— Dzień dobry — powiedziała.
Draco usiadł i otarł twarz zakurzonymi palcami.
— Czy jest jeszcze ranek?
— Tak. Odpłynąłeś na jakieś dwadzieścia minut.
— Trudno spać, kiedy wszyscy upierają się, żeby mówić tak cholernie głośno — burknął, wzdrygając się, gdy Hermiona bez przekonania pacnęła go w kolano. — Czy coś mnie ominęło?
— Shacklebolt, Szalonooki i inni zabrali Śmierciożerców do lochów — powiedział Blaise. — I w sumie to tyle.
Draco skinął głową. Zastanawiał się, ile czasu zajmie im odesłanie wszystkich Śmierciożerców do Azkabanu, w tym zapewne również i Lucjusza. Albo nawet jeśli w ogóle zostaną wysłani do Azkabanu, bo występował tam chyba dość wyraźny problem z bezpieczeństwem. I najpierw wszyscy będą musieli przejść procesy sądowe. Ministerstwu bez wątpienia zajmie sporo czasu, zanim cała instytucja ponownie stanie się funkcjonującym autorytetem, nawet przy wytrwałości Zakonu i śmierci Voldemorta.
Gdy te myśli dręczyły jego umysł, Draco zdał sobie sprawę, że Longbottom wpatruje się w niego zdezorientowanymi, zmrużonymi oczami, lekko przechylając głowę na bok. Mrugając, kiedy Draco na niego spojrzał, chłopak poprawił się i niezręcznie odchrząknął.
— Przepraszam — wypalił głośno, przyciągając uwagę wszystkich pozostałych. — Ale... to znaczy, muszę zapytać…
Draco wymienił szybkie, znaczące spojrzenie z Blaise'em.
— No to śmiało, Longbottom.
— Więc teraz jesteście dobrzy?
Blaise uśmiechnął się.
— Zdefiniuj, co to znaczy dobry.
— No… — zaczął z wahaniem. — Wiesz. Jakbyście nie byli... no wiecie…
— Nie jesteśmy Śmierciożercami — odparł Draco.
— Nie tylko to. W szkole byliście... hm... oboje byliście…
— Dupkami? — mruknął Ron.
— Tak! — wykrzyknął Neville, a potem jego twarz zbladła. — Nie! Nie, czekaj, to nie było to, co…
— Nadal jesteśmy dupkami — powiedział Blaise, wzruszając ramionami. — Ale myślę, że teraz jesteśmy... przyzwoitymi dupkami.
— Przyzwoite dupki brzmią całkiem trafnie — zgodził się Draco.
Hermiona zmarszczyła brwi, pochylając się, by cmoknąć go w policzek.
— Nie sądzę. Powiedziałbym, że jesteście dobrymi, przyzwoitymi mężczyznami.
— I przepraszam, czy mogę się upewnić? — zapytał Neville. — Wy dwoje — wskazał na Hermionę i Draco — i wy dwoje — jego palec przesunął się na Lunę i Blaise'a. — Czy… no wiecie… jesteście razem?
— Wszyscy czworo? — zaśmiał się Draco. — To niezupełnie w moim guście, Longbottom, ale nie mogę wypowiadać się w imieniu reszty.
— Nie miałem na myśli... Ty się teraz po prostu się ze mną drażnisz, prawda?
Hermiona stłumiła śmiech wierzchem dłoni.
— Draco i ja jesteśmy parą, tak samo jak Luna i Blaise są parą, Neville — wyjaśniła, uśmiechając się do niego czule. — Jeszcze jakieś pytania?
— Tylko jedno. Jak, do diabła, do tego doszło?!
Hermiona i Draco wymienili krótkie, ale znaczące spojrzenia. Sami nie byli pewni, jak to się stało. To jakby zakradło się ku nim, jak podmuch wiatru, który wstrząsa drzewami, jeszcze zanim do ciebie dotrze.
— Przepraszam, Neville — powiedziała Hermiona. — Ale to długa historia i jestem zbyt zmęczona, by ją teraz opowiadać.
— W porządku — westchnął, wstając. — W takim razie opowiesz mi innym razem. Jestem pewien, że to... ciekawa historia. Sprawdzę, czy profesorowie nie potrzebują pomocy.
— Pójdę z tobą — powiedział Dean.
— Ja też — powiedziała Katie, odwracając się do Rona z niemal nieśmiałym uśmiechem, zanim wstała. — Dziękuję za zabandażowanie mojej ręki.
— Nie ma problemu — odpowiedział. — Do zobaczenia później.
Cała trójka pomachała reszcie na pożegnanie, zostawiając małą grupkę za sobą, a Draco zauważył serdeczne skinienie głowy, które posłał mu Longbottom. On również skinął głową. Nie żeby coś, ale gość odciął głowę ogromnemu wężowi, który akurat był pupilkiem najgroźniejszego czarodzieja znanego w magicznym świecie. Już samo to przyniosło Longbottomowi trochę szacunku.
— Katie to miła dziewczyna — zauważyła od niechcenia Luna. — Prawda, Ron?
Chłopak zamrugał tępo, patrząc na nią.
— Uh, tak, chyba tak.
— Czy wy nie graliście razem w Quidditcha?
— ...Tak?
Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie z zadowoleniem.
— Cóż, to miłe, prawda?
— Um, jasne, Luna — odpowiedział, niezręcznie odchrząkując.
— A ty i Draco jesteście teraz przyjaciółmi — powiedziała. — To też jest miłe.
Draco powoli odwrócił się do niej, mrużąc oczy.
— Lovegood, masz w sobie subtelność górskiego trolla w przebraniu.
— Więc nie jesteście przyjaciółmi? Wyglądało na to, że całkiem dobrze wam szło.
— Całkiem dobrze... — powtórzył sucho Draco.
— I chyba lepiej już nie będzie — powiedział Ron. — Myślę, że przyjaciele to z pewnością trochę za wiele powiedziane, Luno.
— Wolimy myśleć o tym jako o… wzajemnej tolerancji.
— Cóż, nie jesteś dobry w przyznawaniu się, że masz przyjaciół — wymamrotała w zamyśleniu Luna. — Nadal uważasz, że nie jestem twoją przyjaciółką.
Draco spojrzał na nią groźnie.
— To dlatego, że nie jesteś.
— Och, zdecydowanie jestem — powiedziała z przekonaniem.
— Jesteś — zgodziła się Hermiona, uśmiechając się do Draco z zadowoleniem. — Skoro mowa o przyjaciołach, od jakiegoś czasu nie widziałam Harry'ego.
— Kiedy ostatnio go widziałem, rozmawiał z Aberforthem — powiedział Ron. — Może wymknął się, żeby mieć chwilę spokoju. Nie wyobrażam sobie, żeby miał choć sekundę na oddech, kiedy co dwie sekundy ktoś mu gratulował.
— Jak czuł się Harry, kiedy z nim rozmawiałaś? — zapytała Luna.
— Tak samo jak wszyscy inni — odpowiedziała Hermiona. — Podekscytowany i zdruzgotany jednocześnie. Sądzę, że nadal nie może uwierzyć, że to zrobił.
— Muszę przyznać — mruknął Blaise — że nie sądziłem, że Potter będzie w stanie pokonać Voldemorta.
— Hm — mruknął Draco na znak zgody. — Pomimo zapewnień Granger, nie sądziłem, że zdoła go zabić.
— Szczerze mówiąc, sam nie byłem pewien, czy uda mi się to zrobić.
Wszyscy w ich intymnej grupce pięciu osób jednocześnie odwrócili się z oszołomionymi westchnieniami, okręcając głowy, by znaleźć źródło nowego głosu. Tuż za ramieniem Hermiony unosiła się bezcielesna twarz Harry'ego, podskakująca niczym przerażający balon, gdy chłopak uśmiechał się do nich nieśmiało.
— Na jaja Merlina, Potter! — wykrzyknął Draco, łapiąc oddech po szoku. — Co ty do diabła wyprawiasz, podkradając się tak do ludzi? Nie sądzisz, że nasze serca przeszły przez wystarczająco dużo zawałów, by…
— Ćśś, Malfoy — wysyczał Harry, rozglądając się dookoła. — Nie chcę przyciągać zbytniej uwagi.
— Cóż, może powinieneś był o tym pomyśleć, zanim zdecydowałeś się wystraszyć nas na śmierć…
— Gratulacje, Potter — przerwał Blaise, zaciskając usta ze szczerym rodzajem niezręczności. — To znaczy... dobra robota, jak sądzę.
Kiedy Potter przyjaźnie skinął Blaise'owi głową, Draco próbował zignorować łokieć Hermiony dyskretnie wbijający się w jego żebra. Z każdą sekundą jej ruchy były coraz bardziej uporczywe i bolesne. Odchrząkując, żeby oczyścić gardło, blondyn skrzyżował ręce na piersi i przyglądał się swoim butom, udając, że nie zauważa, jak oczy wszystkich powoli zwracają się ku niemu.
— Tak, jak powiedział Blaise — wymamrotał, ale najwyraźniej, widząc spojrzenie Granger. To nie wystarczało. — Dobra robota z tym całym… bohaterowaniem i... innymi rzeczami.
Wbrew sobie Harry uśmiechnął się lekko.
— To najlepsze, czego mogę od ciebie oczekiwać, prawda?
— Tak. To albo nic, Potter — powiedział, a potem, po namyśle: — Czy odzyskam swoją różdżkę?
— Muszę jeszcze coś zrobić, ale potem jest twoja. Ale oczywiście nie tak, jak Czarna Różdżka.
— Harry — wtrąciła Hermiona — dlaczego u diabła nosisz pelerynę niewidkę?
— On ma pelerynę-niewidkę? — zapytał Draco, a potem burknął: — Ach, oczywiście, że tak, do cholery.
— Chciałem trochę ciszy i spokoju — powiedział, ignorując komentarze Draco i błądząc wzrokiem między Hermioną a Ronem. — Ale jest coś, co chcę zrobić. Czy pójdziecie ze mną?
Hermiona i Ron wstali bez chwili wahania, zbliżając się do unoszącej się głowy Pottera. Z dźwiękiem czegoś, co brzmiało jak trzepot materiału, nagle zniknęli wraz z głową Pottera. Odgłosy szurania ich butów dudniły po podłodze przez kilka chwil, a potem nie było nic poza lekkim śladem w miejscu, gdzie materiał magicznej peleryny Pottera poruszył trochę kurzu i gruzu.
Blaise przeniósł swoje raczej rozbawione spojrzenie na Draco.
— Czy przeszkadza ci, że twoja dziewczyna właśnie zniknęła z dwoma mężczyznami używającymi magicznego przedmiotu, którego jedynym celem jest zapewnianie użytkownikowi prywatności?
— Nie — odpowiedział szczerze. — A to w pewnym sensie samo w sobie jest dość kłopotliwe. Jestem chyba trochę wkurzony. Miałem tyle pytań, które chciałem im zadać, na przykład to, co Potter mówił o Snape'ie i jak ten zginął. — Westchnął i wzruszył ramionami. — Wydaje mi się, że moje pytania będą musiały trochę poczekać.
Blaise potarł podbródek.
— Wszyscy mamy wiele pytań, Draco. Odpowiedzi przyjdą, gdy opadnie już cały ten kurz.
— Czy mogę ci zadać pytanie, Draco? — powiedziała Luna, pochylając się do przodu z zaintrygowaną miną.
Chłopak przyglądał się jej uważnie.
— Jestem pewien, że i tak to zrobisz, niezależnie od mojej odpowiedzi, Lovegood.
— Cóż… byłeś panem Czarnej Różdżki, ale nie miałeś o tym pojęcia?
— Bladego pojęcia.
— Ale gdybyś wiedział, czy zrobiłbyś coś inaczej?
— To dobre pytanie — zauważył Blaise nieco łagodniejszym tonem.
— Nigdy nie byłem wielkim fanem pytań typu „co by było gdyby” — powiedział Draco. Jego własna rzeczywistość była wystarczająco złożona, nie biorąc pod uwagę innych. — Nigdy nie widziałem w nich sensu.
— Och, daj spokój, mordo. Luna zadała ci przyzwoite pytanie. Rozbaw nas.
Przechylając głowę na bok w zamyśleniu, Draco cofnął się w myślach do czasów, kiedy przez wiele miesięcy był uwięziony ze Snape'em w Szkocji, bojąc się o swoje życie i ciągle oglądając się za siebie, praktycznie czekając, aż Voldemort go znajdzie i zabije. Gdyby wtedy wiedział, że moc Czarnej Różdżki jest w jego drżących ze strachu rękach, oczywiście, że by jej użył, ale nie o to prosili go Luna i Blaise.
Pytali go, czy zamieniłby rzeczywistość władzy kosztem rzeczywistości, w której teraz żył; rzeczywistości z Granger.
Próbował to sobie wyobrazić. Próbował wyobrazić sobie, że nigdy nie zostałby zmuszony do pozostania w jej dormitorium. Próbował sobie wyobrazić, że wszystkie te kłótnie nigdy nie miałyby miejsca. Próbował sobie wyobrazić, że dziewczyna wcale nie rozcięła jego dłoni, a potem swojej i nie zmieszała ze sobą ich krwi. Próbował sobie wyobrazić, że nigdy nie pocałował jej po użądleniu pszczoły. Próbował sobie wyobrazić, że nigdy nie jeździli na łyżwach, nie oglądali fajerwerków, nie uprawiali seksu, nie czytali Szekspira, nie rozmawiali, nie płakali, nie całowali się, ani nie krzyczeli.
Próbował wyobrazić sobie brak tych wszystkich rzeczy, a sama myśl o tym sprawiała, że odczuwał ból w sercu.
Rzeczywistość bez izolacji od świata i wszystkich wydarzeń mając za towarzyszkę jedynie Hermionę, nie była czymś, co mógłby znieść.
— Oboje już dobrze znacie moją odpowiedź — powiedział cicho. — Nie zmieniłbym tego.
Luna uśmiechnęła się do niego z niemal dumnym wyrazem twarzy.
— Wiedziałam, że to powiesz. — Opierając głowę na ramieniu Blaise'a, westchnęła z zadowoleniem. — Niebawem wszystko się zmieni i będzie o wiele lepiej.
No i Voldi nie żyje! W końcu dobrnęliśmy do tego momentu i naprawdę ogromnie mi ulżyło. W końcu Hermiona i Draco będą mogli normalnie żyć, bez żadnego ukrywania się i martwienia się nawzajem o swoje życie. W końcu to wszystko się skończyło! Rozmowa Draco z Narcyzą była piękna. Nie dziwię się jej, że miała wyrzuty sumienia. W końcu patrzyła na cierpienie własnego syna spowodowane przez jej męża. To musiało być dla niej okropne. Ale podoba mi się też to, że cały jej światopogląd nagle się nie zmienił tylko wciąż gdzieś tam z tyłu głowy jest myśl, że Draco zakochał się w mugolaczce. To byłoby dziwne, gdyby tak po prostu piała z zachwytu nad tym, że jej syn pokochał kogoś, kogo przez tyle lat uważała za gorszego. Może nie przesiąkła tym tak bardzo jak Lucjusz, ale mimo wszystko to było coś, w co wierzyła. I podobnie JAK Draco musi to wszystko przetrawić i przeanalizować, by to pojąć. Zastanawia mnie mimo wszystko, co się stało z Lucjuszem. Czy udało mu się uciec, czy został złapany i będzie oskarżony i sądzony wraz z resztą Śmierciożerców. Nie wiem jednak co myśleć o zniknięciu znaku i blizny. Niby fajnie, bo to nie będzie przypominało im o przykrych wydarzeniach, ale to mimo wszystko jest częścią ich historii
OdpowiedzUsuń🖤🖤
OdpowiedzUsuńC.u.d.o.w.n.e zakończenie rozdziału! Wiedziałam, że Harry da radę! Powiem szczerze, że nie często zdarzają się tak piękne opisy w opowiadaniach, z każdym rozdziałem przenoszę się duszą do tych wydarzeń 😍
OdpowiedzUsuńO, w końcu dobrnęliśmy do momentu, kiedy Voldemort zginął i oby już teraz na zawsze i skutecznie ;) Nie ukrywam, że okropnie dłużyła mi się ta walka, biorąc pod uwagę fakt, jak szybko miłość Hermiony i Draco rozkwitła na początku, w tempie - jak dla mnie - powalającym i niezrozumiałym ;) Także całe szczęście, że to już koniec tego etapu. Wzruszyła mnie za to scena Draco i Narcyzy i wielki plus za to, że Narcyza nie została z dnia na dzień ćwierkającą teściową tylko racjonalnie do własnych przekonań wszystko - mam nadzieję - będzie ewoluować.
OdpowiedzUsuńPytanie, Verka, do Ciebie - ile jeszcze rozdziałów zostało do końca? Nie ukrywam, że czekam niecierpliwie na kolejne rozdziały Aukcji i jestem ciekawa, jak to będzie dalej wyglądać :) Ściskam Cię mocno!
Z jednej strony cieszę się, że wojna dobiegła końca i Voldemort zdechł, ale to świadczy o nieuchronnym końcu... Odpowiedź Draco odnośnie Czarnej Rozdzki jest taka dojrzała, idealna.
OdpowiedzUsuńNarcyza czeka to co Draco, choć pierwszy krok zostal wykonany, na pewno potrzebuje czasu, nie wyobrażam sobie żeby go nie potrzebowała po życiu z Lucjusz em, po goszczeniu w swoim domu Voldemorta i smierciozercow. Radość przez łzy, zwyciężyli to powód do radości, ale ile niepotrzebnych dusz odeszło...