Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: The Dear Hunter - Son and Father, Barcelona - Response

_____

Hermiona mogła tylko patrzeć, jak pani Pomfrey i kilka innych osób ostrożnie lewituje ciała zmarłych i prowadzi rannych do pomieszczeń za głównym stołem, z dala od niebezpieczeństwa walki. Gdy ostatnie ciało – ciało Colina Creeveya – zniknęło za drzwiami, fala Śmierciożerców zalała Wielką Salę i zaczęła atakować każdego, kogo tylko mogła. To właśnie wtedy Hermiona zauważyła w pobliżu Charliego Weasleya, Madam Rosmertę i Ambrosiusa Flume'a, a kiedy skanowała wzrokiem pomieszczenie, dostrzegła setki innych nowych bojowników, głównie członków rodzin jej kolegów ze szkoły i mieszkańców Hogsmeade. A potem, z holu wejściowego, wpadł rój skrzatów domowych, dowodzonych przez Stworka.

Śmierciożercy nie mieli już przewagi liczebnej. Na każdego Śmierciożercę przypadało co najmniej trzech obrońców Hogwartu, ale zwycięstwo nie było pewne; ich znajomość czarnej magii stanowiła znaczny problem. Mroczne zaklęcia buchały i trzaskały wokół niej niczym fajerwerki. Niezależnie od tego, Gwardia Dumbledore'a wydawała się mieć przewagę i nawet sam Voldemort zdawał się o tym wiedzieć. Jego wężowate rysy marszczyły się w panice, a oczy błądziły niespójnie po pokoju. Mimo to rzucał klątwy w każdym możliwym kierunku, powalając dwóch obrońców Hogwartu jednym silnym ruchem różdżki.

Hermiona dostrzegła kątem oka pewną zmianę w pomieszczeniu; McGonagall, Slughorn i Shacklebolt od razu zmienili kierunek swoich kroków i przeszli przez tłum w kierunku Voldemorta. Podnosząc głowę i próbując zrozumieć zamieszanie w korytarzu, dziewczyna zauważyła Rona, Neville'a i Katie Bell walczących z tyłu z Dołohowem. Gdzieś w pobliżu, Lee i Seamus walczyli z ojcem Goyle'a i gdzieś w oddali wydawało jej się, że dostrzegła Blaise'a, Milesa i Deana walczących z Rookwoodem. Gdy jej oczy przeskanowały otoczenie, znalazła Narcyzę po drugiej stronie pokoju, ale kobieta natychmiast odwróciła wzrok, by ponownie rozpocząć pojedynek z Macnairem. Niektórzy obrońcy Hogwartu walczący w pobliżu spoglądali na Narcyzę z mieszanymi wyrazami zaskoczenia i szacunku, ale wszyscy byli zbyt zajęci walką o życie, by zwracać na nią zbyt wiele uwagi.

— Uważaj, Hermiono!

Dziewczyna instynktownie schyliła się, a płomień klątwy przypalił końce jej loków. Obracając się, wycelowała różdżkę i ogłuszyła Jugsona, zanim ten zdążył zaatakować ją ponownie. Odwracając się, skinęła głową, dziękując Fredowi za ostrzeżenie jej, a po chwili on i George rzucili się w bok, zajęci walcząc z Rowle’em.

Hermiona rozglądała się szybko na boki, przytłoczona wszystkimi pojedynkami toczącymi się dookoła. Od czego powinna zacząć? Z którym Śmierciożercą powinna się najpierw zmierzyć?

Za jej plecami rozbrzmiał jęk bólu, po którym nastąpił nieomylny, złowieszczy chichot Bellatriks. Hermiona odwróciła się i zobaczyła, jak Luna ociera krew z brody i unosi różdżkę skierowana ku Bellatriks, która jednocześnie pojedynkowała się z Ginny. Z zadowolonym wyrazem twarzy, kobieta rzuciła klątwę na Ginny, a potem kolejną na Lunę. Obie dziewczyny zdołały odbić zaklęcia, ale Bellatriks była tak szybka, że ​​ledwo miały szansę na odwet.

Hermiona nie wahała się; ruszyła przez tłum prosto w ich stronę. Ten zawsze obecny w jej głowie głos rozsądku ostrzegł ją, że użycie przeciwko Bellatriks jej własnej różdżki będzie problematyczne, jednak tym razem dziewczyna zignorowała wszelkie obawy. Jej przyjaciele potrzebowali pomocy i chociaż zapytana z pewnością zaprzeczyłaby temu, to w jej wnętrzu pojawiło się pragnienie zemsty, ciągnące ją w stronę kobiety. Podsycana urazą i wstrętem, które kumulowały się w niej od tamtej nocy, kiedy Bellatriks torturowała ją na posadzce Dworu, Hermiona czuła ciepło jej gniewu na swoich policzkach.

Uniosła przed siebie różdżkę Bellatriks, jakby ta była jej własną i zmrużyła oczy, gotowa do walki.

***

Draco lekko stuknął różdżką Andromedy o swoje udo i przechylił głowę na bok.

Do tej pory nie zdawał sobie z tego sprawy, ale w pewnym momencie życia przerósł własnego ojca. Być może tak bardzo go czcił, bo mężczyzna ​​zawsze wydawał się wyższy i bardziej imponujący. Draco również nigdy nie postrzegał swojego ojca jako starego, ale na szczęce Lucjusza pojawił się srebrny zarost, a we włosach błyszczały pasma siwizny. Mężczyzna wyglądał zupełnie inaczej, ale to wcale nie ułatwiało sprawy. Mała część Draco chciała po prostu odwrócić się i uciec, całkowicie unikając tej konfrontacji.

Lucjusz milczał. Przyglądał się Draco, jakby chłopak był dla niego kimś obcym, kto wszedł na jego terytorium; podejrzliwie i wrogo. Jego różdżka była wyjęta, ale podobnie jak Draco trzymał ją przy boku w zaciśniętej pięści, przygotowaną w razie nagłej potrzeby. Przechadzając się kilka razy w tę i z powrotem, jednak ani raz nie odwracając wzroku, przypomniał Draco uwięzionego smoka, zastanawiającego się, czy osoba po drugiej stronie krat jest drapieżnikiem, czy ofiarą.

Draco stał nieruchomo, niecierpliwie stukając różdżką Andromedy w swoje udo. Odległość między nimi była niewielka – dzieliło ich może piętnaście stóp – ale wydawało się, że jest o wiele większa. Kiedy ostatnim razem Draco widział swojego ojca, było to podczas procesu mężczyzny tuż po piątym roku, co oznaczało, że minęły prawie dwa lata, odkąd znajdowali się razem w tym samym pokoju. I rzeczywiście, Draco czuł, że były to dwa lata. W rzeczywistości nawet więcej. Draco miał wrażenie, że w ciągu dwóch lat doświadczył wystarczająco dużo, niż mógłby przez całe życie.

W ciągu tych dwóch lat Draco prawie zamordował człowieka, został uznany za zmarłego, ukryty przed światem, aby uniknąć śmierci, walczył ze swoimi uprzedzeniami, zakochał się w dawnym wrogu, spotkał na swojej drodze członków rodziny, których nigdy wcześniej nie poznał, walczył w nadal trwającej wojnie i patrzył, jak umiera jego przyjaciel.

Nic dziwnego, że Lucjusz traktował Draco jak obcego; bo takim był. Nawet jego piętnastoletnie ja nigdy nie byłoby w stanie zrozumieć, kim stał się w przeciągu ostatnich dwóch lat. Jak Lucjusz mógłby w ogóle pojąć wybory, których dokonał jego syn? A z drugiej strony, jak Draco mógł kiedykolwiek zacząć pojmować wybory, których dokonał Lucjusz?

Byli sobie odlegli. Nie czuli żadnej lojalności, empatii, miłości… nawet najmniejszego śladu zrozumienia do drugiej strony.

Draco ociągał się, targany wątłą i powoli zanikającą nostalgią. Jedyne, z czym mógł się naprawdę utożsamić, to wciąż wzbierająca gorycz, rozrastająca w nim jak guz. Jego matce udało się znaleźć wyjście i pomóc Zakonowi, ale Lucjusz nigdy nawet nie próbował. To właśnie najbardziej zabolało Draco. Ojciec powinien zawsze walczyć o syna, ale Lucjusz nie próbował. Po prostu stał tam jak bierny obserwator, akceptując wszystko, czego zażądał lub co rozkazał mi Voldemort, bez najmniejszego oporu.

I zabił Teo.

Zabił Teo.

Kiedy Lucjusz w końcu się odezwał, Draco czuł, że chyba zdążył posiniaczyć sobie nogę od tak długiego i silnego stukania w nią różdżką Andromedy.

— Powinieneś być martwy.

— Przykro mi, że cię rozczarowałem — powiedział spokojnie Draco. — Swoją drogą, gówniane powitanie.

— Zamknij się! — warknął Lucjusz. — Co do cholery wyprawiasz, chłopcze?

— Nie nazywaj mnie chłopcem! Najwyraźniej podjąłeś decyzję, że nie mam już dla ciebie żadnego znaczenia. Dlaczego powinienem w ogóle cokolwiek ci mówić?

— Jesteś mi winien wyjaśnienia…

— Gówno jestem ci winien!

— Nie waż się używać wobec mnie takiego języka, chłopcze!

— NIE jestem twoim chłopcem! — wrzasnął wściekle Draco. — Jestem dla ciebie już nikim! Jakieś dziesięć minut temu wyparłeś się mnie na oczach wszystkich! Pamiętasz?

Lucjusz wciągnął ostry oddech przez nozdrza, marszcząc nos z obrzydzeniem. 

— Czego się, kurwa, spodziewałeś, kiedy pojawiłeś się tutaj z tym... czymś i całując się publicznie, jakby to było do przyjęcia?

Ona nazywa się Hermiona Granger.

— Oszczędź mi tych odrażających szczegółów.

Draco cmoknął i spojrzał na swojego ojca od góry do dołu. 

— Więc, co ci się, u diabła, stało? Wyglądasz jak gówno. Niech zgadnę, byłeś torturowany przez swojego ukochanego pana…

— Zostałem ukarany za błędy, które popełniłeś! — krzyknął. — Czarny Pan musiał mnie ukarać, ponieważ nie udało ci się…

— Musiał cię ukarać? Czy ty... Czy ty w ogóle się słyszysz? Jak bardzo masz nasrane w głowie...

— W głowie? Znikasz na rok, a potem wracasz z martwych z tym robactwem uczepionym twojej ręki, walczysz dla zasranego Zakonu, i masz czelność kwestionować moje zdrowie psychiczne?

— Ona ma imię — syknął Draco — to Hermiona Granger.

— Więc to tam byłeś przez ostatni rok? Mieszkając w pieprzonym mugolskim domu z tym…

— Nie! Byłem tutaj! Byłem w Hogwarcie, a potem mieszkałem z Andromedą…

Nagle przerwał mu suchy, mroczny chichot Lucjusza. 

— Ach, to wiele wyjaśnia. Jebnięta siostra twojej matki. Powinienem był się domyślić, że to właśnie ktoś z jej cholernych krewnych zrobił ci pranie mózgu.

— W ciągu kilku miesięcy była dla mnie lepszym rodzicem niż ty w przeciągu ostatnich kilku lat!

— Nie dramatyzuj. Dorośnij!

— Dorosłem i nie brałeś w tym żadnego udziału! — Draco ryknął tak głośno, że aż zabolały go uszy. — Czy nawet nie pomyślałeś o zakwestionowaniu autorytetu Voldemorta po tym, jak dowiedziałeś się, że groził mi śmiercią? I mamie? Czy próbowałeś dowiedzieć się, co się ze mną stało po tym, jak usłyszałeś, że podobno nie żyję? Czy przez jedną cholerną chwilę cokolwiek cię to obchodziło?

Lucjusz przełożył różdżkę do drugiej ręki, a Draco uważnie obserwował ten ruch. Bitwa dudniąca z Wielkiej Sali kilka razy go rozproszyła; parę znajomych, podniesionych głosów przyciągnęło jego uwagę, a uścisk dłoni wokół podstawy różdżki nieco zelżał. Musiał zachować czujność. Ruchy i zachowanie ojca były zbyt chaotyczne, by mógł stać się nieostrożny.

— Mój syn umarł — powiedział krótko Lucjusz. — Odbyłem żałobę. Mój syn jest dla mnie martwy.

Każde słowo było jak ostra strzała przeszywająca serce, ale Draco ani drgnął. 

— Więc czym ja jestem, do diabła?

— Jesteś niczym — splunął Lucjusz. — Mój syn nie dotknąłby szlamy.

— Nazywa się Hermiona Granger!

— Znam jej pieprzone imię! To ja zidentyfikowałem ją w Dworze!

Draco zacisnął szczękę i skradł sekundę, by się uspokoić. Prawie drżał z wściekłości. Ale nie. Nie. Miał przewagę: wiedzę.

— Nie pomogłeś Granger. — To było stwierdzenie, a nie pytanie.

— Oczywiście, że nie.

— Ale mama już tak. Mama próbowała pomóc Granger.

Lucjusz nawet nie próbował ukryć swojego szoku. 

— O czym mówisz?

— Słyszałeś mnie. Mam dla ciebie wiadomość, ojcze; zarówno twój syn, jak i żona walczą po stronie Zakonu. A ona próbowała pomóc Granger…

— Kłamiesz…

— Użyła legilimencji na Granger i widziała nas razem, więc próbowała jej pomóc w Dworze. A potem, kiedy zdała sobie sprawę, że ja nadal żyję, poszła do Snape'a – który, nawiasem mówiąc, również pracował dla Zakonu – i poprosiła o pomoc…

— Narcyza by nigdy…

— I ona wiedziała, że ​​jestem z Granger, i nie obchodziło jej to. Twoja własna żona cię porzuciła, bo wiedziała, jak obłąkany jesteś!

Lewe oko Lucjusza drgnęło. 

— Nie! Wiedziałbym…

— Nic byś nie wiedział! Jesteś niczego nieświadomy, ojcze! — Po tych słowach zamilkł, próbując złapać oddech; jego klatka piersiowa falowała. — Nie rozumiesz? Jesteś sam.

— Zamknij się!

— NIE! — wrzasnął Draco. — Mama cię zostawiła, bo wiedziała, że ​​się mnie wyprzesz, kiedy dowiesz się o Granger! Wiedziała, że ​​odwrócisz się od własnego ciała i krwi, a wszystko z powodu twojego bezmyślnego oddania temu pieprzonemu potworowi, którego nazywasz swoim Panem!

W oczach Lucjusza błysnął przelotny wyraz paniki. 

— Ona nigdy by mnie nie zdradziła — szepnął do siebie.

— Jesteś tego pewien? Bo nie wyglądasz. — Być może drwiny były okrutne, ale Draco nie mógł przejmować się tym mniej. — Naprawdę sądziłeś, że mama wybrałaby Voldemorta zamiast mnie? Zamiast swojego własnego syna? Nie! Bo ona nie jest taka jak ty!

— Nie zrobiłaby tego…

— Dlaczego? — warknął Draco. — Bo jesteś jej mężem? Z powodu lojalności? Gdzie, u diabła, była twoja lojalność wobec nas, kiedy zaprosiłeś Voldemorta do naszego życia? Co ty kurwa myślałeś, wciągając nas w to? Stawiając go przed nami!

Krótki przebłysk wątpliwości, który skradł rysy Lucjusza, szybko zniknął, a na jego miejsce powrócił chłód i nienawiść. Był wściekły, ale znajdowała się w nim również… pustka. Mrożący krew w żyłach rodzaj pustki, jakby ostatnie, nieustępliwe światło wewnątrz Lucjusza, zgasło. 

— Nie przypominam sobie, żebym słyszał, jak któreś z was narzeka.

— Miałem piętnaście lat i…

— Tak, a teraz masz ich siedemnaście i jesteś zdrajcą krwi. I nie tylko zdrajcą  — prychnął Lucjusz. — Pieprzonym kochankiem szlamy.

— Zgadza się — powiedział Draco, stanowczo kiwając głową. — Kocham ją.

— Och proszę…

— I możesz tam stać i wypierać się wszystkiego, czego tylko zechcesz, ale nadal jestem twoim synem…

— Nie jesteś…

— Nadal jestem Malfoyem i jedynym dziedzicem rodu. — Z każdym słowem Draco widział, jak twarz jego ojca staje się coraz bardziej pogrążona we wściekłości, ale kontynuował. — I teraz mówię ci, Lucjuszu, że całe to gówno i pranie mózgu jakimiś bzdurami odnośnie czystej krwi kończy się na mnie.

Nozdrza Lucjusza rozszerzyły się, a usta rozchyliły, obnażając zgrzytające zęby, ale mężczyzna się nie odezwał.

— Słyszysz mnie? — brnął Draco. — Cała nienawiść i kłamstwa, które były przekazywane z pokolenia na pokolenie w rodzie Malfoyów, to koniec.

Draco był tak zagubiony w swojej tyradzie, że nie zauważył, jak różdżka jego ojca wymownie drga w jego drżącej pięści.

— A kiedy to wszystko już się skończy — kontynuował Draco — i zgnijesz w jakiejś samotnej celi w Azkabanie, mam nadzieję, że do samego końca pozostanie ci garstka świadomości, byś pamiętał że to twój syn zerwał ten łańcuch! I pozostanę Malfoyem! Ale jeśli będziesz miał wnuki, to prawdopodobnie będą one półkrwi!

Najwyraźniej ten komentarz był za ostry dla Lucjusza. Niczym świeżo odpalona zapałka, mężczyzna w jednej chwili ożywił się, kipiąc gniewem i wyciągając rękę z różdżką, by wycelować ją prosto w klatkę piersiową Draco. Ale chłopak szybko zareagował. Adrenalina tak mocno szumiała mu w uszach, że nie zrozumiał zaklęcia wypływającego z ust ojca, ale to nie miało żadnego znaczenia; Draco uniósł swoją różdżkę w samą porę, by rozbroić Lucjusza szybkim Expelliarmus. Różdżka jego ojca – wciąż gorąca i naładowana magią – wylądowała w gotowej dłoni Draco, a potem chłopak rzucił się do przodu, rzucając zaklęcie, by przygwoździć Lucjusza do ściany.

Maszerując w jego stronę długimi, ciężkimi krokami, Draco złapał ojca za szaty i przyciągnął go do siebie, więc Lucjusz nie miał innego wyjścia, jak tylko spojrzeć synowi w oczy. Serce Draco dudniło mu szaleńczo w piersi i czuł, jakby wibrowały od tego jego kości. Chwilę zajęło mu zebranie się w sobie; dyszał gwałtownie i nie wiedział, czy to od nawarstwienia akcji z ostatnich dwóch minut, czy z wściekłości.

— Co to było za zaklęcie? — wybełkotał między ciężkimi oddechami. — Czy to była Avada?

Lucjusz warknął na niego, a Draco zauważył krew na jego zębach; mężczyzna wyglądał, jakby mocno przygryzł swój język. Cofając się o krok, chłopak puścił szaty Lucjusza i pozwolił, by zaklęcie przytrzymało go mocno przy ścianie. Czubek różdżki Lucjusza wciąż świecił pozostałościami niekompletnego zaklęcia, a gasnące światło było zielone, jednak nie była to głęboka zieleń Klątwy Zabijającej. Drugą ręką Draco podniósł różdżkę Andromedy i wycelował ją w ojca, mamrocząc: 

— Priori Incantatem.

Chwilę później Draco odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz z Lucjuszem, niesamowicie opanowany. 

— Naprawdę? Zaklęcie Pamięci?

Lucjusz milczał.

— I to najwyraźniej dość silne — powiedział Draco. — Wystarczająco silne, by spowodować uszkodzenie mózgu i zrobić ze mnie stałego mieszkańca Świętego Munga. Twoja różdżka jest wciąż ciepła.

Wciąż brak odpowiedzi.

— Zamierzałeś całkowicie wymazać mi pamięć, prawda? Zamierzałeś wymazać mnie do zera.

Lucjusz wciąż nie wydusił z siebie ani słowa, a chłodna maska Draco pękła. Chłopak rzucił się do przodu, mocniej zacisnął dłonie na szatach ojca i pociągnął go do przodu, a potem mocno uderzył jego ciałem o ścianę.

— Mów! — wrzasnął w twarz ojca. — Powiedz coś!

Lucjusz chrząknął, ale powoli podniósł głowę i spojrzał na Draco przymrużonymi, mroczny oczami. 

— Lepiej by ród Malfoyów wymarł, niż został zbezczeszczony.

Po raz drugi tego dnia Draco poczuł groźbę, że łzy zapiekły go w kącikach, ale w przeciwieństwie do poprzedniego momentu słabości, tym razem nie wypłynęły. Łzy paliły wściekle, będąc tak trudne do zatrzymania, ale jakimś cudem je powstrzymał. To było to; ostateczny – i tym razem prawdziwy – cios. Mały chłopiec nie mógł mieć już żadnej nadziei na jakiekolwiek pojednanie. To wszystko po prostu... zniknęło. Poczytalność i racjonalność Lucjusza, szacunek i podziw jakim darzył go Draco, ich relacja jako ojca i syna… wszystko to zniknęło. Na dobre.

Ale Draco nie czuł straty. Żadnej tęsknoty czy nadziei. Ani odrobiny. Zamiast tego to, co przebiło powierzchnię jego duszy, to to znajome i niemal kojące ukłucie wściekłości. Napłynęło do niego spokojną i stałą falą, ogrzewając twarz i chłodząc resztę ciała. Znowu chwycił ojca za szaty. Mocniej.

— Zabiłeś Teo?

Lucjusz wydawał się być poruszony tym nagłym pytaniem. 

— O czym ty…

— ZABIŁEŚ TEO? — krzyknął.

W jego oczach pojawił się lodowaty błysk zrozumienia, a górna warga wygięła się w pogardzie. 

— Teodor Nott wszedł w drogę.

Draco gwałtownie wciągnął powietrze. 

— W drogę spadającej ściany? Czy tobie?

— Mi — powiedział Lucjusz bez wahania i żalu.

Draco wypuścił ciężki oddech, ale jego klatka piersiowa była boleśnie ściśnięta. Przez chwilę myślał, że się dusi. Bolesne wspomnienia Teo umierającego na zimnej podłodze Wielkiej Sali przeniknęły jego umysł, atakując niczym koszmary, które znów ożyły i rozgrywały się przed nim. Zamknął oczy. Ciemność była lepsza niż te wspomnienia.

Pocił się i dygotał z wysiłku, jaki wiązał się z powściągliwością; tak bardzo chciał uderzyć ojca, ale wydawało się to bez krzty sensu i godności. A gdyby choć raz wbił pięść w twarz mężczyzny, nie sądził, czy byłby w stanie przestać. Otworzył oczy.

— Dlaczego?

Lucjusz oblizał zakrwawione zęby. 

— Dlaczego? Bo widziałem, jak ten niewdzięczny mały drań zabił swojego ojca.

Draco poczuł nagłą falę mdłości; kwaśne pieczenie wymiocin paliło mu gardło, a wzrok zamazywał się w kącikach oczu. Nie wiedział, co powiedzieć. Słowa przychodziły i odchodziły, a on nie mógł uczepić się jednej konkretnej myśli w swoim chaotycznym umyśle.

Ale wiedział.

W jakiś sposób wiedział (lub przynajmniej przewidywał), że śmierć Teo była zamierzona. Wypadek byłby zbyt łatwy. Zbyt uczciwy. I, jak Draco już dawno się przekonał, sprawy rzadko bywały łatwe czy sprawiedliwe. Jak niegdyś – lata temu – powiedział mu Teo: życie to suka, a potem umierasz.

— Powiedz mi — zaczął od niechcenia Lucjusz, wyrywając Draco z zamyślenia. —  Czy zamierzasz pójść w jego ślady?

— Co?

— Czy zamierzasz powtórzyć to, co on zrobił? — zapytał. — Czy zawarliście razem jakiś żałosny pakt zdrajców krwi, żeby zabić swoich ojców?

Pomyślał o tym. Naprawdę. Wspomnienie Teo uderzyło go jak błyskawica; chłopak siedzący po drugiej stronie stołu i pytający: „Myślisz, że mógłbyś zabić swojego ojca?” Draco znał odpowiedź wtedy i znał ją teraz. Przypomniał sobie, że odpowiedział przyjacielowi: „Zrobiłbym to, co konieczne”.

— Nie — powiedział Draco z żalem potrząsając głową. — Uwierz mi, część mnie chciałaby, żebym mógł, ale… ale nie jestem taki jak ty. Nie jestem mordercą.

— Więc co dokładnie zamierzasz ze mną zrobić?

Draco nie odpowiedział. Zamiast tego ponownie podniósł różdżkę ojca, chwycił ją obiema rękami i złamał. A przynajmniej próbował. Drewno było zbyt twarde, by złamać je całkowicie na pół, ale różdżka pękła i rozszczepiła się, zwisając bezwładnie jak złamane ramię. Bezużyteczna. Przerzucając ją przez ramię, Draco spojrzał prosto w rozwścieczone oczy swojego ojca.

— Co do jednego miałeś rację — powiedział powoli. — Nie jestem twoim synem. Już nie.

Lewe oko Lucjusza znowu drgnęło.

— Ale wszystko, co kiedykolwiek powiedziałeś mi... o mugolach, mugolakach i całej reszcie, to same kłamstwa. I ty... zabiłeś mojego przyjaciela…

Draco westchnął i cofnął się o kilka kroków, po czym szybkim machnięciem różdżki uwolnił zaklęcie przytwierdzające Lucjusza do ściany. Mężczyzna wydawał się chwilowo oszołomiony tym gestem, ale jego maska zgorzkniałości szybko wróciła na swoje miejsce.

— Jeśli teraz wejdziesz do Wielkiej Sali, zostaniesz zabity lub zatrzymany, zanim wyślą cię do Azkabanu — powiedział Draco zwodniczo spokojnym tonem. — I mogę cię zapewnić, że jeśli czeka cię proces, będę tam, aby pomóc upewnić się, że zostaniesz zamknięty w Azkabanie na dobre…

— Ty gnojku…

— Nie skończyłem! — warknął. — Nie potrzebuję cię w moim życiu. Nie chcę cię w moim życiu. Mam innych ludzi. Mam Granger i matkę, Blaise'a i Andromedę. Ty nie masz nikogo i jest to dokładnie to, na co zasługujesz.

Nozdrza Lucjusza rozszerzyły się, a on niespokojnie zaszurał stopami.

— Chcę, żebyś odszedł — powiedział stanowczo Draco. — Nigdy więcej nie chcę cię widzieć. Chcę, żebyś zniknął. Chcę, żebyś... zniknął z mojego życia.

— A gdzie konkretnie mam się udać? — zapytał Lucjusz.

— Nie obchodzi mnie to. Jesteś dla mnie niczym.

Draco obrócił się na pięcie i pobiegł w stronę Wielkiej Sali, rzucając ostatnie, szybkie spojrzenie na mężczyznę, którego już nigdy nie nazwałby ojcem. Stojący za nim Lucjusz krzyczał, domagając się powrotu, ale Draco biegł dalej. Skończył. Raz i dobrze. Gdy odgłosy bitwy odbijały się echem od ścian korytarza, zagłuszając krzyki Lucjusza, coś mówiło Draco, że nigdy więcej nie usłyszy głosu mężczyzny.

Ale nie obejrzał się.

***

Hermiona miała kłopoty. Prawdziwe kłopoty.

Różdżka Bellatriks była o wiele bardziej nieposłuszna, niż się spodziewała; nawet rzucanie tarcz było problematyczne. Nie mogąc się w pełni obronić, miała już podbite oko i kilka krwawiących ran od nieustępliwych zaklęć Bellatriks, a nawet nie zyskała jeszcze szansy na próbę jakiegokolwiek ataku. Bellatriks była zbyt szybka i zręczna, nawet przeciwko trzem osobom. Mając doświadczenie i siłę, była praktycznie nietykalna.

Jednym ruchem swojej nowej różdżki, Bellatriks trafiła Lunę prosto w brzuch, a zaklęcie odrzuciło dziewczynę jakieś dwadzieścia stóp do tyłu. Chichocząc do siebie z niesłabnącą radością, kobieta odwróciła się i trafiła kolejnym zaklęciem w Ginny. Czar wydawał się całkowicie pozbawić dziewczynę oddechu, a Hermiona mogła tylko patrzeć, jak oczy przyjaciółki wywróciły się w tył głowy, zanim upadła na ziemię, nieprzytomna.

A potem, jakby w zwolnionym tempie, Bellatriks odwróciła się do Hermiony, błyszcząc wyszczerbionymi zębami w zdeprawowanym, złowrogim uśmieszku. Oddech Hermiony zamarł gdzieś pomiędzy jej ustami a płucami, dusząc ją, jednak dziewczyna szybko się otrząsnęła. Stając prosto tak wysoka i dumna, jak tylko mogła, napotkała spojrzenie Bellatriks i przygotowała się na wszystko, co miało nadejść.

— Mała, głupia szlamo — parsknęła Bellatriks tym swoim chrapliwym, piskliwym głosem. — Naprawdę myślałaś, że zdołasz pokonać mnie moją własną różdżką?

Głos Hermiony zamarł między ciężkimi oddechami a strachem, który czuła. Próbowała się oprzeć, ale jej myśli pognały z powrotem do ostatniej konfrontacji z Bellatriks w Dworze Malfoyów. Blizna na jej ramieniu nagle wydała się tak bardzo świeża i zaogniona. Ale mimo to determinacja podtrzymywała jej żywe tętno gdy – prawdopodobnie dość lekkomyślnie – rzuciła Drętwotę.

Bellatriks bez wysiłku odbiła czar i zemściła się klątwą, która trafiła Hermionę bezpośrednio w pierś. Przez ciało dziewczyny przebiegło coś, co wydawało się wstrząsem elektrycznym. Bolało jak diabli, a Hermiona wydała z siebie agoniczny krzyk, padając na kolana. Kiedy podniosła głowę, Bellatriks wyglądała jak oszołomiona uczennica, śmiejąca się z zachwytu.

— Ojej, szlama upadła — powiedziała, dąsając się z udawaną troską. — Jakie to smutne. Tak tragiczne. Zastanawiam się, jak biedny, mały Draco zareaguje, kiedy odkryje, że cię zabiłam. Zrobiliście niezły pokaz tam na zewnątrz. Zawsze wiedziałam, że ten gnojek jest bezużyteczny.

Hermiona zacisnęła zęby i próbowała wstać, ale Bellatriks rzuciła na nią tę samą klątwę.

— Ani się rusz! — krzyknęła Bellatriks. — Tym razem ode mnie nie uciekniesz.

Gdy Bellatriks nakierowała swoją różdżkę, Hermiona mogła tylko klęczeć tam bez słowa i czekać na to, co jak się spodziewała, miało być Klątwą Zabijającą. Z suchymi ustami, dysząc ciężko, miała ochotę zamknąć oczy, ale tego nie zrobiła, nawet gdy usta Bellatriks zaczęły się rozchylać, gotowe do wypowiedzenia formuły zaklęcia. Ale kobieta nigdy nie zdołała się odezwać.

I niczym zaćmienie, wszystko nagle pochłonął mrok, ale to wcale nie była prawdziwe ciemność. Ciało odziane w czarne szaty blokowało jej widok na Bellatriks, stając między nimi niczym ściana. Wyciągając szyję, Hermiona próbowała zobaczyć, kto to był, najpierw zdając sobie sprawę, że jej wybawcą była kobieta. Pomyślała, że ​mogła być to McGonagall, ale wtedy dostrzegła blond włosy starannie upięte w schludny kok, który był jedynie lekko potargany przez dzisiejsze wydarzenia. Wtedy już dobrze wiedziała, że ​​to Narcyza. Wyglądając zza szat Narcyzy, Hermionie udało się uchwycić błysk szoku, który przemknął przez krzywe rysy Bellatriks.

— Cyziu, co ty robisz? — zapytała, brzmiąc na prawie zirytowaną. — Zejdź z drogi.

— Nie.

Bellatriks uniosła brwi w zdziwieniu. — Co masz na myśli mówiąc „nie”?

— Nie ruszę się, Bello. Nie skrzywdzisz jej.

— Dlaczego? Ponieważ twój mały, ukochany Draco odwrócił się od nas i znalazł sobie szlamowatą dziewczynę? Och, uroczo — zadrwiła. — Od zawsze wiedziałam, że ten chłopak jest bezużyteczny. Bezczelny, żałosny bachor.

Narcyza zrobiła śmiały krok do przodu, mocno uderzając piętą o podłogę. 

— Uważaj, jak wyrażasz się o moim synu, Bello — syknęła przez zaciśnięte zęby. — Naprawdę uważaj.

Usta Bellatriks wykrzywiły się z niesmakiem. 

— Może powinnaś uważać na to, co sama do mnie mówisz, Cyziu.

Zapadła ostra cisza, a napięcie między siostrami trzeszczało jak fajerwerk gotowy do wybuchu. Hermiona wstała i niepewnie napotkała ciemne, rozszerzone oczy Bellatriks, zerkając ponad ramieniem Narcyzy. Śmierciożerczyni wyglądała na bliską szaleństwu, jak sznurek na granicy zerwania, i, jakkolwiek bezowocnie, Hermiona bawiła się trzymaną w dłoni różdżką Bellatriks, zaciskając wokół podstawy swoją wilgotną pięść, tak na wszelki wypadek. Coś w zachowaniu Bellatriks się zmieniło, a potem kobieta zaczęła się śmiać; niskim, bezlitosnym chichotem, który brzmiał jak rozdzierany jedwab.

— A więc to tak, Cyziu?

— Wcale nie musi tak być, Bello — powiedziała Narcyza.

— Och, myślę, że musi być właśnie tak. — Przyjęła jeszcze bardziej wrogą postawę. - To twoja ostatnia szansa, siostrzyczko. Rusz się.

— Nie.

Sekundę później Hermiona została oślepiona blaskiem Zaklęcia Tarczy z różdżki Narcyzy. Potężna klątwa wytrysnęła z różdżki Bellatriks, próbując przebić czar ochronny, i Hermiona widziała, jak tarcza pęka pod naciskiem. Narcyza jęknęła z wysiłku, ale to wszystko było na nic; Bellatriks wlała w swoje zaklęcie jeszcze więcej mocy i trafiła siostrę tak mocno, że siła magii odrzuciła ją na bok. Narcyza uderzyła głową o ścianę, a następnie upadła bezwładnie na ziemię.

Kobieta leżała na posadzce z zamkniętymi oczami i małą strużką krwi sączącą się z ucha. Hermiona natychmiast założyła najgorsze i próbowała podbiec by jej pomóc, ale ledwo zdołała zrobić krok, zanim Bellatriks rzuciła na nią kolejne zaklęcie. Czar trafił dziewczynę w ramię i krzyknęła, gdy gorąca klątwa poparzyła odsłoniętą skórę tuż nad jej nadgarstkiem, rozsiewając tam plamę bolesnych pęcherzy.

— Stój tam, gdzie jesteś — powiedziała Bellatriks, oblizując spierzchnięte usta. — Kontynuujmy, dobrze?

— Co, do diabła, jest z tobą nie tak? — wypaliła Hermiona. — To twoja siostra!

— Nauczyłam się nie ufać moim siostrom.

***

Draco pędził przez Wielką Salę, unikając kilku klątw, które przecinały mu drogę. Widział, jak Bellatriks znokautowała jego matkę i dlatego zaczął biec ile sił w nogach, ale teraz mógł zobaczyć, jak jego paskudna ciotka grozi Hermionie, co sprawiło, że jego nogi poruszały się jeszcze szybciej. Nie miał pojęcia, co mógłby zrobić, kiedy do nich dotrze; pewnie nie będzie w stanie porozumieć się z Bellatriks, ale mimo to biegł. Biegł tak szybko, jakby jego nogi były oderwane od reszty ciała, a serce podskakiwało do gardła.

Hermiona stała do niego plecami i widział, jak Bellatriks prycha do niej chłodno i kpiąco, kręcąc różdżką. Unosząc różdżkę Andromedy, Draco był gotów rzucić zaklęcie, ale Bellatriks zauważyła go, zanim zdążył wypowiedzieć choćby sylabę. Zemściła się szybkim machnięciem różdżki, a Draco poczuł, jak liny owijają się wokół jego ciała tak mocno, że był pewien, że pękło mu kilka żeber.

— Draco! — usłyszał krzyk Hermiony.

Niczym złapaną z sieć zdobycz, Bellatriks ciągnęła go do siebie po nierównej podłodze, a kawałki ostrego kamienia wbijały mu się w skórę i szarpały ubranie. Stopa Draco zetknęła się z wystającą cegłą i poczuł jak coś w okolicy jego kostki pęka; mięsień lub ścięgno. Tak czy inaczej, to była agonia. Kiedy Bellatriks przestała ciągnąć go do przodu, obok pojawiła się Hermiona. Dziewczyna uklękła u jego boku, gorączkowo rozrywając liny rękami, gdy mamrotała pod nosem zaklęcia, które zdawały się osłabiać ich uścisk wokół jego ciała.

— Nie walcz z nimi — powiedziała. — To sprawi, że będą tylko ciaśniejsze.

Udało mu się chwycić jedną z jej drżących, zajętych magią rąk. 

— Uciekaj, Granger.

— Co?

— Uciekaj. Ja odwrócę jej uwagę.

Hermiona ścisnęła jego dłoń, a następnie wypuściła ją, by móc dalej rozrywać liny. 

— Odejdę z tobą albo wcale.

— Granger, proszę — jęknął. — Po prostu uciekaj. Uciekaj, zanim ona…

— Nie bądź głupi, Draco. Nie zdołałaby zrobić nawet dwóch kroków.

Bellatriks górowała nad nimi jak ciemna, niebezpieczna chmura burzowa, uśmiechając się do nich z tak złą aurą, że Hermionę przeszył ostry dreszcz. W tamtej chwili uświadomiła sobie, że czarne szaty Bellatriks były mokre od krwi, a pod jej paznokciami błyszczał żywy szkarłat. Umysł Hermiony wirował, desperacko próbując znaleźć sposób na ucieczkę. Różdżka Bellatriks wzbraniałą się przed rzucaniem jakichkolwiek zaklęć wymierzonych w jej pierwotnego właściciela, a wszyscy wokół nich byli zbyt zajęci walką z innymi Śmierciożercami, by zaoferować jakąkolwiek pomoc. Spoglądając na Draco, dostrzegła, że ​​jego wyraz twarzy był o wiele spokojniejszy niż jej, ale oczy były pełne paniki. Po siniaku rozciągającym się na jego stopie mogła stwierdzić, że miał ranną kostkę, więc ucieczka nie wchodziła w rachubę.

Ponownie sięgnęła po dłoń Draco, delikatnie ją ujęła, a potem wstała, stając między nim, a kobietą.

— Ojej — zagruchała Bellatriks. — Jak cudownie. Obrzydliwa szlamcia i mój rozczarowujący siostrzeniec. — Jej rysy stwardniały. — Naprawdę myślisz, że to, że staniesz przed nim coś zmieni? To oznacza tylko tyle, że ​​najpierw zabiję ciebie.

Za Hermioną nastąpił nagły ruch; Draco rzucił klątwę, ale Bellatriks zablokowała ją i odpowiedziała czarem rozbrajającym, który wyrwał różdżkę Andromedy z jego ręki i posłał ją w tym samym kierunku co wcześniej Narcyzę.

— Andromeda nie zdołała pokonać mnie tą różdżką trzydzieści lat temu — powiedziała Bellatriks. — Czy naprawdę sądziłeś choć przez ułamek sekundy, że ty będziesz w stanie?

Draco spojrzał na nią. 

— Jestem pewien, że w imieniu Andromedy i siebie samego mogę powiedzieć ci jedno: pierdol się.

Bellatriks przejechała językiem po swoich wyszczerbionych zębach i zmieniła ustawienie różdżki, celując nią uważnie w Hermionę. 

— Nudzicie mnie. Pożegnaj się ze swoją dziewczyną, Draco. Choć nie martw się, bo wkrótce do niej dołączysz.

Hermiona zamknęła oczy. Usłyszała, jak Draco krzyczy NIE z całych swoich sił, tak głośno, że pomyślała, iż musiało to przebić się ponad chaosem, rozchodząc się echem po Wielkiej Sali. Czekała na coś. Cios albo ból albo nicość, ale to nigdy nie nadeszło. Zamiast tego usłyszała, jak Bellatriks przeklina pod nosem. Otwierając oczy, zauważyła, że ​​rękaw szaty kobiety był spalony i odwróciła się, patrząc przez ramię na Ginny, która stała twardo na nogach z wciąż wycelowaną różdżką, której czubek świecił pozostałością po zaklęciu Incendio.

— Ty nikczemna, ruda smarkulo — warknęła cicho Bellatriks. Obróciła się, zamachnęła się różdżką i krzyknęła: — Avada Kedavra!

— GINNY! — krzyknęła Hermiona.

Klątwa minęła jej przyjaciółkę o ułamek cala, prześlizgując się obok jej ramienia i zderzając się z podłogą. Zanim Hermiona zdążyła poczuć choćby najmniejszy ślad ulgi, Bellatriks przygotowywała się do kolejnej próby. Jednak gdzieś po lewej stronie Hermiony ponad tłumem ryknął głos, zwykle znajomy i przyjazny, ale tym razem ostry i raczej onieśmielający.

— NIE W MOJĄ CÓRKĘ, TY SUKO!

Molly Weasley rzuciła się ku nim z zarumienionymi, błyszczącymi policzkami i rozciętą wargą. Hermiona usłyszała za sobą Draco mamroczącego „Cholera jasna” i szybko zrozumiała jego reakcję. Nigdy nie widziała Molly tak wściekłej. Kobieta wyglądała prawie dziko; niczym lwica chroniąca swoje młode i gotowa rozerwać na kawałki każdego, kto odważy się stawić jej czoła.

— Zejdźcie mi z drogi, dzieci — rozkazała, sunąc ku Bellatriks. — Nie skrzywdzisz mojej rodziny! Cofnijcie się, dzieciaki!

Bellatriks znowu chichotała, okrutnie i kpiąco. Hermiona skorzystała z rozproszenia Śmierciożerczyni i zwróciła się do Draco, rzucając pospieszne Ferula, aby obwiązać jego zranioną kostkę i zapewnić wystarczające wsparcie, by mógł chodzić. Szarpiąc chłopaka za ramiona, praktycznie postawiła go na nogi i odciągnęła kilka metrów do tyłu, poza zasięg Molly i Bellatriks. Ginny również się wycofała, teraz z niepokojem przyglądając się matce, najwyraźniej chcąc się wtrącić, mimo iż kobieta jasno kazała jej tego nie robić.

Dwie czarownice zaczęły się pojedynkować, a strumienie gniewnego światła buchały z ich różdżek jak żywy ogień. Zasypywały się nawzajem klątwami, ale z perspektywy obserwatora było oczywiste, że to Bellatriks stanowiła o wiele bardziej utalentowaną w pojedynkowaniu. Z taką łatwością unikała ataków Molly, drażniąc się z przeciwniczką między każdą rzuconą klątwą.

— Jeszcze chwila i będziemy mieć siedmioro sierot! — zaśmiała się chłodno. — Jak poradzą sobie bez swojej kochanej, starej, nędznej mamusi?

— Trzymaj się z dala od mojej rodziny! — warknęła Molly.

Ale potem potknęła się, a Bellatriks rzuciła szybkie zaklęcie, by powalić Molly na kolana. Chichocząc z triumfu, zaczęła inkantować Klątwę Zabijającą – ostateczny cios – a Ginny i Hermiona rzuciły się do przodu, by interweniować. Ale nie musiały. Ktoś inny rzucił zaklęcie, aby zapobiec niedoszłemu morderstwu.

Hermiona rozejrzała się w poszukiwaniu źródła czaru, aż jej oczy spoczęły na Narcyzie, która teraz stała twardo i ściskała w pięści różdżkę Andromedy. Rozbawienie zniknęło z twarzy Bellatriks, gdy zauważyła swoją siostrę, a na jej twarzy pojawił się bezduszny, bezlitosny wyraz. Jej ciemne oczy zatrzymały się na różdżce Andromedy, a usta wykrzywiły się w grymasie.

— Co zamierzasz z tym zrobić, Cyziu?

— Nigdy nie groź mojemu synowi — ​​ostrzegła Narcyza. — Nigdy nie wkurwiaj żadnej matki.

— Albo dwóch — powiedziała Molly, która szybko doszła do siebie i znów stanęła na stabilnych nogach.

Nastąpiła przerwa; cisza przed burzą. Narcyza rzuciła pierwsze zaklęcie, po czym zaczął się prawdziwy chaos, pełen gradu migających świateł. To był koniec drwin i chichotów wcześniej tak obficie wypływających z ust Bellatriks, gdy dwie matki bombardowały ją wszystkim, na co było je stać. Hermiona nigdy nie była świadkiem pojedynkującej Narcyzy i czuła się zachwycona jej umiejętnościami. Nie miała pojęcia dlaczego, ale zakładała, że ​​ekstrawagancki styl życia Narcyzy w elitarnej rodzinie uczyniłby ją leniwą, ale kobieta była niemal tak szybka i zręczna jak jej siostra.

— Twoja mama jest niesamowita — powiedziała do Draco. — Nie miałam o tym pojęcia.

— Ja też nie.

Pot spływał z czoła Bellatriks, a wyraz pogardy na jej twarz był teraz wykrzywiony czymś, co wyglądało na przerażenie. Wiedziała, co nadchodzi: jej porażka. To była tylko kwestia czasu. Hermiona nie miała pojęcia, kto rzucił Klątwę Zabijającą, ale strumień śmiertelnego zielonego światła trafił Bellatriks bezpośrednio w klatkę piersiową.

Wszystko znieruchomiało, łącznie z Bellatriks, której oczy wywróciły się w tył ​​głowy, zanim osunęła się bez życia na posadzkę, tępo uderzając głową o kamień. Niewielki tłum, który zebrał się, by to oglądać, ryknął z radości, a Molly i Narcyza opuściły różdżki, wymieniając krótkie spojrzenie pełne wzajemnego zrozumienia.

Po odzyskaniu dzięki Accio własnej różdżki, Narcyza zwróciła się do Draco i Hermiony i podeszła do nich powoli, dysząc z wyczerpania, ale dumnie trzymając swoją postawę, chociaż Hermiona widziała, że kobieta ​​była nieco zdenerwowana. Ten bolesny wyraz potrzeby przytulenia syna – Hermiona tak dobrze pamiętała to z Dworu – były wręcz wyryty na twarzy Narcyzy, ale kobieta nie wyciągnęła ręki i nie próbowała go objąć. Po prostu stała przed nim, wpatrując się w blondyna, jakby myślała, że ​​mogła zapomnieć coś w jego wyglądzie. Hermiona czuła ten sam słaby niepokój emanujący od Draco. Jego ręce drżały lekko po bokach, a szczęka była zaciśnięta z niepewności, co powinien powiedzieć.

W końcu Narcyza wypaliła: 

— Tak bardzo cię przepraszam, Draco.

Chłopak zmarszczył brwi, zdezorientowany. 

— Za co?

Oczy kobiety powędrowały na chwilę ku Hermionie, ale szybko wróciły do ​​syna. 

— Za wszystko.

Draco westchnął głęboko. 

— Mamo, ja...

Przerwał mu jednak głośny, drapiący uszy krzyk, po którym nastąpiła głośna eksplozja. Głowy wszystkich zebranych w pomieszczeniu wydawały się nagle rzucać w stronę czegoś pośrodku. Hermiona odwróciła się w samą porę, by ujrzeć oślepiający blask wybuchu zaklęcia Voldemorta, który niczym szmaciane lalki odrzucił na bok McGonagall, Slughorna i Kingsleya. Czar jednak nie poprzestał tylko na tym i nieustannie się rozprzestrzeniał. Ktoś rzucił ogromne Zaklęcie Tarczy, aby chronić wszystkich w sali, zanim zaklęcie osiągnie pełną zaciekłość, a potem nastąpiła dłuższa chwila ciszy.

Szum głosów przetoczył się przez pokój, a potem ktoś krzyknął: 

— HARRY! TO HARRY!


5 komentarzy:

  1. Wow, jestem pod mega wrażeniem. Nie spodziewałam się, że Draco tak po prostu pozwoli odejść ojcu. Okazało się, że jest w nim więcej dobra, niż sam się po sobie spodziewał. Mógł się prawdziwie zemścić na Lucjuszu i pogrążyć go zrzucając do Azkabanu na dożywocie, ale pozwolił mu odejść. Mimo tego, że ten się go wyrzekł. Mimo tego, że zabił Theo… Draco nie jest mordercą, nie ma w nim choćby krzty podobieństwa do ojca i całe szczęście. Za to scena z pojedynkiem z Bellatriks… No szczęka mi opadła. Oczywiście spodziewałam się, że Hermiona sobie nie poradzi, bo miała różdżkę Belli, a ta w życiu by się nie sprzeciwiła jej prawdziwemu właścicielowi. Ale to zjednoczenie sił między Narcyzą a Molly było epickie! To prawda, nigdy nie wkurwiaj żadnych matek, bo nie wiesz, do czego są zdolne by chronić własne dzieci. No i jeszcze ten moment, kiedy Narcyza wkroczyła między Hermionę a Bellatriks… No tu mi serio szczęka opadła, bo się tego kompletnie nie spodziewałam, że Narcyza będzie zdolna do czegoś takiego. Jej bezwarunkowa miłość do Draco jest cudowna

    OdpowiedzUsuń
  2. Tyle przelanych emocji, byłam w stanie wszystko sobie wyobrazić, jakbym stała obok bohaterów. Niesamowite... przeczytałam prawie na jednym wdechu. Każdy rozdział jest bardziej emocjonalny. Piękne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Całe szczęście, że Draco pozostał tym dobrym człowiekiem, jakim się stał, i nie skalał się Klątwą Zabijającą. Mam nadzieję, że Lucjusza zamkną na dobre w Azkabanie, a do tego czasu on nie zdąży nikomu wyrządzić żadnej krzywdy. Za to Narcyza i Molly, połączone w imię miłości do swoich dzieci - coś pięknego!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakie ja mam spięte wszystkie mięśnie! Tak strasznie bałam się o Draco i Hermione.
    Nie spodziewałam się, że Draco znajdzie w sobie tyle siły aby odbyć taką rozmowę z ojcem i dać mu odejść... Kiedy przeczytałam o zaklęciu pamięci w mojej głowie wybuch wulkan. Jedyny syn, jakim człowiekiem nie wiem to nawet nie wypranie z emocji, ale chyba jakaś choroba psychiczna zżarła od środka Lucjusza. W tym momencie widać kwintesencję tego jak dobra przemianę przeszedł Draco i jak dobrze, że dostrzegł błędy ojca.
    Narcyza, zastanawiałam się gdzie jest, obrona Hermiony przed własną siostrą, za to ja uwielbiam. Silna kobieta. Silne kobiety razem z Molly, cóż coś w tym jest aby nie grozić dzieciom,bo to wywołuje u matek mordercze instynkty.
    Nie lubię rodziny Wesley, ale kocham moment kiedy Molly używa słowa Suka do Belli,a potem ja zabija.
    Kiedy Hermiona i Draco już nie mieli nadziei, przez chwilę zwatpilam, była to krótka chwilą dopóki nie pojawiła się Ginny, ale serce mnie niesamowicie zabolało, że to nie może się skończyć. Nie może się tak skończyć, bo przyrzekam, nie pogodziłabym się z tym.

    OdpowiedzUsuń