Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: Paper Route - Calm My Soul, Mumford and Sons - I Gave You All, Air Traffic - Empty Space
_____
— Chcesz pomóc mi przenieść go na drugą stronę? — zapytał Blaise.
Draco zamrugał i podniósł głowę.
Czuł się tak zagubiony we własnym świecie; mrocznym świecie, który nie był nawet zbyt odległy od obecnej rzeczywistości. Wielka Sala była tym samym ponurym, zimnym i nawiedzonym pomieszczeniem, w którym znajdował się, zanim ujrzał, jak Teo umiera, ale teraz czuł się o wiele bardziej wrażliwy na chłód powietrza i ciężką atmosferę. Gdyby to zależało od niego, nigdy nie wróciłby do Wielkiej Sali, ale Hermiona nalegała. Zresztą, gdzie zamiast tego mógłby się udać? Kiedy już się uspokoił, wściekle otarł rękawem twarz, chcąc usunąć wszelkie ślady łez. Jego skóra była teraz czerwona i spierzchnięte, ale przynajmniej nie mokra.
Nie chciał, żeby ktokolwiek inny oprócz Granger wiedział, że płakał.
Hermiona na moment zostawiła go samego, próbując znaleźć Pottera, a także pójść po herbatę, żeby, jak to ujęła, „sprawić, by Draco poczuł się lepiej”. Żałował, że nie została wraz z nim. Nie poprosił jej o to, ale chciał, by była obok. Zbyt wiele myślał, kiedy był sam, i żadna z rzeczy wirujących mu w głowie nie była pocieszająca. Wolałby w ogóle nie myśleć.
— Draco — powiedział Blaise. — Słyszałeś mnie? Czy chcesz pomóc mi przenieść Teo?
Blondyn skinął głową, nie ufając swojemu głosowi. Podążając za Blaise'em, wrócił do tego samego miejsca, w którym patrzył, jak Teo umiera. I Teo wciąż tam był; zakrwawiony, popielaty i nieruchomy. Miles, Tracey i Millicenta wciąż stali w pobliżu, ponuro przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę, niepewni, co robić, ani jak się zachować. Ktoś wyraźnie ruszył Teo; jego ciało było wyprostowane i leżało płasko na zimnej podłodze, a głowa spoczywała na zabrudzonym sadzą i krwią swetrze Milesa.
Kroki Draco ucichły i chłopak gwałtownie wciągnął powietrze, z całych sił chcąc zachować spokój. Kiedy przykucnął obok Teo, woń krwi wdarła się do jego nozdrzy, jednak stłumił nagłą chęć zakrztuszenia się. Ostrożnie, on i Blaise podciągnęli Teo do góry, zakładając ramiona Teo na swoje barki, po czym wstali i powoli zaczęli iść w kierunku rzędu poległych. Teo był ciężki, ale Draco nawet się nie zachwiał.
Będzie trzymał się prosto. Jeśli może zrobić choć tyle, to pozostanie wyprostowany.
— Blaise — powiedział Draco ochrypłym tonem. — Myślę... myślę, że powinniśmy umieścić go blisko Tonks i Remusa.
Blaise po prostu skinął głową. Najwyraźniej on też zrezygnował z prób wyduszenia z siebie jakichkolwiek słów.
Kiedy dotarli do miejsca, gdzie leżeli Tonks i Remus, delikatnie położyli Teo tuż obok nich, na wolnych noszach. Cofając się na drżących nogach, Draco wpatrywał się w trzy ciała, mimo że bardzo nie chciał tego robić. Tonks i Remus wydawali się teraz jeszcze bledsi; jakoś o wiele bardziej martwi. Ale Teo… wyraz twarzy Teo wciąż wydawał się mieć w sobie trochę życia; jego brwi wciąż były zmarszczone z bólu, a policzki znaczył najbledszy cień rumieńca.
— Myślisz, że wiedział, że nas to obchodziło? — wypalił Draco. — Myślisz, że wiedział, że... że był ważny?
— Tak, wiedział.
— Ale ja nigdy…
— Nie musiałeś.
I znów zapadła cisza. Wszystko zawsze przerywała cisza. Nicość, w której tak potrzebne są słowa. Bo to właśnie w milczeniu myślimy najintensywniej. To wtedy nasze umysły pracują najciężej. A jednak jest to tak okropne. Puste. Samotne. Konieczna nicość.
Blaise westchnął i przetarł oczy, wpatrując się twardo w Teo.
— Ciągle czekam, licząc, że otworzy oczy, podskoczy i powie „Ale was nabrałem”, czy coś w tym stylu.
Draco skinął głową.
— Zawsze miał pokręcone poczucie humoru.
— Czuję, że powinienem coś powiedzieć, ale nie wiem, co…
— I tak nie dbałby o nic sentymentalnego. Wyśmiałby cię i kazał przestać być pizdą.
Blaise zachichotał.
— Prawda. Niemniej jednak... — Rozbawienie spłynęło z jego twarzy niczym deszcz. — Powiem chociaż: żegnaj, bracie.
Ból zacisnął się w brzuchu Draco w ciasny supeł. Chłopak znów poczuł się słabo, odnosząc wrażenie, jakby tracił równowagę, próbując chodzić po kołysanej przez sztorm łodzi. To było trudne. Żałoba była dla niego czymś nowym i nie potrafił czuć nic poza nią. To wszystko go pochłaniało. Nawet gdy momentami jego umysł przeskakiwał między kolejnymi rzeczami, smutek nieustannie tam był, jak mroczny głos nieustannie szepczący mu do ucha. Chciał coś powiedzieć; chciał przepraszać za rzeczy, których uczynienia nie był nawet pewien. Chciał domknięcia; zakończenia, które było poza jego kontrolą. Chciał się pożegnać, ale nie mógł. Blaise to zrobił, więc dlaczego on nie dawał rady?
— Gdzie jest Granger? — zapytał Blaise.
— Ona i Weasley poszli szukać Pottera. Najwyraźniej ktoś widział go rozmawiającego z Longbottomem czy coś takiego.
— Idę znaleźć Lunę. Może spróbuję pomóc im w tym całym... bałaganie. Idziesz?
— Nie, chcę tu jeszcze zostać — odpowiedział. — Potem do ciebie dołączę.
Blaise zawahał się i wydawał powstrzymywać od zadania Draco jakiegoś pytania, jednak po chwili cicho opuścił bok swojego przyjaciela i zniknął w tłumie. A potem Draco został sam. No, może nie całkowicie sam. Czy mógł uważać się za samotnego w towarzystwie trupów? To pytanie dręczyło go, dopóki nie zdał sobie sprawy z kojącej obecności Hermiony obok niego.
— Znaleźliście Pottera? — zapytał.
— Nie. Nie możemy też znaleźć Neville'a, ale Oliver powiedział, że pomagał mu on sprowadzać rannych, więc domyślam się, że Harry robi to samo. Nie sądzę, żeby... — przerwała i spuściła wzrok.
— Nie sądzisz, żeby co?
— Nic — westchnęła. — Udało mi się znaleźć dla nas herbatę.
— Mówiłem ci, nie chcę herbaty.
— Ale to…
— Nie chcę żadnej herbaty, Granger.
— Więc czego chcesz? — zapytała, marszcząc brwi. — Powiedz mi, co mogę zrobić, aby ci to ułatwić…
Draco westchnął.
— Po prostu… mów do mnie.
— Co chcesz żebym ci powiedziała?
— Wszystko.
Hermiona w zamyśleniu przygryzła dolną wargę.
— Kiedy miałam dziewięć lat i zmarła moja babcia, mama powiedziała mi, że trafiła ona do lepszego miejsca. Pamiętam, jak rozmyślałam o tym lepszym miejscu i zastanawiałam się… jeśli naprawdę jest tam lepiej, to dlaczego wszyscy po prostu nie odejdą? Dlaczego ludzie zostają tutaj, jeśli gdzieś jest lepiej?
Draco zmrużył oczy i spojrzał na nią.
— I?
— Cóż, wydaje mi się, że w pewnym momencie zrozumiałam, że ludzie mówią rzeczy, które mają sprawić, że poczują się lepiej, gdy kogoś stracą. Czasami to działa, a czasami nie, ale i tak jest to jakieś pocieszenie, prawda? Że ktoś jest zdolny skłamać lub wymyślać możliwe scenariusze próbując pomóc. To pokazuje, że ludziom zależy na innych i czasami jest to wszystko, czego naprawdę chcemy.
— Ale ktoś nadal nie żyje.
Wzdrygnęła się i spojrzała na Tonks.
— Tak, ale nie możesz nic z tym zrobić. I to prawdopodobnie najtrudniejsza część. Ale z czasem jest łatwiej, Draco. Obiecuję ci, że tak.
Draco zacisnął powieki. Coś innego szarpało teraz jego żołądkiem; inny rodzaj emocji, którego nie mógł do końca określić, choć czuł, że ten ciasny węzeł powoli się rozplątuje. Coś próbowało z niego wypłynąć; coś jak wyznanie. Otworzył oczy, wziął głęboki oddech, a kiedy wypuścił powietrze, słowa wylały się z jego ust.
— Teo był moim pierwszym prawdziwym... przyjacielem, jak sądzę. Cóż, zanim naprawdę zorientujesz się, czym jest przyjaźń, nawiązujesz te więzi z ludźmi praktycznie przez przypadek, prawda? Coś między Teo i mną po prostu kliknęło. Żadne z nas nie miało rodzeństwa lub krewnych w podobnym wieku, więc… tak naprawdę mieliśmy tylko siebie. Blaise’a poznałem dopiero na pierwszym roku, a Crabbe, Goyle i Pansy byli znajomymi, o których istnieniu wiedziałem, ale tak naprawdę ich również nie poznałem aż do Hogwartu.
Zakaszlał, próbując złagodzić swędzenie w gardle.
— Teo i ja cały czas bawiliśmy się w swoich domach. Z perspektywy czasu nasi ojcowie prawdopodobnie brali w tym czasie udział w spotkaniach Śmierciożerców czy coś takiego, ale naprawdę często widywałem się z Teo; może raz w tygodniu. Robiliśmy psikusy i co chwilę byliśmy w tarapatach, wiesz, całe to głupie gówno, które robisz, gdy jesteś dzieciakiem. Kiedy mieliśmy około ośmiu lat, bawiliśmy się w jego domu i zniszczyłem jakąś ozdobę jego ojca.
Ponownie zamilkł, nerwowo przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę.
— Nawet gdy byłem dzieckiem, dobrze wiedziałem, że Teo bał się swojego ojca. Mogłem to wyczuć. W każdym razie zepsułem tę ozdobę, a ojciec Teo był wściekły. Teo wziął na siebie całą winę. Nie wiem dlaczego, ale po prostu to zrobił. Ojciec pobił go tak bardzo, że musiał spędzić tydzień w Świętym Mungu. Powiedział wszystkim, że Teo podkradł mu miotłę i miał wypadek, ale ja wiedziałem, że to bzdury. Teo i ja nigdy o tym nie rozmawialiśmy; nigdy nie wyjaśnił, dlaczego wziął na siebie całą winę, a ja… nigdy mu nie podziękowałem, ani nic…
— Czasami w przyjaźni nie musisz nic mówić. Podziękowania i przeprosiny czasami mogą się gdzieś zagubić, ale to nie znaczy, że nie mogą być niewypowiedziane — mruknęła Hermiona. — Więc co się stało? To znaczy, zawsze pamiętam, że towarzyszyli ci Crabbe i Goyle. Ale nie Teo.
— Myślę, że kiedy Teo przybył do Hogwartu, to bardzo mu ulżyło, że jest z dala od swojego ojca, więc po prostu trzymał głowę nisko i szedł dalej. Nie chciał zostać wyrzucony i nie chciał też wracać do domu. Ja nadal byłem beztroskim gówniarzem. Zawsze pakowałem się w tarapaty. Jednak Teo wciąż odwiedzał mnie podczas wakacji. To Teo i Blaise byli tymi, do których się udawałem, kiedy głupota Crabbe'a i Goyle'a stawała się zbyt przytłaczająca. Pod koniec piątego roku, kiedy Voldemort… no wiesz... Kiedy przygotowywałem się do przyjęcia Znaku, myślę, że Teo dobrze o tym wiedział i nie chciał mieć z tym nic wspólnego, więc po prostu przestaliśmy rozmawiać. Byłem zbyt zajęty swoim życiowym syfem, by to zauważyć.
— Draco, wiem, że to może brzmieć dość… nieprzekonująco, ale przynajmniej mieliście okazję się pogodzić. Przynajmniej rozwiązaliście to…
Draco znowu odchrząknął i opuścił wzrok na podłogę.
— Granger, tak bardzo jak zazdroszczę i czasami nienawidzę twojej zdolności do znajdowania pozytywów we wszystkim, tak teraz ja nie… nie sądzę, żebym mógł… jeszcze mi do tego daleko…
— Jak daleko?
— Nie wiem — wymamrotał, wzruszając ramionami. — Jestem… gdzieś między zaprzeczeniem a gniewem.
Hermiona obróciła się, by stanąć przed Draco, a następnie przytuliła go, obejmując ramionami w tak mocnym uścisku, że wypchnął on powietrze z jego płuc. Jedna z rąk chłopaka powoli owinęła się wokół jej pleców, aby przyciągnąć ją bliżej, podczas gdy drugą przytrzymał tył jej głowy, przygniatając jej twarz do swojej klatki piersiowej, muskając palcami jej włosy. Zastanawiał się, czy potrzebowała tego tak samo jak on; oboje stracili dzisiaj ważnych dla siebie ludzi, co z pewnością odcisnęło na ich sercach swoje piętno.
Oboje też czuli się wyczerpani. Draco szacował, że była prawie czwarta rano, a jego powieki wydawały się cięższe niż kiedykolwiek wcześniej. Pokusa, by po prostu zamknąć oczy i przespać kolejne kilka godzin, była niezwykle silna, szczególnie w ciepłym i pocieszającym uścisku Granger.
Ale nie.
Dzisiaj nie będzie spokoju. Dla nikogo.
Przerażająco znajomy syk głosu Voldemorta podrażnił bębenki uszne Draco i Hermiony, tak samo ostro jak wcześniej.
— Harry Potter nie żyje.
Hermiona sapnęła, wyrywając się z uścisku Draco. Szerokim i tępym spojrzeniem rozejrzała się po Wielkiej Sali, dostrzegając Rona i Ginny stojących w pobliżu głównych drzwi. Oboje wyglądali na równie zszokowanych i przestraszonych tak, jak ona sama. Spojrzała w spanikowane oczy Rona stojącego po drugiej stronie pomieszczenia. Wszystko ucichło. Wszyscy zamilkli, porzucając to, co robili, aby uważnie słuchać, gdy Voldemort nadal przemawiał do wszystkich na terenie Hogwartu.
— Został zabity, gdy uciekał, ratując siebie, podczas gdy tak wielu z was oddało za niego swoje życie. Niesiemy wam jego ciało jako dowód, że wasz bohater zginął. Zwyciężyliśmy. Straciliście połowę ludzi. Moi Śmierciożercy przewyższają was liczebnie, a Chłopca, Który Przeżył, już nie ma. Zakończmy tę wojnę. Każdy, kto postanowi dalej walczyć i stawiać opór, mężczyzna, kobieta czy dziecko, zostanie zabity, podobnie jak wszyscy członkowie jego rodziny. Wyjdźcie z zamku, padnijcie przede mną na kolana, a zostaniecie oszczędzeni. Życie zachowają też wasi rodzice i dzieci, bracia i siostry. Przebaczę wam wszystkim i razem zbudujemy nowy świat.
Hermiona stała z otwartymi ustami, zamrożona w miejscu. Serce waliło jej w piersi tak szybko i głośno, że mogła czuć i słyszeć to w głowie, pulsujące za jej oczodołami. Musiała zachwiać się na swoich niepewnych nogach, ponieważ ręce Draco wystrzeliły, by chwycić ją za ramiona, a kiedy spojrzała na niego, wyraz jego twarzy był pełen troski.
— To niemożliwe — mruknęła. — Nie... Harry by nie... To pomyłka. On blefuje.
— Granger, uspokój się i…
— To pomyłka.
Przekonanie w jej głosie było tak głośne, że Draco prawie jej uwierzył. Prawie.
Chwytając go za rękę, Hermiona ciągnęła Draco za sobą, gdy podbiegła do miejsca, w którym stali Ron i Ginny, dyskutując teraz o czymś z Luną, podczas gdy Blaise stał cicho u jej boku. Ginny wyglądała na kompletnie udręczoną, jakby rzeczywiście była świadkiem śmierci Harry'ego z ręki Voldemorta, a Ron miał niespokojną minę mężczyzny, który stara się trzymać nerwy na wodzy. Z jedną ręką na ramieniu Ginny, Luna wydawała się oferować rodzeństwu puste słowa wsparcia, ale w jej zachowaniu był widoczny smutek i zmartwienie.
Gdy Hermiona przepychała się przez tłum, z każdym kolejnym krokiem coraz więcej łez zaciemniało jej pole widzenia; rozmywające obraz i piekące niczym kwas. Na Godryka, była przerażona. A jej serce… Jej serce. Jej najlepszy przyjaciel... To musiała być pomyłka.
Błagam, niech to będzie pomyłka.
— Ron! Ginny! — krzyknęła, zbliżając się do nich, lecz jej głos ginął wśród szumiących pytań wszystkich w Wielkiej Sali. Wydawało się, że każdy wypowiada imię Harry'ego. To było jedyne, co mogła usłyszeć.
Harry, Harry, Harry, Harry, Harry.
— Nie — syknęła do siebie, przepychając się uparcie przez tłum, by dotrzeć do przyjaciół. Była już prawie na miejscu. — Ginny! Ron!
— Hermiono! — zawołała Ginny.
Weasleyówna rzuciła się do przodu, a Hermiona puściła dłoń Draco, by mogła się z nią spotkać i otoczyć jej drżące ciało mocnym, rozpaczliwym uściskiem. Spojrzała w oczy Rona tuż ponad ramieniem Ginny i tak bardzo bolało ją, jak strasznie on wyglądał; opadłe ramiona i nieobecne, zaszklone spojrzenie, jakby patrzył, jak świat rozpada się na kawałki. Wyciągając rękę, Hermiona delikatnie ujęła jego policzek, marszcząc brwi, gdy jedna z jego łez spłynęła po jej palcach.
— To pomyłka — wyszeptała we włosy Ginny. — To musi być pomyłka.
Ron wciągnął ciężki oddech i potarł usta.
— A jeśli nie?
— Ale Ron…
— A jeśli nie, Hermiono?
Hermiona otworzyła i szybko zamknęła usta, formujące się wokół kapryśnych słów otuchy, których nie była w stanie wydusić. Co jeśli… co jeśli? A jeśli jej przyjaciel nie żyje? A jeśli przegrali wojnę? Co się z nimi wszystkimi stanie? Pytania bezlitośnie odbijały się echem w jej umyśle, a ona nie mogła znaleźć odpowiedzi na żadne z nich. Zaniemówiła. Kręcąc głową, spojrzała na Draco, a jego twarz wymownie układała się w wyrazie troski, gdy w milczeniu ją obserwował.
Ginny powoli wysunęła się z ramion Hermiony i otarła łzy pod oczami ostrym machnięciem ręki.
— Hermiona ma rację — powiedziała stanowczo. — To musi być pomyłka. Harry nigdy by nie uciekł, próbując się ratować…
— Nie wierzę w to — przerwał Ron. — Voldemort prawdopodobnie powiedział to tylko po to, byśmy zwątpili w naszą lojalność, ale… ale Harry może… myślę, że…
— Gdybanie nie ma zbyt wiele sensu — wyrzuciła Luna. — Musimy dowiedzieć się, co się stało. Wygląda na to, że ludzie zaczynają wychodzić na zewnątrz.
Hermiona omiotła wzrokiem Wielką Salę. Wszyscy rzeczywiście się poruszali, kierując się w stronę drzwi i wciąż mrucząc między sobą imię Harry'ego; niektórzy płacząc, niektórzy oferując optymistyczną zachętę, choć niektórzy wydawali się być też twardzi i wściekli. McGonagall kroczyła na samym przodzie, tuż za nią podążała Pomfrey, Trelawney i Slughorn. Za nimi maszerował Kingsley i Weasleyowie, a Ginny i Ron dołączyli po chwili do swojej rodziny, wymieniając skromną garść słów ze swoimi widocznie zmartwionymi rodzicami.
Hermiona wahała się, czy iść za przyjaciółmi; część niej pragnęła pozostać w tyle, niepewna, czy była gotowa odkryć, czy słowa Voldemorta o śmierci Harry'ego były prawdziwe. Ale wtedy Luna wyciągnęła rękę i delikatnie ścisnęła ją za ramię, a Hermiona ruszyła do przodu wraz z resztą ludzi, pogrążona w niemal katatonicznym stanie. Czuła się w tym momencie taka mała, niczym kropla deszczu w wielkiej deszczowej chmurze. Wszyscy rozmawiali między sobą, ale ich głosy były tak ciche i wątłe, że brzmiały niczym szumy oddechów falujące między kamiennymi ścianami.
Byli armią; armią pokonanych. Armią strachu, przerażenia i wątpliwości.
Poczuła, jak ciepła, pocieszająca dłoń osiada na jej plecach i spojrzała w bok, by ujrzeć Draco przyglądającego się jej uważnie, gdy jego usta wykrzywiały się w chęci powiedzenia czegoś.
— Granger — zaczął niepewnie. — Czy ty… czy ty…
— Boję się — wypaliła.
Na krótką chwilę mięśnie twarzy Draco zmiękły, a chłopak nieco mocniej przycisnął dłoń do jej pleców.
— Wiesz, że możesz.
— A ty się boisz?
— Jestem raczej… zdenerwowany, jak sądzę — odpowiedział, wzdychając. Pochylił głowę, żeby mogła lepiej widzieć jego oczy i zobaczyć, że jego następne słowa są szczere. — Nie pozwolę, żeby stało ci się coś złego. Rozumiesz? Nie pozwolę, żeby cię skrzywdzili.
Próbowała się uśmiechnąć, ale kąciku jej ust nie mogły nawet drgnąć.
— Ja też nie pozwolę im cię skrzywdzić. Nie pozwolę im się do ciebie zbliżyć.
Zapał i siła w jej głosie sprawiły, że Draco na chwilę zaniemówił, ale potem wbił palce jeszcze silniej w jej skórę, pocałował ją w czoło i wyszeptał:
— Wiem, że tak.
Kontynuowali spacer z tłumem, a Hermiona z roztargnieniem wsłuchiwała się w nieustanny szum butów dudniących po podłodze. A może to serce waliło jej w piersi? Czy serca wszystkich biły tak głośno jak jej? Była tak przerażona. Czuła w sobie jedynie strach. Był wszędzie; w każdej żyle, każdej komórce, każdym włóknie jej ciała, a ona tak chciała, żeby to podłe uczucie zniknęło. Chciała znów poczuć się odważna i zmierzyć się z tym wszystkim z uniesionym wysoko podbródkiem, ale była tak zmęczona i tak bardzo przejęta.
Odległość dzieląca Wielką Salę od głównego wejścia do Hogwartu nie była zbyt duża, a jednak wydawało się, że to milowy odcinek pod górę. Gdy tłum wydostał się z budynku i wylał na dziedziniec, Hermionę po raz pierwszy uderzył gryzący zapach zwęglonego drewna i dymu. Nie była pewna, jak wcześniej mogła tego nie zauważyć – kiedy wraz z chłopcami wracali do Hogwartu z Wrzeszczącej Chaty – ale powietrze było mgliste i duszące, aż zaschło jej w ustach. Gdzieś w oddali wschodziło słońce, a jego promienie przebijały się przez szczeliny ruin zamku; światło stawało się szare, gdy przenikało przez dym. Kiedy szła z innymi, czuła, że w rześkości atmosfery poranka panuje pewna przejrzystość, ale nie było w niej ani iskierki pocieszenia.
Gdy ominęła jedną ze stert gruzu, ktoś krzyknął: „Spójrzcie tam!” i cisza ogarnęła otoczenia, gdy wszyscy spojrzeli na drugą stronę mostu. Wnioskując po ciemnych ubraniach Hermiona wiedziała, że to armia Śmierciożerców, słysząc odległy szum ich kroków. Za nimi podążało czterech lub pięciu olbrzymów, ich kroki dudniły o ziemię i sprawiały, że grunt drżał. Ale wśród Śmierciożerców była też pewna postać o wiele wyższa niż reszta, wystająca z tłumu. Hermiona rozpoznała w niej Hagrida i jego bujne rozczochrane włosy. Śmierciożercy zbliżyli się i wtedy zobaczyła, że Hagrid niesie coś – nie – kogoś w swoich ramionach.
— Nie! — krzyknęła McGonagall i dopiero wtedy Hermiona zdała sobie sprawę, że jej obawy się potwierdziły.
Potem zaczęłą krzyczeń Ginny, a zaraz po niej. A potem jej własny krzyk wyrwał się Hermionie z gardła, ostry i bolesny niczym tnące noże.
— Harry!
Rzuciła się do przodu, ale ledwie zrobiła dwa kroki, gdy stalowe ramię zacisnęło się wokół jej talii i powstrzymało ją. Została odciągnięta w tył, zderzając się z silną klatką piersiową Draco. Walczyła w jego uścisku, ale potem poczuła, jak jego usta przylegają do jej ucha.
— Uspokój się — szepnął. — Musisz nad sobą panować, pamiętasz?
— To mój najlepszy przyjaciel! — wykrztusiła, próbując wyrwać się z jego uścisku. — Oni go zabili!
— Wiem, że pragniesz zemsty, ale to nie pora…
— Oni go zabili!
— I zabiją też ciebie, jeśli teraz ich zaatakujesz — syknął cicho, wciąż ją powstrzymując. Zastanawiał się przez chwilę, czy robił jej tym krzywdę, ale nie chciał rozluźnić uścisku. — Zabiją cię. I co wtedy, do diabła, zrobię? Co, do diabła, zrobię bez ciebie? Nie przyszedłem tutaj, żeby patrzeć, jak popełniasz samobójstwo.
— Ale ja... oni…
— Zabili też i mojego przyjaciela, Granger. Ale powstrzymałaś mnie przed zrobieniem czegoś głupiego. Możesz ze mną walczyć, ile chcesz, ale nie pozwolę ci odejść.
Hermiona przestała się szamotać i pochyliła głowę,a łzy zaczęły ciurkiem spływać jej po twarzy, rozmazując plamy sadzy i brudu. Wciągnęła ciężki wdech zadymionego powietrza przez zaciśnięte zęby i napięła mięśnie. Smutek, który czuła, dusił ją i starała się złapać oddech, ale po chwili powoli zebrała myśli i wyprostowała się.
— Dobrze — powiedziała, przełykając gulę zastygłą jej w gardle. — Dobrze, ja... ja nic nie zrobię. Jeszcze nie.
— Jeszcze nie — powtórzył Draco, z wahaniem rozluźniając uścisk na jej talii, ale poprowadził ją, by stanęła u jego boku, obserwując ją uważnie.
Kiedy Hermiona wróciła do rzeczywistości, zdała sobie sprawę, że Gwardia Dumbledore'a krzyczy, rzucając obelgi w stronę Voldemorta i Śmierciożerców, którzy ustawili się w szeregu. Ryki oburzenia odbijały się echem od ruin Hogwartu, wracając jeszcze głośniejszym i gniewniejszym rykoszetem. Sam zamek zdawał się drżeć od ich wściekłych głosów.
— CISZA! — ryknął Voldemort. Uniósł różdżkę, a wszystko pochłonął oślepiający błysk światła i trzask.
Ich usta nadal się poruszały, ale tylko najsilniejszy z pomruków przebijał się przez czar. Patrzyli z wściekłością, jak Voldemort kazał Hagridowi położyć Harry'ego na ziemi u jego stóp. Cały żal Hermiony został zapomniany, a w jego miejscu pojawiła się ognista, gorąca wściekłość.
— Widzicie? — powiedział Voldemort. — Harry Potter nie żyje! Dotarło to do was w końcu? Był nikim! Zawsze był jedynie chłopcem, który żądał, by inni poświęcali się za niego!
— Ciebie pokonał! — krzyknął Ron, a zaklęcie wyciszające zostało złamane, jednak Voldemort ponowił je, znów uciszając ich i otaczając barierą.
Nagle Hermiona zdała sobie sprawę, że Lucjusz i Narcyza przepychają się obok innych Śmierciożerców, brnąc do przodu i zatrzymując się niedaleko Voldemorta. Spoglądając Draco w oczy, wiedziała, że chłopak ich obserwuje. Był całkowicie sparaliżowany; zaciskał usta i marszczył brwi. Każdy, kto pomyślał, żeby spojrzeć na Draco, uznałby, że chłopak jest całkowicie opanowany, ale ona widziała, jak niepokój wypełnia jego oczy.
Stojący po drugiej stronie dziedzińca Lucjusz wydawał się szeptać do siebie imię Draco, ale Voldemort musiał to usłyszeć, bo spojrzał na swojego sojusznika, a potem skierował swój wzrok na Gwardię Dumbledore'a, aż jego zimne, wężowe oczy spoczęły na Draco. Coś ciemnego i niepokojącego przemknęło w górę kręgosłupa chłopaka, gdy usta Voldemorta rozciągnęły się w krzywym, mrocznym uśmiechu, jednak blondyn wyzywająco uniósł wysoko podbródek. Był zdecydowany z pozorami dumy stawić czoła mężczyźnie, który chciał go zabić.
— No, no — zadrwił Voldemort. — Zobaczcie, kto powrócił z martwych. Młody Draco Malfoy.
Draco czuł na sobie wzrok wszystkich, Śmierciożerców i Gwardii Dumbledore'a, ale wciąż patrzył przed siebie, rzucając spojrzenie w stronę Voldemorta i jego ojca, próbując ocenić nastawianie tego drugiego. Granger miała rację, mówiąc o jego rodzicach w domu Tonks; Lucjusz wyglądał na kruchego, co najwyraźniej było skutkiem serii tortur. Wydawało się, że podczas roku rozłąki mężczyzna, postarzał się o dziesięć lat.
Ale…
Ale Draco wiedział, że jego ojciec nie był tak zniszczony psychicznie, jak przypuszczał. W jego postawie wciąż była arogancja, w wyrazie twarzy pewien stoicyzm, jednak co najważniejsze, w jego oczach była pełna świadomość. Lucjusz wiedział, gdzie jest i co robi, co oznaczało, że to, co zrobi (kiedy Draco ujawni swoją lojalność wobec Granger i Zakonu), jest jego decyzją i to podjętą przy zdrowych zmysłach. A to tylko pogarszało sprawę.
Gdy Lucjusz przyglądał mu się uważnie, Draco szukał w nim jakichkolwiek oznak troski, ulgi lub najmniejszego śladu ojcowskiego współczucia, ale nie znalazł nic z tych rzeczy. Wszystko, co mógł zidentyfikować w tej znajomej twarzy, tak podobnej do jego własnej, było dziwną kombinacją podejrzliwości i niezadowolenia.
— Wydajesz się być zagubiony, młody Malfoyu! Stoisz po złej stronie! — zakpił Voldemort, zwracając na siebie uwagę Draco. — Chodź. Nie skrzywdzę cię. Masz moje słowo. Dołącz do rodziców i stań tam, gdzie twoje miejsce.
Draco nie poruszył się ani o cal, ale poczuł, jak drżąca dłoń Hermiony szybko chwyta jego własną i zaciska się tak mocno, że usłyszał, jak trzaskają mu knykcie. Kręcąc głową, napotkał jej zmartwione, pytające spojrzenie i zmarszczył brwi, na wpół urażony, a na wpół zdezorientowany, gdy jej palce jeszcze mocniej zacisnęły się na jego dłoni, niemal ją miażdżąc.
— Naprawdę myślałaś, że teraz odejdę? — zapytał głosem przytłumionym przez czar Voldemorta.
Hermiona przeciągnęła zębami po dolnej wardze.
— Może po prostu musiałam chwycić cię za rękę.
Mały, ledwie widoczny uśmiech wykrzywił kąciki jego warg, zanim pochylił głowę, by pocałować ją w usta. Przez tłum przetoczył się cichy pomruk zaskoczenia i aprobaty, ale Draco nie usłyszał tego, gdy jeszcze mocniej ścisnął dłoń Hermiony. Niechętnie zwrócił uwagę na swojego ojca, który wyglądał na gotowego pęknąć na pół z szoku i oburzenia. Chytry uśmiech na twarzy Voldemorta rozciągnął się nieco i mężczyzna przechylił głowę, by z rozbawieniem spojrzeć na Lucjusza.
— Wygląda na to, że twój syn znalazł sobie nowych przyjaciół, Lucjuszu! Szlamy i zdrajców krwi!
Draco wpatrywał się w swojego ojca, tak mocno, że myślał, iż zaraz mogą zacząć krwawić mu oczy.
Potrząsając głową, Lucjusza zmarszczył twarz w ostrym grymasie, wyszczerzając z obrzydzeniem swoje zęby.
— On nie jest moim synem — splunął. — Zdrajca krwi.
Draco poczuł, jak coś pęka w jego piersi. Ta ostatnia wątpliwość i chęć walki z iluzją, że ojciec mógłby po prostu zaakceptować jego związek z Granger, ustąpił jak mur, który kruszył się od lat. Lucjusz nie chciał zaakceptować nie tylko jego związku z Granger, ale wszystkiego innego również. Draco wiedział, że jego ojciec – jego własne ciało i krew – wypierał się go.
Nowego Draco.
Lepszego Draco.
Zmusił się, by na to nie reagować. Nigdy wcześniej nie płakał przy swoim ojcu i byłby przeklęty, gdyby właśnie teraz pękł. Nie wzdrygnął się. Nie mrugnął. Nie ruszał się. Ale mimo to czuł w sercu ból i zdradę. To paskudne uczucie zawisło bez wyrazu w jego piersi; ciężkiej i obolałej, tuż obok dudniącego rytmicznie serca. Jednak zignorował to.
— To chyba na tyle — powiedział obojętnie Draco, czując, jak kciuk Hermiony kreśli kojące kręgi na wierzchu jego dłoni.
Nie mógł już patrzeć na swojego ojca. Czuł, że gdyby to zrobił, mógłby krzyknąć albo jego maska mogłaby się zachwiać. Jego oczy padły na matkę, a ból nieco osłabł, gdy przyjrzał się jej o wiele delikatniejszym rysom. Gdyby którykolwiek ze Śmierciożerców zwracał uwagę na Narcyzę, zauważonoby pewne emocje w jej wyrazie twarzy; chęć podejścia do syna lub wyszeptane bezgłośnie „Kocham cię”. Ale nikt na nią nie patrzył. Nawet jej własny mąż.
Draco skinął jej subtelnie głową, upewniając się, że gest pozostanie ledwo zauważalny, by kobieta pozostała bezpieczna i wolna od podejrzeń. Na razie.
— Kolejny członek twojej rodziny, który stał się zdrajcą, Lucjuszu — podburzał mężczyznę Voldemort. — Musisz być taki dumny.
— Draco może nie mieć szacunku swojego ojca — powiedziała McGonagall, ponownie łamiąc zaklęcie uciszające. — Ale ma nasz.
Draco spojrzał z uznaniem na dyrektorkę i zanotował w pamięci, by okazać jej swoją wdzięczność, jeśli przeżyje ten dzień. Gwardia Dumbledore'a znów zaczęła krzyczeć i wyśmiewać Śmierciożerców, a Voldemort chodził tam i z powrotem, sfrustrowany utratą kontroli.
— Wystarczy! — krzyknął Voldemort, rzucając ponownie zaklęcie uciszające, a następnie wskazując z drwiną na ciało Harry'ego. — Wracając do aktualnej sprawy, myślę, że to sprawiedliwe, że wszyscy powinniście wiedzieć, że Harry Potter uciekł, próbując się ratować, a ja…
W tłumie pojawił się ruch; Draco i Hermiona odwrócili głowy w samą porę, by zobaczyć, jak Neville przebija się przez magiczną barierę z wyciągniętą przed siebie różdżką. Ledwo udało mu się przejść kilka stóp, zanim został rozbrojony i rzucony na ziemię przez Voldemorta.
Z dłonią wciąż mocno zaciśniętą na dłoni Draco, Hermiona z zapartym tchem słuchała, jak Bellatriks informowała Voldemorta o tożsamości Neville'a, okrutnie wspominając jego rodziców z bezdusznym chichotem. Neville podniósł się, odważnie stając na kawałku ziemi niczyjej między dwiema armiami. Draco nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek zrobi na nim aż takie wrażenie coś, co uczyni Longbottom.
— Jesteś czystej krwi — powiedział Voldemort. — Okazałeś męstwo, odwagę i wytrwałość. Będziesz wspaniałym Śmierciożercą.
— Przyłączę się do ciebie, kiedy piekło zamarznie! — krzyknął Neville, a pośród członków Gwardii Dumbledore'a wybuchły głośne wiwaty, ponownie łamiąc zaklęcie.
— A więc dobrze — powiedział Voldemort. — Neville zademonstruje wam teraz, co stanie się z każdym na tyle głupim, by nadal mi się sprzeciwiać.
Hermiona całkowicie zesztywniała, gdy obserwowała, jak Voldemort unosi różdżkę. Jej ciało zakołysało się do przodu i zgięła nogi, gotowa rzucić się przed siebie i zrobić, co w jej mocy, by pomóc Neville'owi. Ale kiedy Voldemort machnął różdżką, Neville pozostał nietknięty, wciąż stojąc na środku. Zamiast tego usłyszała niski gwizd, jakby coś leciało w powietrzu, i mogła tylko obserwować z zakłopotaniem, jak Tiara Przydziału szybuje ponad ich głowami i ląduje w wyciągniętej dłoni Voldemorta.
— W Hogwarcie nie będzie już więcej żadnej Ceremonii Przydziału — zwrócił się do tłumu Voldemort. — Nie będzie już żadnych Domów. Wszystkim wystarczy jeden herb i kolory mojego szlachetnego przodka, Salazara Slytherina. Czyż nie, Neville’u Longbottom?
Voldemort wycelował różdżkę w Neville'a, a Hermiona obserwowała, jak plecy jej przyjaciela sztywnieją i prostują się. Kręcąc brodą, Voldemort przelewitował Tiarę Przydziału, by ta wylądowała na głowie Neville'a, zakrywając mu praktycznie całą twarz. McGonagall, Dean i Lee powoli przesuwali się do przodu, krok po kroku. Hermiona sięgnęła do kieszeni, by wyciągnąć z niej różdżkę, w pełni świadoma, że wielu członków Gwardii Dumbledore'a i armii Śmierciożerców robi to samo.
Jej ręka pozostała nieruchoma w dłoni Draco, tak jak tej nocy, kiedy biegli przez Zakazany Las, zanim odesłała go do domu Andromedy. Wiedziała, że na jego skórze widniały już z pewnością sine wgniecenia od nacisku jej paznokci, ale nie chciała rozluźnić uchwytu. Wiedziała, że to był początek nieuniknionego chaosu i chciała utrzymać z nim kontakt tak długo, jak to tylko możliwe.
Na dziedzińcu zapadła niesamowita cisza. Było za cicho; ten zwodniczy moment pokoju przed wybuchem anarchii. Voldemort zrobił krok do przodu, obrócił różdżkę i unieruchomił Neville'a zaklęciem wiążącym ciało. A potem Tiara Przydziału stanęła w płomieniach, nadal osadzona na czubku głowy Neville'a.
Zrozumienie tego, co się właśnie działo, zajęło Hermionie około dwóch sekund, ale krzyk Neville'a przeszył powietrze jak strzała, a cała Gwardia Dumbledore'a wydawała się sunąć naprzód jak wielka wściekła fala.
Ale wtedy do szumu dziedzińca dołączył inny dźwięk. a właściwie kilka różnych dźwięków.
Feria nowych wrzasków i tupot stóp odbijał się echem od ruin Hogwartu, dobiegając gdzieś z rejonów granicy szkoły; wciąż poza zasięgiem wzroku, jednak zbliżał się tak szybko. Kiedy Hermiona odwróciła głowę, próbując ustalić, z którego kierunku nadchodzi panika, ujrzała Graupa, brnącego przez gruzy i próbującego dostać się do Hagrida. Olbrzymy Voldemorta zawyły i rzuciły się na Graupa, a potem Hermiona usłyszała kopyta galopujące po ziemi, połączone z trzaskiem łuków i sykiem strzał sunących w powietrzu. Centaury wycelowały strzały w Śmierciożerców, a Hermiona obserwowała, jak cztery postacie w czarnych szatach padły martwe, podczas gdy inne wpadły w panikę, rozpraszając się na wszystkie strony.
Podczas całego tego chaosu większość Gwardii Dumbledore'a zastygła w miejscu. Hermiona i Draco znajdowali się może trzydzieści stóp od Śmierciożerców – wciąż trzymając się za ręce – obserwując z szeroko rozwartymi oczami, jak wszystko to wszystko się dzieje.
Wśród rozdzierającego uszy hałasu i chaosu, uwagę Hermiony ponownie przyciągnął Neville, kiedy nagle poruszył się, łamiąc klątwę więzów oplatających jego ciało. Tiara Przydziału spadła mu z głowy, a Hermiona zmrużyła oczy, gdy coś srebrnego w środku odbiło promienie bladego światła i zabłysło. Teraz wszyscy wydawali się gapić na Neville'a, który uniósł Miecz Gryffindora i szybko rzucił się do przodu, dekapitując Nagini tak szybkim cięciem, że Hermiona zastanawiała się, czy mogło jej się to tylko wydawać.
Ogłuszający krzyk Voldemorta rykoszetował od ścian Hogwartu niczym syrena, gdy oderwana głowa Nagini zawirowała w powietrzu, a następnie wylądowała z głuchym łoskotem u jego stóp. Rozwścieczony wycelował różdżkę w Neville'a, ale Hermiona obserwowała oszołomiona, jak zaklęcie mężczyzny odbija się od Zaklęcia Tarczy, którego z pewnością nie rzucił Neville.
Wtedy głos Hagrida wzniósł się ponad całym pandemonium:
— HARRY! GDZIE JEST HARRY?
Hermiona spojrzała na miejsce, w którym jeszcze przed sekundą leżało ciało Harry'ego, tylko po to, by ujrzeć pustą przestrzeń bez najmniejszego śladu, że chłopak w ogóle tam był. Gorączkowo rozglądała się po dziedzińcu, szukając go wśród rozproszonych Śmierciożerców, jednak nigdzie go nie było.
— Gdzie on jest? — wymamrotała do siebie.
— Co? — zapytał Draco. — Gdzie jest kto?
— Harry. Gdzie on jest?
Jej głos zagłuszył jednak dźwięk uderzania skrzydeł, gdy Hardodziob i stado testrali sfrunęły nagle z wysokiego z nieba, dziobiąc i kopiąc miotających się po dziedzińcu Śmierciożerców. Jaskrawe zaklęcie przemknęło tuż obok jej twarzy, a podmuch powietrza musnął jej policzek, pobudzając ją z powrotem do działania. Unosząc różdżkę, zaczęła strzelać klątwami w Śmierciożerców i widziała, że większość członków Gwardii Dumbledore'a robi to samo, w tym Draco, jednak walczące olbrzymy zmuszały wszystkich do wycofania się z powrotem do wnętrza zamku.
— Chodź, Granger! — krzyknął Draco, ciągnąc ją za sobą.
— Ale gdzie się podział Harry?
— Musimy trzymać się z innymi!
Śmierciożercy i Gwardia Dumbledore'a powrócili do Hogwartu, popychając się nawzajem i taranując, rzucając zaklęcia ku swoim wrogom, z których wielu padało na podłogę. Tłum był tak gęsty i dziki, że nagle Hermiona znalazła się wciśnięta między kilka par ramion, gdy ona i Draco zbliżali się do głównego wejścia do Hogwartu. Czuła, jak dłoń Draco powoli wyślizguje się z jej własnej, gdy horda pochłoniętych paniką ludzi popychała ich w różnych kierunkach. Hermiona jednak trzymała się go kurczowo, wbijając paznokcie głęboko w skórę chłopaka, gdy jego własne paznokcie dźgały ją w plecy.
Ale wiedziała, że i tak zostaną rozdzieleni.
Podnosząc swoja przerażone oczy, by napotkać jego własne, udało im się skraść ulotną chwilę kontaktu wzrokowego i zrozumienia, zanim poczuła, jak jego ręka wyślizguje się z jej uścisku. Patrzyła z przerażeniem, jak Draco upada, w jednej chwili zagubiony w morzu ludzi.
— Draco! — zawołała, ale hałas był zbyt głośny. — DRACO!
Bezskutecznie próbowała się cofnąć, wciąż wykrzykując jego imię, ale tłum poniósł ją w głąb Hogwartu, aż do Wielkiej Sali.
***
Draco skrzywił się, gdy tłum przebiegł nad nim, a kolejne łydki i kolana uderzały w jego ciało i twarz, a stopy miażdżyły dłonie. Udało mu się wylądować na czworakach, ale nie mógł się podnieść, więc zamiast tego próbował się czołgać, przyjmując na plecy ciężar niezliczonych kopnięć, szukając wyjścia. W jakiś sposób znalazł sposób poruszania się, a gdy morze nóg osłabło, po czym podniósł się, opierając o ścianę, by złapać oddech. Ignorując swój posiniaczony brzuch i plecy, ukrył się w płytkiej wnęce, badając uważnie swoje otoczenie.
— Granger! — wrzeszczał, ale nigdzie jej nie widział. — GRANGER!
Na dziedzińcu nie było już prawie nikogo; olbrzymi nadal walczyli z Graupem i testralami, a wibracje ich grzmiącej potyczki trzęsły ziemią. Ze swojej ukrytej pozycji w pobliżu głównego wejścia Draco słyszał walkę toczącą się w Wielkiej Sali i widział błyski zaklęć majaczących na ścianach. Sama bitwa była poza zasięgiem jego wzroku, ale Draco czekał, aż ostatni Śmierciożercy znikną w środku, zanim sam ruszył w tamtym kierunku.
Ale gdy skręcił za róg i dostrzegł anarchię kryjącą się we wnętrzu pomieszczenia, jego oczy skierowały się w bok, zderzając z zimną, szarą parą oczu, które były prawie identyczne jak jego własne. Lucjusz najwyraźniej czaił się w cieniu, czekając na niego, a Draco zacisnął pięść wokół różdżki.
To otępienie Draco po śmierci Theo... Wyraża każdego z nas, kto stracił kogoś bliskiego w swoim życiu. Czujemy się jak zombie, patrzymy na ciało tej osoby i czekamy, aż jednak wstanie i krzyknie, że to był jedynie żart. Albo wejdziemy do jej pokoju, a ona będzie siedzieć w swoim ulubionym fotelu i powita nas uśmiechem. Cholera, minęło prawie 1,5 roku, a ja nadal myślę o babci i za każdym razem kiedy mijam jej pokój mam nadzieję, że ona jednak zaraz z niego wyjdzie, a jej pokój już dawno nie wygląda jak dawniej, bo jest tam remont. Sytuacja z Theo jest jeszcze bardziej przykra. Był jeszcze młody, miał całe życie przed sobą. No i przede wszystkim był jednym z niewielu prawdziwych przyjaciół Draco.
OdpowiedzUsuńAkcja z Harrym też wygląda zupełnie inaczej, wiadomo, między innymi też przez Draco, który nie opuścił boku Hermiony. Jak ona wgl mogła przez moment pomyśleć, że byłby w stanie odejść? Nie po tym wszystkim, co się stało! Nie po tym wszystkim, co razem przeszli. Lucjusz za to na dobre przepadł. Wyjrzekł się Draco i powiedział, że nie ma już syna. Czuję, że ta konfrontacja między nimi będzie ostra i bardzo ciekawa. Jedyna szansa w Narcyzie, która kocha Draco i mimo wszystko nie bała się rzucić mu pełnych miłości spojrzeń, ktoś mógł przecież zauważyć...
No cóż, zbliżamy się coraz szybciej do końca
Wow dużo się zadziało. Jestem strasznie ciekawa jak potyczy się spotkanie Draco z ojcem.
OdpowiedzUsuńJestem tym wszytskim poruszona. Draco i Lucjusz, co to przyniesie? Moze zjawi się Narcyza? Czekam niecierpliwie...
OdpowiedzUsuń🖤🖤🖤💙
OdpowiedzUsuńOch! Harry musi to przetrwać, w nim nadzieja! Draco niesamowicie dojrzał - gdyby nie uczucie do Hermiony, z całą pewnością podążyłby za rodzicami, nie uratowałby Weasleya, nie zbliżył się do Blaise'a, Luny czy nawet Rona. I ten gest w stronę Hermiony - nieme wsparcie, obietnica że nie pozwoli, by spotkała ją krzywda. Takie proste słowa, otucha w chwili największej kumulacji stresu i strachu. Aż serce się rozpływa podczas tego fragmentu tłumaczenia.
OdpowiedzUsuńOd razu przeskakuję do kolejnego rozdziału, bo jestem bardzo ciekawa, czy wszystko zakończy się tak samo, jak w książce. Brawo Draco, brawo Narcyzo, za to, że płynie w Was krew porządnych Blacków. Lucjusz - obyś zginął marnie!
OdpowiedzUsuńMam jednocześnie pustkę i mętlik w głowie. Świadomość, że Harry żyje pozwoliła mi jakoś nie ryczeć na tym rozdziale.
OdpowiedzUsuńLucjusz, torturowany, zmizernialu, ale nadal cyniczny i dostojny i dumny. Czego potrzeba żeby złamać człowieka? Poniekąd pokazuje to siłę tego człowieka.
Narcyza, cieszę się, że miała okazję zobaczyć Draco, to na pewno wiele dla niej znaczyło.
Neville, z takiego chłopaczka niezdarnego, stal się odważnym mężczyzna.
Draco, jego odwaga, aby zostać z Hermiona patrzeć prosto na Voldemorta i ojca, nie załamać się kiedy rodzic się go wyrzekł. Draco dorósł. Dojrzal.
Calu czas nie mogę wyjść z podziwu emocji jakie to opowiadanie oddaje i tu już muszę, bo nie wytrzymam do zakończenia, powiedzieć, że Vera używasz takich słów, które idealnie to oddają, jesteś geniuszem♥️