Czwartek, 13 czerwca 1996

Szyja mnie boli od tego ciągłego, uprzejmego kiwania głową.

Umbridge przyłapała mnie, jak skradałem się do kuchni, więc przekonałem ją, że właśnie byłem w drodze, by ją znaleźć i omówić niektóre z moich podejrzeń. Przede wszystkim podejrzenia co do niektórych Gryfonów.

Od tamtej pory prawi mi morały. Znowu kiwam głową, mrucząc na zgodę.

— Całkiem słuszne spostrzeżenie — mówię. — I założę się, że mój ojciec w pełni poprze ten dekret.

Zwraca ku mnie swoje małe oczka, które błyszczą maniakalnie, a stukot w głębi korytarza przyciąga naszą uwagę.

Filch, jak zawsze biegnąc i praktycznie unosząc kolana do piersi, przemyka obok nas.

— Poltergeist bawi się teleskopami szkolnymi. Rozmazuje atrament! — Oczy Filcha niemal wychodzą mu z orbit. — Już się tym zajmuję, pani dyrektor!

— Wielka Inkwizytorko — poprawia go i chichocze.

— Wielka Inkwizytorko! — Filch salutuje i odchodzi. Kiedy znika nam z pola widzenia za schodami prowadzącymi do Wieży Astronomicznej, ja odwracam się do niej.

— Tak jak mówiłem. — Odgarniam włosy, a ona odchrząkuje. — Mój ojciec jest pod wrażeniem całej pracy, którą wykonała pani tutaj w trakcie ostatnich miesięcy. A kiedy skończy się rok szkolny, mam nadzieję, że przybędzie pani do Dworu, żeby się z nim spotkać.

Oczy Umbridge błyszczą, jakbym właśnie zaproponował jej najlepszy kawałek mięsa.

— Umbridge! Eee, pani dyrektor! — Weasley zatrzymuje się przed nami w poślizgu.

— Wielka Inkwizytorko — mówi.

— Tak, Wielka Inkwizytorko, albo… tak…

Zerka na mnie, po czym wraca wzrokiem do dyrektorki… Wielkiej Inkwizytorki.

— Pan Weasley? — Jej prymitywny głos kłuje mnie w uszy.

— To Irytek! — On wskazuje. — W sali Transmutacji! Wszystko niszczy!

Umbridge się nie rusza. 

— Irytek, powiadasz?

— Tak! Musimy ruszać! — Weasley zaczyna podążać w kierunku sali Transmutacji.

Mrużę na niego oczy. Spogląda na mnie.

— Panie Weasley. — Jej głos jest cienki. — Skąd wiesz, że Irytek jest w sali Transmutacji, skoro sam przybyłeś z przeciwnego kierunku?

Weasley mruga. Idiota.

— Cóż, plotki o psotach rozchodzą się tu tak szybko — próbuje.

Umbridge patrzy na niego groźnie.

Nagle do moich uszu dobiega odgłos co najmniej tuzina miauczących kotów. Podskakuję, podnosząc stopy wysoko, jakby unikając myszy. Tu nie ma żadnych kotów. Weasley robi to samo, ale Umbridge po prostu patrzy na swoją różdżkę, skąd dobiega ten dźwięk. Blednie. Patrzy na Weasleya.

— Expelliarmus!

Różdżka Weasleya wylatuje z jego kieszeni i trafia wprost w maleńką pięść Umbridge. Z czubka jej różdżki wystrzeliwują liny, które owijają się mu wokół pasa, a na jego piegowatej twarzy widać przerażenie.

Z uwagą przyglądam się, jak Umbridge zbliża się do niego.

— Panie Malfoy — mówi Umbridge, wręczając mi różdżkę Weasleya. — Proszę, przyprowadź resztę Brygady Inkwizycyjnej i spotkajmy się w moim biurze.

Chwyta Weasleya za włosy, zmuszając go do pójścia za nią korytarzem.

To… to najlepszy dzień w moim życiu.

Biegnę do Wielkiej Sali, gwiżdżę na Crabbe'a i Goyle'a, a kilka sekund później mam już za sobą całą sforę, która idzie ze mną korytarzem i błaga o wyjaśnienia.

Ginny Weasley i Pomyluna Lovegood przygotowują jakąś dywersję. Zatrzymuję jednego lub dwóch członków mojej załogi, a reszcie każę je wyłapać.

Umbridge właśnie zmierza do swojego biura, a my za nią. Wciąż ciągnie Weasleya za włosy. Popycha go na ziemię i kiwa głową tuż przed otwarciem drzwi do swojego gabinetu.

Siedzę jej na ogonie, kiedy szepcze „Expelliarmus!” a różdżka Granger spada z brzękiem na podłogę. Ona odwraca się w szoku, a ja jestem tam, popychając ją ku ścianie. Moja dłoń zaciska się na jej ustach; na jej rozchylonych wargach, a siła tego wszystkiego mocno przyciąga mnie do niej, kiedy dysze przy jej twarzy.

Moje serce wali. Mogę sobie tylko wyobrazić, że Umbridge podkrada się do Pottera. Obracam szczupłe ciało Granger tyłem, ponownie przyciągając ją do siebie. Tym razem obejmuję ją ramieniem wokół talii. Czuję jej oddech na swojej dłoni.

Umbridge sięga do tyłu głowy Pottera.

I wydaje mi się, że właśnie dostaję wszystko, czego kiedykolwiek chciałem. Dyrektorka, która naprawdę mnie szanuje. Potter niedługo dostanie to, na co zasłużył. A ona jest w moich ramionach.

Granger próbuje mnie kopnąć, a ja przyciągam ją do siebie, owijam ramieniem jej brzuch i nie mogę powstrzymać palców, gdy się rozciągają, próbując dotknąć jeszcze więcej jej ciała. Jest taka miękka. Drży, a ja wzdycham przy jej włosach, biorę głęboki wdech i próbuję wydobyć najcudowniejszy aromat. To jej szampon, albo może perfumy, albo ona cała, tak mocno do mnie przyciśnięta. Czuję jej plecy. Czuję kości biodrowe pod palcami, a jej szyja jest idealnie nachylona, ​​żebym mógł przycisnąć usta do jej ucha, gdybym tylko tego chciał.

Z trudem wciąga powietrze przy mojej dłoni, a ja łapię się na tym, że przysuwam swoją twarz do jej własnej, żeby oprzeć głowę o jej skroń, kiedy Potter skomle przed Umbridge odciągającą jego włosy do tyłu i wyciągającą go z kominka.

To zbyt niebezpieczne. Moja szybko pulsująca krew mnie rozprasza. Czuję, jak jej żebra rozciągają się przy moich i wciągam dech pełen jej zapachu, czując, jak jej włosy łaskoczą mnie w szyję.

Chcę ponownie przycisnąć ją do ściany. By mnie poczuła.

Skupiam się na cegłach. Na budowaniu niechlujnej ściany. Mrugam, a kiedy różdżka Pottera wylatuje w powietrze, odpycham Granger od siebie, posyłając ją w ramiona Bulstrode, by ta jej pilnowała.

Czuję swego rodzaju zwycięstwo, chociaż Umbridge odmawia mojej pomocy, udając się do lasu. Poczucie sukcesu nie znika nawet wtedy, gdy Gryfoni nas obezwładniają i gdy słyszymy o starciu w Ministerstwie. Dopiero później tej nocy, kiedy Aurorzy przychodzą po ojca, w końcu zastanawiam się, co moim zdaniem wygrałem.

***

Wtorek, 9 listopada 1999

Wygląda na lżejszą. A może tylko to sobie wyobrażam, jednak w porównaniu z wagą, z którą sam się zmagam, ona wydaje się dryfować w powietrzu.

We wtorek spogląda mi w oczy w windzie i szybko odwraca wzrok. Jakbym nie istniał.

W środę staje przede mną w kolejce w kawiarni i udaje, że tego nie zauważa.

W czwartek niesie przez Atrium stos dokumentów, będąc najwyraźniej w drodze do domu, a kilka kartek wymyka się z jej stosu. Zanim zdoła chwycić różdżkę, by je przywołać, zamiatam je z podłogi i kładę na wierzchu pozostałych, które trzyma. Odwraca ode mnie twarz, mrucząc podziękowania, po czym bez słowa przechodzi przez kominek.

W piątek mija mnie ponownie w Atrium i widzę, jak dostrzega sine kręgi pod moimi oczami i nieumyte włosy, jednak zanim poczuję rumieniec zakłopotania, odwraca się w drugą stronę.

W sobotę postanawiam skupić się na czymś innym. Po treningu Quidditcha spotykam się z zarządcą nieruchomości, który pokazuje mi kilka lokacji, jakie można magicznie rozbudować i ukryć. Rozpoznaje mnie jako syna Lucjusza Malfoya i nie pyta, jaki jest mój budżet.

Kiedy wracam do domu, wstępuję do biblioteki. Matka czyta list. Składa go, kiedy mnie widzi.

— Co to takiego? — Wskazuję głową na pergamin.

Matka bierze głęboki oddech i mówi: 

— To z Cornerstone. Coś, co zamówiłam w przedsprzedaży, czeka na mnie do odbioru. — Wpatruje się we mnie, a ja szuram nogami. — Masz jutro jakieś sprawy do załatwienia na Pokątnej?

— Nie — warczę. — I nie będę miał.

Powoli kiwa głową. 

— Więc może sama powinnam to odebrać?

Obserwowała mnie w tym tygodniu. Obserwowała, jak się nie kąpałem, nie spałem, nie jadłem. Nie odezwała się ani słowem, wciąż ubolewając po naszej kłótni.

— Czy w Cornerstone nie mają usługi dostaw? — mówię. Jej usta wykrzywiają się. — Myślę, że najlepiej byłoby, gdyby nasze relacje z księgarnią Cornerstone pozostały ściśle profesjonalne.

Unosi na mnie brew. 

— Jak sobie życzysz.

Odwracam się na pięcie i idę na górę. Odkorkowuję fiolkę Eliksiru Bezsennego Snu i padam na łóżko w pełni ubrany.

***

Poniedziałek, 15 listopada 1999

Od poniedziałku Robards daje mi sprawę i jest to idealne odwrócenie mojej uwagi.

Wpadł do mnie w południe, a ja dałem mu znać, że postępy są powolne.

— Mogę zobaczyć, czy Matylda może pożyczyć nam Granger — mówi, a moje oczy rzucają się na niego. — Wasza ostatnia współpraca była niezwykle owocna…

— Nie, w porządku — przerywam mu, odgarniając włosy z twarzy. — Mam to pod kontrolą. Prawdopodobnie skończę tę sprawę jutro.

Posyłam mu napięty uśmiech. On odwzajemnia ten gest.

— Jeśli jesteś pewien…

— Całkowicie — mówię.

Następnego ranka Granger puka do drzwi sali konferencyjnej.

Zapomniałem o niej w sumie na całe czterdzieści trzy minuty. To było uspokajające i tak błogo puste.

Patrzymy na siebie i zdaję sobie sprawę, że trzymam pióro w zębach jak jakiś idiota.

— Robards mnie wezwał — wyjaśnia.

— Powiedziałem mu, że mam wszystko pod kontrolą. — Jestem na straconej pozycji.

— Cóż, i tak już tutaj jestem.

Wchodzi do środka, odkłada swoje rzeczy i powoli staje obok mnie. Odsuwam się na bok, żeby nie musiała aż tak bardzo zakłócać mojej osobistej przestrzeni. Odchrząkuję.

— W ciągu ostatniego miesiąca dokonaliśmy na Pokątnej kilku aresztowań — zaczynam — i chociaż wykroczenia były różne, to każdy z czterech zatrzymanych czarodziejów nosił na sobie runy.

Brnę w tę długą historię, logistykę, podejrzanych, tropy. Podaję jej plik papierków do przejrzenia, stosik przechwyconych wiadomości. Ona milczy, a ja nie śmiem na nią spojrzeć.

Gdy nadrabia zaległości, ja wracam do rodzinnej historii trzeciego czarodzieja. Po pół godzinie Granger wstaje z trzaskiem pleców i wyciąga różdżkę.

Otrząsam się z chwilowego strachu o swoje życie, gdy zaczyna umieszczać raporty i zdjęcia na ścianie sali konferencyjnej.

Zdjęcie, które badam, wylatuje mi z rąk.

— Co robisz?

— Zaufaj mi. To bardzo pomocne.

Podchodzi do ściany i najwyraźniej zaczyna tworzyć swego rodzaju oś czasu? Kolejne kilka godzin spędzamy w ciszy, a oś się wydłuża, kiedy dodawane są do niej następne hipotezy.

Ale nie mogę się skoncentrować w jej towarzystwie. Otoczony jej zapachem…

Spoglądam na nią, a ona przygryza wargę, intensywnie myśląc. Muszę odwrócić wzrok.

Godzinę później poddaję się. Rzucam Oculus Dolus i po prostu spędzam trochę czasu, obserwując, jak Granger czyta, jak odgarnia włosy z twarzy, jak jej usta poruszają się bezgłośnie nad słowami. Przez cały czas moje oczy wydają się być skupione na dokumentach.

Czego ona chce? Przeprosin?

Nie. Wyjaśnień.

Dlaczego twoja krew jest na ścianach mojego dawnego salonu?

Ojciec jej powiedział? Co on w ogóle wiedział o tej misji? Jakie fakty przekręcił, żeby mi nie ufała?

Kończę czar Oculus Dolus.

— To była misja. Od Czarnego Pana.

Obserwuję, jak bierze głęboki oddech, a potem patrzy na mnie. 

— Jaka misja?

Rozważam opowiedzenie jej wszystkiego. O świstokliku, opuszczonym młynie w Cokeworth. O sposobie, w jaki podszedłem do Czarnego Pana siedzącego na swoim krześle po obiedzie, prosząc, żebym mógł uczyć się od Yaxleya.

Ale nie tak brzmi jej pytanie.

— Najgorszego rodzaju. — Nie spuszczam z niej oczu, błagając, by zapytała o coś więcej.

— Więc po zastaniu pustego domu… ​​zdecydowałeś się na zmianę wystroju? — mówi lekkim, ale oskarżycielskim tonem. Prawie, jakby był to stary żart między przyjaciółmi.

— To był zamysł Yaxleya.

— Ale krew była twoja?

— Dlaczego miałby rozlewać własną? — Uśmiecham się, ponuro i blado.

Chcę jej powiedzieć. Powiedzieć jej, że miałem plan, że byłem gotów…

Ale gdzie by nas to zaprowadziło? O co by mnie potem zapytała? I czy powinienem jej odpowiedzieć?

Pozwalam jej mózgowi pracować i patrzę na leżące przede mną dokumenty.

Może to było najgorsze, co mogło mnie czekać. Może powinienem po prostu przeżyć tę spowiedź, a wrócilibyśmy do poprzedniego stanu rzeczy, z książkami, kawą i sobotnimi wizytami.

Wątpliwe.

Więc pytam: 

— Jakie jeszcze sekrety wyjawił ci mój ojciec.

Czekam na jej odpowiedź.

— Twój ojciec nic mi o tym nie wspominał.

Te słowa przeszywają mnie niczym piorun. Patrzę na nią, a ona rozważa swoje dalsze słowa.

Po chwili kontynuuje:

— Mówiłeś mi, żebym nie wracała do domu. Więc naturalnie, tam się właśnie udałam.

Mrugam, patrząc na nią. Więc darzy mnie ogólną nieufnością. To właśnie zaserwował jej ojciec. Gdybym powiedział jej, żeby skręciła w lewo, najpierw zerknęłaby przez prawe ramię.

Słyszę pukanie do drzwi i do środka wchodzi Potter.

— Hej, Malfoy. — Widzi Granger i zastyga. — Och, uch… Znowu nam pomagasz?

— Robards mnie tu wezwał — mówi, jakby musiała bronić faktu bycia w tym pokoju.

— Ee, cóż. Przechwycono kolejną wiadomość.

Macha kartką papieru trzymaną w dłoni i jestem niezwykle wdzięczny za kolejny trop w tej sprawie, bo to oznacza, że do jutra Granger powinna zniknąć z tego pokoju. Wyrywa wiadomość z palców Pottera, a ja czytam jej przez ramię, zanim zdaję sobie sprawę, że teraz zapach jest dla mnie jeszcze silniejszy.

— Cóż, te pasują do tych germańskich z północnego zachodu, ale to tutaj pasuje do skandynawskich — mamrocze.

— Wykluczyliśmy skandynawskie. To muszą być germańskie.

— Ale teraz, kiedy mamy coś takiego, nie możemy wykluczyć skandynawskich.

Biorę od niej skrawek papieru, gdy ona podchodzi do swoich notatek.

— Och — mówi Potter. — Ty… stworzyłaś Ścianę.

Podnoszę wzrok, a on przygląda się przeciwległej stronie pokoju oklejonej notatkami.

— Czy ona często to robi? — pytam.

Potter uśmiecha się do mnie, jakbym był dzieckiem, a cała sytuacja stanowiła swego rodzaju żart, który zrozumiem, gdy dorosnę.

— To jej niedawne odkrycie. — Odwraca się do mnie. — Zamierzacie zrobić sobie przerwę na lunch?

Lunch. Cholera.

Jest dziesięć po dwunastej. Katya już prawdopodobnie krąży gdzieś po ulicy, gdzie stoi budka telefoniczna, czekając, aż się tam pojawię.

Powinienem posprzątać, zebrać papierkową robotę i spakować teczkę. Zaznaczam nasze ostatnie odkrycie, robiąc notatki odnośnie przechwyconej wiadomości.

— Malfoy? Jesteś głodny?

Potter jak zawsze dżentelmen.

— Dziękuję, ale nie. Jestem już umówiony.

— Zatem do zobaczenia później — mówi cicho Granger.

Kiwam głową i dalej pakuję swoją torbę, sprzątając salę konferencyjną na wypadek, gdyby ktoś potrzebował jej w czasie naszego lunchu. Chwytam płaszcz z wieszaka, wsuwam go pod pachę i wychodzę za drzwi. Katya uśmiecha się promiennie, a Granger wpatruje się we mnie.

Krew zastyga mi w żyłach.

— Spójrz, kogo w końcu udało mi się poznać!

Katya promienieje, a Granger wygląda trochę szaro.

Ona to widzi, prawda? Jak bardzo są podobne. Jakby były swoim lustrzanym odbiciem. Skóra Granger jest jednak bardziej kremowa, a nogi Katyi dłuższe, choć tak samo smukłe.

— Wspaniale. — Mój głos się łamie. — Granger, to Katya.

— Troszkę się rozgadałam. Przepraszam. Po prostu nie mogłam uwierzyć, że na nią wpadłam! — Katya uśmiecha się.

Rozgadała się. Czy trzydzieści sekund wystarczyło, by zdołała ujawnić Granger wszystkie moje sekrety?

Granger szykuje się do odejścia i nagle Katya zaprasza ją na lunch z nami.

Po drodze rzucę się chyba pod mugolski samochód.

— Och, to bardzo miłe z twojej strony, ale mam już inne plany na lunch — odpowiada Granger. — Dziękuję, Katyo.

Katya nadal się uśmiecha, znów coś dodając i planując, jakby tu umówić się z Granger, a moje oczy nie mogą już ogarniać tej sytuacji. Moja krew jest niczym eliksir, który zaraz zacznie bulgotać.

W moim karku napina się mięsień i obracam głową, a moje kości chrzęszczą lekko.

— Do zobaczenia po obiedzie, Granger. — Ignoruję sposób, w jaki jej oczy podążają za moją ręką ułożoną na plecach Katyi, kiedy odciągam ją ku wyjściu.

— Tak, cudownie było cię poznać, Hermiono!

Przeszły do mówienia sobie po imieniu w mniej niż dwie minuty, wyczyn, nad którym ja pracuję od prawie dziesięciu lat.

W drodze na lunch muszę słuchać o projekcie dla Gringotta nad którym pracuje Granger, jej aktywizmie na rzecz skrzatów domowych, jej pięknej, czystej skórze i czy przypadkiem nie wiem, czego używa do włosów, bo jej loki są takie lśniące i pełne.

— Dlaczego miałbym wiedzieć, jakiego szamponu używa? — wyrzucam z siebie w końcu.

Katya milczy przez chwilę.

Znowu rozciągam swoją szyję. 

— Przepraszam, że się spóźniłem. Nie wiedziałem, że zakradniesz się do Ministerstwa, żeby mnie znaleźć.

Śmieje się i mówi: 

— Nie zakradłam się. Dostałam przepustkę dla gości. — Jest cicho, gdy skręcamy za róg w stronę lokalu, gdzie umówiliśmy się zjeść lunch, a potem Katya dodaje: — Czy ona pracuje na tym samym poziomie co ty?

— Nie. Dziś wyjątkowo pracowaliśmy razem nad projektem.

Witryna kawiarni jest dla mnie niczym latarnia morska i przyspieszam kroku, mając nadzieję na choć chwilę ciszy.

— Czy często pracujecie razem nad różnymi projektami?

— Ostatnio tak.

W końcu milknie, więc pociągam za klamkę i patrzę na jej twarz. Obserwuje mnie.

Ona wie.

Biorę głęboki oddech. Podchodzimy do stolika w rogu lokalu.

To w porządku, jeśli wie. Mamy układ. Nie muszę jej okłamywać.

Gdy siadamy, przypominam sobie, że dookoła nie ma kamer. To Katya była tą, która zaaranżowała nasze dzisiejsze spotkanie. Próbuję się zrelaksować i pytam: 

— Dlaczego poprosiłaś mnie dzisiaj o spotkanie? Czy jest coś nie tak?

— I tak, i nie.

Odciągam wzrok od menu i mrugam, patrząc na nią. 

— To znaczy?

— No cóż — mówi i przełyka ślinę. — Nasz ostatni występ pod publiczkę. — Pocałunek. Ten drugi w zaułku. — Andrei nie poczuł się względem tego tak obojętny, jak myślał, że będzie.

— Och — mówię. Marszczę czoło. — Ja… ee, mogę z nim porozmawiać? Przepraszam.

— Nie musisz. — Uśmiecha się, a rumieniec wpływa na jej policzki. — On… — Śmieje się. — Chce uciec.

Wpatruję się w nią. Uśmiecham się. 

— Czyżby poszło nam jak z płatka?

Katya lekko uderza mnie w ramię. 

— Nie chciałam wzbudzać w nim zazdrości! — Odgarnia włosy z twarzy. — Ale on chce uczynić nasz związek oficjalnym. Będziemy oszczędzać przez kilka miesięcy, a potem się pobierzemy. A wszystkie sprawy z moim ojcem załatwię później.

Uśmiecham się, ale czegoś mi tu brakuje.

— Wspaniale. Cieszę się waszym szczęściem. — Składam ręce. — Ale zakładam, że to, co jest między mną i tobą, musi się zakończyć?

Kiwa głową. 

— Obawiam się że tak. Nie musimy robić tego publicznie, jeśli nie chcesz. Możemy po prostu… przestać się spotykać.

— W porządku. I tak nie możemy tego dłużej rozciągać. Sądzę, że mój ojciec wie, że to oszustwo.

Kelnerka napełnia nasze szklanki. Biorę łyk wody.

— Wszystko w porządku? Czy znowu rzuca ci kłody pod nogi?

— Zawsze — mówię, czując ulgę w moich mięśniach na myśl, że rzeczywiście rozmawiam z kimś o tym wszystkim. — Ale on i ja zawarliśmy umowę. Pierwszego stycznia otwieram firmę.

Kontynuuję. Opowiadam jej o moich rozmowach z Mockridgem i o zbliżającym się spotkaniu z Ogdenem. Opowiadam jej o przestrzeni biurowej, czując się jeszcze bardziej dumny i podekscytowany niż przez ostatnie kilka miesięcy. Katya słucha. Popija herbatę i zadaje pytania, choć może powinienem przerwać i zapytać się co u niej, ale potem  przewraca oczami na wieść, że Blaise objął dział marketingu i pyta, czy naprawdę uważam, że jest odpowiednią osobą do pracy w Malfoy Consulting.

— Jest całkiem niezły, zapewniam cię. Absolutny drań, ale to najmłodszy w historii przedstawiciel czarodziejskich winnic na Sycylii. — Rozrywam palcami swoją babeczkę.

— A czy planujesz jakąś działalność charytatywną? — pyta.

— Gdy staniemy na nogi, planuję brać jedną sprawę pro bono na kwartał.

Unosi na mnie brew. 

— Hm. — Popija herbatę.

— Co?

— Cóż — zaczyna, wyglądając za okno ponad moim ramieniem — przypuszczam, że jedną z twoich największych przeszkód na samym starcie może być opinia publiczna. — Zerka na mnie. — Jednym z najlepszych sposobów na pokazanie w dobrym świetle swojej firmy jest praca charytatywna i reprezentacja na rzecz nieuprzywilejowanych gatunków. — Przechyla głowę na bok. — Możesz stworzyć cały dział do pracy pro bono. Do reprezentowania wszystkich ludzi i gatunków, które nigdy wcześniej nie były kojarzone z nazwiskiem Malfoy.

Mrugam na nią. Oddział to siła robocza. Ludzie. I wynagrodzenie. I przestrzeń biurowa. I korzyści. I konsekwentna praca – konsekwentna, dobra praca.

Wpatruję się w swoją filiżankę herbaty, kalkulując, kiedy Katya mówi: 

— A mówiąc to jako ktoś, kto ma doświadczenie w pracy charytatywnej, mogę cię zapewnić, że z odpowiednią osobą u steru da się zebrać pieniądze na wszystko.

Patrzę na nią. Uśmiecham się. 

— Katyo, jeśli chciałaś dostać pracę, mogłaś po prostu zapytać.

— O nie, nie chodzi o mnie. — Katya się śmieje. — Będę zbyt zajęta własną pracą. Ale będziesz potrzebować kogoś o właściwej reputacji. Osoby, która… kiedy wejdzie do pokoju, ludzie będą chcieli rzucać w nią pieniędzmi tylko po to, żeby znaleźć się jak najbliżej. — Popija herbatę i słyszę słowa, jeszcze zanim opuszczą jej usta. — Dlaczego Hermiona Granger pracuje jako analityk w Ministerstwie?

Przełykam i odwracam od niej wzrok. 

— Sądzę, że kroczy powolną ścieżką do objęcia w przyszłości stanowiska Ministra. Ale ona... nie pasowałaby do Malfoy Consulting.

— Dlaczego nie? Myślałam, że teraz jesteście przyjaciółmi.

Wpatruję się w stół i wyobrażam sobie, że mówię ojcu, że zrobiłem dokładnie to, o co prosił, jednak część tego drogocennego dziedzictwa idzie prosto w ręce Hermiony Granger. Prawie się śmieję.

Potem przypominam sobie jej łzy i sposób, w jaki jej włosy wirowały za nią, gdy uciekała z Dworu. Myślę o wyrazie jej oczu, kiedy zapytała o krew, którą znalazła na ścianie swojego domu.

— W pewnym stopniu — odpowiadam. — Ale ona nigdy nie chciałaby dla mnie pracować.

Z tobą.

Unoszę wzrok. Katya bawi się uchem swojej filiżanki. Mówi: 

— Pracowałaby z tobą. Niezależnie.

Obserwuję ruchy jej palców, gdy myślę o tym, jak wraz z Granger pracujemy nad rozwiązywaniem przypadków run i tajemnic smoczych jaj i…

— To świetny pomysł, Katyo, ale obawiam się, że niemożliwy.

Dolewam do swojej filiżanki trochę więcej herbaty. Dodaję miód. Obserwuję unoszącą się nad naparem parę.

— Z powodu twojego ojca — mówi stanowczo. Jakby było to wiadome od początku.

Oddycham głęboko i przenoszę wzrok z powrotem na nią; z powrotem na jej inteligentne oczy.

— Jaki masz z nim układ, Draco? — pyta.

Przełykam i zaciskam usta. 

— Mam trzymać się od niej z daleka.

Kiwa głową.

— To musi być bardzo trudne. Zwłaszcza ze względu na sposób, w jaki ona na ciebie patrzy.

Zerkam na nią, a do moich żył napływa fala gorąca.

***

Czwartek, 18 listopada 1999

Chyba nie przepadam za amerykańskim akcentem.

Albo może nie przepadam za czymś o wiele bardziej konkretnym.

Nie lubię litery „R”.

— Ale samochód był zaparkowany, jakby po drugiej stronie ulicy, więc my tak jakby niosłyśmy nasze sukienki przez całą drogę!

Zastanawiam się, czy moje oko drży tak samo, jak obecnie mój mózg.

Noelle wkłada słomkę do ust i siorbie z radością. Chyba już wystarczy nam jak na jeden wieczór. Umówiłem się na lunch z jej ojcem. Ona sama już mnie lubi. Ale flirtujemy tylko do tego stopnia, by to wszystko było zwyczajne i nieskomplikowane.

Tak, najwyższa pora, aby Noelle wróciła do domu. I przestała gadać.

— To było takie zabawne! Jakby się przewróciła! Tak na ulicy!

Zastanawiam się, jak brzmi cisza. Minęło tak dużo czasu, odkąd nic nie słyszałem.

— Chcesz kolejnego drinka? — pytam. — Chociaż, czekaj, mówiłaś, że musisz jutro wcześnie wstać, żeby zobaczyć się z dziadkiem, tak?

— Mm-hmm. Jest rannym ptaszkiem, więc w zasadzie…

— Szkoda. Przyniosę ci twój płaszcz.

Prowadzę nas do drzwi, zatrzymując się, żeby pomóc jej założyć płaszcz, i tuż przed tym, jak jej ramię zdoła się wsunąć w rękaw, trąca ją jakiś pajac. Naprawdę nie mam siły, by dziś bronić honoru Noelle Ogden, więc mam nadzieję, że to czysty przypadek.

— Przepraszam, moja droga! — To Aiden O’Connor. A Granger stoi obok niego. Kiedy w ogóle się tu pojawiła?

Mówi o jakiejś imprezie pożegnalnej, kiedy w końcu zdaję sobie sprawę, że jego ramię znika za plecami Granger, trzymając ją blisko siebie.

Ona się rumieni.

Odwracam wzrok.

— O’Connor, Granger, to jest Noelle.

Noelle ściska dłoń O’Connora i zaczyna praktycznie tańczyć w miejscu, gdy Granger się jej przedstawia. Kolejna członkini fanklubu Złotej Dziewczyny.

Boli mnie głowa.

— Och, Draco, teraz musimy tutaj zostać! — Noelle chwyta mnie za ramię i prawie ją odpycham.

Dziewczyny i kilku kolegów O’Connora kierują się w stronę długiego, wolnego stołu. O’Connor idzie za mną do baru, żeby zamówić drinki dla wszystkich swoich przyjaciół, a kiedy mamrocze głośno, że powinien był zapytać Granger, czego chciałaby się napić, ja odwracam się do barmanki i zamawiam dla niej Piwo Kremowe.

Rzucam monetami na bar, podczas gdy on wciąż szuka swoich sykli.

— Wezmę to — mówię, lewitując kolejkę drinków na nasz stół, przygotowując się na ciężki wieczór.

Granger i Noelle rozmawiają, co nie jest moim ulubionym widokiem na tym świecie.

Noelle zadaje jej pytania. Noelle chichocze. Noelle brzmi jak idiotka. A Granger patrzy na mnie, jakby siadło mi na mózg. Odwracam od niej wzrok.

Ktoś dotyka mojego ramienia i zanim jestem w stanie się odwrócić i go przekląć, słyszę znajomy głos.

— Chyba wszędzie rozpoznałbym tył twojej głowy, mordo.

Marcus. Śmieję się. 

— Co ty tutaj robisz, draniu?! — Podskakuję, a on obejmuje mnie ramionami, klepie po plecach i śmieje mi się do ucha. Nie widziałem go chyba od trzech lat, zanim udał się by praktykować naukę eliksirów. W końcu udało mu się naprawić te krzywe zęby.

— Szukam dobrej zabawy! — Chichocze. — Nie, żebyś wiedział, gdzie taką znaleźć.

Trącam go w ramię, znów czując się jak trzynastolatek. 

— Jak długo jesteś w mieście?

— Za tydzień wracam do Brazylii. Zostałem Mistrzem Eliksirów. — Uśmiecha się promiennie, a jego zarozumiały uśmieszek jest tak znajomy, że niemal możliwe, że sam widzę go w lustrze każdego ranka.

— Gratulacje. Musimy to opić!

Merlinie, zapomniałem, jak to jest mieć kumpla, który nie jest Harrym Potterem.

— Marcus, pamiętasz Noelle Ogden?

Noelle zrywa się i przytula go. Marcus unosi brew ponad jej ramieniem, jakby z aprobatą, jakbym wyłapał sobie najładniejszą czarownicę na balu. Nie poprawiam go.

Ale wtedy oczy Marcusa przesuwają się ku Granger i po chwili określenie „najładniejsza czarownica na balu” wiruje dookoła moich żeber.

— Hermiona Granger — mówi i widzę niebieską sukienkę wirującą wysoko wokół jej łydek odsłaniającą jej smukłe nogi. — Czyż nie jesteś balsamem na me obolałe oczy?

— Cześć, Flint. — Przygląda mu się uważnie.

Wymieniają uprzejmości. Noelle sączy drinka, aż w jej szklance zostaje sam lód. Marcus pyta mnie o Grega Goyle'a i mówię mu, że od wieków go nie widziałem. Kątem oka przyglądam się Granger i widzę, jak ta odwraca się do O'Connora. Chłopak mówi coś, co ją rozśmiesza. Ona prawie wypluwa swojego drinka. Po chwili odwraca się, żeby spojrzeć na Marcusa i na mnie, a ja szybko odrywam od niej wzrok, kierując go z powrotem ku Noelle, która kontynuuje swoją opowieść. Uśmiecham się do Marcusa, ale on już na mnie patrzy, spoglądając w stronę Granger i z powrotem.

Ponownie skupiam się na Noelle.

Marcus zaczyna dominować w rozmowie, jak zawsze. Opowiada Noelle wyjątkowo beznadziejną historię o Millicencie Bulstrode, a ja wybucham śmiechem, zanim w ogóle dociera do puenty, przypominając sobie wyraz twarzy Milicenty, gdy jej palce zrobiły się fioletowe. Kiedy Marcus kończy, a Noelle chichocze, patrzę na niego, a on znów zerka mi przez ramię.

Lód w drinku Noelle grzechocze.

— Chyba pora na następną kolejkę, prawda? — Marcus odstawia pustą szklankę i kiwa głową w moją stronę. Jestem dopiero w połowie swojej Ognistej Whisky, więc wychylam ją duszkiem i idę za nim.

Widzę, jak Noelle zwraca się w stronę Granger, kiedy my się oddalamy.

— Więc, na Merlina, co ty robisz tutaj z Granger? — Marcus uśmiecha się.

— Nie jestem tu z nią. — Odgarniam włosy z twarzy, a Ognista Whisky wciąż pali moje gardło. — Noelle i ja wpadliśmy na nich przypadkiem. Wszyscy pracujemy razem w Ministerstwie. I okazuje się, że Noelle jest w pewnym sensie fanką Granger. — Kiwam głową w stronę naszego stolika, gdzie Noelle śmieje się i rozmawia, podczas gdy Granger jej słucha.

— Myślę, że sam też jestem trochę jej fanem — mruczy Marcus. Moje spojrzenie wraca do niego.

Rozpoznaję wyraz jego oczu sunących po jej twarzy i spływających niżej. Widziałem to u niego pięć lat temu, kiedy rozmawiał z kilkoma Bułgarami o Granger, która była randką Kruma. Właśnie skończyła piętnaście lat. Zdaję sobie sprawę, że Marcus był wtedy w tym samym wieku, co ja teraz.

Przełykam i czuję się tak, jakbym miał w gardle żyletki. Patrzę z powrotem na Noelle, siedzącą tam z głupim uśmiechem na twarzy. Może Marcus, Noelle i ja możemy przenieść się do innego stolika.

— Jak tam sytuacja z kobietami w Brazylii? — pytam, a kiedy odrywam oczy od Granger, on już na mnie patrzy. — Czy ktoś zasłużył sobie na twoje zainteresowanie?

On odrzuca jakąś myśl, potrząsając głową, po czym się uśmiecha. 

— Kilka. Jak zawsze. — Macha do barmana. — Słyszałem, że złapałeś sobie Katyę Wiktor. — Uśmiecha się do mnie.

— Na teraz to dość luźna znajomość — mówię, próbując żartować. On się śmieje.

— Wspaniale. Więc możemy załatwić ci dziś bzykanko! — Marcus mierzwi moje włosy swoją szorstką dłonią, o wiele mocniej, niż to konieczne. Śmieje się i klepie mnie po plecach.

Po tym, jak barman podaje nam drinki, Marcus nalega, bym pozwolił mu zapłacić. Lewitujemy wszystkie szklanki, a on przypomina mi historię, kiedy zmusiliśmy Crabbe'a i Goyle'a do lewitowania naszego soku dyniowego codziennie przez miesiąc. Śmieję się i prawie wylewam Piwo Kremowe na twarz O'Connora.

Marcus siada naprzeciwko Granger, a ja patrzę, jak jej oczy skupiają się na Piwie Kremowym wślizgującym się w jej łonie.

— Nie pijesz, Granger? — drażni się Marcus. Patrzę na nią, gdy ona decyduje, co zrobić z trunkiem.

— Jasne, że piję. Tyle, że powoli. — Ujmuje kufel i unosi brew, patrząc na Marcusa.

Popijam swoją Ognistą Whisky.

— Założę się, że w swojej głowie właśnie odbierasz nam wszystkim punkty — mówi Marcus. — Minus dziesięć punktów dla Slytherinu za wypicie więcej niż jednego drinka na godzinę. Minus dziesięć punktów dla… któregokolwiek cholernego domu w jakim byłaś w Ilvermorny… za śmianie się poza kolejnością.

Szukam wzrokiem mniejszego stolika, z dala od niej. Nic innego nie jest wolne. I nie sądzę, żeby Marcus dał jej spokój.

— Czyżbyś była supergrzeczna, Hermiono? — śmieje się Noelle. Przewracam oczami.

— Och, była najgorsza! Jeszcze zanim została prefektem, paradowała korytarzami, jakby była Prefekt Naczelną — jęczy Marcus. — Powiedz mi, Granger... Czy kiedykolwiek złamałaś zasady? Choćby jeden, jedyny raz?

Spoglądam na nią, a ona skupia się na nim, jak na zadaniu z numerologii, które chce rozwiązać.

— Oj, wiele razy łamałam zasady — mówi. — Ale w przeciwieństwie do ciebie, nigdy nie dałam się złapać.

Upija łyk ze swojego kufla. A Marcus się uśmiecha. Wychylam połowę szklanki.

I właśnie tak to się toczy. Noelle chichocze. Marcus rozpoczyna historię lub wspomnienie z Hogwartu, a następnie zwraca się do Granger, prosząc ją o jej wersję wydarzeń. Ona zwraca się do niego kamienną twarzą, rzucając krótkimi zdaniami. Piję.

Granger odwraca się do O'Connora. Marcus woła ją po imieniu. Piję.

Granger marszczy brwi. Marcus uśmiecha się do niej. Noelle chichocze i siorbie. Opróżniam szklankę.

— Muszę iść do toalety — ogłasza Noelle. Marcus i ja wstajemy, gdy ona odchodzi od stołu. Może teraz znajdziemy inne miejsce do rozmowy, z dala od reszty.

— Czy dużo grasz w Quidditcha? — pytam.

— Nie miewam zbyt wielu okazji. — Popija. — Ale jeśli dobrze słyszałem, ty regularnie zabawiasz się z Potterem. — Uśmiecha się. — Zdrajca.

Uśmiecham się. 

— Tak, to… spore wyzwanie — kłamię. — Jest gówniany w kierowaniu drużyną — kłamię ponownie. Obserwuję, jak duma rośnie w oczach Marcusa.

Rozmawiamy jeszcze przez kilka minut, ale wciąż widzę, jak jego oczy prześlizgują się obok mnie, zerkając na coś przy barze. Zaciska usta.

Po chwili chwyta mnie za ramię.

— O! A propos Quidditcha, pamiętasz, jak wystraszyliśmy Pottera tak, że uciekł z boiska?

— Tak. I pamiętam, jak Potter obalił nas tego dnia patronusem.

— Nie! Naprawdę? Granger! — Odwraca się do jej stołka i dąsa, kiedy dostrzega, że jest pusty. Znowu znajduje się twarzą w twarz ze mną. — Och, tam jest.

Moje oczy skanują salę, dostrzegając jej loki, znikające za bocznymi drzwiami.

Ciekawe.

O’Connor śmieje się przy barze. Porzuciła go? Jej torba też zniknęła.

— Jeszcze sekundę temu nie wyglądała zbyt dobrze — mówi Marcus i przez ramię słyszę jego głos. — Mam nadzieję, że nie spróbuje się aportować.

— Ja… ee, jestem pewien, że nie. — Nie mogę oderwać wzroku od drzwi, przez które się prześlizgnęła. — Przepraszam, muszę do toalety.

Marcus nic nie mówi, kiedy przeciskam się przez tłum i oddalam od niego. Wypiła tylko dwa Piwa Kremowe. Chyba że wcześniej piła coś na przyjęciu. Dlaczego miałaby się wymykać?

Otwieram drzwi, wiatr uderza mnie w szyję i głośny dźwięk z pubu wpada do zaułka. Jest po lewej, praktycznie w śmietniku. Pudła i skrzynie są wszędzie wokół niej, Granger ledwo stoi, kiedy trzyma się ściany dla wsparcia.

— Granger?

Odwraca do mnie głowę.

— Malfoy — mówi cicho, a jej głos jest wątły. Widzę różdżkę w jej dłoni i pozwalam drzwiom zamknąć się za mną, podchodząc do niej.

— Co ty tu robisz? — pyta, dławiąc się słowami.

— Mógłbym zadać ci to samo pytanie. Mam nadzieję, że nie próbujesz się aportować, Granger. Nie wyglądasz, jakbyś była do tego zdolna.

Powiew wiatru wpadający do zaułka przynosi jej zapach w moją stronę.

— Dlaczego tu jesteś? — Mruga ciężkimi powiekami. Jej spojrzenie jest rozkojarzone. Jest kompletnie nawalona.

— Ile wypiłaś na przyjęciu pożegnalnym? — Nie mogę powstrzymać pogardy w moim głosie, zastanawiając się, gdzie jest O'Connor, chcąc dać mu w ryj za to, że pozwolił jej doprowadzić się do takiego stanu.

Granger bierze duże hausty powietrza. 

— Skąd wiedziałeś, że tu będę? Czego ode mnie chcesz! — Jej głos odbija się echem od kamiennych ścian i otaczających nas skrzyń.

Jej twarz jest napięta, prawie przestraszona. Zastanawiam się przez chwilę, czy ona w ogóle do mnie mówi. Czy mnie słyszy. Może to jakieś zioło…

— Co ci jest? — pytam. Ona mamrocze coś i podnosi rękę, zanim zdołam się do niej zbliżyć. Jej dłoń jest rozcięta, a krew spływa obficie po skórze. — Krwawisz.

Chwytam ją za nadgarstek i przyciągam do siebie. Muszę to wyleczyć. Może rzucę Tergeo, a potem owinę chusteczką…

Wzdycha. Upuszcza różdżkę i chwyta mnie za szyję. Wyrywa swój nadgarstek z mojego uścisku i ciągnie mnie za kołnierz koszuli. Chyba chce mnie udusić. Cofam się, gotowy do ataku.

Jej ciało wpada na mnie, przylegając blisko, kiedy przeciąga dłonią po moich włosach, a ja zataczam się do tyłu, prostując nas i przygotowując się, by ją od siebie odepchnąć, jeśli złapie mnie za gardło. Wciągam powietrze, czując łomotanie serca.

Moje dłonie podtrzymują jej biodra, mięśnie napinają się, gotowe do walki, a ona przykłada twarz do mojej szyi, stając na palcach.

— Draco… — Czuję jej szept na swojej skórze. Jej palce wplatają się w moje włosy.

Jestem spięty. Nieruchomy. Czekam na żart. Czekam na atak.

Czuję miękki dotyk na swojej szyi. Jęk. I jej usta otwierają się, ssąc.

Moje płuca przestają działać. Moje ręce są sztywne, trzymając ją za biodra. Sapie przy mojej szyi i całuje moją szczękę, przyciskając swój język do mojej skóry.

Czuję dreszcz płynący z brzucha na zewnątrz, a elektryczność sunie do czubków moich palców. Zaciskam dłonie. Ona jęczy.

Jej klatka piersiowa przylega do mnie, a kiedy łapie oddech, napiera na mnie swoimi piersiami. Moja ręka ślizga się w bok, bym mógł mocno przyciągnąć jej biodra do siebie, a moja druga sunie w górę jej kręgosłupa, pod włosy tak, że loki łaskoczą mnie w knykcie. Muskam palcami jej szyję, a ona jęczy w moją skórę, ssąc, jakby była wygłodniała.

To nie w porządku. Ona nie jest…

Jej biodra poruszają się, napierając do przodu.

Moje oczy wirują w oczodołach. 

— Granger, co ty robisz?

Moje ramiona drżą i staram się nie naciskać, ani nie ruszać się zbyt szybko. Czuję, jak muska ustami moją szczękę i zastanawiam się, jak daleko się posunie. Odwracam się do niej niecierpliwie.

Popycha mnie, wytrąca z równowagi i oboje się potykamy. Uderza głową o cegły.

— Co mi zrobiłeś? — żąda.

Chyba wręcz przeciwnie, Granger. Skupiam się na niej i jej pytaniu. 

— Co? — wyduszam, a mój głos jest cienki, zdyszany.

— Dlaczego to robisz? — Jej warga drży. Czuję, że moje podniecenie zanika.

— Granger?

Ona się boi. Szukam wskazówek. Jej skóra jest czerwona i przegrzana, a usta otwarte, gdy dyszy. Nadal wygląda, jakby mnie pragnęła. I czuję żółć w gardle, widząc, że się tego boi. Jest zawstydzona.

Zwłaszcza ze względu na sposób, w jaki ona na ciebie patrzy. Katya powiedziała…

Zaczyna się zataczać. Podskakuję, żeby ją złapać, kładąc obie ręce na jej talii. Ona wzdycha.

Jest pijana. Jest pijana i już nawet nie wie, co robi.

Przyglądam się jej rozszerzonym oczom i rozchylonym ustom. Jej głowa opada na bok, jakby była zbyt wielkim ciężarem dla jej szyi.

Nie tak wygląda się pijanym.

— Co ci się stało? — Mój głos jest donośny. Unoszę jej głowę, a ona bierze ostry wdech.

Jęczy, a dźwięk przepływa przez moje uszy, w dół klatki piersiowej i kumuluje się w okolicy mojego penisa. Granger unosi rękę, by dotknąć mojej dłoni i przytrzymać ją przy swojej twarzy. Drugą chwyta moją koszulę, wykręca głowę w moją dłoń i zaczyna ją ssać, tuż nad moimi żyłami. Jej język wiruje.

— O Boże, Draco.

Spogląda na moją twarz, jej oczy są zaszklone z pożądania.

Zwłaszcza ze względu na sposób, w jaki ona na ciebie patrzy.

Czy ona by mi na to pozwoliła? Mógłbym przylgnąć do niej w tej cichej uliczce, wepchnąć kolano między jej uda, wsunąć palce pod spódnicę. Mógłbym ją podnieść, wejść między jej nogi i owinąć je wokół swojej talii. Mogłem przycisnąć usta do jej szyi, smakując i dryfując do jej warg.

Czy ona by mi na to pozwoliła? 

Moja ręka wciąż jest na jej talii. Mam zawroty głowy z pragnienia. Przyciskam dłoń do jej głowy, a ona wpatruje się we mnie, gdy ssie mój nadgarstek.

W końcu jest w moich ramionach, całując moją skórę, obejmując mnie i błagając.

— Granger… — szepczę przy jej twarzy. Moje palce zaciskają się na cegłach.

— Przestań! Nie rób tego! — Puszcza mnie i odpycha.

Odskakuję, dysząc. Tak blisko.

Podnoszę ręce do góry, a moje palce drżą. I mam nadzieję, że nie patrzy poniżej mojej talii, gdzie napina się mój kutas.

— Dlaczego za mną poszedłeś?

— Widziałem, jak wychodziłaś.

Wpatruje się we mnie zdezorientowana.

— Co mi podałeś? — syczy.

— Podałem? — Mrużę na nią oczy. Wreszcie jest w stanie składać spójne zdania, ale jej słowa nie mają sensu.

— Co dodałeś do mojego drinka, Malfoy?!

Marszczę na nią brwi. Dodałem do jej drinka? Otwieram usta, żeby powiedzieć „nic” i poprosić ją o wyjaśnienie.

Ale jej zachowanie. Zataczanie się. Dotykanie mnie. Całowanie mnie. Wszystko było nie tak.

Zmiana zachowania. Eliksir pożądania.

Eliksir.

Marcus. Patrzę na drzwi, przez które chwilę temu przeszedłem. Dlaczego on miałby…

— Co to jest? Jak to powstrzymać? — Jej głos przywraca mnie do rzeczywistości. Patrzę na nią, gdy znów zaczyna się zataczać. Podchodzę do niej. — NIE DOTYKAJ MNIE!

Zastygam. Czekam, aż się wyprostuje.

— Dlaczego mnie odurzyłeś? Czego chcesz? — pyta.

Odurzyłem ją. Odurzyłem ją i wyszedłem tutaj, żeby... Tak właśnie o mnie myśli. I prawie to zrobiłem. Pijany czy nie, prawie to zrobiłem.

Mój żołądek się zaciska. Będę wymiotować.

Jak mogłem kiedykolwiek pomyśleć, że zdołałaby mi na to pozwolić?

Już mam się oddalić i powiedzieć jej, że pójdę po O'Connora, kiedy drzwi znów się otwierają, a on staje w progu.

— Tu jesteście! — woła O’Connor, a Granger zamyka oczy. — Rozmawialiśmy właśnie o przeniesieniu się do pubu na drugim końcu ulicy. Co ty na to?

Czekam. Czekam, aż ona poprosi go, żeby zawiadomił władze. Czekam, aż powie mu, że próbowałem ją wykorzystać, kiedy najwyraźniej była odurzona.

Teraz to wszystko jest dla mnie tak oczywiste. Bełkotanie. Zataczanie się. Potykanie w moim kierunku. A mnie to nawet nie obchodziło.

— Co się dzieje? — pyta O'Connor.

Jej różdżka leży na ziemi między nami. Migawka z tego momentu byłaby wszystkim, czego potrzebowałby Departament Przestrzegania Prawa. Były Śmierciożerca atakuje Złotą Dziewczynę.

Słyszę, jak Granger mówi:

— Ja… wypiłam o jednego drinka za dużo. — Podnoszę wzrok. Ona na mnie patrzy. — Draco przyłapał mnie na próbie aportacji do domu. Ale jak widać, nie jestem w stanie. — Śmieje się głucho.

Marszczę na nią brwi. Czego się tak boi? Niech powie mu prawdę.

— Oj, Granger, Granger. Ale ty masz słabą głowę! — O'Connor podchodzi do niej. Ona odrzuca włosy do tyłu i jestem zniesmaczony tym, jak rozpustnie wygląda, z czerwonymi ustami i opadającymi na twarz, splątanymi włosami. O'Connor mówi: — Ścięło cię, co nie?

Sięga po jej rękę. Podskakuję, jednak za późno, by powstrzymać go przed dotknięciem jej i ponownym rozpoczęciem tej całej farsy.

Palce O'Connora owijają się wokół jej nadgarstka. Powietrze nieruchomieje. Ona zastyga. Spogląda na mnie i wypływa z niej fala gniewu.

— Przewróciłam się.

Dlaczego zareagowała tak tylko na mnie?

To sprawka Marcusa. Jego palce w moich włosach przy barze, szorstkie i nienaturalne, ciągnące za kosmyki.

Granger wciąż na mnie patrzy. O'Connor prowadzi ją, śmiejąc się z jej pijaństwa. Jej różdżka wciąż leży na ziemi. Tak bardzo się spieszy, żeby ode mnie uciec.

— Granger.

Odwracają się. Ona zabiera różdżkę. O'Connor chichocze.

Głupek obejmuje ją ramieniem i prowadzi do punktu aportacji, a ja czekam, aż odejdą, tak bardzo chcąc się poruszyć. Skupiam się na nienawiści w jej oczach. Dawno tego nie widziałem.

Otwieram boczne drzwi do pubu i skanuję pomieszczenie wzrokiem, aż w końcu go znajduję. Ludzie schodzą mi z drogi. Noelle chichocze obok niego, ale ja ją ignoruję, kiedy mnie wita.

Chcę rozedrzeć go na kawałki. Chcę wbić mu pięść w twarz, czując, jak pękają mu kości. Ale najpierw powinienem się upewnić…

Marcus patrzy na mnie, uśmiecha się i mówi: 

— To było szybkie.

W kilka sekund rzucam nim o ścianę. 

— Jaki, do cholery, jest twój problem?

Ludzie odsuwają się ode mnie i słyszę, jak Noelle wzdycha.

On się śmieje, a jego fantazyjne, nowe zęby wbijają mu się w usta. 

— No weź, Draco! Dlaczego tak trudno jest po prostu dobrze się zabawić? — Kręci głową, jakbym odmówił papierosa. Odciągam go od ściany i wbijam w nią z powrotem, nasłuchując, jak jego głowa uderza o cegły. Noelle krzyczy.

— Co to było? — żądam. — Kiedy to przestanie działać!

Krzywi się i chwyta za moje ręce, odciągając je od siebie. 

— Merlinie! Kurwa, Draco! — Odpycha mnie. Wyciąga z kieszeni fiolkę, a ja zabieram mu ją. W środku zostało jeszcze kilka kropel. Mówi: — Sam go zrobiłem.

Muszę zabrać to do domu. Muszę rozłożyć to na części pierwsze i dowiedzieć się, jakie błędy popełnił, Mistrz Eliksirów, czy nie.

— Powinno było zadziałać.

Podnoszę wzrok, a on mnie bada.

— A może — mówi — może jednak jest tak oziębła, jak wszyscy myśleliśmy? — Unosi brew, a ja uderzam w nią pięścią.

Znowu opada na ścianę, a ja celuję drugą pięścią, żeby połamać mu te nowe zęby. Uderza głową o cegły i słyszę, jak barman krzyczy na nas, żebyśmy się wynosili.

— Trzymaj się od niej z daleka. Nie wolno ci na nią nawet patrzeć.

Odwracam się, mijając kilku facetów, którzy sądzą, że mogą mnie stąd wyrzucić. Chwytam Noelle za ramię i ciągnę ją za sobą. Jej oczy są szerokie i przerażone.

— Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają, co, Draco? — Marcus rzuca za moimi plecami. Czuję, jak fala gorąca sunie mi po karku, gdy wychodzimy na zimne powietrze.

***

Sobota, 16 kwietnia 1994

To musiała być Błyskawica. Musiała.

Miałem znicz. Miałem go. Potem Potter i ta jego fantazyjna miotła mnie prześcignęli.

Wracam do szatni. Cały tłum Gryfonów zalewa boisko, niosąc Pottera w górze.

— Co to, do cholery, było, Malfoy?

Odwracam się i Marcus biegnie za mną.

— Miałem go! Wiesz, że go miałem! Prześcignął mnie! — krzyczę.

— Co za brednie! — Popycha mnie, a ja cofam się, prostując ramiona. Jestem w szoku, że w ogóle mnie dotknął. — Byłeś o wiele mil przed nim. Pokonał cię tylko dlatego, że byłeś rozkojarzony.

— Rozkojarzony? Nie byłem…

— Widziałem cię! Patrzyłeś na trybuny Gryffindoru, upewniając się, że twoja dziewczyna patrzy, jak nurkujesz za zniczem.

— Moja...? Moje co? — Oczy niemal wychodzą mi z głowy.

Marcus łapie mnie za kołnierz i ciągnie do siebie. 

— Nie przyszła tu dla ciebie — syczy. — Przyszła dla Pottera.

Moja krew pulsuje ostro w żyłach. 

— Ja… nie mam pojęcia, o kogo ci…

— Ogarnij się, Draco, albo napiszę do twojego ojca. I powiem mu, że za każdym razem, gdy pieprzona Hermiona Granger jest na trybunach boiska do Quidditcha, ty nie jesteś w stanie patrzeć na znicz.

Popycha mnie, a ja potykam się na bok, gdy Severus podchodzi, by porozmawiać z drużyną. Patrzę za Flintem, gdy odchodzi. Dysze ciężko. Severus mija mnie, nie zawracając sobie głowy by pomóc mi wstać.

Spoglądam na tłum Gryfonów. Wood płacze. Potter trzyma Puchar. A Granger stoi na skraju tłumu z Weasleyem, podskakując.

Nie patrzę na nią. Spoglądam na swój strój. Strzepuję trawę i brud. Naprawdę.

Bo ona zawsze i tak czyta jakąś cholerną książkę siedząc na trybunach, nie odrywając od niej oczu dla nikogo.

***

Czwartek, 18 listopada 1999 - później

Noelle krzyczy na mnie, ale jej nie słyszę. Wyrywa rękę z mojego uścisku i zatrzymuje się na ulicy.

— Co, do diabła, Draco!

— Zabierzmy cię do domu — mówię, sięgając do niej. Ona jednak stoi na swoim miejscu.

— Co się z tobą dzieje?! Bójka? — Macha rękami, a jej włosy falują dziko. Nie mam na to czasu. Muszę dostać się do mojego laboratorium eliksirów.

Prawdopodobnie asfodelus.

Jakiś wariant Amortencji?

Skąd ta dezorientacja?

Noelle wciąż krzyczy.

— …To znaczy, mam nadzieję, że to nie był jakiś pokaz bycia macho! Marcus i ja tylko rozmawialiśmy. A poza tym, Draco, nie masz prawa mieć wobec mnie żadnych roszczeń!

— Zamknij się — syczę. — Świat nie kręci się wokół ciebie. Nie miałaś z tym nic wspólnego. Ty nie jesteś tu istotna.

Mruga, patrząc na mnie, gdy opada jej szczęka. Czuję się winny, ale potem myślę o jajach popiełka…

Ona patrzy. Mówi coś o znalezieniu własnej drogi do domu i czuję ulgę, kiedy odchodzi. Natychmiast się aportuję, kompletnie nie dbając o to, by sprawdzić, czy jacyś mugole na mnie nie patrzą.

Pojawiam się na wzgórzu przed Dworem. Wiatr smaga moją skórę, ale ja już biegnę alejką do drzwi wejściowych. Schodzę na dół, kierując się do naszego laboratorium eliksirów. Wyciągam z kieszeni fiolkę ze specyfikiem od Marcusa. Zostały trzy krople.

Podgrzewam kociołki i rozpoczynam proces rozkładania tego na części pierwsze, biorąc tylko dwie krople i oszczędzając resztę. Nie robiłem tego od lat. Nie byłem w tym pokoju od czasów przed wojną. Kiedyś praca nad eliksirami mnie uspokajała. Teraz śpieszę się i praktycznie zrzucam połowę zlewek na ziemię.

Miałem rację.

Rozcieńczona Amortencja, z jakimś wariantem eliksiru rozgrzewającego. Powoduje przegrzanie organizmu pijącego, zmusza do poczucia konieczności wyjścia na zewnątrz…

Krwawnik kichawiec powodujący dezorientację.

Kolce jeżozwierza, aby wywołać euforię po kontakcie z osobą, której włosy zostały dodane do wywaru.

Sklecam antidotum. Coś na złagodzenie poczucia gorąca, dezorientacji i euforii. Mieszam je z antidotum na Amortencję, gotując i mieszając w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara.

Zakręcam fiolkę, wbiegam na górę i wychodzę przez drzwi, znów zmierzając na wzgórze za naszą bramą. Wpadam na ulicę, której nazwy nie powinienem znać, obok mieszkania, którego adresu tym bardziej nie powinienem znać.

Przepycham się przez frontowe drzwi i już jestem w połowie schodów, zanim zdaję sobie sprawę, że nie mam pojęcia, jak powinienem to zrobić.

Drzwi otwierają się, gdy jestem trzy stopnie od półpiętra, a ze środka wychodzi Potter, narzucając szlafrok na ramiona. Moja stopa unosi się nad kolejnym stopniem, a on zastyga, kiedy mnie dostrzega, z ręką wciąż na klamce.

Zagląda do środka i zamyka drzwi, patrząc na mnie twardym wzrokiem. Zaciska usta.

Przełykam. 

— Co z nią?

Brak odpowiedzi. Patrzy na mnie z góry na dół i po raz pierwszy od tych wszystkich lat, kiedy go znam, jest dla mnie jasne, że to naprawdę ten człowiek, który pokonał najmroczniejszego czarodzieja naszych czasów. I to dwa razy.

Biorę drżący oddech. Wyciągam fiolkę z kieszeni. 

— Jeśli nadal ma objawy… jeśli nadal ma zawroty głowy lub jest przegrzana, może spróbować tego…

Potter mnie popycha.

Lecę do tyłu, ręką chwytając się poręczy. Kolana unoszą się nad moją głową, gdy ląduję plecami na schodach, prostując się, zanim zjadę w dół. Jestem na dole klatki schodowej, siedząc niezdarnie na dupie. Spoglądam na szczyt schodów.

Potter trzeszczy od magii.

— Czy ty myślisz — zaczyna, schodząc na mnie — że kiedykolwiek pozwoliłbym jej wypić cokolwiek, co dla niej uwarzyłeś?

— Nie uwarzyłem tego. — Oddychanie boli.

Zatrzymuje się dwa kroki ode mnie.

— Dotykałeś jej? Położyłeś na niej swoje ręce?

Ból w plecach może być pękniętym żebrem. Muszę odchylić głowę, żeby spojrzeć na Chłopca, Który Przeżył.

— Nie chciałem… — Słyszę swój głos, załamany i niestabilny. Obraz zamazuje się nade mną i wiem, że zaraz rozpłaczę się przed Harrym Potterem. — Nie wiedziałem, że była…

Ale nie jestem w stanie kontynuować. Ponieważ wiedziałem. Potykała się. I mówiła tak niewyraźne. A kiedy chwyciła mnie, ja sam złapałem ją za plecy.

Pociągam nosem, odwracając wzrok i oddychając mimo pękniętego żebra.

— Nie chciała o tym mówić. Mówiła tylko, że dostała eliksir odurzający i próbowała się na ciebie rzucić — mówi. Wyciągam szyję, żeby na niego spojrzeć, a światło na klatce schodowej tworzy za nim aureolę. — Wykorzystałeś ją? Czy…?

— Nie – kaszlę. — Nie tak. Ja nie... Zatrzymaliśmy to. Ona się zatrzymała. — Sapię ciężko. Chcę wstać. Chcę wyjść. Ale nie wiem, jak bardzo jestem ranny. I nie chcę się dowiadywać tego przed nim.

— Masz malinkę na szyi — mówi. Patrzę na niego, podnoszę do niego rękę i widzę siniaka również na nadgarstku. — Czy to od niej?

— Tak.

Wpatruję się w swój nadgarstek, jakbym widział, jak na moich oczach znak zmienia swój kolor na fioletowy.

— Ona jest bez skazy — mówi cichym głosem. — Ginny sprawdziła, kiedy pomagała jej wejść pod prysznic.

Patrzę na niego i kiwam głową.

Potter zatrzymuje się, rozmyślając. Pochyla się i podnosi fiolkę, która z brzękiem spadła na schody, gdy ja leciałem w dół. 

— Co to takiego?

— To mikstura. Antidotum na Eliksir Miłości, z czymś, co zwalczy jej zawroty głowy, przegrzanie i dezorientację.

— Ona nie ma żadnego z tych objawów — mówi. — Tylko płacze i wymiotuje.

Te słowa kłują mnie w serce. Chociaż nienawidzę siebie teraz, kusi mnie, by nigdy więcej nie prać tej koszuli, żebym mógł utrzymać na niej jej zapach. Ale ona pozbywa się mojego smaku, wyciskając go z siebie jak kwas.

Po prostu kręcę głową. 

— W porządku.

Przygryzam język i zaczynam się podnosić. Potter stoi, nadal dwa stopnie wyżej, i patrzy, jak próbuję wstać.

Nie mogę spojrzeć mu w oczy.

— Złamane żebro? — pyta. Jego głos jest łagodniejszy.

— Być może. — Zaczynam się odwracać. Wyciąga różdżkę.

Rzuca na mnie zaklęcie diagnostyczne. Oboje wpatrujemy się w pęknięte żebro. Potter wskazuje, żebym się odwrócił i rzuca Brackium Emendo. Moje kości się nastawiają. Zgrzytam zębami, żeby nie krzyczeć.

— Dziękuję.

Ruszam do drzwi.

— Wy dwoje… — zaczyna. Zatrzymuję się. — Jesteście toksyczni. — I jego słowa nie są aż tak bardzo oskarżycielskie, jak smutne.

Spoglądam na niego z ponurym uśmiechem.

— Nie masz nawet pojęcia, Potter.

Wychodzę, obolały w środku i w każdym innym miejscu, które obiłem lecąc w dół.

***

Piątek, 19 listopada 1999

Kiedy wracam do głównej bramy Dworu, jest czwarta rano. Przemykam po schodach do swojego pokoju i idę do łazienki. Światła oświetlają ściany, a ja odwracam się, by spojrzeć w lustro.

Widzę dużego siniaka na szyi. Małe ślady pocałunków wzdłuż szczęki. I spory ślad na nadgarstku. Mam też rozciętą skórę w miejscu, w którym moje knykcie zetknęły się z twarzą Marcusa. Wyciągam różdżkę, aby je uleczyć lub zamaskować. I widzę czerwone smugi i sklejone włosy na swojej skroni. Odwracam głowę, żeby spojrzeć na to w lustrze.

Jej krew z jej dłoni. Tej samej, której mocne palce wkręciły się w moje włosy.

O Boże, Draco.

Zamykam oczy. To naprawdę śmieszne, myśleć, że kiedykolwiek zechciałaby mnie tak objąć. Że pozwoliłem, by to się stało. Zaczynam się śmiać. Śmieję się, aż bolą mnie plecy. Zsuwam koszulę z ramion i robię dokładnie to, co myślałem, że mógłbym. Chowam ją w szufladzie mojej szafy obok pudełka pełnego wycinków z gazet.

Kąpię się i przygotowuję się na kolejny dzień, opuszczam dom o szóstej rano. Widzę siniaki, gdy wychodzę, a wstyd, jaki mi dają, jest dość pocieszający. Przypominają mi, że to się stało.

To moja wina, że w ogóle do tego doszło. Gdybym był bardziej ostrożny przy Marcusie. Gdybym wcześniej odciągnął go od niej. Gdybym mocniej skoncentrował się, szukając znicza.

I może dobrze dla mojego wizerunku mieć malinki na szyi. Śmieję się z wyczerpaniem.

Zabieram swoje dokumenty do sali konferencyjnej.

Kilka godzin później drzwi się otwierają. I oto staje w nich ona. Wygląda na zmęczoną. I bladą. Zamyka za sobą drzwi.

Czy ona zwariowała? Eliksir wciąż może być w jej organizmie.

Stoi w drzwiach z wysoko uniesioną głową.

— Przepraszam, że oskarżyłam cię o odurzenie mnie wczoraj wieczorem — mówi. Odkładam swoje papiery i patrzę na biurko. — Ja... Dopiero zorientowałam się, co się dzieje, kiedy wyszedłeś na zewnątrz. Dziękuję, że uznałeś, że warto sprawdzić czy ze mną wszystko w porządku i teraz już wiem, że nie zamierzałeś iść za mną, żeby... Nie powinnam była wyciągać pochopnych wniosków. Byłam przerażona.

Przytakuję. Sięgam po fiolkę zawierającą ostatnią kroplę eliksiru Marcusa, którą przyniosłem, zamierzając zrobić Merlin-wie-co. Rzucam ją w stronę Granger, bojąc się do niej zbliżyć.

Cudem ją łapie, a ja prawie się śmieję.

— Jajo popiełka, asfodelus i kilka innych rzeczy — mówię, wyliczając badania, które przeprowadziłem. — Jego efekty powinny polegać na powolnym procesie ogrzewania ciała, po którym następują zawroty głowy i dezorientacja, a ostatecznie pożądanie po dotknięciu przez osobę, której włosy zostały dodane do eliksiru. To był Flint.

Spogląda na mnie, jakby już to wiedziała. 

— I użył twoich włosów zamiast swoich?

Muszę od niej odwrócić wzrok.

— Marcus ma bardzo ciekawe sposoby na rozrywkę. — To wszystko, co mówię. Moje oczy znów są utkwione w dokumentach.

— Dziękuję, że wyszedłeś na zewnątrz, żeby sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku — mówi. — I dziękuję, że… nie wykorzystałeś sytuacji.

Umyka mi ciasny oddech, niemal jak śmiech. Moje usta wykrzywiają się.

— Muszę mieć zatem inną definicję wykorzystania sytuacji.

— Zeszła noc mogła potoczyć się o wiele gorzej — mówi.

Słyszę, jak odchodzi. Kiwam głową w pustym pokoju.

Tak, mogło być gorzej... gdyby nie opamiętała się za każdym razem, gdy się zetknęliśmy.

Przylgnąłbym do niej, zatrzymując ją między sobą a ścianą. Odwróciłbym jej twarz do siebie z ręką już ułożoną na policzku, pochwycił jej usta i naparł na nią swoimi biodrami. Spróbowałbym jej, muskając językiem i rozpinając jej bluzkę, guzik po guziku, aż mógłbym wycałować sobie drogę w dół jej klatki piersiowej. Wsadziłbym palce pod jej majtki i zmusił ją do ujeżdżania mojej dłoni, gdy sam pieściłbym jej piersi, swoimi ustami uciszając jej jęki. Kiedy jęk orgazmu wyrwałby się z jej ust, pozwoliłbym, żeby dźwięk odbijał się od ścian alejki, od brudnych skrzyń i pustych pudeł, zanim zdarłbym z niej majtki i rozpiął swoje spodnie, zapominając, jak bardzo chciałem posiąść ją po raz pierwszy, patrząc na nią z góry.

Podniósłbym ją, owijając jej nogi wokół siebie, napierając na nią, przytrzymując jej ciało przy cegłach. A gdy jęczałaby od siły, dotknąłbym jej tuż przed wejściem, bawiąc się jej łechtaczką, dopóki nie zaczęłaby krzyczeć, ściskając mnie, trzymając się mnie i łapiąc za moje ramiona, a to wszystko z powodu złego wyczucia czasu i jaj popiełka.

Potter przychodzi do sali konferencyjnej na lunch. Wpatruję się w niego, czekając. Przynosi filiżankę herbaty i stawia ją na moim biurku przed swoim wyjściem. Kręcę na niego głową.

— Słyszałem kiedyś plotkę, że Tiara Przydziału prawie umieściła cię w Slytherinie, Potter.

Odwraca się i kiwa głową.

Upijam łyk. Miód.

— Nie przetrwałbyś nawet dnia.


5 komentarzy:

  1. Flint, ciesz się, że Malfoy Cię nie zabił… Po tym eliksirze naprawdę dzieją się rzeczy, których nikt nie chciałby doświadczyć. W Aukcji Hermiona tego nie doświadczyła i niech się cieszy. Bo to jest coś okropnego. Ciekawe ile dziewczyn w Brazylii załatwił w ten sposób Flint… nawet nie chce o tym myśleć. Podziwiam Draco za to, że był w stanie się jakoś kontrolować, żeby faktycznie się na nią nie rzucić i nie zrobić tego o czym myślał. Miał ku temu idealną okazję, ale Draco jest przecież dżentelmenem i nie wykorzystuje kobiet. To, że Hermiona go hamowała to jedno, ale to że sam się potrafił jakoś opanować to drugie. No i nie spodziewałam się, że Flint już wtedy wiedział o uczuciach Draco do Hermiony. Aż tak słabo się z tym krył, że Markus go rozszyfrował od tak? Jak bardzo Draco musiał robić maślane oczy do Hermiony… Nie przypuszczałam też, że Draco zrobi antidotum i poleci do Hermiony, żeby jej je dać. Oczywiście Harry jakby mogło być inaczej, musiał oskarżyć Draco, ale dość szybko zrozumiał swój błąd. I całe szczęście. Jak ja nienawidzę oceniania po okładce i szufladkowania. Gdyby tylko Potter wiedział, co ten chłopak przechodził w tamtym momencie… I już wiemy, że to Katya stoi za tym, że Draco wpadł na genialny pomysł, by zainteresować Hermionę pracą w jego firmie. Katya jest kolejną osobą, która shipuje naszych Dramionków tak bardzo, jak Narcyza, Blaise i Ginny ❤️

    OdpowiedzUsuń
  2. Boze, prawie sie rozplakalam, czytajac ten rozdzial. Perspektywa Hermiony byla przerazajaca, a punkt widzenia Draco... O rany 😪 Powinien byl zmiazdzyc Flinta! I jeszcze jakby tego bylo malo, to z tego wszystkiego zrazil Noelle i juz wiemy, czemu inwestycja nie doszla do skutku... O, i Harry! Ta ich rozmowa na schodach, jeju, tez bym sie go bala! Jedyna ulga tego rozdzialu jest Katya i jej genialny mozg! I to, jak Draco uznaje, ze sa z Hermiona tak oczywiscie podobne, podczas gdy Hermiona uwaza, ze Bulgarka jest idealem ❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem tak zakochana w tym opowiadaniu!
    Nie wierzę ile perspektywa Draco wnosi do tego opowiadania! Genialne! Chcę więcej, bo to jak narkotyk! 💞🤭

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam to opowiadanie. Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów, perspektywa Draco wnosi bardzo dużo. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Flint i jego eliksir, na miejscu Draco udusiłabym gnoja! Przerażająca była wersja Hermiony, ale Draco bardziej emocjonalna. Tak bardzo pragnął jej dotyku, jej całej, a mimo to z szacunku potrafił się też powstrzymać. Hermiona musi być niebywałe silna, że oparła się temu eliksirowi.
    Katya miała genialny pomysł z zatrudnieniem Hermiony, poniekąd można powiedzieć, że dzięki niej będą mieli szansę się spiknąć ♥️ jestem mega ciekawa rozdziałów kiedy będą razem pracować.

    OdpowiedzUsuń