Czwartek, 2 marca 1995
Uśmiecham się do gazety, czytając ją przy śniadaniu. Nie wiem, jak Granger udało się wkurzyć Ritę Skeeter, ale dziennikarka się zemściła.
Panna Granger, prosta, ale ambitna dziewczyna, wydaje się lgnąć do słynnych czarodziejów i już nawet sam Harry Potter jej nie wystarcza.
Pansy chichocze obok mnie. Podsunęła mi pod nos artykuł, z radością czekając na moją odpowiedź. Tracey Davis próbuje go przeczytać ponad moim drugim ramieniem.
— Jesteś tutaj Pans! — piszczy Tracey. — Nazwałaś ją brzydką! — chichocze.
— „Wyjątkowo brzydką” — poprawia ją Pansy. Czuję, że mnie obserwuje, czekając na aprobatę.
Moje oczy drgają na fragment o tym, że Krum zaprosił ją na wakacje do Bułgarii. Odrywam oczy od gazety i odwracam się do Pansy.
— Znakomite — mówię. Mrugam do niej.
Ona całuje mnie w usta.
Nadal próbuję przyzwyczaić się do tego dziwnego układu, w który wciągnęła mnie Pansy. Najwyraźniej, jeśli raz w tygodniu uprawiam z nią seks, to ona może mnie też publicznie całować.
— Czy Potter to widział? — pytam.
Wygląda na to, że cały Slytherin wyciąga szyje, żeby spojrzeć ponad stołem Krukonów. Złote Trio rozmawia radośnie, Weasley wpycha w siebie jedzenie, Potter czyta list, a Złota Dziewczyna przegląda podręcznik do eliksirów.
— Zanieśmy im to! — Pansy chwyta za gazetę.
— Nie tak szybko! — Wyrywam jej ją z dłoni. — Na eliksirach. — Uśmiecham się. Pansy chichocze.
Wychodzimy z Wielkiej Sali niczym wataha wilków. Pansy wpycha gazetę w twarz Blaise'a, a on i Dafne czytają, gdy idą. Crabbe i Goyle podążają za nimi. Słyszę, jak Goyle pyta Crabbe'a, z czego wszyscy się tak śmiejemy.
Czekamy na nich przed klasą Snape'a. Kiedy się zbliżają, Pansy ledwo panuje nad swoją ekscytacją – co jest dość irytujące – i rzuca gazetą w Granger.
Zanim zdążą to przeczytać, Snape wprowadza nas do środka. Obracamy się na naszych siedzeniach, żeby zobaczyć, jak to czytają.
Czekam, żeby ujrzeć, jak zmienia się wyraz jej twarzy. Czekam, aż zarumieni się ze wstydu, a Potter zacznie narzekać. Skeeter ujawniła całemu światu ich prywatne sprawy, prawdopodobnie rujnując ich przyszłe szczęście, a ja mam zawroty głowy. Może Potter zobaczy, jaką ona jest miernotą i ją porzuci.
— Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jak to wpłynie na Weasleya — śmieje się Pansy.
Pans siedzi po mojej prawej stronie, a ja odrywam wzrok od zmarszczonych brwi Granger, żeby na nią spojrzeć.
— Weasleya?
— Tak! — szepcze. — Chcę zobaczyć, czy on w to uwierzy! Zobacz, czy się kłócą!
Mrugam, patrząc na nią.
— Uwierzy w co?
— W tą część o niej i Potterze! Och, byłoby cudownie ich dzięki temu skłócić — syczy. — Już i tak jest załamany Krumem i nią.
Spoglądam na Złote Trio w tylnym rzędzie. Weasley marszczy brwi, a jego uszy robią się czerwone.
Mój umysł wiruje.
— Co masz na myśli? Co do Weasleya?
Moje oczy wbijają się w nią, gdy odwraca się, by na mnie spojrzeć. Mówi powoli.
— Weasley i Granger mają na swoim punkcie obsesję. I to wzajemną.
Czuję, że coś we mnie pęka. Może to żebro. Może to fragment mojej czaszki, otwierający się, by ten fakt mógł wpłynąć do środka.
— Chyba masz na myśli Pottera. Ona jest Szlamą Pottera — mówię, a mój głos jest płaski, bez życia.
Pansy chichocze.
— Chłopcy mogą być czasami tacy tępi. — Spogląda w tył, aby ponownie zerknąć na Złote Trio, zanim nachyla się ku mnie. — Potter i szlama są przyjaciółmi. Niczym więcej. To Weasley ma ją na oku. To znaczy, uważam, że Weasleyowie są tak naprawdę gorsi od mugoli, ale myśl o próbie rozcieńczenia ich czystej krwi tą jej szlamowatą obrzydliwością…
Wywód Pansy spływa po mnie. Patrzę przez ramię na ich trójkę, gdy z jej ust wyskakujące kolejne słowa i frazy.
— …zawsze się kłócą…
Patrzę, jak Granger wskazuje na artykuł i przewraca na niego oczami.
— … taki zazdrosny cały czas…
Weasley zadaje jej pytanie, a ona się rumieni. Po chwili zaczyna on z roztargnieniem tłuc coś tłuczkiem na stole, czekając na jej odpowiedź.
— … prawdopodobnie są zakochani w sobie od lat.
Rozumiem sposób, w jaki on się ku niej nachyla. Bliżej niż robi to Potter. Ona spogląda na niego i odwraca wzrok, a jej rzęsy trzepoczą, gdy rumieniec rozkwita na szyi i policzkach.
Severus mówi coś do nas wszystkich. Odbiera punkty Gryfonom za czytanie gazet w klasie. Następnie czyta artykuł na głos.
Śmieję się we wszystkich właściwych momentach. Drwię z tylnego stolika.
Ale patrzę i widzę, że Potter nie czuje się zakłopotany ze swojego powodu, nawet gdy Severus czyta plotki o jego życiu miłosnym. Gość jest zakłopotany z powodu swojego przyjaciela.
Patrzę na Weasleya, który praktycznie wrze.
Nadal próbuję poskładać w całość fakt, jak mogłem to przeoczyć.
Zawsze myślałem, że to Potter. Potter z boskimi umiejętnościami gry w Quidditcha i niesamowitym szczęściem. Potter z wiecznym poparciem Dumbledore'a i każdego cholernego nauczyciela w tej szkole. Potter, który zabierał ją na przygody, potrzebował jej intelektu i wpuścił ją do swojego Złotego Trio.
Severus rozdziela ich. Granger zostaje przeniesiona na miejsce po drugiej stronie Pansy, ku wielkiej uciesze Ślizgonki. Potter siada z przodu.
Znowu zerkam na tył sali, gdzie widzę rudzielca, który wpatruje się w nią nadąsany.
Pansy odwraca się do mnie, chichocząc z czegoś, co właśnie powiedziała do Granger, oczekując, że to usłyszę i ją poprę. Odrywam oczy od tylnego rzędu i uśmiecham się do Pans.
Krum był żartem, ale jeszcze do przyjęcia.
Pottera mógłbym przeżyć.
Ale Weasley?
Mrugam, patrząc na tablicę i spisując składniki, czuję dłoń Pansy na swoim kolanie.
***
Czwartek, 28 października 1999
W tym tygodniu próbuje mnie ignorować. W windach. W kawiarni.
Kiedy we wtorek pojawił się tam Potter, szukając swoich przeklętych rogalików, ciągnąc ją za sobą, nie mogła nawet spojrzeć mi w oczy.
Zastanawiam się, czy poczuła się niekomfortowo z naszym… sobotnim „flirtowaniem”, czy może problem leży w czymś innym. Może projektem dla Gringotta.
Ale kiedy w czwartek trafiam do dość wolno poruszającej się windy z Matyldą Grimblehawk, korzystam ze swojej okazji.
— Słyszałem, że Granger ma kilka świetnych pomysłów co do Gringotta — mówię do niej po krótkiej wymianie powitań.
— Tak, tak. Ona jest dość postępowa, prawda? — mówi Matylda, przerzucając sięgający jej niemal pod brodę stos dokumentów, który trzyma w ramionach, szukając w nich czegoś. Podpieram dłonią te kilka teczek, które przechylają się niebezpiecznie w lewo. — Dziękuję, Malfoy. Ale tak, omówię to z nią jutro. — Wyciąga teczkę ze stosu i patrzy na nią pytająco. — Muszę znaleźć kompromis, który spodoba się goblinom.
Obserwuję ją, gdy przegląda jeden folder. Dla niewprawionego oka pozornie nic sobą nie zdradza, jednak ja wiem, że najwyraźniej obecna propozycja Granger nie przejdzie.
— Mam nadzieję, że uda się osiągnąć kompromis — mówię, uśmiechając się. — Moja rodzina ma długą historię związaną ze smokami. Mnie samego nazwano oczywiście na cześć gwiazdozbioru smoka.
Matylda spogląda na mnie, jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy. Wygląda na to, że zdążyła pomalować tuszem tylko jedno oko, ale już nie starczyło jej czasu na drugie.
— Oczywiście. Tak właśnie zakładałam! — Uśmiecha się. Posyłam jej ten sam uśmieszek, który zaprezentowałem Skeeter kilka tygodni temu.
— Moja mama też jest bardzo zainteresowana tym projektem. Granger przedyskutowała to z nią, a cały temat bardzo przykuł jej uwagę. A moja mama zawsze szuka projektów, w które można zainwestować…
I nagle Matylda ma praktycznie galeony w oczach.
— To bardzo miłe z jej strony. Twoja matka zawsze miała bardzo filantropijne zainteresowania, prawda?
Przytakuję. Zauważam, że Matylda przestała przeglądać swoje akta, dając mi swoją niepodzielną uwagę, gdy winda sunie w kierunku jej piętra.
— Cóż — kontynuuje — zrobimy co w naszej mocy, aby nie dopuścić do dalszego krzywdzenia smoków. Jednak Bank Gringotta nie zamierza ustąpić w kilku kwestiach. Oni chcą bestii.
Dojeżdżamy do jej piętra. Pomagam jej ogarnąć wszystkie papiery w łatwy do opanowania stos i się żegnam.
Chcą bestii.
Po pracy wracam prosto do domu. Miałem zamiar udać się na boisko, polatać i poćwiczyć niektóre techniki, których Potter chce użyć w niedzielę. Ale przeskakuję przez kominek wprost do holu Dworu i ruszam do biblioteki. Przenoszę tam swój obiad, a mama nie ma nic przeciwko.
Jest coś w słowie „bestia”, co utkwiło mi w pamięci.
Przekopuję się przez kolejne regały i półki w poszukiwaniu kopii Fantastycznych Zwierząt przez niemal dziesięć minut, zanim zdaję sobie sprawę, że to ona ją ma. Pożyczyła ją. Prawdopodobnie ma odpowiedź tuż pod swoim nosem.
Marszczę brwi na książki przede mną. Jest książka o goblinach z XVI wieku, która przykuwa mój wzrok. Wyciągam ją i przeglądam kilka rozdziałów.
Siedzę między regałami, przerzucając już dwusetną stronę, kiedy w końcu to znajduję.
Istotne dowody wykazały niechęć i odrazę między rasą Chimer a rasą Goblinów, ze szczególnym naciskiem na fakt, iż Chimery powinny całkowicie unikać Goblinów.
Upuszczam książkę i zrywam się na równe nogi, sunąc między regałami w poszukiwaniu bajek i powieści fikcji.
Trzy godziny później mam przed sobą pięć różnych tekstów, z których wszystkie twierdzą, że chimery kłaniają się tylko goblinom. Nie mogę się doczekać, żeby zebrać to wszystko w raport i zacytować te książki, zanim zdam sobie sprawę, że to przecież zadanie Granger. A wręczenie jej takiego raportu przed dzisiejszym spotkaniem z Matyldą tylko ją zdenerwuje.
Nie, to musi być jej własna praca.
Piszę do Morty'ego liścik z pytaniem, czy w Cornerstone znajdę pewną książkę z bajkami, a jeśli tak, to czy mógłby zarezerwować mi ją na jutro. I dokładnie wtedy mama wchodzi do biblioteki.
Musi być późno. Dlaczego ona jeszcze nie śpi?
— Śniadanie? — pyta.
Odwracam głowę, żeby spojrzeć na stary zegar w rogu. Jest już piąta rano.
Spoglądam na nią z zaskoczeniem.
— Tak, chętnie.
Patrzy na mnie gniewnie, trzymając w dłoni gazetę.
Kładzie ją na bocznym stoliku.
— Mówiłam ci, żebyś nie przeginał z tą Bułgarką. — Wychodzi z pokoju.
Zbliżam się do Proroka powolnym krokiem, w myślach analizując wszystkie możliwe rzeczy, które mogły tak wkurzyć moją matkę.
Zostawiła gazetę otwartą na stronach towarzyskich, a ja odwracam ją ku sobie i dostrzegam zdjęcie Granger z jasnowłosym facetem.
A Hermiona Granger wydaje się leczyć po ukłuciach kolejnych randek Draco Malfoya! Wczoraj wieczorem widziano ją w Galopującym Gryfie, pijącą Piwo Kremowe z Rolfem Skamandrem, wnukiem pisarza Newta Skamandra, działającego na rzecz magicznych stworzeń. Para rozmawiała przez ponad trzy godziny, co wydaje się być pierwszą z wielu obiecujących dla nich randek.
Nie mogę przestać patrzeć, jak zdjęcia się porusza. Ona żywo gestykuluje rękami, opowiadając mu jakąś historię. On ją rozśmiesza, a potem nadal wpatruje się w nią, siedząc nieruchomo.
Odkładam gazetę i przesuwam dłonią po twarzy. Wyczerpanie w końcu mnie dopada. Patrzę na liścik, który zamierzam wysłać Morty'emu.
Kiedy ja pracowałem w bibliotece, próbując wypełnić dziury i nieścisłości w jej projekcie dla Gringotta, ona była na randce.
Przez co najmniej trzy godziny. Może ta randka nadal trwa.
Może właśnie się wybudziła, wyłączyła poranny alarm, obróciła się w jego ramionach i zapytała, czy miałby ochotę na śniadanie.
Nie. To była ich pierwsza randka. Ona nie…
Ich zdjęcie majaczy przede mną ze stolika. Ona się śmieje.
Przełykam ślinę i ruszam na poszukiwanie sowy.
***
Sobota, 30 października 1999
Dokładnie o 17:30 ciągnę za klamkę drzwi w Cornerstone, gwiżdżąc pod nosem jakąś starą melodię.
Ona praktycznie warczy na mój widok.
Och, doskonale.
— Draco, to, że Skeeter pisze, że odwiedzasz Cornerstone w każdą sobotę, nie oznacza, że rzeczywiście musisz.
Chwyta za torbę z pozycją, którą Morty odłożył dla mnie wczoraj, i stawia ją na blacie. Wygląda na to, że cały dzień czekała, żeby w coś przywalić. Albo w kogoś.
— Ależ dziko dziś wyglądasz, Granger. Zrobiłaś coś nowego z włosami? — odpowiadam, patrząc na jej loki upięte w luźny kucyk.
Ona nic mi na to nie odpowiada.
— Czy życzy sobie pan, abym dodatkowo zapakowała to na prezent?
— Naturalnie — odpowiadam, a ona odwraca się, by wyciągnąć księgę rachunkową. Przeskakuję od razu do sedna. — Twoje spotkanie z Matyldą nie poszło zgodnie z planem, co?
Granger przestaje przewracać strony w księdze.
— Skąd wiedziałeś? — Patrzy na mnie, jakby zastanawiała się, czy to ja jestem powodem, dla którego jej propozycja nie przeszła. Och, gdyby tylko wiedziała.
— Czasami słyszę to i owo — mówię z uśmieszkiem.
— Uważa, że gobliny nie pójdą na kompromis oraz wolą ochronę banku za pomocą bestii — narzeka, wyciągając książkę z torby.
— Szkoda. Ale pewnie uda ci się wymyślić coś innego — mówię tak, jakbym to wiedział.
Ona patrzy na okładkę książki, a na jej ustach pojawia się chytry uśmieszek. Spogląda na mnie, gotowa do potyczki słownej.
— Czy twoja dziewczyna nie podołała ostatniej pozycji? — pyta, a ja z radością przyglądam się, jak myśli, że już wygrała. — Jeśli zechcesz, mogę zapakować dla niej słownik?
Jej oczy są szerokie i radosne. Pochylam się do przodu, odprężając się przy blacie, gotów spędzić następne pięć minut na przekomarzaniu się z nią, podczas gdy ona będzie pakować mój zakup na prezent.
— Oj, nie, nie, nie. Gdyby nauczyła się trudniejszych słów, musielibyśmy więcej rozmawiać.
— Ach, oczywiście — przytakuje i odwraca się, przewracając oczami. Chwyta za papier do pakowania i nożyczki. — Jeśli ta jej się spodoba, Draco, mogę polecić również kolejną. A jak Animag, B jak Bazyliszek, C jak Centaury. To bestseller dla osób na tym poziomie intelektualnym.
Uważa, że jest przezabawna. Myśli, że już mnie pokonała.
— Zaczęłaś mówić do mnie Draco — mruczę.
Jej palce zamarzają na zgięciu papieru. Spogląda na mnie, jakbym przyłapał ją na ściąganiu podczas SUMów. Niektóre zbłąkane kosmyki opadają jej na oczy i chcę móc je dla niej odgarnąć. Zastanawiam się, jak by na to zareagowała.
Zakłada włosy za ucho i odchrząkuje.
— Cóż, chyba… twoja matka mówi do ciebie Draco, więc…
— Taa... nie mogę jej zmusić, żeby przestała to robić
Widzę, jak uśmiecha się nad papierem, a moja klatka piersiowa się rozgrzewa. To nie jest taki śmiech, jak niegdyś z Potterem. Jest cichszy. Trochę, jakby chciała zachować go dla siebie.
Patrzę, jak ona obwiązuje książkę. Niemądra, dziecinna rzecz. Ale zmuszę ją, by to zapakowała. I przystroiła całość ładną kokardką.
Czuję bicie swojego serca w opuszkach palców, podekscytowany tym, że niebawem zda sobie sprawę z tego, co odkryłem. Ręce prawie mi drżą, więc bawię się pierścieniem na swoim kciuki. Ona dociska fałdę do pomarańczowego papieru prezentowego. Jej palce poruszają się tak szybko. I myślę o tym, jak silne prawdopodobnie są. Lata robienia wszystkich rzeczy w mugolski sposób. W sumie z przyzwyczajenia nadal wszystko tak robiła. Ciekawe, czy ma na nich małe zrogowacenia albo blizny. Ciekawe, jakie byłyby w dotyku przy mojej skórze.
I nagle obraz zwinnych palców Granger przerywa mi wizja jej i jasnowłosego Skamandra.
— Nie miałem jeszcze okazji poznać Rolfa Skamandra, ale słyszałem, że jest fascynującym gościem.
I natychmiast żałuję, że te słowa w ogóle opuściły moje usta.
Spogląda na mnie, a jej silne dłonie grzebią przy taśmie. Otwiera usta i szybko je zamyka.
— Ja… tak, to znaczy, ja też nie miałam wcześniej okazji. — Jej oczy wracają do pakowanej książki. — Jest bardzo otwarty na dyskusje o dziedzictwie swojego dziadka, więc w moim mniemaniu jest dość… hm, całkiem fascynującą osobą.
Jest zestresowana. Może coś ukrywa. Może wstydzi się, że pozwoliła Skamandrowi zabrać się do domu na pierwszej randce, bo to coś, czego „nigdy tak naprawdę nie robię, Rolf”, a po tym, jak przejrzała jego kolekcję książek i wypiła kolejny kieliszek wina, pozwoliła mu się rozebrać…
Rumieni się, a ja skupiam się na swoim planie.
Owinie ten prezent wstążką i zawiąże kokardę. Poproszę ją, żeby ją poprawiła, ponieważ ten prezent jest dla mnie wyjątkowy. Wtedy przewróci oczami.
A potem zapytam ją, czy nie miałaby nic przeciwko zaadresowaniu tej paczki dla mnie, ponieważ jej pismo jest o wiele ładniejsze niż moje. Będzie na mnie warczeć i syczeć, a ja będę jedynie obserwował, jak dąsa się na to, dla której dziewczyny to jest. Ale każę jej dodać notkę o rozdziale o chimerach. Jeśli wtedy tego nie zauważy, poproszę ją, by zwróciła to bezpośrednio do siebie.
A kiedy spojrzy na mnie z podziwem i zakłopotaniem, uśmiechnę się do niej, uniosę brew i wyjdę, zostawiając ją samą z idealnie zapakowanym prezentem.
Może opamięta się, przypomni sobie bajkę o chimerach i wybiegnie zza lady…
Drzwi za mną się otwierają. Wzdycham. Myślę o rzuceniu klątwy na kogokolwiek, kto teraz wszedł, kiedy słyszę jak Granger mówi:
— Dobry wieczór.
Muszę wymyślić jakąś wymówkę, żeby tu zostać. Może pospaceruję między regałami, dopóki ten klient nie wyjdzie. Spoglądam na półki za nią i nie widzę żadnych innych książek w rezerwie. Kim jest ten idiota?
— Ron. Cześć!
Każdy mięsień w moim ciele zastyga. Spoglądam na nią, żeby upewnić się, że to nie żart. Tak, to nie żart.
Prostuję się i odwracam głowę, by ujrzeć Weasleya stojącego w progu. Jego ręka wciąż jest na drzwiach, jakby nie był pewien, czy powinien tu wejść. Błądzi wzrokiem między mną a nią. I nagle jego oczy skupiają się na mnie.
Czuję, jak moje ciało znów ożywa, pijane od testosteronu. Uśmiecham się do Weasleya i wracam do swojej wygodnej pozycji, dokładnie tam, gdzie byłem, zanim tak niegrzecznie nam przerwał.
— Kto by pomyślał. W Irlandii chyba jednak mają dostęp do gazet.
Granger powoli porzuca pracę, którą wykonywała, puszczając papier do pakowania i wychodząc zza lady. Moje oczy śledzą ją, gdy się do niego zbliża. Jego wzrok wciąż skupia się na mnie. Uśmiecham się do niego.
Przytulają się, wymieniają uprzejmościami. A ja wciąż tu stoję. Albo raczej wygodnie opieram się o blat. Ponieważ jest to księgarnia, a ja kupuję książkę, więc tak naprawdę nie mam powodu, żeby wychodzić.
Ona próbuje się od niego odsunąć, ale Weasley trzyma ją blisko siebie, gdy jego oczy znów przesuwają się na mnie.
Więc on wie.
Zastanawiam się, czy to dzięki tym zdjęciom.
Albo wszystko dzięki mojej obecności w tym miejscu, cementującej dzikie myśli chodzące mu po głowie przez ostatnie kilka tygodni.
Wreszcie Granger udaje się wymknąć z jego objęć i wraca za ladę. Patrzy na mnie.
— Malfoy.
— Weasley — mówię. Staram się wyglądać, jakbym czuł się tak bardzo „w domu”, jak to tylko możliwe. — Doskonały mecz w zeszłym tygodniu.
Nie mogę się powstrzymać. On patrzy na mnie gniewnie, a jego uszy robią się czerwone.
— Więc będziesz jutro rano na ministerialnym meczu Quidditcha? — pyta Granger, szybko poruszając palcami po papierze. Zastanawiam się, czy nadal powinienem się z nią droczyć, dopóki pakunek i kokardka nie będą idealne. — Możesz usiąść ze mną i Katie Bell.
Weasley wciąż wpatruje się we mnie, kiedy mówi:
— Nie do końca. Właśnie rozmawiałem z Harrym i panem Acornem — mówi i wykrzywia usta, jakby chciał wyglądać na pewnego. — Wygląda na to, że kapitan drużyny Departamentu Transportu Magicznego dziś zachorował, ale zamiast odwołać wydarzenie, Acorn poprosił mnie, żebym go jutro zastąpił.
Już ja mu pokażę jak wygląda pewność siebie. Odwzajemniam ten uśmieszek dziesięciokrotnie mocniej.
Jest kiepskim Obrońcą i planuję jasno mu to jutro pokazać.
— Och, wspaniale.
Och, Granger wciąż tu jest.
— Tak, wspaniale — powtarzam. — To miłe, że wezmą każdego… kiedy zajdzie taka potrzeba.
— Tak, najwyraźniej — odpowiada Weasley i kiwa głową w moim kierunku.
Uśmiecham się do niego. Jest w tym o wiele lepszy niż w czasach Hogwartu.
Granger ucina kawałek czarnej wstążki, skupiając naszą uwagę z powrotem na sobie, gdy stara się dokończyć pakowanie.
Nie mogę jej tego tutaj dać. Marszczę brwi, gdy Weasley podchodzi bliżej do lady.
— Kupujesz komuś prezent na Halloween? — pyta, jakby to było coś, za co mógłby mnie wyśmiać.
Jej silne palce zaciskają mocno wstążkę i odwracają książkę.
Ale idea, żeby Weasley wiedział, że to ja dałem jej ten prezent…
— Tak — mówię. — Komuś wyjątkowemu.
Spoglądam na niego, gotów powiedzieć mu coś więcej o tym, jak ważny jest dla mnie odbiorca tej książki, może dorzucając kilka wyimaginowanych szczegółów na temat jej silnych dłoni i zgrabnych bioder…
Granger prycha.
Oboje odwracamy się, by na nią spojrzeć.
Rumieni się i szybko kończy kokardę, wrzucając prezent do torby z logo Cornerstone.
— Proszę. Dziękuję.
Jej oczy błagają, żebym po prostu sobie poszedł. Nie tak szybko, Granger.
— Och, to ja dziękuję, Granger. — Uśmiecham się do niej z tym samym urokiem, jakim obdarzyłem Skeeter, Matyldę, Jeannette i Jacqueline. Mruga, patrząc na mnie. Odwracam się do Weasleya, pozwalając, by ten uśmiech powoli zniknął z moich ust. — Do zobaczenia jutro na boisku, Weasley.
— Nie mogę się doczekać, Malfoy.
I naprawdę, to była tylko i wyłącznie jego wina, że próbował mieć w tym wszystkim ostatnie słowo.
Biorę od niej torbę i tuż przed jego nosem sięgam po miętówkę – panna Granger odkryła, że Icicle Pops to ulubiona marka miętówek pana Malfoya i osobiście zaopatruje ona misę w Cornerstone w te słodycze – i okręcam cukierkiem między palcami, gdy malutki umysł Weasleya próbuje to pojąć.
— Do jutra — dodaję.
Wkładam miętówkę między wargi, nie śmiem się odwrócić.
***
Poniedziałek, 2 września 1996
Zapach jej włosów jest dziś przytłaczający. Musiała coś z nimi zrobić.
A może chodzi o to, że nie byłem blisko niej od dwóch miesięcy i jej woń wyblakła już w mojej pamięci.
To pierwszy dzień zajęć, a ona już podskakuje na palcach, błagając Slughorna o przyznanie jej punktów za czytanie podręcznika z wyprzedzeniem.
I choć tak bardzo przygotowałem się na dzisiejszy dzień, medytowałem, zamykałem umysł i skupiałem się jedynie na moim zadaniu na ten rok, to wciąż nie mogę oderwać od niej wzroku.
— To Eliksir Wielosokowy, sir. — Prawidłowo identyfikuje wirującą ciecz w kotle przed nią. Jej oczy rozjaśniają się, gdy Slughorn przytakuje.
Staram się o niej nie myśleć, odkąd otrzymałem zadanie. Severus okazał swoje zadowolenie z moich postępów i zdolności do oddzielenia jej od misji, ale to było w Dworze, zanim zaczęła się szkoła. Zanim znów zacząłem dzielić z nią zajęcia i zanim jej zapach na powrót wypełnił pokoje, w których się znajdowałem.
— To Amortencja!
Podnoszę wzrok, słysząc jej radosny głos. Stoi przed kotłem zaledwie pięć kroków ode mnie. Krew odpływa mi z twarzy, gdy patrzę, jak ona i profesor wyliczają kolejne cechy eliksiru miłosnego.
Eliksiru miłosnego, który przywiał w moim kierunku zapach jej włosów.
Ona gada i gada, napawając się uwagą Slughorna. Zawsze miło patrzeć na nią w klasie, kiedy jest dumna i pełna wiedzy, nie zdając sobie sprawy z tego, że ktokolwiek na nią patrzy.
— …i dla każdego z nas powinna pachnieć inaczej, w zależności od tego, co nas pociąga. Ja na przykład czuję zapach świeżo skoszonej trawy i nowego pergaminu i…
Urywa, rumieniąc się. Prawdopodobnie zamierzała powiedzieć coś głupiego o smrodzie stóp Weasleya lub pach Pottera. Albo porannego oddechu Gilderoya Lockharta.
Albo, co o wiele bardziej prawdopodobne, poczuła coś przypominającego wodę po goleniu Weasleya. Zaciskam szczękę i odwracam wzrok, żeby znaleźć jego rudy łeb i zobaczyć, czy przez lato wyhodował sobie jakiś mózg. Czy on też czuje zapach jej włosów w całej sali.
Po drugiej stronie pomieszczenia, naprzeciwko mnie, znajduję tę rudą głowę, a Granger stoi dokładnie pośrodku dzielącej nas drogi. Jak poetycko.
Podnoszę wzrok, żeby zobaczyć, czy słyszał, jak się zawahała przy swoim prawie wyznaniu.
On obserwuje mnie z przymrużonymi oczami, krzyżując ramiona na piersi, patrząc raz na nią, a potem znów na mnie.
Odwzajemniam to gniewne spojrzenie. Potem odwracam głowę, zastanawiając się, co pokazywała moja twarz, gdy Granger odpowiadała na pytania, rumieniła się i opisywała właściwości eliksiru miłosnego.
Postanawiam dziś wieczorem odwiedzić biuro Severusa. Nie jestem przygotowany na początek semestru.
Udaje mi się rzucić krótkim komentarzem do stojącego obok Teo, szydząc z jej krwi, kiedy Slughorn pyta ją, czy jest spokrewniona z Hectorem Dagworth-Grangerem.
***
Niedziela, 31 października 1999
Nie otrzymałem od niej żadnej wiadomości.
Sądziłem, że do tej pory powinna była się już odezwać.
Zakładam podkoszulek i pakuję wszystkie ubrania, które planuję założyć po meczu.
Może wyrzuciła prezent. Rzuciła okiem na niego i wpadła w taką wściekłość, że nawet nie przeczytała liściku.
Spryskuję się moją wodą kolońską, nakładam krem z filtrem przeciwsłonecznym, przeczesuję włosy.
Może ona i Weasley wciąż się ze mnie śmieją.
Chwytam płaszcz i schodzę na dół.
Może jeszcze nie miała nawet szansy go otworzyć. Pewnie ona i Weasley spędzili cały wieczór tuląc do siebie.
Biorę od Łzawki swoją miotłę i przechodzę przez frontowe drzwi, mijając ogrody, zmierzam do głównej bramy. Robię jeszcze dwadzieścia kroków i czuję, jak bariery antyaportacyjne się kończą. Znikam.
Jestem pierwszy na boisku. Zerkam na zegarek. 6:30.
Może jestem trochę nadgorliwy.
Upuszczam torbę, zrzucam płaszcz z ramion i wskakuję na miotłę, mając na sobie tylko cienką koszulę. Wiatr smaga moje ciało, ale wykorzystuję ten czas na rozgrzewkę, testując skomplikowane ruchy, aby rozgrzać mięśnie do gry, czego nie potrzebowałem, kiedy byłem szukającym.
Ćwiczę moją wersję zwodu Wrońskiego, coś, co próbowałem wykonać od lat, odkąd zobaczyłem, jak Wiktor Krum wykorzystał tę technikę na Pucharze Świata w Quidditchu, kiedy miałem czternaście lat. Potter też był w tym całkiem dobry – nie żebym mu to kiedykolwiek powiedział – ale nigdy nie miałem na tyle jaj, by spróbować tego ruchu w prawdziwym meczu. Gdybym nie zdołał tego opanować i wbił się na ziemię na oczach całej szkoły… Cóż, to nie byłoby tego warte.
Pędzę tak blisko ziemi, jak tylko zdołam się ośmielić – nie tak nisko, jak Krum – i gwałtownie unoszę się w górę, muskając trawę kolanami.
Słyszę trzask.
Spoglądam w dół i widzę, że właśnie pojawiło się kilku graczy z drużyny Transportu Magicznego. Dostrzegam pośród nich rudą głowę.
Zaczynam uspokajać tempo swojego lotu, kołując spokojnie nad murawą, gdy oni wskakują na swoje miotły. Jakieś pięć minut później Weasley, Potter i Weasleyówna stają na skraju pola, niedaleko mojej torby. Opadam na ziemię i wracam do nich. Ginny się rozciąga, a Potter przygotowuje się, by wsiąść na miotłę i zacząć własną rozgrzewkę. Spoglądam w górę na trybuny i widzę Granger próbującą znaleźć dla siebie miejsce.
— Szaty są w szatni, Malfoy — mówi Potter, odchodząc.
Chwytam torbę i pelerynę, zauważając, że podczas gdy siostra Weasleya przeciąga się, robi przysiady i biega w miejscu, Weasley po prostu stoi, oglądając boisko.
Zastanawiam się, czy w ogóle zawraca sobie głowę rozgrzewką, czy może jest to coś zbyt błahego dla tak profesjonalnego gracza Quidditcha, za jakiego się ma.
Odwracam się w stronę szatni i słyszę:
— Wymyślne latanko, Malfoy. — Odwracam się. Weasley spogląda na murawę z rękami skrzyżowanymi na piersi. — Z pewnością udało ci się coś nadrobić. Nie wiedziałem, że mają boisko do Quidditcha w Azkabanie.
Czuję, że moja już i tak podgrzana krew zaczyna wrzeć. Mrużę na niego oczy. Widzę, że Ginny Weasley zatrzymuje się w połowie przysiadu i wpatruje w swojego brata. Ruda otwiera usta, ale ja sam sobie z tym poradzę, dziękuję.
— Nie mają — mówię spokojnie, obserwując pełen zadowolenia uśmiech Weasleya, który wciąż nie odrywa wzroku od boiska. — Tak się cieszę, że do tego wróciłem. Naprawdę, nie mógłbym być bardziej wdzięczny Granger za wyciągnięcie mnie stamtąd.
Jego powieka drży.
Odwracam się, by ponownie ruszyć w stronę szatni i przez chwilę widzę, jak Ginny Weasley unosi brwi.
Czterdzieści pięć minut później i wszyscy przebieramy się w stroje naszych drużyn. Potter wygłasza nam pokrzepiające przemówienie, ale ja koncentruję się na wyrównaniu swojego oddechu. Goldstein mówi, że Skeeter już tam jest. Na trybunach pojawił się ogromny tłum.
Nie denerwuję się rozgłosem ani pełnym stadionem. Po prostu desperacko chcę zdobyć jedną bramkę u Weasleya. Tylko jedną. Może fotograf Skeeter akurat uchwyci ten moment i poproszę jej biuro o wysłanie mi oryginału, żebym mógł oprawić to ujęcie w ramkę i postawić sobie obok łóżka.
— I nie pozwólcie, by tłum was przytłoczył — mówi do nas Potter. — Po prostu trzymajcie się taktyki tak, jak zawsze to robiliśmy. Ron jest świetnym Obrońcą, profesjonalnym graczem, ale ma swoje słabości, tak jak my wszyscy…
— Potrafi być aroganckim narwańcem — mówi Ginny. Kilkoro z nas się śmieje.
— I preferuje środkową i prawą obręcz — mówię.
Zapada cisza i widzę, że Potter na mnie patrzy.
— Naprawdę? — Brwi Ginny ściągają się.
Przytakuję. Potter wygląda, jakby rozważał te nowe informacje.
I właśnie wtedy do pomieszczenia wchodzi nasz sędzia.
— Wszyscy gotowi?
To Oliver Wood. Moją natychmiastową reakcją jest pogarda. Były Gryfon jako sędzia faworyzujący graczy z Gryffindoru w barwach tego domu.
Chwilę zajmuje mi uświadomienie sobie, że jestem jednym z tych graczy z Gryffindoru, ubrany na czerwono i w ogóle.
— W porządku – mówi Potter, kiedy Wood wychodzi. — Liczę na pięćdziesiąt punktów przewagi po czterdziestu pięciu minutach i osiemdziesiąt punktów przewagi po gwizdku!
Drużyna wiwatuje. Ja skupiam swoją energię na ponownym zasznurowaniu butów.
Punktualnie o ósmej wylatujemy z szatni. Tłum jest spory. Nie latałem przed tak wielkim tłumem od czasu Hogwartu. Nie odrywam wzroku od miejsca, w którym wcześniej usiadła Granger.
Docieramy do kręgu w powietrzu wokół Wooda. Żartuje sobie z tego, jak dumna byłaby pani Hooch, widząc nas wszystkich, grających znów na tym samym boisku. Jedenaście osób się śmieje. Uważam, że szlufki moich rękawiczek wymagają ciaśniejszego dopięcia.
Koncentruję swój umysł, próbując pozbyć się wszelkich niepożądanych myśli, które nie dotyczą mojej miotły, wiatru i obręczy.
Zastanawiam się, czy wczoraj spędzili razem noc. Tak szybko po Rolfie Skamandrze?
Zamiatam to pod dywan jak kurz.
Spoglądam na Weasleya i widzę, jak macha do kogoś w tłumie. Nie muszę patrzeć, żeby wiedzieć, że ona mu odmachuje.
Kapitanowie na stanowiska. Pałkarze na miejsca. Wood rzuca kaflem i zaczynamy. Transport Magiczny najpierw przejmuje kontrolę nad kaflem, zgodnie ze strategią Pottera, a ja śledzę ciemnoskórą kobietę latającą po boisku, dając jej otwarte pole.
Nasz Obrońca jest całkiem niezły. Z łatwością blokuje pierwszy strzał, nurkując w dół, by złapać kafla i rzucić go do Ginny Weasley. Ona unika tłuczka i trzyma się nisko, podrzucając kafla na oślep w górę, by Potter mógł go złapać. Ścigający próbują się dostosować, również trzymając się nisko, a ja sunę w stronę obręczy jako wsparcie. Potter skręca, celując w lewą obręcz i widzę, jak Weasley szarpie w złym kierunku, po czym cofa się i ledwo odbija rzut.
Weasley rzuca Potterowi żartobliwy żart, podczas gdy Potter przewraca oczami, uśmiechając się. Potter odwraca się do mnie, kiedy wracamy na miejsca. Kiwa głową, widząc na własne oczy, że Weasley preferuje konkretną obręcz. Unoszę brew i oddalam się.
Dziesięć minut później sunę nad murawą z kaflem pod pachą. Jestem o trzy sekundy od obręczy, a Weasley jest na mnie w pełni gotowy, spięty, z rękami w powietrzu. Ścigający z Transportu Magicznego mnie śledzi i widzę, że powoli się cofa.
To oznacza, że nadlatuje tłuczek. Patrzę na Weasleya, zastanawiając się, czy dam radę. On się śmieje.
— WOLNE! — Słyszę przez wiatr i rzucam kaflem w kierunku, z którego dobiegł głos Ginny Weasley, a potem nurkują nisko. Tłuczek muska mnie w ucho.
Nie zdążyłbym. Tłuczek roztrzaskałby mi głowę.
Podnoszę wzrok i widzę, jak kafel przebija – znowu lewą obręcz – gdy on próbuje to obronić.
Uśmiecham się, gdy tłum wiwatuje. Tłuczek zawraca i sunie rykoszetem w moją stronę, a ja robię płynny unik, wesoło nasłuchując, jak rodzeństwo Weasleyów werbalnie atakuje się nawzajem.
Kafel znów zostaje podrzucony, a ja go przechwytuję. Moi pozostali dwaj Ścigający są już w obronie, więc lecę w stronę obręczy, będąc o pół boiska dalej. Słyszę szum tłumu i uderzenie kijem Pałkarza o piłkę. Pochodzę do ataku z lewej strony, zakrzywiając tor lotu kafla w stronę środkowej obręczy. Weasley prawie go traci. Odpycha go w bok koniuszkami palców.
Uśmiecha się do mnie, a ja odwracam się, zanim stracę panowanie nad sobą. Reset. Gracze na swoje miejsca.
Transport Magiczny kilka razy atakuje nasze pętle, ale nasz Obrońca ich zatrzymuje. Jest dziesięć do zera, a za nami już dwadzieścia minut rozgrywki.
Za każdym razem, gdy Potter zbliża się do obręczy i nie zdobywa punktów, Weasley rzuca w niego jakimś ostrym określeniem. Widzę, że zaczyna go to drażnić. Bierze to jednak na klatę.
Jeden z Pałkarzy z D.T.M. ma na mnie oko. Śledzi mnie tak blisko jak Ścigający, zawsze atakując mnie tłuczkami. Jego cel też jest całkiem dobry. W Hogwarcie był od nas o cztery albo pięć lat wyżej. Tak właściwie, to on też był Ślizgonem.
Potter wykrzykuje hasło dla techniki, którą ćwiczyliśmy. Cała nasza trójka pędzi w dół boiska w tym samym tempie, rzucając kaflem w tę i z powrotem, próbując oszukać Obrońcę i resztę graczy.
Tuż przed ponownym rzuceniem kaflem odwracam się do Pałkarza, który mnie ścigał.
Zastanawiam się, czy to będzie tego warte…
— Oj, Williams!
On wpatruje się we mnie.
— Teraz już wiem, dlaczego Flint nie wziął cię do drużyny. Twój cel jest gówniany.
Mruży na mnie oczy, gdy rozbrzmiewa gwizdek. Startuję ze środka naszej formacji Ścigających. Potter przerzuca kafla nad moją głową do Ginny Weasley, Weasley unika jednego z ich Ścigających i rzuca kaflem do mnie.
Widzę jej brata przy obręczy, wpatrującego się w nas i czekającego, żeby zobaczyć, czy rozproszą nas Ścigający lub tłuczki. Czekam, aby zobaczyć, kto z nas będzie miał kafla, gdy będziemy w zasięgu rzutu.
Rzucam nim z powrotem do Ginny Weasley, ona szybko odrzuca go z powrotem do mnie, bym w ostatniej chwili rzucił go do Pottera.
Słyszę świst za moją głową.
Tłuczek Williamsa.
Potter celuje we właściwą obręcz, Weasley blokuje rzut, a ja nurkuję, pojawiając się na czas, by zobaczyć, jak tłuczek wycelowany w moją głowę ledwo mija Rona Weasleya, rozbijając obręcz, rozłupując drewno i rozpryskując odłamki wszędzie dookoła.
Cholera. Tak blisko. Dobry strzał, Williams.
Słyszę gwizd Wooda. Patrzę na tłumy, zauważając, że połowa stadionu wstała na równe nogi.
Od razu ją znajduję. Siedzi obok Katie Bell, patrząc na to z otwartymi ustami.
Zastanawiam się, czy się o niego martwi.
Opadam na trawę, idę po wodę do wesołych, młodych dziewcząt obsługujących nas i rozdających papierowe kubki.
— Niewiele brakowało.
Odwracam się z papierowym kubkiem przy ustach i widzę Weasleya. Jego spojrzenie jest twarde, gdy chwyta kubek, nawet nie patrząc na podającą mu go dziewczynę.
— Tak, szkoda obręczy. — Podnoszę wzrok, widząc, jak Wood próbuje złożyć ją z powrotem w całość. — Cel Williamsa naprawdę wymaga trochę pracy. — Wrzucam papierowy kubek do worka na śmieci i wracam do swojej miotły.
— Gdyby tylko twoi przyjaciele mogli cię teraz zobaczyć, Malfoy. — Śledzi mnie. — W gryfońskiej czerwieni, grając ramię w ramię z Harrym Potterem.
— No cóż, na pewno zobaczą to w gazetach, Weasley — odpowiadam. Odwracam się twarzą do niego. On napina się, czekając na atak.
— Przykro mi, że nikt nie kibicuje ci na trybunach. Nikt nie przyszedł, żeby oglądać te twoje wszystkie wymyślne sztuczki — prycha.
— No nie wiem — mówię, a moje oczy wędrują ku niej. Już nas zauważyła. — Myślę, że mam dziś dość dobrą reprezentację. — Patrzę na niego, a on wrze.
Mogę to robić cały dzień, Weasley.
Podchodzi bliżej. Ja nawet nie drgnąłem.
— Myślę, że nadszedł czas, abyś znalazł sobie nową księgarnię, Malfoy.
Nienawidzę tego, że wciąż jest ode mnie wyższy. I on dobrze o tym wie.
— Tak właściwie, to całkiem lubię Cornerstone. — Przechylam ku niemu głowę.
— Nie masz w domu własnej biblioteki?
— Ależ mam. Jest ogromna.
On szybko wyłapuje tę insynuację. Jego nozdrza rozszerzają się.
— Jestem pewien, że nie jest aż tak duża.
— Ależ jest. Zapytaj Granger — mówię. — Widziała ją.
Jego oczy są jeszcze mroczniejsze. Widzę jak drżą mu ramiona, gdy zaciska pięści. Właśnie tak, Weasley. Uderz mnie.
— Była w niej już kilka razy — kontynuuję.
Patrzy na nią, a potem szybko przechyla głowę i ponownie kieruje swój wzrok na mnie.
— Trzymaj. Się. Z dala. Od niej — mówi nisko i brzmi to w sumie całkiem jak groźba.
— Dlaczego? — pytam spokojnie. — Trzymałeś się od niej wystarczająco daleko za nas dwóch.
Popycha mnie.
Ja się uśmiecham.
— Irlandia jest daleko, Weasley. — Moja skóra aż mrowi. — Po prostu upewniałem się, że będzie jej ciepło.
Widzę pięść nadlatującą w moją stronę. Cieszę się z tego.
Uderza z chrzęstem w moją szczękę.
Dziękuję, Weasley.
Teraz moja kolej.
Moja głowa odskakuje z powrotem do przodu i rzucam się na niego, zwalając go z nóg i upewniając się, że twardo na nim wyląduję. Słyszę, jak powietrze opuszcza jego płuca i oddalam się na tyle, by uderzyć pięścią w jego szczękę. Uderza w moją twarz, a ja napieram na niego. Nie widzę niczego poza jego piegami i niebieskimi oczami, a potem jej ciałem pod nim, przeczesującą palcami jego sztywne, rude włosy i jęczącą dla niego.
On mocno uderza mnie w oko. Znowu trafiam go pięścią w twarz. Już planuję złamać mu nos, kiedy dwie obce ręce odciągają mnie do tyłu i odchylam się, stając niezgrabnie na nogi, walcząc o wolność i powrót do bójki.
— Wystarczy! — warczy Potter przy moim uchu. To sprowadza mnie z powrotem na boisko Quidditcha, do murawy i naszych szat.
Potter odciąga mnie do tyłu za ramiona. Widzę krew Weasleya cieknącą z jego rozciętej wargi i prawie się uśmiecham. On już jest gotowy i biegnie ku mnie, a nikt go nie powstrzymuje. Uderza mnie w brzuch.
Widzę tylko czerń. Słyszę krzyki. Nie mogę oddychać.
Potter puszcza moje ramiona i upadam na kolana. Wtedy ktoś mnie podnosi, zarzuca moją rękę na swoje ramię i prowadzi gdzieś na bok. Potykam się, żeby móc w ogóle nadążyć.
Docieramy do szatni, zanim zdaję sobie sprawę, że to Potter. On mamrocze przeprosiny, że nie powinien był tak trzymać moich ramion i nie sądził, że Weasley mógłby mnie tak walnąć i że zaraz przyniesie lód.
— Przepraszam, że zrujnowałem nam mecz — sapię.
Spoglądam w górę, połowa mojego wzroku jest zamazana przez obrzęk. Potter kręci głową.
— Wy dwaj na tym samym boisku to od początku był zły pomysł.
— Ty i ja mamy się dobrze — mówię.
— No tak. Ja jestem święty.
Chichoczę, przez co boli mnie brzuch.
Ginny Weasley wpada przez drzwi. Przygotowuję się na kolejny atak z ręki Weasleya.
Spogląda na mnie i chichocze, podnosząc dłoń, by zakryć usta.
— Cóż — mówi. — Czyj był większy?
Rechocze, a ja prawie się uśmiecham.
— Ginny... — Potter jęczy, a jego twarz wykrzywia się z obrzydzeniem.
Reszta naszej drużyny już podjęłą decyzję. Przekładamy mecz.
Przepraszam ich. Większość z nich i tak to lekceważy.
Biorę długi prysznic, krzywiąc się, gdy woda uderza w moje oko. Kiedy się ubieram, Goldstein podaje mi maść mającą pomóc na rozcięcie.
Potter czeka na mnie. Wychodzimy, na zewnątrz zebrał się już mały tłum, ale Granger staje przede mną z płonącymi oczami.
— Wszystko w porządku? — pyta.
Widzę, jak patrzy na moją twarz, moje siniaki. Kolejna porcja litości od Złotej Dziewczyny. Marszczę na nią brwi.
— Nic mi nie jest.
— Dobrze. — Kiwa głową. Popycha mnie i sprawia, że potykam się jeszcze bardziej niż wtedy, gdy zrobił to Weasley. Upadam na drzwi kabiny. — Co, do jasnej cholery, jest z tobą nie tak?!
Moje oczy są szeroko otwarte.
— Ze mną?
— Tak! Dlaczego dajesz Skeeter jeszcze więcej amunicji?! — Znowu mnie popycha. — Doskonale wiesz, że zdjęcia z waszej bijatyki będą jutro we wszystkich gazetach!
Przez cały ten czas nawet nie pomyślałem o Skeeter i fotografie, ale nagle pojawiają się tuż za plecami Granger i robią nam zdjęcie.
— A co sprawia, że myślisz, że to wszystko dotyczyło właśnie ciebie, Granger? — Krzywię się, ale jej oczy znowu to robią. To coś z ogniem.
— Oczywiście, że chodziło o mnie, bo przecież nie mógłbyś zostawić go w spokoju! — Dyszy wściekle i pluje we mnie kwasem.
Przewracam na nią oczami. W końcu nie jest tak ważna, jak myśli, że jest.
— Dla twojej informacji, od dnia, w którym się poznaliśmy, nie mogłem się doczekać, żeby dać mu w ryj.
— Jasne, i jestem pewna, że to, co powiedziałeś, żeby skłonić go, by uderzył cię pierwszy, wcale nie miało ze mną nic wspólnego! — Przewraca na mnie oczami. — Dręczyłeś go przez cały weekend!
Jej głos przybiera ten skrzeczący ton. Ten, który wcale nie jest atrakcyjny.
— Dręczyłem go? — Uśmiecham się. — Nie mam bladego pojęcia, o co ci chodzi…
— Och, błagam cię, Malfoy. Miętówka?
Kładzie ręce na biodrach, a ja nie mogę powstrzymać uśmieszku wpływającego na moje usta.
— To moje ulubione miętówki, Granger. Chociaż nie wiem, skąd to wiedziałaś?
— I doskonale wiedziałeś, że będzie ze mną, kiedy otrzymam twój prezent…
Będzie ze mną. Zaciskam szczękę.
— O, a tak przy okazji, nie ma za co — mówię. — A może jeszcze tego nie rozgryzłaś?
I wyraz jej twarzy zmienia się tak, jakbym ją fizycznie uderzył. Jej szczęka opada.
— Jeszcze tego nie rozgryzłam? Oczywiście, że rozgryzłam! Nawet ktoś tak tępy jak twoja wtorkowa dziewczyna mógłby to rozgryźć…
— Och, byłem ciekawy, bo jak pewnie dobrze wiesz, nie otrzymałem żadnej kartki z podziękowaniem…
— Cóż, dziękuję ci, Malfoy, za przybycie i ocalenie mnie przed moją ignorancją…
— Więc wracamy z powrotem do Malfoya, tak? — Patrzę, jak jej policzki rozgrzewają się od gorąca, a jej oczy tańczą po mojej twarzy. — A już myślałem, że ruszyliśmy do przodu, Granger.
— Tak, kiedy zachowujesz się jak absolutny kretyn, to jesteś Malfoyem — syczy do mnie, wciąż dysząc, jakbym kazał jej przebiec maraton.
— A kiedy wrócimy do Draco? — przeciągam lekko głos, patrząc na nią uważnie, gdy prycha.
— Kiedy przestaniesz być absolutnym dupkiem! — Znowu mnie popycha, a ja prawie chwytam ją za ramiona i przyciągam do siebie. Wpatruję się w nią, a ona wskazuje palcem na moją twarz. — Nie waż się ponownie wciągnąć mnie w to żałosne, małostkowe, gówniarskie zachowanie.
— Wcale cię w to nie wciągałem, Granger. On to zrobił — prycham. To zawsze będzie moja wina, czyż nie?
— Jeśli tak bardzo chcesz go uderzyć, to uderz. Ale nie wykorzystuj mnie, żeby to on uderzył ciebie jako pierwszy.
Cóż, i tu mnie ma.
Odchodzi, gdy Skeeter robi zdjęcia i próbuje zadawać jej pytania. Weasley właśnie wraca i próbuje jej coś powiedzieć. Przynajmniej obaj jesteśmy w dupie. Obserwuję, jak odchodzi, oddycham głęboko, na wpół ciężko i obserwuję ruchy jej bioder, gdy stąpa po trawie.
Przesuwam dłonią po twarzy, zapominając o zranionym oku, i krzywię się.
Odwracam się, żeby chwycić swoją torbę, a Potter mnie obserwuje. Odrywa się od tego, co robił, i chwyta moją torbę, pomagając mi zarzucić ją na ramię.
— Dzięki — mówię. Odchodzę, aportując się, zanim Skeeter zdoła mnie osaczyć. Idę prosto do baru.
Budzę się następnego ranka, gdy sowa stuka w moje okno. Głowa mi pęka, a oko mam spuchnięte.
Wypiłem fiolkę Eliksiru Bezsennego Snu o osiemnastej, a teraz dwanaście godzin później wreszcie się budzę. Matka położyła wczoraj wieczorem na mojej szafce nocnej eliksir przeciwbólowy i krem maskujący.
Sowa ponownie stuka w szybę.
Podchodzę do okna. Do wnętrza wlatuje jakiś obcy dla mnie ptak.
List. Rozrywam go. Wycinek z Proroka Codziennego i mała notatka. Fragment z gazety przykuwa mój wzrok i widzę, że w rogu widnieje dzisiejsza data. Rozkładam papier.
WALKA O SERCE HERMIONY GRANGER!
autorstwa Rity Skeeter.
To pierwsza strona. I oto jestem, zrzucający Weasleya z nóg na trawę. Jak zwierzę.
Widzę ją na zdjęciu, na skraju pola, krzyczącą, żebyśmy przestali. Widzę, jak popycha mnie na drzwi szatni, a ja chłonę ją wzrokiem.
Nigdzie w gazecie nie jest napisane, że Draco Malfoy otwiera własną firmę konsultingową, stając się w pełni niezależny i wydostając się z cienia ojca.
Wyciągam małą notatkę. Nie jest zaadresowana ani podpisana, ale ja dobrze znam pismo ojca.
Myślałem, że ogłaszasz to pierwszego listopada.
Mrugam zdrowym okiem. To nie jest pytanie.
To oskarżenie.
Od tygodni nie otrzymałem od niego ani słowa. Nic, gdy wydrukowano zdjęcia z Fortescue. Żadnej kontynuacji naszej dyskusji z zeszłego miesiąca.
Wyjce, które otrzymuję przez resztę dnia, nie są dla mnie aż tak ciężkie, jak to jedno zdanie.
Kocham to opowiadanie! Po prostu je kocham. Niczego mi się ostatnio tak dobrze nie czyta, jak tej serii 😍 Patrzę na Pansy, na jej zachowanie sprzed kilku lat i nie mogę uwierzyć, że tak wiele się potem zmieni. Że przecież ona i Hermiona staną się czymś na kształt przyjaciółek. Naprawdę się przyjemnie na to patrzy, tak samo jak i na rozwój uczyć Draco. Scena w Cornerstone chyba nigdy nie przestanie mnie bawić. To jak rozmawiają na temat intelektualnych zdolności partnerek Draco ❤️ I ta świadomość, że on kupił tę książkę specjalnie dla niej, żeby jej pomóc w rozwiązaniu sprawy, którą tak bardzo chce przepchnąć. Siedział całą noc, byle tylko znaleźć to, czego potrzebował by jej pomóc. No i oczywiście doskonale wiedział, że nie może jej tego powiedzieć tak zwyczajnie wprost, bo ona by tego nie polubiła. Wysłanie jej tej książki było genialne. No i jakby nie było upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu. Pomógł jej i dopiekł Ronowi oczywiście xD Scena bójki też jest moją ulubioną. Draco oczywiście nie mógł się powstrzymać, żeby dopiec Ronowi jeszcze bardziej i musiał wystrzelić z tym tekstem o "ogrzewaniu jej" 😅 Szczeniackie zachowanie i to w ciul, ale i tak go kocham za to ❤️
OdpowiedzUsuńOdkrycie, ze Hermiona leci na Rona, a nie Harry'ego, z perspektywy Draco byla najlepsza. Oj, Draco, Draco. Gdyby nie Pansy to polowa zabawy bylaby za nami, bo zanim by sie Malfoy skapnal minelyby wieki 😁 Jego mina musiala byc bezcenna! Teraz zaluje, ze Wiktor tak niewiele tam zamacil... 😅 I te jego obecne rozwazania na temat Rolfa, myslalam, ze padne! Do tego bojka z Ronem i tak! W koncu wiemy, co powiedzial. Jezu, chlopy sa tak paskudne! 🙈 To bylo zreszta malo smieszne, co za kolesie 😁 Na dodatek paskudny Lucjusz na sam koniec... Nie mam slow!
OdpowiedzUsuńA nie, jednak mam: ooo rajuniu, jakie to jest dobre! 😁
Aż chce sie czytać więcej ;)
OdpowiedzUsuńPerspektywa Draco i powrót we wspomnienia z Hogwartu są fantastyczne. Draco w końcu odkrył, że Wesley i Hermiona mają się ku sobie, Draco, ja również nie mogłam tego przeżyć, nie martw się! Troszkę mnie wkurzyła w sumie Hermiona, cóż uważam, że Ron jest narwancem i powinien umieć się zachować jak dorosły i opanowany człowiek, poza tym no nie oszukujmy się to Ron zaczął ta dyskusje. Nie rozumiem Hermiony w tym miejscu, nie dość, że jej pomógł i nawet nie usłyszał dziękuję to jeszcze wali do niego z dupy o coś co w sumie nie on zaczął, co miał się nie bronić? To nie byłby Draco...
OdpowiedzUsuń