Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: Barcelona - Get Up, Jay Brannan - Zombie.
_____
Draco pomyślał, że to dziwne, jak pokój pełen krzyczących ludzi może wydawać się tak cichy i pusty.
Cały ten hałas wydawał się prześlizgiwać wokół niego stłumionymi falami, jakby były to jedynie wibracje, a nie dźwięk, mrowiący go w uszach, nigdy do nich nie docierając. Nigdy nie będąc zarejestrowany. Gorączkowo rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając Granger, zatrzymując się przy kilku dziewczynach z rozczochranymi włosami tak podobnymi do jej własnych, ale nigdzie jej nie znalazł. Gdy jego oczy błądziły od jednej osoby do drugiej, chłonął to wszystko bez słowa, przyglądając się znajomym twarzom stłoczonych ludzi.
Wielu krwawiło, przyciskając dłonie do ran lub rzucając zaklęcia lecznicze. Większość stała w grupkach, mamrocząc do siebie lub próbując pomóc innym, ale było też kilka osób samotnie krążących po pokoju, gapiąc się tępo w nicość lub płacząc. Niektórzy stali, niektórzy siedzieli, a reszta leżała, podzielona na dwa rzędy po przeciwnych stronach Wielkiej Sali. Zajęło mu to kilka chwil, zanim zdał sobie sprawę, że jedna linia była złożona z tych, którzy byli poważnie ranni, podczas gdy druga składała się jedynie z martwych.
Pomfrey przemknęła gdzieś obok, by pomóc krzyczącej w agonii ofierze, choć jedyne, na czym mógł się skupić, to jej czerwone dłonie; zakrwawione rękawiczki i fiolki z eliksirami. Kobieta odgarnęła włosy z oczu, rozmazując krew na czole, a Draco odwrócił wzrok, gdy kucnęła, by zająć się dużą raną przecinającą klatkę piersiową Erniego Macmillana.
To właśnie wtedy cały hałas uderzył w niego ostrą falą, zmuszając go by zacisnął zęby na przenikliwy ryk.
Ponownie przeczesał wzrokiem pokój; może Granger przykucnęła i ją przegapił, a może pot w jego oczach zamazywał widok. Zatrzymał się na grzywie rudych włosów, myśląc, że mogła to być Weasley, ale okazało się, że to drugi z bliźniaków, George, wołający swoich braci, którzy weszli do środka przed Draco, Blaise'em i Luną.
Ostrożnie układając ciało Terry’ego Boota w szeregu poległych, Fred i Percy udali się do Georga stojącego w rogu pokoju, dołączając do pozostałych Weasleyów. Za wyjątkiem Rona, którego nie było pośród pozostałych członków rodziny. Draco nigdy nie sądził, że będzie rozczarowany nie widząc cholernego Ronalda Weasleya u boku Granger, ale dzisiaj najwyraźniej był dzień pierwszych razów.
I ostatnich; dla niektórych osób.
Przez chwilę był skupiony na profesor Sprout leczącej złamany obojczyk Stephena Cornfoota, kiedy Blaise i Luna zrobili kilka kroków w przód, wchodząc do Wielkiej Sali i trzymając się za ręce. Otępiały podążył za nimi, jego oczy przesuwały się od jednej krwawej sceny do drugiej, zauważając dziewczynę z pokiereszowaną, poobijaną twarzą i krawatem Hufflepuffu zwisającym luźno na szyi. Nie rozpoznawał jej; jej twarz była tak pokiereszowana, że w ogóle nie wyglądała jak ludzka twarz. Potem skupił wzrok na bliźniaczkach Patil, z których jedna miała złamaną rękę, a odłamek kości wystawał jej ze skóry. Siostra trzymała ją za zdrową rękę, gdy Trelawney rzucała czary uzdrawiające. Zwrócił głowę w stronę rzędu zmarłych, ale czyjś donośny głos zatrzymał go, zanim zdążył spojrzeć na choć jedno blade ciało.
— Hej! Co wy tu do cholery robicie?
Jęk zagrzechotał Draco w jego suchych ustach.
— Do cholery, co teraz?
Nie musiał odwracać wzroku, by wiedzieć, że ktokolwiek to był, krzyczał na Blaise'a i na niego, ale i tak to zrobił, napotykając agresywne spojrzenie Seamusa Finnigana. Inni zebrani w sali również unieśli głowy, a ich twarze napięły się ze złości, gdy zauważyli Ślizgonów. Dziwne poczucie wstydu wkradło się do ciała Draco, osiadając mu ciężko na ramionach. Widząc gorącą i nieskrępowaną nienawiść w ich oczach czuł się boleśnie odrzucony. Gdzie była Tonks, kiedy jej potrzebował?
— Zapytałem, co wy tu do cholery robicie! — Finnigan znów krzyknął ze swoim ostrym, szkockim akcentem. — Nie powinno was tu być!
— Właśnie, że powinni — powiedziała Lovegood, jakby było to oczywiste. — Są z nami.
— Odsuń się od nich, Luno.
— Przysięgam na Salazara — mruknął cicho Blaise, żeby tylko Draco go usłyszał. — — Jeśli jeszcze jedna osoba zasugeruje, że jestem jej porywaczem, a nie jej chłopakiem, zacznę łamać szczęki.
— Luno — powiedział Seamus, podchodząc do niej. — Odsuń się od nich.
Wyciągnął rękę, by chwycić ją za ramię, ale cofnęła ją, trzymając nieco mocniej dłoń Blaise'a, gdy ze smutkiem w oczach zmarszczyła brwi na Seamusa. Około trzydziestu osób w pobliżu, które zatrzymały się, by poobserwować – głównie Gryfoni i Krukoni – spojrzało na Lovegood z zakłopotaniem, a niektórzy z nich ostrożnie unieśli różdżki. Draco rozejrzał się dookoła, poszukując swojej kuzynki w nadziei, że ta mogłaby interweniować, ale, podobnie jak Granger, Tonks nigdzie nie było. Sięgnął więc do kieszeni po różdżkę.
— Nie rób tego — zatrzymał go Blaise. — To nam w niczym nie pomoże.
— Luno — zawołała tym razem Cho Chang. — Oni są po stronie Voldemorta. Wiesz o tym.
— Nie, oni są po naszej stronie.
— Chodź, Luno, przestań się wygłupiać! — warknął Seamus, zdecydowanie celując w nich różdżką. — A wy dwoje, wynoście się!
— Słuchaj, ona mówi prawdę — powiedział Blaise. — Przebywaliśmy w waszej kryjówce. Walczymy po stronie Zakonu.
Usta Seamusa drgnęły.
— Wiesz, gdybyś to był tylko ty, mógłbym w to uwierzyć — zmrużył oczy na Draco — ale nie. Wszyscy dobrze pamiętamy, co zrobiłeś w zeszłym roku.
— Do cholery, Finnigan — powiedział Draco. — Myślisz, że byłbym tutaj, gdybym walczył dla Voldemorta?
— Najwyraźniej próbujesz nas oszukać. Voldemort prawdopodobnie wysłał cię tutaj, abyś uzyskał informacje…
Draco prychnął.
— Och, no błagam. Czy wszyscy Gryfoni zbierają się razem w weekendy, żeby wymyślać jak najdurniejsze pierdoły, czy po prostu przychodzi to wam naturalnie?
Blaise potrząsnął głową.
— Nie pomagasz, obrażając ich.
— Ale ci kretyni sprawiają, że jest to tak cholernie łatwe…
— Zamknij się, frajerze! — warknął wściekle Seamus. — Wy dwoje, odejdźcie! W tej chwili!
— Albo co?
— Albo was do tego zmusimy!
— Odpieprz się, Finnigan! — wypluł Draco. — Nigdzie nie idę! Po prostu znajdź Tonks, a ona ci powie!
Twarz Seamusa trochę pociemniała.
— Jesteś chorym, pokręconym draniem.
Draco zmarszczył brwi. Coś w usposobieniu Finnigana nagle wydawało się nie tak, ale nie znał on Gryfona wystarczająco dobrze, by wiedzieć co i dlaczego. Przekręcił głowę, żeby zobaczyć, czy Blaise też to zauważył, ale zanim zdążył dojrzeć oczy przyjaciela, poczuł piekące ukłucie zaklęcia uderzające w jego ranne ramię i krzyknął z bólu.
— Ty palancie! — warknął na Seamusa.
— Mówiłem ci, żebyś odszedł! A teraz idź, albo usuniemy cię siłą, ty oślizgły…
— Wystarczy, panie Finnigan!
McGonagall przedzierała się przez tłum, odpychając na bok kilka różdżek wycelowanych w Draco i Blaise'a. Draco z roztargnieniem pomyślał, że nigdy nie widział dyrektorki w takim stanie. Jej zwykle uporządkowane i starannie ułożone włosy były dziko rozczochrane, a szaty zakurzone i podarte. Pomimo swojego niecodziennego wyglądu, nadal nosiła budzącą grozę aurę autorytetu, ignorując zmieszane spojrzenia uczniów, gdy zatrzymała się u boku Finnigana.
— Co się tutaj dzieje? — zapytała.
— Oni coś knują — powiedział Seamus, wskazując oskarżycielsko palcem na Draco i Blaise'a. — Mówią, że walczą po naszej stronie.
— To prawda.
Seamus wzdrygnął się.
— C-co?
— Pan Malfoy i pan Zabini przebywali w kryjówce u Andromedy Tonks przez kilka ostatnich miesięcy — wyjaśniła, a jej ton był krótki i rzeczowy. — Są po naszej stronie.
Draco zdołał ukryć zaskoczenie, uznając, że o wiele bardziej skuteczny byłby zarozumiały uśmieszek. Wyraz twarzy Gryfona jak i twarze innych, którzy rzucili im wyzwanie w tej sprawie, były niesamowicie zdumione.
— A-ale… — wyjąkał Seamus. — To Ślizgoni.
— Uczciwość i odwaga nie są cechami zarezerwowanymi wyłącznie dla Gryfonów, panie Finnigan — powiedziała McGonagall. — Dookoła znajdziesz członków każdego Domu Hogwartu, co powinno ci to wystarczająco dobrze uświadomić. A teraz idź i pomóż tym, którzy wymagają opieki.
Z ostatnim niedowierzającym spojrzeniem w stronę Draco, Seamus obrócił się na pięcie i zniknął, wtapiając w tłum ludzi jak kropla deszczu w krwawej rzece. Blaise zrobił krok do przodu, by podziękować dyrektorce, a Draco znalazł chwilę, by ponownie zbadać wzrokiem swoje otoczenie, szukając jakichkolwiek śladów Granger, jednak znowu nic nie dostrzegł.
— …sądzę, że widziałam pana Bletchleya, pannę Davis i pannę Bulstrode z profesorem Slughornem tam z tyłu sali — mówiła McGonagall do Blaise'a i Lovegood. — Wyglądali na całych i zdrowych.
— A Granger? — zapytał nagle Draco. — Czy jest tutaj?
Zmarszczki na twarzy dyrektorki zauważalnie się pogłębiły.
— Ja... nie widziałam jej, ale jestem pewna, że niedługo pojawi się z panem Potterem i panem Weasleyem.
— A co z Teo? — zapytał Blaise. — Teodor Nott. Widziała go pani?
— Przykro mi, ale niestety nie. Mamy rozesłane po zamku kilka grup szukających rannych ludzi i jestem pewna, że inni nadal tu zmierzają. Starajcie się nie martwić, dopóki nic się nie dowiecie. Martwienie się niewiele daje, a obciąża już zmęczone umysły.
— Czy możemy coś zrobić, aby pomóc? — zapytała Lovegood. — Chętnie sprawdziłbym pokój pod kątem inwazji nargli.
McGonagall zamrugała powoli.
— Jestem pewna, że to nie jest konieczne, panno Lovegood, ale dziękuję za propozycję. Widzę, że wszyscy macie rany, które wymagają leczenia. Trochę trzeba poczekać, ale pani Pomfrey, ja i większość innych profesorów zajmujemy się urazami. Jeśli znajdziecie mnie za jakieś piętnaście minut, powinnam już skończyć pomagać tym z cięższymi ranami. Mamy też jedzenie, wodę i koce. Otulcie się i nawodnijcie. Wydaje się wielce prawdopodobne, że niedługo znów będziemy walczyć.
— Dziękuję, pani profesor — odparła Lovegood.
McGonagall zawahała się przed odejściem, jej zamyślone oczy przemknęły między Blaise'em i Draco.
— Pochwalam was obu za to, że tu jesteście — powiedziała delikatnie. — Rozumiem, że wasze sytuacja nie ułatwiła tego wyboru. Właściwe decyzje są często najtrudniejsze do podjęcia.
Draco odchrząknął z zakłopotaniem, gdy dyrektorka zniknęła w otaczającym ich zgiełku, dołączając do Pomfrey gdzieś w pobliżu kolejki do rannych. Ignorując nieprzyjazne spojrzenia grupy pobliskich Gryfonów, blondyn mocniej ścisnął swoje ranne ramię, wzdrygając się. Ból pulsował regularnie, sunąc od ramienia aż po koniuszki palców, ale był do zniesienia. Ledwo.
— Powinniśmy znaleźć Slughorna i pozostałych — zasugerował Blaise. — Mogli widzieć gdzieś Teo. Wątpię, czy ktokolwiek inny byłby na tyle przejęty, by zauważyć jego obecność.
— Tak właściwie, to chciałabym porozmawiać z profesorem Flitwickiem — powiedziała Lovegood. — Czy dasz radę chodzić samodzielnie, Blaise?
— Tak, oczywiście. Znajdź nas, kiedy skończysz. I zerkaj, czy jest tu gdzieś Teo.
Muskając ustami policzek Blaise’a, Luna zostawiła chłopców samych, znikając w morzu uczniów w ciągu kilku krótkich sekund. Blaise i Draco ruszyli w głąb zatłoczonej sali, obserwując cały przekrój następstw bitwy. Powietrze było tak przesiąknięte odorem krwi i potu, że Draco musiał powstrzymywać się od wymiotów. Zwolnił kroku, by dostosować tempo do utykania Blaise'a, i może przypadkiem, a może kierowany chorobliwą ciekawością, przemknął wzrokiem wzdłuż rzędu zmarłych.
Ich ciała zostały ułożone na tyle blisko, że Draco mógł rozpoznać i rozróżnić rysy wszystkich nieruchomych, szarych twarzy, chłonąc je w milczeniu. Ta strona Wielkiej Sali była niepokojąco cicha, jakby oddzielała ją niewidzialna, tłumiąca wszystko ściana, mająca chronić wszystkie martwe ciała przed chaosem. Jedno po drugim umieszczał imiona przy twarzach, które rozpoznawał; Terry Boot, Lavender Brown, Lisa Turpin, Gabriel Tate, Nick Alas i tak wielu innych, których pamiętał, ale nigdy nie poświęcił czasu na poznanie ich imion.
Choć brzmiało to nieczule i okrutnie, nie czuł dla nich współczucia. Nie znał tych ludzi ani nie dzielił z nimi nic więcej, poza krótkimi wymianami spojrzeń na korytarzach. Jednak to nie znaczyło, że widok nie miał na niego żadnego wpływu.
Śmierć pozostawia ślady w ludzkim umyśle; obcy czy przyjaciel, to zawsze pozostawia coś po sobie, a nie każda blizna w końcu się zagoi.
Draco czuł się zaniepokojony, szczególnie gdy zobaczył pewną Puchonkę o szerokich, suchych oczach, której szczęka wciąż była rozwarta w wyrazie ostatniego śmiertelnego krzyku. Wszyscy inni wydawali się raczej spokojni, ale ta dziewczyna wyglądała, jakby zatrzymała się w czasie, bez końca przeżywając swój horror, uwięziona w czyśćcu. Chciał skierować swoją uwagę gdzie indziej, ale postanowił przejść obok pozostałych zwłok, by upewnić się, że Granger nie ma pośród nich. Wiedział, że McGonagall by go poinformowała, ale potrzeba sprawdzenia była zbyt natrętna, by mógł ją zignorować.
Nie, Granger zdecydowanie nie była wśród poległych, ale…
— Nie — mruknął Draco, stając w miejscu jak wryty. — Nie, to nie może być…
— Co? — zapytał Blaise, podążając za wzrokiem Draco. Westchnął smutno i potrząsnął głową. — Cholera. Jak… o cholera.
Pod koniec rzędu Draco dostrzegł burzę rudych włosów i natychmiast ją rozpoznał. Nie zdając sobie z tego sprawy, podszedł bliżej, dostrzegając martwe rysy Tonks. Jej skóra była blada jak światło księżyca, usta sine i lekko rozchylone, ale lśniący, jaskrawy odcień jej włosów był tak żywy, że w jakiś sposób chłopak poczuł się jeszcze gorzej. Dopiero gdy do niej dotarł, zdał sobie sprawę, że Remus leży tuż obok; jego cera również była wyraźnie blada, a koszula pokryta brązowymi plamami zaschniętej krwi. Draco zmarszczył brwi, kiedy zdał sobie sprawę, że ich dłonie się stykają; palce Tonks delikatnie muskały dłoń Remusa, jakby celowo, a chłopak z roztargnieniem zaczął rozmyślać, czy ktoś ułożył ich ręce w ten sposób, czy też grawitacja i los delikatnie przyciągnęły rękę Tonks, by tak idealnie przylegała do dłoni Remusa. Tak tragicznie.
Kilka kroków za nim Blaise zatrzymał się, by porozmawiać z Trelawney, ale Draco był zbyt rozkojarzony, by wyłapać cokolwiek z tej konwersacji. Emocje, które były uwięzione gdzieś między jego gardłem a klatką piersiową, były praktycznie nie do zdefiniowania; całkowicie obce. Nie była to ani złość, ani żal, ale raczej świadomość, że czegoś mu brakuje i że nigdy nie zdoła tego odzyskać. Jakby w jego sercu pojawiła się bezdenna dziura.
Ale tym właśnie jest śmierć: wyrwą w statusie quo.
Jego stosunki z jedyną kuzynką były dalekie od przyjacielskich, ale wkroczyła ona w jego życie w momencie, gdy wszystko się dla niego zmieniało, a on nieco przyzwyczaił się do myśli, że kobieta będzie obecna w jego przyszłości. Nawet w szczególnie głęboki sposób, ale na pewno… na pewno ją tam widział. A teraz już nie mógł, a jedynym, co czuł, było rozczarowanie.
Kiedy Blaise stanął obok Draco, jego knykcie były białe jak martwa skóra Tonks.
— Była aurorką — mruknął. — Jak…
— Bellatriks — przerwał mu Blaise. — Trelawney powiedziała, że to Bellatriks ją zabiła.
Draco zamknął oczy i wciągnął ostry oddech przez zaciśnięte zęby. Teraz był zły. Wręcz wściekły.
— Kurwa, nienawidzę jej. Tak bardzo jej nienawidzę.
— Andromeda będzie zdruzgotana.
— Cholera
Cholera.
Jego ciotka ledwo skończyła opłakiwać utratę męża, a teraz rodzona siostra zabiła jej córkę. Ile dokładnie mogła znieść jedna osoba, zanim jej serce się rozpadnie? Pęknie na pół? I cholera, co z Granger? Tonks była dla niej niczym siostra. Draco nagle poczuł się bezradny, wiedząc, że nie mógł ochronić ani Andromedy ani Granger przed bolesną rzeczywistością śmierci Tonks i chociaż nie miał pojęcia dlaczego, czuł, że to jego odpowiedzialność.
Ściskając palcami grzbiet nosa, wypuścił ciężki oddech, próbując uspokoić dziką gonitwę myśli. Ale to nie miało sensu. Był otoczony śmiercią i zniszczeniem. To jedyne co mógł zobaczyć, usłyszeć, poczuć i smakować. Agonia przytłaczała go i pochłaniała, a on nie wiedział, co robić.
***
Pomimo gęstego i drażniącego dymu, oczy Hermiony błądziły po zrujnowanym dziedzińcu, zatrzymując się na ogromnym, nieruchomym ciele olbrzyma. Na ziemi porozrzucane były niezliczone ciała, niektóre w szatach – zwłoki Śmierciożerców – inne w szkolnych mundurkach. Zmuszała się całą wolą, by mimo wszystko iść dalej. Jej kolana były niczym z waty, a nogi chwiały się i drżały, ale Harry maszerował uparcie w kierunku zamku i musiała za nim nadążyć.
Nie mogła uwierzyć, że byli w tym miejscu jeszcze niecałe dwadzieścia minut temu. Wszystko było wtedy takie głośne i jasne; dookoła wirowały nieustanne eksplozje hałasu, światła i ciepła. Teraz wszystko było zimne i ciche, z wyjątkiem wiatru, wyjącego niczym konający wilk.
— Jest tak cicho — powiedziała Hermiona. — Gdzie są wszyscy?
— Muszą być w środku — odparł Ron napiętym głosem. — Chodź, Hermiono.
Mogła z łatwością dostrzec, że chłopak przyglądał się każdemu ciału, poszukując w gruzach znajomego błysku rudych włosów. Z drugiej strony Harry wydawał się skoncentrowany na swoich stopach i ścieżce prowadzącej do zamku, ledwo unosząc głowę. Hermiona praktycznie czuła promieniujące od niego poczucie winy. Zastanawiała się, czy nie powiedzieć czegoś. Może spróbować go pocieszyć? Choć jakimi słowami mogłaby uspokoić jego sumienie?
Gdy weszli do Hogwartu, gdzieś z głębi korytarza dobiegły ich ludzkie głosy, a Hermiona odetchnęła z ulgą. Tak, logika zapewniała ją, że to musieli być ocalali, ale słuchanie ich było tak uspokajające, że jej serce łomotało trochę wolniej.
— Sądzę, że są w Wielkiej Sali — powiedział Ron.
Trio podążyło za głosami, z każdą chwilą coraz bardziej przyspieszając kroku, aż praktycznie biegli. Drzwi do pomieszczenia były szeroko otwarte, ale zatrzymali się, zanim zdążyli przekroczyć próg, patrząc na to wszystko. Hermiona nie wiedziała, gdzie kierować swój wzrok, ale przyłapała się na tym, że spojrzała na Pomfrey, leczącej paskudne poparzenia na boku i udzie Firenza. Ron rzucił się do przodu, a ona śledziła jego bieg, gdy dołączył do swojej rodziny zebranej po drugiej stronie pomieszczenia. Szybko policzyła głowy, wzdychając, kiedy zdała sobie sprawę, że wszyscy Weasleyowie byli razem, oprócz Charliego, który według jej ostatnich wiadomości, wciąż przebywał w Rumunii.
Dzięki Merlinowi.
Przyjrzawszy się lepiej ogarniętemu chaosem pomieszczeniu, powoli przemknęła wzrokiem z prawej strony na lewą, a jej serce zamarło, gdy zauważyła rząd nieruchomych ciał, ułożonych schludnie niczym upadłe domino. Ale potem dostrzegła iskierkę czegoś znajomego; błysk niemal białych blond włosów. Skupiła się na nim, nie do końca wierząc własnym oczom, bo przecież nie powinien tu być.
Ale był. Nawet gdy stał odwrócony do niej plecami, wiedziała, że to Draco.
— O mój Boże — szepnęła do siebie z sercem w gardle. — O mój Boże.
Rozpoznała jego sylwetkę, budowę ciała, nachylenie ramion; wszystko. Była praktycznie zamrożona w miejscu – nawet nie miała odwagi oddychać – przez dokładnie pięć sekund, a potem rzuciła się do przodu jak błyskawica.
***
— …jesteś jedyną rodziną, która jej została — mówił Blaise. — Powinieneś być tym, który jej powie…
— Nie jestem jej rodziną, Blaise — westchnął Draco, nie mogąc całkowicie oderwać wzroku od martwych ciał Tonks i Remusa. — Znam Andromedę od kilku miesięcy i tyle…
— Nadal jesteś jej siostrzeńcem.
— Wiesz, że to o wiele bardziej skomplikowane.
— Tak, ale... — urwał Blaise, a jego usta wykrzywiły w lekkim uśmiechu, gdy zauważył coś gdzieś ponad ramieniem Draco. — Chyba powinieneś spojrzeć za siebie, mordo.
— Co?
— Odwróć się.
Mrużąc oczy z dezorientacji, Draco zaczął się obracać. Ledwo zdołał odchylić głowę, gdy coś niemal zwaliło go z nóg. Ciało było drobne, ale uderzyło w niego z taką siłą, że prawie stracił równowagę. Prawie. Para ramion zacisnęła się wokół jego szyi niczym pętla, tak ciasno, że się zakrztusił, i poczuł mokre włosy na policzku. Nie mógł zobaczyć twarzy ukrytej w zagłębieniu swojego zdrowego ramienia, ale wszędzie poznałby te przemoczone, kasztanowe loki.
Granger.
Lekko drżała, jej szybkie oddechy muskały go w szyję. Czuł, jak jej serce wali mu przy piersi. Stał nieruchomy przez dłuższą chwilę; nieruchomy z niedowierzania, ale potem jego zdrowe ramię powoli owinęło się wokół jej talii, przyciągając ją bliżej. Hermiona wbiła paznokcie w jego plecy i łopatki, ale ich ból był dziwnie uspokajający, jakby w jakiś sposób potwierdzał jej obecność. Pochylając głowę z ulgą, miał dokładnie jedną sekundę – jedną sekundę – na chłonięcie jej znajomego zapachu i podziękowanie Merlinowi za to, że w końcu obdarzył go szczęściem. Ale potem oderwała się od niego. A jeszcze potem uderzyła go z całej siły w klatkę piersiową.
— Ała! — jęknął. — Co do cholery…
— Co ty tu, do diabła, robisz?
Draco wpatrywał się w twarz dziewczyny, zauważając najpierw jej rozciętą wargę i głęboki, fioletowy siniak przy skroni. Zignorował potrzebę wyciągnięcia ręki i wytarcia zaschniętej krwi z jej podbródka. Nie był to pierwszy raz, kiedy widział ją opuchniętą i krwawiącą, ale i tak go to rozwścieczyło; jednak to jej wyraz twarzy najbardziej przykuł jego uwagę. Oczy Hermiony były szerokie i lśniące, szkląc się od łez, które jeszcze nie wypłynęły. Rozchylała lekko usta, odsłaniając zaciśnięte zęby; co było pewnie najbliższe warknięciu na co było ją stać.
Uszeregował w swojej głowie emocje, które znalazł w jej oczach: gniew, smutek, podziw, ekscytację, a sednem wszystkiego był najsłabszy ślad radości. Z zaciśniętymi pięściami drżącymi po bokach i klatką piersiową unoszącą się od ciężkich wdechów, wyglądała na kompletnie rozdartą, jakby niepewną czy powinna go spoliczkować czy pocałować. Najwyraźniej podjęła decyzję.
Znowu uderzyła go w klatkę piersiową.
— Cholera — syknął. — Przestań!
— Zapytałam, co ty tu do diabła robisz! — warknęła wściekle. — Nie powinno cię tu być!
— Co, do cholery, jest z tobą nie tak? Uspokój się!
— Powinieneś być w bezpiecznym miejscu! — jęknęła i zaczęła płakać. — Chciałam, żebyś był bezpieczny! Tu nie jest bezpiecznie! Ludzie są ranni i… i zabijani…
— Wiem o tym! — wrzasnął. — Co, myślałaś, że będę po prostu czekać w domu i zastanawiać się, czy jesteś jedną z tych osób? Myślałaś, że gówno mnie to obchodzi? Kurwa, Granger, oczywiście, że tu przybyłem!
— Nie wyciągniesz mnie stąd! Jestem tu, by walczyć!
— Wiem, że nie zamierzasz ze mną odejść! Nie przyszedłem tutaj, żeby cię o to prosić!
— Więc dlaczego, do diabła, tu jesteś? — zapytała ponownie, niepewnie ocierając łzy. — Bo ja… nie możesz być tu tylko dla mnie! Nie możesz, po prostu…
— Nie jestem tu tylko dla ciebie! — wypalił, wciągając uspokajający oddech. — Słuchaj, skłamałbym, gdybym powiedział, że nie jesteś głównym powodem, ale ja… — warknął z frustracją. — Pamiętasz, kiedy powiedziałaś mi, że muszę wybrać stronę?
Przełknęła ciężko i skinęła głową.
— Tak pamiętam.
— Cóż, jak widać, oto mój cholerny wybór, okej? Najwyraźniej całe twoje zrzędzenie się opłaciło, bo oto jestem! — odparł i skrzywił się na nią oskarżycielsko, ale kontynuował swoją przemowę. — I cholernie dobrze wiedziałem, jeszcze zanim tu przybyłem, że nie ma mowy, żebym cię przekonał, żebyś odeszła, bo jesteś tak cholernie uparta, ale i tak przyszedłem!
Hermiona poczuła, jak cały gniew odpływa z jej ciała, pozostawiając po sobie tylko zdumienie.
— Więc jesteś... jesteś tutaj, aby walczyć dla Zakonu?
— Nie bierz tego za coś, czym to nie jest, bo… Granger, nie patrz tak na mnie — ostrzegł. — To nie jest jakieś kolejne heroiczne stwierdzenie. Gdyby cię tu nie było, nie byłoby tu również mnie, a uwierz mi, mam niesamowitą ochotę cię teraz ogłuszyć i aportować nas…
— Nawet o tym nie myśl…
— Ale chcę śmierci Voldemorta — kontynuował, zniżając głos i patrząc jej prosto w oczy. — Więc tak, przyszedłem walczyć, rozumiesz? I przyszedłem tutaj, aby walczyć u twego boku, ponieważ jesteś… — Zawahał się i westchnął, chwytając pojedynczych słów. — Jesteś dla mnie wszystkim. Mam różne powody by tutaj być, ale to ty jesteś najważniejszym. Jesteś powodem wszystkiego, do cholery! Rozumiesz? Czy w ogóle ma to dla ciebie sens?
Hermiona przygryzła spuchniętą wargę.
— Tak, ale ja... chciałam tylko, żebyś był bezpieczny…
— Jeśli powiesz to jeszcze raz, przysięgam, że cię ogłuszę. A co z twoim bezpieczeństwem? Czy choć raz pomyślałaś, że ja też mogę się martwić?
— Ale ja…
— Granger, po prostu chodź tutaj — westchnął zirytowany. — Nie przybyłem do Hogwartu i biegałem po całym cholernym zamku, żeby się z tobą kłócić. Przybyłem tutaj, żeby… żeby po prostu tu być.
Wydawało mu się, że widział, jak jej usta wykrzywiają się w smutnym uśmiechu, ale znów rzuciła się na niego, zanim w ogóle zdążył to pojąć. Zarzuciła mu ręce na szyję i desperacko przycisnęła swoje usta do jego własnych. To był jeden z tych impulsywnych pocałunków, w których zęby ścierają się przy uderzeniu, ale nie ma w tym nic złego, bo jest on surowy i intensywny; najprawdziwszy z pocałunków. Draco objął ją ramieniem, tak jak wcześniej, i przytulił mocno do siebie, pragnąc mieć ją tak blisko, jak to możliwe, żeby nie próbowała go znowu spoliczkować.
— Ja... — mruknęła, składając na jego wargach kolejny pocałunek. — Przepraszam — wymamrotała. — Cieszę się, że tu jesteś, ale… — jeszcze jeden pocałunek — jednocześnie martwię się, że…
— Wiem.
Pocałunek.
— Kocham…
— Wiem.
Złagodził siłę swojego pocałunku, kiedy rozcięcie na jego dolnej wardze zaczęło szczypać, i poczuł, jak Hermiona się rozluźnia, wypuszczając głęboki oddech i unosząc dłonie, by chwycić jego twarz i musnąć siniaki rozsiane na jego kościach policzkowych. Usta Draco były spierzchnięte, szorstkie niczym papier ścierny, ale nadal ją całował. Musiał ją całować, a ona była równie niechętna, by przestać, ale kiedy usłyszał kilka westchnień gdzieś po lewej stronie, zmarszczył brwi. Urok chwili prysł.
Odsunął się od Hermiony ze sfrustrowanym warknięciem dudniącym głęboko w jego gardle, gardząc tym zakłóceniem, ale nie mogąc go zignorować. Przechylając oczy na bok, spojrzał groźnie na wścibską grupę Gryfonów i Krukonów, w tym Finnigana i Longbottoma, obserwujących i niedyskretnie wskazujących palcami w ich kierunku. Z pewnością nie zapomniał faktu, że był w pokoju pełnym ludzi, którzy mogliby uznać jego związek z Granger za nierealny i warty plotek, ale najwyraźniej zapomniał się tym przejmować.
— Mamy publiczność — powiedział Draco, przewracając oczami. — Twoi durni przyjaciele gapią się na nas, Granger.
— Nie obchodzi mnie to.
— Ich brzydkie twarze mnie zniechęcają.
Zaśmiała się cicho; nie z rozbawieniem, ale z ulgą. Wątpiła, by mógł pojąć, jak bardzo wzruszył ją fakt, że był tu z nią. Dla niej. Istniało coś niewypowiedzianie błogiego i przerażającego w tym, jak ktoś dobrowolnie wchodzi na ścieżkę niebezpieczeństwa tylko po to, by stanąć po czyjejś stronie, i właśnie to zrobił dziś Draco.
Gdy teraz na niego spojrzała, zauważając wszystkie zmiany, jakie zaszły w nim od pierwszego dnia spędzonego w jej dormitorium, duma i miłość, które do niego czuła, rozgrzały jej wnętrze. Tak, chciałaby, żeby był daleko od tej wojny, bo tym właśnie jest miłość; miłość to troska o czyjeś życie ponad swoim własnym. Ale uśpiona, samolubna część jej serca chciała go tutaj. Tylko po to, żeby móc go zobaczyć, naprawdę. Tylko po to, by mieć go w zasięgu ręki.
— Hej! — Draco warknął na gapiów, wyrywając Hermionę z zadumy. — Czy możemy wam w czymś pomóc? Wiecie, to nie jest darmowe przedstawienie!
— Draco — jęknęła. — Po prostu ich zignoruj. To oczywiste, że mają pewnie masę pytań. Porozmawiam z nimi później.
— Możesz im powiedzieć, że gapienie się jest niegrzeczne i że oni… Finnigan, zaraz wykręcę ci ten palec, jeśli znowu go we mnie wycelujesz!
Zaciskając usta z irytacją, Hermiona delikatnie szturchnęła Draco w ramię, by zwrócić jego uwagę z powrotem ku sobie, nieświadoma jego kontuzji. Chłopak wydał z siebie głośny jęk bólu, po czym wyszeptał pod nosem serię przekleństw, gdy chwycił się za zranione ramię, zaciskając powieki i oddychając ostro przez zęby. Na Salazara, to bolało. Cały jego lewy bok aż pulsował.
— Co się stało? — zapytała Hermiona niewątpliwie zaniepokojonym tonem. — Ledwo cię dotknęłam.
— Ramię… zwichnięte — wychrypiał.
— Pozwoliłeś mi się spoliczkować, będąc rannym?
— Nie pozwalałem, żebyś mnie spoliczkowała — odpowiedział. — Najwyraźniej to twój nawyk, niezależnie od tego, czy jesteśmy w związku, czy nie. Urocze, nieprawdaż?
— Jak zwichnąłeś ramię?
— Na turnieju tańca ludowego.
— Draco.
— Walcząc z zasranymi Śmierciożercami… Co innego mogłoby to być?
Oczy Hermiony zwęziły się z podejrzliwością.
— Czekaj, walczyłeś? Jak długo tu jesteś? I jak dostałeś się do Hogwartu?
— Jestem tu od około dwóch godzin — wyjaśnił. — Przybyłem z Blaise'em i resztą. Tonks nas tu ściągnęła…
Nagle ucichł, lekceważąc ból. W jednej chwili poczuł się całkiem odrętwiały. Cholera. Jak mógł zapomnieć, że zimne, pozbawione życia ciało Tonks leżało zaledwie kilka stóp od nich? Kilka stóp od Granger. Musiał coś zrobić. Nie chciał, żeby to zobaczyła.
— Och, to ma sens — powiedziała Hermiona. — Ginny powiedziała, że widziała Tonks, ale potem ja…
— Granger – przerwał, chwytając ją za łokieć i próbując stanąć między nią a Tonks. — Chodź ze mną na chwilę.
— Gdzie ona jest? Widziałeś ją?
— Granger…
— Przestaniesz mnie ciągnąć? — zmarszczyła brwi, przeszukując wzrokiem najbliższe otoczenie. — Próbuję ją znaleźć.
— Hermiono, nie rób tego.
— Draco, przestań! — Wyrwała rękę z jego uścisku, wciąż błądząc wzrokiem po Wielkiej Sali, z wyrazem niepokoju i paniki wypisanym na twarzy. — Gdzie ona jest? Gdzie jest Tonks?
Draco skrzywił się, gdy oczy Hermiony przemknęły niebezpiecznie blisko miejsca, gdzie jej przyjaciółka leżała martwa niczym postrzępiona szmaciana lalka. Mógł dokładnie określić moment, w którym ją ujrzała. Jej brązowe oczy rozszerzyły się z przerażeniem, a szczęka opadła o kilka cali, gotowa na słowa lub krzyki, których dziewczyna nie potrafiła jeszcze z siebie wydusić. Mrużąc oczy i mrugając kilka razy, jakby próbowała wymazać z nich obraz Tonks, zaczęła gorączkowo kręcić głową, gdy łzy spływały jej po policzkach.
Ręka Draco wyrwała się do przodu, obejmując twarz Hermiony i gładząc ją kciukiem. Nienawidził patrzeć, jak płakała. Ten widok robił niewytłumaczalnie i straszne rzeczy z jego wnętrznościami, jakby każda łza była ostrym dźgnięciem w brzuch. Przyglądając się uważnie, mógł dostrzec wybuch paniki narastający w jej wnętrzu. Nie wiedział, co mógłby zrobić, by ją pocieszyć. Czuł się bezradny.
— Granger — wyszeptał chyba najciszej w całym swoim życiu. — Przestań na nią patrzeć…
— T-to nie może być prawda — wyjąkała. — O-ona właśnie urodziła dziecko…
— Granger, spójrz na mnie, nie patrz na nią.
Wciąż skupiała się na widoku za nim.
— Nie, nie, nie, nie, nie. — Zaczęła się trząść. — To niemożliwe…
— Granger…
— NIE!
Chciała przejść obok niego, ale potknęła się, opadając w gotowe i stabilne ramiona Draco. Zaciskając dłonie na materiale jego koszuli, poddała się i została tam, zatapiając twarz w jego piersi, zanim całkowicie się rozpadła. Jej krzyk był przytłumiony, ale chłopak czuł dreszcze targające jej ciałem. Jedyne, co był w stanie zrobić, to objąć ją ramieniem, z roztargnieniem gładząc po plecach opuszkami palców. Dławiła się tym wszystkim; każdym szlochem, każdym jękiem i płaczem. A on to wszystko czuł, wszystko chłonął.
— Przykro mi — wymamrotał, bo tylko tyle potrafił z siebie wydusić. Nie żeby to mogło ją jakkolwiek pocieszyć.
Nic więcej nie zrobił. Kiedy w grę wchodzi śmierć, czasami najlepszym jest nie robić nic.
Już myślałam, że znowu się coś stanie, co uniemożliwi im spotkanie… Chyba bym się szczerze mówiąc wkurzyła, gdyby się nie spotkali. Bo to już by było przeciąganie na siłę tego, co przecież nieuniknione! Są przecież w jednym zamku, jak bardzo trzeba mieć pecha, żeby ciągle się mijać i nie móc na siebie wpaść? No ale w końcu są razem, wiedzą, że tej drugiej osobie nic nie jest i mogą być spokojni. Draco spadł nie kamień, a głaz z serca, że Hermionie oprócz kilku siniaków i zadrapań nic nie jest. On sam wygląda gorzej. No i jak Hermiona mogła myśleć, że on sobie będzie tak po prostu siedział bezczynnie, kiedy ona walczyła w tak przerażającej bitwie? Zostawię ten fakt bez komentarza xD Miałam nadzieję, że zajdzie jedna zmiana względem książki, że chociaż jedno z duetu Tonks-Remus przeżyje, ale się tak nie stało. Ich śmierć też mnie dotknęła ze względu na małego Teddy’ego. Boli mnie to, że stracił rodziców będąc takim malutkim. Wiemy, że dostał mnóstwo miłości od babci i wszystkich, którzy się nim opiekowali, ale to nie to samo. Ale za to Fred przeżył. Cieszę się, bo scena gdzie George dowiaduje się o jego śmierci też jest dla mnie przykra. Ale co z Theo?! Gdzie on jest? Jeśli on nie żyje, to będę po prostu zdruzgotana! Ja się na to nie zgadzam! Zachowanie Seamusa za to zostawię bez komentarza.
OdpowiedzUsuńReakcja Hermiony na smierć Tonks nie zabiła. Dawno tak nie ryczałam na książce
OdpowiedzUsuńMój absolutny faworyt, jeśli chodzi o Dramione. Wszystkie emocje są tak doskonale rozpisane, tak prawdziwe!
OdpowiedzUsuńRozpadłam się razem z Hermioną.
OdpowiedzUsuńBrak mi słów...
Zgadzam sie z Camille, tez bym sie wkurzyla, gdyby sie w koncu nie spotkali, zwlaszcza, ze zarowno Draco, jak i Hermiona, raczej trudno wtapiaja sie w tlum ;)
OdpowiedzUsuńEch, Tonks :(
Mam tak przeogromną gulę w gardle, że przez chwilę nie mogłam oddychać. Całe szczęście, że w końcu udało im się spotkać. Ale jakby nie potrafię nawet się z tego cieszyć. Obraz Wielkiej Sali pełnej martwych ciał mnie przyprawia o ciary. Ile tam bólu. Tonks i Remus, uwielbiam ten moment w filmie, kiedy ich ręce się złączają. Współczuję Andromedzie, nie mogę sobie wyobrazić co z nią będzie kiedy się dowie, został jej tylko wnuk. Jej dziecko zabiła jej siostra. Przerażające i paraliżujące.
OdpowiedzUsuńFred przeżył uratowany przez Draco... Fajna zmiana, zawsze lubiłam bliźniaków.
Draco podjął dobrą decyzję, ich wyznania, pocałunki, po takich bolesnych scenach, nie idzie tego opisać. Draco wspierający Hermionę też mnie rozczulił do głębi. Ta śmierć w ogóle Tonks i Remusa, wiem jak to tłumaczyła Rowling, jeżeli dobrze pamiętam, że chciała pokazać kolejne dziecko osierocone przez wojnę, ale jakby nie rozwinęła tego tematu - co według mnie na końcówce Insygnii to kompletny dramat. Opisane tu emocje, wygląd tego wszystkiego, bardziej do mnie przemawia od kanonu. Być może narażę się niektórym, oczywiście kanon to kanon, bez niego nie mielibyśmy takich opowiadań i w ogóle Dramione, ale moim zdaniem uczniowie często już przerastają mistrza. Mnie w kanonie brakuje uczuć, brakuje takiego ścisku, że aż jakby wszechświat naciskał na całe ciało, wstrzymania oddechu.
Pytanie, gdzie Theo... Nie chciałabym mieć złamanego serca...