Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: Faunts - M4 (Part II), Florence and Machine - Seven Devils, Red - Nothing and Everything, Red - Let it Burn.

_____

— Cholera.

Draco spojrzał na zegarek i przyspieszył kroku.

Ze względu na swoje przypadkowe spotkania z Pansy i Snape'em, miał teraz mniej niż pięć minut, aby zgodnie z planem dotrzeć do biura Binnsa i spotkać się z Blaise'em. Ledwo opuścił trzecie piętro w poszukiwaniu Granger między kolejnymi przeszkodami i kusiło go, by zrezygnować z wizyty w biurze Binnsa, ale i tak chciał sprawdzić górę. Być może Blaise miał więcej szczęścia niż on.

Wspinając się cicho po schodach na czwarte piętro, udało mu się ominąć dwóch Śmierciożerców i schować się w jednej z nisz, w których kiedyś stały zbroje. Słyszał znajome głosy, które odbijały się echem od ścian, podróżując w górę i w dół korytarzami i łącząc się w bezsensowną plątaninę dźwięków. Wśród ścierających się dźwięków rozpoznał głos Longbottoma, Finnigana, profesor Sprout i kilka innych, jednak nie mógł jasno określić, z którego kierunku dochodziły.

Kontynuował swoje poszukiwania, mijając kilku uczniów, których nazwisk nie mógł sobie przypomnieć, ale ci nie zwracali na niego uwagi. Im dalej szedł, tym bardziej odległe stawały się głosy; ale z drugiej strony ta część Hogwartu zawsze była cicha, dlatego on i niektórzy ze Ślizgonów wybierali to miejsce na punkt spotkań, kiedy chcieli pozostać niewidoczni. Tutejsze korytarze były kręte i słabo oświetlone; dopiero po kilku latach wytyczania tej trasy w swojej głowie, Draco wiedział, dokąd zmierza.

Budynek zatrząsł się i zachwiał, gdy odgłosy kolejnych wrzasków przeszywały powietrze, prawdopodobnie pochodząc z zewnątrz lub gdzieś z głębin zamku. Draco wyjrzał przez pobliskie okno, a masakra tocząca się na dziedzińcu sprawiła, że ​​zatrzymał się i westchnął. Oprócz wielu Śmierciożerców pojedynkujących się ze studentami i profesorami, byli też olbrzymi rzucający kamieniami i niszczący części budynku, akromantule pełzały po gruzach i porozrzucanych ciałach, ożywione zbroje walczyły niczym prawdziwi ludzie.

Kurwa, musiał znaleźć Granger.

Zebrawszy się w garść, popędził korytarzem, skręcając za ostatni róg, zanim znalazł się przed biurem Binnsa. Oparł plecy o ścianę, żeby złapać oddech, ocierając rękawem fale potu z czoła, ale nie dano mu zbyt długo odpocząć. Poderwał głowę, gdy usłyszał zbliżające się szybkie kroki i zza rogu wyszedł Blaise, ciągnąc za sobą raczej sfrustrowaną i posiniaczoną Lovegood.

— Idź stąd, Draco! — krzyknął Blaise. — Uciekaj!

— Co…

— Śmierciożercy, całe hordy… zmierzają w tę stronę — wydyszał. — Ruszaj się stąd!

Cała trójka ruszyła korytarzem i Draco słyszał teraz grupę Śmierciożerców, która ich doganiała. Skręcili w lewo, a potem znów w lewo i znaleźli się w pobliżu jednych z drzwi biblioteki, ale szli dalej, dopóki Blaise nie ukrył się w niszy, ciągnąc za sobą Lovegood, a Draco podążył za nim. Bezpiecznie ukryci we wnęce, czekali, nie mając nawet tchu, by cokolwiek mówić; ich piersi bolały z wysiłku, gdy próbowali pozostać tak cicho, jak tylko było to możliwe. Blaise ostrożnie wystawił głowę, badając przez chwilę swoje otoczenie, zanim wydał z siebie głośne i ciężkie westchnienie.

— Musieliśmy ich zgubić — wydyszał, odwracając się do Lovegood i przechylając lekko jej podbródek.

— Nic mi nie jest, dziękuję — odpowiedziała uprzejmie, stając na palcach, by cmoknąć go w policzek.

— Dobrze. Tak, musimy znaleźć Milesa i pozostałych.

— Poczekaj chwilę — powiedział Draco. — Nadal muszę odszukać Granger.

— Nie znalazłeś jej?

— A czy wyglądam jakbym znalazł? — warknął, niesamowicie zirytowany, że Blaise'owi udało się zlokalizować swoją dziewczynę, podczas gdy on pozostawał z pustymi rękami. — Ledwo przeszedłem trzecie piętro! Widziałeś ją gdziekolwiek?

Blaise potrząsnął głową. 

— Przykro mi, mordo.

— Kurwa!

Zacisnął dłoń w ciasną pięść i raz, a potem drugi raz uderzył nią w ścianę, czując, jak fala bólu sunie po jego palcach i knykciach, aż cała ręka zaczęła pulsować. Ale to nie wystarczyło. Chciał uderzyć jeszcze raz. Wciąż był na haju czystej adrenaliny, praktycznie od niej wibrując. Połączenie jego niewykorzystanej energii i niszczącej frustracji wzbudziło w nim niestabilną chęć do po prostu… zniszczenia czegoś. Czy to była jego pięść, czy ściana, jedno z nich musiało w końcu pęknąć i nie obchodziło go, które. Ignorując lepkie uczucie krwi między palcami, ponownie cofnął pięść, przygotowując się do uderzenia.

— Widziałam Hermionę.

Szok wywołany komentarzem Lovegood sprawił, że Draco zająknął się własnym oddechem, a jego ręka opadła na bok. 

— Co?

— Widziałam Hermionę — powtórzyła od niechcenia. — Jakieś pięć lub dziesięć minut temu.

— Gdzie?

— Piąte piętro. Razem z Ronem szukała Harry'ego. Szła na górę.

Gdyby Lovegood nie była… no cóż, sobą, mógłby jej podziękować, przytulić lub zrobić coś równie dziwacznego, bo tak wielką ulgę poczuł. Bolesne pulsowanie w jego dłoni nagle ustało, a bicie serca zaszumiało mu w uszach. Wreszcie miał jakiś dowód; potwierdzenie, że Granger żyje, a przynajmniej żyła jeszcze pięć lub dziesięć minut temu. Ale co, jeśli… Nie. Zacisnął oczy, by odepchnąć mroczne myśli, które napłynęły mu do głowy. Nie chciał rozważać tej możliwości. Nie mógł. Musiał dostać się na górę.

Obracając się na pięcie, wybiegł na korytarz, nawet nie sprawdzając, czy jest to bezpieczne.

— Zaczekaj! — zawołał Blaise. — Draco, po prostu zaczekaj!

— Muszę iść! — Biegł dalej. Teraz już koniec utrudnień.

— Stój!

Draco poczuł szarpnięcie w brzuchu, w miejscu, kiedy Blaise chwycił go za tył koszuli, szarpiąc do tyłu, przez co blondyn omal nie upadł. Prawie. Obracając się, trącił Blaise'a ramieniem, ale wytrwały uścisk chłopaka pozostał na jego koszuli, a chęć, by coś uderzyć – a konkretnie cholerną twarz Blaise'a – powróciła. Krew na jego dłoni była gorętsza niż wcześniej.

— Hej, uspokój się na chwilę — powiedział Blaise, zanim Draco zdążył choćby otworzyć usta, by krzyknąć. — Jesteś zbyt nierozważny.

— Czego, do diabła, chcesz?

— Pójdziemy z tobą.

Draco wypuścił niecierpliwy oddech. 

— Nie, zostałem już wystarczająco spowolniony…

— Słuchaj, lepiej, jeśli będzie nas więcej. Ponadto, jeśli ktoś z Zakonu cię zobaczy, może zakwestionować powody, dla których tu jesteś. Jeśli Luna i ja pójdziemy z tobą, będziemy mogli poręczyć, że jesteś lojalny Zakonowi. — Spojrzał na Lunę przez ramię. — Prawda, Luna?

— O tak — skinęła głową z roztargnieniem. — Byłoby dobrze, gdyby ktoś wiedział, że nie jesteś Śmierciożercą próbującym ich zabić, Draco.

Draco patrzył na nią tępym wzrokiem, walcząc z ochotą przewrócenia oczami. 

— Genialne — wymamrotał, zwracając uwagę z powrotem na Blaise'a. — Wy dwoje tylko mnie spowolnicie.

— Nie tak bardzo, jak członek Zakonu, jeśli na któregoś wpadniesz — stwierdził Blaise. — Bądź rozsądny, nie narwany. Dobrze wiesz, że nie możesz sobie na to pozwolić.

W gardle Draco zagrzmiał ostry warkot, ale mimo to uniósł ręce w posłuszeństwie. 

— Dobrze, do cholery!

***

Dwie kondygnacje schodów i trzech spetryfikowanych Śmierciożerców później Hermiona i Ron biegli korytarzem siódmego piętra, prawie potykając się od towarzyszącego im pośpiechu.

Hermiona skręciła za róg, mrużąc oczy przed blaskiem dzikiego, ale na szczęście małego ognia na końcu korytarza, czując, jak jego ciepło mrowi lekko jej policzki. Nienawidziła oglądać Hogwartu takim, jakim był dziś; rozpadającym się, płonącym, umierającym. To było jak patrzenie, jak jej własny dom wali się i obraca w ruinę, i fizycznie bolało ją serce, że musiała być tego świadkiem. Machając różdżką, zgasiła płomienie, zastanawiając się, czy ma to jakikolwiek sens, skoro prawdopodobnie w całym zamku wybuchło równocześnie setki podobnych pożarów. Żałowała, że ​​nie ma czasu na ugaszenie ich wszystkich.

Bo go nie miała.

Nie miała czasu.

Kontynuowała bieg, odpychając te bolesne myśli w głąb swojego umysłu, gdy ona i Ron skręcili za kolejny róg. I on tam był.

Dzięki Merlinowi, znaleźli Harry'ego, a uśmiech, który rozciągnął jej policzki, wydawał się tak cudownie nie na miejscu. Praktycznie roześmiała się z ulgi.

Harry i Ginny trzymali się za ręce, stojąc przy ścianie oddzielającej ich od Pokoju Życzeń, ich rozmowa była zbyt odległa, by Hermiona mogła ją zrozumieć. Patrzyła, jak Harry przerwał w połowie zdania, kiedy zauważył ją i Rona pędzących w ich stronę, i poczuła się trochę winna, że ​​przerwała zakochanym tę sentymentalną chwilę. Hermiona oszacowała, że ​​minęło prawie dziesięć miesięcy, odkąd ostatni raz się widzieli, a Godryk wiedział, że na to zasłużyli. Tylko wątły ułamek chwili, by móc okazać sobie uczucie w tym piekle.

Tylko mały szept miłości pośród wirującego chaosu.

Jej serce zadudniło na myśl o Draco, ale czuła się wdzięczna, że ​​nie było go tutaj. Nie wiedziała, czy dałaby radę; czy mogłaby w stanie znieść bieganie po Hogwarcie, nieustannie martwiąc się o jego dobro, zastanawiając, czy wszystko z nim w porządku. Zastanawiając, czy nadal żyje. Nie, teraz miała zbyt wiele na głowie. Obowiązek mógł tak łatwo zostać pominięty, gdy w grę wchodziła miłość, a w tym piekle było już zbyt wiele ludzi, których kochała. Zdecydowanie zbyt wiele.

— Gdzie byliście? — zapytał Harry, kiedy podeszli już wystarczająco blisko. — Szukałem was wszędzie!

— To my cię wszędzie szukaliśmy! — powiedział Ron, zwracając się do siostry. — Gin, mama kazała ci zostać w środku.

— Musiała stamtąd wyjść — wyjaśnił Harry. — Tylko na chwilę, żebyśmy mogli wejść. — Zmierzył ją błagalnym spojrzeniem. – Ale zostań tutaj, dobrze? A kiedy wyjdziemy, od razu wrócisz do środka.

— Och, na litość boską! — sapnęła — Nie jestem dzieckiem!

— Ginny, proszę…

— Tak, tak, wrócę, kiedy wyjdziecie. Do diabła, zachowujesz się, jakbym miała dziewięć lat.

— Czy w środku jest ktoś jeszcze? — zapytała Hermiona. — A może byłaś tam sama?

— Tylko ja — powiedziała, a jej oczy rozszerzyły się na nagłe wspomnienie. — Och, czekaj! Wydarzyło się jeszcze coś dziwnego. Tonks wyszła z tunelu…

— Tonks jest tutaj? Remus powiedział mi, że została w domu.

— Chyba zmieniła zdanie — odparła Ginny wzruszając ramionami. — W każdym razie to nie jest nawet dziwna część. Najdziwniejsze jest to, że przyszła z…

Ginny urwała, gdy Hogwart znów zaczął drżeć, tym razem o wiele gwałtowniej, jakby fundamenty zamku drżały ze strachu. Opierając się o ścianę, Hermiona wydała z siebie cichy okrzyk zaskoczenia i zakryła uszy, kiedy eksplozja rozerwała ścianę na drugim końcu korytarza, jakieś pięćdziesiąt stóp od miejsca, w którym stali. Gdy deszcz kamieni i gruzu rozsypał się po podłodze, a drżenie ustąpiło, pilnie pociągnęła Harry'ego za rękaw, posyłając mu ostre spojrzenie, mając nadzieję, że zrozumiał.

— Dobrze – mruknął. — Racja, nie mamy zbyt dużo czasu. Przepraszam, Ginny, ale…

— W porządku — westchnęła, przejeżdżając kciukiem po jego policzku. — Powodzenia z... czymkolwiek, co robisz.

Harry pospiesznie pocałował Ginny w usta, a Hermiona miała na tyle przyzwoitości, by odwrócić wzrok, podczas gdy Ron cicho narzekał na toczące się za nimi krwawe piekło. Po poinstruowaniu Ginny, by ukryła się w jednej z opuszczonych nisz kilka metrów dalej, Harry wrócił do Hermiony i Rona, po czym rozpoczęli znajomą rutynę dostania się do Pokoju Życzeń. Po trzecim przejściu na ścianie zmaterializowały się drzwi i weszli do środka.

Kiedy przeszli przez próg i drzwi zamknęły się za nimi, a cały ryk i zawierucha bitwy ucichły, przeistaczając się w przejmującą ciszę.

Oczy Hermiony zaokrągliły się, gdy spojrzała na ogromny pokój i jego zawartość, błądząc wzrokiem się od lewej do prawej i próbując zrozumieć to, co ich otaczało. Samo pomieszczenie było podobnej wielkości do Wielkiej Sali, ale między czterema ścianami znajdowały się wysokie stosy mebli, książek, ozdób i tysięcy innych niejasnych przedmiotów, których nigdy wcześniej nie widziała.

— To trochę potrwa — mruknęła. — Jesteś pewien, że to tu jest, Harry?

— Tak — skinął głową. — Rozmawiałem z Heleną Ravenclaw i potwierdziła, że ​​Riddle rozmawiał z nią o diademie. Poza tym, Luna zabrała mnie, żebym zobaczył replikę wyrzeźbioną na posągu. Czuję, że widziałem diadem już wcześniej i jestem pewien, że musi być gdzieś tutaj na jakimś popiersiu starego faceta w peruce.

Hermiona zmarszczyła brwi, rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu czegokolwiek, co błyszczało. 

— To prawie zbyt oczywiste; ukrywanie czegoś w pokoju, w którym wszystko jest ukryte.

— Wiem, ale sądził, że tylko on znał sposób, jak się tu dostać.

Ron prychnął. 

— Cholerny arogancki dupek, co?

— Hej, skąd wiedzieliście, że tu będę? — zapytał Harry, gdy powoli zaczęli wędrować wśród wielkich stosów bibelotów.

— Wpadliśmy na Lunę — wyjaśniła Hermiona. — Powiedziała, że ​​widziała, jak rozmawiałeś z duchem Heleny i rozmawiałeś o ukrytych rzeczach. Powiedziała też, że udałeś się górę, a kiedy Ron wspomniał o Pokoju Życzeń, domyśliliśmy się, że to właśnie tutaj będziesz.

— A gdzie byliście wcześniej? Kiedy wróciłem po pozostałych, nie znalazłem was…

— Merlinie! Jak u licha mogliśmy zapomnieć ci powiedzieć? — Sięgnęła do swojej torby, wyjęła z wnętrza kilka kłów bazyliszka i ułożyła je na dłoni, żeby Harry mógł zobaczyć. — Poszliśmy do Komnaty Tajemnic i zdobyliśmy je, aby móc zniszczyć horkruksy. To był pomysł Rona!

— To jest genialne! — wykrzyknął Harry, uśmiechając się do Rona. — Niezła robota, stary.

— Nie zaczynaj — powiedział Ron, uśmiechając się nieśmiało. — Jeśli dziś wieczorem któreś z was znowu nazwie mnie geniuszem, zacznę podejrzewać was o wypicie Eliksiru Wielosokowego.

Hermiona miała się uśmiechnąć słysząc ten komentarz, ale przypadkowo trąciła łokciem w jeden z wysokich stosów przedmiotów, który zakołysał się i zaskrzypiał złowrogo, zanim po chwili znów znieruchomiał.

— Chodźcie, po prostu go znajdźmy — powiedziała, unosząc różdżkę Bellatriks. — Accio diadem!

— Naprawdę? — wycedził Ron. — Bo przecież to zaklęcie tak świetnie działało na pozostałe horkruksy?

Hermiona zmarszczyła brwi z irytacją. 

— Warto było spróbować.

— Wszystko w porządku, Hermiono — powiedział Harry, prowadząc ich głębiej w ten wielki labirynt porzuconych rzeczy. — Myślę, że pamiętam, gdzie to jest.

***

— Nie, Draco! — krzyknął Blaise, zacieśniając swój uścisk na małej dłoni Luny. — Nie Wielkie Schody!

Draco zatrzymał się w biegu, krzywiąc na przyjaciela, gdy ten podszedł do niego. 

— Ale są najbliżej!

— Tam będzie istne szaleństwo.

— Tak — skinęła głową Luna. — Wcześniej był tam niezły bałagan. Naprawdę szkoda. To były moje ulubione schody.

Draco z roztargnieniem pomyślał, czy Lovegood nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji, ale nie zwrócił jej uwagi na jej niedorzeczny komentarz, nie odrywając oczu od Blaise'a. Naprawdę łatwiej było ją po prostu zignorować.

— Więc jak, u diabła, sugerujesz, żebyśmy dostali się na górę?

— Idź dalej, skorzystamy z południowych schodów — powiedział Blaise. — Właśnie tamtej drogi użyłem wcześniej i natknąłem się tylko na kilka przeszkód.

Ruszyli dalej, wspinając się po schodach, które zaproponował Blaise. Draco przeskakiwał po dwa stopnie naraz. Czuł się, jakby teraz szybował, pędził naprzód jak pociąg gnający bez żadnej kontroli, napędzany desperacją i adrenaliną. Ta intensywna kombinacja emocji wrzała w jego krwi, szumiała w żyłach i prawie poczuł jak nim włada; oszałamiająco i energicznie.

Kiedy dotarli na siódme piętro, Draco pomyślał, że jego zmysły stały się jeszcze bardziej wyostrzone i bardziej wrażliwe na otoczenie. Powietrze było tu wilgotne, jakby stało się wystarczająco gęste, by móc się nim dławić. Jego nozdrza rozszerzyły się, by chłonąć inwazyjną woń dymu, deszczu i krwi, a ich ostra mieszanka dotarła do jego języka, powodując suchość w ustach i drapanie w gardle. Na tym piętrze nawet odgłosy bitwy wydawały się głośniejsze, ale nie wiedział, czy to kwestia akustyki Hogwartu, czy chora sztuczka jego umysłu.

Zatrzymał się na korytarzu, próbując się uspokoić i zastanowić, w którym kierunku pójść, ale nagle poczuł się jakby zamrożony w miejscu. Spetryfikowany. Z roztargnieniem spoglądał na w popiół wirujący w powietrzu, trzepoczący niczym umierające ćmy złapane na wietrze, ale głos Blaise'a na szczęście wyrwał go z transu.

— Którędy?

Draco zamrugał, patrząc na lewo i prawo, a potem z powrotem na lewo. 

— Tędy.

Być może pozwalał, by kierowało nim przyzwyczajenie. W końcu to właśnie na tym piętrze spędził większość szóstego roku, pochłonięty swoim zadaniem przygotowania Szafki Zniknięć do inwazji Śmierciożerców na Hogwart. Ach, jak wszystko się zmieniło. Znów był tutaj, na siódmym piętrze, walcząc po przeciwnej stronie i jakimś dziwnym sposobem czując o wiele mniej przerażony niż wtedy, pomimo całej tej rzezi. Tej wojny.

Dwóch Śmierciożerców zauważyło Draco, jeszcze zanim on sam ich dostrzegł. Blondyn miał może ułamek sekundy na zastanowienie, zanim jeden z mężczyzn rzucił na niego zaklęcie, którego ciepło rozgrzało jego skórę, nim nawet to zdał sobie z tego sprawę. Olśniewająca kula czerwonego światła oślepiła go, zmuszając do zamknięcia oczu i czekania na falę uderzenia.

Ale zamiast tego poczuł, jak coś pchnęło go w ramię i usłyszał, jak Blaise krzyczy formułkę zaklęcia Protego. Otworzył oczy w samą porę, by zobaczyć, jak klątwa Śmierciożercy odbija się od zaklęcia tarczy, a ciepło czaru natychmiast maleje, zastąpione przez zimne powietrze Hogwartu.

Lodowate uczucie, które rozlało się po jego twarzy, było dziwnie pocieszające i pobudzające, pchając go z powrotem do działania. Podnosząc różdżkę Andromedy, wystrzelił Drętwotę, ale te została odbita. Stojący obok niego Blaise również rzucał zaklęcia i wydawało mu się, że słyszał też kilka zaklęć wymykających się z ust Lovegood.

Blondynowi wydawało się, że słyszał, jak jeden ze Śmierciożerców mówi: 

— Czy to nie jest dzieciak Malfoya? 

I z jakiegoś powodu te słowa go rozwścieczyły.

Cofając ramię z różdżką, rzucił niewerbalne Oppungo i kilka cegieł, które zaśmiecało podłogę, wystrzeliło w jednego ze Śmierciożerców. Jeden trafił mężczyznę bok głowy, a Draco wydał z siebie okrzyk furii, wystrzeliwując Impedimento, by skutecznie go znokautować. Ku cichemu zaskoczeniu Draco, to Lovegood unieruchomiła drugiego ze Śmierciożerców za pomocą dobrze wymierzonego Petrificus Totalus. Następnie Blaise użył dwóch zaklęć Incarcerous, aby związać poległych mężczyzn.

— To ojciec Crabbe'a — mruknął Blaise, podchodząc do jednego z nieprzytomnych mężczyzn i trącając go stopą. — Lepiej radzi sobie z różdżką niż jego syn, ale najwyraźniej nie wystarczająco. Nawiasem mówiąc, niezła sztuczka z tymi cegłami.

— Chodź, chodźmy — powiedział Draco, pragnąc jak najszybciej kontynuować poszukiwania Granger. — Nie będą wiecznie nieprzytomni.

Z Blaise'em i Lovegood tuż za sobą, Draco brnął przez gruz, trzymając różdżkę Andromedy w dłoni, gotowy na wszystko, co mogło czaić się za następnym rogiem. I nie musiał długo czekać. Zaledwie dwie minuty później rozległ się głośny krzyk, a po nim odgłosy szamotaniny i trzy lub cztery kłócące się głosy. Draco dostrzegł, że Percy i Fred Weasley pojedynkują się z trzema Śmierciożercami na końcu korytarza i nie wyglądało to zbyt dobrze.

Młodszy z braci Weasleyów miał paskudnie wyglądającą ranę na policzku. Jego rude włosy mieszały się z krwią sączącą po twarzy, podczas gdy Percy niezdarnie machał różdżką, ledwo będąc w stanie wycelować zaklęcie.

Po raz drugi w ciągu kilku minut Lovegood zaskoczyła Draco. Pobiegła do przodu i rzuciła zaklęcie, trafiając jednego ze Śmierciożerców w plecy i posyłając go ku ścianie. Draco usłyszał chrzęst kości, gdy mężczyzna zsunął się po kamieniach, nieprzytomny. Następnie Blaise uniósł różdżkę, trafiając drugiego Śmierciożercę Drętwotą. Ostatni Śmierciożerca został zabity przez Freda potężnym zaklęciem, które podniosło go do góry i wyrzuciło za okno.

— Durni, przeklęci. Śmierciożercy — wysapał Fred, próbując złapać oddech. — Dzięki, Luna. My właśnie... — Jego głos ucichł, kiedy zdał sobie sprawę, z kim była, i zmrużył oczy na widok Blaise'a i Draco, przyglądając im się z niesmakiem. — Co ty do cholery robisz z tymi dwoma?

— Och — powiedziała niewinnie Luna. — Blaise jest moim chłopakiem, a Draco moim przyjacielem.

Draco musiał z całych sił panować nad swoimi ustami, by nie prychnąć na Lovegood i nie oznajmić jej, że wcale nie są przyjaciółmi, więc po prostu zacisnął szczękę i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, przygryzając policzek. W końcu wiedział, że kwestionowanie słów dziewczyny niewiele by pomogło. Czekał na nieuniknione pytania i sceptycyzm, nie mogąc winić Weasleyów za ich wątpliwe miny i ostrożnie uniesione różdżki. Gdyby Lovegood powiedziała mu, że niebo jest niebieskie, pewnie sam zacząłby to kwestionować.

— Ale to Śmierciożercy — powiedział Percy. — A przynajmniej walczyli dla nich. Czy Malfoy nie wpuścił Śmierciożerców do Hogwartu w zeszłym roku?

Draco ugryzł się w język. Mocno, aż poczuł w ustach metaliczny posmak krwi.

— Tak — skinął głową Fred. — Słuchaj, Luno, jesteś zbyt ufna. Nie wiem, co ci powiedzieli, ale kłamią…

— Nic mi nie powiedzieli…

— Chodź, Luno. Odsuń się od nich…

— Nie, Fred — spróbowała. — Posłuchaj mnie…

— Luno, nie bądź teraz niemądra.

— Hej, nie mów do niej jak do dziecka — wtrącił Blaise ostrym tonem. — Ona mówi prawdę. Jesteśmy po waszej stronie.

— Jasne — prychnął Fred, celowo celując różdżką w Blaise'a. — A Voldemort jest tylko niezrozumianą baletnicą, która skończyła w złym towarzystwie.

Draco przewrócił oczami. 

— Mówiłeś, że ty i twoja dziewczyna zaoszczędzicie mi czasu — wymamrotał do Blaise'a. — To w niczym nie pomaga.

— Daj jej tylko chwilę — odgryzł się. — Ona wie, co robi.

— Daj spokój, Luno, mówię poważnie — powiedział Fred, wyciągając rękę, żeby ta ją przyjęła. — Odsuń się od nich.

— Ale ja nie…

— Okłamali cię.

— Nie, oni…

— I nie można im ufać....

— Są po naszej stronie. Gdybyś tylko posłuchał…

— Luno, nie będę się powtarzał…

— To ja nie będę się powtarzać, Fredzie Weasley! — krzyknęła niespodziewanie. Zupełnie nieoczekiwane, bo przecież to była Lovegood, a Lovegood nie krzyczała. — Blaise i Draco mieszkali w kryjówce Zakonu od miesięcy! Nie są Śmierciożercami i są tu ze mną! Remus i Tonks mogą to potwierdzić, jeśli nie uważasz mnie za wystarczająco wiarygodną! Hermiona, Harry i Ron też mogą to potwierdzić!

Brwi Draco uniosły się wysoko na jego czole i spojrzał na tył blond głowy Lovegood z ledwie ukrywanym szokiem. Nigdy nie słyszał, jak dziewczyna podnosi głos, nie mówiąc już o krzykach, i sądząc po wyrazach twarzy pozostałych (z wyjątkiem Blaise'a), oni też nie. Skupiając wzrok na braciach Weasley, życzliwie przyglądał się ich pełnym konfliktu i zmieszania wyrazom twarzy, po cichu chcąc, by jej uwierzyli, aby mógł w końcu wznowić swoje poszukiwania Granger.

Znowu został niepotrzebnie zatrzymany, a kruche nici jego cierpliwości zaczęły pękać, krusząc i obracając w pył.

— Luno — powiedział powoli Fred. Ostrożnie. — Jesteś pewna?

— Och, tak. Jestem pewna — odpowiedziała, jej głos powrócił do zwykłego tęsknego tonu. — Bardzo.

— Ale ich rodzice…

— Nie jesteśmy naszymi rodzicami — stwierdził sztywno Blaise, splatając swoje palce z palcami Luny. — Więc jeśli już skończyliście nas przesłuchiwać, musimy iść.

— Czekaj, czekaj — ostrzegł Fred. — Wciąż nie jestem przekonany. Z tego, co wiem, przecież mogłeś użyć na Lunie Imperiusa.

— Do jasnej cholery — warknął Draco przez zaciśnięte zęby, cofając się o kilka kroków od pozostałych. — Nie mam na to czasu. Pieprzyć was wszystkich.

— Och, idziemy? — zapytała Luna, również odwracając się do wyjścia i ciągnąc za sobą Blaise'a. — Tak, w sumie powinniśmy jej szukać.

— Czekaj! — zawołał Fred. — Kogo szukacie?

— Hermiony — odpowiedziała. — Widziałeś ją?

Draco zwolnił trochę, by posłuchać jego odpowiedzi.

— Nie, ale mama poprosiła nas, żebyśmy spróbowali znaleźć Rona, a Lee powiedział, że Ron był z Hermioną. Widział ich na tym piętrze.

Wzdychając ciężko, Draco kontynuował swój bieg, czując ulgę, że najwyraźniej jest na dobrej drodze.

— W takim razie pójdziemy z wami — kontynuował Fred. — Wyjdzie na to samo, skoro Ron i Hermiona są razem. Poza tym nadal nie ufam tej dwójce — Wskazał na Ślizgonów. — Więc możemy mieć na ciebie oko.

Warknięcie Blaise'a było nieco głośniejsze niż pomruk Draco.

Nieco.

***

Hermiona trzymała w dłoniach majestatyczne nakrycie głowy, w zamyśleniu wpatrując się w błyszczący szafir, który mrugnął do niej w bladym świetle. Delikatnie przesuwając palcami po grawerunku – Rozum jest największym skarbem człowieka – trudno było jej nie poczuć lekkiej nici przywiązana do przedmiotu, podziwiając to, co niegdyś symbolizował.

— Hm — wymamrotała, marszcząc brwi. — Czy zdajecie sobie sprawę, jak ważny jest ten artefakt? Pamiętam, że czytałam gdzieś, że ten szafir jest jednym z największych na świecie…

— Prawdopodobnie nie jest to najlepszy moment na lekcję historii, Hermiono — mruknął Harry.

— I wiesz, ludzie wierzą, że każdy, kto go nosi, będzie obdarzony mądrością…

— Masz już wystarczająco mądrości — zauważył Ron. — Chodź, po prostu zniszczmy go i ruszajmy.

Przygryzła wargę. 

— Trochę szkoda zniszczyć coś tak pięknego.

— Musimy to zrobić.

— Wiem — westchnęła, wręczając diadem Harry'emu i wyjmując jeden z kłów z torby, aby dać go przyjacielowi. — No to śmiało, Harry. Ty to zrób.

Kiedy Harry położył horkruksa na podłodze, klękając obok niego, Hermiona wyjęła różdżkę Bellatriks z kieszeni, przypominając wszelkie przydatne zaklęcia na wypadek, gdyby coś się stało. Diadem wydawał się inny niż Puchar Helgi; w jakiś sposób o wiele bardziej złowieszczy i skażony złem, jakby Czarna Magia mrowiła jej palce, kiedy go trzymała.

— Dlaczego jesteś zdenerwowana? — zapytał cicho Ron.

— Mam złe przeczucia co do tego — powiedziała. — Po prostu czuję, że powinnam być przygotowana.

Ron wzruszył ramionami w chwili, gdy Harry szybko wbił kieł w diadem, a Hermiona skrzywiła się, widząc, jak przedmiot rozpada się na cztery kawałki, a czarna maź podobna do krwi wycieka z szafiru. Nastąpiła napięta sekunda ciszy, po której nastąpił podmuch wyjącego wiatru, który pulsował od diademu, posyłając ją i Rona o kilka kroków do tyłu, podczas gdy Harry padł płasko na plecy.

— Cholera — splunął Ron. — Schylcie się!

Wszystkie niestabilne stosy spiętrzonych obiektów kołysały się i chwiały, a Hermiona miała jedynie ułamek sekundy, by zdążyć rzucić zaklęcie tarczy wystarczająco duże, by ochroniło ich troje, zanim pierwsza z wież się zawali. A potem runęła kolejna. I jeszcze jedna, aż zalało ich morze książek, ozdób i wszystkiego, co otaczało ich bezpieczną, nieprzeniknioną kopułę magii. Czekając, aż w końcu ucichną odgłosy spadających przedmiotów, Hermiona rzuciła szybkie zaklęcie, by oczyścić im drogę, by mogli wyczołgać się ze stosu.

— Okej — wymamrotał nieśmiało Ron. — Chyba miałaś rację z tym byciem przygotowaną.

— Oj tak — skinął głową Harry. — Dzięki, Hermiono.

— W porządku. Czy możemy po prostu wyjść z tego pokoju, zanim coś na nas spadnie?

— Oczywiście.

Hermiona pchnęła drzwi i krzyknęła, gdy Jeźdźcy bez Głów przemknęli obok, mrucząc szaleńczo, gdy ich konie galopowały jak grzmot. Gdy ostatni z nich przebiegł obok, a Ron i Harry dołączyli do niej na korytarzu, Hermiona po prostu gapiła się na otaczający ich chaos. Coraz więcej rzeczy płonęło wściekle, parząc jej skórę. Podłogę pokrywał dywan gruzu, a ściany były poprzecinane dużymi, ziejącymi dziurami tak dużymi, że mogła dostrzec przytłumiony blask księżyca gdzieś za chmurami na zewnątrz.

— Merlinie — powiedziała. – Jak długo tam byliśmy?

— Najwyraźniej cały tydzień — wymamrotał Ron. — Cholera.

— Cholera, gdzie jest Ginny? — wypalił Harry, gorączkowo przeszukując wszystko dookoła. — Poprosiłem ją, żeby tam poczekała! Gdzie ona do diabła poszła?

— Harry, jestem pewna, że z nią wszystko w porządku…

— Hermiono, spójrz na stan tego miejsca! Coś mogło się jej stać!

— Wiesz, że jest mądra — zapewniła, chwytając go za twarz, żeby spojrzał jej w oczy. — Słuchaj, został nam jeden horkruks. Tylko jeden. Jesteśmy tak blisko zakończenia tego wszystkiego.

— Ale nie wiemy, gdzie jest Voldemort — powiedział Ron. — Cholera, zapomniałem, że nie mogę wymawiać jego imienia…

— To już nie ma znaczenia — przerwał Harry. — On już tu jest, a ludzie prawdopodobnie wypowiadają jego imię co dwie sekundy. Ale masz rację. Nie wiemy, gdzie się ukrywa, co oznacza, że ​​nie wiemy, gdzie jest Nagini.

— Ale możesz zajrzeć do jego głowy, Harry — powiedziała Hermiona, posyłając mu krótki, ale zachęcający uśmiech. — Dasz radę. Zajrzyj do jego umysłu.

***

Wszystkie mięśnie w ciele Draco napięły się, gdy w jego polu widzenia pojawiło się kolejnych dwóch Śmierciożerców. Rozpoznał paskudną twarz Piusa Thicknesse, lekko osłoniętą cieniem jego kaptura, ale drugi mężczyzna pozostawał dla niego nieznajomym o czarnych oczach i krzywych zębach. Spowalniając kroki i uciszając swoje ruchy, Draco przysunął się bliżej z wyciągniętą różdżką, zamierzając wziąć ich z zaskoczenia, ale pewni pasażerowie na gapę zepsuli mu ten plan.

— Hej, Percy! — wykrzyknął Fred, a głowy Śmierciożerców natychmiast skierowały się w stronę ich grupy. — Patrz, to twój szef!

— Były szef — powiedział Percy, rzucając klątwę na Piusa.

Draco musiał rzucić tylko jedno zaklęcie; w ciągu kilku minut obaj mężczyźni zostali pokonani i leżeli nieprzytomni na posadzce. Bezimienny Śmierciożerca poległ dość szybko, dzięki uprzejmości szybkiego i precyzyjnego Petrificus Totalus z różdżki Blaise'a, ale Minister stawiał lekki opór. Jednak w sytuacji pięciu na jednego, Draco wystrzelił Diffindo rozcinając policzek mężczyzny, a potem bracia Weasley zasypali go gradem oszałamiaczy, aż upadł.

— Wiem, że uważanie swojego szefa za dupka to dość ogólny standard — powiedział Fred, ocierając pot z czoła. — Ale twój jest naprawdę ogromnym dupkiem, Percy.

— Trudno zaprzeczyć.

Fred skinął głową, ale potem spojrzał na Blaise'a i Draco, wciąż z niepewnością i nieufnością w oczach. 

— Nawiasem mówiąc, nawet jeśli nam pomogliście, nie oznacza to, że teraz wam wierzymy.

— Odwal się, Weasley — prychnął Draco. — Myślisz, że obchodzi mnie…

— Och, patrzcie — wymamrotała Lovegood, stojąca niedaleko na rogu kolejnego korytarza, wskazując na coś, czego reszta z nich nie mogła zobaczyć. — To Harry, Ron i Hermiona.

Co?

Draco zepchnął Freda z drogi i pobiegł do miejsca, w którym stała Lovegood, podążając za linią jej palca wskazującego… i cholera. Niech szlag trafi jego kruchą duszę, ona tam była. Tam. Wraz z Potterem i Weasleyem, jakieś sześćdziesiąt jardów dalej, na drugim końcu korytarza; za daleko, żeby mógł dostrzec znajomą specyfikę jej rysów, a nawet to, w co była ubrana. Jej sylwetka była zamazana i zniekształcona przez dym spowijający wszystko dookoła, kłujący go w oczy, ale to z pewnością była ona.

Zanim wirowanie w mózgu Draco się uspokoiło i wszystko do niego dotarło, Blaise i dwaj Weasleyowie podeszli, by do nich dołączyć, ale on nawet tego nie zauważył. Nie obchodziło go to. Widział tylko ją.

— Tam jest! — krzyknął Percy. — Hej, Ron!

Draco rzucił się do przodu, biegnąc tak szybko, że jego stopy ledwo dotykały ziemi, gdy machał ramionami, by siła ruchu jeszcze bardziej pchała go do przodu. Był szybki, szalony i nie do powstrzymania.

Będąc o dziesięć jardów bliżej wykrzyczał jej imię: „Granger!”, ale echo jego głosu zostało zagłuszone, gdy nagły podmuch wiatru pchnął go w bok. Zatrzymał się bezwładnie w lekkim poślizgu i spojrzał na przepastną dziurę w ścianie po lewej stronie, czując, jak kilka kropel deszczu opada na jego policzki. Przygotował się do dalszego biegu, ale nagły błysk w polu jego widzenia sprawił, że się zawahał i odrzucił głowę na bok.

Jego oczy rozszerzyły się, a źrenice skurczyły pod wpływem ostrego blasku. Zaklęcie było jednym z najpotężniejszych, jakie kiedykolwiek widział, i zmierzało prosto na nich.

Zamrugał, kiedy Fred przemknął obok i instynktownie sięgnął, chwytając rudzielca za kołnierz koszuli i szarpiąc go do tyłu, jednocześnie unosząc przed siebie różdżkę Andromedy.

— Malfoy, co do…

— Protego!

Zaklęcie uderzyło w budynek. Czar tarczy Draco nie był wystarczająco silny, by zneutralizować wybuch, ale ochronił jego i innych przed pełną mocą wstrząsu… potężnego wstrząsu. Na tyle potężnego, że Draco poczuł, jak podłoga osuwa się pod jego stopami, a ciało spada. Bezwładnie leci w dół.

Odgłos eksplozji był przeraźliwy, uderzając boleśnie w bębenki, jednak Draco wciąż słyszał krzyk Granger. Jej wrzask przeszywał go, niczym zimne ostrze topora.

Był niejasno świadomy, że Lovegood recytuje jakieś zaklęcie, a potem przestał spadać.

***

Hermiona nie miała pojęcia, co się stało.

Rozmawiała z Harrym o tym, co ujrzał on w umyśle Voldemorta, kiedy mogła przysiąc, że usłyszała, jak ktoś wykrzyczał jej imię. Tak, była pewna, że ​​słyszała swoje imię – właściwie nazwisko – i odwróciła głowę, by znaleźć źródło głosu, dostrzegając zarysy kilku niewyraźnych sylwetek. I wtedy wszystko pochłonął ogłuszający huk.

W jednej sekundzie stała stabilnie na posadzce, a w następnej leciała bezwładnie w powietrzu.

Jej ciało najpierw uderzyło bokiem w ścianę, od której sekundę później odbiła się też jej głowa. Nigdy tak naprawdę nie odczuła siły uderzenia, słyszała tylko huk czaszki zderzającej się z kamieniem, jakby ktoś wystrzelił z pistoletu tuż przy jej uchu.

Gdy osunęła się na podłogę, była lekka i odrętwiała, jakby została zawieszona bezwładnie w powietrzu, oderwana od świadomości, unosząc się nad swoim ciałem jak duch. Jej oczy łzawiły, obraz wypełniały czarne kropki i plamki nicości, a umysł wypełniony był jedynie tępym dzwonieniem, które wydawało się brzęczeć dookoła niczym chmara much.

— Hermiono?

Gwałtownie wciągnęła powietrze; jej płuca rozszerzyły się, aż zabolała ją klatka piersiowa, a potem ból zaczął pulsować ostro w głowie. Słodki Merlinie, to było okropne, ale odepchnęła wszystko do oddzielnego pokoju w swoim umyśle, ostrożnie podciągając się, by usiąść. Jęknęła z wysiłku. Czuła smak krwi na języku i splunęła, marszcząc brwi na widok swojej czerwonej śliny, gdy zaczęła otrzepywać kurz i gruz z ubrania.

— Hermiono! — krzyknął Ron, podchodząc do niej wraz z Harrym. — Wszystko w porządku?

— Tak myślę — wymamrotała. Nic nie wydawało się złamane ani nie na swoim miejscu. — Czy z wami wszystko w porządku?

— Tak, jesteśmy cali — powiedział Harry. — Cholera, ty krwawisz.

Hermiona wiedziała, że tak było; czuła strużkę ciepła spływającą jej ze skroni, aż po brodę, ale chłopcy też krwawili. Harry miał postrzępioną szramę przecinającą jego policzek, podczas gdy Ron miał dość paskudne draśnięcie na czole, jakby ktoś zdarł mu pilnikiem kilka warstw skóry. Na samą myśl o tym się skrzywiła.

— Wy też krwawicie — powiedziała, wstając na nogi z ich pomocą. Przyglądała się otaczającej ich scenerii, jej oczy spoczęły na ogromnej dziurze w ścianie i tonach gruzu wypełniających korytarz. — To było potężne zaklęcie.

— Wiem — skinął głową Harry. — Hej, czy widziałeś tam Freda?

— Ty też go widziałeś? — zapytał Ron. — Myślałem, że tylko to sobie wyobraziłem! Wydaje mi się, że był z nim też Percy, ale nie jestem do końca pewien. Wyglądało na to, że byli tam też inni.

— Chyba widziałam kilka osób, ale nie przyjrzałam się im zbyt dobrze — powiedziała Hermiona, próbując przypomnieć sobie te krótkie sekundy przed wybuchem. — Ale z pewnością, jak ktoś woła moje imię. To musiał być Fred, skoro mówicie, że go widzieliście.

Ale Fred nigdy nie nazwałby mnie Grang…

— Myślisz, że są cali? — zapytał z niepokojem Ron, wpatrując się w korytarz. — Gdzie zniknęli?

— Wygląda na to, że chyba zawrócili — mruknął Harry. — Może widzieli, że to nadchodzi. Jestem pewien, że nic im nie jest, Ron.

— Może powinniśmy się rozdzielić i spróbować ich znaleźć? I Ginny…

— Nie — przerwała Hermiona stanowczym tonem. — Przepraszam, wiem, że chcecie ich odszukać, ale musimy znaleźć węża, żebyśmy mogli to skończyć. Harry, powiedziałeś, że Voldemort był we Wrzeszczącej Chacie?

— Tak.

— A Nagini była tam z nim?

— Tak, ale rzucił wokół niej jakąś magiczną barierę — wyjaśnił, wpatrując się w swoje niecierpliwe dłonie. — Mówił Lucjuszowi Malfoyowi, żeby ten znalazł Snape'a.

Hermiona zmusiła mięśnie swojej twarzy do pozostania w bezruchu na wzmiankę o ojcu Draco. Ojca Draco, który był Śmierciożercą. 

— Nie mogę uwierzyć, że Voldemort nawet nie walczy. To takie tchórzliwe.

— Myśli, że sam do niego przyjdę. Wie, że szukamy horkruksów i jeśli Nagini jest z nim…

— Więc nie możesz tam iść — powiedział Ron. — On na ciebie czeka. To ja pójdę…

— Nie — przerwał mu ostro Harry. — Użyję peleryny…

— Ja znam najwięcej zaklęć — stwierdziła Hermiona. — Najsensowniej będzie, jeśli…

— Nie! — krzyknęli równocześnie chłopcy.

— Do cholery, to nie jest moment na seksizm!

Hermiona już była gotowa dalszej dyskusji, kiedy zza rogu wyszło dwóch zamaskowanych Śmierciożerców, z których jeden uniósł różdżkę. Gdy Klątwa Zabijająca wystrzeliła z czubka, Hermiona odepchnęła Harry'ego zna bok, czując, jak zielona bryza przepływa tuż obok jej ucha, lekko muskając jej włosy, zanim trafiła w ścianę. Ron rzucił szybkie zaklęcie, skutecznie ogłuszając jednego ze Śmierciożerców, ale potem z dymu wyłoniło się trzech kolejnych. Harry chwycił ją i Rona za ręce, ciągnąc ich na schody tak szybko, jak tylko mógł.

Gdy kolejne zaklęcia Śmierciożerców przemykało obok ich ciał, chybiając zaledwie o cal, Hermiona wykrzyknęła pierwsze zaklęcie, jakie przyszło jej do głowy – „Glisseo!” – a schody spłaszczyły się pod ich stopami, tworząc zjeżdżalnię.

Polecieli w dół, nie mając nad tym żadnej kontroli.

Tylko w dół, w dół, w dół.

***

Draco odchrząknął, próbując oddychać.

Z dziwnie wygodnej struktury gruzu pod sobą wywnioskował, że Lovegood rzuciła jakieś zaklęcie amortyzujące, zanim wylądowali, ale poczuł dość duży nacisk na brzuch i coś szturchnęło go nagle w żebra. Oszołomiony i zdezorientowany, podniósł głowę, mrugając i ocierając gęstą warstwę kurzu z oczu, by ujrzeć na swojej piersi kępkę rudych włosów.

— Weasley — warknął. — Ściągaj ze mnie swoją pieprzoną dupę!

Fred podniósł głowę, a jego spojrzenie było zdezorientowane i niedowierzające. 

— Ty... właśnie uratowałeś mi życie.

— Zejdź ze mnie, albo może mi pomóż...

— Ale ty…

— Odpierdol się ode mnie, głupi frajerze!

Fred poruszył się, jeszcze mocniej wbijając łokieć w żebra Draco i wtykając kolano w jego brzuch, gdy niezdarnie wstał. Kiedy oddech w końcu wypłynął mu z płuc, a brud podrażnił tchawicę, Draco zakaszlał i zaczął bełkotać, gdy podniósł się, by wstać, trzymając się za obolały bok. Rozciągając się i rozmasowując skurcze w kończynach, rozejrzał się dookoła, marszcząc brwi, gdy zdał sobie sprawę, że Fred wciąż wpatrywał się w niego z podziwem.

— Jaki, u diabła, jest twój problem?

— Uratowałeś mi życie — powtórzył Fred.

— Wcale, że nie.

— Gdybyś mnie nie złapał, to zaklęcie by mnie zabiło.

— Zamknij się! — warknął Draco. — Przyprawiasz mnie o ból głowy.

Blaise podszedł do niego, a wyraz jego twarzy błądził gdzieś na granicy między zaskoczeniem a zadowoleniem. 

— Wiesz — powiedział cicho, żeby tylko Draco mógł go usłyszeć. — Tak właściwie, to serio uratowałeś mu…

— Nawet, kurwa nie zaczynaj — warknął. — To był wypadek. Myślisz, że mnie to obchodzi?

— Nie, nie sądzę, że cię to w ogóle obchodzi, ale myślę, że masz wystarczająco przyzwoitości, by uratować komuś życie, gdy masz do tego okazję.

— Odwal się, bo pieprzysz jak obłąkany — burknął, wywracając oczami. — Przydaj się na coś i lewituj mnie tam, żebym mógł zobaczyć, czy Granger nadal tam jest.

Rzucając ciche Mobilicorpus, Blaise uniósł Draco w powietrze, aż do wyrwy w suficie, aż blondyn znalazł się wystarczająco wysoko, by sprawdzić co dzieje się na siódmym piętrze. 

— I co? Widzisz coś?

— Nie, już odeszli — westchnął, bezskutecznie próbując ukryć swoje rozczarowanie, gdy Blaise opuścił go z powrotem. — Do cholery. Co teraz?

— Rona też tam już nie ma? — zapytał Fred.

— Przepraszam — powiedział złośliwie Draco. — To prywatna rozmowa, do której nie jesteś zaproszony.

— Cóż, jeśli nadal szukasz Hermiony, to będzie ona z Ronem. Powinniśmy trzymać się razem i…

— Trzymać się razem? Więc co, teraz nam ufasz?

Fred wzruszył ramionami. 

— Nie sądzę, że uratowałbyś mi życie, gdybyś był Śmierciożercą, Malfoy.

— Nie kuś mnie, żebym to zmienił, Weasley — wymamrotał chłodno. — Idź stąd.

— Może trzymanie się razem nie jest aż tak złym pomysłem — zaproponował Blaise, subtelnie zerkając w kierunku Lovegood z nutą niepokoju. — Śmierciożercy wydają się poruszać w grupach. Lepiej gdyby było nas więcej.

— Dokładnie! — skinął głową Fred. — Hej, tak z ciekawości, dlaczego w ogóle szukasz Hermiony?

Draco spojrzał na Blaise'a, marszcząc brwi na porozumiewawczy uśmiech, który pojawił się na policzkach przyjaciela. Ale wtedy dostrzegł coś kątem oka; szybkiego i nagłego, a Draco odwrócił głowę w samą porę, by zobaczyć, jak Terry Boot uderza w ścianę. Nawet z odległości dwudziestu jardów Draco usłyszał głośny i tępy trzask szyi Krukona towarzyszący uderzeniu i mógł zrobić niewiele poza patrzeniem, jak ciało chłopaka opada na podłogę, martwe, z głową odchyloną pod nienaturalnym kątem.

Zanim głuchy trzask złamanego karku Boota zdążył skończyć odbijać się echem od kamiennych ścian, chichocząca gromada Śmierciożerców wdarła się do korytarza, a ich maski lśniły niczym łuski w przyćmionym świetle księżyca. Percy jako pierwszy skierował ku nich różdżkę i wystrzelił zaklęcie, a zaraz po nim to samo zrobił Blaise. A potem i Draco. To wszystko było tak szybkie i intensywne; zamazane ruchy i migające światła, a jedyną rzeczą, na której Draco mógł się skupić, było powtarzające się dudnienie jednego słowa w jego głowie.

Przeżyj, przeżyj, przeżyj.

***

— NIE!

Strach Hermiony został zastąpiony przez wrzący gniew. Ten gorący, surowy typ gniewu, który trzeba wypalić z siebie działaniem lub krzykiem, albo jak w jej przypadku, obydwoma. Zaklęcie, które wystrzeliło z jej różdżki, było silne i niestabilne, trafiając Fenrira w bok i odrzucając go do tyłu, ale Hermiona ledwo usłyszała odgłos zderzenia ciała wilkołaka ze ścianą. Tak naprawdę widziała jedynie nieruchome, niesamowicie blade ciało Lavender i krew sącząca się z szarpanej dziury w jej gardle. Nawet gdy Ron odepchnął ją na bok, by uniknąć sypiących się głazów z walącej się kolumny, jej oczy skupiały się na sinych ustach Lavender.

Kroki olbrzyma zadudniły głucho zaledwie kilka metrów dalej nagle odwracając jej uwagę. Hermiona, Harry i Ron rzucili się dalej, próbując uniknąć ciężkich kroków giganta, gdy ten wybił maczugą dziurę w jednym z wyższych pięter Hogwartu. Patrzyła, jak na twarzy Rona pojawia się przerażenie, gdy sześć akromantul przemknęło obok, niebezpiecznie blisko miejsca, w którym stali, niosąc kogoś ze sobą.

To był Hagrid.

Harry musiał to zauważyć, ponieważ podbiegł do nich, wykrzykując imię Hagrida i machając różdżką, ale stworzenia były za szybkie. Chłopak próbował za nimi biec, a Hermiona pociągnęła Rona za ramię, nie chcąc zgubić Harry'ego w pandemonium.

Wszędzie wokół niej byli ludzie, których tak dobrze znała: profesorowie, studenci, a nawet wielu Śmierciożerców, tak łatwych do identyfikacji po doświadczeniach ich dawnych potyczek. Widziała, jak przelatują między nimi klątwy, oświetlając noc niczym podczas jednego z pokazów sztucznych ogni Flitwicka. Jej serce nigdy w życiu nie biło tak szybko i mocno. Nie spuszczając wzroku z Harry'ego, odbiła zaklęcie lecące w jego stronę, a potem kolejne, które zostały były wymierzone w nią samą, przez cały czas dostrzegając znajome twarze w mgle bitwy. Lee, Dean, Cho, Fleur; wszyscy tak szybko poruszali się i znikali w chaosie, i przez krótką chwilę sądziła, że ​​widziała nawet Teo.

Uznając, że to niemożliwe, bo przecież chłopak siedział bezpiecznie w ich kryjówce, kontynuowała pogoń za Harrym, zbiegając po frontowych schodach i wzdychając, kiedy Harry w końcu się zatrzymał. Potem zdała sobie sprawę, dlaczego. Olbrzym, który blokował drogę Harry'emu, był ogromny i ohydny, rycząc przeraźliwie i wymachując maczugą, a ziemia drżała od jego ciężkich ruchów. Hermiona przygotowała swoją różdżkę, by unieszkodliwić bestię, ale seria głośnych uderzeń zakłóciła jej koncentrację i nagle ujrzała Graupa, atakującego większego olbrzyma. Oboje ryczeli i rzucali się na siebie, mocując i walcząc zaciekle, a Hermiona miała nadzieję, że jej przyjaciele unikną stratowania pod ich ogromnymi stopami.

Klątwa przemknęła obok jej głowy, a ona znów ruszyła biegiem, ciągnąc za sobą Rona i sunąc w kierunku Harry'ego. Nawet z daleka dostrzegała przygnębienie na jego rysach; najwyraźniej czuł się poruszony widokiem Hagrida odciąganego przez pająki. Choć brzmiało to dość bezdusznie, miała nadzieję, że Harry miał w sobie wystarczająco samodyscypliny, by otrząsnąć się i iść dalej. Musieli iść dalej. Musieli to dokończyć.

— Harry! — zawołała, ale on jej nie odpowiedział. — HARRY!

Przekręcił głowę, marszcząc brwi na nią i Rona, zaciskając usta z wysiłku, by stłumić całą zalewającą go frustrację i rozpacz. Hermiona tak bardzo chciała go przytulić, ale nie zrobiła tego. Coś eksplodowało w pobliżu, a podmuch wiatr towarzyszący wybuchowi był gorący, niczym deszcz kwasu i coś nagle przecięło jej ramię. Otrząsając się i chwytając Harry’ego za rękaw, szarpnęła nim i Ronem, ciągnąc ich w mrok, z dala od nieregularnych błysków zaklęć pojedynków.

— Bijąca wierzba — powiedział Harry. — Widzę ją. Kierujmy się tam!

Hermiona mrugnęła, by odpędzić z powiek krople deszczu, patrząc, jak pełne temperamentu drzewo miota się i wije, a jego gałęzie wirują dziko, jakby było tak samo zmartwione wojną, jak wszystko inne na terenie Hogwartu. Zatrzymując się przed jego masywnymi, kołyszącymi się konarami, Hermiona z roztargnieniem pomyślała o Krzywołapie, gdy Ron lewitował gałązkę, by dźgnąć ten strategiczny punkt w pobliżu korzeni, unieruchamiając całe drzewo.

— Dobra robota — skinęła głową z aprobatą. — Świetnie, chodźmy.

— Czekaj — szepnął Harry. — Powinniście tu zostać i…

— Och, na litość boską, Harry — jęknęła Hermiona. — Siedem lat przyjaźni, a ty nadal myślisz, że pozwolimy ci iść samemu?

— No właśnie, stary — powiedział Ron, popychając Harry'ego do przodu. — Zamknij się do diabła i właź tam. Będziemy tuż za tobą, jak zawsze.

Schylając się do błotnistego tunelu, Hermiona podążyła za Harrym, czołgając się, gdy ziemia zbierała się pod jej paznokciami. Gdy światło zaklęcia Lumos z różdżki Harry'ego prowadziło ich do przodu, dotarcie do końca nie zajęło im zbyt wiele czasu, ale dziewczyna złapała Harry'ego za kostkę, zanim zdążył dobrnąć do wyjścia.

— Zaczekaj — wyszeptała, sięgając do torby, by wyciągnąć pelerynę-niewidkę. — Załóż to.

Chłopak posłuchał swojej przyjaciółki, ale jego stopy pozostały widoczne, a ona patrzyła, jak ziemia ugina się pod ciężarem kroków, gdy Harry podszedł do wyjścia, które wydawało się być przez coś zablokowane. Ciche głosy wdarły się do korytarza, a trio znieruchomiało, wstrzymując oddechy, by uniknąć zdemaskowania. Zgrzytliwy, syczący ton Voldemorta drażnił uszy Hermiony, ale nie była w stanie zidentyfikować drugiego męskiego głosu, by rozpoznać właściciela, zakładając, że był to jeden z popleczników tyrana. Rozmowa była zbyt stłumiona, by można było zrozumieć jej sedno, więc po prostu czekała, nasłuchując uważnie, jedynie raz po raz wyłapując pojedyncze słowa.

— … Rozczarowanie.

— Mój Panie…

— ...Harry Potter.

— Czarna Różdżka…

— … Dumbledore.

— Prawdziwy Mistrz.

Wpatrując się w bezcielesne stopy Harry'ego, Hermiona zmarszczyła brwi, gdy zobaczyła, jak czubki jego butów puchną, jakby chłopak podwijał palce. Oparła się pokusie dotknięcia go i upewnienia się, że nic mu nie jest, wiedząc, że mógłby podskoczyć i zdradzić ich kryjówkę, doprowadzając do przedwczesnej konfrontacji z Voldemortem i kimkolwiek, z kim ten rozmawiał. Przyznała, że ​zwykle nie bywała zbyt cierpliwa, ale zamknięta w klaustrofobicznym, podziemnym przejściu za świadomością, że ludzie właśnie umierają w zamku, sprawiała, że ​​czekanie stawało się wręcz nie do zniesienia i musiała zmuszać się do spokojnego oddychania.

Nad jej głową rozbrzmiało głuche uderzenie, po którym nastąpił krzyk, a Harry wzdrygnął się, zaskakując ją i prawie wywołując u niej sapnięcie, ale powstrzymała się, gryząc w język. Kroki dudniły o podłogę, powoli oddalając się poza zasięg ich słuchu, aż nie było nic poza ciszą. Hermiona nerwowo stuknęła w but Harry'ego, szepcząc jego imię.

Usłyszała, jak chłopak wymamrotał zaklęcie i to, co blokowało klapę, przesunęło się na bok, pozwalając im wspiąć się na górę i wejść do pokoju. Jej oczy natychmiast padły na pogniecioną postać leżącą na podłodze, ubraną w zwykłe czarne szaty, które nagle wydawały się tak pasować. Skupiona na krwi tryskającej z gardła Snape'a, Hermiona poczuła prawdziwe ukłucie smutku i żalu, gdy obserwowała, jak życie dosłownie wypływa z mężczyzny. Stojący obok niej Harry zdjął pelerynę, a oczy Snape'a rozszerzyły się odrobinę, jednak wszystko, co opuściło jego usta, to okropny, bulgoczący dźwięk, który wywołał u Hermiony skurcz odruchu wymiotnego.

— Co się z nim stało? — zapytał Ron.

— Nagini — odparł Harry, zbliżając się do Snape'a i opadając na kolana. — Voldemort myślał, że Snape był panem Czarnej Różdżki, bo to on zabił Dumbledore'a.

Hermiona uważnie przyglądała się skonfliktowanemu wyrazowi twarzy Harry'ego, wiedząc, jak burzliwe myśli wirowały mu w głowie. Pomimo tego, że powiedziała mu, że Snape jest szpiegiem Zakonu, Harry, co zrozumiałe, patrzył na mężczyznę z niepewnością; w końcu był świadkiem, jak ten człowiek zabija Dumbledore'a. I jeszcze ta informacja, że ​​Voldemort mógł uzyskać panowanie nad Czarną Różdżką… to cud, że Harry nie zaczął rwać sobie włosów z głowy.

Spoglądając z powrotem na Snape'a, sapnęła, kiedy zauważyła dziwną, błyszczącą, niebiesko-białą substancję wyciekającą z jego głowy. Błękit wypływał kaskadą z jego uszu, oczu i dziury w gardle, przypadkowo przypominając Hermionie gwiazdy ukryte za chmurami, ledwo migoczące w ciemności.

— W… weź to — wyjąkał Snape słabym głosem.

Działając szybko, wyczarowała fiolkę i wsunęła ją do ręki Harry'ego, obserwując, jak chłopak używa różdżki do przenoszenia substancji, aż pojemnik będzie pełny. Hermiona nie zdawała sobie sprawy, jak mocno ściska dłonie przed sobą, dopóki paznokcie nie przebiły skóry jej dłoni. Zrobiła krok do przodu i przykucnęła, przygryzając wargę, kiedy oczy umierającego Snape'a spoczęły na niej na krótką chwilę.

— Wiemy, że nie byłeś zły — powiedziała cicho, myśląc, że zabrzmiała niemal dziecinnie. — I upewnimy się, że wszyscy o tym wiedzieli, kiedy to już się skończy.

Wyraz jego twarzy zamigotał, zmieniając się w coś nieokreślonego; błądząc gdzieś pomiędzy rezygnacją a spokojem. Spojrzał ponownie w Harry'ego i wyciągnął rękę, chwytając za fałd koszuli chłopca i przyciągając go bliżej, patrząc mu prosto w oczy. Ostatnie ślady życia wydawały się szybko opuszczać ciało mężczyzny, gdy kolory odpływały z jego twarzy, ale rozchylił usta, przełykając ciężko, zanim się odezwał.

— Te zielone... oczy... — wydyszał. — N-nie odwracaj wzroku... ode mnie.

Hermiona wstrzymała oddech, gdy opuścił ostatni oddech opuścił usta Snape'a, okrywając szkiełka okularów Harry’ego lekką mgiełką.

***

Draco nie radził sobie zbyt dobrze.

Ci Śmierciożercy byli doświadczeni i szybcy, czarna magia wypływała z ich różdżek bez wysiłku, przez co Draco doznał pewnych obrażeń. Był niemal pewien, że jego lewe ramię było zwichnięte, co najmniej dwa jego żebra obite, prawdopodobnie nawet złamane, a dolna warga rozcięta, gdy krew plamiła mu zęby i spływała po brodzie.

Unikając okrutnej klątwy, odwzajemnił się sprawnym Expelliarmus, ale potem poczuł, jak coś dźga go w brzuch i wciągnął chrapliwy oddech, chwytając się za obolały bok. Rana nie była szczególnie głęboka ani niepokojąca, ale piekła, jakby niewidzialna ręka wcierała w nią sól, a jego nogi drżały, gdy ból przepływał przez całe ciało. Z jękiem wibrującym w tchawicy, próbował wypchnąć to wszystko ze świadomości, zmuszając się do utrzymania równowagi i skupienia. Stojący kilka metrów dalej Blaise również próbował odeprzeć Śmierciożerców, gorączkowo starając się bronić nie tylko siebie, ale także Lovegood; bracia Weasley też radzili sobie nie najlepiej.

Draco uniósł różdżkę Andromedy, celując nią w jednego ze Śmierciożerców atakujących Blaise'a, ale w jego uchu rozległ się nagle ostry, lodowaty głos, praktycznie plujący mu na szyję. To był głos Voldemorta ponownie przemawiający do zebranych w zamku i wszyscy zamilkli.

— Walczyliście dzielnie. Lord Voldemort wie, jak cenić odwagę. A jednak ponieśliście ciężkie straty.

Draco wymienił z Blaise'em niespokojne spojrzenie.

— Jeśli nadal będziecie stawiać mi opór, wszyscy zginiecie, jeden po drugim. Nie chcę, aby tak się stało. Każda przelana magiczna krew jest stratą i marnotrawstwem. Lord Voldemort jest miłosierny. Rozkazuję moim siłom natychmiast się wycofać.

Patrząc na grupę Śmierciożerców, skrzywił się na widok rozczarowania, które skradło ich rysy, ale wszyscy powoli zaczęli się wycofywać.

— Macie godzinę. Pozbądźcie się swoich zmarłych z godnością. Uleczcie rannych. Teraz, Harry Potterze, mówię bezpośrednio do ciebie...

***

Hermiona obserwowała, jak przerażenie przemknęło przez twarz Harry'ego i pragnęła go pocieszyć, ale była niczym zamrożona, przykuta do ziemi, gdy głos Voldemorta nadal przeszywał jej uszy.

— ...Pozwoliłeś swoim przyjaciołom umrzeć za ciebie, zamiast stawić mi czoła. Poczekam na ciebie w Zakazanym Lesie. Masz godzinę. Jeśli w tym czasie nie przyjdziesz i nie oddasz się w moje ręce, bitwa zostanie wznowiona.

Hermiona wściekle potrząsnęła głową w stronę Harry'ego.

— I tym razem to ja sam wezmę udział w boju, Harry Potterze, znajdę cię i ukarzę każdego mężczyznę, kobietę i dziecko. Ukażę wszystkich, którzy spróbują cię przede mną ukryć. Masz jedną godzinę.

— Nie, Harry — powiedziała surowo. — Nawet o tym nie myśl.

— Słyszałaś, co powiedział — mruknął bezradnie. — Tylko więcej ludzi umrze, jeśli ja…

— Myślisz, że Voldemort rzeczywiście oszczędzi ludzi, jeśli do niego pójdziesz? — zapytał Ron. — Daj spokój, Harry, on nie jest godny zaufania. I tak planuje zabić wszystkich.

— Ron ma rację — skinęła głową Hermiona. — Słuchaj, nie ma mowy, żebyś tam poszedł. Został nam tylko wąż, pamiętasz? Wszystko będzie dobrze. Powinniśmy wrócić do zamku i spróbować wymyślić nowy plan teraz, gdy on jest w Lesie. — Sięgnęła do przodu, by chwycić go za rękę, ciągnąc w stronę tunelu. — Chodź. Coś wymyślimy.

Zerknęła na siną twarz Snape'a, zanim wkroczyła do podziemnego przejścia. Jej serce przeszyła fala poczucia winy, a pragnienie powrotu do boku Snape'a i opuszczenia jego powiek, by ukryć martwe oczy, ścisnęło jej żołądek, jednak oparła się tej chęci. Musieli iść. Mieli tylko godzinę. Jedną godzinę.

Czuła, jak Harry drży za nią, gdy czołgali się z powrotem przez tunel, ale nie komentowała tego, zbyt zajęta zastanawianiem się, co czeka na nich w Hogwarcie.

***

Jego ramię pulsowało i nie odważył się poruszyć ręką, po prostu zaciskając swoje zakrwawione zęby i podążając w milczeniu za Weasleyami.

Blaise kuśtykał obok, podpierany przez obolałą Lovegood, mówiąc Draco i dziewczynie, że kontuzja jego nogi wcale nie jest tak poważna, jak może się wydawać. Przed nimi bracia Weasley nieśli ciało Terry'ego Boota, którego buty szurały po kamiennej posadzce, wydając dźwięk, który sprawiał, że Draco przeszywały dreszcze. Zamek był teraz niepokojąco cichy, a kiedy przeszli obok ciał dwóch Śmierciożerców, Draco poczuł ucisk w piersi, gdy woń śmierci uderzyła w jego nozdrza. Nie mając wciąż pojęcia co z Granger, zaczynał trochę panikować.

— Dokąd my, u diabła, idziemy? — zapytał szorstko.

— Domyślam się, że wszyscy gromadzą się w Wielkiej Sali — odparł Fred. — Skrzydło szpitalne byłoby za małe, aby zebrać tam wszystkich rannych.

Tłumiąc ripostę, szedł dalej, a dotarcie z szóstego piętra na parter zajęło im dobre piętnaście minut, utrudnione przez zablokowane klatki schodowe i wszechobecny gruz. Po drodze minęli kilka kolejnych ciał, w tym Ritchiego Coote’a i Mandy Brocklehurst.

— Czy jest szansa, że jedno z was trzech mogłoby ich unieść? — zapytał Percy.

— Nie — powiedziała Lovegood. — Blaise i Draco są zbyt ranni i wątpię, żebym zdołała unieść ich sama. Chociaż… mogłabym ich lewitować.

— Nie, powinni być niesieni — wymamrotał Fred. — Wrócimy i ich stąd zabierzemy lub powiemy komuś, gdzie są.

Kiedy dotarli na parter, do ich uszu dotarły odgłosy zamieszania: krzyki, szlochy i wrzaski, każdy tak prawdziwy i rozdzierający serce. Wszystkie zlewały się w jeden przeszywający hałas traumy. Draco zwolnił kroku, nagle zaniepokojony i niepewny czy powinien wejść do środka.

Ale kontynuował, musząc wiedzieć.

Drzwi były już otwarte, a kiedy zobaczył scenerię wnętrza, znieruchomiał, jego oczy się zaokrągliły, a źrenice rozszerzyły. Blaise i Lovegood również przystanęli, przyglądając się otoczeniu z rozwartymi ustami. Draco nigdy nie wyobrażał sobie, że zobaczy Lovegood, która będzie czymkolwiek aż tak poruszona, ale jej twarz była pełna smutku.

— Merlinie — wymamrotała delikatnym, ale wciąż tęsknym głosem. — Czy myślisz, że to właśnie mają na myśli mugole, kiedy mówią o piekle?


5 komentarzy:

  1. Cholera, Manacled było straszne jeśli chodzi o opisy, nawet i Aukcja, ale Izo mną wstrząsnęło w tym rozdziale. Widziałam oczami wyobraźni tą wylewającą się krew, leżącą bez oznak życia Lavender i biednego Severusa. Jego śmierć zawsze jest dla mnie wstrząsem, mimo tego że wiem, że nie przeżyję. Autorka naprawdę odwaliła tu kawał dobrej roboty opisując cały proces bitwy. I naprawdę nie chciałabym być na ich miejscu. Te cudowne zbiegi okoliczności i przerwy, by nie można było się dowiedzieć, że Draco jest tu w zamku i szuka jej jak szaleniec… Gdyby tylko Hermiona była tego świadoma 😅 Niech Cię szlag Ginny, że nie przypomniałaś sobie o tym wszystkim wcześniej! Błagam, niech się pojawi coś o Theo! Draco przeżywa brak informacji o Hermionie i że nie może jej znaleźć, a ja przeżywam brak Theo!

    OdpowiedzUsuń
  2. Och mój Boże! Ile wydarzeń, emocji i smutku w tym rozdziale. Aż się łza w oku kręci na myśl o tym strachu i bezsilności. Nie powinni byli być zmuszeni walczyć, to zostawi w nich piętno na resztę życia. Mam nadzieję, że Draco upewni się, że Hermiona jest cała i to da mu siłę, by dalej walczyć. Bardzo pięknie proszę o jak najszybszą kontynuację tłumaczenia Izolacji. Codziennie po kilka razy tu zaglądam w nadziei, że może pojawi się nowy rozdział :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż mam rumieniec po tym rozdziale, ile emocji. Ile śmierci, smutku, bólu. Ten rozdział zawiera tyle negatywnych emocji, jestem mocno poruszona. Czekam na więcej, bo ta historia jest genialna!

    OdpowiedzUsuń
  4. Alez maja pecha, ze sie tak ciagle mijaja! Nie wiem, czy to dobrze, czy zle, ale chyba sie ciesze, ze Hermiona wciaz pozostaje skupiona. Obrazy bitwy - okropne!

    OdpowiedzUsuń
  5. To ciągłe mijanie się, cóż, nie może być za pięknie. Może nawet lepiej, że Hermiona nie wie, że Draco jest w Hogwarcie, bo pewnie jej skupienie spadłoby na dół i się roztrzaskało, a w jej głowie byłby tylko on.
    Wstrząsnął mną ten rozdział. Śmierć Lavender. Śmierć Severusa. Właściwie śmierć Severusa to chyba dla mnie najgorszy moment w filmie, książce podczas całej serii, zawsze najbardziej mnie rani, choć wiem co się wydarzy. Snape, tak poszkodowana według mnie postać, zasługiwał na inne zakończenie, choć dla niego może to szczęśliwe zakończenie. Mogłabym tu teraz napisać esej o nim, ale nie będę zanudzać... Na szybko jakby wziąć pod lupę jego życie, dzieciństwo spaprane ojcem, pojawia się światełko, Lily. To światełko gaśnie i go zostawia, choć poniekąd ponosi za to winę, to będąc gnębionym przez 4 gryfonów to jego mechanizm obronny zareagował również na nią. Ona jako prawdziwa przyjaciółka nie powinna go zostawić. Cóż dostrzegam tu takie delikatne podobieństwo, ile razy Ron obraził Hermionę, byli pokłóceni, ale koniec końców przyjaźń zwyciężyła. Hermiona z Draco, wrogiem Rona, ale jednak długo mu to zajęło to to przełknął. James i Lily, tego Sev nie przełknął. Zaczęło się, chciał naprawić to co schrzanił, zmienił strony, był szpiegiem. Został poświęcony przez Albusa. Nigdy nie zapomnę "Bez cukru" i kreacji Hala, kiedy właśnie autorka tego opowiadania - bo zdajemy sobie wszyscy sprawę, że to nie były herbarki i wymienianie się ploteczkami z Voldemortem, tylko to były brutalne spotkania, a sami śmierciożercy byli karani. Nie został zwolniony z przysięgi po 1 wojnie. Musiał oglądać co roku Harrego i się nim opiekować, żyjąc z świadomością, że to przez niego miłość jego życia umarła. Żyjąc ze świadomością, że Czarny Pan powróci, a on znów będzie zmuszony to robić, szpiegować. Dlatego dał radę Draconowi aby poszukać Hermiony jak najszybciej, bo będzie żałował do końca jego samotnych dni... Może Snape też miał świadomość, że nadchodzi jego koniec... Może właśnie takie zakończenie było dla niego szczęśliwe, bo w końcu był wolny, bez Panów nad sobą... W żadnym wypadku nie chcę go wybielać, bo miał paskudny charakter, ale jednak dla mnie to zdecydowanie najtragiczniejsza postać. No miałąm się nie rozpisywać, to już kończę :P Bo mogłabym jeszcze tak długo. Nie mniej nawet to pisząc i czytając Izolację, czy kanon, zawsze przeżywam to równie mocno...
    Mam nadzieję, że Dramione spotka się w Wielkiej Sali.

    OdpowiedzUsuń