Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: Placebo - Battle for the Sun, Son Lux - Rising, Patrick Wolf - Born to Die (Lana Del Rey cover)

_____

Szurając nerwowo nogami, Hermiona obserwowała, jak Ron podszedł do wielkiego szkieletu i wyrwał siedem kłów ze szczęki bazyliszka. Było tu tak zimno i cicho; zbyt cicho, jakby nicość otaczała ją, pochłaniała, dusiła. W Komnacie było niesamowicie pusto, a jednak Hermiona wiedziała, że ​​nad ich głowami panuje chaos i przez to wydawało się, że ta cisza jest jeszcze gorsza.

Sięgnęła do torby i wyjęła Puchar Helgi, gładząc palcami bogaty grawer, kiedy Ron wyciągnął ku niej dłoń z jednym z kłów.

— Śmiało powiedział, patrząc na nią wyczekująco. — To ty powinnaś to zrobić.

— Nie jestem tego aż taka pewna, Ron…

Będzie dobrze zapewnił ją, wyrywając Puchar z jej rąk. Położył go na ziemi u ich stóp i wręczył jej kieł. No dalej, Hermiono.

Marszcząc brwi, gdy niechętnie przykucnęła, wzięła głęboki oddech, gdy mocno chwyciła kieł, unosząc rękę ponad głowę, zanim silnym ruchem opuściła go, by dźgnąć Puchar. Powiew mrocznej energii zawirował dookoła nich, rozwiewając jej włosy, a potem z Pucharu wypłynęła gęsta, czarna ciecz, która po chwili wydawała się wyschnąć jak martwy kwiat. Kolejny podmuch wiatru zdawał się wirować wokół niej, jednak potem osłabł i w komnacie znów zapadła cisza.

— To tyle? — wymamrotała. Spodziewałam się… nie wiem, ale spodziewałam się, że stanie się coś gorszego.

Ron wzruszył ramionami. 

Cóż, kolejny z głowy. Powinniśmy teraz znaleźć Harry'ego. Musimy dać mu znać, że Puchar został zniszczony i że mamy kły.

Kiwając głową, Hermiona wstała, wycierając zakurzone ręce o dżinsy. 

Zastanawiam się, co się tam teraz dzieje.

***

Draco warknął, kiedy już po raz trzeci Teo prawie go przewrócił, chodząc mu po piętach. Przecisnęli się obok ostatniego z ewakuowanych uczniów – eskortowanych przez nieustannie narzekającego Filcha i panią Pince – jakieś pięć minut temu, jeszcze przy wejściu do tunelu. Ich mała grupka z pewnością zasłużyła na kilka zdezorientowanych spojrzeń i szeptów, ale po prostu maszerowali przez tunel, prowadzeni przez Tonks, która z każdym krokiem wydawała się coraz bardziej spanikowana.

Spoglądając za siebie, oczy Draco spoczęły na złączonych ze sobą dłoniach Milesa i Tracey, a jego ból i tęsknota względem Granger jeszcze bardziej się nasiliły – jeśli było to w ogóle możliwe

Spojrzał na Blaise'a i Teo, którzy wydawali się być równie niespokojni, jak on, próbując dotrzeć do końca tego pieprzonego tunelu. Rozumiał zapał Blaise'a, ale rozumowanie Teo wydawało się mu o wiele bardziej skomplikowane; w chłopcu wirowała wybuchowa mieszanka wielu motywów, takich jak zemsta za śmierć Teda, potrzeba konfrontacji z ojcem, a nawet odkupienie.

Ale może oni wszyscy byli tu po to, by w pewnym sensie się odkupić.

W końcu dostrzegł drzwi i praktycznie rzucił Tonks do przodu, zdesperowany i prawie oszołomiony, gdy jego oddech przyspieszył. Tonks pchnęła wrota, a Draco został na krótką chwilę oślepiony przez powitalne światło. Wpadł do pokoju, a tuż za nim pozostali „Oświeceni”, po czym wszyscy zatrzymali się, by chłonąć wzrokiem nieznane im otoczenie.

Gdzie my, do diabła, jesteśmy? zapytał Teo.

— W Pokoju Życzeń powiedziała Tonks. Szybko, rozejrzyjcie się za wyjściem. Będzie prawdopodobnie…

Tonks? Czy to ty?

Draco spojrzał w lewo, dostrzegając błysk jasnych, rudych włosów, a potem szybko zrozumiał, że to Ginny Weasley przedzierająca się przez dżunglę hamaków, biegnąca do Tonks i przyglądająca się podejrzliwie grupce Ślizgonów.

Tonks, co się dzieje? Co oni tutaj robią?

Ale zanim Tonks zdążyła jej odpowiedzieć, głos Voldemorta zaczął dudnić i wibrować w pokoju, będąc tak krystalicznie czysty, że Draco mógłby przysiąc, że czuł, jakby ten potwór stał tuż obok niego. Tracey krzyknęła gdzieś za nim, Blaise podniósł ręce do uszu, próbując stłumić huk, a oczy Teo miotały się po pokoju, próbując znaleźć źródło głosu. Draco po prostu stał tam, słuchając każdego słowa. Każdej sylaby.

Wiem, że przygotowujecie się do walki. Wasze wysiłki są daremne. Nie możecie ze mną walczyć. Nie chcę was zabić. Mam wielki szacunek dla nauczycieli Hogwartu. Nie chcę przelewać magicznej krwi...

***

... Wydajcie mi Harry'ego Pottera, a nikt nie zostanie skrzywdzony. Wydajcie mi Harry'ego Pottera, a zostawię szkołę nietkniętą. Wydajcie mi Harry'ego Pottera, a zostaniecie nagrodzeni. Macie czas do północy.

Hermiona poczuła, jak jej usta otwierają się w niemym przerażeniu, gdy napotkała oczy Rona, które były tak szerokie jak jej własne.

O mój Boże wydyszała. — Chyba nie sądzisz, że ktokolwiek…

Nikt nie wyda Harry'ego. Nawet gdyby ktoś próbował, inni by go bronili.

Musimy go znaleźć, Ron. Musimy się pospieszyć.

Dobrze skinął głową, chwytając miotłę w dłoń. Chodźmy.

***

Draco nieco mocniej ścisnął różdżkę Andromedy, gdy ucichły echa ostatnich słów Voldemorta. Wokół zapadła cisza, ciężka i gęsta; taka, którą możesz poczuć na swoich ramionach. Zwrócił się do reszty Ślizgonów, czekając, aż ktoś z nich się odezwie. Łatwo było przewidzieć, kto przemówi pierwszy.

Cóż powiedział Teo. To było cholernie nieprzyjemne. Czuję się, jakby moje uszy zostały zgwałcone.

Ginny, gdzie są wszyscy? — zapytała Tonks, marszcząc brwi, gdy najmłodsza członkini rodziny Weasleyów znów ostrożnie spojrzała na Ślizgonów. — Wszystko w porządku, Ginny, oni są ze mną.

Tak, ale nie są do końca godni zaufania.

Nie musisz ufać im, ale mi powinnaś. Zapewniam cię, że przybyli tu walczyć. Są po naszej stronie.

Wydawało się, że właśnie przykuło to uwagę Ginny, a podejrzliwość powoli zniknęła z jej twarzy, aż została tam tylko czysta ciekawość.

Naprawdę nie wiem, co się dzieje powiedziała. Powiedzieli mi, żebym tu została, bo jestem nieletnia. Harry przyszedł tutaj, a potem zniknął na chwilę, żeby czegoś poszukać, potem wrócił i powiedział wszystkim, żeby udali się do Wielkiej Sali i żeby Profesorowie spotkali się tam z Zakonem. Ale to było jakieś pół godziny temu. Nie wiem, co się teraz dzieje.

 A co z Luną? zapytał Blaise. Widziałaś Lunę?

— A Granger? dodał Draco.

C-co? Luna i Hermiona? Dlaczego mielibyście…

Po prostu im powiedz przerwała Tonks, ale jej ton był łagodny. Przepraszam, nie mam czasu wszystkiego ci wyjaśniać, więc po prostu powiedz im, czy je tu widziałaś.

Cóż… ja um… tak naprawdę nie wiem westchnęła Ginny, ewidentnie oszołomiona całą sytuacją. Luna wyszła z Harrym, ale potem z nim nie wróciła, więc myślę, że udała się do Wielkiej Sali. A Hermiona… nie wiem. Hermiona i Ron po prostu zniknęli niedługo po jak wyszedł stąd Harry. Nie mam pojęcia, dokąd poszli.

Wiesz odezwał się Teo w każdy inny dzień prawdopodobnie ostro skomentowałbym to, że Granger wymknęła się z Weasleyem…

— Zamknij się — burknął Draco. Tonks, musimy ruszać. Muszę znaleźć…

Poczekaj chwilę powiedziała, odwracając się do Ginny. Jesteś pewna, że nie wiesz, gdzie jest Remus?

No cóż, wydawało mi się, że słyszałam, jak on i tata rozmawiali o zajęciu stanowisk na najwyższych wieżach. Chyba chodziło im o wieże Ravenclawu, Astronomiczną lub Gryffindoru, ale nie jestem pewna. Rozmawiali dość cicho.

Dziękuję, Ginny.

Jak, do diabła, się stąd wydostaniemy? zapytał Draco.

Ginny wydawała się trochę zaskoczona, że ​​Draco przemówił do niej bezpośrednio, ale powoli uniosła rękę, wskazując ciemny kąt w pokoju. 

Schody są tam z tyłu, ale drzwi za każdym otwierają się na innym korytarzu. Pójdę z wami…

Nie ma mowy powiedziała Tonks. Jeśli kazano ci tutaj zostać, to właśnie tak powinnaś zrobić i…

No już! warknął niecierpliwie Blaise, kierując się do wyjścia. Musimy iść! Marnujemy tylko czas!

Podążając za przyjacielem, Draco złapał Tonks za ramię, ciągnąc ją za sobą, gdy ich grupka ruszyła w dół wąskich i słabo oświetlonych schodów. Nagle poczuł się zdenerwowany. Serce praktycznie wyskakiwało mu z piersi, ale biegł dalej. Instynkt ostrzegał go, że za bezpiecznymi murami Pokoju Życzeń Hogwart był pogrążony w chaosie, a oni wpadną w niego niczym wróble w huragan.

Fakt, że Granger już brała w tym udział, pobudził go do działania. Wiedział, że ona musi gdzieś tu być i po prostu musiał ją znaleźć, by razem mogli przez to przebrnąć.

W końcu dotarli do drzwi, a Blaise ostrożnie je otworzył, wystawiając zza nich głowę, by spojrzeć w lewo, a potem w prawo. W chwili, gdy drzwi zostały otwarte, hałas uderzył w Draco niczym ostra fala, przez co chłopak cofnął się o kilka cali. Słyszał krzyki i wrzaski ludzi, trzask ognia, dźwięk tłuczonego szkła, eksplozje, wybuchy, a sam zamek trząsł się jakby targało nim trzęsienie ziemi.

Jesteśmy na trzecim piętrze, niedaleko klas Zaklęć wyjaśnił Blaise. Nic nie widzę, ale wygląda na to, że na końcu korytarza coś się dzieje… Tak, na dole na pewno są ludzie, którzy walczą.

Jeśli jest bezpiecznie, idźcie powiedziała Tonks. Zaczekajcie na nas na zewnątrz.

Postępując zgodnie z instrukcją, Blaise prześlizgnął się przez uchylone drzwi, a Draco podążył tuż za nim, aż ich mała grupka stanęła na korytarzu, a drzwi, zza których wyszli, zniknęły. Draco rozglądał się czujnie dookoła, obserwując rozbite okna i ziejącą dziurę w ścianie zaledwie kilka metrów od nich. Na końcu korytarza migały ostre światła zaklęć rzucając na ściany drgające cienie.

Walka toczyła się tuż za rogiem.

Dobrze powiedziała Tonks. Muszę znaleźć Remusa, a  wy dwaj wskazała na Blaise'a i Draco — chcecie znaleźć dziewczyny. Musimy się rozdzielić. Nie ma sensu, abyśmy wszyscy zmierzali do wież. Ja... czuję się okropnie, że was zostawiam…

— Tonks, idź — powiedział Blaise. Zrób to, co musisz, a my sobie poradzimy. Wszystko w porządku.

Hogwart zatrząsł się, gdy głośny wybuch rozbrzmiał w głębi budynku gdzieś ponad ich głowami, być może piętro wyżej, choć wśród panującego zgiełku trudno było to określić. Głosy z drugiego końca korytarza zdawały się być coraz bliżej, a cienie rosły.

Tonks, naprawdę powinnaś iść powiedział Draco. Musisz dostać się na samą górę. Po prostu idź.

Kiwając nieprzytomnie głową, kobieta wyciągnęła dłoń, by położyć ją na ramieniu blondyna, patrząc mu prosto w oczy. 

Uważaj na siebie, kuzynie powiedziała cicho.

Ty też odpowiedział i było to w pełni szczere.

Odwróciła się do pozostałych. 

Bądźcie ostrożni.

A potem ruszyła przed siebie, znikając w bocznym korytarzu. Draco ze zdziwieniem zauważył, że naprawdę niepokoił się o swoją jedyną kuzynkę, jednak kolejna eksplozja gdzieś po jego lewej stronie wyrwała go z zamyślenia. Spojrzał na Blaise'a, który praktycznie wiercił się niecierpliwie przed wyjściem, a potem na Teo, który wydawał się o wiele bardziej czujny i zdenerwowany, niż kiedykolwiek wcześniej w swoim życiu.

Słuchajcie powiedział Blaise — pójdę sam, by znaleźć Lunę…

Może jednak powinniśmy trzymać się razem stwierdziła Millicenta. Zakon może nawet nie zdawać sobie sprawy, że walczymy po ich stronie.

Nie mogę prosić was o szukanie ze mną Luny. To mój problem, więc sam się nim zajmę.

— Ja tam samo — powiedział Draco. Muszę dostać się do Granger i zrobię to sam. Nie ma sensu trzymać się razem, kiedy każdy z nas ma inne plany.

— On ma rację — powiedział Miles. Dobrze, Tracey, Millicenta, Teo i ja będziemy…

— Stop, stop — przerwał mu Teo. Ja też mam pewne gówno do załatwienia i nie zamierzam was w to wciągać.

Dobra kontynuował Miles. Zatem nasza trójka uda się do Wielkiej Sali, może zdołamy znaleźć Slughorna i dać mu znać, że są tu jacyś sojusznicy ze Slytherinu. Powodzenia. Spróbujcie do nas dołączyć, kiedy dacie już radę.

— Jasna sprawa — skinął głową Blaise. Powodzenia.

Miles, Tracey i Milicenta wyjęli swoje różdżki z kieszeni i udali się w kierunku przeciwnym do tego, w którym poszła Tonks, czyli ku północno-zachodniej klatce schodowej, jeśli Draco dobrze pamiętał. I wkrótce zostali sami; niespokojne małe trio chłopców ze Slytherinu. Stali tam przez chwilę w milczeniu, ze spuszczonymi oczami i zaciśniętymi ustami. Ale kolejna eksplozja gdzieś w pobliżu przerwała ciszę i wszystko na nowo zaczęło się ruszać.

— Dobrze — powiedział Draco — możemy błądzić tu godzinami, próbując je znaleźć. Znając nasze szczęście, ty znajdziesz Granger, a ja znajdę Lovegood, więc sądzę, że powinniśmy się spotkać gdzieś za pół godziny; wtedy zobaczymy, czy będziemy mogli sobie nawzajem pomóc.

— W porządku — skinął głową Blaise. — Ma to sens. W takim razie powinniśmy spotkać się na korytarzu przed gabinetem Binnsa. Jest mniej więcej w połowie drogi, blisko większości klatek schodowych, ale wciąż całkiem dobrze ukryte.

— O tak, spotykaliśmy się tam, próbując się wymknąć lub spiskując przeciwko Gryfonom, prawda? — wymamrotał Teo. — Ale mnie możecie wyciąć z tego planu. Nie będę potrzebować waszej pomocy i wy sami niespecjalnie będziecie mi potrzebni.

Blaise zmrużył oczy na swojego przyrodniego brata, przyglądając mu się z intensywną wściekłością. 

— A dlaczego, u diabła, zamierzasz działać na własną rękę?

— Do diabła, mamo, daj mi spokój.

— Teo…

— Chcę znaleźć mojego ojca — powiedział po prostu, wzruszając ramionami. — To może być ostatnia szansa na konfrontację z tym draniem…

— Do cholery — warknął Blaise. — Czy naprawdę jesteś aż tak głupi?

— Cóż, nie byłoby sprawiedliwe wobec reszty rasy ludzkiej, gdybym był równie genialny, co atrakcyjny…

— To nie pora na twoje pieprzone żarty, Teo!

— Hej, wy idziecie szukać swoich dziewczyn! — zaprotestował. — Przecież to nie jest aż tak inne!

— To zupełnie coś innego! — krzyknął Blaise. — Zamierzasz wytropić swojego ojca, by wszcząć pojedynek, a on jest silniejszy od ciebie, Teo!

— Bzdura! Jestem silniejszy niż mój ojciec!

— Powinieneś był zostać z grupą — powiedział Draco. — Mogli ci pomóc. Gonienie za twoim ojcem jest cholernie…

— Nie zaczynaj, Draco. Dobrze wiem, co robię.

— Nie, nie wiesz! — krzyknął Blaise, zaciskając dłonie w pięści. — Czy choć raz nie możesz mnie posłuchać?

— Nie ma sensu próbować mnie od tego odwodzić, Blaise. Posłuchaj, ty i Draco robicie to, co musicie, więc ja też zrobię to, co muszę.

— On cię zabije — odparł Blaise, powoli wypowiadając każde pojedyncze słowo. — Wiesz, że to zrobi.

— On ma rację, Teo — powiedział Draco. — Powinieneś…

— Przestań — warknął chłopak, marszcząc brwi. Jego ton był nietypowo surowy, a wyraz twarzy niesamowicie twardy. — Nie będę się z wami kłócił, kiedy za rogiem czeka na nas prawdziwa wojna. Podjąłem decyzję i już jej nie zmienię, koniec kropka.

Sfrustrowane westchnienie Blaise'a zostało zagłuszone trzaskiem rozbijanego szkła nad ich głowami i wszyscy instynktownie się schylili, osłaniając twarze rękami, gdy odłamki zaczęły wirować w powietrzu. Jasne, zielone światło zaklęcia błysnęło zza rogu korytarza, przypalając ścianę naprzeciwko nich. Draco pomyślał, że to mogła być klątwa zabijająca, ale nie był pewien. Odgłosy bitwy zdawały się zbliżać do nich coraz szybciej, a jego serce znów dudniło, pulsując głośno w uszach.

— Pieprzyć to — mruknął, strzepując odłamki szkła z włosów. — Musimy ruszać. Jesteśmy tylko łatwą przynętą, stojąc tutaj w ten sposób.

Blaise skinął głową na znak zgody, unosząc różdżkę i stukając nią w nadgarstek, aż zmaterializował się na nim zegarek. 

— Draco, też sobie taki wyczaruj — powiedział. — Musimy mieć oko na czas.

Naśladując zachowanie przyjaciela, Draco również wyczarował sobie zegarek, a kiedy spojrzał w górę, Blaise ruszył w stronę Teo ciężkim, zdecydowanym krokiem. Brutalnie złapał za kark koszuli Teo, przyciągając go do siebie. Wyraz twarzy Blaise'a przypomniał Draco dzień, w którym chłopak zniszczył jabłoń, gdy Luna zniknęła. Chłopak był tak wściekły z niepokoju, że drżał, wpatrując się w Teo szeroko otwartymi oczami i zaciśniętymi zębami.

— Bądź, kurwa, ostrożny — powiedział Blaise. — Rozumiesz mnie?

— Na miłość Merlina, Blaise, pozwól mi już stąd iść…

— Mówię poważnie, Teo! — warknął ochryple. — Proszę, po prostu bądź ostrożny, dobrze?

Zwykły cynizm i cierpkość wyryte na twarzy Teo złagodniały, a on powoli skinął głową.

— Dobrze, będę ostrożny — powiedział. — Ty też bądź ostrożny.

Wypuszczając Teo ze swoich objęć, Blaise zwrócił się do Draco z tym samym posępnym spojrzeniem. 

— Ty też, Draco. Bądź ostrożny, dobrze?

— Oczywiście, że tak – odpowiedział. — Zobaczymy się za pół godziny w gabinecie Binnsa. Nie wychylaj się, Blaise.

Z ostatnim skinieniem głowy, Blaise odwrócił się na pięcie i pognał korytarzem, skręcając ostro w prawo i kierując się w stronę Wielkich Schodów.

I nagle zostali tylko we dwoje.

Blaise zniknął zaledwie na sekundę, zanim kolejne zaklęcie wdarło się do korytarza, zderzając z przeciwległą ścianą, a Draco i Teo odskoczyli gwałtownie na bok, unikając deszczu ostrych odłamków. Gdy kurz opadł i wstali, krzyki z zewnątrz dotarły do ​​uszu Draco, wzmocnione przez akustykę starożytnych kamiennych murów Hogwartu.

— No dalej — powiedział nagle Teo. — Idź, bądź jak ten Gryfon i znajdź swoją dziewczynę.

— Czy właśnie nazwałeś mnie pieprzonym Gryfonem?

Chłopak wymusił na swoich ustach złośliwy uśmieszek. 

— Oczywiście.

Draco prychnął. 

— Nie jestem żadnym cholernym Gryfonem.

— Niewykluczone, że bycie Gryfonem może zadziałać tylko na twoją korzyść — mruknął, a uśmiech zniknął z jego ust. — Oni mają prawdziwy talent do przetrwania w takich sytuacjach.

— Będzie dobrze — powiedział stanowczo Draco. — Wszystko będzie dobrze.

Kolejna eksplozja przeszyła powietrze, a Draco usłyszał gdzieś krzyk kobiety, chociaż nie potrafił jasno określić, skąd on pochodził. Echo wydawało się rykoszetować od ścian korytarza, a potem od ścian jego własnej czaszki. Jego pilna potrzeba znalezienia Granger wróciła z dziesięciokrotną siłą i zwrócił się ku Teo z przepraszającym zmarszczeniem brwi.

— Teo, muszę iść i znaleźć Gra…

— Mówiłem ci już. Idź — przerwał. — Zobaczymy się później.

Draco westchnął, wyciągając rękę, aż Teo szybko chwycił ją w powolnym, nieco niezręcznym, ale koniecznym uścisku dłoni.

— Powodzenia.

— Nawzajem — odparł Teo. — Nie bądź idiotą i nie daj się zabić, dobrze?

Szczęka Draco drgnęła. 

— Uważaj na siebie, Teo.

Po tych słowach Draco cofnął rękę, obrócił się i ruszył przed siebie, rzucając do przodu niczym wystrzelona z pistoletu kula. Udał się w przeciwnym kierunku do tego, co Blaise, nie mając zielonego pojęcia, dokąd tak właściwie zmierzał.

Był zdany tylko na siebie.

***

Będąca gdzieś na piątym piętrze Hermiona zacisnęła zęby, gdy w jej wnętrzu wezbrała niesamowita fala gniewu, buchająca niczym gorąca para.

Ona i Ron wciąż szukali Harry'ego, wspinając się po piętrach Hogwartu i pytając każdego napotkanego członka Zakonu, czy widzieli gdzieś ich przyjaciela. Podczas poszukiwań, ona i Ron spetryfikowali lub ogłuszyli już co najmniej ośmiu Śmierciożerców, a Hermionie udało się zachować względną równowagę emocjonalną, działając spokojnie i ściśle taktycznie. Jedna kiedy skręcili za róg i zobaczyli, jak Luna jest brutalnie atakowana przez dwóch Śmierciożerców, Hermiona straciła nad sobą panowanie.

Biegnąc przed siebie, Gryfonka wycelowała różdżkę i strzeliła niewerbalnym Petrificusem w jednego z zamaskowanych Śmierciożerców, trafiając go prosto w klatkę piersiową. Obróciła się i odbiła zaklęcie, które drugi Śmierciożerca wystrzelił w jej stronę, zemściła się na nim potężną Impedimentą, która odesłała mężczyznę w tył, by wbić jego ciało w ścianę. Następnie na dokładkę dziewczyna szybko go spetryfikowała.

— Wszystko w porządku, Luno? –—  zapytała, pomagając drugiej czarownicy wstać. — Zrobili ci jakąś krzywdę?

— Tylko kilka zadrapań — wzruszyła ramionami.

— O kurczę — wymamrotał Ron, dołączając do nich. — To było naprawdę imponujące, Hermiono.

— Zgadzam się — przytaknęła Luna. — Dziękuję.

— Żaden problem — odparła. — Luno, czy widziałaś gdzieś Harry'ego?

— Tak, widziałam, jak rozmawiał z duchem Heleny Ravenclaw przy Wielkiej Sali — wyjaśniła swoim lekkim tonem. — Wydawało mi się, że słyszałam, jak mówił o ukrytych rzeczach, ale nie jestem pewna. Niedawno minęłam go na Wielkich Schodach, kiedy szedł na górę.

— Na górę — powiedziała Hermiona, chwytając Rona za nadgarstek i kierując się w stronę schodów. — Dobrze, chodź, Ron. Przepraszam, Luno, spieszymy się i musimy dostać się do Harry'ego. Neville i kilka innych osób jest na czwartym piętrze. Powinnaś spróbować się do nich dostać. Bądź ostrożna.

— Mam nadzieję, że znajdziecie Harry'ego — powiedziała Luna. — Pozdrów go ode mnie.

Hermiona uśmiechnęła się przez ramię do Luny, praktycznie ciągnąc Rona z powrotem na schody i przyspieszając kroku z desperacją, by znaleźć Harry'ego. Nawet się nie wzdrygnęła, kiedy usłyszała wybuch gdzieś na zewnątrz; teraz była już do nich całkiem przyzwyczajona i czuła się tak skoncentrowana, że ​​hałas wokół nich wydawał się niewyraźny i odległy.

— Dlaczego, u diabła, Harry miałby iść na górę? — zapytała, mówiąc bardziej do siebie, niż do Rona. — Tam nic nie ma.

— Wiem –— wymamrotał Ron. — Cóż, Pokój Życzeń jest chyba na siódmym piętrze, ale…

— Pokój Życzeń — powtórzyła w zamyśleniu. — Chyba że... ukryte rzeczy... Ron, jesteś geniuszem!

— Tak?

— Tak!

— Wiesz, już drugi raz nazwałaś mnie dziś geniuszem — powiedział. — Oberwałaś czymś w głowę, jak nie patrzyłem?

— Sądzę, że wiem, dokąd on poszedł! — wykrzyknęła, ruszając biegiem przed siebie. — I chyba wiem, gdzie jest horkruks!

***

— Kurwa — syknął Draco pod nosem.

Schody, z których zdecydował się skorzystać, były nie do pokonania. Wieża została zniszczona i po przejściu zaledwie pięciu stopni stanął przed ścianą z kamienia i gruzu, pochodzącą najwyraźniej z potężnego wybuchu na piętrze. Wzdychając, odwrócił się, by wrócić do miejsca, z którego przyszedł. Ruszył cichym korytarzem, ale kiedy skręcił za róg, znalazł się twarzą w twarz z maską Śmierciożercy. Instynkt przejął nad nim kontrolę i uniósł przed siebie różdżkę Andromedy, gotowy do pojedynku, ale wtedy Śmierciożerca przemówił.

— Draco?

Chłopak zawahał się, ale nadal trzymał wycelowaną różdżkę. 

— Kim jesteś?

— To ja — odparła osoba, powoli zdejmując maskę. — Pansy.

Oczy Draco rozszerzyły się, gdy przyjrzał się jej rysom. Wyglądała tak inaczej, tak... mrocznie w swoich szatach śmierciożerców, że na chwilę zaniemówił. Pansy była blada, szczupła i miała ten sam zimny, okrutny wyraz twarzy, który zawsze kojarzył mu się z Bellatriks. Spojrzała na niego z mieszaniną podejrzliwości i zainteresowania, wykrzywiając górną wargę i marszcząc swój mopsowaty nos. Nie ufała mu i było to niemal oczywiste w sposobie, w jaki wyprostowała ramiona i chwyciła różdżkę. Ale on też jej nie ufał. Już nie.

— Pansy — wymamrotał, patrząc na nią z niesmakiem. — Co ty tu, do cholery, robisz?

— Co ja tutaj robię? Co ty tutaj robisz?

— Właściwą rzecz, tak dla odmiany.

Zrozumienie skradło jej rysy. 

— Walczysz dla Zakonu?

— Tak — skinął głową. — Ale ty nie.

— Oczywiście, że nie! — krzyknęła. — Co ci się, u diabła, stało? Czy zrobili ci pranie mózgu?

— Ty jesteś tą, której zrobiono pranie mózgu!

— O czym ty…

— To była bzdura, Pansy! — wypluł szorstko. — Wszystko, co nam mówili, to bzdury! Wszystko! Czysta krew i mugolacy; to tylko durne etykiety! Nie rozumiesz?

— Co z tobą nie tak? — zapytała. — Serio, Draco, przestań sobie żartować…

— Nigdy wcześniej w moim pieprzonym życiu nie byłem bardziej poważny! — Draco wziął głęboki oddech i uspokoił swój ton. — Pansy, nie mogli aż tak bardzo wyprać ci mózgu. Pozwól, że ci pomogę. Po prostu… po prostu mnie posłuchaj…

— Nie, to ty mnie posłuchaj! Voldemort ci wybaczy, jeśli teraz do niego pójdziesz. Nadal jesteś czystej krwi i wszystko będzie dobrze…

— Nic nie będzie, kurwa, dobrze! On jest zły, Pansy! Czy ty naprawdę tego nie widzisz? Nie widzisz, jak bardzo to wszystko jest popieprzone?

— Nie, te szlamy się mylą i to jest sposób na ich eksterminację! — warknęła. — Nigdy nie powinni byli żyć wśród nas! To obrzydliwe, podłe śmieci!

Krew zawrzała w żyłach Draco, a instynkt znów przejął nad nim władzę. Szybkim ruchem nadgarstka wytrącił różdżkę z dłoni Pansy, szybki przyciskając czubek różdżki Andromedy w jej szyję, dźgając żyłę z takim naciskiem, że aż ją to zabolało. Górował nad dziewczyną, spoglądając na nią groźnie.

— Uważaj na słowa — zadrwił. — Nie mów o nich w ten sposób…

— Sam ciągle tak o nich mówiłeś. Nienawidziłeś ich, pamiętasz? Co się zmieniło?

— Tak było.

Jej grymas stwardniał. 

— Cóż, wszyscy umrą. Każdy jeden z nich. A jeśli zobaczę któregoś na oczy, to…

— Jeśli tkniesz ją choćby palcem, przysięgam, Pansy, że...

— Ją?

Wypuścił ostry oddech. 

— Granger.

Oczy Pansy rozszerzyły się, a usta rozwarły w szoku. 

— Granger? Ty i... nie, to niemożliwe...

Ja i Granger — odparł powoli, by to podkreślić, i patrząc jej prosto w oczy. — I mogę cię zapewnić, że jest to bardzo prawdziwe. Niezaprzeczalne.

Dziewczyna zakrztusiła się swoim sapnięciem. 

— Ja… nie… to nie… — wyjąkała z roztargnieniem, ale potem całe okrucieństwo powróciło na jej twarz i warknęła na niego niczym dziki pies. — Ty... jesteś chory! Chory!

— Nie. Byłem chory. Teraz już mi przeszło — powiedział Draco, przyciskając różdżkę nieco mocniej do jej gardła. — A jeśli choćby ją dotkniesz, osobiście cię zabiję.

— Nie zamierzasz mnie teraz zabić?

Uniósł brodę i cmoknął językiem. 

— Nie — powiedział. — Ale nie myśl, że moja groźba to tylko puste słowa, Pansy. Własnoręcznie rozerwałbym ci gardło, zanim pozwoliłbym ci choćby oddychać w pobliżu Granger, mogę ci to obiecać.

Nozdrza Pansy rozszerzyły się, a wszystkie mięśnie w jej ciele napięły, drgając gniewnie pod skórą. Jedynym, co Draco czuł teraz do tej dziewczyny, było rozczarowanie, obrzydzenie i współczucie. Przed tym ostatnim nie mógł się powstrzymać; Pansy była częścią większości jego dzieciństwa. Gdyby nie Granger, mógłby tak łatwo skończyć u boku Pansy, odziany w szaty śmierciożerców i rzucający klątwami w mugolaków z tą samą bezmyślną nienawiścią, która błyszczała teraz w oczach Ślizgonki.

To było smutne, ale wiedział, że Pansy nie można już pomóc. To było takie oczywiste. Wyglądała na tak chętną do zabijania, niemal podekscytowaną, a on nie mógł nic zrobić.

Zdał sobie wtedy sprawę, że po prostu marnował czas, a wciąż nie miał pojęcia, gdzie jest Granger. Potrząsając głową, podniósł stopę i stanął na różdżce Pansy raz, a potem kolejny, aż usłyszał wymowny trzask.

— Szkoda, Pansy — powiedział, opuszczając różdżkę i robiąc kilka kroków od niej. — Mogłaś być naprawdę kimś.

— Jestem kimś! — warknęła. — Spójrz na siebie! Kim teraz do diabła jesteś? Zdrajcą krwi!

— I to cholernie z tego dumnym.

— Ty i twoja mała szlamowata dziewczyna umrzecie dziś wieczorem!

Draco otworzył usta, by rzucić jakąś ostrą ripostą, ale kilka głosów wędrujących korytarzem nagle mu przerwało. Po ich agresywnych i szorstkich tonach mógł stwierdzić, że byli Śmierciożercami. Kiedy Pansy odwróciła się i zawołała, by jej pomogli, Draco rozważał pozostanie na swoim miejscu, ale było ich co najmniej sześciu, a on miał zadanie do wykonania. Wystrzelił Incarcerous w Pansy, aby ją spowolnić, czekając, aż liny owiną się wokół jej ciała, a ona upadnie na podłogę, zanim odwrócił się i uciekł przed zbliżającym nieuchronnie oddziałem Śmierciożerców.

Usłyszał, jak jeden z nich krzyczy formułę jakiegoś zaklęcia, a potem następuje eksplozja, a Draco obejrzał się przez ramię w samą porę, by zobaczyć, jak ściana rozpada się, a kamienie miażdżą Pansy, przerywając jej krzyk. Przestał biec.

Był rozdarty.

Jakaś jego część chciała wrócić, może spróbować pomóc dziewczynie, choćby dlatego, że bez względu na to, jak mroczna była jego przeszłość, ona nadal była jej częścią, ale ci Śmierciożercy byli coraz bliżej. Jeden z nich musiał pomylić Pansy z członkiem Zakonu.

Pieprzeni idioci.

Jeszcze go nie zauważyli. Gdyby teraz zaczął biec, z łatwością mógłby ich uniknąć, ale kiedy zobaczył małą strużkę krwi Pansy wypływającą spod upadłych kamieni, zawahał się.

Ale wtedy jakaś ręka zacisnęła się na jego ramieniu, odciągając go do tyłu, do jednej z sal. Ktokolwiek go złapał, rzucił go niedbale na bok, a jego ciało uderzyło w szkolną ławkę. Kiedy Draco podniósł głowę, zdał sobie sprawę, że jest w klasie Obrony Przed Czarną Magią, i spojrzał w górę, by ujrzeć Snape'a stojącego w pobliżu drzwi, machającego różdżką i mamroczącego pod nosem jakieś zaklęcia.

— Co do cholery…

— Zamknij się — syknął Snape. — Chyba że chcesz, żeby cię znaleźli. Idź do gabinetu i poczekaj tam…

— Muszę iść…

— Na razie nigdzie nie pójdziesz. Idź do gabinetu. I bądź cicho. Już.

Tłumiąc warkot, który kotłował mu się w głębi gardła, Draco wstał i ruszył na tył klasy, wchodząc po schodach do gabinetu profesora OPCM. Pokój był w ruinie: skrawki pergaminów pokrywały meble i podłogę, regały zostały wywrócone na bok, a różne roztrzaskane ozdoby zaśmiecały całą przestrzeń. Stał tam bezczynnie, sfrustrowany, że coś innego opóźnia jego poszukiwania Granger, ale czuł się także lekko zaniepokojony tym, że był świadkiem śmierci Pansy. Zastanawiał się, czy nie powinien być tym faktem o wiele bardziej dotknięty, niż czuł się rzeczywistości.

Usłyszał zbliżające się kroki i wyprostował plecy, mocniej zaciskając pięść wokół różdżki Andromedy. Jak zawsze, najpierw do pokoju wszedł cień Snape'a, następnie jego zwykłe, szerokie, czarne szaty, a potem sam mężczyzna, noszący na twarzy znajomą maskę sceptycyzmu i pogardy.

— No, no, no — powiedział swoim powolnym, zabawnym tonem. — Spójrz na siebie. Wyglądasz... inaczej.

— Czego chcesz, Snape? — zapytał Draco. — Mam rzeczy do zrobienia.

— Jestem pewien, że tak. O ile się nie mylę, jesteś tu, by walczyć z Zakonem, prawda?

Draco z wahaniem skinął głową. 

— Dobrze. Ale jak…

— Interesujące — wycedził. — A czy ta nagła zmiana zdania ma coś wspólnego z panną Granger? A może raczej z przemianą serca?

— S-Skąd do cholery wiesz o Granger i mnie?

— Twoja matka użyła legilimencji na pannie Granger w Dworze Malfoyów i widziała was…

— Wiem o tym! Ale skąd ty to wiesz?

— Odwiedziła mnie po wszystkim.

— Rozmawiałeś z moją matką? — zapytał zszokowany. — Czy wszystko z nią w porządku? Czy jest tutaj?

Twarz Snape'a stała się surowa. 

— O ile wiem, z twoją matką wszystko w porządku. I tak, sądzę, że ona tu jest.

— Dlaczego cię odwiedziła? Czego chciała?

— Wygląda na to, że ciebie i twoją matkę łączy o wiele więcej niż tylko krew i kolor włosów — powiedział. — Przyszła zapytać mnie, czy mogłaby pomóc Zakonowi. Jako szpieg.

— Moja matka pomaga Zakonowi? — wymamrotał Draco z czystym niedowierzaniem. — Jesteś pewien?

— Tak, właśnie to chcę ci przekazać. Musisz wierzyć we wszystko, co powie ci twoja matka. Nie wątp w jej intencje. Rozumiesz?

— Tak, oczywiście — skinął głową, przełykając ciężko przed zadaniem kolejnego pytania. — A co z moim ojcem?

— Lucjusz to przegrana sprawa — powiedział bez ogródek Snape. — Draco… Już od dłuższego czasu nie było w nim żadnej nadziei. Wiesz o tym. Twoja matka też. Lucjusz nigdy nie zmieni strony. Zaakceptuj to i żyj dalej.

Marszcząc brwi, Draco potrząsnął głową. 

— Z nim naprawdę jest aż tak źle?

— Tak. Lucjusz dokonał swojego wyboru już dawno temu. — Spojrzał na Draco, jakby był najgłupszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkał. — Czy przez chwilę szczerze wierzyłeś, że zaakceptowałby twój związek z panną Granger i walczył o Zakon?

Draco nie odpowiedział. Szczerze mówiąc, nigdy nie był pewien, czego powinien spodziewać się po swoim ojcu, ale jak powiedział Granger, odkąd znalazła się u Andromedy, zaczął przygotowywać się na wszystkie możliwe konsekwencje. Jego relacje z ojcem zaczęły się pogarszać już w czwartej klasie, kiedy powrócił Voldemort, a priorytety Lucjusza uległy diametralnej zmianie. Mimo to czuł rozczarowanie i pewien poziom straty, ale potem uznał, że Blaise i Teo byli w podobnej sytuacji i nauczyli się z tym żyć, choć z urazą.

— Czy to wszystko, o czym chciałeś ze mną porozmawiać? — zapytał. — O mojej matce?

— Byłem też dość ciekaw, czy to, co twoja matka powiedziała mi o tobie i pannie Granger, jest rzeczywiście prawdą.

Draco zacisnął wyzywająco usta. 

— To prawda. I co z tego?

Smutek wydawał się pochłonąć ostre rysy Snape'a, ale szybko zniknął, zanim Draco zdążył to w pełni zrozumieć.

— Więc naprawdę zdezerterowałeś? — wymamrotał, zamykając na chwilę oczy. — A to wszystko z miłości do szlamy.

— Hej! — splunął Draco. — Nie nazywaj jej tak! Nie masz pojęcia, co się stało! Nigdy tego nie zrozumiesz!

— Rozumiem o wiele więcej, niż mógłbyś sobie nawet wyobrazić.

Głos Snape'a był cichy i napięty, prawie zdesperowany, a Draco z ciekawością przyglądał się swojemu dawnemu profesorowi. Nigdy nie widział go takim; roztargnionym i wyciszonym, jakby zatracił się we wspomnieniach. Atmosfera nagle wydała mu się ciężkie od melancholii niewypowiedzianych słów.

— Ty i ja nie różnimy się tak bardzo — powiedział cicho Snape. — Chcesz mojej rady? Znajdź pannę Granger i zabierz ją jak najdalej stąd.

Draco zamrugał, niepewny, co odpowiedzieć. 

— Ona... ona nie pójdzie. Ona chce walczyć.

— Więc znajdź ją i nie spuszczaj jej z oczu, bo będziesz tego żałować aż do ostatniego samotnego dnia, w którym umrzesz. Rozumiesz?

— Tak… tak myślę — mruknął Draco z powątpiewaniem. — Czy jest coś jeszcze, czy mogę iść?

— Obaj mamy wiele rzeczy, które musimy zrobić — powiedział Snape, odwracając wzrok na pogrążony w chaosie pokój. — Idź. Jeśli możesz, trzymaj się zachodniej strony Hogwartu. Jest mniej zniszczona.

— Dobrze — westchnął, kierując się w stronę schodów, ale zatrzymał się na drugim stopniu. — Snape, jestem... wdzięczny, że przyprowadziłeś mnie wtedy do Hogwartu.

Chociaż Draco stał plecami do mężczyzny, jakim sposobem wiedział, że twarz Snape'a wykrzywiła się w niespokojnym grymasie, znów spowita tym dziwnym smutkiem. Gdy cisza się przedłużała, Draco założył, że Snape nie miał zamiaru odpowiadać, więc kontynuował spacer po schodach, ale kiedy dotarł do siódmego stopnia, usłyszał niski, słaby głos Snape'a podążający za nim.

Słowa były tak dziwaczne, że Draco doszedł do wniosku, że mógł nie do końca dobrze je usłyszeć.

— Jeśli masz być za cokolwiek wdzięczny, bądź wdzięczny, że twoja szlama cię kocha.


5 komentarzy:

  1. Znów pełno zmian względem książki czy nawet filmu. Ron został bohaterem, ale bardziej nieświadomie niż świadomie xD No i nic się nie stało podczas zniszczenia horkruksa. A nie powiem, że mnie to nie zastanawiało, co się stanie. Ta scena z filmu chyba nigdy nie przestanie mnie prześladować 😅 Ślizgoni zostali rozdzieleni i każdy z nich ma coś do załatwienia. Mam nadzieję, że wszystkim się uda wyjść z tego cało. O ile o Draco jestem spokojna, tak o mojego ukochanego Theo się nie przestanę martwić, bo chłopcy mają rację. Nie wiem, czy on sobie sam poradzi w walce ze swoim ojcem. Być może determinacja jakoś mu pomoże, ale mam wrażenie, że ta scena z Blaisem była swego rodzaju pożegnaniem między nimi i to martwi mnie jeszcze bardziej. To, jak wszystko się zmieniło w ich życiu jest porażające. Scena Draco i Pansy… Cóż, nie dziwię się, że Pansy nie potrafiła tego zrozumieć. Wszystko w co on wierzył nagle zniknęło, zaczął pomagać "wrogowi"... No i Severus. Gdzieś mi nie pasuje do niego jednak, że nazywa Hermionę "szlamą", nie po tym, co łączyło go z Lily

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże ile emocji. Okropnie się boje o Theo jesli on umrze to będę za nim płakać tydzień.
    Nie mogę się doczekać aż Draco i Hermiona w końcu się odnajdą.
    Snape.. tak strasznie mi go szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj tak, nikt nie wie tego wszystkiego lepiej niz Snape... Oby Draco szybko znalazl Hermione! I mam nadzieje, ze Teo przezyje, chociaz zaczynam miec czarne wizje przed oczami!

    OdpowiedzUsuń
  4. Teraz każdy rozdział przynosi wiele skrajnych emocji, bitwa się rozpoczęła, a nasi bohaterowie są rozdzieleni. Niech im wszystkim się powiedzie! Ta historia jest bardzo nieprzewidywalna...

    OdpowiedzUsuń
  5. Zmiana sceny w Komnacie Tajemnic to miód na moje czytające oczy, brak pocałunku z Ronem idealnie!
    Zaskakuje mnie dynamika tego rozdziału, nie nadążałam z czytaniem :)
    Mam nadzieję, że Blaise i Luna oraz Draco i Hermiona się odnajdą... Kwestia Tonka, na razie staram się o tym nie myśleć chyba.
    W tym rozdziale było wiele interesujących rozmów.
    Theo... Martwię się o niego, chęc zemsty na ojcu, który ma o wiele większe doświadczenie to może nie być dobre rozwiązanie, boję się tego, że przegra... Chociaż życzę mu jak najlepiej. Polubiłam go, mimo tego, że wredota aż z niego biła, w końcu podjął rozsądną decyzję i w niej wyrwał. Podoba mi się też jego szczerość do bólu.
    Pansy... Niczego innego się po niej nie spodziewałam. Z jednej strony wystarczy spojrzeć ile Draco zajęło czasu aby zrozumieć, aby "wyleczyć się" z tej nienawiści. W pierwszym momencie pomyślałam, że może od osoby zaufanej jak Draco, posłucha go, ale potem faktycznie pojawiła się myśl o tym, że wszystko wymaga czasu. Wypranie mózgu, wpojone od dziecka idee, wychowanie, za dużo tego wszystkiego aby nagle zmienić lata swojego życia w minutę.
    Snape... Troszkę mnie zirytował, bo jednak nie rozumiem tego dlaczego nazywał Hermionę szlamą. Nikogo nie było przy ich rozmowie. W końcu dzięki tej "szlamie" jego chrześniak miał gdzie się schować i przebywać, a na koniec po wprowadzeniu śmierciożerców do szkoły również URATOWANY. Gnojek. Nie mniej jednak dobrze, że się pojawi, bo Draco poszedłby ratować Pansy. Pansy, która groziła mu śmiercią, śmiercią HErmiony, chciała wołać Śmierciojadów do pomocy - czyż to nie świadczy również o jego wielkiej wewnętrznej przemianie!? Zachwyca mnie ta przemiana na przestrzeni całego tego opowiadania.

    OdpowiedzUsuń