Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: 30 Seconds to Mars - Vox Populi, Muse - Knights of Cydonia, Nicholas Hooper - In Noctem.
_____
Hermiona bawiła się luźną nitką swojego swetra, oplatając ją ciasno wokół palca, aż powstało na nim sine wgniecenie; zmarszczyła brwi, unosząc wzrok i kierując go z powrotem ku Harry'emu.
— Dobrze, wyjaśnij jeszcze raz, co widziałeś, Harry. Powoli.
— Mówiłem ci! — odparł, widocznie zirytowany. — Sam-Wiesz-Kto zabił gobliny za to, że pozwoliły nam uciec z Gringotta, wszystkie! Łącznie z Gryfkiem! I wie, że mamy Puchar Helgi. Jest teraz niespokojny i panikuje, ponieważ podejrzewa, że wiemy o horkruksach.
— Cóż, to niedobrze — wymamrotał Ron.
— Zgadza się, ale słyszałem też jego myśli i wiem, że trzyma horkruksa w Hogwarcie. Słyszałem to. I zamierza się tam udać, więc my też musimy się tam dostać, zanim będzie miał szansę go gdzieś przenieść.
— Ale Harry, nawet nie wiemy, czego szukać — powiedziała Hermiona — ani gdzie w ogóle zacząć. Hogwart jest wielki i ma prawdopodobnie setki kryjówek, o których nie wiemy.
— Ale mamy mapę.
— Ale nie wszystko pojawia się na mapie, jak Pokój Życzeń, czy…
— Ale większość tak. I wiemy, że horkruks musi być w jakiś sposób powiązany z Roweną Ravenclaw. Dumbledore powiedział mi w zeszłym roku, że wierzy, iż horkruksy mogą być powiązane z Założycielami, więc ten musi mieć coś wspólnego z Ravenclaw…
— Ale my nie…
— I Sam-Wiesz-Kto ujawnił, że Nagini jest horkruksem, więc jeśli uda się z nią do Hogwartu, będziemy mieć dwa horkruksy w jednym miejscu.
— Dwie pieczenie na jednym ogniu — powiedział Ron. — Ale jak zniszczyć je bez miecza?
— Jeszcze nie wiem, ale jeśli już je zdobędziemy, będziemy mogli rozgryźć to później…
— Harry, czekaj — westchnęła Hermiona. — Czy zdajesz sobie sprawę, jak trudno będzie dostać się do Hogwartu? Być może uda nam się dotrzeć do Hogsmeade pod peleryną-niewidką, ale Hogwart jest praktycznie nie do zdobycia. Wszędzie są Śmierciożercy i dementorzy…
— Coś wymyślimy. Jak dotrzemy do Hogsmeade, to zobaczymy, czy naprawdę jest aż tak źle — uciszył ją. — Kiedy on zda sobie sprawę, że pierścionek i medalion zniknęły, uda się do Hogwartu. Nie mamy czasu na wahanie, Hermiono.
Zmarszczyła brwi, gdy Harry wyrwał jej torbę z dłoni i wyciągnął z niej pelerynę. Wiedziała, oczywiście, że miał rację. Nie mieli czasu, by bezczynnie się ociągać, ale gwałtowność tego wszystkiego sprawiła, że poczuła się nieswojo. Raczej nie bywała spontaniczna i zastanawiała się, czy zapał Harry'ego mógł mącić mu w głowie, przysłaniając zdolność racjonalnego myślenia.
— Nie podoba mi się to — szepnęła do Rona. — Nie jesteśmy odpowiednio przygotowani.
— Tak, ale pieprzyć to — odpowiedział. — Wątpię, żeby jakiekolwiek plany mogły nas do tego przygotować. Nawet twoje.
— Być może masz rację, ale po prostu czuję, że… to już. Czuję, że…
— Hej, chodźcie! — zawołał Harry, podnosząc pelerynę, by mogli się pod nią wślizgnąć. — Musimy ruszać!
Słowa zamarły jej w gardle, gdy Ron niewinnie wzruszył ramionami i dołączył do Harry'ego pod płaszczem. Tłumiąc chęć do protestu lub nalegań, by poświęcili trochę czasu na przygotowania, ciężkim krokiem skierowała się w stronę swoich dwóch przyjaciół, wlokąc po błocie. Jeśli Harry zauważył jej niechęć, nic nie powiedział, ale kiedy podali sobie ręce by użyć teleportacji, ścisnął jej dłoń delikatnie, uspokajająco.
I zniknęli z ostrym trzaskiem.
***
— Szach.
Draco oparł się chęci przewrócenia oczami. Rozgrywki Blaise'a i Teo trwały już prawie dwie godziny i to był piąty raz, kiedy Blaise przyparł króla Teo do muru. Teo nigdy nie był szczególnie utalentowany w grze w szachy, ale jego dzisiejsza bezmyślność bezgranicznie irytowała Draco, chociaż musiał przyznać, że od już początku dnia był w nienajlepszym humorze. Być może dlatego skupiał całą swoją uwagę na ich grze, kierując całą swoją frustrację na Teo, odwracając swoją uwagę od myślenia o Granger i jej zdrowiu.
— Cholera — syknął Teo, ruszając swoim królem. — Nie mam dziś dobrego dnia.
— Nigdy nie miałeś — powiedział Draco. — Zawsze byłeś gówniany w szachy. Nawet Goyle cię pokonywał.
— Hej, przecież cię kiedyś pokonałem.
— Jeden raz i to na trzecim roku.
— I nadal wyglądasz jakby piekło cię od tego dupsko — Teo uśmiechnął się złośliwie. — Jakbym wepchnął ci króla w tyłek czy coś.
Blaise potrząsnął głową.
— Czy zawsze musisz być taki bezczelny?
— Tak, to część mojego uroku.
— Szach — powtórzył Blaise, bijąc króla swoim gońcem i kierując znudzone spojrzenie na Teo. — Twój urok jest tak denny, jak twoje umiejętności gry w szachy.
— Cóż, wszyscy wiemy, że to bzdura — odpowiedział. — Mógłbym uwieść samą Umbridge, gdybym tylko chciał, aż zrzuciłaby ten swój pas cnoty…
— Teo, o czym ty do cholery pieprzysz? — warknął Blaise. — Czy myślisz, że właśnie takich myśli potrzebuję w mojej głowie?
— Założę się, że nosiłaby różowy pas cnoty z kotem mówiącym ‘Nie dotykaj mojej pusi’…
— Merlinie, Teo, PRZESTAŃ!
Draco złapał się na tym, że uniósł kąciki ust w uśmiechu, gdy jego dwaj przyjaciele kłócili się, jakby znowu mieli czternaście lat. Zanim pojawił się cały ten chaos. Zanim Voldemort powrócił. A teraz pomyślał o tym, już wcześniej byli ograniczeni, dźwigając na barkach ciężar nienawiści, którą rodzice wbijali im w głów od chwili, w której zaczęli rozumieć, co się do nich mówi. Patrząc teraz na swoich przyjaciół, a już szczególnie na Teo, widział, że wyglądali o wiele… zdrowiej, swobodniej i młodziej. Mimo że praktycznie byli biedni jak mysz kościelna, ich dziewczyny zniknęły bez słowa, a za rogiem czyhała wojna, Draco pomyślał, że było to najlepsze, co kiedykolwiek spotkało ich jako młodych mężczyzn.
Nie chłopców. Mężczyzn.
I przynajmniej wydawało się, że Teo z każdym dniem coraz lepiej oswaja się z faktem śmierci Teda. W końcu dowcipy i wulgaryzmy wypływały z jego ust z taką częstotliwością z jaką powinny. Jego temperament wrócił, tak samo jak zarozumiałość. Draco mógł teraz ze szczerością spojrzeć na Blaise'a i Teo, uważając ich za kogoś więcej niż przypadkowych sojuszników przynoszących mu wygodne szlacheckie korzyści. Nie nazwałby ich takimi przyjaciółmi, choćby dlatego, że skarciliby go za użycie tego słowa, ale ufał im i czuł się swobodnie w ich towarzystwie, a nawet ich podziwiał.
— ...to nie moja wina, że nie masz za grosz poczucia humoru…
— Mam poczucie humoru, Teo, po prostu nie jesteś, kurwa, zabawny…
— Dlaczego codziennie musisz się okłamywać?
— Zamknij się do jasnej cholery i po prostu wykonaj swój ruch!
— Każdego dnia brzmicie coraz bardziej jak bracia — zauważył Draco, uśmiechając się na widok ich urażonych spojrzeń.
— Przyrodni bracia — poprawił go Teo. — Poza oczywistym faktem, że jestem zbyt przystojny, aby być spokrewnionym z Blaise'em i tym, że nie ma on żadnego poczucia humoru…
— Do diabła, Teo, nie zmuszaj mnie, żebym przeszedł na twoją stronę stołu.
— I co mi zrobisz? Będziesz puszył się nade mną, aż umrę z nudów?
Blaise zerwał się na nogi.
— Już ja ci pokażę ci…
Urwał, kiedy Andromeda weszła do kuchni, wracając na swoje miejsce u boku siostrzeńca z raczej zakłopotanym wyrazem twarzy, choć nie wydawała się tego zauważać. Przyglądając się jej z zaciekawieniem, Draco poczuł, jak jego żołądek zwija się w nerwowy supeł, gdy dostrzegł jej poważne rysy, czekając, aż się odezwie.
— Pomyślałam, że chciałbyś wiedzieć — powiedziała ostrożnie — że wydostali się z Gringotta.
Draco uniósł brwi, gdy z jego ust wyrwało się westchnienie, którego nie mógł powstrzymać.
— Jesteś pewna?
— Tak, uciekli.
— Kto uciekł? — zapytał Teo, a potem jego oczy się rozszerzyły. — Czekaj, Granger i ci dwa durnie byli w Banku Gringotta?! Co do cholery…
— Skąd wiesz? — przerwał Draco, ignorując swojego przyjaciela.
— Wiesz, że Zakon ma swoje... kontakty. Tonks jest w kryjówce z innymi członkami i przekazała mi tę informację.
Draco zastanawiał się, czy Snape w jakiś sposób przekazał informację McGonagall, która przekazała ją Tonks, a potem ta powiedziała swojej matce, a jego ciotce, czy też może wokół Voldemorta kręciło się o wiele więcej szpiegów niż tylko jeden. A potem uznał, że go to nie obchodzi. Granger wyszła żywa ze swojej samobójczej misji i to było wszystko, na czym mu zależało i na czym chciał się teraz skupić. Jednak pewne dziwne uczucie dotarło do jego piersi; coś, czego nie mógł w pełni rozgryźć, i z roztargnieniem zastanawiał się, czy mogła to być nadzieja, ale szybko odrzucił ten pomysł.
— Muszę wyjść na chwilę, bardzo dużo się dzieje — kontynuowała Andromeda. — Dacie sobie radę?
— Tak, spokojnie — powiedział szybko Teo, machając lekko ręką i czekając, aż kobieta zniknie, zanim zwrócił się do Draco z niepohamowanym zainteresowaniem. — Granger poszła do pieprzonego Gringotta? W sensie, do tego Gringotta? Do banku, w którym roi się od Śmierciożerców?
— A ile Banków Gringotta znasz? — mruknął Blaise. — Chociaż muszę się zgodzić z Teo. Twoja laska ma jaja.
— Ma jaja? — powtórzył Teo. — Chyba jest srogo jebnięta. Musisz trzymać ją z dala od tych kretynów, których nazywa przyjaciółmi, bo ich igraszki ze śmiercią są jak widać zaraźliwe…
— Andromeda nie powiedziała, gdzie jest teraz Granger — wymamrotał Draco, spuszczając głowę. — Bo nie ma bladego pojęcia, gdzie może być.
Teo prychnął.
— Słuchaj, wyszła z Gringotta żywa, jasne? Jestem pewien, że ma się dobrze. Przestań się użalać.
— Draco, dobrze wiesz, jak inteligentna i zaradna jest Granger — zapewnił go Blaise. — A Gryfonom zawsze towarzyszy to durne szczęście. Ponownie, nienawidzę zgadzać się z Teo, ale jeśli ktoś ma wyjść z tego wszystkiego cało, to będzie to Hermiona Granger.
Draco z roztargnieniem pokiwał głową, robiąc co w jego mocy, by usunąć ze swojej twarzy wszelkie ślady zaniepokojenia, a nawet jeśli mu się to nie udało, to Teo i Blaise nic nie skomentowali. Zamiast tego wrócili do swojej rozgrywki, najwyraźniej uznając, że najlepiej będzie zostawić Draco w spokoju, by poukładał myśli. Teo w końcu przeniósł swojego króla na bezpieczne pole.
— Tak z ciekawości… — zaczął Blaise. — Dlaczego oni w ogóle byli w Banku Gringotta?
— Nie mogę ci powiedzieć.
Teo cmoknął językiem.
— Zachowujesz się, jakby to było jakieś twoje zasrane motto. „Nie mogę ci powiedzieć” albo „To tajemnica” równie dobrze mogłoby być wyryte na twoich przeklętych drzwiach.
— A przestaniesz w końcu narzekać? — warknął Blaise. — Po prostu zrób swój ruch, żebym mógł cię już pokonać.
— Nie bądź zarozumiały, Blaise…
— Nazywasz mnie zarozumiałym?
— Taki był przekaz mojego ostatniego zdania, zgadza się.
— Po prostu wykonaj swój cholerny ruch…
— Zrobię to, kiedy będę pewny i gotowy…
Draco tym razem prawie ich nie słuchał, a głosy były stłumione w jego uszach, odległe i zniekształcone. Skierował swój wzrok w stronę do okna, spoglądając poza odbicie i obserwując gęstą noc. Ciemność opanowała świat zewnętrzny już kilka godzin temu, a Draco wnioskował, że musiało być już już około dwudziestej pierwszej. Głęboki odcień koloru nieba wydawał się taki... trwały i pochłaniający, że nie umiał oderwać od niego wzroku. Nie widział ani księżyca ani gwiazd, ale gdzieś w oddali ostra linia błyskawicy przecięła światłem ogromną, czarną pustkę, a wzdłuż kręgosłupa blondyna przebiegł nagły dreszcz.
Powietrze wydawało się dziś wrogie i niezrównoważone, jakby elektryczność nadchodzącej burzy kłuła jego skórę tysiącami mikroskopijnych igiełek, a jedyne, co mógł zrobić, to w milczeniu błagać jakąś siłę wyższą, by Granger nic się nie stało.
Potem spojrzał z powrotem na Blaise'a i Teo, pomyślał o Tonks, Andromedzie i Teddym, o swoich rodzicach, o Bletchleyu, Davis i Bulstrode, do diabła, nawet o Lovegood, choćby ze względu na zdrowie psychiczne Blaise'a, i zaczął błagać siłę wyższą, by z nimi też było wszystko w porządku.
***
Hermiona poczuła twardy grunt pod stopami, a przez półprzezroczysty materiał peleryny dostrzegła budynki Hogsmeade; tak znajomy, a jednocześnie obcy. Sklep Zonka i Miodowe Księstwo wydawały się być opustoszałe i spalone; dostrzegła powybijane okna i drzwi wyrwane z zawiasów. Pomyślała o Bożym Narodzeniu, kiedy światła, świece i bibeloty zdobiły witryny sklepów, oświetlając ulicę ciepłym światłem. Teraz wioska wyglądała niczym opuszczone siedlisko duchów, z wyjątkiem lekkiego blasku bijącego od Trzech Mioteł.
W chwili, gdy jej oczy spoczęły na pubie, jej uszy przeszył ostry i piskliwy wrzask, który nie ustawał; wręcz dzwoniło jej w głowie. Drzwi pubu otworzyły się z hukiem, a ze środka wyskoczyło kilku Śmierciożerców z wystawionymi przed siebie różdżkami. Jeden z nich krzyczał: „Accio peleryna!”, jeszcze zanim w ogóle zdążyła pojąć, co się dzieje. Ale peleryna niewidka ani drgnęła, a ona oparła się chęci westchnienia z ulgi.
— Wiemy, że tu jesteś, Potter! — krzyknął jeden z nich. — Nie ma też sensu próbować uciekać! Rozdzielcie się i znajdźcie go!
Śmierciożercy rzucili się w ich stronę, ale udało im się na czas zejść im z drogi, wbiegając się w boczną uliczkę. Wszyscy wstrzymali oddech, gdy całe Hogsmeade pochłonęły ostre błyski świateł.
— Musimy się stąd wydostać — szepnęła Hermiona. — Ich jest za dużo.
— Słyszałaś go, stąd nie ma ucieczki — powiedział Harry. — Musieli narzucić jakieś osłony czy coś. Czekali na nas…
— Ściągnąć tu dementorów! — zawołał ktoś gdzieś w oddali. — One go znajdą!
Hermiona odwróciła się do Harry'ego, napotykając jego spanikowane spojrzenie, i desperacko sięgnęła po jego dłoń, a potem po rękę Rona, przygotowując się do aportacji, jednak nic się nie wydarzyło. Powietrze wokół nich było ciężkie od ilości osłon, więc Hermiona zaczęła gorączkowo przegrzebywać swój umysł i wspomnienia w poszukiwaniu czegoś, co mogłaby zrobić. Nagle ogarnęło ją zimno i już wiedziała, że to dementorzy zmierzają w ich stronę. Zanim jednak zdała sobie z tego sprawę, Harry wyciągnął swoją różdżkę, a potem wielki, biały jeleń wypłynął z czubka i dementorzy się rozproszyli.
— Tam! — krzyknął jeden ze Śmierciożerców; ale zanim Hermiona miała choćby moment na zebranie myśli, usłyszała otwierające się drzwi i blade światło wlało się w ciemną przestrzeń, w której się ukrywali.
— Potter, chodź tutaj! — rozkazał czyjś ostry szept. — Idź na górę, nie zdejmuj peleryny i bądź cicho!
Harry znów trzymał Hermionę za rękę, ciągnąc ją i Rona w stronę głosu. Po wejściu do środka Hermiona poczuła woń stęchlizny i barowych trunków, zdając sobie sprawę, że są w Gospodzie pod Świńskim Łbem. Podążyła za Harrym do drzwi z tyłu, które prowadziły do wyjątkowo głośno skrzypiących schodów. Docierając do salonu z kominkiem, Hermiona wypuściła wstrzymywany od dłuższej chwili oddech, poświęcając chwilę na przyjrzenie się dużemu obrazowi młodej dziewczyny o delikatnej urodzie, która miło się do nich uśmiechała.
Uwagę Hermiony przykuły krzyki z zewnątrz, a ona i Ron trzymali się blisko Harry'ego, gdy ten podszedł do okna, poprawiając nieco pelerynę, aby upewnić się, że są wystarczająco osłonięci, zanim zerkną przez szybę.
— Mój patronus to nie jeleń, tylko kozioł, ty idioto! Właśnie ci pokazałem! — wrzasnął mężczyzna, który – jak Hermiona zdała sobie teraz sprawę – był barmanem Świńskiego Łba i człowiekiem, który ich uratował. — Nie życzę sobie tych dementorów na mojej ulicy…
— Złamałeś godzinę policyjną! — warknął Śmierciożerca.
— Jeśli chcę wypuścić mojego cholernego kota, to będę ją łamał!
— Twój kot uruchomił Urok Wrzasku?
— Tak, i co z tego? Wyślesz mnie za to do Azkabanu? Mam nadzieję, że nie ponaciskaliście tych swoich małych Mrocznych Znaków i nie wezwaliście go. Nie będzie szczęśliwy, jeśli wezwiecie go tutaj z powodu mojego kota.
— Złamałeś godzinę policyjną…
— Co zrobisz, zamkniesz mój pub? A skąd weźmiesz potem swoje podejrzane eliksiry i nielegalny handel, co?
— Nie groź mi…
— Będę cicho, a teraz spieprzaj stąd.
Śmierciożerca cofnął się trochę.
— Nie łam ponownie godziny policyjnej, bo kolejnym razem nie będziemy tak wyrozumiali.
Wtedy Hermiona usłyszała trzaśnięcie drzwiami i kroki zmierzające do salonu, a po chwili do środka wszedł barman. Hermiona zaniemówiła dostrzegając podobieństwo mężczyzny do Dumbledore'a. Od uderzająco niebieskich oczu po długą brodę rozciągającą się na jego klatce. Hermiona przeczytała wystarczająco dużo tekstów, w tym okrutny opis życia Albusa Dumbledore'a spod ręki samej Skeeter, by wiedzieć, że mężczyzna przed nimi to nikt inny jak sam Aberforth Dumbledore.
— Jesteś Aberforth — potwierdził Harry, robiąc krok do przodu. — Bardzo dziękuję…
— Nie powinno cię tu być — odparł Aberforth marszcząc brwi. — Ty głupi…
— To twoje oko widziałem w lustrze.
Hermiona przeniosła wzrok na swojego przyjaciela, zdezorientowana tym komentarzem, a potem zdała sobie sprawę, że Harry patrzy w lustro wiszące nad kominkiem. Brakowało mu jednego rogu. Rogu, który Harry trzymał w swojej dłoni. Podczas dni spędzonych u Tonks chłopak opowiadał jej, jak patrzył w lustrzany odłamek, podczas gdy Bellatriks torturowała Hermionę, błagając o pomoc, i jak nagle ostrzegł wpatrujące się w niego oko. I wtedy wszystko złożyło się w jedną całość.
— To ty wysłałeś Zgredka.
Aberforth skinął głową.
— Gdzie on jest?
— Nie żyje — odparł Harry, nieco drżącym głosem. — Bellatriks go zabiła.
— Szkoda — wymamrotał mężczyzna, ale jego twarz pozostała stoicko spokojna. — Całkiem lubiłem tego skrzata.
Nagle Hermiona usłyszała za sobą niski pomruk dochodzący z brzucha Rona, a kiedy odwróciła się do niego, chłopak wyglądał na dość zakłopotanego.
— Przepraszam — mruknął. — Umieram z głodu.
Już miała go zbesztać za beznadziejne wyczucie czasu, ale wtedy jej własny żołądek również dał o sobie znać. Posłała gospodarzowi przepraszające spojrzenie.
— Tam jest jedzenie — powiedział Aberforth, wskazując na stół w rogu pokoju. — Częstujcie się.
Hermiona i Ron powoli podeszli do stołu. Dziewczyna chwyciła za ciastko z lukrem, lekko je skubiąc, by wyglądać na uprzejmą, podczas gdy Ron praktycznie jednym gryzem pochłonął całą babeczkę. Harry pozostał tam, gdzie stał, a jego oczy błądziły między Aberforthem a lustrem nad kominkiem.
— Skąd masz to lustro? — zapytał Harry. — Należało do Syriusza.
— Kupiłem je od Mundungusa jakiś czas temu. Albus wyjaśnił, co to takiego, więc miałem na ciebie oko. Skoro już o tym mowa, musimy znaleźć sposób, jak was stąd wydostać...
— Co? — warknął Harry. — Nigdzie się stąd nie ruszamy. Musimy dostać się do Hogwartu.
— Nie bądź głupi, chłopcze — powiedział Aberforth. — Musisz się stąd wydostać. Wyjedź za granicę czy coś i trzymaj się z dala od…
— Nie, mam zadanie do wykonania! Twój brat poprosił mnie o wykonanie go i kończy mi się…
— Jeśli wiesz, co jest dla ciebie najlepsze, zapomnisz o wszystkim, co powiedział ci mój brat, a także o wszelkich obietnicach, które próbujesz dotrzymać zmarłemu — odparł chłodno, z goryczą. — Mój brat miał zwyczaj wyrabiania skaz na życiach innych ludzi, a najlepszą rzeczą, jaką możesz zrobić, to po prostu o nim zapomnieć.
— Dumbledore kochał Harry'ego — odezwała się Hermiona, czując potrzebę obrony przyjaciela, gdy zauważyła jego rozczarowaną minę.
— To właśnie ludzie, których kochał mój brat, cierpieli najbardziej! — odciął się Aberforth, kierując oczy ku wiszącemu na ścianie obrazowi młodej dziewczyny. — Posłuchaj mnie, Potter, zapomnij o tym, co powiedział ci mój brat.
— Tu nie chodzi tylko o mnie, ale o wszystkich — spróbował Harry. — On może wygrać... więc musimy dalej walczyć. Musisz zrozumieć, przecież jesteś częścią Zakonu…
Aberforth prychnął.
— Zakon się skończył. Już po nim. Już przegraliśmy.
— To nieprawda, wciąż mamy szansę, a Dumbledore powiedział mi…
— Niech ktoś inny zrobi to, co kazał ci mój brat.
— To muszę być ja!
Aberforth potrząsnął głową ze znużenia, jego wzrok znów padł na obraz, zatrzymując się tam przez dłuższą chwilę. Hermiona pomyślała, że chyba wie, kim jest ta uśmiechnięta dziewczyna, ale nerwowo przygryzła wargę, niepewna, czy to właściwe, by zapytać. Jednak kiedy cisza w pokoju stała się zbyt głęboka, nie mogła się dłużej opierać.
— Czy to Ariana, panie Dumbledore? — zapytała. — Pańska siostra?
Mężczyzna zmrużył lekko swoje oczy.
— Czytało się te gówna, które pisała Skeeter, co?
Hermiona poczuła ciepło rozgrzewające jej policzki i odwróciła wzrok, leniwie skubiąc swoje ciastko, ale potrzeba zadania kolejnego pytania zmusiła ją do spojrzenia z powrotem na Aberfortha.
— Czy... czy miał pan na myśli Arianę, kiedy mówił pan, że ludzie, których kochał paski brat, ucierpieli najbardziej?
Mężczyzna zacisnął oczy, a cień bólu zdawał się przemknąć po jego twarzy. Po chwili spojrzał na Harry'ego, zaciskając usta, jakby próbował się przed czymś powstrzymać. Usiadł w zakurzonym fotelu, który wyglądał na starszego od niego, oparł brodę na wierzchu dłoni i wypuścił długi, ciężki oddech.
— Chcesz poznać prawdę o moim bracie, Potter? — zapytał. — Zatem siadaj.
***
Blaise przesunął swojego gońca.
— Szach.
— Och, do cholery — mruknął Draco. — Teo, to już ósmy raz. Po prostu się poddaj.
— Cicho — powiedział Teo. — Próbuję się skupić.
Draco potrząsnął głową z frustracją, odchylając się na krześle i krzyżując ręce na piersi. To było typowe dla Teo, unikanie ostatniego ruchu, odwlekanie tego, co nieuniknione. Nawet kiedy byli dziećmi, chłopak przekraczał granice, nie poddając się, kiedy i tak wiedział że przegrał, co zwykle skutkowało burą od ojca. Los zawsze w końcu doganiał Teo, nawet jeśli był mistrzem w opóźnianiu nieuniknionego.
Wzdychając i odciągając włosy z oczu, Draco ponownie zerknął za okno, a jego oczy rozszerzyły się odrobinę.
— Do diabła... — mruknął. — Ta burza szybko się rozpętała.
Za szybą kłębiły się czarne chmury, pulsując światłem, gdy białe iskry rozświetlały niebo. Wszystkiemu towarzyszyły głośne, gniewne grzmoty, które, jak przysięgał Draco, wręcz wprawiały szkło w drgania. Burza naprawdę nadeszła niezwykle szybko. Niecałą godzinę temu była oddalona od nich o wiele mil, a teraz wydawała się zawisnąć niemal dokładnie nad domem Tonks, unosząc nad ich głowami, i Draco poczuł kolejny dreszcz przebiegający wzdłuż jego kręgosłupa.
— Szach-mat — powiedział Blaise.
Draco ponownie zwrócił swoją uwagę na rozgrywkę, zauważając, że Teo został ostatecznie pokonany dzięki uprzejmości czarnej wieży Blaise'a.
— Bzdury — mruknął Teo marszcząc brwi i wzruszając ramionami. — Do trzech razy sztuka?
***
Hermiona czuła, jak łzy zbierają się jej w kącikach oczu, do tego stopnia, że było to prawie bolesne, ale nie pozwoliła im wypłynąć.
Przez ostatnie kilka minut z uwagą słuchała, jak Aberforth opowiadał im o tragicznych szczegółach krótkiego życia swojej siostry: o tym, jak została zaatakowana przez grupę mugolskich chłopców, kiedy miała sześć lat, i jak wielką miała przez to traumę, do tego stopnia, że wpłynęła ona na niestabilność jej magii. Opowiedział o tym, jak ich ojciec zaatakował tę grupę chłopców, a potem trafił do Azkabanu, i jak ich matka, desperacko pragnąc trzymać córkę blisko siebie, ukryła Arianę, izolując ją od reszty świata. Po tym, Ariana zabiła swoją matkę przypadkowym wybuchem magii i trafiła pod opiekę Albusa.
A potem wreszcie wysłuchała, jak konfrontacja Aberfortha, Albusa i Gellerta Grindelwalda zabiła Arianę. Uraza jaką Hermiona poczuła względem Albusa była tak wielka, że niemal rozdzierała jej serce.
Hermiona spojrzała na Harry'ego, zastanawiając się, co działo w jego głowie po wysłuchaniu historii o mrocznej przeszłości człowieka, którego tak ubóstwiał i któremu ufał niczym dobremu dziadkowi. Nigdy nie powiedziałaby tego Harry'emu, ale opowieść Aberfortha sprawiła, że zwątpiła w swoje uczucia względem Dumbledore'a i zaczęła rozmyślać, czy rzeczywiście powinna czuć się przed to winna.
— Tak czy inaczej — szepnął Aberforth. — Po śmierci Ariany Albus mógł…
— Nie uwolnił się — przerwał Harry. — Nie mógł. Wiem, że nie mógł. Tej nocy, której zginął twój brat, wypił on eliksir, który doprowadził go do szaleństwa. Ciągle powtarzał: „Nie rób im krzywdy. Zrań mnie”. Wydawało mu się, że znów jest tam z tobą i Grindelwaldem. Myślał, że patrzy, jak Grindelwald krzywdzi ciebie i Arianę, wiem, że tak. Nigdy się od tego nie uwolnił.
Hermiona wpatrywała się w Harry'ego z szeroko otwartymi oczami i rozchylonymi ustami. W swoich opowieściach chłopak nigdy tak naprawdę nie zagłębiał się w szczegóły nocy, której zginął Dumbledore. Ona i Ron również nigdy nie naciskali by zdradził im szczegóły, wiedząc, że ponowne wspominanie tamtej nocy byłoby dla niego zbyt bolesne.
Aberforth opuścił wzrok na swoje postarzałe i pomarszczone dłonie, ułożone na kolanach. Wyglądał tak smutno, że Hermiona musiała odwrócić wzrok.
— Skąd wiesz, że mój brat nie myślał o większym dobru, stawiając je ponad ciebie, Potter? Skąd wiesz, że nie jesteś tylko pionkiem i ofiarą jego wizji, tak jak moja siostra?
— Nie — powiedziała Hermiona, kręcąc głową. — Dumbledore kochał Harry'ego.
— Więc dlaczego nie powiedział wam wszystkim, żebyście się ukryli? Żeby przeżyć?
— Bo to jest ważniejsze od nas! — krzyknął Harry, wstając. — Bo jest wojna i muszę myśleć o innych, poza samym sobą! Ty mogłeś się poddać, ale ja nigdy tego nie zrobię!
— Kto powiedział, że się poddałem?
— Powiedziałeś, że Zakon już się skończył i że Sam-Wiesz-Kto wygrał…
— To prawda!
— Twój brat powiedział mi, jak pokonać Sam-Wiesz-Kogo! Będę działał! Będę walczył, dopóki nie wygram, albo umrę próbując!
— Wszyscy będziemy walczyć — powiedziała Hermiona.
— Tak — skinął Ron siedzący obok niej. — Nie poddamy się.
Harry posłał im lekki uśmiech wdzięczności, po czym odwrócił się do Aberfortha, który znów wydawał się pogrążony w zamyśleniu, wyglądając na o wiele starszego niż jeszcze kilka chwil wcześniej.
— Musimy dostać się do Hogwartu — powtórzył Harry. — Jeśli nam nie pomożesz, zrobimy to sami, ale jeśli znasz sposób, aby nam pomóc, proszę cię… nie, błagam, abyś nam powiedział, bo potrzebujemy wszelkiej pomocy, jaką możemy dostać.
Aberforth westchnął ciężko, przez chwilę głaszcząc brodę swoimi cienkimi palcami, a Hermiona widziała konflikt w jego jasnych, niebieskich oczach. Po kilku minutach powoli wstał i podszedł do obrazu Ariany, patrząc na portret dziewczyny, a Hermionie wydawało się, że dostrzegła pojedynczą łzę spływającą mu po policzku.
— Dobrze — powiedział do obrazu. — Wiesz, co robić.
Delikatny uśmiech Ariany rozciągnął się nieznacznie, a potem dziewczyna odwróciła się i odeszła w dal, która wyglądała na wymalowany za nią tunel. Hermiona zmarszczyła brwi ze zmieszania.
— Ummm — powiedział Ron. — Dokąd ona…
— Do zamku prowadzi tylko jedna droga — wyjaśnił Aberforth. — Wszystkie tajne przejścia są zablokowane. Dementorzy otaczają mury, wewnątrz szkoły krążą patrole, Snape pilnuje Carrowów wykonujących każdy jego rozkaz. — Odwrócił się do Harry'ego. — Nie mam pojęcia, co zamierzasz zrobić, kiedy już wejdziesz do środka, ale jak powiedziałeś, jesteś gotów umrzeć.
— Nie rozumiem — mruknęła Hermiona, podchodząc do obrazu i przyglądając mu się uważnie. — Co…
Ale przerwała, gdy zobaczyła ruch; małą plamkę koloru, która pojawiła się na końcu tunelu. Hermiona domyśliła się, że to Ariana, która rosła z każdą sekundą. Kiedy jednak dziewczyna wróciła do ram portretu, obok niej był ktoś jeszcze. Hermiona zmrużyła oczy, próbując rozpoznać, kto to.
Postać była wysoka, w podartych ubraniach i rozczochranych brązowych włosach. I szła w ich stronę, lekko utykając; jednak w jej krokach była pewna skoczność, jakby wyraz ekscytacji. I właśnie to uświadomiło Hermionie , że towarzyszem Ariany był Neville. Portret otworzył się niczym drzwi, a Neville praktycznie wpadł do pokoju z całym swoim zapałem i ogromnym uśmiechem na twarzy, pomimo skaleczeń i siniaków szpecących jego skórę.
— Harry! — zawołał promieniejąc i przyciągając Harry'ego do miażdżącego uścisku. — Wiedziałem, że przyjdziesz!
— Neville? — wymamrotał z zaskoczeniem Harry. — Ale jak...?
Hermiona była gotowa zalać przyjaciela własną falą pytań, ale nagle została podniesiona z podłogi, trafiając prosto w silne ramiona Neville'a. Chłopak puścił ją, idąc dalej, by w podobny sposób powitać również Rona. Hermiona zmarszczyła brwi na widok postrzępionych i zakrwawionych szat Neville'a. W lepszym świetle pokoju zadrapania na jego twarzy wyglądały o wiele poważniej, a dziewczyna wymieniła z Harrym zmartwione spojrzenia.
— Neville — odezwał się ponownie Harry. — Co ci się, u licha, stało?
— Hę? Och, ze mną nie jest aż tak źle — odparł Neville wzruszając ramionami. — Powinieneś zobaczyć innych. Seamus wygląda dość kiepsko. Śmiało, chodźmy. — Odwrócił się, by wejść z powrotem do tunelu, zerkając przez ramię na Aberfortha. — Przyjdzie jeszcze kilka osób, Ab. Aportują się do baru.
Z pomocą Rona Hermiona wczołgała się do tunelu tuż za Nevillem, słysząc, jak Harry dziękuje Aberforthowi za uratowanie im życia. Potem cała czwórka zaczęła podążać długim korytarzem, oświetlonym przez blask jasnych lamp.
— Więc, czy to prawda? — zapytał Neville. — Włamaliście się do Gringotta, a potem uciekliście na smoku?
— To prawda — powiedział Ron.
— To naprawdę genialne! Ale co wy tam do diabła robiliście? Może coś, żeby pokonać Sam-Wiesz-Kogo?
— Tak, ale opowiedz nam o Hogwarcie, Neville — powiedział Harry, unikając jego pytania. — Co się dzieje?
— To już nie jest tak naprawdę Hogwart. Bardziej przypomina dom tortur. Carrowowie są sadystami. Amycus uczy Obrony Przed Czarną Magią i zmusza nas do używania na sobie nawzajem klątwy Cruciatus.
— Co? — sapnęła Hermiona. — Nie możesz mówić poważnie.
— Mówię całkowicie poważnie. Tutaj oberwałem — powiedział, wskazując na największą ranę na swojej twarzy — za odmowę wykonania polecenia. Nie lubią, kiedy im się przeciwstawiasz. Na dodatek Alecto uczy mugoloznawstwa i mówi wszystkim, że mugole to robactwo i wszyscy są głupi i zdziczali. To dostałem — wskazał na kolejną szramę — za postawienie jej się przed klasą.
— Do diabła, Neville — wymamrotał Harry. — Powinieneś być ostrożniejszy.
— Nie, to dobrze! Przeciwstawianie się im daje reszcie nadzieję. W każdym razie ja i Ginny ponownie zebraliśmy Gwardię Dumbledore'a.
Hermiona spojrzała na Harry'ego, obserwując jego rysy, które ożywiły się na wspomnienie o Ginny, i pomyślała o Draco, bezpiecznym w domu Tonks z dala od tego horroru, jakim stał się Hogwart. Była za to tak bardzo wdzięczna.
— Było ciężko — kontynuował Neville. — Każdy, kto ma krewnych, którzy otwarcie sprzeciwiają się Sami-Wiesz-Kim, ma nieźle pod górę. Śmierciożercy chcą, żebym umarł, bo się sprzeciwiałem, więc musiałem się ukrywać. Ginny też. I Lee I… Och! Czy wspomniałem, że Luna i Dean pojawili się tu dziś rano? Po prostu pojawili się znikąd! Nie wiem, gdzie oni byli…
— Byli z nami — wyjaśniła Hermiona. — Zatrzymaliśmy się w domu Tonks i Remusa, dochodząc do siebie po tym, co wydarzyło się w Dworze Malfoyów.
— Tak, słyszeliśmy o tym. Cieszę się, że wszyscy wyglądacie dobrze, bo to brzmiało naprawdę…
— Zaczekaj, powiedziałeś, że musisz się ukrywać — powiedział Harry. — Ale mimo to zabierasz nas do Hogwartu?
— Ach, zobaczysz — odparł Neville z radosnym uśmiechem na twarzy. — I tak już tu jesteśmy.
Skręcili za róg i dotarli do drzwi na końcu tunelu, a Neville pchnął je, krzycząc:
— Słuchajcie! Mówiłem wam, że przyjdą! To Harry, Ron i Hermiona!
Hermionie ledwo udało się wkroczyć do pomieszczenia, którego nie rozpoznała, a została pochłonięta przez hordę ponad dwudziestu osób. Wszyscy przytulali ją, Harry'ego i Rona, przekrzykując się nawzajem z radością i ulgą. Bliźniaczki Patil objęły ją ramionami, Michael Corner promieniał szczerym uśmiechem, Terry Boot klepał ją po plecach, a Hermiona mogła tylko podziwiać ich szczęśliwe, poranione twarze, zastanawiając się, przez co przeszli w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
— Ej! — krzyknął Neville. — Ej! Dajcie im trochę przestrzeni!
Hermiona w końcu mogła przyjrzeć się swojemu otoczeniu, zauważając rzędy hamaków, jaskrawych i kolorowych, rozwieszonych dookoła niczym chorągiewki. Dostrzegła regały wypełnione książkami, stoły i krzesła, radio ustawione w kącie, kilka mioteł opartych o ścianę. Na drewnianych ścianach zawieszone były herby Gryffindoru, Ravenclawu i Hufflepuffu. Ale nie Slytherinu. Nigdzie nie było niemal żadnego blasku zieleni czy srebra. Nigdy wcześniej nie widziała tego pomieszczenia i zastanawiała się, czy w ogóle byli w Hogwarcie.
— Gdzie my w ogóle jesteśmy? — zapytał Harry.
— W Pokoju Życzeń! — odparł radośnie Neville. — Zrobiłem tu małe przemeblowanie. Uciekałem przed Carrowami, a on wpuścił mnie do środka! Na początku był mniejszy niż ten, ale odkąd przybyła reszta Gwardii rozrósł się i stał jeszcze bardziej imponujący. Tunel do Aba pojawił się, gdy byłem głodny. To on dostarcza nam jedzenie, bo Pokój nie może.
— I Carrowowie nie mogą tutaj wejść? — zapytał Ron.
— Nie mogą — powiedział spokojnie Neville. — W pewnym sensie odkryłem, że trzeba być o wiele bardziej konkretnym w tym, czego się chce, więc po prostu poprosiłem Pokój, aby upewnił się, że żadna osoba popierająca Carrowów nie będzie mogła tu wejść. Dopóki cały czas ktoś jest w środku, jest w porządku! Och, hej, ludzie — ponownie zwrócił się do grupy. — Oni byli w Banku Gringotta!
— No nie żartuj! — wykrzyknął Seamus. — Co tam robiliście?
Wszyscy zaczęli rzucać w ich stronę podobnymi pytaniami, ale Hermiona kompletnie przestała ich słuchać, gdy Harry nagle rzucił się do przodu, przyciskając dłoń do czoła. Sięgnęła po jego ramię, próbując go podtrzymać, ale po sekundzie wszystko znów wydawało się być z nim w porządku. Stanął wyprostowany, ale wyraz przerażenia na jego twarzy mówił wiele.
— Musimy się pospieszyć — wyszeptał, żeby tylko ona i Ron mogli go usłyszeć. — On już jest w drodze.
Za nimi rozległ się hałas i drzwi prowadzące do korytarza otworzyły się, wpuszczając do środka Freda, George'a, Lee i Cho.
— Co wy tu robicie? — zapytał Ron.
— Ciebie też miło widzieć, braciszku — uśmiechnął się Fred. — Jesteśmy tutaj, aby walczyć, prawda? Neville nas wezwał.
— Walczyć? — zapytał powiedział Harry. — Czekajcie… ale my nie jesteśmy tu po to.
— Oczywiście, że jesteście! — krzyknął Neville. — Po co innego moglibyście tu przyjść?
— Szukamy czegoś.
— Co, a potem po prostu odejdziecie?
— Cóż... nie, ale... to szaleństwo!
— Uspokój się, Harry — uśmiechnął się George. — Nie sraj w gacie.
— Nie, nie rozumiesz…
Za nimi rozległ się kolejny skrzypliwy dźwięk, drzwi tunelu ponownie się otworzyły. Harry zamilkł, a jego twarz rozjaśniła się na widok Ginny. Hermiona uśmiechnęła się pod nosem, dobrze wiedząc, od jak dawna się nie widzieli. Ale nie mieli czasu na tęskne spojrzenia i Hermiona szybko szturchnęła swojego przyjaciela.
— Harry — wyszeptała. — Horkruks.
— Och, racja — wymamrotał, trochę zawstydzony. — Ale jak mam zapytać ich, gdzie to jest, nie mówiąc im, czego szukamy?
— Po prostu powiedz im, że szukamy czegoś co ma związek z Roweną Ravenclaw. Oni cię wspierają; nie będą zmuszać cię do wyjaśnień.
— Hermiono, nie chcę, żeby oni walczyli.
Przygryzając dolną wargę i przemykając wzrokiem po pokoju, Hermiona przeanalizowała podekscytowane twarze wszystkich zebranych. Widziała sposób, w jaki ściskali różdżki; pełni ekscytacji i oczekiwania. Potem odwróciła się do Harry'ego, poklepując go lekko po ramieniu.
— Nie sądzę, że możesz ich powstrzymać, Harry — wyszeptała. — Spójrz na nich. Czekali na to. Nie możesz pokładać nadziei w tym, że sam przeprowadzisz rewolucję. Ale musisz zapytać ich o horkruksa. Właśnie to musisz teraz zrobić.
Wzdychając i odwracając się z powrotem do tłumu, Harry skierował swoją uwagę ku małej grupie Krukonów; Cho, Padmie, Michaelu i Terrym.
— Słuchajcie, szukamy czegoś. Potrzebujemy tego, by pokonać Sami-Wiecie-Kogo. Uważamy, że ma to coś wspólnego z Roweną Ravenclaw… Coś charakterystycznego, Atrybut. Tak jak miecz był atrybutem dla Gryffindora. Czy wiecie, co to może być?
Cisza, która nastąpiła po tym pytaniu, była tak głucha i Hermiona praktycznie czuła, jak w Harrym narasta panika, gdy czwórka Krukonów wymieniała między sobą niepewne spojrzenia.
— Jest diadem.
Hermiona nadstawiła uszu na dźwięk ciepłego i znajomego głosu Luny, a jej oczy niecierpliwie błądziły po pokoju, próbując zlokalizować przyjaciółkę. Gwardia Dumbledore'a rozstąpiła się, ukazując słodką blondynkę siedzącą na nisko zawieszonym hamaku, z rękami niewinnie złożonymi na kolanach i olśniewającym uśmiechem na ustach.
— Mówiłam ci o tym, Harry — ciągnęła. — Diadem Roweny…
— Tak, ale on zaginął — powiedziała Cho. — Nikt nie widział go od…
— Cicho — syknęła Ginny, a Hermiona poczuła, jak napięcie między dwiema czarownicami niemal iskrzy. — Niech Luna skończy.
— Cóż, to jedyna rzecz, która była atrybutem Ravenclaw. Mogę ci pokazać, jak on wygląda. W Pokoju Wspólnym Ravenclawu jest jej posąg, na którym go nosi.
Hermiona zmarszczyła brwi, gdy Harry znów się wzdrygnął, wracając palcami do blizny. Po chwili odwrócił się do niej i Rona, mówiąc cichym i niskim głosem:
— Jest w drodze— wyjaśnił. — Chcę zobaczyć z Luną ten posąg. Wiem, że to niewiele, ale może rozpoznam go albo łatwiej go zauważę, jeśli już będę wiedział, jak wygląda. Czy możecie tu zostać i chronić puchar ?
— Oczywiście — powiedział Ron. — To raczej o swoje bezpieczeństwo powinieneś się martwić, stary.
— Tak, Harry, bądź ostrożny — wymamrotała Hermiona. — Zostań pod peleryną. Stała czujność, pamiętasz?
— Jasne. Niebawem wrócę. Spróbujcie ich uspokoić.
Kiwając głową i starając się ukryć jakiekolwiek oznaki swoich obaw, Hermiona obserwowała, jak Harry i Luna odchodzą, prowadzeni do wyjścia przez Neville'a. Po chwili oboje zniknęli w ciemnym korytarzu, który Merlin wiedział, ilu Śmierciożerców mogło patrolować. Usłyszała, jak Ron westchnął obok niej ze znużeniem i po chwili zrobiła to samo, przecierając oczy palcami i próbując otrząsnąć się z wyczerpania, które nagle ją ogarnęło. Gdy inni w pokoju zaczęli rozmawiać między sobą, zaczęli wydawać się Hermionie zniekształceni i zamazani, jakby ona i Ron zostali oddzieleni od nich wszystkich, uwięzieni w maleńkiej bańce, której nic nie mogło przeniknąć.
— Myślisz, że go znajdzie? — zapytał.
— Nie wiem — mruknęła. — On je wyczuwa. Może zmysły go tam doprowadzą.
— Tak, ale nawet jeśli go znajdzie, nie możemy zrobić zbyt wiele. Przez tego cholernego goblina…
— Nie mów źle o zmarłych, Ron…
— Ale to prawda!
Już miała zasugerować, żeby usiedli i przeprowadzili burzę mózgów, ale drzwi do tunelu ponownie się otworzyły. Szczęka Hermiony opadła, gdy do środka zaczęły wchodzić kolejne osoby. Remus, Moody, Shacklebolt, Molly, Artur, Fleur, Bill, Percy, Oliver Wood, Angelina Johnson, Katie Bell, Alicja Spinnet; wszyscy niemal wpłynęli do pokoju, ku uciesze gwardii Dumbledore'a, która wiwatowała i serdecznie witała nowo przybyłych.
— Cholera jasna — wymamrotał Ron. — Kto do diabła wezwał całą armię?
— Ja! — powiedział Neville. — Pomyślałem, że będziemy potrzebować wszelkiej możliwej pomocy.
Hermiona patrzyła, jak Ron odchodzi od niej, by przywitać się z rodziną. Uśmiechnęła się do gromady rudzielców, słuchając, jak Molly zaczęła prawić Ginny głośną tyradę o braniu udziału w tym wszystkim, skoro dziewczyna nie jest jeszcze pełnoletnia. Kiedy Hermiona rozejrzała się po pokoju, zdała sobie sprawę, że kogoś brakowało, i ruszyła w stronę Remusa, wahając się lekko, kiedy usłyszała, że on, Shacklebolt i Moody omawiali strategie bitewne.
— …jeśli to zrobi, powinniśmy udać się do najwyższych wież — powiedział Remus. — Stamtąd będziemy mieć najlepszy widok i dobre punkty obserwacyjne.
— To nie w twoim stylu, że nagle mówisz coś błyskotliwego, Lupin — burknął Moody. — Musimy porozmawiać z McGonagall i innymi profesorami…
— Nie, dopóki Harry nie wróci. Musimy wiedzieć, co zamierza zrobić.
Moody przewrócił swoim zdrowym okiem.
— Dobrze, po prostu usiądziemy tutaj i będziemy czekać do usranej…
— Tak. Właśnie tak zrobimy — powiedział Remus stanowczym tonem. — Cierpliwość nie jest cnotą, ale koniecznością do zwycięstwa.
— Tak, tak — odprawił go Moody, kuśtykając z dala od ich małej grupki. — Porozmawiam z dzieciakami o tym, co się tutaj dzieje. Może z nich wydobędę trochę więcej rozsądku.
— Remusie — zawołała Hermiona. — Dlaczego nie ma z wami Tonks?
— Witaj, Hermiono — uśmiechnął się, czekając, aż Shacklebolt odejdzie od nich, zanim znów się odezwał. — Jest z dzieckiem w kryjówce. Poprosiłem ją, żeby wróciła do domu.
— To nie w jej stylu, że omija coś takiego.
— Musiałem się nieźle postarać, żeby ją przekonać. Ktoś musi mieć na oku Teddy'ego, a ja wolałbym, żeby ona również została w bezpiecznym miejscu. Do diabła, wolałabym, żebyśmy wszyscy byli w bezpiecznym miejscu, ale wydaje się, że w końcu nadeszła pora na walkę.
Hermiona z roztargnieniem skinęła głową, patrząc na ich grupę gotową do bitwy. Cały pokój wypełniała mieszanka ekscytacji, niepokoju, obaw, nadziei i prawie wszystkich innych emocji całego ludzkiego spektrum. To było naprawdę dziwne, myśleć, że ci ochotnicy, to w większości nastolatkowie, i że to właśnie oni będą tymi, walczącymi z Voldemortem i jego Śmierciożercami. Dziwaczne i smutne.
— Remusie, czy naprawdę wierzysz, że jesteśmy na to gotowi?
Mężczyzna zawahał się, marszcząc brwi w zamyśleniu.
— Wierzę, że ludzie mogą przygotować się na wszystko, kiedy wymaga tego okazja. Nie jesteście naiwną bandą dzieciaków i jesteście pełnoletni. Na własne oczy widzieliście początki tej wojny. Czy nie powinniście też zobaczyć, jak to wszystko się kończy?
Wymuszając na swoich ustach lekki uśmiech, który zapewne nie wyglądał zbyt szczerze, Hermiona nie odpowiedziała, bo nawet nie wiedziała, co mogłaby odpowiedzieć. Zamiast tego przeprosiła i przez kilka kolejnych minut błądziła w tłumie. Przez chwilę porozmawiała z Padmą i Parvati, dopóki nie zauważyła spojrzenia Rona. Chłopak stał w rogu pokoju. Pomachał jej, odrywając od ochronnej obecności Molly i spotykając się z nią w spokojniejszym miejscu na obrzeżach tłumu.
— Pomyślałem, że może powinniśmy spróbować wymyślić, jak zniszczyć tego horkruksa — powiedział. — Cała ta bitwa, którą planują, będzie bezcelowa, jeśli czegoś nie wymyślimy.
— Wiem — westchnęła, przeczesując rękami włosy. — Muszę iść do łazienki. Wrócę za minutę i spróbujemy coś wymyślić.
***
Draco masował grzbiet nosa, gdy tępy ból głowy zaczął kiełkować gdzieś za jego oczami.
Teo dzieliło zaledwie kilka ruchów od kolejnej porażki tego wieczoru, gdy jego król został uwięziony w rogu planszy i zaatakowany przez królową, gońca i wieżę Blaise'a. Draco domyślił się, że powinien być wdzięczny losowi, że ta rozgrywka była znacznie krótsza, trwając ledwie godzinę, jednak wpatrywanie się w czarno-białe kwadraty zaczynało przyprawiać go o mdłości. Uważnie obserwował Blaise'a, gdy ten pchał swoją wieżę do przodu, wypuszczając z ust ciężkie westchnienie, gdy odchylił się na krześle.
— Szach mat.
— Dzięki Merlinowi — powiedział Draco.
— Cholera — mruknął Teo, drapiąc się w tył głowy. — Do pięciu razy sztuka?
— A weź spieprzaj — splunął Blaise, a gdy tylko słowa opuściły jego usta, Andromeda weszła do pokoju. Blaise wyglądał jak zakłopotane dziecko, które zostało złapane na gorącym uczynku. — Przepraszam, Andromedo.
— W porządku — odparła, uśmiechając się do niego. — Nie jestem zbyt pruderyjna, Blaise.
— To niesprawiedliwe — powiedział Teo. — A mnie zawsze mnie karcisz, kiedy przeklinam.
— To dlatego, że każde inne słowo, którego używasz, to przekleństwo, Teo.
— Masz może jakieś nowe wieści o Granger? — zapytał Draco, starając się nie wyglądać na zbyt przejętego. — Czy ktoś wie, gdzie ona teraz jest?
— Nie, przykro mi — odpowiedziała, dołączając do nich przy stole. — Próbowałam skontaktować się z Tonks, ale nie udało mi się. Próbowałam też skontaktować się z kilkoma innymi osobami, ale nikt nie odpowiada. Być może wszyscy poszli spać. W końcu jest już dość późno.
Draco był niezbyt nieprzekonany słowami swojej ciotki, ale nie kłócił się z nią. Skoro nic nie wiedziała, niewiele mógł z tym zrobić, a wyglądała na tak zmęczoną i wyczerpaną, gdy z roztargnieniem obgryzała paznokcie, najwyraźniej obawiając się, że coś jest nie tak. On też czuł lekki niepokój, jakby coś złowrogiego zanieczyszczało powietrze, a jego żołądek zacisnął się w ciasny węzeł, odkąd burza zaczęła huczeć nad ich głowami.
— Dlaczego nie pójdziecie spać? — zapytała Andromeda.
— Nie jestem zmęczony — powiedział po prostu Teo. — Czy Miles, Tracey i Millicenta są już w łóżkach?
— Nie, grają w kribidża w drugim pokoju — odpadła i zamilkła, przechylając głowę i patrząc w okno, gdy światło kolejnej błyskawicy przecięło niebo. — Być może to jedna z tych nocy, której nikt nie będzie mógł zasnąć.
***
Czując się dość zdenerwowana, mamrocząc hasło do gargulca, Minerwa McGonagall wpadła do biura dyrektora. Serce waliło dziko w jej piersi, gdy wspinała się po schodach. Tyle do zrobienia, a tak mało czasu. Rozglądając się po pomieszczeniu, szybko dostrzegła Snape'a odwróconego do niej plecami. Stał oparty o największe, najwspanialsze okno w pokoju, pozornie nieświadomy jej obecności. Biało-niebieska poświata z Zaklęć Ochronnych, które rzucił przed chwilą Flitwick, oświetliła pomieszczenie, a Minerwa ukryła się w cieniu Snape'a, by uchronić oczy przed jaskrawym światłem.
— Severusie…
— Potter jest tutaj — wymamrotał, wciąż patrząc w okno.
— Skąd wiedziałeś?
— Poczułem po swoim Znaku. Sam-Wiesz-Kto jest już w drodze. Zakładam, że to dlatego osłaniacie Hogwart?
— Tak — skinęła głową. — Według pana Pottera, on jest już blisko.
Powoli w końcu przechylił głowę, patrząc na McGonagall przez ramię z lekkim zakłopotaniem.
— Widziałaś Pottera?
— Tak, wpadłam na niego i pannę Lovegood w Wieży Ravenclawu. Alecto była tą, która wezwała Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
— A gdzie są teraz Carrowowie?
— Spetryfikowani i związani, Nie będą sprawiać już więcej problemów.
Usta Snape'a drgnęły.
— A Potter?
— Powiedział, że szuka czegoś na rozkaz Dumbledore'a — wyjaśniła, chrząkając lekko. — Severusie, rozkazałam wszystkim Opiekunom Domów zebrać uczniów i resztę profesorów. Młodsze dzieci mają zostać ewakuowane, ale te, które są pełnoletnie, mają możliwość pozostania i wzięcia udziału w walce.
— Te zaklęcia ochronne nie powstrzymają ich zbyt długo, Minervo.
— Zdaję sobie z tego sprawę. Rzuciłam również Piertotum Locomotor, aby kupić nam choć trochę więcej czasu, ale wiem, że w końcu przebiją się i przez te bariery. Za piętnaście minut spotkajmy się w Wielkiej Sali, aby omówić strategię i zapewnić młodszym bezpieczną ucieczkę.
Snape odwrócił się do niej, powoli unosząc brew.
— Przyszłaś tu, żeby mnie prosić, żebym go opóźnił?
— Nie, Severusie — odparła McGonagall, potrząsając głową. — Przybyłam tutaj, aby przekonać cię, żebyś porzucił swoją rolę szpiega i dzielnie walczył po naszej stronie.
— Co? — prychnął. — To niedorzeczne, Minerwo-
— Mogę ręczyć za twoją niewinność i zamierzam to zrobić publicznie w Wielkiej Sali…
— Jestem dla was o wiele bardziej przydatny jako podwójny agent. Mogę przekazywać informacje tobie i być może przeszkodzić jemu i Śmierciożercom. Ujawnienie mojej prawdziwej twarzy byłoby niemądre…
— Severusie, jesteśmy o włos od bitwy. Nasza strona uważa cię za wroga. Co jeśli zostaniesz zabity lub zraniony przez kogoś z naszej strony? Nigdy nie byłabym w stanie żyć z myślą, że do tego dopuściłam, podobnie jak ktokolwiek odpowiedzialny za zrobienie ci krzywdy, gdy tylko pozna prawdę
— Minerwo, jestem więcej niż zdolny do obrony samego siebie…
— Severusie, proszę — powiedziała napiętym i zdesperowanym głosem. — Jesteś moim przyjacielem i nie chcę twojej szkody z powodu maski, którą czujesz, że musisz utrzymać. Walcz dla Zakonu…
— Walczę dla Zakonu — westchnął. — To właśnie muszę zrobić. Nigdy nie sądziłem, że będę musiał ci mówić, żebyś trzymała się logik, Minerwo. Jestem o wiele cenniejszy jako szpieg i dobrze o tym wiesz.
— Proszę, zastanów się.
— Odmawiam — odpowiedział szorstko. — Marnujesz tylko swój czas, na co nie możesz sobie dłużej pozwolić. Zbierz uczniów, opracuj plany i ruszaj do Wielkiej Sali.
— Ale, Severusie…
— Idź, Minerwo — nalegał. — Idź. Teraz. Przygotuj się do bitwy, póki masz jeszcze trochę czasu. Nie marnuj już na mnie swojej energii. Zachowaj ją do walki.
Chyląc głowę w porażce, zmarszczki na twarzy McGonagall stały się o wiele głębsze z pochłaniającego jej serce żalu, gdy obróciła się na pięcie, żeby odejść. Intuicja podpowiadała jej, żeby zaprotestowała, pozostała wytrwała i przekonała go do zmiany zdania, ale nie miała więcej czasu do stracenia i musiała zadbać o szkołę pełną nieletnich czarodziejów i czarownic. Zawahała się jednak przy drzwiach, odwracając, by spotkać jego beznamiętne spojrzenie.
— Jesteś najodważniejszym mężczyzną, jakiego znam, Severusie. Mam nadzieję, że wszyscy poznają cię tak jak ja mogłam i dziękuję ci za to, co zrobiłeś.
Snape nie odpowiedział, czekając, aż kobieta odejdzie, zanim wypuścił z ust zmęczony i niespokojny oddech. Spoglądając z powrotem na okno, patrzył, jak armia żołnierzy i posągów maszeruje wprost na dziedziniec. Ich kroki dudniły po ziemi niczym werble, a za drzwiami biura słyszał uczniów biegnących się korytarzami, rozpoznając ich zaniepokojone głosy.
— Minerwa ma rację, Severusie — powiedział portret Dumbledore'a. — Jesteś bardzo odważnym człowiekiem.
— Odważny lub szalony… Teraz jestem przekonany, że to jedno i to samo.
— Nie zapomnij o swoim zadaniu, Severusie. Harry musi wiedzieć, że jest ostatnim horkruksem i że Voldemort musi go zabić, inaczej Voldemort pozostanie niezniszczalny...
— Tak, dość jasno się wyraziłeś, że Potter musi się poświęcić — zadrwił gorzko. — Zapewniam cię, że poinformuję Pottera, że musi popełnić samobójstwo. I znowu masz moją dozgonną wdzięczność za pozostawienie mnie z tą odpowiedzialnością.
Obraz Dumbledore'a zmarszczył brwi.
— Nadal mi nie wybaczyłeś?
— Wybaczę ci, jeśli to zadziała i jeśli wygramy.
***
Hermiona spryskała twarz chłodną wodą, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze i uznając, że wygląda o wiele młodziej, niż się czuła. Bolały ją wszystkie kończyny, powieki były ciężkie, a serce dudniło w piersi, jakby było gotowe pęknąć z całego zawartego w nim lęku. Nie mogła zdecydować, czy była przerażona tym, co teraz wydawało się być nieuniknione, czy raczej chętna do dotarcia do finału tego piekła, w którym żyli od czwartego roku; od czasu powrotu Voldemorta.
Spoglądając w dół na swoje dłonie, zauważyła, że te lekko drżą, ale tłumaczyła to adrenaliną i otaczającemu ją chłodowi. Zdała sobie sprawę, że ma małe zadrapanie na palcu serdecznym, prawdopodobnie jeszcze z Gringotta. Nagle kropla krwi spadła na porcelanę umywalki; szkarłat na tle bieli.
Krew jest początkiem i końcem wszystkiego: narodzin, śmierci, a w jej przypadku nawet miłości. Pomyślała o innej zakrwawionej łazience.
Proszę bardzo. Teraz twoja krew też jest brudna!
Nie wiedziała dlaczego, ale uznawała ten incydent jako punkt zwrotny dla siebie i Draco; katalizator ich związku. Teraz tęskniła za chłopakiem jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Pragnęła usłyszeć jego głos, by mógł ukoić jej nerwy, ale mimo wszystko cieszyła się, że go tu nie było. Cieszyła się, że był w bezpiecznym miejscu. Zbyt wielu ludzi, których kochała, już tu było, a racjonalna część jej serca wiedziała, że nie wszyscy wyjdą z tego żywi.
Ludzie mieli dziś umrzeć.
Ludzie, których znała.
Była zbyt pogrążona w myślach, by usłyszeć otwierające się drzwi do łazienki albo stukot kroków na posadzce za nią. Przestraszył ją dopiero błysk ruchu w lustrze. Obracając się z dziwną mieszaniną szoku i instynktu rządzącego jej ciałem, w ciągu sekundy wyciągnęła przed siebie różdżkę Bellatriks, celując w intruza zaskakująco stabilną ręką.
— Hej, Hermiono, spokojnie! — wybełkotał Ron. — To tylko ja!
— Do diabła, Ronaldzie, przestraszyłeś mnie!
— Coś ty taka drażliwa?
— Cóż, na wypadek gdybyś zapomniał, Sam-Wiesz-Kto jest już w drodze — powiedziała, chowając różdżkę z powrotem do kieszeni. — Nie powinieneś tak podkradać się do ludzi za ich plecami!
— Przepraszam, próbowałem zapukać, ale nie odpowiadałaś.
— Co ty tu, do diabła, w ogóle robisz? To jest łazienka dla dziewcząt, Ron.
— No i właśnie dlatego tu jestem! — powiedział, nagle ożywiony. — Kiedy powiedziałaś, że idziesz do łazienki, coś mi zaświtało. Łazienka dla dziewczyn! Ta cholerna łazienka!
— O czym ty do cholery mówisz?
— Komnata Tajemnic! — wykrzyknął. — Szkielet bazyliszka wciąż musi tam być, a jeśli zdobędziemy trochę jego kłów…
— Wtedy możemy ich użyć do zniszczenia horkruksów — dokończyła, w uśmiech uniósł jej usta. — Ron, jesteś geniuszem!
— Wiem! Możemy użyć miotły, polecieć na dół i wrócić za kilka minut.
— A ja mogę rzucić Zaklęcie Kameleona, żeby nas ukryć — powiedziała, kierując się już do drzwi. — Dalej, chodźmy.
Na szczęście łazienka dziewcząt w Pokoju Życzeń sąsiadowała z wyjściem na korytarz. Oboje wymknęli się, zanim ktokolwiek ich zauważył, schodząc po wąskich schodach, aż dotarli do ściany. Ron pchnął ją w chwili, gdy Hermiona skończyła recytować formułkę Zaklęcia Kameleona, ale w chwili, gdy wyszli na zewnątrz, omal nie powaliła ich mała grupka spanikowanych pierwszorocznych Gryfonów, prowadzona przez dość zdenerwowaną panią Hooch. Za nimi była podążała grupa Krukonów z piątego roku, a dalej grupa Ślizgonów z trzeciego roku. Hermiona szybko ściągnęła zaklęcie z siebie i Rona w obawie, że zostaną rozdzieleni przez tłoczących się dookoła uczniów.
— Chyba Harry trafił na jednego z profesorów i powiedział im Sam-Wiesz-Kto jest w drodze — wymamrotał Ron, szarpiąc ją za rękaw. — Chodź, musimy dostać się na drugie piętro.
— Myślisz, że z Harrym wszystko w porządku?
— Oczywiście, że tak. Dobrze wiesz, że ma talent do utrzymywania się przy życiu. W końcu zwą go „Chłopcem, który przeżył”, pamiętasz?
Pozwalając Ronowi ciągnąć się po znajomych korytarzach Hogwartu, wsłuchiwała się w pandemonium odbijające echem od ścian całego zamku: grzmiące kroki i paniczne krzyki, a wszystko wydawało się po prostu zlewać w rozdzierający uszy ryk, który aż trząsł budynkiem.
Kiedy mijali okno, Hermiona została na chwilę oślepiona przez falę jaskrawego światła otaczającego szkołę. To zaklęcia ochronne, tworzyły jasną i błyszczącą tarczę, mającą chronić Hogwart.
I już wiedziała, że to się zaczęło.
***
— Szach-mat — powiedziała Andromeda.
— Jasna cholera — mruknął Teo. — No nie mam dziś szczęścia.
Draco miał zamiar rzucić kolejnym komentarzem odnośnie znikomych umiejętności Teo w grze w szachy, ale pewien dziwny dźwięk odwrócił jego uwagę. Wszyscy w pokoju spojrzeli nagle na bok, gdy drzwi do kuchni się otworzyły. Do środka wpadła Tonks, przyciskająca Teddy'ego do piersi, który płakał z całych sił w swoich malutkich płucach. Na twarzy Tonks malowała się panika, a jej włosy przybrały odcień wściekłej czerwieni. Andromeda szybko zerwała się na nogi i podeszła do córki z wyraźnym niepokojem.
— Nimfadoro, co się dzieje?
— Mamo, musisz przypilnować Teddy'ego.
— Dlaczego?
— Remus udał się do Hogwartu z Zakonem — wyjaśniła szybko. — Harry też tam jest, a Sam-Wiesz-Kto już jest w drodze. Będziemy walczyć. To jest właśnie ten moment.
— Czy jest tam Granger? — zapytał Draco, nie dbając o to, czy tym razem brzmiał żałośnie.
— A Luna? — dodał Blaise.
— Z tego, co wiem, wszyscy tam są — powiedziała, ostrożnie umieszczając Teddy'ego w ramionach matki. — Remus kazał mi zostać w domu z dzieckiem, ale muszę iść. Muszę się do niego dostać, mamo.
Węzeł u Draco w żołądku zacisnął się, a bicie jego serca przyspieszyło. To było to. To była ostateczna bitwa. Decydująca walka. Skoro Potter był w Hogwarcie, to Granger również musiała z nim być, a jeśli Voldemort tam zmierzał, z pewnością podążała za nim armia Śmierciożerców. Ludzi przygotowanych do wojny, gotowych do zabijania. Na twarzy Tonks widział cały ten strach i niepokój, i rozumiał, co właśnie czuła. Wiedział, jak zdesperowanie chciała być u boku męża, ponieważ on sam tak samo czuł się względem Granger.
Musiał się do niej dostać i ta potrzeba sprawiała mu fizyczny ból.
I nie chodziło już tylko o Granger. Skłamałby, gdyby powiedział, że to nie ona była głównym powodem, dla którego tak bardzo chciał dostać się do Hogwartu, ale istniały również inne rzeczy, które zachęcały go do działania. Chciał udowodnić, że jest do czegoś zdolny; że choć raz mógł zrobić coś dobrze w tym swoim nieszczęsnym, pełnym błędów życiu.
I miał tak wiele pytań: Dlaczego Granger się tam udała? Czy wszystko było z nią w porządku? A jeśli coś jej się stało? Czy jego rodzice również tam będą? Czy Zakon naprawdę mógł wygrać tę wojnę?
— Przepraszam, mamo — powiedziała Tonks, całując czoło Teddy'ego, a potem policzek swojej matki. — Muszę iść.
— Wiem, kochanie.
Tonks posłała Andromedzie smutny uśmiech, jej włosy przybrały spokojny odcień brązu, zanim zwróciła się do trójki Ślizgonów, patrząc na nich wyczekująco.
— A co z wami? — zapytała. — Zostajecie tutaj, czy idziecie ze mną, by walczyć?
Draco nawet się nie wahał. Już szykował się, by wstać i dołączyć do Tonks, ale Teo go wyprzedził, w jednej chwili zrywając się z miejsca, z wyrazem twarzy bardziej surowym i poważnym, niż kiedykolwiek w swoim życiu.
— Idę — powiedział Teo. — Nie pozwolę by tylko Gryfoni mogli dobrze się bawić.
Tonks zmarszczyła brwi.
— Byłam w Hufflepuffie.
— Jedno i to samo. Prawdopodobnie będziecie próbowali zatulić Śmierciożerców na śmierć. Potrzebujecie kilku Ślizgonów, uwierz mi.
Ignorując jego komentarz, spojrzała na Draco.
— A ty?
— Oczywiście, że idę. Kurwa, idę — warknął, wstając.
Spojrzenie, które skradło twarz jego kuzynki, prawie przypominało dumę, choć może po prostu rozumiała ona jego powód dostania się do Granger, ale nic nie powiedziała. Zerknęła na Blaise'a, ale on już stał na nogach, kiwając głową, zanim jeszcze zdążyła zadać pytanie.
— I wszyscy jesteście na to gotowi? — zapytała Tonks. — Jesteście gotowi do walki z ludźmi, których kiedyś uważaliście za przyjaciół? Swoją rodzinę? Jesteście gotowi na…
— Bla, bla, bla — przerwał Teo. — Tak, nasi rodzice to dupki, wiemy o tym. Tak właściwie, to o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Mieszkaliśmy z nimi.
— Wiemy, czego się spodziewać, Tonks — powiedział Blaise. — Naprawdę, wiemy, co robimy.
Wydawało się, że Tonks zastanawiała się przez chwilę nad Teo i Blaise'em, zanim zwróciła się do Draco, przyglądając mu się uważnie, i on wiedział dlaczego. Okoliczności towarzyszące życiu blondyna nie były tak czarno-białe jak u jego przyjaciół; podczas gdy Teo i Blaise zostali legalnie wydziedziczeni przez swoje rodziny, Draco nie miał pojęcia, co teraz myślą o nim jego rodzice, ani nawet, jak on sam czuł się względem nich. To było skomplikowane i musiał przyznać, że obawiał się ich ponownego ujrzenia ich na własne oczy, ale przygotował się mentalnie na każdy możliwy scenariusz. Dotarcie do Granger było jego głównym priorytetem, a jeśli jego rodzice lub ktokolwiek inny próbowałby go powstrzymać, zrobiłby wszystko, co konieczne.
Nic nie powiedział, zamiast tego dając Tonks ostatnie, stanowcze skinienie głową, by zrozumiała, że podjął decyzję. Uśmiechając się z aprobatą, najwyraźniej zadowolona z gestu chłopaka, zrobiła krok do przodu i położyła dłoń na jego ramieniu.
— Jestem z ciebie bardzo dumna — powiedziała, przenosząc swoją uwagę na Blaise'a i Teo. — I z was również.
— Widzisz? — wymamrotał Teo z zakłopotaniem. — To właśnie ten rodzaj ckliwych bzdur, który udowadnia, że Puchonom i Gryfonom nie wolno zbliżać się do pól bitewnych. Możemy już, kurwa, iść?
— Cholera, czekaj — powiedział Draco. — Nie mam różdżki. Nie widziałem jej od kilku dni i nie mam pojęcia, gdzie ona jest…
— Możesz wziąć moją.
Podążając za głosem, oczy Draco spoczęły na ciotce, właśnie chwyciła za swoją różdżkę, wyciągając ją w jego stronę. Nigdy wcześniej tak naprawdę nie zwracał uwagi na różdżkę Andromedy, ale teraz zauważył, że miała ona około trzynastu cali, była ona z drewna winorośli, i jeśli się nie mylił, zawierała rdzeń z włókna smoczego serca, co czyniło ją dość podobny do jego własnej. Ostrożnie ujmując ten magiczny artefakt w dłoń, poczuł, że drewno natychmiast posłusznie poddaje się jego magii i zastanawiał się, czy to dlatego, że różdżki jego i ciotki były tak podobne, czy też dlatego, że ciotka ufała mu na tyle, by jej różdżka wiedziała, że może być mu posłuszna.
— Dziękuję ci, ciociu Andromedo — wyszeptał, żeby tylko ona usłyszała. — Za wszystko.
Miał nadzieję, że kobieta wiedziała, że naprawdę był jej wdzięczny za wszystko, co zrobiła. Czuł, że pewnie nigdy nie będzie w stanie otwarcie wyrazić swojej wdzięczności. Uratowała mu życie, utrzymywała go, chroniła i karmiła przez ostatnie kilka miesięcy i nigdy nie prosiła o nic w zamian. A po tym wszystkim, przez co przeszła jej rodzina, nigdy nie była mu nic winna, ale mimo wszystko mu pomogła. Wiedział teraz, że ciotka, z którą jeszcze kilka miesięcy temu nie miał nic wspólnego, była niesamowitą kobietą i należała do rodziny.
— Proszę, bądź ostrożny — szepnęła Andromeda, a ciche łzy spłynęły po jej policzkach, gdy przyglądała się pozostałym. — Wszyscy bądźcie ostrożni.
— Nic nam nie będzie, mamo — powiedziała Tonks, wyciągając różdżkę z kieszeni. — Dobrze, chłopcy. Chodźmy walczyć.
Ok, no to mamy bitwę. I przede wszystkim deklarację pewnych trzech Ślizgonów, po której stronie barykady decydują się stanąć w tym kluczowym momencie. I nie ukrywam, że mimo wszystko jestem zaskoczona, jak łatwo im to przyszło. Przede wszystkim Theo, który pierwszy wyrwał się do tego, by walczyć. Wojna zmienia ludzi. Stają się kimś, kim wcześniej nawet by nie pomyśleli, że mogą się stać.Nie wiem, czego się spodziewać w tym ostatecznym starciu, czy faktycznie nie będzie nawet zawahania z ich strony, by podnieść różdżkę na własnych rodziców i wszystkich, których kiedyś znali. Ron znów za to ma ten przebłysk geniuszu, który miał w książce. Dalej nie ogarniam, jak Hermiona mogła na to nie wpaść, a Ron owszem xD No ale chociaż raz nas czymś nasz drogi Ronald zaskoczył. Zastanawia mnie jeszcze, czy w większości wszystko potoczy się tak, jak w oryginale. Że niestety pożegnamy Tonks i Remusa. Nie mogę wybaczyć Rowling tego, że mały Teddy został sierotą. Chociaż jeden chłopiec mógł mieć szczęśliwe dzieciństwo. Nie wątpię, że Andromeda zajęła się nim jak należy, a i Harry z Ginny, Hermioną i Ronem okazali mu dużo miłości, ale nikt nie zastąpi biologicznych rodziców, którzy go tak bardzo kochali. No i relacja McGonagall z Severusem wygląda tak kompletnie inaczej, że aż mi z tym dziwnie. Scena z filmu, kiedy się pojedynkują, a w zasadzie to Minerwa napierdziela zaklęciami, a Snape jedynie je odbija i z nią nie walczy na zawsze zostanie w mojej pamięci, kiedy McGonagall po jego ucieczce krzyczy “Tchórz”. Tu chyba mi się to bardziej podoba. Scena z Luną też wyglądała kompletnie inaczej xD Ta irytacja na “bzdury”, które mówiła Luna też zostanie na zawsze ze mną xD
OdpowiedzUsuńBądź ostrożny na tyle ile musisz i leć do Granger!
OdpowiedzUsuńJezus jakie emocje, myślałam ze umrę z tego stresu. Boje się ale i nie moge sie doczekać następnego rozdziału. Jestem ciekawa jak wszyscy zareagują na wieść ze trójka Ślizgonów będzie walczyć u ich boku.
OdpowiedzUsuńI się zaczęło, teraz to będą emocje! Aż się boję kogo stracimy w tym opowiadaniu. Teo jest rozbrajający 😀 czekam na więcej!
OdpowiedzUsuńCo tu się podziało! Błagam o kontynuację, bo to czekanie jest dobijające :D Świetny rozdział, kocham te przemyślenia i tę relację Ślizgonów.
OdpowiedzUsuńCzy Draco i Hermiona spotkają się w Hogwarcie? Ach, te wszystkie momenty, w których próbowała nakłonić go do zmiany strony i zwalczania Voldemorta... I oto nadejdzie moment, w którym albo włączy się do walki po stronie Zakonu albo przeczeka (choć idąc, raczej już się zadeklarował, prawda?). Czekam na kontynuację tłumaczenia i życzę mnóstwa weny do przekładu!
OdpowiedzUsuńZeby to ich spotkanie w Hogwarcie sie tylko zle nie skonczylo 🙈
OdpowiedzUsuńZaczęło się, tu opisy są tak namacalne, że na prawdę boję się co ta wojna przyniesie i jakie żniwo zbierze. Deklaracja ślizgonów, chyba mnie nie zaskoczyła, w głębi serca liczyłam, że podejmą słuszna decyzję i będą o siebie walczyć.
OdpowiedzUsuńKanon tu został tak zmieniony, że na prawdę tu jest lepiej jak w książce! Zapewne Snape skończy tak jak skończył, ale chociaż od kogoś przed swoją śmiercią dostał słowa docenienia, za jego poświęcenie, ból, rolę szpiega. W tym miejscu przypominam sobie film i Minerwa kiedy wypowiada zaklęcie Peirtotum Locomotor to jedna z moich ulubionych scen. To jak Snape tylko broni się przed zaklęciami, którymi przy okazji powala rodzeństwo Carrow, a nazwany jest tchórzem, zawsze jestem tak bardzo zła na tej scenie i tak rozczarowana McGonagall, że pracując tak długo z Sevem nie zauważyła... Chociaż zapewne też była rozgoryczona tym jak wyglądał Hogwartu. Ale cóż cytując Dumbledore'a "większe dobro". Jak te dwa słowa zawsze mnie doprowadzają do irytacji. Ten stary głupiec swoim zachowaniem, milczeniem, pomijaniem wyjaśnień doprowadził do śmierci tak wielu osób. Półsłówka. Półprawdy. Przemilczenie. Zagadki. To słowa kluczowe opisujące tego człowieka. Wcale się nie dziwię, że jego brat miał takie, a nie inne podejście.