Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: OneRepublic - Come Home, Alexi Murdoch - Through the Dark, Temper Trap - Solider On.

_____

Draco miał dokładnie dziesięć sekund, by zmarszczyć brwi patrząc na pustą przestrzeń obok siebie, zanim w korytarzu rozbrzmiał nierówny huk kroków sunących w kierunku jego pokoju. Po chwili drzwi otworzyły się tak mocno, że klamka odbiła się od ściany, a do pokoju wpadli Remus i Tonks. Jego kuzynka wyglądała na niezwykle zdenerwowaną, gdy rzuciła mu krótkie spojrzenie, zanim spojrzała na drugą stronę łóżka, naznaczoną niedawną nieobecnością Hermiony. Widząc to, wypuściła szorstki, sfrustrowany oddech.

— Cholera, ona też zniknęła.

— Muszę iść i skontaktować się z Arturem i resztą — powiedział Remus. — Zapytaj ich, czy coś wiedzą.

— W porządku — skinęła głową, czekając, aż jej mąż opuści pokój, zanim odwróciła się do Draco z twardym wyrazem twarzy. — Ty, na dół. Masz pięć minut.

I po tym wyszła, trzaskając za sobą drzwiami, zanim zdążył choćby zmusić się do odpowiedzi. Zaciskając mocno powieki i pocierając twarz wilgotnymi dłońmi, pozwolił swoim zaspanym oczom zatrzymać się na odcisku ciała Hermiony na materacu i poduszce. Przełknął gulę w gardle, zanim prawie się nią udławił.

— Déjà vu — wymamrotał pod nosem, zostawiając za sobą ciepło łóżka i subtelny zapach Granger jakim przesiąknięty był jej koc.

Dzisiaj było zimno, a on z roztargnieniem wsłuchiwał się w rytm kropel deszczu uderzających w okno, gdy nałożył na siebie spodnie i sweter, poruszając się dość ociężale i nieuważnie. Za drzwiami sypialni usłyszał więcej kroków, podniesione głosy, szuranie krzeseł i cały ten spokój, który wczoraj wydawał się tak surrealistyczny, zalał go gwałtowną falą. Przeczesując włosy palcami, zszedł na dół, skierował do kuchni i ledwo uniósł głowę, by powitać Blaise'a i Teo. Usiadł przy stole, a Tonks oparła się o blat, z założonymi rękami i twarzą zmarszczoną z irytacji.

— Dlaczego, do cholery, obudzono mnie o cholernej ósmej rano? — zażądał Teo. — Nie mam dziewczyny, która zniknęła bez śladu i nie przyjaźnię się z…

— Zamknij się — powiedziała Tonks, kierując swoje spojrzenie na Blaise'a. — Więc?

Gdy Draco opadł na wolne krzesło, spojrzał na Blaise'a, zastanawiając się, czy niespokojny cień w oczach przyjaciela był odbiciem jego własnego. Chłopak wyglądał, jakby nie spał całą noc, prześladowany przez stres i niepokój, próbując wyrwać się ze złego snu.

— Więc co? — mruknął Blaise. — Mówiłem ci. Nie wiem, dokąd poszła, i nie wiem, gdzie jest Thomas, Granger, Weasley, czy cholerny Potter…

— Luna musiała ci coś powiedzieć lub zasugerować…

— Tonks, przysięgam na moją wątpliwą duszę, że nie wiem! Najlepszą sugestią byłby Hogwart, ale nie mam żadnego pieprzonego pojęcia. Nigdy mi nic nie powiedziała.

Kobieta westchnęła, pocierając czoło drżącymi palcami, gdy spojrzała na Draco. 

— A ty?

— Co ze mną?

— Cóż, nie wyglądałeś na zszokowanego, kiedy weszłam dziś do twojego pokoju, a Hermiony tam nie było.

Draco wymienił szybkie spojrzenie z Blaise'em i wzruszył ramionami. 

— To nie pierwszy raz, kiedy Granger nagle zniknęła.

— Gdzie ona jest, Draco? — zapytała ostrym tonem. — Dokąd oni poszli?

— Nie wiem. — Wiedział, że nie było to przekonujące kłamstwo. Ale w sumie nawet nie starał się, żeby takie było.

— Dobrze wiesz, że ja…

— Nie — powiedział krótko.

— Draco, zdajesz sobie sprawę, że chcemy im tylko pomóc…

— Tracisz tylko czas…

— Cholera, Draco! — krzyknęła Tonks, podchodząc do stołu i uderzając w niego pięścią tak mocno, że Teo i Blaise aż podskoczyli. — Masz mi natychmiast powiedzieć!

— NIE! — warknął, wstając na równe nogi. — Nie zdradzę zaufania jedynej osoby, której cokolwiek obiecałem!

Ten komentarz wydawał się zepchnąć jego kuzynkę z toru; przebłysk szoku skradł jej rysy, a usta na chwilę zapomniały jak się poruszać. Cała jej surowość i pośpiech znikły tak szybko, jak się pojawiły. Tonks westchnęła i potrząsnęła głową, ponownie masując czoło. 

— Zadam ci to pytanie ostatni raz…

— Usłyszałaś już moją odpowiedź — przerwał jej. — I ona się nie zmieni.

— Masz szczęście, że nie mamy w domu żadnego Veritaserum — powiedziała, odwracając się i wychodząc z pokoju. — Dobrze, w takim razie sami ich znajdziemy.

Draco nie usiadł z powrotem, dopóki nie zamknęła za sobą drzwi i nie poczuł, jak krew wrze mu pod skórą. Po chwili opadł na krzesło, wciąż zirytowany, i nie wiedział, czy to przez kłótnią z Tonks, czy przez fakt zniknięcia Hermiony.

— Do diabła, myślałem, że wyciśnie z ciebie prawdę lub rzuci w ciebie kilka ładnych klątw — mruknął Teo. — Nie będę kłamać, nie mogłem się doczekać jakiegoś ciekawego pokazu.

— Odwal się, Teo.

— Wiesz, gdzie oni są? — zapytał Blaise, zwracając się do Draco ze spojrzeniem, które mogłoby zostać pomylone z nadzieją.

— Tylko gdzie jest Granger, Potter i Weasley — powiedział. — Nie wiem, dokąd udali się Thomas i Lovegood. Przykro mi, stary.

— W porządku, tak właśnie myślałem.

— Więc gdzie oni są? — zapytał Teo.

— Myślę, że jasno dałem znać, że nie zamierzam nikomu tego wyjawić...

— Tak, ale…

— I tak byś mi nie uwierzył — wymamrotał Draco, splatając ręce przed sobą. — To jest konkretnie popieprzone.

— Cóż, biorąc pod uwagę skłonności samobójcze Pottera — zadumał się Teo. — Myślę, że prawdopodobnie właśnie pukają do frontowych drzwi domu Sam-Wiesz-Kogo.

— A więc do moich frontowych drzwi? Skoro ten psychopata mieszka obecnie w moim domu... Pojebane, że to wcale nie jest aż tak daleko. — Wypuścił ciężki oddech i zacisnął dłonie w pięści. — O czym ja myślałem, do diabła? Nigdy nie powinienem był pozwolić jej odejść. To wszystko twoja pieprzona wina, Zabini!

Wzdrygnął się, gdy dłoń Blaise'a wylądowała na jego ramieniu, co, jak przypuszczał, miało być klepnięciem dodającym otuchy. Ze spuszczonym wzrokiem, bardzo ciężko walczył, by zachować spokój, wpatrując się w swoje dłonie, które drżały z wysiłku, gdy próbował opanować wrzący temperament. Nie był pewien, czy czuł bardziej zły na Hermionę za odejście, na Blaise'a za jego śmieszną pogawędkę z wczoraj, czy na samego siebie za to, że pozwolił Hermionie zniknąć. Nie wiedział nawet czy naprawdę był na cokolwiek zły. Może to po prostu nerwy i troska, albo przerażenie i bezradność, albo żal i ból z powodu jej nieobecności. Może to wszystko naraz, ale gniew wypłynął na powierzchnię jako pierwszy, bo znał go aż zbyt dobrze. Znał to znajome ciepło.

— Wszystko będzie dobrze — powiedział nieprzekonująco Blaise.

— Nie próbuj być optymistą — powiedział Teo. — To ci nie pasuje.

— Teraz wszystko staje się trochę zbyt realne, prawda? — wyszeptał Draco, nigdy nie zamierzając powiedzieć tego na głos. Dopiero gdy zauważył zmieszane spojrzenia swoich przyjaciół, zdał sobie sprawę, że w ogóle to powiedział.

— To zawsze było realne — westchnął Blaise. — Teraz jest po prostu bliżej. Bardzo blisko. Ludzie wierzą w coś o wiele bardziej, kiedy mogą tego dotknąć.

Teo odchylił się na krześle z nietypowym dla siebie zamyślonym i ponurym wyrazem twarzy. 

— Gdziekolwiek, u diabła, oni są, mam nadzieję, że twoja dziewczyna i jej dwa zwierzaczki wiedzą, co robią, Draco.

Draco poczuł dreszcz przebiegający wzdłuż jego kręgosłupa, niczym zimny palec sunący mu po plecach. 

— No cóż. Ja też.

***

— Okej, myślę, że ta sukienka wygląda jak coś, co mogłaby na siebie ubrać. Jak wyglądam?

— Wciąż totalnie paskudnie.

Hermiona zmarszczyła brwi, słysząc odpowiedź Rona, ale zdała sobie sprawę, że to po prostu jego sposób na zapewnienie jej, że to było dość udane przebranie. Sądząc po jego zdenerwowanym spojrzeniu, naprawdę miał na myśli to, co mówił.

Z gorzkim posmakiem Eliksiru Wielosokowego, który wciąż wyczuwała wokół zębów i dziąseł, spojrzała w dół na swoje dłonie, a raczej dłonie Bellatriks. Ujrzała długie, wyszczerbione paznokcie, które przypominały bardziej pazury, bladą skórę pokrytą bliznami, jakby kobieta przebijała pięściami szkło. Czarne, splątane loki spływały po jej klatce piersiowej, a ona przejechała językiem po ostrych, nierównych zębach, z roztargnieniem myśląc o swoich rodzicach.

— Sam wyglądasz okropnie — powiedziała Ronowi, przyglądając się jego długim, falującym włosom i zmienionym rysom z satysfakcją kiwając głową. — Zrobiłam przy tobie kawał dobrej roboty.

— Wierzę ci na słowo — powiedział, podnosząc rękę, by podrapać swoją sztuczną brodę. — Do diabła, ale to cholerstwo drapie. Przypomnij mi, żebym nigdy nie zapuszczał własnej.

Roześmiała się, ale nie odpowiedziała, zbyt zdenerwowana, by rzucić jakąś zabawną uwagą, ale widziała, że ​​on też był zdenerwowany, więc to było w porządku. A przynajmniej miała taką nadzieję. Być może Ron spodziewał się, że powie mu coś uspokajającego lub miłego, ale słowa z trudem formowały się w jej ustach i była po prostu tak nieludzko zdenerwowana. Odwróciła wzrok, a jej oczy spoczęły na Harrym, który drżącymi palcami bawił się peleryną-niewidką.

— Ron, miej oczy szeroko otwarte.

— Zawsze mam.

Poklepując go po ramieniu, gdy przechodziła obok, podeszła do Harry'ego, ignorując niskie, pesymistyczne pomruki Gryfka stojącego kilka stóp dalej w opuszczonej bocznej uliczce, w której się ukrywali. Byli w okolicach kilkudziesięciu metrów od Dziurawego Kotła. Harry czekał między kilkoma śmietnikami, przykucnięty w dość niewygodnej pozycji, ewidentnie rozkojarzony, przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę i wiercąc się jak małe dziecko przed wizytą u dentysty.

— Jak się czujesz? — zapytała.

Podniósł głowę, skrzywił się i odwrócił wzrok. 

— Przepraszam, nie mogę się przyzwyczaić, że tak wyglądasz.

— W porządku, ja też uważam to za dość niepokojące. Zdenerwowany?

— Przerażony.

— Będzie dobrze…

— Może to nie był taki świetny pomysł — wypalił, kiwając głową w stronę Gryfka i zniżając głos. — Jest chytry jak diabli. Zamierza wbić nam nóż w plecy.

— Zatem upewnijmy się, że nasze plecy nigdy nie będą dla niego odsłonięte — powiedziała. — Harry, wszystko skrupulatnie zaplanowaliśmy. Uda się.

Wzruszył ramionami. 

— Chyba musi, prawda?

Westchnęła i obserwowała jego dłonie, chcąc wyciągnąć rękę i powstrzymać ich drżenie, ale nagle dostrzegła przebłysk czegoś znajomego wystającego z jego kieszeni. Zanim zdążyła się powstrzymać, sięgnęła do przodu, okręcając przedmiot między palcami i uważnie go sprawdzając. Kiedy spojrzała z powrotem na Harry'ego, wyraz jego twarzy był prawie zakłopotany.

— To jest różdżka Draco.

— Tak. Możliwe że… ją sobie pożyczyłem.

Spojrzała na niego pytająco. 

— Dlaczego?

— Rozbroiłem go po tym, jak rozdzieliłaś nas tamtej nocy — wyjaśnił, wzdychając. — Wciąż miałem ją przy sobie, kiedy szedłem spać i… poćwiczyłem kilka zaklęć, tak naprawdę z czystej ciekawości, i działała tak dobrze. Lepiej niż ta Glizdogona. — Zamilkł się i rzucił jej niepewne spojrzenie. — Udało mi się nawet wyczarować dzięki niej mojego Patronusa.

— Naprawdę? — sapnęła. — Łał.

— Miałem zamiar zwrócić ją Malfoyowi, ale… ale mam wrażenie, że powinienem dalej jej używać. Ale jeśli chcesz, po tym wszystkim, sama możesz jej używać. To znaczy, wiesz, w końcu należy do twojego chłopaka.

Hermiona zawahała się, obracając czubek różdżki między kciukiem a palcem wskazującym, zastanawiając się, dlaczego nagle pomyślała od nagłym wybuchu zapachu Draco, który wydawał się kłębić w jej nozdrzach. Jakaś część jej ciała chciała się uśmiechnąć, uznając, że miło jest usłyszeć, jak jej najlepszy przyjaciel, czy ktokolwiek inny, w końcu odnosi się do Draco jako jej chłopaka. Jednak sceneria nie wydawała się odpowiednia na egoistyczny i tęskny moment. Ta chwila nie wydawała się odpowiednia dla jakiegokolwiek uśmiechu.

— Nie — powiedziała po chwili, chowając różdżkę z powrotem do kieszeni Harry'ego. — Jeśli tak dobrze ci się nią działa, to powinieneś ją zachować. I tak już przywykłam do różdżki Bellatriks.

— Dziękuję.

— Chociaż powinnam cię ostrzec, że Draco prawdopodobnie skopie ci tyłek, kiedy dowie się, że to ty podkradłeś mu różdżkę.

Harry uśmiechnął się. Może jednak się myliła; jego uśmiech wydawał się idealnie pasować do sytuacji. Ale, jak wszystko inne w tej chwili, te iskra szczęścia była zbyt krótka.

— Jeśli zamierzacie to zrobić, to musimy działać teraz — prychnął Gryfek. — Ulica Pokątna wkrótce zapełni się ludźmi. Im mniej świadków, tym lepiej.

Hermiona poczuła, jak długi i niespokojny oddech Harry'ego porusza lokami Bellatriks i sama wydała własne pełne lęku westchnienie, gdy oboje wyprostowali plecy i pokiwali głowami. Byli gotowi, albo najbardziej bliscy bycia gotowymi, jak tylko mogli.

— Dobra, zróbmy to — powiedziała Hermiona, spoglądając na Rona. — Czy jesteś gotowy, Ro… to znaczy Dragomirze?

— Tak, Madam Lestrange.

Czekając, aż Gryfek wdrapie się na plecy Harry'ego i oboje zostaną bezpiecznie ukryci pod peleryną-niewidką, opuścili schronienie ciemnej bocznej uliczki. Hermiona kroczyła lekko przed Ronem, a jej postawa była wyzywająca i śmiała. Wślizgnęli się do Dziurawego Kotła, ledwo zerkając na Toma, gospodarza, kiedy szli na podwórko. Serce Hermiony waliło jej w piersi, gdy uderzała różdżką Bellatriks o ceglaną ścianę.

Zgodnie z przewidywaniami, brukowana ulica była cicha. Dookoła kręciło się niewiele osób, ledwie wystarczająco, by utworzyć z nich dwie drużyny quidditcha, ale i tak wszyscy odsuwali się od niej, naciągając kaptury i schylając się, jakby w każdej chwili mogła ich dźgnąć tymi postrzępionymi paznokciami. Korzystała z okazji, rzucając im wrogie spojrzenia, tak jak wyobrażała sobie, że robiłaby Bellatriks.

— Madam Lestrange!

Hermiona odwróciła się, na wpół gotowa, by warknąć na tego, kto zwracał się do niej, ale usłyszała Harry'ego szepczącego jej do ucha: 

— Travers, to Śmierciożerca.

Wiedząc kto to, natychmiast uspokoiła się, gdy mężczyzna się do nich zbliżył.

— Jestem zaskoczony, że panią tutaj widzę, Madam Lestrange — powiedział Travers.

— Dlaczego miałbyś być?

— Rozumiem, że ty i inni mieszkańcy Dworu Malfoyów zostaliście zamknięci w tam po… no wiesz. Ucieczce.

Hermiona nie zachwiała się. Spodziewali się tego. 

— Ponieważ wielokrotnie dowiodłam swojej lojalności wobec Czarnego Pana, jestem wyjątkiem — powiedziała mu szorstko. — Dobrze by było, gdybyś o tym pamiętał, zanim zaczniesz mnie przesłuchiwać, Travers.

Chłodny wyraz twarzy Śmierciożercy załamał się. 

— Przepraszam — mruknął, zwracając uwagę na Rona. — Kim jest twój towarzysz?

— To Dragomir Despard. Jest sojusznikiem z Transylwanii. Mówi słabo po angielsku, ale zostanie na jakiś czas, pomagając nam w obecnych działaniach.

Dwaj mężczyźni wymienili powitania, a potem oczy Traversa wróciły do ​​niej. 

— Co panią tutaj dziś sprowadza, Madam Lestrange?

— Mam sprawy w Banku Gringotta.

— Ja też zmierzam w tamtą stronę — powiedział. — Odprowadzę cię.

Hermionie udało się opanować niepokój. Ktoś na doczepkę nie wydawał się dobrym rozwiązaniem, gdy Niepożądany Numer 1 czaił się tuż u jej boku, nawet odpowiednio ukryty, ale mogło wyjść im to na dobre. Towarzystwo prawdziwego Śmierciożercy mogło działać na ich korzyść, więc szła obok niego, mając nadzieję, że Travers nie słyszał dudnienia jej serca ani nie widział, jak pot zbiera się w jej zaciśniętych pięściach. Zamknęła oczy na kilka sekund i zrobiła wszystko, co mogła, by nie myśleć o Draco, obawiając się, że sentymentalny uśmiech może ukraść jej rysy i wyglądać zbyt nie na miejscu, by pozostać niezauważonym, a już szczególnie na twarzy Bellatriks.

***

— Draco — powiedział powoli Teo, zaciskając zęby. — Przestań bębnić o wszystko tymi cholernymi palcami. Przyprawiasz mnie o ból głowy.

Draco skrzywił się, ale rozpłaszczył dłoń na stole, wpatrując się w swoje paznokcie, na wpół skuszony, by zacząć drapać nimi po drewnie, tylko po to, by spowodować jakiekolwiek tarcie lub stworzyć przeszywający dźwięk, zdolny przebić się przez chaos w jego głowie. Zamiast tego odchylił się na krześle, spoglądając wyczekująco na radio i wypuszczając z siebie długie, ciężkie westchnienie.

— Dwanaście — powiedział Teo.

Draco spojrzał na przyjaciela. 

— Co?

— Westchnąłeś już dwanaście razy. Zrób to jeszcze raz, a przypomnę ci, dlaczego trzynaście to pechowa liczba.

— Odwal się, Teo.

— On ma rację — wtrącił Blaise. — Twoje użalanie się nad sobą i rozmyślania są zdecydowanie zbyt głośne.

— No to co, do diabła, chciałbyś, żebym robił? — zapytał Draco, z frustracją wyrzucając ręce w powietrze. — Urządzić sobie z wami miłą pogawędkę?

— Ty? Miła pogawędka? — zadrwił Teo. — W każdym razie, dlaczego jesteś taki nieszczęśliwy? Powinieneś był się tego spodziewać po Granger. Kiedy postanowiłeś coś do niej poczuć, dobrze wiedziałeś, w co się pakujesz.

— Postanowiłem coś do niej poczuć? — powtórzył Draco, marszcząc brwi. — To nie było, kurwa, zamierzone.

Blaise potrząsnął głową, a jego usta wygięły się w krzywym i dość obojętnym uśmiechu. 

— Miłość nigdy nie jest zamierzona, idioto. To najbardziej niewygodna rzecz na świecie. Dlatego daje w kość. Zwłaszcza takim cynicznym draniom jak my.

— Cyniczny? Ja? — zaśmiał się Teo. — Chcę, żebyś wiedział, że w wolnym czasie plotę sobie wianuszki ze stokrotek, a w weekendy pijam herbatkę z jednorożcami.

Draco przewrócił oczami, zbyt pochłonięty myślami nad miejscem pobytu Granger, by docenić ripostę przyjaciela. 

— Nie jesteś zabawny.

— Myślę, że dobrze wszyscy wiemy, że jestem przezabawny. To ty jesteś po prostu kapryśnym dupkiem. Ale w porządku, wiem, że mnie kochasz — powiedział Teo, uśmiechając się, gdy Draco rzucił mu gniewne spojrzenie. — Nie patrz tak na mnie, wiesz, że to prawda. Mogę założyć się o pięćdziesiąt galeonów, że nawet nazwiesz po mnie jedno ze swoich dzieci albo przynajmniej uczynisz mnie ojcem chrzestnym…

— Co? — Draco prychnął, ale kąciki jego ust uniosły się lekko. — Myślisz, że nazwałbym po tobie jedno z moich dzieci? Dlaczego miałbym nazywać moje dziecko Bezużyteczna Pizda Malfoy?

— Wiem, że żartujesz, ale to naprawdę nieźle brzmi.

Śmiech, który wyrwał się z gardła Draco, był suchy, trzeszczący i krótki, bardziej przypominający niski chichot, niż cokolwiek innego. Ale przynajmniej był. Surowy i instynktowny. Przynajmniej nie było to westchnienie numer trzynaście. Część niego miała ochotę dać Teo w twarz za nagłe wymuszenie odwrócenia uwagi, choć było to żałosne i ulotne. Jednak po chwili Draco niechętnie zdał sobie sprawę, że poczuł się nieco swobodniej i sądząc po łagodniejszym wyrazie twarzy Blaise'a, on również. Ta chwila minęła jednak tak szybko, że Draco wrócił do rozmyślania o Granger, przebranej za Bellatriks, uwięzionej w Banku Gringotta z Merlin tylko wiedział, jak większą hordą Śmierciożerców, i znów zaczął z roztargnieniem stukać palcami w stół.

***

Hermiona odgarnęła przemoczone włosy z oczu i wypluła nadmiar wody z ust.

— Wszystko w porządku, Hermiono? — zapytał Ron, będący gdzieś obok niej, a jego ręka pojawiła się w jej polu widzenia.

— W porządku — skinęła głową, gdy pomógł jej wstać, i rzuciła szybkie spojrzenie na Harry'ego, by upewnić się, że ten również jest cały. — Wszystko w porządku, Ron?

— Tak, dzięki twojemu szybkiemu działaniu. Zaklęcie amortyzujące?

— Tak, to była pierwsza rzecz, która wpadła mi do głowy.

— Szczęśliwie dla nas.

Już miała się uśmiechnąć, ale wtedy na niego spojrzała. Znów był Ronem; rude włosy, przyjazne, piegowate policzki, niebieskie oczy. Westchnęła w panice. 

— Znowu jesteś sobą! Wszystkie uroki…

— Cholera, ty też jesteś sobą.

Spojrzała w dół, analizując swoje młode dłonie i końcówki brązowych loków z całkowitym oszołomieniem. 

— Ale wypiłam tyle Eliksiru Wielosokowego, że powinien był wystarczyć na co najmniej godzinę. A zaklęcia, których użyłam na tobie… nie rozumiem.

— To Wodospad Złodzieja! — krzyknął Gryfek. — Przeciwdziała wszelkim magicznym ukryciom i zaklęciom! Muszą nas podejrzewać! Musimy się spieszyć!

Hermiona przygryzła wargę. Poza drobnym problemem z różdżką Bellatrix, kiedy po raz pierwszy weszli do Gringotta, naprawdę myślała, że ​​ich plan się powiódł. Z perspektywy czasu, być może poszło im jednak zbyt dobrze, chociaż domyśliła się, że Harry trochę pomógł im po drodze, kilka razy stosując zaklęcie Confundus, by zamieszać w umysłach strażników przy drzwiach. Wiedziała, że ​​użył Imperiusa, by uzyskać pomoc Bogroda. Czuła spory dyskomfort na myśl, że chłopak użył przez nią jednego z Zaklęć Niewybaczalnych. ale uznała, że ​​w tej chwili było to konieczne. Gdy odwróciła głowę, wydawało się, że Bogrod zaczyna robić awanturę, najwyraźniej nie będąc już pod wpływem zaklęcia, ale Harry już uniósł różdżkę, szepcząc „Imperio”, dokładnie tak, jak przedtem.

— Musimy się ruszać! — nalegał Gryfek. — Oni przyjdą!

— Protego! — zawołała Hermiona, unosząc różdżkę Bellatriks, aż Zaklęcie Tarczy przecięło kaskadę Wodospadu Złodzieja. — To powinno dać nam trochę więcej czasu.

Cała trójka podążyła za Gryfkiem w głąb przepastnych podziemi Banku Gringotta, a Hermiona zastanawiała się, czy w ogóle zapamięta drogę wyjścia. Jednak nagle zgubiła swój tok myślenia, gdy gdzieś z przodu rozległ się przeraźliwy ryk, odbijający echem od ścian korytarza. Jego wietrzyk łaskotał jej mokre policzki.

— Co to, do cholery, było? — zapytał Ron.

— Dlatego potrzebujemy brzękadeł — wyjaśnił Gryfek, podnosząc dziwne urządzenie dla podkreślenia swoich słów.

Gdy skręcili za róg, oddech Hermiony uwiązł jej w gardle, gdy ujrzała bestię: spętanego łańcuchami smoka o wyblakłych, szarych łuskach i różowawych oczach, z bliznami wyrytymi na całym ciele co było oczywistym dowodem tortur.

— Jest częściowo ślepy — powiedział Gryfek. — Ale to czyni go tylko bardziej niebezpiecznym. Nauczono go kojarzyć brzękadła z bólem.

— To barbarzyńskie — warknęła Hermiona.

— Jeśli chcesz się temu przeciwstawić, śmiało — zadrwił goblin. — W przeciwnym razie zamknij się, dziewczyno.

Wiedziała, że ​​w każdy inny dzień mogłaby zacząć zadręczać Gryfka rozwlekłą tyradą o maltretowaniu stworzeń, dopóki jego uszy nie zaczęłyby krwawić, ale teraz nie było na to czasu. Do diabła, nic nie szło po ich myśli, więc odpuściła, marszcząc brwi, gdy Gryfek potrząsnął brzękadłami, a udręczony smok cofnął się, umożliwiając im dostęp do krypt będących do tej pory poza ich zasięgiem. Trio i dwa gobliny zbliżyły się do skarbca Lestrange'ów, a Gryfek polecił Harry'emu zmusić Bogroda do przyłożenia dłoni do drzwi, aż drewno odkleiło się od nich niczym płonący papier i cała piątka weszła do środka.

— Dobrze, szukajmy go szybko! — powiedział Harry, a kiedy to powiedział, rozległ się głośny huk, gdy drzwi krypty pojawiły się ponownie na swoim miejscu.

— Bogrod może nas wypuścić — powiedział Gryfek. — Znajdźcie to, czego szukacie!

Rzucając czar Lumos, trio zaczęło szukać, ale kiedy Hermiona podniosła złoty kielich, jęknęła z bólu, gdy ciepło metalu poparzyło jej palce. 

— Ał! To pali! — krzyknęła, ale szybko zapomniała o tym, gdy przedmiot zaczął się powielać, a deszcz kielichów opadł na jej stopy. — Co…

— Musieli dodać klątwy Germino i Flagrante! — powiedział Gryfek. — Wszystko, czego dotkniesz, będzie cię parzyć i się mnożyć! Możemy zostać zmiażdżeni, jeśli…

— Kurwa! — sapnął Ron, tuląc do piersi obolałą dłoń, gdy kilka talerzy spadło na podłogę u jego stóp. — Przepraszam, to był wypadek.

— Uważajcie! — krzyknął Harry, ledwo unikając szturchnięcia łokciem kolejnych ozdób. — Musimy to znaleźć!

Uważając na stawiane kroki, Hermiona ostrożnie krążyła między wszystkimi przedmiotami wypełniającymi skarbiec, a jej oczy desperacko skanowały przestrzeń, gdy głos Draco rozbrzmiał szeptem w jej głowie. 

— Wiesz — odparła. — Draco powiedział, że skarbiec jego matki może być podobny do tego, a gdyby tak było, najcenniejsze przedmioty byłyby przechowywane z tyłu, na wysokiej…

— Półce — dokończył Harry.

W głosie jej najlepszego przyjaciela była ostateczność, która aż przebiła jej serce. Hermiona spojrzała na niego, kiedy wpatrywał się intensywnie w róg skarbca, unosząc różdżkę do góry. Dziewczyna podążyła za jego wzrokiem do małego pucharka na tylnej półce. Puchar Helgi Hufflepuff. Grawerowany borsuk. Harry wspomniał jakiś czas temu, niedługo przed tym, jak on i Ron zniknęli, by polować na horkuksy, że Dumbledore nawiązywał do możliwości, iż to właśnie starożytny artefakt może być horkruksem. I właśnie tak było. Mogła stwierdzić po intensywnym wyrazie twarzy Harry’ego, że on czuł, że to horkruks.

— Jest tutaj! — wykrzyknął Harry, ale kiedy skierował swoje ciało w stronę półki, wpadł w zestaw ozdób, a potem na stojącą obok zbroję.

W ciągu kilku sekund podłoga zamieniła się w morze złota i srebra, wybuchającego niczym piękna, migocząca lawa, gdy fala bibelotów zaczęła rosnąć im aż po kolana. Smok za drzwiami krypty ryknął przeraźliwie, czemu towarzyszył pomruk zbliżających się głosów, a Hermiona spojrzała w spanikowane oczy Harry'ego.

— Muszę się tam dostać — powiedział z desperacją. — Hermiono, potrzebuję…

— Levicorpus! — krzyknęła, zaciskając zęby i starając się utrzymać koncentrację gdy zawartość skarbca przypalała i przypiekała jej skórę.

Fala metalu wznosiła się coraz wyżej, a głosy na zewnątrz stawały się coraz głośniejsze.

***

Dźwięk szkła uderzającego o podłogę wyrwał Draco z transu, ale odwrócił głowę w samą porę, by dostrzec strumień odłamków ślizgający się po deskach podłogi, co przypominało mu jazdę na łyżwach. Chwilę lub dwie zajęło mu uświadomienie sobie, że to właśnie jego szklanka rozpadła się w drobny mak i że to on musiał ją przewrócić. Martwym wzrokiem przyglądał się płytkiej kałuży pokruszonego kryształu pod stopami.

— Ty niezdarny dzbanie — burknął Teo, machając różdżką, by posprzątać bałagan. — Dlaczego, u diabła, to zrobiłeś?

— To był wypadek — wymamrotał. — Miałem... dreszcze czy coś.

Blaise przechylił głowę i wypuścił powietrze. 

— Jesteśmy tu od tylu godzin, nie rozmawiając o niczym.

— Powinniśmy już coś wiedzieć — powiedział nagle Draco zniecierpliwionym tonem. — Gdzie, do cholery, poszła Tonks? I Andromeda? I co…

— Jeśli jesteś tak zaniepokojony, może powinieneś rozważyć powiedzenie Tonks, gdzie są…

— Mówiłem ci…

— Myślisz, że mógłbyś zabić swojego ojca? — zapytał Teo, a słowa te zabrzmiały ostro, wyraźnie, niesamowicie wygodnie na jego języku.

Po wymianie zdumionych spojrzeń z Blaise'em, Draco zerknął ostrożnie na swojego drugiego przyjaciela, zauważając na jego twarzy całkowity spokój. Teo od niechcenia machnął jednym palcem, jakby pytał ich, jak smakuje im herbata.

— Co powiedziałeś?

— Zapytałem, czy myślisz, że mógłbyś zabić swojego ojca — powtórzył w ten sam nonszalancki sposób. — To znaczy, prawdopodobnie będziemy musieli pomóc Zakonowi i walczyć z naszymi rodzicami. Jeśli będzie to konieczne, prawda? Blaise?

Blaise poruszył się na swoim miejscu, marszcząc brwi i zaciskając usta w zamyśleniu. 

— Nie mam ojca.

— W takim razie twoją matkę.

— Trudno nazwać ją matką — westchnął, z wahaniem stukając się w podbródek. — Nie wiem. Myślę, że to zależałoby od okoliczności…

— Załóżmy, że zaraz cię zabije, może nawet zabije Lovegood — dodał szybko Teo. — Czy w takiej sytuacji mógłbyś to zrobić?

— Z pewnością dużo o tym myślałeś — zauważył Draco.

— W tym miejscu praktycznie nie ma co robić. Odpowiedz na moje pytanie, Blaise. Czy mógłbyś zabić swoją matkę, czy nie?

— Nie wiem — powtórzył. — Może gdyby to była Luna, ale nie mam pojęcia. Jest coś... nienaturalnego w przelewaniu krwi, która w rzeczywistości jest twoją własną. Myślę, że wszystko sprowadzałoby się do instynktu, a może nawet czystego impulsu.

Wyglądało na to, że Teo nie spieszył się z przyswojeniem odpowiedzi Blaise'a, nadal siedząc z głową przekrzywioną w zamyśleniu na bok, aż w końcu lekko skinął, najwyraźniej usatysfakcjonowany. 

— A ty, Draco?

— Nie widziałem ojca od ponad roku — odpowiedział. — Nie… nawet nie wiem, jaki on teraz jest…

— Nadal jest draniem.

Draco bardzo starał się być zły na komentarz Teo i rzucił mu piorunujące spojrzenie, chociaż w rzeczywistości było to raczej wymuszone i leniwe, ponieważ wiedział, że słowa chłopaka była prawdą. Nie było tak, że Draco kiedykolwiek był nieświadomy okrutnego zachowania własnego ojca. Wręcz przeciwnie, podziwiał je, nawet radował się tym, naśladował go i rozwijał się, dumny z faktu, że bywał do niego porównywany. Ale teraz chłopak czuł się o wiele starszy; bardziej ugruntowany i świadomy równowagi, która opierała się na jego stopach i umyśle, a nie na ojcu, i był to dziwnie pocieszający wniosek.

— Nie wiem — wymamrotał. — Blaise ma rację, krew to krew…

— A żółć to żółć, a gówno to gówno, ślina to ślina, a pot to pot — wymieniał Teo, wypowiadając wyraźnie każdą sylabę. — To wszystko tylko biologia.

— To nie takie proste…

— A jeśli zaatakowałby Granger? — drążył. — I wiesz, że nie zawahałby się, gdyby tylko miał okazję. Co wtedy?

Draco zamknął oczy i próbował uspokoić swoje burzliwe emocje, czując, jak ciepło rozgrzewa jego pierś i sunie falą wprost do gardła, klinując się tam jak kamień, dusząc go, zatrzymując oddech. Zastanawiał się, jak by to było unieść różdżkę i skierować ją w klatkę piersiową ojca. Czy zadławiłby się, czy jednak byłby w stanie oddychać. Granger prawdopodobnie i tak próbowałaby przemówić mu do rozsądku, nawet gdyby jego ojciec jej groził. Taka właśnie była, wiecznie szukająca dobra ukrytego w najciemniejszych postaciach, tak jak zrobiła to z nim. Wyobrażenie sobie jej twarzy pozwoliło mu oddychać.

— Ja… nie wiem, co bym zrobił — wyznał, odchrząkując, by pozbyć się uciążliwego ucisku w gardle. — Zrobiłbym to, co konieczne.

Teo zrobił to samo, co w przypadku Blaise'a, kiwając głową z roztargnieniem i rozważając odpowiedź chłopaka w swojej głowie, zanim uznał, że jest wystarczająco dobra. Potem chłodno wzruszył ramionami, strzepując drobinkę kurzu z rękawa.

— Myślę, że mógłbym zabić mojego ojca — stwierdził spokojnie. — Tak, myślę, że mógłbym. Myślę, że on na to zasługuje. Myślę, że wyświadczyłbym światu przysługę — dodał i przerwał, by z pewnością skinąć głową. — Nie sądzę, żebym miał potem choć odrobinę poczucia winy.

Draco nie mógł się zdecydować, czy powinien zazdrościć Teo tego przekonania, czy też współczuć mu z powodu takiego urazu, a może też powinien pozostać się całkowicie obojętny, bo w rzeczywistości Teo po prostu zadał im pytanie, które wszyscy zadawali sobie już od tygodni. I było ono jak igła, nieustannie wbijając się w ich umysły.

— No cóż — powiedział Teo teraz już o wiele bardziej optymistycznym tonem i napiętym uśmiechem na ustach. — To była bardzo ciężka i ponura rozmowa, co nie?

— Ty ją zacząłeś — zmarszczył brwi Draco.

— Ktoś musiał. I to przynajmniej powstrzymało was dwoje od użalania się nad swoimi dziewczynami.

— Więc wolisz, żebyśmy rozmawiali o śmierci naszych rodziców?

— Wolałbym, żebyśmy też nie rozmawiali na żaden z tych tematów, ale to wszystko jest ze sobą powiązane. Śmierć, miłość, krew, przyjaciele, wrogowie, rodzice. Wszystkie te słowa są synonimami, gdy dookoła toczy się wojna — wymamrotał Teo, zasłaniając oczy. — Ted powiedział kiedyś, że wojny są jak morze; nieprzewidywalne i bezlitosne, a zanim się zorientujesz, wszyscy toną.

***

Hermiona poszybowała w górę z szeroko otwartymi ustami i ostro łapała powietrze, gdy przebijała powierzchnię jeziora. Odwracając głowę, żeby upewnić się, że z chłopcami wszystko w porządku, sprawdziła, czy ma przy sobie torbę i różdżkę, zanim spróbowała popłynąć stylem na pieska w poszukiwaniu lądu. Ciężka sukienka ciągnęła ją w dół. Kiedy jej stopy w końcu musnęły pierwsze kamyki, kusiło ją, by pozostać w wodzie, odkrywając, że ta łagodziła wszystkie oparzenia na jej skórze od przedmiotów z krypty Lestrange’ów. Jednak Harry chwycił ją za łokieć i pomógł wyjść na ląd, zanim zdążyła zaprotestować.

Kiedy złapała oddech, spojrzała w niebo, obserwując smoka, który pomógł im uciec, przelatującego nad górami i znikając jej z oczu. 

— Myślisz, że smokowi nic się nie stanie?

— W tej chwili bardziej martwię się o nas — powiedział Harry, wzdrygając się i zdejmując sweter. — Masz coś na te oparzenia?

— Mam Wyciąg z Dyptamu — odpowiedziała, sięgając do swojej torby i podając mu fiolkę. — Spróbuj, ale nie zużyj za dużo. Możemy go jeszcze potrzebować.

— Ten pieprzony goblin! — syknął Ron. — Wiedziałem, że nie możemy ufać temu złodziejskiemu knypkowi. Nie mogę uwierzyć, że po prostu zwinął sobie miecz i zostawił nas samych!

— Przynajmniej wyszliśmy stamtąd żywi i z horkruksem — powiedział Harry. — Po prostu bądźmy wdzięczni za to…

— Tak, mamy horkruksa, ale nie mamy nic, aby go zniszczyć. No, kurwa, zajebiście.

— Przynajmniej wiemy, jak go zniszczyć — odparła Hermiona. — Jestem jednak o wiele bardziej zaniepokojona faktem, że Sam-Wiesz-Kto teraz już z pewnością dowie się, że szukamy horkruksów. A jeśli on…

Urwała, gdy zauważyła puste spojrzenie w oczach Harry'ego, który chwili warknął z bólu, ściskając dłonią swoją bliznę i padając na kolana. Zarówno ona, jak i Ron byli u jego boku, wołając jego imię, gdy drżał i wił się, próbując go ocucić, chociaż było to całkowicie daremne. Hermiona nie była w stanie stwierdzić, czy atak Harry'ego trwał minutę czy dziesięć, ale wtedy jego oczy otwarły się, błądząc dziko dookoła, przełknął ciężko, zanim przemówił.

— Musimy dostać się do Hogwartu.


5 komentarzy:

  1. Draco powinien skopać tyłek Harry'emu za to, że tamten ukradł mu różdżkę. Co za kretyn… Słów mi brakuje, żeby opisać jego idiotyzm. Rozbroił go, rzucił sobie kilka zaklęć i stwierdził, że może sobie zabrać czyjąś różdżkę. A potem dobrodusznie stwierdził, że Hermiona może sobie ją po wszystkim wziąć, bo to różdżka jej chłopaka. A może byś mu ja tak oddał? I fakt, że ona go nie opieprzyła, że wziął tę różdżkę też mnie rozwala. Widziała, że Draco jej szukał, była przy tym, ale tak od razu sobie zaakceptowała fakt, że jej skretyniały przyjaciel wziął czyjąś różdżkę… Hermiono, co z Tobą jest nie tak! Przeraża mnie fakt, jak bardzo Harry i Ron są dla niej ważni. Boję się, czy przez to ona naprawdę będzie potrafiła stworzyć zdrową relację z Draco, kiedy nie ważne co się dzieje, stoi po stronie Pottera i Weasleya. On tam odchodzi od zmysłów, a ona sobie idzie na samobójczą misję ratowania tyłka cholernego Wybrańca. Zastanawiam się, kto jest prawdziwym wybrańcem, czy Harry, czy Hermiona. Bez niej faktycznie by niczego nie osiągnął. No i zastanawia mnie, gdzie jest Luna. Gdzie przepadła z Deanem… Czyżby faktycznie wrócili do Hogwartu? Całkiem niewykluczone. Za to rozmowa zainicjowana przez Theo była bardzo interesująca. On podjął decyzję, jest gotowy zabić ojca i ma ku temu powód, ale Blaise i Draco? Czy oni byliby w stanie zabić swoich rodziców? Pewnie serio jedynie chwila i okoliczności by o tym decydowały.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hermiona jest w tym opowiadaniu dokładnie taka, jaka byłaby w kanonie i bardzo mi się to podoba. Jedynie razi mnie, że nie mamy POV Hermiony przy planowaniu wyprawy z Harrym i Ronem. Bo Draco bardzo to przeżywa, a Hermiona niejako została odarta z tych wszystkich uczuć - z trudności przy podejmowaniu decyzji, z wahania, ze strachu, z wielu, wielu emocji, które było widać przy ich pierwszym pożegnaniu jeszcze w Hogwarcie.
    Tłumaczenie cudowne, bardzo dziękuję za te chwile przyjemności!

    OdpowiedzUsuń
  3. O kurde, ale akcja, jeszcze lepiej niż w książce. Zaczyna się robić bardzi gorąco, ciekawe jakie zadanie przypadnie ślizgonom? 🤔

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze, ze udalo im sie z horkruksem i zastanawialam sie, czy Gryfek i tym razem zniknie z mieczem i niestety nic sie nie zmienilo. Teo i jego pytania... Cos czuje, ze beda prorocze? Oby nie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobra, troszkę się teraz zaskoczyłam, Hermiona nie raz powtarzała, że różdżka to osobisty przedmiot każdego czarodzieja i może nie chcieć się nią dzielić. Nagle dowiaduje się, że Harry przywłaszczył sobie różdżkę, bo dobrze rzucało mu się zaklęcia... No bez komentarza, na to, że ona po prostu powiedziała, nieee myślę, że powinieneś z niej korzystać. No do cholery! Ja wiem, że oni odchodzili i muszą się czymś bronić, ale Draco został bezbronny gdyby coś jeszcze się zjebało... Jestem zła, na to jak dobrze to przyjęła. Rozumiem, że chłopaki są dla niej ważni, inaczej, ja staram się to zrozumieć. Na ich korzyść przemawia tylko to, że uratowali ja od trolla i w końcu nie była sama, bo postanowili się z nią przyjaźnić i spędzać czas, przeżywali razem przygody. Na tym tak na prawdę kończy się ich pomoc dla niej. Zostawili ją. Wiecznie jest mózgiem operacji. Wiecznie wyciąga ich z niebezpieczeństw. Pomaga we wszystkim. Przeraża mnie to, serio. Jak ma być z Draco skoro ja mam wrażenie, że dopóki oni są to to nie będzie łatwy związek... Dramat.
    Natomiast zaimponował mi Draco, wie, że jest w niebezpieczeństwie, ale dotrzymał słowa. Na prawdę, chwali mu się to. Jednak zadziwia mnie fakt, że zapomniał, że Harry go rozbroił i nie oddał różdżki... Sklerotyk😅🙈 ale pewnie jeszcze na to wpadnie. Właściwie z tą różdżka i łatwością rzucania zaklęć, to może być tu tak, że Harry stał się w momencie rozbrojenia Draco Panem Czarnej Różdżki, eureka! Dlatego mógł wyczarować patronusa, a mi głową parowała dlaczego różdżka Malfoya z taką łatwością mu się poddała, zapewne wyczuła to.
    Rozmowa chłopaków natomiast mnie dobiła, zastanawianie się nad tym czy będą w stanie zabić swoich rodziców. Theo i jego kreacja w tym opowiadaniu są dość irytujące, jednak wydaje mi się, że to maska założona na potrzebę ukrycia tego jak wszystko dokładnie obmyśla. Nikt nie zrwaca na niego większej uwagi, wszystkich dookoła irytuje, ale dzięki temu może wykupuje sobie spokój? Jeżeli chodzi o Blaise'a i Draco to wydaje mi się, że mają rację, dużo będzie zależało od okoliczności i sytuacji. Jednak wydaje mi się, że w jakiś sposób autorka nas przygotowuje na to, że taka sytuacja może nastąpić. Tylko najpierw żeby nawet pomoc zakonowi Draco musiałby mieć cholerna różdżkę, która ma Potter!

    OdpowiedzUsuń