Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: Keane - Atlantic, Angus and Julia Stone - The Devil's Tears
_____
Puk, puk, puk.
Draco próbował zasnąć i nieco głębiej wtulił twarz w poduszkę z miękkich jak aksamit loków. Było mu ciepło i wygodnie. Próbował wrócić do snu, którego nie pamiętał, i zacieśnił swój uścisk wokół Granger.
Puk, puk, puk.
— Odwal się — mruknął zmęczony.
Ale potem przypomniał sobie, że nie byli przecież w dormitorium Granger w Hogwarcie, pomimo tego, że znów miał ją w swoich ramionach. Cały wczorajszy chaos powrócił do niego jak chłodna fala, wstrząsając całym ciałem i wysyłając do głowy dawkę pulsującego bólu. Uniósł się i natychmiast spojrzał na Granger, obserwując ją przez chwilę, gdy jej klatka piersiowa unosiła się z głębokimi, sennymi oddechami. Wyglądała tak, jak każdego innego ranka; spokojna i zdrowa, z wyjątkiem żółtych plam po kilku siniakach i wciąż bladej cery.
Puk, puk, puk.
Rzucił sfrustrowane spojrzenie na drzwi i postanowił zignorować pukanie. Sądząc po przytłumionym, niebieskim świetle wpadającym do pokoju, musiało być jeszcze przed szóstą rano, co oznaczało, że zdążył przespać niecałe dwie godziny. Był wyczerpany i wściekły, że ktoś ośmieli się mu przeszkadzać po tym, jak on i Granger ledwo się zjednoczyli, zwłaszcza, że prawdopodobnie był to cholerny Weasley, który wrócił, by zrobić kolejne podejście.
— Draco — zabrzmiał stłumiony przez drzwi głos Tonks. — Draco, obudziłeś się? Wchodzę…
— Nie, nie rób tego — jęknął. — Czego do diabła chcesz?
— Po prostu otwórz te cholerne drzwi.
— Nie.
— Zrób to, albo wtargnę tam siłą.
Jego usta wykrzywiły się z irytacją, kiedy ostrożnie wyplątał swoje nogi spomiędzy nóg Granger i opuścił łóżko z ostrymi przekleństwami na końcu języka. Chwycił różdżkę w dłoń i przeszedł przez pokój, uchylając drzwi tylko absolutną odrobinę, mrużąc oczy na swoją kuzynkę przez małą szczelinę.
— Lepiej, żebyś miała dobry powód…
— Jak ona się czuje? — zapytała Tonks. — Obudziła się?
— Nie.
— W takim razie powinieneś zejść na dół i zjeść śniadanie.
— O czym ty mówisz? — zmarszczył brwi. — Jest.... szósta rano?
— Właściwie to szósta trzydzieści — poprawiła go Tonks. — Inni wkrótce się obudzą i pomyślałam, że najlepiej gdybyś zjadł już teraz. Harry i Ron będą chcieli ją zobaczyć, a ja nie będę w stanie zbyt długo trzymać ich na dystans, jeśli liczysz z nią na choć chwilę prywatności.
Draco przyglądał się jej uważnie, rozważając tę sugestię i czując się nieco zdziwiony tą nagłą propozycją pomocy.
— Nie jestem głodny.
— Kiedy ostatnio jadłeś?
— To nieistotne…
— Musisz coś zjeść — naciskała. — Nie wolałbyś zrobić tego teraz, kiedy wszyscy są jeszcze w łóżkach? Chodź, a potem będziesz mógł zostać z nią tutaj, a ja zrobię, co w mojej mocy, abyście mieli trochę więcej czasu sam na sam.
— Na litość Salazara — warknął, zerkając przez ramię na śpiącą Granger, zanim wyszedł z pokoju. — Dobrze, chodźmy.
— Nie jesteś rannym ptaszkiem, prawda?
— Nie, kiedy moja dziewczyna jest nieprzytomna, a moja cholerna kuzynka nie chce się odpieprzyć — powiedział sztywno, zauważając jej rozbawiony chichot, gdy schodzili na dół. — Co?
— Nazwałeś Hermionę swoją dziewczyną.
— Ile ty masz lat, dwanaście?
— To była po prostu zwykła obserwacja…
— Chyba całkowicie bezsensowna — burknął. — Naprawdę myślisz, że byłbym tutaj, gdybym uważał ją za przypadkową znajomość? Cholerna kretynka.
— Ogarnij się, albo nie dostaniesz ani kawałka bekonu używając takiego języka.
Draco przewrócił oczami, gdy weszli do kuchni połączonej z jadalnią; pomieszczenia, w którym jeszcze wczoraj panował chaos, a teraz wyglądało na całkowicie czyste i uporządkowane. Żadnych przewróconych mebli, porozrzucanych ozdób i świeżych plam krwi. Mógłby przysiąc, że nadal trochę to czuł, tę panikę i krew. Kiedy jego oczy opadły na stół, na którym ułożono Granger, jego żołądek zadrżał z dyskomfortu.
— Czy musimy tu jeść?
— A gdzie indziej mielibyśmy to robić? — zapytała Tonks, wzruszając ramionami.
— W salonie?
— W salonie leży ciało Zgredka — powiedziała mu. — Ten pokój był wielokrotnie oczyszczony mocnym Chłoszczyść. Zapewniam cię, że jest całkowicie czysty.
Draco z wahaniem usiadł przy stole, gdy Tonks zaczęła recytować kilka zaklęć, by śniadanie zaczęło się przygotować. Chłopak wzdrygnął się na swoim miejscu, gdy poczuł, jak coś ociera się o jego łydkę. Spoglądając w dół, napotkał parę wielkich, pomarańczowych oczu, a potem na jego kolana wskoczyła kudłata kula rudego futra.
— Tak się właśnie zastanawiałam, gdzie się podziewał — powiedziała Tonks. — To kot Hermiony, Krzy…
— Krzywołap — dokończył za nią, unosząc brew, kiedy zwierzak Granger musnął nosem jego dłoń. — Tak, wiem. Merlin zabronił jej chyba wybierać sobie choć minimalnie atrakcyjnego kota.
— Ale to mały spryciarz — zauważyła, przerywając, by rzucić kotu porozumiewawcze spojrzenie. — Dobry sędzia charakteru.
***
Hermiona zerwała się na łóżku z westchnieniem, które mogłoby być krzykiem, gdyby jej gardło nie było suche niczym papier ścierny.
Wirowało jej w głowie, a mięśnie sprawiały wrażenie wycieńczonych, jednak jej instynkty obronne były natychmiastowe, gdy szybko zaczęła szukać swojej różdżki lub torebki, zaniepokojona, gdy nigdzie nie mogła ich dostrzec. Jej dzikie oczy przeskanowały pokój i chociaż wydawało jej się, że mogła go rozpoznawać, to nie była w stanie zrozumieć dlaczego. Ostrożnie się rozluźniła, wiedząc, jak łatwo ktoś mógł zmienić wygląd przestrzeni zaledwie kilkoma sprytnymi zaklęciami.
Próbowała cofnąć się myślami, przypominając sobie Dwór i pierwszą falę klątwy Cruciatus warkniętą piskliwym głosem Bellatriks. Jednak ten ułamek wspomnienia był jedynym, co mogła sobie przypomnieć. Potem wszystko stawało się mgliste i niewyraźne… jakby późniejsze wydarzenia zawierały tylko dużo wrzasków. Więc gdzie teraz była?
Położyła dłoń płasko na materacu, czując jego ciepło. Merlin wiedział jak, ale była pewna, że jeszcze przed chwilą ktoś leżał obok niej i to ją nieznośnie zdenerwowało.
— Harry? — zawołała niskim i szorstkim głosem, niemal nie do poznania. — Ron?
Tak naprawdę nie spodziewała się odpowiedzi i na żadną nie liczyła. Wtedy poczuła ból i pomyślała, że może zwymiotować; wstrząsy wtórne po bezlitosnych torturach Bellatriks, które sprawiły, że jej ciało pulsowało w rytm bicia jej serca. Każde miejsce było tkliwe i obolałe, a w szczególności jej ramię, które bolało jak świeżo poparzone. Z niepewnością zaczęła przyglądać się czerwonemu i wilgotnemu bandażowi. Przez chwilę rozważała zdjęcie opatrunku, ale uznała, że prawdopodobnie mądrze będzie zaczekać, dopóki nie dowie się, gdzie się znajdowała i kto ją opatrzył.
Przesunęła dłonią w górę i w dół materaca, czując resztki ciepła ciała na opuszkach palców. Ktokolwiek dzielił z nią to łóżko, nie odszedł zbyt dawno. Ponownie rozejrzała się po pokoju, szukając czegoś podejrzanego lub jakichkolwiek oznak pobytu innej osoby, ale zawartość pomieszczenia graniczyła z absolutnym minimum; tylko łóżko, komoda i szafa.
Zastanawiała się przez chwilę, czy wyjście z pokoju może okazać się dobrym pomysłem, ale jak zawsze ciekawość zdecydowanie popchnęła ją do podjęcia szybkiej decyzji, nawet jeśli była ona zła. Zrzucając z ciała kołdrę, skrzywiła się, przesuwając na krawędź łóżka i stawiając stopy na podłodze, jednak w chwili, gdy oparła na nich swój ciężar, upadła. Jęknęła, gdy uderzenie wysłało ostrą falę bólu wzdłuż jej już i tak obolałego ciała i próbowała wstać, ale to było daremne.
Jej nogi były niestabilne i słabe, prawie zdrętwiałe. Natychmiast znienawidziła sytuację, w której się znalazła. Nie była krucha ani bezradna, a myśl, że nie była nawet w stanie wstać, frustrowała ją, zwłaszcza gdy czuła się i tak już niepokojąco bezbronna. Pomyślała o podczołganiu się do drzwi, ale wiedziała, że to nie jest bezpieczny pomysł, więc włożyła całą swoją siłę w swoje ramiona i spróbowała wciągnąć się z powrotem na łóżko.
***
— Nie, dokończ jeść, Draco — powiedziała Tonks. — I przestań wpychać je sobie do gardła, bo się zadławisz.
Draco spojrzał na swoją kuzynkę.
— Przepraszam, musiałem przegapić ogłoszenie, że zostałaś moją opiekunką.
— Wiesz, że sarkazm to najniższa forma dowcipu.
— Ktokolwiek to powiedział, był po prostu wkurzony, że nie mógł opanować tej sztuki — odpowiedział, odsuwając talerz i wstając z krzesła. — Dobrze, skończyłem.
— Może powinieneś zabrać Krzywołapa ze sobą — zasugerowała, zanim zdążył wyjść. — Hermiona musiała za nim tęsknić, a on z pewnością tęsknił za nią…
— Jeszcze nie. Nie chcę, żeby zbyt wiele mogło ją rozpraszać, kiedy się obudzi, choć chyba będzie miała z tym kłopoty. Ten kot to mały skurczybyk, który tylko prosi się o uwagę…
— Jakie kłopoty? — powtórzyła Tonks, marszcząc brwi. — Co masz na myśli?
Odwrócił od niej wzrok.
— To nie ma znaczenia…
— Nie, poczekaj chwilę. Co cię tak martwi? Czy jej rany się nie goją…
— Słuchaj, nie jestem głupi — wtrącił. — Wiem, co Cruciatus może zrobić z ludzkim umysłem.
Tonks zacisnęła usta ze zrozumieniem.
— Martwisz się, że nie będzie cię pamiętać — wymamrotała, obserwując, jak Draco zacisnął pięści z niepokojem. — Nie musisz się tym przejmować. Ofiara musiałaby być poddawana klątwie przez wiele dni, zanim zdołałaby mieć ona jakikolwiek wpływ na pamięć lub…
— Nie doceniasz mocy Bellatriks…
— Wcale, że nie, Draco…
— A właśnie, że tak! — krzyknął. — Nie wiem, co się z wami dzieje, ale nie wszystko zawsze jest jak srające tęczą jednorożce!
— Po prostu próbowałam…
— Czasami rzeczy są po prostu chujowe i tyle! Twój optymizm mógłby wydawać się prawie imponujący, gdyby nie był tak cholernie niedorzeczny!
Tonks zmarszczyła brwi.
— Kpisz ze mnie za to, że mam w sobie nadzieję?
— Nie, żal mi ciebie za to, że wiecznie na niej polegasz.
— Żal ci, że mam nadzieję, że mój ojciec nie zginął na próżno, a mój syn dorośnie w wolnym od zła świecie? — powiedziała lakonicznym tonem. — Nie polegam tylko na nadziei, Draco. Czasami nadzieja pomaga mi przetrwać dzień i pomoże nam wygrać tę wojnę.
— Cóż, to tylko twoja złudna opinia…
— I nie wierzę, że byłbyś tutaj, gdybyś nie miał w sobie choć najmniejszej dozy nadziei, że Hermiona cię zapamięta; że możecie żyć po tym wszystkim…
— Wystarczy — wydyszał przez zaciśnięte zęby. — Dotrzymaj słowa i upewnij się, że Potter i Weasley nie będą wchodzić mi w drogę.
Wyszedł z kuchni, nie czekając na odpowiedź Tonks. Przemierzał dom wzburzonym krokiem i ciężko przełykał, żeby rozproszyć niewygodne ciepło pod kołnierzem. Słowa Tonks o życiu po wojnie wywołały w nim niepokój, bo celowo unikał rozważania swojej przyszłości, gdyby Voldemort został pokonany. Kwestia jego rodziców i ich nieunikniona dezaprobata dla Granger oznaczała, że będzie musiał dokonać jeszcze większej liczby wyborów, które ostatecznie zmienią jego życie, o ile wszyscy wyjdą z tego żywi.
Wydawało mu się, że nie warto planować swojej przyszłości, skoro w teraźniejszości było tyle zawirowań.
W tej chwili Draco mógł myśleć tylko o powrocie do Granger i delektowaniu się jej towarzystwem, kiedy dziewczyna się obudzi. O ile będzie go pamiętać, co było teraz jego jedynym priorytetem. Pozostałe mogły poczekać odrzucone gdzieś na bok. Wspiął się po schodach i wrócił do sypialni, spodziewając się ujrzeć Hermionę taką, jaką ją zostawił, mając zamiar dołączyć do niej pod kołdrą, dopóki się nie obudzi.
Pchnął drzwi, zrobił kilka kroków do przodu i pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, był błysk tych znajomych kasztanowych loków, a po chwili znów wpatrywał się w te szerokie, brązowe oczy, za którymi tak tęsknił, a które patrzyły prosto na niego. Zamarł tam, gdzie stał, nie dalej niż cztery stopy od niej z oddechem uwięzionym w gardle. Po prostu patrzyli na siebie w milczeniu przez najdłuższą minutę jego życia.
Leżała jedynie połową ciała na łózku, niezgrabnie opierając swój ciężar na ramionach i tułowiu, wyciągając głowę przez ramię, żeby go zobaczyć. Jej usta były rozchylone ze zdumienia, a rysy całkowicie nieruchome, praktycznie zamrożone w oszołomieniu. Draco przeszukiwał wzrokiem każdy jej cal w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak rozpoznania, ale ona jedynie patrzyła mu w oczy, jakby nie wierzyła temu, co widzi.
Ale potem zamrugała i ten drobny gest sprawił, że czas na nowo zaczął płynąć.
Nie był pewien, czy siła w ramionach Hermiony ustąpiła, czy też próbowała rzucić się w jego stronę, ale Draco natychmiast znalazł się przy niej, przyciągając dziewczynę do siebie w opiekuńczym geście, by powstrzymać ją przed upadkiem. Chłopak zachwiał się lekko, tracąc równowagę i opadli na podłogę. Ruchy Hermiony były niezdarne z desperacji, gdy praktycznie drapała go paznokciami, wspinając się po jego klatce piersiowej, aż jej ramiona zacisnęły się wokół jego szyi, a ciało mocno przylgnęło do jego. Trzymała się go, jakby minęły lata, a nie miesiące; jej paznokcie niemal boleśnie wbijały się w jego łopatki, ale kompletnie go to obchodziło.
Owinął ramię wokół jej talii, a drugą dłonią chwycił za te kasztanowe włosy, odrzucając je za jej ramię, by móc ułożyć usta tuż pod uchem dziewczyny i poczuć bicie jej serca na swoich wargach. Nie interesował go pocałunek, a sam kontakt; skóra przy skórze.
Trzymała go tak mocno, że drżała, obejmując go z całą siłą, jaką miała, a jej oddech muskał jego włosy, opuszczając jej usta w płytkich, małych westchnieniach. I po prostu siedzieli na podłodze w plątaninie swoich kończyn; po prostu chłonąc nawzajem swoją obecność.
— Pamiętasz mnie.
Nie chciał powiedzieć tego na głos i gdyby nie znajdował się tak blisko jej ucha, pewnie nawet by tego nie usłyszała.
— Ciebie nie da się zapomnieć — wymamrotała. — Jesteś praktycznie... wyryty w mojej pamięci.
Zacisnął oczy. Głos Hermiony brzmiał tak inaczej; szorstko i niewyraźnie, ale mimo to słuchał jej z ulgą. Była tak ciepła i tak realna, jakby mogła się w niego wtopić, a on całkowicie by się w tym zatracił. Nigdy nie czuł się tak załamany i bezbronny, ale był zbyt zaabsorbowany jej obecnością, by zwracać na to uwagę.
Jak długo to w ogóle trwało? Dwa miesiące? Wydawało się, że o wiele dłużej, choć to pewnie przez te bezsenne noce, które ciągnęły się w nieskończoność. Ich rozstanie w Hogwarcie było tak pospieszne i destrukcyjne, a wczoraj, kiedy po prostu bezsilnie patrzył, jak krwawiła… Kurwa, to wszystko było tak intensywne, ale teraz nagle rzeczywistość ogarnął błogi spokój i… znów mógł oddychać.
Hermiona nie mogła stłumić potrzeby dotknięcia go, wydrapując paznokciami bruzdy na jego plecach, karku i muskając linię włosów. Jego zapach był taki, jak zawsze; piżmowy i cudowny. Ukryła twarz w zagłębieniu jego ramienia, dopóki nie czuła tylko tego zapachu. Jej serce waliło tak szybko i ciężko z ekscytacji, szoku, podziwu, a pierś niemal puchła, by utrzymać emocje w ryzach. Obsypując jego skórę kilkoma delikatnymi pocałunkami, zamknęła oczy i poczuła, jak po policzkach spływają jej niemożliwe do powstrzymania łzy.
Draco delikatnie odsunął ją od siebie na tyle, że ich nosy były oddalone od siebie jedynie o cal. Hermiona zamarła na chwilę z zapartym tchem przez to, jak blisko niej był. Widziała go teraz tak wyraźnie; charakterystyczne zmarszczki i cienie bezsenności pod jego oczami i nieustannie zmartwione usta. Chłopak przerwał ich kontakt wzrokowy, by prześledzić powolną ścieżkę jednej z jej łez, a Hermiona poczuła, jak rozluźnia on uścisk, gdy zmarszczył brwi ze zmartwienia.
— Czy zrobiłem ci krzywdę?
— Nie, nie, nie, oczywiście, że nie — zapewniła go szybko. — Po prostu… po prostu cieszę się, że cię widzę. Szczerze mówiąc, nie byłam pewna, czy kiedykolwiek jeszcze będę mogła. — Lekko zakrztusiła się tymi ostatnimi słowami, jednak dobrze to ukryła i musnęła kciukiem linię jego kości policzkowej. — Tęskniłam za tobą.
Zastanawiał się, jak ona tak mogła; z taką łatwością nosić swoje serce, umysł i duszę na dłoni. Były setki rzeczy, które chciał powiedzieć, ale wiedział, że tego nie zrobi, i nie dlatego, że sądził, iż wyznanie osłabiłoby jego postać w jej oczach, ale dlatego, że czyny miały o wiele większą wagę, a już szczególnie w tym zakresie, jaki go interesował.
Więc nachylił się i ją pocałował.
Nie twardo i niezbyt miękko, po prostu wystarczająco wyraziście, by mogła poczuć emanującą od niego szczerość i ulgę. W tym geście nie było żadnych ognistych podtekstów, żadnych intencji bliskich pożądania. Jedynie prosty, czysty pocałunek.
Objął dłonią twarz Hermiony, powoli wplatając palce w te kasztanowe loki, a jej westchnienie mrowiło go w brodę, zanim przycisnął usta do jej własnych. Odsunął się, a potem znowu ją pocałował, a potem znowu i znowu, za każdym razem wywierając większy nacisk. Muskał jej usta tymi małymi całusami, aż ich rozchylone i wilgotne wargi po prostu się zetknęły, a podniesione oddechy zderzyły się między nimi.
Hermiona oparła swoje czoło o jego i wydała z siebie cichy pomruk zadowolenia. I przez kilka minut po prostu tak stali. Draco pocierał opuszkiem kciuka niewielkie kręgi na jej policzku. Ale ten moment nie mógł trwać zbyt długo.
Granger cofnęła się z zaniepokojonym wyrazem twarzy.
— Chłopcy — powiedziała. — Chłopcy, Harry i Ron, czy oni…
— Nic im nie jest — powiedział jej, opierając się pokusie dodania uszczypliwego komentarza lub przewrócenia oczami. — Wszyscy mają się dobrze, są tutaj…
— Wszyscy? Byli inni?
— Lovegood, Thomas i Ollivander — wymienił. — Wszystko z nimi w porządku. Kurwa, myślę, że Lovegood już spaceruje po tęczy po tym, jak nawąchała się za dużo waleriany…
— Draco…
— Miałaś najgorsze obrażenia, Granger — powiedział ponurym tonem. — Zaufaj mi, wszyscy są cali i zdrowi.
— Dobrze, to dobrze — wymamrotała z roztargnieniem. — Ale jak…
— Granger, jeśli masz zamiar zacząć mnie nękać pytaniami o rzeczy takie jak Szwedzka Czarodziejska Inkwizycja z 1512 roku, to powinniśmy przynajmniej wstać z podłogi.
— Szwedzka Czarodziejska Inkwizycja miała miejsce w 1496 roku.
Nie mógł powstrzymać uśmiechu na jej rychłą korektę; było to dla niej tak typowe, niezależnie od okoliczności, a ujrzenie w niej tej znajomej, oczytanej postaci natychmiast go uspokajała.
— Mylisz się, ale możemy omówić to na łóżku, jeśli naprawdę…
— Zaczekaj. Potrzebuję… nie mogę — wyjąkała niezdarnie, a Draco dostrzegł, że wyglądała na zawstydzoną. — Nie czuję do końca moich nóg. Klątwy musiały wpłynąć na moje nerwy... może to neuropraksja czy coś. Czy możesz... możesz mi pomóc?
Znał ją na tyle dobrze, by rozpoznać, że czuła się winna, że musi prosić o pomoc, więc skinął głową i powstrzymał się od komentowania tego i zanotował w pamięci, żeby później wspomnieć o tym Tonks. Zmienił pozycję i podniósł Hermionę, jedną rękę umieszczając pod jej kolanami, a drugą podpierając jej plecy, gdy ostrożnie położył ją na łóżku, usadowił się za nią i przyciągnął do swojej piersi.
I znów, kolejna tak znajoma rzecz. Prawie nostalgiczna. Brakowało jeszcze tylko jednej z jej głupich mugolskich książek i tego nieznośnego kota mruczącego u ich stóp, i byłoby niemal tak jak wcześniej. Wtopiła się w niego, jakby to była najbardziej naturalna rzecz w ich świecie, a jego ramiona owinęły się wokół niej, tak jak zawsze, układając się luźno na jej brzuchu, podczas gdy oparł podbródek o jej ramię.
— Czuje się jak w domu — szepnęła delikatnie, jakby ten komentarz miał być tylko dla niej. — Draco, gdzie jesteśmy?
— W domu Tonks.
— Tak właśnie myślałam, że to miejsce wygląda znajomo. Ten pokój jest bardzo podobny do tego, w którym mieszkałam, kiedy tu przebywała. — Zamilkła na krótki moment. — Ale dlaczego tu jesteś?
— Tonks sprowadziła Blaise'a i mnie z domu Andromedy.
— Więc byłeś u Andromedy? To właśnie tam zabrał cię świstoklik? — zapytała. — To była… właściwie bardzo mądra decyzja ze strony McGonagall…
— Ty mówisz mądra, ja mówię cholernie głupia.
— Nie dogadujecie się zbyt dobrze? — zapytała, przechylając głowę, by spojrzeć na niego z powątpiewaniem. — Dość łatwo przyszło ci nazwać ją ciotką Andromedą.
Draco zawahał się i polizał zęby.
— Myślę, że jest lepiej niż było.
— Mówiłeś, że Tonks sprowadziła tu ciebie i Blaise'a? Masz na myśli Blaise’a Zabiniego?
— Tak, kilkoro z nas mieszka u Andromedy — powiedział. — Blaise, Teo, Bulstrode, Davis, Bletchley i ja. Andromeda w zasadzie prowadzi tajną kryjówkę dla Ślizgonów, którzy nie chcą podążać za Sama-Wiesz-Kim i wkurzyli przez to tym swoich rodziców.
— Wow — szepnęła Hermiona po krótkiej przerwie. — Wiesz, właściwie zastanawiałam się, co się stało z niektórymi osobami z twojego Domu. Andromeda musi być bardzo odważna. Słyszałam o tym, co się stało z Tedem… Pewnie ciężko jej przy tym wszystkim opiekować się grupą ludzi, których praktycznie nie zna…
— Wszystko z nią w porządku.
— Więc dlaczego Tonks ściągnęła tutaj tylko ciebie i Blaise'a?
— Cóż, nie chcę zabrzmieć jak jedna z tych wiecznie plotkujących bliźniaczek Prat-il…
— Patil.
— Nie tak nazywaliśmy je w Pokoju Wspólnym Slytherinu — mruknął. — W każdym razie Blaise przybył tutaj, ponieważ on i Lovegood są tak jakby… parą.
Hermiona zamrugała.
— Luna? Luna i Blaise?
— Najwyraźniej jej ojciec pomagał ciotce Andromedzie w prowadzeniu kryjówki, a Lovegood odwiedzała to miejsce dość często — powiedział nonszalancko. — Na tyle często, że ona i Blaise zaczęli tę swoją małą… rzecz.
— Dlatego ciągle znikała z Hogwartu — wymamrotała do siebie. — To… z pewnością ciekawy rozwój wydarzeń.
— Myślę, że „cholernie dziwaczny” byłby o wiele lepszym określeniem.
— Kim jesteśmy, żeby ich oceniać? — odpowiedziała szybko. — Nasz związek nie byłby uważany za konwencjonalny przez większość ludzi, których znamy.
Uniósł brew z niechętną zgodą i pocałował ją w szyję.
— Jakieś pytania?
— Setki — westchnęła. — Chciałabym zapytać o Blaise'a i Lunę oraz o kilka innych rzeczy, ale myślę, że na obecną chwilę chyba mi wystarczy.
Draco zacisnął oczy.
— Ja też mam parę pytań.
Poczuł, jak Hermiona sztywnieje w jego ramionach i wiedział, że przygotowywała się na nieuniknioną dyskusję o jego rodzinie i ich zaangażowaniu w jej gehennę w jego dawnym domu. To wszystko wisiało w powietrzu między nimi; ciężkie i przerażające. Draco żałował, że poruszył ten temat, ale musiał wiedzieć.
— Dobrze — powiedziała ostrożnie. — Co chcesz wiedzieć?
Przytulił ją trochę mocniej i zastanawiał się, od czego zacząć.
— Co się stało, Granger?
— Szmalcownicy znaleźli nas i zabrali do Dworu — zaczęła dość odległym tonem. — Chcieli wezwać Sam-Wiesz-Kogo, ale mieliśmy Miecz Gryffindora i twoja ciotka Bellatriks…
— Nie nazywaj jej moją ciotką — przerwał nagle niskim i szorstkim głosem. — Mów dalej.
— Hm, cóż, Harry i Ron zostali zabrani — kontynuowała Hermiona, przełykając ciężko. — A Bellatriks wypytywała mnie o to, skąd wzięliśmy miecz, a potem zaczęła mnie torturować. — Poczuła, że mięśnie ramion owiniętych wokół niej, napinają się nerwowo. — Ja… pamiętam, jak użyła na mnie Klątwy Cruciatus, ale nie wiem co działo się później. Wszystko jest tak niewyraźne.
Draco wziął głęboki wdech.
— Czy byli tam moi rodzice?
— Twoi rodzice – powtórzyła cicho. — Uhm... tak, oni tam byli. Twój ojciec wyglądał... właściwie dość krucho, jakby był torturowany.
— A moja matka?
— Twoja matka — wymamrotała, chwytając się słabego i bladego wspomnienia. A potem świadomość zalała jej umysł tak gwałtownie, że aż sapnęła. — O mój Boże, twoja matka.
— Co? Czy ona cię skrzywdziła?
— Nie, nie. Merlinie, teraz już pamiętam. Ona wie.
— Ona wie co? — naciskał, starając się zachować cierpliwość. — O czym ty do cholery mówisz…
— Wie o nas — powiedziała mu. — U-użyła na mnie Legilimencji i zobaczyła nas. Widziała nas razem. Czułam, że szuka cię w mojej głowie i wiem, że znalazła moje wspomnienia o tobie.
Oczy Draco rozszerzyły się.
— Co takiego zrobiła?
— Ona… — urwała Hermiona, zatrzymując się na chwilę. — Chciała wiedzieć, gdzie jesteś i… zaoferowała mi pomoc.
— Co? — zapytał, kompletnie zbity z tropu całą tą ideą. — Jesteś pewna?
— Tak, całkowicie. To chyba dobrze, prawda?
Draco zmarszczył brwi w zamyśleniu.
— Nie jestem pewien — przyznał. — Chyba tak.
Oboje zamilkli, a Draco zastanawiał się nad znaczącym i zaskakującym wyznaniem Hermiony o zachowaniu jego matki w posiadłości. Z perspektywy czasu zdał sobie sprawę, że przygotował się mentalnie na najgorszy możliwy scenariusz, praktycznie spodziewając się potępiającej wersji historii, w której jego rodzice w pełni przyczynili się do koszmaru Granger. Sądził, że powinien poczuć ulgę, a może nawet być za to wdzięczny, ale jedyne co go wypełniało, to zdumienie i niepewność.
— Wiesz — powiedziała Hermiona, gdy cisza między nimi ciągnęła się zbyt długo. — Moja matka mawiała, że rodzice, którzy naprawdę kochają swoje dzieci, są najbardziej niebezpiecznymi ludźmi na świecie, bo są w stanie zabić i umrzeć dla tych, których kochają. Twoja matka cię kocha, Draco. Myślę, że była zdolna zrobić wszystko, aby cię znaleźć.
— Hm — zmarszczył brwi, niepewny, co powinien na to odpowiedzieć. — Powiedziałaś jej, gdzie jestem?
— Nie, nie mogłam. Myślę, że byłam zbyt ranna. A potem coś się stało i pamiętam tylko żyrandol… ale to jedyne, co sobie przypominam. Jak udało nam się uciec?
— Nie wiem.
— I jesteś pewien, że wszyscy wyszli z tego cało?
— Tak — skinął głową. — Tylko kilka siniaków i zadrapań. Jak powiedziałem, twoje obrażenia były najgorsze.
— Teraz już pamiętam, skąd to mam — mruknęła, a Draco spojrzał w dół, by zobaczyć, jak dziewczyna bawi się bandażem owiniętym wokół jej przedramienia.
— Nie patrz na to, Granger.
Oczywiście nie posłuchała go, a on skulił się, gdy powoli zdjęła lepki, poplamiony opatrunek i spojrzała na okropne blizny wyryte w jej skórze. Wzięła drżący oddech.
— Paskudne, prawda?
Draco nie był pewien, czy miała na myśli sam znak, czy słowo „szlama”, ale poruszył ręką i zasłonił nią ranę, uważając, by jej nie dotknąć, bo z pewnością nadal była tkliwa i obolała.
— To nic nie znaczy — wyszeptał przy jej uchu.
Nie odpowiedziała, ale sięgnęła wolną ręką, by przyciągnąć do siebie jego drugie ramię i odsłonić Mroczny Znak. Naśladowała jego ruchy, zasłaniając tatuaż dłonią i łaskocząc palcami jego nadgarstek kojącymi muśnięciami.
— To też nic nie znaczy.
Pozostali nieruchomo przez krótką chwilę, niemal zaklęci w czasie, gdy jedynie rytmiczne i zsynchronizowane unoszenie się i opadanie ich piersi wskazywało na jakikolwiek upływ sekund. Hermiona była pierwszą, która to przerwała, wzdychając, a potem wykręcając szyję, by móc pocałować go w kąciku ust.
— Powinnam chyba dać innym znać, że wszystko w porządku — powiedziała cicho. — Pomożesz mi…
— Granger, czekaj — wtrącił się, marszcząc czoło, gdy usiłował znaleźć słowa, które chciał powiedzieć. — Minęły miesiące. Po prostu… odczekaj kilka godzin, zanim ta ich pieprzona chmara będzie chciała cię udusić.
Wydała z siebie cichy dźwięk rozbawienia.
— Dobrze — zgodziła się. — Ale wiesz, że mogę dać ci tyle godzin, ile zechcesz, prawda, Draco? Dni, miesięcy… tyle, ile sobie zażyczysz.
Ponownie oparł usta na jej szyi i zdusił mrowienie w gardle, by powiedzieć „lata”. Częściowo dlatego, że ta odpowiedź byłaby zbyt mdła na jego języku, a częściowo dlatego, że nie był pewien, czy w ogóle mogą liczyć na jakiekolwiek lata.
Pomyślał o swoich wcześniejszych słowach do Tonks i zdał sobie sprawę, że nie gardził nią za to, że miała nadzieję.
Tak właściwie, to jej tego zazdrościł.
Wybudziła się! Chwalmy Pana xD Bałam się, że dłużej z tym zejdzie. A znów po tym, jak Draco zszedł do kuchni, a ona się obudziła myślałam, że serio jej tam wbije Harry z Ronem i będą blokowali potem Draco dostęp, żeby nie mógł do niej wejść. Ale całe szczęście wrócił na czas i znów się zjednoczyli 😍 Te desperackie uściski i pocałunki pokazują, jak bardzo się kochają. Tonks się zaśmiała, że Draco nazwał Hermione swoją dziewczyną, ale czy powiedział nieprawdę? Była jego dziewczyną i choć jeszcze jej tego nie wyznał, to kocha ją bardziej, niż wszyscy dookoła myślą. Draco pewnie teraz jest skołowany, bo nie wie co myśleć na temat swoich rodziców, a w szczególności o Narcyzie. Bo sama byłam zaskoczona jej reakcją. Chciała pomóc Hermionie, byle tylko wiedzieć co się nim dzieje. Ciekawe jednak, jaka będzie reakcja, kiedy Draco faktycznie będzie chciał ją przedstawić jako swoją dziewczynę. Czy ta akceptacja się pojawi, czy ta reakcja była spowodowana szokiem i pragnieniem ponownego spotkania Draco… No, nie chce tego mówić, ale mimo wszystko czekam na konfrontację Hermiony z Harrym i Ronem. Jak będą się zachowywać, kiedy Draco też tu jest. Jak Ron sie będzie rzucał, to mu chyba przyłożę. Gdyby nie on, to Hermionie nic by się nie stało.
OdpowiedzUsuńŁadunek emocji niesamowity! To opowiadanie jest moim absolutnym faworytem.
OdpowiedzUsuńTen moment z tatuazem i blizna to chyba najlepsze, co sie wydarzylo w tym opowiadaniu :) Bardzo piekny moment :)
OdpowiedzUsuńKamień z serca, że pamięta i się wybudziła. W głowie pisałam już czarne scenariusze, ale na szczęście autorka nas oszczędziła 😅
OdpowiedzUsuńUwielbiam ich razem, a scena z jej blizną i jego znakiem na pewno stanie się dla mnie klasykiem. Nigdy o niej nie zapomnę, na pozór zwykła, ale ile wnosząca, jaką uczuciowa.
Nadzieja. Słowo klucz w tym rozdziale. Tonks ją ma, ale czy życie bazujące na nadziei nie czyni nas zbytnimi optymistami gdzie nie dostrzegamy realności? Z drugiej strony kim się stajemy bez nadziei. Pustymi ludźmi, bez perspektyw, bez miejsca do działania aby zdobyć zamierzone cele. Draco myślę, że ma w sobie nadzieję je cisnące się mu na usta "lata" o tym świadczą, ale nie potrafi, a może nie chce się przełamać żeby to do niego dotarło, bo boi się przyszłości? Tego co ich czeka? Może ta obietnica wiele by dla niego znaczyła i po prostu boi się, że brak spełnienia go doszczętnie zniszczy, albo ją...