Poniedziałek, 18 października 1999

Nie ma żadnego listu od ojca. Ani wczoraj. Ani dzisiaj – a przynajmniej jeszcze.

I czuję się, jakbym był w dziwnej bańce, dopóki coś w końcu nie nadejdzie. Bańce, którą można co prawda przebić, jednak nadal się ona unosi.

Po raz czternasty przeczesuję palcami włosy, przygładzając boki. Spryskałem się wodą kolońską troszkę obficiej niż zwykle i natychmiast tego pożałowałem, więc musiałem wziąć kolejny prysznic.

Po ostatnim wyćwiczonym uśmieszku do lustra idę w stronę kominka, zabieram teczkę od Łzawki i przeskakuję do Atrium Ministerstwa. Otwieram szerzej oczy, wypatrując jej w tłumie, ale sam jestem wcześniej niż zwykle, a ona lubi raczej przychodzić na czas i siedzieć do późna.

Rozgaszczam się i spotykam z Robardsem.

— Nie mogę powiedzieć, że sam jakoś dużo wiem o Runach. W szkole nie uczęszczałem na te zajęcia — mruczy Robards. Kiwam głową, spoglądając na akta, które na teraz mamy. — Ale jeśli będziesz mieć jakieś pomysły — kontynuował. — Chciałbym je usłyszeć. Daj mi znać, jeśli będziesz potrzebować drugiej pary oczu.

Patrzę na niego. Biorę głęboki oddech i brnę do przodu. 

— Przypuszczam, że przydałaby mi się jeszcze jedna osoba. Sądzisz, że jest jakaś szansa, że daliby ​​Granger fory tam na dole?

Robards wpatruje się we mnie, jakbym podsunął mu jakiś genialny pomysł. 

— Granger? Tak, tak! — Uśmiecha się szeroko. — We dwoje tworzycie świetny zespół!

Wzruszam ramionami. 

— Otrzymała Wybitny ze Starożytnych Run. To dlatego o niej pomyślałem.

Gwiżdżę, wychodząc z biura Robardsa, proponując, że zniosę jego liścik na dół. Kopiuję go, podaję oryginał Matyldzie i proponuję, że sam powiem Granger.

Okręcam różdżkę między palcami, kiedy mijam O’Connora i nawet jego głupi uśmiech nie jest w stanie zepsuć mi nastroju.

— Dzień dobry, Malfoy!

— Dzień dobry, O’Connor — mówię. — Czy jest już Granger?

— Jeszcze nie. Ale powinna być lada chwila!

— Świetnie. — Odchodzę od niego, gdy zaczyna wypytywać jak minął mi weekend.

Jej boks jest schludny. Kilka akt, nad którymi pracowała w piątek, leży ułożonych w równy stosik. Ma na blacie fotografię z Potterem i Weasleyem zapewne z trzeciego roku, a także zdjęcie z dwojgiem ludzi, którzy muszą być jej rodzicami, również zrobione mniej więcej w tym samym czasie.

Słyszę jej głos dochodzący od strony windy. Siadam na jej krześle. Wstaję. Nie? Nie. Może jednak usiądę.

Wyciągam teczkę ze stosiku i rozkładam ją na kolanach. Słyszę stukot jej butów, które bez wątpienia są tymi brzydkimi czółenkami, które zwykle zakłada do Ministerstwa. W ostatniej chwili, tuż przed tym, jak wychodzi zza rogu, zarzucam nogi na jej biurko. Doskonale.

Zatrzymuje się w wejściu, kiedy mnie widzi.

Uśmiecham się do niej. 

— Witaj, kochanko.

Rumieni się. Wraz z wydechem z jej ust wymyka się cichy chichot. I patrzę, jak odwraca ode mnie wzrok.

— Dzień dobry, Malfoy. — Odwiesza płaszcz i torbę. — Co cię tu sprowadza?

Twoje nogi – Nie, nie bądź śmieszny, Draco.

— Robards.

— Och? Coś nowego w sprawie smoczych jaj?

Stoi tam, bez celu. Całkowicie ją rozproszyłem.

Świetnie.

— Nie, nie. Wszystko załatwiono już w piątek. Kupiec został złapany i jest przesłuchiwany. — Posyłam jej uśmiech. — Myślałem, że wszystko trafi do gazet, ale najwyraźniej w ten weekend zdarzyły się ważniejsze rzeczy, które musiano ogłosić.

Merlinie, ale ja jestem dobry. Nie mogę uwierzyć, jak łatwo jest poruszyć temat tego artykułu. Muszę powstrzymać się od mrugnięcia do niej.

— Racja. Najwyraźniej. — Odwzajemnia uśmiech, a ja czuję jak rośnie mi tętno. Ona odwraca się do swoich szafek, próbując przygotować się na cały dzień, ale będzie musiała jeszcze obejść mnie. Nie mam zamiaru ruszać się z tego krzesła, więc jeśli chce pracować, będzie musiała siedzieć mi na kolanach. Kontynuuje: — Napisałam do Skeeter, prosząc ją o skorygowanie niektórych z jej rażących nieścisłości. Sądziłam, że poprawki zostaną opublikowane w dzisiejszym wydaniu Proroka, ale mam nadzieję, że uda im się to wyjaśnić do końca tygodnia.

Oczywiście, że już poskarżyła się na Skeeter.

— Nieścisłości? — dąsam się. — Masz na myśli, że te miętówki nie były dla mnie?

Unosi na mnie brew i uderza w moją stopę teczkami z dokumentami. Przypuszczam, że mógłbym wstać. Pozwalam jej przepchnąć się obok i opaść na krzesło i nie zadaję sobie trudu, aby całkowicie zejść jej z drogi. Jej biodra ocierają się o moje uda.

Pyta o Robardsa i wręczam jej notatkę. Obserwuję jej twarz, gdy czyta. Wciąż jest różowa. W chwili, gdy w pełni rozumie treść liściku, widzę, jak jej oczy rozszerzają się z niepokoju.

Zanim zdąży pomyśleć o kłótni z Matyldą, mówię: 

— Zarezerwowałem na górze salę konferencyjną na całe dzisiejsze popołudnie, biorąc pod uwagę, że Poziom 4 ma przerażająco małe pokoje i biura. — Rozglądam się po jej boksie. — Myślę, że mój boks może być dwa razy większy od twojego, Granger. A ja jestem tu jedynie tymczasowo. — Unoszę na nią brew, a ona to odwzajemnia. — Do zobaczenia o pierwszej, Granger.

Praktycznie wybiegam z jej biura.

Kiedy przychodzi do mnie po lunchu, mam już wszystkie dokumenty rozłożone na biurku. Poświęcam czas, aby w pełni wyjaśnić Granger te najbardziej interesujące punkty, podając zdjęcia i notatki, pochylając się nad jej ramieniem, aby wskazać niektóre rzeczy. Widzę rumieniec wpełzający na jej szyję.

Kiedy już udaje jej się uspokoić, przez większość popołudnia milczymy. Jeśli się nudzę lub potrzebuję przeciągnąć, sięgam w jej stronę i patrzę, jak się wzdryga.

Zastanawiam się, czy tak samo zareagowałaby w zeszłym tygodniu, przed artykułem. Ale z drugiej strony to dość niepotrzebne pytanie, ponieważ nigdy wcześniej nie poczułbym się tak odważny – wyciągając ręce nad głowę, uśmiechając się do niej i naruszając jej osobistą przestrzeń.

Ale wcześniej… widziałem, jak jej skóra błysnęła rumieńcem, a jej oczy wpatrywały się w moją twarz i ramiona, od czasu do czasu błądząc po moim ciele. Teraz na nią patrzę. Nachyla się nad zdjęciem, rozszyfrowując jego pochodzenie, przeciąga językiem po dolnej wardze, skupiając się. Możliwe, że całkiem ją pociągam. Zapewne swoim wyglądem. Co jest doskonałym punktem wyjścia.

Mój żołądek zaciska się pod wpływem potencjalnych możliwości.

Ona czuje na sobie moje oczy i zanim na mnie spojrzy, postanawiam nie odwracać wzroku.

— Znalazłaś coś interesującego? — pytam.

— Eee, jeszcze nie. — Mruga i spogląda z powrotem na zdjęcia.

Rumieni się.

A ja się uśmiecham.

We wtorek rano wpadam do kawiarni, by kupić herbatę. Przez większość nocy nie spałem, sfrustrowany i spocony. Gdy docieram na początek kolejki, zamawiam herbatę i kawę. Dodaję do niej odrobinę mleka i cukru, dosładzam swoją herbatę i idę na górę.

Katie Bell i ja jedziemy razem windą. Dziewczyna rozmawia ze mną o zaczarowanym, mugolskim przedmiocie, który znaleźli w zeszłym tygodniu, i widzę, jak jej oczy opadają na drugi kubek w moich rękach.

Kiedy wchodzę do sali konferencyjnej, ona już tam jest. Wydaje się być zaskoczona, że ​​widzi mnie tak wcześnie, ale po prostu stawiam przed nią jej kubek i zaczynam dyskutować o teoriach, które przeszły mi przez głowę zeszłej nocy, kiedy nie mogłem spać przez wizje jej falujących piersi.

Mija zaledwie pół godziny, zanim pyta mnie, skąd wiedziałem, że woli kawę zamiast herbaty.

Mój puls przyspiesza i uważam, by niczego po sobie nie zdradzić.

— Wszyscy wiedzą, że wolisz kawę, Granger. — Przerzucam stronę, nie rzucając na nią choćby okiem. — Przez lata rozlewałaś ją na wszystkie książki z biblioteki Hogwartu.

Ona wydaje z siebie oburzona westchnienie i zanim zdąży zacząć się spierać, dodaję: 

— Wypożyczałem po tobie niektóre z nich i we wszystkich znajdowałem strony niemal w całości zalane kawą. Praktycznie w niej zanurzone.

Uśmiecham się do notatek, które przeglądam. Ona prycha. I przypominam sobie, jak w szkole piła kawę z kubka i czytała książki przy śniadaniu.

W środę rano stawiam jej kolejną kawę, żeby znów patrzeć jak rumieni się na ten gest. Pojawiam się w sali konferencyjnej jako pierwszy, więc kładę go przy jej miejscu i zaczynam przerzucać notatki. Jesteśmy bardzo blisko rozwiązania tej sprawy.

Mam dziś na sobie starszy komplet szat. Nie są moimi ulubionymi, ale mama mówi, że podkreślają moje oczy, cokolwiek to znaczy. Nienawidzę nosić kolorów innych niż szary lub czarny, ale postanowiłem spróbować.

Upijam łyk herbaty, kiedy ona wpada do środka.

— Co za suka!

Prawie dławię się herbatą, próbując przyswoić fakt, że Granger używa wulgarnego języka poza sypialnią.

— Przepraszam — macha do mnie ręką. — Ale ona jest nieznośna.

— Skeeter, jak mniemam?

— Tak. Wczoraj wieczorem napisałam list z zapytaniem o stan rozpatrzania moich poprawek, równocześnie grożąc, że następny jaki napiszę, trafi prosto do jej redaktora. A dziś rano opublikowała to!

Ciska we mnie gazetą, a ja staram się skupić na tekście, zamiast na różowych plamach na jej policzkach lub błyskach w oczach, które zwykle zwrócone są w moją stronę.

W dolnym rogu, drobnym drukiem, Skeeter poprawiła, że wcale nie całowaliśmy się w Cornerstone.

W porządku.

Unoszę swój wzrok. 

— Oczekiwałaś czegoś więcej, Granger?

— Zażądałam o wiele więcej! — krzyczy. — Zażądałam ponownego wydruku całości skorygowanego tekstu!

Odrzucam jej Proroka i uśmiecham się. Trzymaliśmy się z dala od tematu artykułu i samej „randki”. Wydaje się, że to idealna okazja, by spróbować wejść do jej głowy. Pytam: 

— A któreż to fragmenty niedzielnego artykułu tak bardzo cię uraziły, Granger?

Wpatruje się we mnie, jakby dopiero co po raz pierwszy zobaczyła testrale. I rumieni się. Prawie drżę.

— Nieścisłości.

Uśmiecham się do palca, którym drapię drewno starego stołu.

— Wydaje mi się, że Skeeter napisała, że odwiedziłem cię w pracy, zaprosiłem na lunch z moją matką, a potem odprowadziłem cię z powrotem — mówię. Spoglądam w górę. Jej oczy są szeroko otwarte, a na szyi pojawiają się różowe plamy, dokładnie tam, gdzie mógłbym zabić, by umieścić swoje wargi. — Czy nie tak właśnie było?

Otwiera usta, a potem dławi się słowami, które chce wypowiedzieć.

— No dobra — mówi. — To była jej aż nazbyt artystyczna interpretacja sytuacji. Te wszystkie „oczy przepełnione pożądaniem” i przesadzone…

— Ach, jak mniemam, te „oczy przepełnione pożądaniem” były moje — przerywam, posyłając jej mój zarozumiały uśmiech. — Martwisz się o jakieś zdanie z artykułu Proroka? Albo raczej czy dotarło ono do... powiedzmy Irlandii? — Jestem zdesperowany, aby dowiedzieć się, co myśli o reakcji swojego „narzeczonego” na to wszystko.

Ona wpatruje się we mnie. Potem wzdryga się i wraca do siebie. 

— Nie, niespecjalnie — mówi, wzruszając ramionami. — Szczerze mówiąc, bardziej martwiła mnie twoja reputacja niż moja. Ale jeśli cię to nie obchodzi, dam temu spokój.

Siada przy stole i chce rozpocząć pracę. Widzę w jej postawie swego rodzaju wyższość. Jakby sądziła, że ​​coś wygrała.

Moja reputacja?

— Tak. — Patrzę, jak drapie się po szczęce i skupia na swoich dokumentach. — Mając inną dziewczynę na każdy dzień tygodnia, po tym artykule spieszyłabym się z łagodzeniem sytuacji.

Prawie opada mi szczęka. Dziewczyna na każdy dzień tygodnia.

Śmiech wyrywa się z moich ust i myślę o tym, że ona naprawdę śledzi mnie w gazetach. Wie o moich randkach. Zna założenia Skeeter odnośnie mojego spadku.

I coś tańczy w mojej piersi na myśl, że mogłaby – nawet minimalnie – być zazdrosna.

— Jak miło, że martwisz się o moje życie towarzyskie, Granger — grucham. — Jednak ja wierzę, że moje akcje mogły prędzej poszybować w górę, niż polecieć w dół. — Patrzy na mnie. — Nic nie poprawia reputacji bardziej, niż posiadanie Złotej Dziewczyny u swojego boku.

Podsuwam jej kubek z kawą i zabieram się do pracy nad runami, spędzając nad tym następne sześć godzin, aż ona nagle podskakuje i piszczy, podkładając mi przed twarz kopię starego tekstu, wskazując na podobieństwa w sprawie. Jej oczy błyszczą, a klatka piersiowa faluje w oczekiwaniu.

***

Czwartek, 21 października 1999

Praca obok niej przez cały ten tydzień w pewien sposób mnie oślepiła. Skupiłem się na niej i jej reakcjach względem mnie oraz na tym, jak jej obecność sprawiała, że ​​się czułem.

Właśnie wracam do domu, kiedy dostaję list od Cuthberta Mockridge'a, w którym zgadza się na rychłe spotkanie, wspominając coś o moim ojcu i o tym, jak bardzo byłby ze mnie dumny. I zaczynam wirować na karuzeli emocji, których mój umysł nie zdołał przetrawić od lat.

Czuję suchość w ustach.

Upuszczam list od Mockridge'a i patrzę, jak pergamin opada na podłogę, a moje powieki drżą.

Byłby ze mnie dumny.

Opuszczam wzrok i wybieram jeden punkt na ziemi, na którym się skupiam, sięgając ręką do pobliskiego stolika, aby się uspokoić.

Czuję rytm swojego serca w palcach u stóp. I właśnie na tym staram się skoncentrować.

Biorę głęboki wdech, czując, jak powietrze wnika do moich płuc, i zmuszam się do wydechu.

Zwykle opieram się o umywalkę, a ten pryszczaty duch dziewczyny ucisza mnie, próbując położyć rękę na moich plecach, wywołując dreszcze sunące w dół kręgosłupa.

Mimo to teraz również czuję dreszcze.

Wdech.

Woda szumi mi w głowie i czuję, jakby wlewała się do jednego ucha, chlupotała, sunęła do góry, a potem otwiera się zawór, by mogła wypłynąć.

Słyszę zalotny śmiech Marty.

Robię wdech, ale to nic mi nie daje.

Co ja wyprawiam? Bawię się w dom z Granger. Udaję, że otwieram firmę bez umiejętności i inwestorów.

Z pieniędzmi, które nie są moje. Jeszcze nie.

Nie mam żadnej stałej umowy z ojcem.

Wdech.

Nie mam wiążącego dokumentu stwierdzającego, że rzeczywiście da mi te pieniądze.

Skupiam się na moim pierścieniu z herbem Slytherinu na tle kamiennej podłogi. Chyba upadłem.

Wdech. Słyszę, że powietrze sunie po kamieniach.

Jedyne, co mam, to słowne ustalenie z nim, że jeśli mądrze wydam te trzydzieści pięć tysięcy i będę trzymał się od niej z daleka, to pierwszego stycznia otworzę własną firmę.

Firmę, którą nie wiem, jak zarządzać.

Marzenie.

Biorę głęboki wdech, który mnie dusi.

Czuję kurz na podłodze i zastanawiam się, jak Łzawka mogła pozwolić na taki brud w domu mego ojca.

Nie moim.

Nic jeszcze nie jest moje.

Wydycham powietrze przez nos i szczątkami sił udaje mi się przewrócić na plecy, wpatrując się w sufit domu mego ojca.

Nie mam na to żadnej techniki. Ale Severus tak.

Severus wiedział jak. Kiedy stał nade mną, wbijając się w mój umysł.

Czuję kamień pod żebrami, napierający na mnie. Naciska na mnie. Naciska coraz mocniej.

— Panie Malfoy, może pan oddychać.

— Nie mogę.

Ręce na piersi drapiące stare blizny, kiedy wpatruję się w niski sufit małego domu, zakurzony, zaniedbany i pełen pajęczyn.

— Panie Malfoy, nie ma czasu. On oczekuje nas z powrotem.

— Poniosłem porażkę.

— Zadanie zakończone. Dyrektor nie żyje.

— Ale ja poległem.

Patrzę prosto w oczy Severusa, wciągam powietrze i zaciskam gardło. Głos Pottera krzyczy „Tchórz!” za naszymi plecami, a słowo to odbija się od ścian mojej czaszki.

— Jesteś lepiej wyszkolony niż myślisz. Takie zachowanie jest poniżej twojej godności. Nie możesz stanąć przed Czarnym Panem nieprzygotowany.

Gdzieś na peryferiach mojego wzroku widzę czarne plamy.

— On nie żyje.

— Draco, znajdź swoje ściany.

Jego obecność w moim umyśle sprawia wrażenie jakby był tam wąż, sunący między wspomnieniami i widzący to wszystko. Widzący moment, w którym Dumbledore zaoferował mi ochronę.

— Draco, będzie chciał wiedzieć, dlaczego sam tego nie zrobiłeś. Postaraj się. Wyszkoliłem cię lepiej niż sądzisz.

Prześlizguje się przez mój umysł i widzę tylko jego czarne oczy unoszące się nade mną. Łzy spływają mi po policzkach, sunąc w stronę uszu.

— Czy wiesz, jak łatwo mogę ją tam znaleźć, kiedy jesteś w takim stanie?

I wyciąga na przód mojego umysłu tę wirującą, niebieską sukienkę, filiżanki z kawą, moją rękę na jej biodrze w gabinecie Umbridge, wszystkie fantazje jej podskakujących piersi, gdy mnie ujeżdża – na tle mojego baldachimu, cukrowe pióra, rozszerzone oczy, różowe ustach na moim torsie, te małe dłonie wplątane w moje włosy…

Słyszę, jak moje gardło chrypi, gdy brakuje mi powietrza.

— Nie…

— Powstrzymaj mnie. Chroń ją.

I w końcu w mojej głowie pojawia się szkatułka na biżuterię. Zatrzaskuję wieczko i przekręcam zamek.

CHLUŚNIĘCIE!

Lodowata woda rozpryskuje się na mojej twarzy, piecze oczy i wypełnia otwarte usta.

— Paniczu Malfoy!

Jestem z powrotem w posiadłości, a Łzawka stoi nade mną przerażona, trzymając w dłoniach wiadro.

— Paniczu Malfoy! Łzawka nie wiedziała, co robić!

Kaszlę i siadam, dysząc ciężko.

— Panicz leżał! Nie słyszał mnie!

List od Mockridge'a leży właśnie tam, po mojej lewej stronie, unosząc się na powierzchni kałuży wody.

Ocieram twarz.

— Czy Łzawka ma zawołać panią?

— Nie. — Staję na drżących nogach. — Nie, ja… dziękuję, Łzawko. Proszę, nie mów mojej matce.

Chwytam list i czołgam się po schodach do mojego pokoju, zostawiając skrzatkę w holu. Rzucam na siebie zaklęcie osuszające i rozgrzewające.

Nie przestaję się trząść.

Ponownie czytam list Mockridge'a, czymkolwiek on jest. Pozytywnym znakiem. Dobrą rzeczą.

Odpisuję mu, pióro kreśli coś dziwnym charakterem pisma na pergaminie, kiedy ustalam czas i miejsce spotkania.

Wyciągam kolejny pergamin i zastanawiam się, jak zapytać ojca o naszą umowę. Jak przeprosić…

Nie przepraszaj. Jeśli przeprosisz, to znaczy, że sądzisz, że masz za co.

Jak to strywializować. Jak zasugerować, że nasza umowa jest aktualna i otrzymać potwierdzenie tego na piśmie.

Atrament rozpryskuje się na pustej stronie.

Ojciec nie doceni listów. On docenia działania.

Pióro styka się z pergaminem, aby napisać:

Katyo,

Kolacja jutro wieczorem. To ważne.

D.M.

***

Piątek, 22 października 1999

— Nie miałam pojęcia, że ​​tak dobrze znasz się z Hermioną Granger! Mam nadzieję, że kiedyś ją poznam.

Kieliszek z winem zatrzymuje się tuż przy moich ustach. Mrugam, patrząc na nią.

— Nie znam się z nią.

Katya wpatruje się we mnie.

— Co masz na myśli, mówiąc, że się z nią nie znasz — mówi ze śmiechem. — W zeszłym tygodniu spędziłeś z nią całe popołudnie!

Biorę głęboki łyk wina.

— Ona przyjaźni się z moją matką. — Poklepuję usta serwetką.

Kroję mięso. Przeżuwam agresywnie kolejny kęs. Jest mdłe.

Katya milczy. Podnoszę wzrok, a ona opiera łokcie na stole, splatając palce pod brodą. Studiuje mnie.

Cholera.

— Byliśmy na jednym roku w Hogwarcie. Wiesz o tym. — Mój głos jest lżejszy. Bardziej przyjazny.

— To prawda — mówi. — Ale nie wiedziałam, że utrzymujesz z nią kontakt.

Katya bierze głęboki łyk ze swojej szklanki, wpatrując się we mnie.

— Obecnie pracujemy razem w Ministerstwie. — Słyszę, jak z moich ust wypływają znajome frazy. Spoglądam z powrotem na swój talerz i kontynuuje ten nijaki posiłek.

— No więc — ćwierka Katya, zmieniając temat. — Co jest takiego ważnego w tej kolacji? Widziałam twojego fotografa z Proroka czekającego na zewnątrz.

Przytakuję. 

— Zastanawiałem się, czy moglibyśmy porozmawiać o publicznych czułościach… w związku z naszą umową.

Katya unosi brwi. 

— Zakładam, że nie mówisz o trzymaniu się za rękę — chichocze. — Czy twoje życie towarzyskie nie jest jeszcze wystarczająco „pożądane”, Draco? — drażni się ze mną. — Wychodzisz na co najmniej dwie randki w tygodniu i organizujesz rodzinne wypady z Hermioną Granger.

Mięsień pod moim okiem drga i odwracam wzrok. Kiedy znów na nią spoglądam, obserwuje mnie. Podaję jej powód, który na pewno zrozumie, lepiej niż ktokolwiek inny.

— Mój ojciec nie wydaje się być pod wrażeniem.

Kończymy posiłek. Ona się śmieje. Pomagam jej założyć płaszcz. Kiedy wychodzimy, chwyta mnie za rękę. Skręcamy za róg w kierunku punktu aportacji, a Katya odwraca się, żeby na mnie spojrzeć.

Próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz całowałem jakąś dziewczynę. Była to oczywiście Pansy. Ale czy to naprawdę miało miejsce prawie trzy lata temu?

Wsuwam palce w jej włosy, które są zbyt gładkie. Przyciskam usta do jej własnych, które są zbyt pełne.

Słyszę kliknięcie migawki.

***

Sobota, 23 października 1999

— Co ty myślisz, że robisz?

Głos jest stanowczy, kryjący w sobie złość.

Budząc się, mrugam, zastanawiając się, czy nie powinienem może narzucić kilku zaklęć zamykających na swoje drzwi, aby powstrzymać przyjaciół i rodzinę przed budzeniem mnie gazetami.

Moja mama stoi wyprostowana obok mojego łóżka, wpatrując się we mnie z góry. I, niestety, trzyma w dłoni Proroka.

— Śpię?

Rozwija papier i podaje mi go. Zdjęcie mnie i Katyi widnieje na samym środku sekcji towarzyskiej.

— Dlaczego miałbyś to robić? W co ty w ogóle grasz?

Odrywam wzrok od informacji zebranych przez Skeeter. Patrzę w zimne, niebieskie oczy mojej mamy, zaskoczony, że ​​w ogóle muszę jej to tłumaczyć.

— W gierki ojca.

Matka prycha.

— Mówiłam ci, żebyś nie przejmował się ojcem…

— Oj nie, kazałaś mi wymyślić własne zasady. Oto one.

Tupie ​​nogą i zabiera mi gazetę. Zwykle o wiele bardziej nad sobą panuje.

— Czy zastanawiałeś się nad konsekwencjami tego posunięcia? — Potrząsa gazetą.

Mrugam, patrząc na nią. 

— Czyli?

— Jak myślisz, jak to wpłynie na Hermionę?

Wpatruję się w nią zaskoczony. 

— Prawdopodobnie ani trochę. — Zrzucam z siebie kołdrę i zaczynam się ubierać. O świcie mam trening Quidditcha i już widzę pierwsze promienie słońca przebijające się przez zasłony.

— Masz to naprawić.

Odwracam się od drzwi garderoby. 

— Słucham? — Unoszę na nią brew.

Chyba postradała zmysły.

— Udasz się dzisiaj do Cornerstone i to naprawisz. — Podchodzi bliżej. — Mam zarezerwowaną książkę, którą zamierzałam odebrać osobiście, ale zamiast tego ty tam pójdziesz.

Co mam niby naprawić? Mamo, nie mam pojęcia, o co ci chodzi. — Ściągam koszulę z wieszaka. — Co, u licha, sprawiło, że odniosłaś wrażenie, że Granger i ja się do siebie zalecamy?

Rzuca gazetę na podłogę.

— Jesteś idiotą.

Wypada z mojej sypialni jak burza.

***

Sobota, 23 października 1999 – później

Weasleyówna znów mnie obserwuje. Uśmiecha się za każdym razem, gdy na nią spoglądam.

To wywołuje we mnie niepokój.

Jutro gramy z Departamentem Magicznych Wypadków i Katastrof i chociaż nie stanowią oni dla nas najmniejszego zagrożenia, Potter nalega na wypróbowanie nowych strategii, aby przygotować się do starcia z Departamentem Transportu Magicznego w przyszły weekend w Halloween.

Weasleyówna podlatuje do mnie, kiedy jestem wolny, gratulując mi zdobytych punktów i próbuje rozmawiać ze mną w przerwach.

Zmiana jej nastawianie udzieliła się też Potterowi, który zachowuje się wobec mnie nietypowo uprzejmie.

Czuję, że jestem przedmiotem jakiegoś żartu, o którym nie mam pojęcia. Psuje mi to nastrój.

Potem, po treningu, widzę, jak jeden z naszych pałkarzy przegląda Proroka. I na mnie gwiżdże.

— Malfoy, masz doskonały gust.

Widzę czubek głowy Katyi na zdjęciu, które on pokazuje stojącemu obok Obrońcy.

— Jest przyjaciółką rodziny — mówię, krzywiąc się. W końcu sam chciałem plotek, prawda?

— Chciałbym mieć przyjaciół rodziny takich jak ona — mówi jeden z nich, a drugi się śmieje.

— Ej! — krzyczy Weasley. — Zakaz mizoginii w szatni! — Kopie w goleń jednego z nich. I widzę, jak przygląda się Prorokowi, gdy inni chichoczą. Mruga, widząc zdjęcie Katyi i mnie, jakby ujrzała je po raz pierwszy.

Muszę unikać jej wzroku, kiedy patrzy na mnie, rzucając mi gniewne spojrzenie, jakbym rzucił jej najlepszą przyjaciółkę dla jakiejś drugorzędnej wersji, a potem paradował z nią po mieście. Co według Skeeter jest dokładnie tym, co zrobiłem.

Zapraszają mnie na drinki. Odmawiam. Potter zmusza mnie do pójścia z nimi, mimo że Weasleyówna patrzy na mnie gniewnie. Wychodzę po jednym drinku i wszyscy narzekają, błagając, żebym został na dłużej. Nadal jestem zdezorientowany, kiedy wpadam na Pokątną, otrząsając się z pijackiego, pożegnalnego uścisku od Goldsteina.

Nie jestem pewien, czy bardzo zależy mi na posiadaniu „przyjaciół”. To dość kapryśne zachcianki.

Docieram do Cornerstone, gdy nagle na mojej drodze staje mała, siwowłosa czarownica.

— Powinieneś się wstydzić, Draco Malfoyu!

Otwieram szerzej oczy, gdy się potykam, żeby na nią nie wpaść.

— Słucham?

— Hermiona Granger uczyniłaby cię zdecydowanie lepszym mężczyzną… I chociaż nie mam pojęcia, dlaczego tak bystra dziewczyna miałaby kiedykolwiek zniżyć się, by być z tobą, zasługujesz na Smoczą Ospę w najgorszych obszarach swojego ciała za złamanie jej serca!

Odpycha mnie i odchodzi.

Jestem oszołomiony. Stoję na bruku i uznaję, że nie – nigdy wcześniej nie widziałem tej kobiety!

Oglądam się za nią. W pomarszczonej dłoni ściska torbę z Cornerstone.

Spoglądam na kamienny budynek na rogu z lekko odchylonymi frontowymi drzwiami.

Złamanie jej serca.

Podchodzę do jednego z bocznych okien i zerkam na nią. Stoi za ladą, uśmiecha się do klienta i notuje coś w księdze rachunkowej.

Otrząsam się. Niedorzeczność. Wygląda na zrelaksowaną i zadowoloną.

Drzwi frontowe otwierają się, gdy sięgam do klamki i staję twarzą w twarz z dziewięcioletnią dziewczynką – w warkoczykach i okularach. Łapie ostro powietrze, kiedy mnie widzi. Potem wybucha płaczem.

— Dlaczego… dlaczego to zrobiłeś?

Wpatruję się w nią. 

— Co?

— B-byłeś taki idealny! — Jej małe, brązowe oczy patrzą na mnie, szkliste i zaczerwienione.

— Co?

Za dziewczynką pojawia się jej ojciec.

— Przepraszam, panie Malfoy. — Chwyta ją za rękę. — Jest wielką fanką panny Granger. — Uśmiecha się do mnie przepraszająco i prowadzi córkę ulicą, a jej czkawka odbija się echem w moich uszach, gdy odchodzą.

Być może pocałunek z Katyą nie był słusznym wyborem.

Drzwi zamykają się przede mną i zaglądam do środka jeszcze raz. Granger czyta książkę za ladą, uśmiechając się sama do siebie.

Wzruszam ramionami. Wszystko z nią w porządku. Jej fanklub po prostu przesadza.

Do środka wchodzi kobieta, mija mnie w drzwiach i posyła mi spojrzenie godne tego, które posłała mi dzisiaj Ginny Weasley.

Ale może jednak wrócę później, kiedy będziemy mieli mniej widzów.

Przez kilka następnych godzin zwiedzam Pokątną. Wreszcie wybija za kwadrans szósta, kiedy widzę, jak ostatni z jej klientów zamyka za sobą drzwi, biorę głęboki oddech i wchodzę do środka.

Czego chcesz? — syczy na mnie.

Rozważam ponownie swój plan. Ale przybieram też zarozumiały uśmieszek i staram się należycie odegrać tę rolę.

— Książkę? Sprzedajecie je tutaj?

Krzywi się. 

— Zamykamy za czternaście minut. Musiałeś przyjść akurat na sam koniec dnia?

Sięgam do lady i opieram się o nią tak swobodnie, jak tylko potrafię. 

— No cóż, nie chciałem, żeby ktoś nieproszony oglądał nasz gorący romans, Granger.

Odwraca wzrok i wydaje mi się, że dostrzegam rumieńce na jej policzkach. Mówię jej, że książka jest już zarezerwowana. Pochyla się, żeby chwycić za tom, a ja jestem bardzo wdzięczny, że ​​nie ma tu nikogo, kto mógłby mnie przyłapać na pożeraniu jej wzrokiem.

Matka wybrała kolejną różową i błyszczącą książkę. Granger unosi brew i kładzie ją na blacie.

Milczy, otwierając księgę rachunkową. Myślę o jej ostrym powitaniu mnie, dzisiejszych ludziach na ulicy, a nawet reakcji mojej rodzicielki.

Według matki mam to „naprawić”.

Już mam zapytać ją o coś, co pozwoli mi ocenić jej nastrój, kiedy odzywa się pierwsza.

— Reporter zapytał mnie dziś rano, czy łatwo było ci ze mną zerwać. — Nadal notuje coś w księdze, zerkając na mnie pobieżnie. — Zakładam, że zeszłej nocy widziano cię z jedną z twoich dziewczyn?

Jedna z moich dziewczyn. To określenie mnie irytuje.

— Tak, z Katyą — mówię. I nie mogę się powstrzymać. — Zostało mi ich jeszcze sześć. Jedna na każdy dzień tygodnia, prawda? — dodaję, a ona marszczy brwi, mocniej dociskając pióro. — Co w zasadzie przypomniało mi o tym — mówię, wygodnie opierając się o ladę — żeby zapytać czy masz jeszcze pięć kopii tego? — Stukam w książkę, której tytuł właśnie zapisała w rejestrze.

Przewraca oczami i z idealną dozą zalotności mówi: 

— Wiesz, Draco, to, że dajesz im książki, nie oznacza, że nauczą się czytać.

Łatwość, z jaką wypowiada moje imię. Wyraźna i silna niechęć do dziewczyn, z którymi się spotykam.

Czuję, jak moja krew wrze, a kiedy Granger spogląda do mnie, żeby zobaczyć, jak przyjąłem jej żart, brnę w to dalej, tak bardzo pragnąc, by zagrała ze mną w tę grę.

— Granger. Jeśli tęsknisz za wspólnymi zdjęciami ze mną w gazetach, myślę, że moja środowa dziewczyna może być lekkim niewypałem. Cały ten dzień może być zatem twój.

To ją zaskakuje, ale szybko dochodzi do siebie, marszcząc czoło. 

— Myślę, że będę musiała sprawdzić mój terminarz i najwyżej dam ci znać.

Próbuje mnie zbyć. Podaje mi książkę w papierowej torbie.

— Zapakujesz na prezent?

Wyciąga papier prezentowy i torebkę i syczy: 

— Sam sobie spakuj.

Odchodzi, zabierając ze sobą książki, które musi odłożyć, i kończy naszą rozmowę.

Cóż, matka nie nazwałaby tego „naprawieniem sprawy”.

Już mam wyjść, gdy w kosza na śmieci stojącego za ladą dostrzegam róg gazety. I przyciąga mnie to jak magnes, więc obchodzę ladę, docierając do zdjęcia Katyi całującej mnie zeszłej nocy.

Zakładam, że zeszłej nocy widziano cię z jedną z twoich dziewczyn?

Wiedziała. I mimo wszystko o tym wspominała.

Czuję ten znajomy ucisk w piersi. Nadzieję, że ​​choć w najmniejszym stopniu obchodzi ją moje życie towarzyskie.

Nie mogę teraz wyjść. Będzie musiała mnie zmusić. Muszę wiedzieć…

Pod ladą znajduję rolkę papieru do pakowania i takim mnie ona znajduje: pochylonym i bałaganiącym na jej stanowisku.

— Malfoy! Nie możesz tutaj wchodzić!

— Powiedziałaś przecież „sam sobie spakuj”.

Podchodzi do mnie, wkracza za ladę i prycha. Marszczy brwi. 

— Nie wolisz torebki prezentowej?

— Cóż, Katya otrzymała ten pięknie zapakowany prezent, który przygotowałaś w zeszłym tygodniu, więc teraz nie mogę dawać reszcie z nich takich drugorzędnie opakowanych paczek. W takich kwestiach jednak trzeba zachować równość.

Mamrocze coś protekcjonalnego na mój temat, ale jej nie słyszę. Skupiam się na tym, jak zaciska usta na dźwięk imienia Katyi i jej wzburzeniu, gdy zaczyna owijać książkę w papier.

Obserwuję jej palce, gdy się poruszają, znowu pakując wszystko w mugolski sposób. Powinienem się od niej odsunąć. Jesteśmy zbyt blisko, bo ona też jest za ladą, i czuję jak emanuje od niej ciepło. Musi trzymać łokcie przy ciele, żeby mnie nimi nie trącać podczas pracy. Ale nie obchodzi mnie to.

— Jak tam ten twój smoczy projekt?

Zamiera i patrzy na mnie z zaciekawieniem.

— Eee… dobrze. Wczoraj przedłożyłam swój pierwowzór wniosku z propozycją, więc Matylda ją przeanalizuje i dokona niezbędnych poprawek przed złożeniem jej do biura Kingsleya... eee, Ministra Shacklebolta.

Grzebie się przy taśmie, kiedy pytam: 

— A czy usiadłaś już do rozmowy z panem Ministrem, żeby to omówić?

Znowu na mnie zerka, jakby zmieszana moim zainteresowaniem. 

— Yyy... nie? Po to właśnie jest wniosek z propozycją.

Jakim cudem może być tak inteligentna, a jednocześnie tak niemądra?

— Jesteś bliską znajomą, ba, praktycznie przyjaciółką, Ministra Magii. Walczyliście razem podczas wojny. Jeśli nie możesz zaprosić tego mężczyzny na herbatę... lub kawę... w celu omówienia swojego wielkiego projektu, to po co w ogóle ci ta przyjaźń?

— Jak niesamowicie ślizgońsko z twojej strony — prycha, a ja najeżam się na te słowa. — Przyjaźń nie może być dla ciebie tylko przyjaźnią, co? Zawsze musisz coś na niej zyskać, prawda, Malfoy?

Przysuwam się bliżej i zastanawiam się, ile mógłbym „zyskać”, gdy mówię: 

— Ach, jakże gryfońsko z twojej strony. Tak odważnie coś rozpoczynać bez najmniejszego pomysłu, jak to zdobyć.

Widzę, że bierze płytki oddech i patrzy na mnie. Stoję teraz o wiele bliżej niej. Nie byliśmy tak blisko siebie od naszego spotkania w korytarzu Ministerstwa przed przesłuchaniem. Widzę, jak jej oczy błądzą po mojej twarzy i myślę o różnych sposobach interpretacji moich słów. I chcę ją pchnąć na blat, poczuć jej ciało wzdłuż mojego i przedyskutować wszystkie sposoby, w jakie moglibyśmy uzyskać to, czego chcemy.

— Wszystko w porządku tam na dole? — Morty. — Panie Malfoy! Cóż to za przyjemność ponownie pana tutaj widzieć!

Odsuwam się od niej i uśmiecham do mężczyzny. Przepraszam za zajmowanie jej czasu, ale nie wycofuję się zza lady. Stoję przy niej, gdy spieszy, by dokończyć wiązanie wstążki na moim prezencie, jej ciało napina się, próbując dostosować do mojej obecności. Czuję jej oddech i zapach włosów.

Wpycha książkę do torby.

— Dziękuję za zakupy w Cornerstone. — Wpatruje się we mnie. I wciąż marzę o tym, co by się stało, gdyby Morty nie przerwał nam, kiedy się obok mnie przepychała, ocierając się biodrami o moje uda.

Życzę Morty'emu dobrej nocy i aportuję się do domu.

Matka jest w bibliotece. Rzucam opakowaną książkę na kanapę.

— Dlaczego ciągle każesz je pakować? — pyta.

Wzruszam ramionami. 

— Bo ją to wkurza.

Spogląda na mnie gniewnie. Odwracam się w stronę kuchni, aby poszukać resztek z obiadu.

— Masz coś ojcu do przekazania?

Zatrzymuję się, ciepło minionej godziny odparowuje ze mnie w mgnieniu oka. Zwracam się do niej.

— Ojcu?

Zaczyna delikatnymi ruchami odpakowywać książkę.

— Październikowa wizyta. Odwiedzam go jutro. — Spogląda na mnie, jakby wszystko było w całkowitej normie. — Czy chcesz, żebym coś z nim przedyskutowała?

Tyle rzeczy kłębi się w mojej głowie i zastanawiam się, czy nie poprosić, żebym mógł pójść za nią. Mam z nim tyle rzeczy do dogadania.

— Nie — mówię. — Powiedz mu… Powiedz mu, że pozdrawiam.

Przygląda mi się i kiwa głową.

Idę do swojego pokoju, nie czując się już ani trochę głodny.

***

Niedziela, 13 lipca 1997

Ostatniej nocy nie spałem zbyt dobrze.

Ale tak naprawdę nie spałem praktycznie od dwóch tygodni. Nie od nocy w Wieży Astronomicznej.

Zsuwam się z łóżka, narzucam na ciało odpowiednie ubrania i idę do salonu, ignorując odgłosy innych osób przebywających w moim domu. Mama i ja piliśmy rano herbatę w salonie, podczas gdy nasi goście pustoszyli stół śniadaniowy. Na korytarzach szemrze zimny wiatr – co kojarzy mi się z obecnością Czarnego Pana w naszym domu.

Zbieram się w sobie i skręcam u podnóża schodów, otwierając drzwi do salonu.

Moje stopy zastygają w miejscu, gdy widzę mojego ojca.

Odwraca się do mnie. Nie widziałem go na żywo od ponad roku. Jest taki chudy. Nadal ma na sobie szaty z Azkabanu. To wszystko musiało dopiero się wydarzyć.

Moja mama stoi obok niego, trzymając go za ręce.

— Draco — mówi. Jego głos też jest cienki.

Podchodzę bliżej. Wyciągam ręce, żeby go przytulić, jakby czas nie minął.

Jego dłonie ściskają moje ramiona, zatrzymując mnie, kiedy wpatruje się we mnie.

— Dobrze się spisałeś, synu.

Mięśnie na jego skroni lekko drgają.

— Severus musiał wkroczyć, to fakt, a oni nie powinni oczekiwać od ciebie więcej — mówi. Jego oczy są niemal przyklejone do mojej twarzy, jakby dostrzegał we mnie coś, czego wcześniej nie widział. — Bella opowiedziała mi o Szafkach Zniknięć. Bardzo dobrze, Draco. — Przyciska zimną dłoń do mojego policzka.

Wyobrażałem sobie, że jeśli mój ojciec wydostanie się z Azkabanu, obudzą mnie w nocy, a matka rzuci we mnie podróżnym płaszczem i każe spakować tylko to, co zmieści się w jednej walizce. Wyobrażałem sobie świstoklik do Francji, do naszych winnic.

— Rozmawiałem z Bellą o twojej przyszłości — mówi. Nadal przeszywa mnie wzrokiem. — Naszej przyszłości — mówi.

Matka odwraca się ku oknu i widzę, jak wpatruje się pustymi oczami w ogród.

— Będziesz potrzebował więcej szkoleń, Draco. Więcej niż samej Oklumencji.

Nadal zakłada, że ​​to Bella nauczyła mnie wszystkiego, co wiem.

Gdyby mój ojciec kiedykolwiek został uwolniony, wyobrażałem sobie wyjazd do Włoch do jego ulubionej restauracji, by napić się z nim 500-letniej szkockiej, tak jak robiliśmy to w moje czternaste urodziny.

— Niczego od ciebie nie oczekują, Draco — mówi. — Więc zrobisz na nich wielkie wrażenie, gdy nauczysz się wszystkiego od Belli.

— Czego mam się nauczyć? — pytam. I są to pierwsze słowa, które wypowiadam będąc w tym pokoju.

— Czarnej magii. Niewybaczalnych. — Jego palce wbijają się w moje ramiona i czuję, że moja blada skóra jest właśnie siniaczona. — Zacznie ćwiczyć z tobą dzisiaj. Odpieranie klątwy Imperius, a następnie jej rzucanie. — Energicznie kiwa głową. — Masz sześć tygodni do czasu powrotu do szkoły. Carrowowie już tam będą. Znając klątwę Cruciatus i Imperius, zrobisz na nich wielkie wrażenie.

Przełykam. 

— A po Cruciatusie i Imperiusie?

Moja matka przestępuje z nogi na nogę, nadal patrząc w okno i zaciskając zęby.

— Wtedy zacznie przygotowywać cię do bitwy. — Uśmiecha się do mnie. Jego zęby są żółte, a skroń drga.

Wyobrażałem sobie, że jeśli mój ojciec kiedykolwiek do nas wróci, uciekniemy od tego wszystkiego we trójkę. Nawet nie spojrzymy przez ramię, gdy Wielka Brytania zniszczy samą siebie. I będziemy szczęśliwi.


4 komentarze:

  1. How clever! Draco sam chciał pracować z Hermioną, ale żeby nie pokazać jej tego, to pozwolił Robardsowi "wpaść" na cudowny pomysł współpracy tej dwójki xD Taki wilk syty i owca cała xD Ale sprytne to było trzeba przyznać. Muszę jednak powiedzieć, że humorki i zmiany zdania u Draco są gorsze niż u niejednej kobiety w ciąży xD Tu się powstrzymuje przed jakimikolwiek interpelacjami z Hermioną, gani matkę za to, że ustawia spotkania z nią za jego plecami, kłóci się z Blaisem i Pansy, że to przecież nic i ona go wcale nie chce i że lepiej się trzymać z daleka, a teraz sam wychodzi z propozycją współpracy i spędzania z nią czasu… A potem znów przeżywanie tego, co powie i zrobi Lucjusz. Sam kombinuje jak koń pod górę, utrudnia sobie życie i się martwi co to będzie dalej. Eh Draco, Draco… Ale ta scena u Hermiony w biurze ❤️ Kocham go za to zachowanie, testowanie granic i przede wszystkim jego myśli, które mu się przewijały xD Z jego perspektywy te sceny wydają się śmieszniejsze i dużo bardziej na luzie. Hermiona się spinała i denerwowała, a nie wiedziała, że on to wszystko robił specjalnie by ją wyczuć, czy się nim interesuje, a jeśli tak, to jak bardzo. Czekam na więcej scen, przede wszystkim na spotkanie z Ronem i ich potyczkę na boisku 😍

    OdpowiedzUsuń
  2. Znając już przebieg historii to wszystko staje się dużo bardziej jaśniejsze czytając perspektywę Draco. Nie mogę się doczekać aż dojdzie do momentu jak on dowie się o spotkaniu Hermiony z jego ojcem i o jej lekcjach. Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały ��

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z Camille! Te same sytuacje wydają się dużo zabawniejsze z perspektywy Draco. Chociaż w niektórych momentach przewracam oczami na niego tak samo, jak on na Narcyzę. I to granie głupa, że niby o co cały ten szum z Hermioną. Naprawdę jest idiotą :D I pakowanie przez Hermionę książki na prezent, omamo. Podły jest :D I taki... Ślizgoński. Dobrze, że i Hermiona ma swoje momenty i potrafi się odgryźć, bo inaczej nie byłabym w stanie tego czytać chyba bez poczucia, że Draco się nad nią ewidentnie pastwi ;D I ten myk z pracą z Hermioną! Co za koleś! I pomyśleć, że Hermiona przez cały ten czas myślała, że Draco pracuje z nią trochę jakby za karę ;) Nieładnie, panie Malfoy, nieładnie! Nie mogę się doczekać balu i jego punktu widzenia tego wydarzenia <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Kombinuje ten Draco jak koń pod górkę... Z jednej strony wszystkim stara się wmówić, że Hermiona go nie chce, Narcyza, Blaise, Pansy, a z drugiej sam proponuje ją do współpracy. Swoją drogą sprytne, jak spędzić więcej czasu z Hermioną :) Podjął decyzję o otwarciu firmy, nie bez powodu pytałby się Zabiniego czy chce stanowisko. Ogólnie rozumiem go, z tym strachem, co ojciec zrobi, co ojciec pomyśli, a z drugiej strony przecież oznaki tego jak Hermiona jest zazdrosna są widoczne gołym okiem, ślepak 🤣 Rozśmieszyło mnie to jak Draco stwierdził w myślach, że nie podoba mu się określenie Hermiony o dziewczynach na każdy dzień tygodnia - - właściwie sam jest sobie winien. Czekam na tą scenę kiedy są w klubie i pojawia się Flint, ciekawe czy dowiemy się czegoś nowego o jego eliksirze...

    OdpowiedzUsuń