Poniedziałek, 11 października 1999
W poniedziałek rano muszę z nią pracować nad sprawą smoczego jaja. W piątkowe popołudnie miałem swój moment błyskotliwości i Robards poprosił mnie, żebym przygotował się na zebranie z resztą personelu na początku tygodnia.
Pojawiam się wcześniej niż zwykle, a on już jest w moim boksie i pyta o to spotkanie. To dość ambitne posunięcie z mojej strony, ale mówię mu, że będę gotowy na dziewiątą trzydzieści. Zbieram wszystkie mapy i badania, które rozpocząłem w piątek, i zaczynam tworzyć z nich coś przypominającego raport.
Siedzę w sali konferencyjnej na Poziomie 2 – moim drugim biurze, tak je nazwałem – kiedy kilku innych pracowników zaczyna się pojawiać i nagle ona też tu jest, patrząc mi prosto w oczy.
Wizje jej twarzy z zeszłej nocy wirują w moim umyśle. Patrzy na mnie, gdy się w nią wbijam, a jej usta formują się w okrąg, gdy jej szyja się napina, a ja ciągnę ją za włosy, żeby znów spojrzała na mnie…
Odwraca wzrok i siada jak najdalej ode mnie. Widzę, że O’Connor zajmuje krzesło obok niej. Och. On też tu jest.
Skupiam się całym sobą na spotkaniu, na które jestem kompletnie nieprzygotowany.
I tak jak się obawiałem, ona zadaje pytania. Podnosi rękę jak grzeczna, mała Gryfonka, którą jest, i zastanawiam się, czy wie, co robi, siedząc tam z wyprostowanymi plecami, jakby to były zajęcia z Eliksirów; jakby próbowała zdobyć uwagę nauczyciela.
Pod koniec spotkania jestem w stanie wydusić z siebie:
— Dziesięć punktów dla Gryffindoru.
A ona marszczy czoło i myślę, że dzisiaj będzie dobry dzień.
***
Środa, 13 października 1999
Mam spotkanie z Ritą Skeeter, aby omówić początki Malfoy Consulting Group. Przychodzi do nas na kolację i mam wrażenie, że za każdym razem, gdy Rita wchodzi do Dworu Malfoyów, sądzi, że jest właśnie na wyżynach swojego życia.
Oślizgła, wspinająca się po drabince kariery płotka.
Matka siedzi u szczytu stołu. Jest cicho i pozwala mi zabrać głos. Bardzo to doceniam.
— Chciałbym ogłosić tę informację pierwszego listopada — mówię, gdy pierwsze danie pojawia się na stole i po tym, jak szczegółowo opisałem jej już swój pięcioletni plan. — I tego dnia chciałbym udzielić ci ekskluzywnego wywiadu do Proroka.
Chciwe oczy Skeeter wędrują po mojej twarzy, gdy rozrywa palcami bułkę.
— Byłabym zaszczycona, panie Malfoy. — Mruga do mnie.
Uśmiecham się do niej.
To zawsze takie dziwne uczucie, kiedy przypominam sobie, że kobiety uważają mnie za atrakcyjnego. Przez piętnaście miesięcy pobytu w Azkabanie nie miałem lustra, więc to wszystko stało się mniej ważne… Tak długo skupiałem się na różnych sposobach dotarcia do celu, że zapomniałem o najbardziej podstawowych technikach.
Kciukiem odgarniam wyimaginowaną kropelkę zupy grzybowej z kącika ust i obserwuję, jak jej oczy podążają za tym ruchem. Wsuwam palce między wargi, zlizując z nich dokładnie nic. Jej oczy błyszczą za okularami.
— A co z twoim życiem miłosnym, kochanie? — Zanurza łyżkę w misce pełnej zupy. — Kto znajduje się w twoim kalendarzu towarzyskim w ten weekend?
Mrugam. Powinienem był pamiętać, że Skeeter stawia swoją pracę wyżej niż jakiekolwiek osobiste potrzeby. Zachwycające.
Ponieważ w ten weekend nie mam żadnych zobowiązań społecznych, wybieram najłatwiejszą odpowiedź.
— Sądzę, że w piątek wieczorem spotkam się z Jeannette DuPont. — Rzucam serwetkę na kolana i zapisuję w pamięci, żeby skontaktować się z Jeannette. — Jeszcze czekam, aż ustalimy lokalizację, ale kiedy tylko uzyskam odpowiedź, dowiesz się o niej pierwsza.
Wpatruje się we mnie.
— A czy będziesz częściej widywał się z panną DuPont? Może wkrótce spotka się ona również z twoją matką? — Rita zerka na mamę, a ja słyszę jak ona w dość mało kobiecy sposób prycha w swoją zupę.
— Wiesz, że nie bawię się w faworyzowanie, Rito. — Pozwalam, by mój głos był gładki jak jedwab, kiedy przymykam lekko oczy.
— Najczęściej widywano cię do tej pory z Katyą Viktor — mówi Skeeter. — I wiem, że ojciec panny Viktor całkowicie popiera ten… związek.
— Nasze rodziny przyjaźnią się od dawna — mówi mama. Liczę, że powie coś więcej, ale ona szybko wraca do jedzenia swojej zupy.
— Tak — potwierdzam. — Katya i ja dzielimy wyjątkową przyjaźń. — Pozwalam słowom zawisnąć w powietrzu, pozwalając Skeeter zinterpretować je w dowolny dla niej sposób.
— Czy z nią również spotkasz się w ten weekend? Z pewnością Draco Malfoy poradzi sobie z więcej niż jedną randką na przestrzeni kilku dni. — Skeeter znów do mnie mruga.
Moje usta rozchylają się, gotowe do wymyślenia dwóch innych rzekomo zaplanowanych spotkań.
— W sobotę spotkamy się na lunch z Hermioną Granger.
Te słowa są niczym lód na mojej szyi. Odwracam głowę i patrzę na matkę, zauważając, że Skeeter robi to samo.
Spokojnie zajada się zupą, jakby właśnie wcale nie roztrzaskała tego cienkiego lodu, po którym stąpałem od miesięcy.
— Hermiona Granger? — Skeeter przygląda mi się szerokimi i chciwymi oczami. — Nie miałam pojęcia, że tak dobrze się znacie, Narcyzo.
Czuję się jak ryba łapiąca powietrze ponad wodą. I zdaję sobie sprawę, że to, co Skeeter czyta z mojej twarzy, stanie się kolejnym artykułem. Zamykam usta, mrugam i ponownie skupiam się na matce, która poklepuje usta serwetką.
— Pracuje w tej uroczej księgarni na Ulicy Pokątnej. Draco i ja chodzimy tam od lat i byliśmy mile zaskoczeni, spotykając tam pannę Granger. — Matka się uśmiecha. — I oczywiście Draco poznał ją w ostatnim czasie znacznie lepiej dzięki wspólnej pracy w Ministerstwie.
Nie mam pojęcia, co robi mama, ale wiem, że muszę to jak najszybciej powstrzymać.
— Tak, jest kilka osób, z którymi rozwinąłem znajomość, odkąd zacząłem pracę w Ministerstwie. — Podnoszę łyżkę do zupy i widzę, że ręka mi drży. — Harry Potter i ja nawet jesteśmy teraz kimś, kogo można nazwać „przyjaciółmi”. Poprosił mnie, żebym grał w ich drużynie…
— A o której godzinie mówiłaś, że wasza trójka będzie jadła w sobotę lunch? — Skeeter pyta matkę. I wiem, że jestem w ciemnej dupie, kiedy nawet wspomnienie o Harrym Potterze nie odwraca uwagi Skeeter.
— Obawiam się, że spotkają się one tylko we dwie. — Siadam wygodnie i pozwalam, by moja łyżka stukała o miskę. Zupa znika. — Mam w sobotę już inne zobowiązania. Ale moja matka i panna Granger z pewnością chcą kontynuować swoją… znajomość.
— Och, ale Draco oczywiście będzie mógł do nas dołączyć. Twoje zobowiązania są przecież na Pokątnej, prawda? — Oczy mojej mamy są chłodne i już sam nie wiem, jak się z nią kłócić.
Oczy Skeeter przeskakują między nami, jakby podążały za kaflem.
— Od jak dawna ty i panna Granger rozwijacie swoją… znajomość, Narcyzo?
Otwieram usta, ale mama mnie wyprzedza.
— Już od kilku tygodni. Prawdę mówiąc, była w Dworze na kolacji w ostatni weekend.
I czuję się tak, jakby nagle otworzyły się drzwi, których nigdy nie zdołam zamknąć.
Wpatruję się w mamę, niewinnie kończąc zupę. Skeeter straciła apetyt na rzecz innego rodzaju głodu. I patrzę, jak jej oczy płoną i błądzą szybko, jakby w jej umyśle poruszało się to samonotujące pióro.
Staram się wymyślić, co powiedzieć. Jak to odwrócić. Zaprzeczyć eksplozji faktów w mózgu Skeeter. Żeby zapomniała o wszystkich starych zwyczajach zalotów w czystokrwistych rodzinach i zignorowała jasne dowody, jakie miała przed sobą.
Skeeter zwraca się do mnie.
— Cóż, to cudowne. Myślę, że byłoby bardzo pozytywnym dla opinii publicznej, gdyby dowiedziano się, że… — jej oczy błyszczą — …gusta się zmieniły, Draco. Bez względu na to, czyja to znajoma.
Przełykam.
— Tak sobie myślę… — Skeeter unosi oczy do sufitu, kalkulując. — Opcja druku tego w niedzielę rano. — Stuka się w podbródek. — Oczywiście zrobimy kilka zdjęć ciebie i panny DuPont. Ale jeśli zobaczymy, jak pijesz herbatę z Hermioną Granger, można dorzucić zdanie czy dwa o twoich przyszłych planach biznesowych, trochę drażniąc czytelników, że „coś się szykuje”…
— W pełni się z tym zgadzam, Rito — mówi mama. — Myślę, że przyjaźń z Hermioną Granger może przynieść same wspaniałe rzeczy.
Wpatruję się w swoje nakrycie, dopóki nie pojawi się drugie danie.
Po obiedzie wyprowadzam Skeeter. Gładko całuję ją w dłoń, zanim kobieta zniknie w kominku. Wracam do mamy i odnajduję ją w bibliotece.
— Może nie wyraziłem się do końca jasno. — Mój głos jest napięty. — Ale ojciec odmówi przekazania mi mojego spadku, jeśli nie będę się od niej trzymać z daleka.
Matka odsuwa filiżankę od ust.
— Czy właśnie tak powiedział? Słowo w słowo? — Spogląda na mnie i czeka.
— Ta firma albo twoja szlama. — To zdanie trudne do wypowiedzenia na głos. I nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio użyłem tego słowa. Na języku sprawia ono tak dziwne wrażenie.
Matka chichocze.
— Och, jak dramatycznie… — szepcze do swojej filiżanki. Potem spogląda na mnie i dodaje już głośniej: — Czy złożyłeś już pannie Granger propozycję małżeństwa?
Czuję grzechotanie swoich żeber w piersi.
— Nie, oczywiście, że nie — prycham.
— W takim razie nie widzę powodu, aby te „warunki” zostały złamane. Posuwasz się naprzód zgodnie z planem swojej działalności biznesowej, wyraźnie wybierając firmę.
— A czym byłby „publiczny lunch z moją matką”, jeśli nie „posuwaniem się do przodu?”
— Tak jak powiedziałeś, Draco. — Uśmiecha się. — To moja przyjaciółka, nie twoja.
Prycham.
— Ja nie… — Przeczesuję dłonią włosy. — Nie chcę tego zepsuć, mamo. — Ona patrzy na mnie z zaciekawieniem, a ja wyjaśniam: — Biznes plan — zanim będzie mogła założyć, że mam na myśli cokolwiek innego. — Nie chcę go rozgniewać i narazić swojej przyszłość na szwank.
Ona odstawia filiżankę, wstaje z krzesła i podchodzi do mnie.
— Draco. — Kładzie mi rękę na ramieniu. — Teraz, kiedy stałeś się już dorosłym członkiem rodziny Malfoyów, niestety będziesz musiał nauczyć się grać w gierki swojego ojca. — Wykrzywia usta. — Ale zawsze możesz wymyślić własne zasady.
Ściska moje ramię i idzie do łóżka.
***
Sobota, 16 października 1999
Mam odebrać książkę dla mojej matki i ściągnąć Złotą Dziewczynę na lunch.
Matka posyła mi spojrzenie, które nie pozwala się sprzeczać. Mam przybyć do Fortescue z Hermioną Granger uwieszoną na ramieniu albo zginąć próbując.
Zmuszam się, by pamiętać, że każda prasa jest dobra, o ile do końca dnia Mroczny Znak nie unosi się na niebie nad Fortescue. Matka ma rację. Przyjaźń z Granger tylko mi pomoże.
Już mam otworzyć drzwi do Cornerstone, kiedy uświadamiam sobie, że marszczę brwi, wpatrując się w brukowaną uliczkę. Muszę być przystępny. Uczciwy. Uprzejmy. A przy niej nie jestem żadną z tych rzeczy. Burzę ceglaną ścianę w swoim umyśle i otwieram drzwi.
Ona coś zapisuje, opierając się o blat. Ma na sobie te przeklęte dżinsy i koszulkę z dekoltem. A przynajmniej tak mi się wydaje, gdy nachyla się w kierunku drzwi wejściowych.
Podchodzę do lady, próbując sobie przypomnieć, co zaplanowałem.
Spogląda na mnie z uśmiechem, który szybko znika z jej twarzy.
— Co.
Oczywiście.
— Co? Czy to właśnie tak witasz teraz swoich klientów?
Ona się prostuje i widzę, że jej koszulka wcale aż tyle nie odsłania. To tylko moja szalona wyobraźnia.
— Jesteś tu po zamówioną książkę? — pyta, a mój umysł pędzi.
Tak, i po lunch.
Wyglądasz na głodną.
Jestem tu, żeby zaciągnąć cię do Fortescue.
W końcu kiwam głową, czekając na lepszy moment. Ona marszczy brwi i wyciąga książkę z półki za sobą. Kiedy notuje coś w swojej księdze rachunkowej, staram się dobrać w umyśle właściwe słowa. Zapraszałem już całą masę dziewczyn na randki. Ale to nie jest randka. To mały przekręt pod publikę, aby świat pomyślał, że…
— Czyżby twój gust literacki ostatnio się zmienił, Draco?
Wymiata słowa z mojego umysłu. I wpatruję się w nią, gdy się do mnie uśmiecha.
Znowu nazwała mnie Draco.
Wskazuje na książkę, którą trzyma. Z różową okładką. Oczywiście, to też matka musiała mi utrudnić.
— Och, to… nie dla mnie. — To wszystko, co jestem w stanie z siebie wydusić.
— Och, w porządku. — Jakby była rozczarowana, że nie może podroczyć się ze mną z powodu tej książki. I nagle tom już jest w torbie, a ona wyciąga ją ku mnie, żegnając mnie spojrzeniem.
A ja jeszcze nawet nie wspomniałem o lunchu.
— Czy w Cornerstone można zapakować coś na prezent?
Mruga zaskoczona, patrząc na mnie. Mamrocze coś i rumieni się, gdy zabiera torbę z moich rąk. Odsuwa na bok księgę rachunkową i sięga po papier do pakowania. I oto jestem na ladzie. Wcześniej czytała Proroka. I zostawiła go otwartego na stronie ze zdjęciami z mojej randki z Jeannette.
A może to tylko przypadek. I jest jej całkowicie obojętne, że spotkałem się z piękną, francuską dziewczyną.
Znów odwraca się w stronę blatu i zamiera, gdy widzi rozłożony przed sobą artykuł. Rumieńce rozpływają się wysoko na jej kościach policzkowych.
To nie przypadek. Moja krew wrze. Czy ona naprawdę, choć w najmniejszym stopniu, może interesować się moim życiem towarzyskim?
Patrzę, jak odkłada gazetę na bok i zaczyna rozkładać papier do pakowania. Mam tylko kilka sekund, zanim stuka różdżką w blat; krawędzie papieru się zaginają, a taśma unosi w powietrzu.
— Moja matka i ja zatrzymujemy się na szybki lunch w Fortescue.
To szybkie. Stwierdzające fakt. Ale to nie pytanie, z czego szybko zdaję sobie sprawę.
— Och. Przekażesz jej moje pozdrowienia?
I co dziwne, dalej już sama składa papier. Układa książkę na środku, dotyka złożonych krawędzi i zakleja je taśmą. Jak dziwnie.
— Czy pan Hindes schodzi na dół, żeby zastąpić cię na czas twojego lunchu? — pytam, gdy jej palce przesuwają się lekko po papierze. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś pakował coś na prezent bez magii.
— Tak, zwykle około pierwszej.
Jest rozproszona pracą, którą wykonują jej ręce, więc decyduję się na ten szybki krok.
— Czy zechciałabyś dołączyć do nas podczas lunchu?
Jej ręka mija się z fałdą papieru do pakowania i Granger na mnie patrzy. Staram się, aby wyraz mojej twarzy był otwarty.
— Twoja matka chce powtórki mojego przedstawienia z zeszłej soboty? Publicznie? — drażni się ze mną i odwraca wzrok.
— Jeśli będzie zupa dyniowa, obiecuję pozwolić ci ją zjeść.
Uśmiecha się, jakby zupa dyniowa była teraz naszym cichym żartem sytuacyjnym. I może nawet tak jest. Pracuje nad wstążką, aby upiększyć prezent, a ja myślę nad tym, że nikt nie powinien nigdy rozedrzeć tego opakowania.
— Powiedz matce, że doceniam zaproszenie, ale jestem dzisiaj zbyt zajęta. Miło z jej strony, że to zaproponowała.
Rozglądam się po sklepie. Na fotelach w kącie siedzą dwie osoby. I jestem trochę zły, że ona myśli, że to moja mama ją zaprosiła. Chociaż… ma rację.
— To ja cię zapraszam, Granger.
— Oboje dobrze wiemy, kto cię tutaj wysłał, Malfoy.
Malfoy.
Wrzuca owiniętą książkę do torby z logo Cornerstone i wyciąga ją do mnie. Poległem. Dlaczego miałaby iść ze mną gdziekolwiek po tym, jak ją potraktowałem.
Drzwi za nią otwierają się i Morty nam przerywa, zanim zrobię coś głupiego, na przykład powiem jej, jak wiele by to dla mnie znaczyło, gdybym mógł zabrać ją na lunch.
Oczy mężczyzny rozjaśniają się na mój widok. Ściskam jego dłoń. On nadal mnie lubi. I jest to coś, co wkurza Granger.
I kiedy ona mruczy coś nad księgą rachunkową, oczy Morty'ego błyszczą na mnie. Może jednak najlepsza droga by dotrzeć do Hermiony Granger, wcale nie prowadzi przez nią samą.
— Byłem tu tylko po to, żeby zapytać, czy panna Granger będzie towarzyszyć nam dzisiaj na lunchu. Moja matka czeka już na końcu ulicy.
Oczy Morty'ego rozszerzają się i mężczyzna mówi:
— Och, cudownie! Możesz śmiało iść. Ja przejmę sklep. — I nagle Granger zostaje wypychana zza lady, nawet gdy stawia opór i walczy.
— Jest pan zbyt miły, panie Hindes — mówię. I on ma czelność mrugnąć do mnie, gdy Granger podchodzi do drzwi, które dla niej przytrzymuję. I zastanawiam się, czy mężczyzna pamięta, jak moje oczy wędrowały ku niej, kiedy latem leżałem na poddaszu i czytałem książki.
Idę za nią, czując się całkiem zwycięsko.
— Cóż, gratulacje, Malfoy — warczy. — Teraz masz towarzysza na lunch.
— Och, tak się cieszę, że Morty mógł pokryć twoją zmianę — mówię do niej, przewracając oczami. — Wyglądałaś na totalnie zawaloną robotą.
Idziemy w kierunku Fortescue. I jest między nami cicho. I tęsknię za zgiełkiem ulicy Pokątnej, która jest totalnym przeciwieństwem tej bocznej przecznicy. W końcu wychodzimy zza rogu i czuję, że ona zatrzymuje się obok mnie. Kilka starszych kobiet z torbami pełnymi zakupów przechodzi przed nami, ja schodzę z krawężnika, prowadząc ją do przodu, a ona podskakuje. Zdaję sobie sprawę, że moja ręka jest dokładnie na jej plecach, więc opuszczam dłoń, gdy ona odwraca ode mnie wzrok, i czuję się głupio, że w ogóle jej dotknąłem.
Skręcamy za róg i widzę moją matkę. Ubrana w ostatni krzyk mody, gotowa do zrobienia przedstawienia dla Proroka. Na brodę Merlina, założyła nawet pieprzony kapelusz.
— Twoja matka z pewnością wie, jak zrobić wrażenie — komentuje Granger. Podchodzimy do bramki i zdaję sobie sprawę, że mama wybrała stolik najbliżej ulicy, żeby wszyscy mogli nas zobaczyć, a fotograf miał jak najlepszy widok.
Otwieram dla niej bramkę, po czym wchodzimy na patio.
— Nawet nie masz pojęcia.
Patrzę, jak wita się z matką, i nie mogę nie zauważyć prawdziwego uśmiechu na jej twarzy. Matka wskazuje na miejsce naprzeciwko siebie, a ja odsuwam dla niej krzesło. Granger patrzy na mnie, jak na naszym ostatnim sobotnim obiedzie, a potem siada.
Ruszam do środka, żeby zamówić dla nas napoje i talerz bułeczek. I kusi mnie, żeby zamiast skierować się ku ladzie, to iść prosto do drzwi i wyjść.
Wracam do stołu, a mama mamrocze jakieś bzdury o tym, że potrzebujemy więcej miodu do herbaty Granger, więc odpowiadam:
— Granger pija kawę.
Obie zamierają. To błąd, by pokazać im, że to wiem. Więc kończę to żartem o dodawaniu przez nią miodu do kawy.
— Ja... tak, częściej pijam kawę. — Spogląda na mnie, zanim usiądę obok niej. — Dziękuję.
Odwraca wzrok, zanim zdołam odpowiedzieć.
Zabieram się za dosładzanie herbaty. Obie rozmawiają. Kelner przynosi bułeczki. I przez moment siedzę praktycznie zmrożony, nie mogąc oderwać wzroku od jej warg. Granger zlizuje kawę z ust po każdym łyku i chociaż już wiem, że zwykle to robi, to jest mi jeszcze trudniej przestać na nią patrzeć, kiedy jestem tak blisko, a nie po drugiej stronie Wielkiej Sali.
Matka co jakiś czas wyrywa mnie z zamyślenia, pytając o potwierdzenie lub opinię, i mam wrażenie, że zdaje sobie sprawę z mojego lekkiego stanu zahipnotyzowania, ratując mnie przed zawstydzeniem samego siebie.
Czy tak to jest żyć bez oklumencji? Beznadziejnie poddając się temu, czego chcesz?
Rozmowa była do tej pory idealnie lekka, idealnie nienachalna. Powinienem więc dobrze wiedzieć, że mama dopiero się rozgrzewa.
— Hermiono, kochanie, chciałabym móc poznać twoich rodziców, kiedy następnym razem będą w Anglii — mówi. Granger krztusi się bułeczką, a ja muszę patrzeć na mamę gniewnie. Ona mnie jednak ignoruje.
Czy mogłaby być jeszcze bardziej oczywista?
Granger spogląda na stół, mrucząc jakieś bzdury o tym, że święta są dla nich zbyt pracowite.
Kłamie.
Obserwuję, jak moja matka wpatruje się w nią, a palce Granger owijają się wokół serwetki, gdy podnosi nóż do masła, odkłada go i znowu podnosi.
— Dwa lata temu musiałam wymazać im wszystkie wspomnienia, zanim… to wszystko się zaczęło. Mieszkają razem w Australii, nie pamiętając mnie.
W moich uszach szaleje głuchy wiatr. Granger kontynuuje. Mówi o swoich cichych sposobach, by mieć ich na oku. Jej spojrzenie jest puste.
Wbiegam po schodach, przeskakując po dwa stopnie na raz, wpadam przez drzwi jej sypialni, rozglądam się dookoła, dysząc i zginając w pół.
Moja mama chwyta ją za dłoń. I nie wiem, czy zdołałbym przeżyć, gdyby moja matka nie żyła. Gdyby mnie nie pamiętała.
Granger uśmiecha się do niej z błyszczącymi od łez oczami.
Patrzę, jak Granger próbuje się otrząsnąć. Próbuje zmienić temat, ale coś mi świta.
Dołohow i Rowle.
To ona! To ta suka, która rzuciła na nas Obliviate!
I widzę ją. W salonie jej domu rodzinnego – dopiero teraz wypełnionego meblami. I nie mogę nawet pojąć idei skierowania mojej różdżki ku własnej matce.
Od dwóch lat nie widziała swoich rodziców. Z powodu Śmierciożerców. Skóra na moim lewym przedramieniu piecze.
— To było bardzo strategiczne posunięcie z punktu widzenia Zakonu. — Patrzę na nią, a jej oczy wbijają się we mnie, odczytując znaczenie moich słów.
— Tak — mówi. Jej głos jest sztywny, owiany latami tajemnic. — Nie mogę być im wystarczająco wdzięczna.
Spogląda mi prosto w oczy. I dziękuje mi za milczenie. Matce znów udaje się przejąć kontrolę nad rozmową, a ja pozwalam sobie po prostu cieszyć się tym.
— Cóż, naprawdę powinnam już wracać do sklepu. Dziękuję wam bardzo za zaproszenie. — Jej oczy kierują się ku mnie, po czym wracają do mojej matki. — I dziękuję za lunch.
— Wspaniale było cię widzieć, kochanie — mówi matka. — Draco może cię odprowadzić z powrotem do Cornerstone.
Patrzę, jak Granger otwiera usta, żeby odmówić, ale ponownie się nad tym zastanawia.
Odsuwam dla niej krzesło i podaję torebkę. Przytula mamę, a ja patrzę, jak jej ramiona się napinają.
Zastanawiam się, jak bardzo tęskni za rodzicami. Czy byli blisko. Czy próbowała odwrócić zaklęcie.
Kiedy idziemy, milczy. Wiatr otacza nas jej zapachem.
— Myślisz, że zostaniesz w Biurze Aurorów? — pyta. — Termin twojego okresu próbnego mija za jakieś sześć tygodni, tak? — Spogląda na mnie, a kilka loków opada jej na twarz.
Wkładam ręce do kieszeni, żeby nie założyć jej tych zbłąkanych kosmyków za ucho. Być może w tym momencie przydałyby mi się mury. Nawet najsłabsze.
— Tak, dziesiątego grudnia. Tak właściwie, to planuję zacząć coś nowego. Poświęcę kilka tygodni na wakacje, a potem wskoczę prosto w nowy rok — mówię. — Nowe tysiąclecie.
Ona to analizuje. Wiedziałem, że tak zareaguje. I kiedy mówię jej, że zakładam grupę konsultingową, czuję ciężar w piersi. To jak czekanie, aż mój ojciec wyjdzie z jakiegoś zaułka i skarci mnie za wciąganie jej w to wszystko.
— Ogłoszę to pierwszego listopada. — Nie wiem, dlaczego uważam ten szczegół za istotny. Patrzę w głąb alejki, którą mijamy, zastanawiając się, o czym jeszcze moglibyśmy porozmawiać.
Ale ona nie chce rozmawiać o niczym innym.
— Grupa konsultingowa? W czym będzie się specjalizować?
Staram się przypomnieć sobie moją prezentację dla Skeeter z tamtego wieczora.
— Postępowania sądowe i umowy, finanse, zarządzanie i operacje. Mam nadzieję, że uda mi się stworzyć kilka innych, mniejszych oddziałów z wybranymi specjalnościami. — Mam nadzieję, że brzmię wystarczająco niejasno, aby uznała to za nieciekawe.
Ona chichocze.
— Co?
— Więc po prostu… otwierasz firmę — mówi. Znowu się śmieje. — W wieku dziewiętnastu lat.
Czy ona uważa mnie za niezdolnego do otwarcia firmy? Czuję w sobie przebłysk wściekłości.
— Ty i twoi przyjaciele w wieku osiemnastu lat pokonaliście mrocznego czarnoksiężnika.
— Tak właściwie, Harry miał siedemnaście lat – mówi, uśmiechając się do ziemi.
— Dzięki za przypomnienie. — Przewracam oczami.
— Więc, jeśli dobrze rozumiem, będziesz udzielał usług radcy prawnego podczas przesłuchań Wizengamotu, doradzał firmom w zakresie ich budżetów i operacji oraz tym podobne rzeczy?
Czuję dyskomfort w piersi. To coś znajomego. I im więcej informacji odnośnie M.C.G. ona próbuje ode mnie wyciągnąć, tym intensywniejsze jest to uczucie.
Wiem tylko, że chcę utrzymać ją tak daleko od tematu M.C.G. i dziedziczenia, jak to tylko możliwe.
— Głównie. — Mógłbym dodać coś jeszcze, ale tego nie robię.
— I myślisz, że osoby prywatne i firmy zatrudnią cię w oparciu o twoje dziewiętnastoletnie doświadczenie w tych oto dziedzinach?
Czy ona ze mnie drwi? Ton jej głosu dźga moją dumę niczym śpiącego smoka.
— Zatrudnią moją firmę w oparciu o personel, którym będę się otaczać. Specjaliści i tym podobne osoby — prycham.
Zaczynam monolog o wszystkich ważnych ludziach, z którymi prowadzę negocjacje i rozmowy. Mockridge, Ogden, Wentworth. Przechwalam się. Rzucam nazwiskami. I nie mogę przestać. Czuję, jak jej oczy zwracają się ku mnie i chcę, żeby była pod wrażeniem. Chcę jej aprobaty. Zaczynam opowiadać o planach odnośnie innych działów, w tym tych od działalności charytatywnej, kiedy ona mi przerywa.
— To bardzo ekscytujące, Draco — mówi. Patrzę na nią po raz pierwszy od dłuższej chwili, a ona się uśmiecha. Już ze mnie nie drwi. — Nie musisz bronić przede mną idei swojej firmy. Myślę, że będzie wielkim sukcesem. — Czuję lekkość w mojej piersi odpychającą to nieprzyjemne uczucie sprzed lat. — W tym tygodniu świetnie poprowadziłeś spotkanie na temat smoczego jaja. Było bardzo dobrze opracowane, zwięzłe, autorytatywne. Jakbyś był do tego stworzony.
Była pod wrażeniem mojego wystąpienia. Jej słowa krążą w moim umyśle.
Opracowane. Zwięzłe. Autorytatywne. Jakbyś był do tego stworzony.
Draco.
Zamykam swój umysł. Zaszła zbyt daleko w głąb. Wiatr znów nas omiata i muszę się powstrzymać, żeby jej nie dotknąć. Może nawet ją pocałować.
Wracamy do Cornerstone, zatrzymujemy się, żeby dokończyć naszą rozmowę, i myślę, że powinienem po prostu pomachać jej na pożegnanie i odejść.
— Widać, że planowałeś to od jakiegoś czasu — mówi. — Czy planujesz zainwestować swój spadek w ten nowy biznes?
I tak właśnie było. To paskudne uczucie zawirowało wokół moich żeber, gdy wdzierała się w moje plany i marzenia. Musiałem ją od nich oddzielić. Trzymać w niewiedzy. To tak, jakby patrzeć, jak twoja kochanka poznaje twoją żonę.
— Taki jest plan.
— Kapitał i pasja to dwa kluczowe składniki sukcesu — mówi. Patrzę na nią, a ona uśmiecha się do mnie. Wiatr znów faluje jej włosami w moją stronę. — A twój ojciec musi popierać ten pomysł, jeśli przekazał ci dziedzictwo, tak?
To jak elektryczność. Moja twarz drży i muszę odwrócić od niej wzrok.
Ale zadała pytanie, na które muszę odpowiedzieć. Mrowi mnie skóra.
— Tak, na początku niewielką ilość. Resztę otrzymam pierwszego stycznia, co jednak będzie zależeć od kilku rzeczy — odpowiadam, jakbyśmy to kompletnie nie my prowadzili tę rozmowę.
Nagle uświadamiam sobie, że kiedy odejdę z Ministerstwa i nadejdzie pierwszy stycznia, prawdopodobnie już nigdy więcej jej nie zobaczę, chyba że przypadkiem. Przełykam. Moje oczy błądzą po niej, gdy podchodzi do wejścia do księgarni.
— Cóż — mówi lekkim głosem, odwracając się z powrotem do mnie. — Jaka strata dla tych wszystkich mugolaczek i dziewczyn półkrwi, które myślały, że zainwestujesz wszystkie te pieniądze w waszą szczęśliwą, wspólną przyszłość. — Serce bije mi aż w uszach, kiedy zastanawiam się, czy ona wie, jak bliska jest teraz prawdy. — Jakież to będzie dla nich potężne rozczarowanie.
Wyraźnie czytała o mnie artykuły w gazecie. I oczywiście, że bierze je dosłownie. Myślę o wczorajszej kolumnie towarzyskiej ze zdjęciami z mojej randki z Jeannette. Egzemplarzu leżącym przed Granger na blacie.
— Myślałem, że ze wszystkich ludzi ty akurat powinnaś wiedzieć najlepiej, żeby nie wierzyć choćby słowu, które drukuje Skeeter. — Uśmiecham się do niej, niemal błagając, żeby mnie zrozumiała. By zlekceważyła Jeannette, Jacqueline, Noelle i Katyę.
Na jej ustach pojawia się uśmiech, kiedy stoi zwrócona do mnie, otwarta i oczekująca. Obserwuję, jak otrząsa się, jakbym wybudził ją z drzemki.
Uśmiecha się do mnie. Jakbyśmy byli przyjaciółmi. A może jesteśmy.
— Myślę, że wykonaliśmy dzisiaj kawał dobrej roboty, Malfoy — mówi. — Całogodzinny lunch z twoją matką, na dodatek bez żadnych ofiar. Powiedziałabym, że to postęp.
Całogodzinny lunch. Do czego ty zmierzasz? Czuję, jak moja skóra płonie od potencjalnych możliwości.
Kiwa głową na pożegnanie i odwraca się, by wejść do środka. Ale chcę, żeby wiedziała…
— Granger. Co do twoich rodziców…
I jakby moje słowa fizycznie w nią uderzyły.
— Tak?
Chcę jej powiedzieć. Chcę jej powiedzieć, jak mądra była, mogąc to przewidzieć. Jak źle mogłoby się to skończyć. Jak cholernie genialna jest, że tak dobrze ich ukryła.
— To był słuszny wybór.
— Dziękuję. — Patrzy na mnie.
Powinienem się pożegnać. Ale muszę wiedzieć.
— Czy… byłaś w okolicach swojego domu od czasu zakończenia wojny?
— Nie, odkąd go opuściłam.
Czuję, jak fala świeżego powietrza przepływa przez moje płuca. Jestem tak wdzięczny losowi, że nie widziała ściany. Że nie widziała krwi.
— Więc nie rób tego.
***
Środa, 24 grudnia 1997
W noc śmierci Dumbledore’a też nie mogłem spać. Leżę teraz w łóżku, tak jak wtedy, wpatrując się w sufit i czekając.
Pada śnieg. Odrobina świątecznej magii.
Patrzę na zegar. Piąta rano. Dwanaście godzin.
Słyszę ciche pukanie do drzwi. To musi być matka.
Wysuwam się spomiędzy prześcieradeł i ruszam, by otworzyć drzwi.
Jestem zaskoczony, widząc za nimi Severusa. Mężczyzna wpatruje się we mnie z progu otulony w czarne szaty. Nie robi żadnego ruchu, żeby wejść, ale patrzy we mnie. Czuję, jak naciska na ściany mojego umysłu.
— Dobrze. Jesteś skupiony — mówi i wpada do mojego pokoju.
Zamykam za nim drzwi i wyciszam pokój, rzucając dodatkowe zaklęcia na ściany, mające dać nam znać, kiedy ktoś zbliży się do drzwi.
Odwracam się do niego. Dostrzegam w lustrze swoje zapadnięte policzki. Severus stoi przy moim biurku.
— Twoja ciotka zabrała cię wczoraj do lochów. Więcej odporności pod Cruciatusem?
— Nie – mówię. — Zabijaliśmy szczury. Ojciec poprosił ją, żeby mnie uczyła.
Severus potakuje.
— Czy była zadowolona z twoich postępów?
— Tak. Udało mi się samodzielnie zabić trzy.
— To nie to samo, Draco.
— Wiem o tym.
Jego czarne oczy wbijają się w moje, zaskakując mnie. Ale nadal nie znajduje on żadnych szczelin.
— Greyback do nich dołączy — mówi. Czeka, aż zareaguję.
Ale nic nie robię.
Greyback. Muszę dostosować swoje podejście.
Odwraca się do mojego biurka i wyciąga spod szat dużą rolkę pergaminu. Pozwala mu się rozwinąć i kładzie przycisk do papieru na jednej z krawędzi.
— Zniszcz to, kiedy skończysz.
Przytakuję.
Wyciąga z kieszeni na piersi chusteczkę. W środku ściska kulkę. Uważając, żeby jej nie dotknąć, podaje mi ją.
— To zabierze cię do opuszczonego młyna w Cokeworth. Na południe znajduje się hotel o nazwie Railview. Tam możesz zostawić mugoli. W razie potrzeby pozmieniaj ich wspomnienia.
Kiwam głową, biorę chusteczkę i świstoklik i kładę je na moim stoliku.
— Jeśli zostaniesz schwytany przez Zakon, poproś o audiencję u Remusa Lupina. Powiedz mu wszystko — mówi. Patrzę na niego tępo. — I mam na myśli wszystko, Draco.
Przytakuję.
Patrzy na mnie od góry do dołu, a potem z powrotem wbija swój wzrok w moje puste oczy.
— Możliwe, że jej tam nie będzie. Jest bardzo bystra.
— Weasley jest ze swoją rodziną, tak? Tak przynajmniej powiedzieli nam szpiedzy?
Severus unosi brew, przytakując.
— Gryfoni są bardzo sentymentalni. Wiesz o tym. — Przechodzę obok niego w kierunku pergaminu rozłożonego na moim biurku. — A szanse na to, że tam będzie, muszą być bardzo wysokie, jeśli Greyback zamierza dołączyć.
Obserwuje mnie, gdy patrzę na pergamin, przeciągając wzrokiem po liniach, próbując zrozumieć rysunek.
— Rozumiesz, dlaczego nie mogłem się zgłosić na ochotnika. — To nie jest pytanie.
— Oczywiście, Severusie. Moje oczy znajdują legendę w rogu pergaminu.
— Mam nadzieję, że za dwa tygodnie zobaczymy się z powrotem w Hogwarcie. Jeśli jednak nie, to na sam koniec.
Chichoczę. Na sam koniec. Cokolwiek to znaczy.
Czuję, że Snape wpatruje się we mnie, dopóki w końcu nie wychodzi.
Przede mną leży projekt małego, dwupiętrowego domu. Wąski przedpokój i przejście na lewo do części dziennej. Kominek. Kuchnia z tyłu. Schody prowadzące do dwóch sypialni. Nachylam się, żeby je zbadać. Żadna nie jest większa od drugiej. Żadna nie jest główną. Jedna z nich jest dalej od ulicy. Cichsza, łatwiej w niej zasnąć, czytać. Prawdopodobnie należy do rodziców.
Ale w tej samej sypialni z tyłu widzę małe oznaczenia we wnęce. Przyglądam się dokładniej, próbując zrozumieć, co oznaczają.
Regały na książki. Wbudowane.
Spędzam następną godzinę na zapamiętywaniu odległości od frontowych drzwi do schodów, od kuchni do tylnych drzwi, od frontowej sypialni do tylnej sypialni.
Palę zwój. Proszę Łzawkę o przyniesienie mi herbaty o szóstej rano. Odmawiam spotkania z matką.
Medytuję i wyciągam do przodu kręte, zamglone myśli, które Bella kazała mi wyczarować, kiedy wycelowałem różdżkę w szczury. I postanawiam zacząć planować.
Greyback pierwszy lub ostatni.
Ubieram się w czarne szaty, wsuwając ramiona w rękawy.
Dołohow obezwładnia przed zabiciem. Będzie się drażnił. Będzie drwił. Nie będzie moim pierwszym.
Rozwijam białą chusteczkę, widząc marmurową kulę. Wpatruję się w nią i obserwuję, jak zmętniałe szkło odbija światło dnia.
Yaxley jest skuteczny. Zabija w mgnieniu oka. Nie będzie moim ostatnim.
Wkładam marmurową kulę i chusteczkę do kieszeni, chwytam różdżkę i maskę.
Greyback pierwszy lub ostatni.
Wychodzę z pokoju, zamykam drzwi i idę korytarzem, ignorując sąsiednią sypialnię. Schodzę po schodach.
Greyback nie jest zbyt biegły w pracy z różdżką. Łatwo daje się zaskoczyć i porusza się dość powoli. Ale jeśli Yaxley pójdzie pierwszy, a za nim Dołohow, Greyback będzie miał czas na reakcję. Jeśli znajdzie się w pobliżu któregoś z mugoli, zabicie go jako ostatniego narazi ich na duże ryzyko.
Widzę ich szydercze twarze w holu wejściowym i brniemy razem przez śnieg na wzgórze, z którego możemy się aportować.
Ale jeśli Greyback pójdzie pierwszy, Yaxley podejmie natychmiastową akcję.
Wciąż ustalam kolejność, w której ich zabiję, kiedy teleportuję się na podjazd przed dwupiętrowym domem, zraszacz sąsiada szumi gdzieś po mojej prawej stronie.
***
Niedziela, 17 października 1999
— Draco Lucjuszu Malfoyu, OBUDŹ SIĘ!
Ten głos mnie wyrywa ze snu. Otwieram oczy, kiedy wiązka światła pada na moją twarz.
— Co to, kurwa, jest!
Coś uderza mnie w pierś.
— Cholera jasna, co się dzieje? — jęczę.
— Mógłbym zadać ci to samo pytanie!
Podnoszę wzrok, a Blaise Zabini jest na moim łóżku. Stoi nade mną i bije mnie gazetą.
— Kurwa! Spadaj!
— Zaledwie dwa miesiące temu wyszedłeś z Azkabanu, a już pieprzysz się z Hermioną Granger?
Moje oczy otwierają się całkowicie. Czuje zimne dreszcze w mojej klatce piersiowej.
— Co? — pytam z dudniącym sercem.
Rozwija gazetę i wciska mi w twarz pierwszą stronę.
NIEFORTUNNY ROMANS HERMIONY GRANGER I DRACO MALFOYA
autorstwa Rity Skeeter
— Co, do cholery?
Siadam, wyrywam mu gazetę i wykręcam się na bok, by postawić stopy na podłodze. Jest i zdjęcie. Uśmiecham się do niej. A mój wzrok jest zdecydowanie wygłodniały.
— Nie, nie, nie, nie — mamroczę, skanując wzrokiem słowa i wyłapując z tekstu „oczy wypełnione pożądaniem” i „ulubione miętówki”. Skeeter wszystko spartaczyła. Oszukała mnie.
— Ta suka…
— Więc mogę założyć, że to nie jest ogłoszenie waszych zaręczyn? — mówi Blaise za mną.
— To nie jest… to nie jest… — Biorę głęboki oddech, czując, jak powietrze gęstnieje. — To nie miało się pojawić w dziale towarzyskim. Artykuł miał opisywać obiad z mamą. To miała być nasza dobra prasa.
— Och, ależ opisali lunch z twoją matką. Zerknij na stronę siódmą.
Przerzucam strony, rozrywając gazetę i oto jestem, eskortując ją przez ulicę, z ręką na jej plecach, gdy patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.
— Ona drgnęła! Dlaczego zdjęcie tego nie pokazuje? Dlaczego patrzy na mnie tymi sarnimi oczami, kurwa…
Widzę zdjęcie naszej trójki na patio u Fortescue. Ona rozmawia z moją matką, a ja pożeram ją wzrokiem.
— O kurwa. — Opuszczam głowę w dłonie. — Och, ta oślizgła suka…
— A więc — zaczyna Blaise — ty i Granger…
— Nie jesteśmy razem. — Podskakuję i zaczynam chodzić po pokoju. — To było rażąco przesadzone. To był tylko zwykły lunch z mamą.
— Więc o co chodzi?
Patrzę na niego. Wciąż siedzi na moim łóżku, w butach.
— Co?
— Gdyby to był tylko lunch… — mówi. — Gdyby to było tylko dla opinii publicznej, powiedziałbym, że osiągnąłeś zamierzony cel. Wszyscy wiedzą, że Skeeter biega za sensacją.
Znowu zaczynam krążyć po pokoju.
— Te zdjęcia…
— Przedstawiają dwoje młodych ludzi flirtujących ze sobą? — Blaise się roześmiał. — Nic w tym złego. Przecież ona nie jest już z Weasleyem, prawda?
Ron Weasley to moje najmniejsze zmartwienie. Mój ojciec zobaczy dziś tę gazetę. Prawdopodobnie już już widział.
Spoglądam na Blaise'a.
— Dlaczego tu jesteś?
— Żartujesz? — Śmieje się. Kiwa głową w stronę gazety zmiętej w moich rękach. — Praktycznie całujesz Granger na pierwszej stronie Proroka. — Uśmiecha się i odchyla na rękach. — Myślałem, że nadszedł czas, aby się tu odmeldować!
Odwracam od niego wzrok. Przeczesuję palcami włosy, kiedy wracam wzrokiem do pierwszej strony, obserwując, jak Granger odwraca się i uśmiecha do mnie.
— Więc jesteście przyjaciółmi? — pyta Blaise, spoglądając na ruchome zdjęcie na pierwszej stronie.
Wpatruję się w niego.
— Nie — mówię. — Próbuję się od niej zdystansować.
— Tak, i jak ci idzie? — żartuje, a ja patrzę, jak ona ponownie wchodzi na schody do Cornerstone. Na zdjęciu moje oczy robią coś dziwnego, jakby wypełniał je ogień.
— Moja matka się z nią przyjaźni. Spędzają razem czas. — Odrywam swój wzrok od zdjęcia. — Ale ona i ja jesteśmy tacy sami, jak zawsze byliśmy.
Śmieje się i przerzuca karty gazety, aż znów otwiera ją na siódmej stronie.
— Tak, bo tak właśnie patrzy się na syna swojej nowej przyjaciółki. — Wskazuje na zdjęcie nas idących, a ona spogląda na mnie, gdy ją dotykam.
Zamykam gazetę i odrzucam ją w jego stronę.
— To nie tak… — Kręcę głową, próbując znaleźć odpowiednie słowa. — Z tego nic nie będzie. — Czuję, jak słowa zatapiają się w mojej piersi, aż uderzają o dno mojego brzucha.
— Umawia się z kimś?
Podnoszę wzrok, przewracając oczami.
— Nie…
— Jest lesbijką?
Poświęcam chwilę na rozważenie.
— … Nie…
Gazeta znów uderza mnie w twarz.
— Kurwa, co jest z tobą nie tak, Draco!?
— Przestań mnie bić! — krzyczę, a on znowu mnie bije. — Przestań! Ona mnie nie chce!
Blaise przerywa, jego ramię wciąż wyciągnięte, gotowe uderzyć mnie ponownie.
— A próbowałeś? Podjąłeś jakiekolwiek starania?
Mrugam, patrząc na niego. To czysty nonsens.
Wpatruje się we mnie. I wzrusza ramionami.
— Dobrze — mówi. — Ona cię nie chce. — Rzeczowy i nonszalancki. Otwiera gazetę, którą jeszcze przed sekundą mnie bił, i wciska mi pierwszą stronę w twarz. Patrzę na niego, gdy kieruje na mnie wzrok. — To nie znaczy, że nigdy się to nie zmieni.
Mrużę na niego oczy. Wstaje, kładzie rękę na moim ramieniu i uśmiecha się szeroko.
— Każdy może zostać uwiedziony, Draco.
Czuję, jak słowa wibrują się na mojej skórze. Wręcza mi gazetę i mówi:
— Wierz sobie w co tylko chcesz… Znaczy, nie było mnie tam. Ale założę się, że ona sama jest już w połowie drogi.
Patrzę w dół, na zdjęcie, na którym odwracamy się, by się do siebie uśmiechnąć. Dostrzegam sposób, w jaki jej oczy wyglądają prawie na szczęśliwe, gdy lądują na moich.
Blaise klepie mnie w ramię i przepycha się obok.
— Gdzie idziesz? — pytam.
— Wracam z powrotem do Włoch. Jestem spóźniony na spotkanie już trzydzieści minut. — Mruga do mnie i zaczyna się oddalać.
— Chcesz nową pracę od stycznia? Marketing i public relations?
Odwraca się do mnie z zadowolonym i protekcjonalnym wyrazem twarzy.
— Draco, mam już przygotowane wizytówki. — Uśmiecha się i znika za drzwiami.
Słucham kroków niosących się korytarzem. Przełykam. Patrzę, jak twarze mnie i Granger znów zwracają się ku sobie. Widzę, jak Granger ze zdjęcia żartuje sobie z dziewczyn, które nie zostaną moją żoną, i jak ja na to przytakuję. I wygląda na to, że mógłbym ją pocałować na pożegnanie. I ona mogłaby mi na to pozwolić.
Każdy może zostać uwiedziony.
Przerzucam te słowa z boku na bok, dopóki w nie nie uwierzę.
To opowiadanie jest jak jazda rollercoasterem bez trzymanki… Niby wiesz co za chwilę się wydarzy a i tak drżysz z emocji.
OdpowiedzUsuńChcę więcej, a zarazem boję się końca.
Robisz świetną robotę! Nie wiem kiedy znajdujesz ten czas na tłumaczenia.
Annie
Blaise w tym opowiadaniu jest chyba najlepszym Blaisem z jakim miałam styczność we wszystkich przeczytanych przeze mnie opowiadaniach ❤️ Jest cudownym przyjacielem, który doskonale zna Draco i widzi, co się kroi i że się kroi, nawet jeśli sam zainteresowany tego nie widzi. No kurcze, przecież oni obydwoje mają się ochotę na siebie rzucić tylko utrudniają sobie wzajemnie i krążą dookoła jak kot i mysz. Ale akcja z laniem Draco gazetą mnie rozwaliła xD Miałam ochotę zrobić to samo po tym jakie on głupoty wygadywał xD No i Narcyza swatka nr 1 xD Nikt jej nie przebije w staraniach by połączyć tę dwójkę ze sobą. Draco się może dwoić i troić żeby unikać Hermiony, ale wtedy wbija Narcyza cała na biało i niszczy wszystkie plany Draco xD Ale no cóż, determinacja tej kobiety, by jej dziecko było szczęśliwe jest naprawdę godna podziwu 😍 No i już wiem skąd Draco wiedział, dokąd biec by sprawdzić czy Hermiona jest w domu. Snape przyniósł mu plany budynku. No i nasz blondasek miał wszystko zaplanowane co zrobić na wypadek, gdyby plany się pokrzyżowały. Podziwiam i jego determinację i wszelkie plany byle tylko zadbać o Hermione
OdpowiedzUsuńW końcu jakiś rozdział, w którym można odetchnąć, a nawet się trochę pośmiać ;) Blaise jest tak wspaniały, jak wspaniała jest Ginny i Pansy, i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że właśnie tak to powinno wyglądać i do bycia takimi właśnie ludźmi zmierzali. Nawet Draco, który był absolutnym tchórzem i szczeniakiem w czasach nastoletnich, wydaje się być taki sam u progu dorosłości. Mniej chamski i arogancki, ale nadal niemożliwe bucowaty i bez żadnych hamulców. Och, Malfoy ;) Jedyne, co mi nieco zgrzyta tu, to fakt, że zarówno Draco, jak i Narcyza, dobrze znają Lucjusza i jego "gierki", a mimo wszystko ryzykują wszystko tylko po to, żeby... Żeby co? Jak na chłodnych arystokratów zachowują się wyjątkowo emocjonalnie i mało przewidująco, nawet, jeśli nie można ich za to winić. Chyba, że Lucjusz dobrze wiedział, że właśnie tak zareagują, więc postanowił "pobawić się" nimi wszystkimi, hmm. To by dopiero był masterpiece!
OdpowiedzUsuńWersja Draco jest tak naładowana emocjami, najlepsze jest to, że ja wiem co będzie, a czekam z zapartym tchem. Tu możemy go poznać i psychologicznie zrozumieć jego huśtawki, to jest genialne. Pierwszy raz trafiłam na takie wyjście u Venetii w Rozejmie Oczami Smoka, potem w Przyrzeczonej w retrospekcjach i szczerze, POV Draco jakoś do mnie tak przemówiło, zazwyczaj, oczywiście nie zawsze to on jest bardziej skomplikowana postacią z większymi obiekcjami i niezdecydowaniem, normalnie każde opowiadanie mogłoby być napisane z obu stron, wtedy jest takie jeszcze pełniejsze, bo namacalnie mamy zmianę obu osób ♥️ oczywiście żeby nie było, uwielbiam wszystkie opowiadania, ale tu świetny pomysł z tym aby przedstawić wersję Draco😍
OdpowiedzUsuńBlaise moim Mistrzem, zaraz obok Narcyzy♥️