Sobota, 25 września 1999
Latanie jest łatwe. Śmiganie między tłuczkami i innymi zawodnikami. Szum wiatru w uszach zagłusza wszelkie szepty.
Niełatwe jest to, że Ruda patrzy na mnie przed startem. Albo sposób, w jaki Potter zerka na mnie, gdy Ruda bierze go na bok.
Muszę sobie przypomnieć, że nie jesteśmy przyjaciółmi, kiedy Goldstein po treningu mówi o wyjściu na drinka. Odmawiam i widzę, jak ramiona Pottera opadają z ulgą.
Wychodzę stamtąd, zanim Weasleyówna spróbuje na mnie nakrzyczeć.
***
Niedziela, 26 września 1999
Przynajmniej wygrywamy z Departamentem Magicznych Gier i Sportów. Ginny Weasley znajduje sposób, by na czas meczu odłożyć wszystkie niesnaski na bok, ponieważ podaje mi kafla, kiedy jestem wolny, a ja w ostatniej chwili przemykam z nim obok Obrońcy.
Goldstein przytula mnie w powietrzu, prawie zrzucając nas z mioteł. Pozwalam sobie na uśmiech. Tylko raz.
Potter wygląda, jakby chciał ze mną porozmawiać, kiedy idziemy do szatni, żeby wziąć prysznic i się przebrać, więc po prostu zabieram swoje rzeczy i wychodzę – bo przecież tak bardzo chciałbym, żeby Potter zobaczył blizny, które we mnie wyrył, gdy będę przebierać się w koszulę.
Rzucam na siebie szybkie Chłoszczyść, kiedy dochodzę do krawędzi boiska, i słyszę głos z niewielkiej odległości, skandujący:
— Dajecie! Tak! Gryffindor! Tak! Tak! Gryffindor!
Odwracam się i patrzę w znajome, roześmiane oczy. Moje stopy się zatrzymują.
Pansy.
Uśmiecha się do mnie, jakby minęły zaledwie dni, odkąd się widzieliśmy. Wygląda na starszą.
Zastanawiam się, czy ja też.
Myślę o listach, które pisała do mnie przez te piętnaście miesięcy oraz o odrzuconych prośbach o odwiedziny.
— Dobrze ci w czerwieni, Draco. — Unosi na mnie brew i przebiega wzrokiem po moim stroju do gry.
Aportujemy się do jednego z miejsc idealnych na brunch, do którego chodziliśmy latem przed piątym rokiem. Vincent zamawiał zawsze francuskie tosty i naleśniki i siedział cicho, jedząc obok Grega, podczas gdy Pansy, Blaise, Teo i ja rozmawialiśmy. Mrugam.
— Jak tam w Ministerstwie? — pyta, po tym jak już złożyliśmy u kelnera nasze zamówienia. — Czy jesteś na najlepszej drodze do zostania następnym Ministrem Magii? — drażni się ze mną spod opuszczonych powiek, gdy podnosi filiżankę do ust.
— Ledwo. — Dodaję miód. — Jest tak, jak można się było spodziewać. Praca przy biurku z kilkoma najmniej lubianymi przeze mnie ludźmi w Anglii.
— Ile ci jeszcze zostało?
— Jedenaście tygodni. — Nie mogę doczekać się, aż wreszcie miną. — A ty? Uczysz się u Madame le Roux?
— Ach, więc otrzymałeś moje listy. — Klepie serwetką usta i unosi brew.
Czuję ciepło na policzkach.
— Przeczytałem je. Nie wiedziałem, jak odpowiedzieć.
— Och, no weź, Draco. — Uśmiecha się. — Chciałam usłyszeć wszystko o ekscytujących rzeczach, które się u ciebie działy. „Dzisiaj chodziłem po celi w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, zamiast zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Dziś kopnął mnie tylko jeden strażnik!”
Wpatruję się w swoją filiżankę.
— Kto jeszcze z tobą pracuje? — Zmienia temat, co jest zdecydowanie jedną z jej mocnych stron. — Widziałam dzisiaj Anthony'ego Goldsteina i kilku innych, których rozpoznałam. Ale Ginny Weasley… czy ona nie gra czasem dla Harpii?
— Mm-hmm. Ale jest dziewczyną Pottera, więc wygląda na to, że ma taryfę ulgową.
— Hm. Jak każdy Weasley. — Pansy uśmiecha się i znów mamy trzynaście lat, oceniając słabych i śmiejąc się. Odnajduje moje oczy i mówi: — Zawsze pierwsi sięgają po bitą śmietanę z czubka tortu, zwłaszcza gdy są jej niegodni.
I nagle jakoś czuję, że mówimy o innym Weasleyu. Kolejna z jej mocnych stron. Wytrzymuję jej spojrzenie, czekając.
— Kto jeszcze tam pracuje? — Porusza się na krześle i zdaję sobie sprawę, że ona zmierza do tego już od kilku minut. Zmierza do niej. Pansy jest niesamowita. Ale przełykam.
— Katie Bell.
— Oo. Ostro.
— Jakiś idiota imieniem O’Connor. Był Gryfonem.
— Myślę, że raz się o niego potknęłam.
— Kilka starszych Krukonów to Niewymowni.
— Naturalnie.
— Ten Kingsley jest Ministrem…
— A co z Granger? — Popija herbatę, obserwując mnie.
— Jest na Poziomie 4. Magiczne stworzenia.
— Hm. W sumie pasuje to do niej. Czy musisz spędzać dużo czasu z nią i Potterem? — Odstawia filiżankę. Ledwie klika nią o spodek.
— Z Potterem, tak. Przynosi mi sprawy do badania.
— Ale nie z Granger?
— Nie, nie mamy potrzeby bezpośredniej interakcji.
— A pośredniej? — W kącikach jej ust pojawia się uśmiech. Zaciskam palce na serwetce rozłożonej na kolanach.
— Też nie.
— Hm — mruczy, a ja patrzę na spodek, kiedy mówi: — Co za szkoda. Zawsze tak bardzo lubiłeś interakcje pośrednie.
Nie mogę na nią spojrzeć. Moja herbata jest za gorąca, ale pijąc, pozwalam, żeby parzyła mi przełyk.
***
Sobota, 7 października 1995
— Nie chcesz znaleźć jakiejś klasy, Draco? Na korytarzu jest tak zimno.
— Ciii. Ja cię ogrzeję. — Nucę Pansy do ucha, przyciągając ją do siebie. Ona się śmieje.
— A jeśli ktoś nas przyłapie? Czy to nie jest noc patrolowa Granger?
Moja ręka zatrzymuje się na jej biodrze.
— Czyżby? — Całuję ją w szyję. Z jej ust wyrywa się małe westchnienie. — Chodź, przejdźmy tutaj. — Biorę ją za rękę i ciągnę w stronę skrzyżowania z drugim korytarzem.
— Nie chcesz trochę prywatności? — Pansy wbija pięty w posadzkę, a ja prawie szarpię ją do przodu. Spóźnimy się. — Nie mogę robić wszystkiego, co chcę, kiedy jesteśmy na korytarzu, Draco. — Szepcze mi do ucha moje imię, a ja wzdrygam się przed nią na pokaz.
— Naprawdę? — mówię. — Potrafię wymyślić mnóstwo rzeczy, które mogę ci zrobić na korytarzu. — Posyłam jej ten uśmiech, który zawsze działa i ciągnę ją po kamieniach. Sprawdzam zegarek, kiedy podąża za mną, i widzę, że powinniśmy mieć jeszcze trzy minuty czasu. Chyba, że ona wybrała inną drogę. Chyba, że będzie dziś wcześniej.
— Draco…
Uciszam Pansy swoimi ustami. Przyciskam ją do ściany i natychmiast wsuwam udo między jej nogi. Piszczy i chichocze. Trzymam jej głowę nieruchomo, kiedy ją całuję, rozchylam jej usta, przechylam głowę, wlewam w nią swój oddech. Chwyta mnie za ramiona i wydaje mi się, że słyszę czyjeś kroki.
Moje ręce zsuwają się i łączą gdzieś nad tyłkiem Pansy. Ona wzdycha. Przyciągam ją do siebie, przesuwając ją wzdłuż mojego uda, naciskając wyżej, a ona jęczy.
Słyszę westchnienie z odległości dwudziestu kroków, tuż przy skrzyżowaniu korytarzy. Ponownie wciskam język w usta Pansy. Kreślę dłońmi kręgi na jej pośladkach, a ona ociera się o moje udo. Grzeczna dziewczynka.
Za nami cisza. Dłonie Pansy wkręcają się w moje włosy i przyciąga moją głowę do swojej szyi. Zaciskam oczy, żeby nie wypatrywać jej twarzy, gdy przylegam ustami do szyi Pansy.
Gdzie się podziewa to pretensjonalne odchrząknięcie? Oburzony pomruk, zanim krzyknie moje imię?
W moich żyłach krąży chłód, kiedy zdaję sobie sprawę, że ona patrzy. Przygryzam szyję Pansy, a ona wzdycha. Przysuwam dłonie do jej twarzy, ponownie całując ją w usta, pozwalając, by moje dłonie wędrowały w dół jej ciała, muskając piersi i przylegając do jej brzucha.
Chcę, żeby to zobaczyła. Chcę, żeby wiedziała, co umiem zrobić.
Słyszę ciche kroki, kiedy sięgam pod spódnicę Pansy i pozwalam, by moje palce błądziły w tamtym kierunku. Podchodzi bliżej? Pansy jęczy i zdaję sobie sprawę, że napieram na nią biodrami.
Nasłuchuję, mając nadzieję, że usłyszę jej oddech albo bicie serca. A kroki stają się coraz bardziej miękkie.
Nic na to nie poradzę. Podnoszę głowę i odwracam się tam, gdzie powinna być. A na końcu korytarza znika jakaś postać z podskakującymi lokami i pochyloną głową.
Jakbym nie był nawet wart wysiłku.
— Draco? — Pansy szepcze mi w policzek i uświadamiam sobie, że zamarłem. Zatrzymałem się w połowie. Czuję, jak Pansy odwraca się, by podążyć za moim wzrokiem, a ja przysuwam do niej głowę, ponownie chwytając swoimi wargami jej usta.
Była jakieś dwadzieścia kroków od nas. Zastanawiam się, na jak głośną brzmiała Pansy z odległości tych dwudziestu kroków.
***
Niedziela, 26 września 1999 – później
Pansy opowiada o swojej nowej linii ubrań, którą ma nadzieję rozwinąć. Mogę podchwycić od niej kilka pomysłów dla mojej grupy konsultingowej. Nie rozmawiamy o wojnie, Hogwarcie ani korytarzach. Kiedy się rozstajemy, każe mi sobie obiecać, że niebawem do niej napiszę. W dającej się przewidzieć przyszłości ma przebywać we Francji i zastanawiam się, czy nie mógłbym znowu spróbować uciec do winnic.
Przeskakuję przez kominek w Dworze, gotów pójść na górę, wykąpać się i po prostu leżeć w ciszy do kolacji.
— Panicz Malfoy, proszę pana!
Zatrzymuję się. Odwracam. Piorunuję spojrzeniem.
Łzawka uśmiecha się do mnie.
— Matka panicza prosi panicza do biblioteki, sir!
Zaciskam szczękę.
— Dziękuję, Łzawko.
Idąc korytarzem, potrząsam ramionami, próbuję skupić się na cechach kochającego syna.
Pukam lekko i otwieram drzwi.
— Matko, chciałaś się ze mną widzieć?
Siedzi lekko na swoim krześle z filiżanką obok. Na mój widok promienieje z figlarności, co nie jest moim ulubionym wyrazem jej twarzy.
— Draco! Już w domu?
Ma jakieś plany. Powstrzymuję się od przewrócenia oczami i wchodzę do środka.
— Tak. Widziałem się z...
Ale obok niej na krześle siedzi jakaś postać, nieruchoma jak kamień i tracę głos, gdy widzę ją siedzącą tam ze skrzyżowanymi kostkami, kwiecistą spódniczką, z filiżanką herbaty w dłoni. Jakby idealnie tam pasowała.
Przypuszczam, że właśnie tak jest.
A z jej włosami znowu wydaje się być coś kurewsko nie tak.
Jej oczy są ogromne i pełne wyczekiwania, zapominam, że nie jesteśmy sami i że jest tu tylko dlatego, że mojej matce kompletnie odbiła szajba.
Matka uśmiecha się do mnie błyszczącymi oczami.
— Draco, kochanie — mówi tym okropnie słodkim tonem. Kogo ona oszukuje? – Zaprosiłam dziś Hermionę na herbatę. Nie wspominałam?
Zaciskam szczękę. Myślę o nich dwóch, siedzących tu godzinami i rozmawiających o mnie. O matce zmuszającej ją do omówienia naszej przeszłości i czasu spędzanego w Ministerstwie. Czy ona już powiedziała matce o piątku? O tym, że nigdy więcej nie chce mnie widzieć?
— Nie, nie wspominałaś.
— Proszę, dołącz do nas, Draco. — To nie jest prośba.
Już mam poprosić Granger, żeby wybaczyła nam na moment, żebym miał choć chwilę na krzyk, kiedy ona nagle wstaje. Jąka coś o powrocie do księgarni i zastanawiam się, jak to jest, że siedzi dziś tutaj, a nie w pracy. Odkłada filiżankę na boczny stolik z takim hałasem, że potem grzechocze ona przez kilka minut, niosąc się echem po całym pokoju.
Matka marszczy brwi i mówi coś o ponownym spotkaniu, a ona praktycznie się trzęsie, gdy kiwa głową, wstając i chwytając za swoją torbę.
Uciekaj, Granger.
— Draco, czy mógłbyś odprowadzić Hermionę do kominka?
Zaraz chyba pęknie mi szczęka. Moje zęby zgrzytają o siebie i już mam zamiar wezwać Łzawkę, by mnie zastąpiła, kiedy ona mamrocze, że może sama znaleźć drogę.
— Och, bzdury — mówi matka. — To żaden problem, prawda, Draco? — Już wcześniej widziałem u niej to spojrzenie. Kiedy byłem o wiele młodszy. Kiedyś patrzyła na mnie w ten sposób, kiedy miałem ją czymś zawstydzić przed jej znajomymi.
Przybieram postawę kogoś, kto nie ma się czego bać i nie ma nic do ukrycia, i otwieram dla niej drzwi biblioteki. Odwraca się, żeby podziękować mojej matce, a mama prosi ją, żeby nazywała ją Narcyzą. Przewracam na to oczami. Moja matka wyłapuje to, gdy Granger odwraca się, by mnie minąć, a jej zapach rozkwita w powietrzu, kiedy przechodzi obok.
Prowadzę ją do kominków, koncentrując się na celu, a nie na zbyt głośnych krokach ani na tym, jak czuję przepływ powietrza między nami.
Właśnie wtedy, gdy myślę, że to już koniec; gdy tylko czuję, że powietrze zaczyna się rozrzedzać i nadchodzi koniec, skrzaty – zwykle milczące skrzaty – upuszczają coś w salonie. Ona odwraca głowę i wpatruje się w zamknięte drzwi.
Zastanawiam się, czy wie, gdzie jest, a żar ciemnieje mi w oczach, kiedy myślę, że matka mogła ją przyjąć gdzieś indziej.
Widzę jej oczy skupione na tych drzwiach, jej płonącą ciekawość. I ona musi wyjść, zanim zobaczy, że żyrandol znów jest rozbity, a w posadzce, w miejscu, gdzie niegdyś drżało jej torturowane ciało, zionie dziura i zniszczony kominek, przy którym…
— Remont — słyszę swoje słowa.
Czuję na sobie jej wzrok, więc podaję jej proszek Fiuu, a ona znika, pozostawiając po sobie tylko swój zapach.
Jeszcze przez chwilę przyglądam się kominkowi. Potem odwracam się na pięcie i wracam do matki.
Otwieram drzwi, a ona czyta z zadowoleniem, popijając herbatę.
— Nie jest zaręczona — mówi. Przewraca stronę.
Coś uwalnia uścisk na moich żebrach. Przełykam.
— W piątek się pokłóciliśmy i myślę, że najlepiej będzie, jeśli będę się od niej trzymać z daleka.
Matka patrzy na mnie z uniesioną brwią.
— Co to za kłótnia? — pyta chytrze jak lis.
Nie sądzę, żeby matka wiedziała o Aukcji. Jako żonie Śmierciożercy nie są jej obcy prymitywni i brutalni ludzie, którzy żyli w tej posiadłości kilka lat temu, ale nie chcę, żeby wiedziała, co bym zrobił. Jak bym próbował ją zatrzymać.
Odpędzam natrętne myśli.
— Teraz nie ma to już znaczenia.
Odwracam się i zamykam za sobą drzwi biblioteki.
***
Czwartek, 30 września 1999
Była nie do uniknięcia przez cały tydzień. Trafiałem na nią w windach, spotykałem ją w kawiarni, a teraz pracuję bezpośrednio z nią nad jedną ze spraw.
Draco Malfoy
Analityk i Konsultant
Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów
Biuro Aurorów
Dziękuję za szczegółowy raport o incydencie dotyczącym smoczego jaja. Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami chciałby uzyskać jak najwięcej informacji na temat fizycznych atrybutów samego jaja, abyśmy mogli zacząć identyfikować rasę.
Proszę o odpowiedź w najszybszym możliwym terminie.
Z poważaniem,
Hermiona J. Granger
Analityk i Asystent Naukowy
Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami
Wydział Zwierząt
Biuro Wyszukiwania i Oswajania Smoków
Przewracam oczami na jej szorstkie pismo i uprzejmość.
Odpisuję:
To miało kształt jajka.
Bez formalności. Bez tytułów. Żadnych pozdrowień. Uśmiecham się, gdy wyobrażam sobie, jak otwiera kopertę, a potem miota się po swoim boksie, domagając się sprawiedliwości i kompetencji.
List już jest wysłany, kiedy zdaję sobie sprawę, że wymuszanie od niej emocjonalnej odpowiedzi nie jest zbyt dobrym posunięciem.
Przygryzam policzek i czekam.
***
Piątek, 8 października 1999
— Draco. — Głos matki zatrzymuje mnie, gdy wstaję od stołu po śniadaniu. — Proszę, abyś był w domu jutro wieczorem. Proszę, odwołaj wszelkie plany, jakie możesz mieć z… Katyą.
Syczy przez zęby to słowiańskie imię, jakby było hańbą dla jej języka.
— W porządku — mówię. Nie ma sensu kłócić się o plany, których nie mam, z dziewczyną, która nawet nie jest moja. — Co zaplanowałaś, mamo? — Podnoszę filiżankę do ust i dopijam herbatę.
— Hermiona nas jutro odwiedzi.
Kaszlę. Chwytam serwetkę i poklepuję się po brodzie, zanim herbata poplami moje szaty. Matka się uśmiecha. Specjalnie to tak wymierzyła, mając nadzieję, że się udławię.
— W co ty grasz? — syczę na nią.
— W nic, kochanie — mówi. — Zyskałam nową przyjaciółkę i chciałabym ją zatrzymać.
— Więc dlaczego ja muszę tam być? — syczę. — Naprawdę powinienem być widywany w sobotnie wieczory z towarzyszkami...
— Więc może powinniśmy wtedy wyjść gdzieś we trójkę? — Uśmiecha się do mnie.
Odpowiadam na to uniesieniem brwi.
— Odpowiednimi towarzyszkami. — Moja krew wrze na myśl o tym, że mógłbym być z nią sfotografowany. Siedząc przy jednym stole z białym obrusem i kieliszkami do wina, a mama rozmawia i promienieje, podczas gdy świat widzi szczęśliwą rodzinę, a mój ojciec dostrzega tylko zdradę. I słabość.
— Nie mogę wymyślić lepszej towarzyszki która pomogłaby twojej reputacji — mówi matka. Zaczyna nakładać dżem i gęstą śmietanę na swoją bułkę. — Skeeter byłaby zachwycona, nie sądzisz?
Kusi mnie, żeby zmusić ją do zakrztuszenia się ciastkiem, tak jak ona zmusiła mnie do zakrztuszenia się herbatą, ale postanawiam się odezwać, zanim ugryzie choćby kęs.
— Ojciec chce, żebym trzymał się od niej z daleka, jeśli mam otrzymać spadek przed ślubem.
Jej nóż zatrzymuje się w połowie drogi do miseczki z dżemem. A ona, odrzucając głowę w moim kierunku z oczami pociemniałymi od wściekłości, mówi:
— A niech to szlag!
Chichoczę. Są chwile, w których zachowanie mojej matki jest po prostu bezcenne. I czuję, że jeśli się nie zaśmieję, to zacznę krzyczeć.
— On ci to powiedział? — żąda matka.
Kiwam głową i patrzę na posadzkę pod moimi stopami.
— Przekazał mi część spadku, która ma mi wystarczyć do nowego roku. Ale reszta ma zostać wypłacona tylko wtedy, gdyby będzie pewien, że pozostanę w pełni skupiony.
Patrzę, jak matka przewraca oczami i wygładza serwetkę na kolanach.
— Cóż, to, czego twój ojciec nie wie, to go nie zaboli. — Wrzuca do ust kawałek babeczki i przeżuwa.
— Może powinnyście zjeść obiad tylko we dwie. Tak jak powiedziałem, pokłóciliśmy się… — Przełykam i mrugam, przypominając sobie jej załzawione oczy, gdy zapytałem ją, czy mógłbym wtedy kupić jej dziewictwo. — Powiedziałem wszystko co się dało, żeby mnie znienawidziła. — Zerkam na matkę. — Nie zgodzi się na obiad.
— Ależ już się zgodziła. — Matka unosi brwi, a moje łączą się ze sobą.
W jaką gierkę pogrywała Granger.
— Wyglądało na to, że wszystko było w porządku, kiedy odwiedziła nas ostatnim razem — kontynuuje matka. — Była naprawdę szczęśliwa, że mogła złożyć nam wizytę, a nawet porozmawiała trochę ze mną o waszym wspólnym czasie spędzonym w Hogwarcie. — Patrzę na nią, gdy uśmiecha się i delikatnymi ruchami rozsmarowuje dżem na grzance. — Może nie jesteś aż tak zły, jak myślisz, Draco.
Wsuwa kawałeczek chleba do ust i uśmiecha się do mnie.
— A może ona jest po prostu głupia — mówię.
Odwracam się do wyjścia i ruszam do pracy.
***
Sobota, 9 października 1999
Siedzę na popołudniowej herbacie z Noelle Ogden. Przez lata widywałem ją głównie na imprezach świątecznych, jednak nigdy nie mieliśmy okazji naprawdę się poznać. Jest kilka lat starsza i obecnie studiuje na mugolskim uniwersytecie w Stanach, więc nadrabiamy trochę zaległości.
Wspominam jej o grupie konsultingowej, próbując otworzyć sobie drzwi na rozmowę z jej ojcem.
Aż do czasu kolacji spędzam czas poza domem. Z niezadowoleniem matki rozprawię się później.
W końcu przeskakuję przez kominek tuż po ósmej i przygotowuję się, by wpaść na nią, kiedy będzie wychodzić. Korytarze są ciche i puste.
Idę do zachodniej jadalni, gotów do nich dołączyć, jeśli nadal jedzą. Skręcam za róg, a mama siedzi przy stole i czyta książkę.
— Nie przyszła?
Spogląda na mnie niezadowolona.
— Ależ przyszła. Siedzi w bibliotece i przegląda książki.
— Więc nagle jesteśmy antykwariatem z używanymi książkami? — prycham do niej. Ona patrzy na mnie. — Przepraszam, że przegapiłem obiad, ale…
— Nie przegapiłeś. — Uśmiecha się do mnie. — Czy mógłbyś sprawdzić, co u naszego gościa?
Marszczę brwi.
— Czekałaś na mnie z obiadem?
— Nie — mówi, przewracając stronę w swojej książce. — Hermiona też miała kilka spraw do załatwienia. — Spogląda na mnie z szerokim uśmiechem, a na stole pojawiają się trzy nakrycia. — Naprawdę doskonałe wyczucie czasu.
Wychodzę z jadalni, mając ochotę kopnąć w coś po drodze. Idę do biblioteki, a kiedy otwieram drzwi i nie mogę jej od razu zauważyć, uświadamiam sobie, że będę musiał jej szukać między regałami jak jakiś pieprzony służący.
Nie znajduje się zbyt daleko od głównych regałów. Jest zwrócona do mnie plecami, a jej włosy opadają na ramiona. Kusi mnie, żeby w ramach powitania zastukać palcami w drewniane półki, ale to jest moja, pieprzona biblioteka, a ona nie ma tu żadnego, pieprzonego interesu. Już mam zamiar rzucić jakimś ostrzejszym zdaniem, co miejmy nadzieję sprawi, że ona podskoczy, ale nagle widzę, że żongluje kilkoma książkami w jednej ręce. Trzyma jedną otwartą na łokciu, czytając spis treści, a resztę opiera o biodro i klatkę piersiową.
To wszystko jest tak bardzo nostalgiczne. Przełykam. Pamiętam, że widziałem ją stojącą w ten sposób w bibliotece Hogwartu, kiedy nigdy nie zatrzymywała się, by cokolwiek odłożyć i nigdy nie lewitowała ich obok siebie.
Wyczarowuję kosz. Odchrząkuję. Oczyszczam umysł.
Ona podskakuje, a jej oczy zaokrąglają się, kiedy mnie widzi. Rumieni się, a ja mam nadzieję, że nadal marszczę na nią brwi.
Kiedy mówi, że tylko pożycza te książki, zdaję sobie sprawę, że nie powinienem dawać jej tego koszyka. Powinna przez całą noc krzątać się między tymi regałami. Nawet przez całą kolację.
— Wiem — mówię. Podchodzę do niej i obracam koszyk między palcami. — Powiedziałem mojej matce, że jest głupia, myśląc, że będziesz w stanie przeprowadzić selekcję zbioru tej biblioteki bez pomocy małych sań. Więc wysłała mnie tutaj, żebym ci to dał.
Podaję jej koszyk. Moja zniewaga nie okazała się wystarczająco obraźliwa. Widzę to, ponieważ przygląda mi się uważnie, gdy przyjmuje koszyk z moich rąk i głęboko oddycha. Pozwalam jej uporządkować książki i jestem zaledwie dwa kroki od niej, wdychając jej woń.
— Moja mama chciałaby, żebyś dołączyła do nas przy późnym obiedzie.
I tak jak podejrzewałem, nie miała bladego pojęcia, że zostaje na posiłku.
— Co? Przecież jest w pół do dziewiątej!
— Tak, dlatego nazywają to „późnym” obiadem, Granger. — W jej oczach płonie żywy ogień, kiedy do niej mówię, więc staram się ponownie skupić na rzeczywistości. — Stół został już zastawiony dla trzech osób. Ona czeka.
Jąka się i próbuje powiedzieć, że nie jest głodna, a rumieniec na jej szyi rozprasza mnie, gdy mówię, że opcja wyplątania się z tego nie istnieje.
— To, że ty nie potrafisz powiedzieć jej „nie”, nie oznacza, że nikt inny nie może — warczy. — Przeproszę ją osobiście i odmówię.
Zadziera nos i coś we mnie pęka.
Chwytam ją za ramię, gdy próbuje mnie obejść.
— Słuchaj, ty głupia kretynko. — Czekam, aż jej twarz zwróci się ku mojej. Coś w niej płonie. — Postanowiłaś zaprzyjaźnić się z moją matką i nawiedzać mój dom…
— Tak dla jasności, to ona wybrała…
Przerywam jej, nieco mocniej ściskając ją za ramię.
— I z jakiegoś powodu zaprosiła cię na kolację akurat tego wieczoru, przesuwając swój zwykły czas spożywania posiłku, żeby dopasować się do twojego napiętego harmonogramu…
— Próbowałam przyjść po obiedzie! — krzyczy. Oddycha płytko, a jej oczy przeskakują tam i z powrotem między moimi.
— …Więc nie wiem, jakie masz zamiary, by tu być, przegrzebywać moją bibliotekę i bawić się w dom z moją matką…
— Uważam, że twoja matka jest wspaniałą rozmówczynią, hojną gospodynią i ogólnie niesamowicie uroczą osobą. I wielka szkoda, że te cechy genetyczne skończyły się na niej.
Moja skóra płonie tam, gdzie oplatam ją palcami. Ona wpatruje się w moją twarz, obrażając mnie tak, jak kiedyś, i tak łatwo byłoby teraz pchnąć ją na półki i posmakować – zostawić kilka podłużnych odcisków na jej plecach.
Coś nagle przemyka przez jej twarz i cofa ramię, przerywając nasz kontakt wzrokowy. I już za nim tęsknię.
Wychodzi z biblioteki, z wyższością, którą pamiętam ze szkoły. Idę w milczeniu i uśmiecham się, kiedy skręca w złą stronę. Opieram się o framugę i staram się wyglądać na zadowolonego z siebie.
— Granger.
Odwraca się i patrzy na mnie, gdy gestem wskazuję jej na prawo. Prycha i pozwala mi prowadzić się po domu. Kilka razy słyszę, jak zwalnia, a kiedy patrzę przez ramię, widzę, jak spogląda na obrazy na ścianach, a nawet raz zatrzymuje się, by podziwiać zachód słońca przez okna sięgające od podłogi do sufitu.
Zastanawiam się, czy jej się podoba. Dwór.
Mrugam i ruszam dalej, słysząc, jak mnie dogania.
Matka uśmiecha się, gdy wchodzimy do małej jadalni, a kiedy ściągam koszyk z ramienia Granger, ta podejrzliwie mi się przygląda. Odsuwam dla niej krzesło, a ona nadal wygląda podejrzliwie. Siadam naprzeciwko niej, a ona wciąż spogląda podejrzliwie.
Mama zachęca ją, żeby zabrała ze sobą do domu całą bibliotekę, a ja patrzę, jak łatwo Granger się do niej uśmiecha. I kieruję swój wzrok na obrus. Jest biały. Jest pusty. Nie budzi w sercu żadnych wspomnień ani uczuć.
Oddycham w jego pustkę.
— Prawie wzięłam do ponownego przeczytania cały komplet serii Lance'a Gainswortha wraz z dedykacjami, ale twoja matka powiedziała mi, jak bardzo je kochasz, Draco. Nie chciałabym, żebyś się z nimi rozstał.
I jakby kubeł lodowatej wody spłynął mi po plecach, a ogień jednocześnie muskał moją twarz.
Draco.
Spoglądam jej prosto w oczy.
Posyła mi figlarny uśmiech, który za bardzo przypomina mi wyraz twarzy mojej mamy, a ja skupiam się na tym, co mówi o książkach, zanim w ogóle pojmuję, że znalazła moją serię książek Gainswortha.
Odwzajemniam się jej grymasem.
— To było bardzo miłe z twojej strony, Granger. — I widzę, że matka jest z siebie całkiem zadowolona. — A z jakimi książkami zamierzasz wyjść stąd dziś wieczorem?
Marszczy brwi na moje oskarżenie o kradzież naszych książek i nadal rozmawia bezpośrednio z moją matką. Koncepcja blokowania jej w moim umyśle jest nieskończenie trudniejsza, gdy jej głos płynie przez pokój, a ja staram się skupić na sposobie, w jaki jej ton zmienia się w stosunku do wypowiadanych słów, stając się po chwili prawie irytujący.
Na stole pojawia się pierwsze danie.
Mój oddech jest równy. Moje oczy biegną ku niej. Ale moje ręce pozostają stabilne.
W samą porę, żeby mama włączyła mnie z powrotem do rozmowy.
— Draco, słyszałeś o projekcie Hermiony na temat Gringotta, tak?
— Nie, nie sądzę.
I zaczyna przemowę. Coś o smoku u Gringotta. Kiedy kończy swoją historię, widzę, jak patrzy na zupę i kataloguje otaczające ją łyżki. Szybko zerka na mamę, żeby zobaczyć, którą łyżkę wybrała.
Odrażające. W żadnym stopniu nie jest to urocze.
— I myślisz, że gobliny z chęcią zgodzą się na jakiekolwiek zmiany? — pytam i jestem prawie pewien, że patrzy, jak łyżka do zupy styka się z moimi ustami.
Odwraca wzrok i mówi:
— Myślę, że negocjacje zawsze są możliwe.
Śmieję się. Najbardziej niepodlegająca negocjacjom osoba, jaką kiedykolwiek spotkałem…
— Pracowałem z nimi osobiście już kilka razy w ciągu ostatnich miesięcy. Nie lubią podlegać czarodziejskim zmianom.
Do tej pory ledwie zanurzyła łyżkę w zupie. Zastanawiam się, jak będą wyglądały jej usta, wydęte przy brzegu. A może biorąc pod uwagę fakt, że nie została właściwie wyszkolona, łyżka zniknie jej między ustami…
Mrugam.
— Wtedy będziemy musieli pokazać im…
— Nie możesz sprawić, by goblin cokolwiek zobaczył — przerywam jej. Chyba zapomniała o swojej łyżce i może ja też zdołam.
— Ministerstwo będzie w stanie wprowadzić prawa, które zmuszą gobliny do ich przestrzegania — mówi. Jej policzki zaczynają się rumienić, a ja sam czuję, jak moje również się rozgrzewają. W jej oczach pojawia się błysk i chcę zobaczyć, jak iskrzy, więc używam starannie dobranych słów, by ją rozjuszyć.
— Więc uważasz, że prawa goblinów powinny być podporządkowane prawu czarodziejów?
Jej oczy się rozszerzają, szczęka opada, a moja klatka piersiowa jest coraz cieplejsza. Uśmiecham się, zanim zdołam się powstrzymać.
— Nic takiego nie powiedziałam... — I znowu jej przerywam, błądząc wystarczająco blisko prawdy, żeby rozpalić w niej ten ogień.
— Negocjacje będą działać tylko wtedy, gdy dostaniesz to, czego chcesz, prawda, Granger? — Odchylam się lekko na krześle i patrzę, jak szybko mruga, patrząc na mnie, i znów czuję jej dłoń na moim policzku…
— Draco.
Zapomniałem, że matka w ogóle tu była. Doskonałe ostudzenie emocji.
Granger odkłada łyżkę.
— Jedyną rzeczą, jakiej chcę, jest to, aby nie dopuścić do dalszego krzywdzenia magicznych stworzeń z rąk Gringotta. Na pewno istnieje lepsze rozwiązanie i chcę, aby czarodzieje i gobliny się na nie zgodzili.
Zauważam, że jeszcze nie spróbowała nawet łyżki zupy dyniowej i może nie powinna. Ona na to nie zasługuje.
— Może to najlepsze rozwiązanie, Granger — mówię leniwie. — Może nie jesteś pierwszą osobą, która zaczyna tę walkę, tylko po to, by przekonać się, że trzymanie smoka w czeluściach Gringotta jest najlepszą metodą ochrony, jaka istnieje.
Patrzę na obrus, miskę z zupą, gdziekolwiek poza nią. Jakby była całkowicie nieistotna.
— To nie może być najlepsza metoda, jeśli zeszłej wiosny trójka siedemnastolatków zdołała go uwolnić i uciec na jego grzbiecie — warczy, a kiedy na nią spoglądam, jej oczy płoną, wpatrując się we mnie, i myślę o nas kłócących się w ten sposób bez dzielącego nas stołu. Może sparing w sypialni. Może nadal będzie się ze mną kłócić, leżąc na plecach, gdy moje ręce zaczną rozpinać jej bluzkę. Wciąż wpatruje się we mnie, walcząc o coś, co napatoczyło się przy kolacji.
— Łzawko! — Moja matka wciąż tu jest. Prosi skrzatkę o wino.
Widzę, jak Granger patrzy na moją matkę, uśmiecha się przepraszająco i znów próbuje podnieść swoją łyżkę.
Oj, nie ma mowy, Granger.
— Oczywiście, zejście do niższych części podziemi wymagało trochę niegodziwości, ale jeśli dobrze pamiętam — mówię, ciągnąc to dalej — to troje siedemnastolatków po raz pierwszy użyło Niewybaczalnych, aby przejść przez kilka sekcji bezpieczeństwa. Więc może to wcale nie było tak, że smok zawiódł.
Znowu patrzy na mnie, a ja prawie wzdycham. Matka próbuje zaoferować jej wino, ale Granger odmawia.
— Więc uważasz — widzę, jak łamie sobie palce — że lepiej zatrzymać okaleczonego i torturowanego smoka na dole i wzmocnić ochronę na górze? To rozwiąże problem okaleczania i tortur.
Już nawet nie wiem, o czym mówimy. Wiem tylko, że nie mogę pozwolić jej zjeść tej zupy ani odwrócić ode mnie wzroku.
— Draco? Wina?
— Nie, mamo. — Moje oczy są skupione na niej i czuję, że reszta obrazu zaczyna się zamazywać. — Mówię tylko, że błąd, który dostrzegasz w zabezpieczeniach, opiera się na zdolności do ominięcia smoka. Jednak nikt nie byłby w stanie ominąć smoka bez choćby odrobiny łamania prawa na górze. Może lepiej trzymaj te argumenty z dala od swojej prezentacji, Granger, w przeciwnym razie zdecydują się badać to dalej.
Matka wciąż mówi o winie. Staram się nie uśmiechać. A Granger już w pełni porzuciła swoją zupę.
— Och, dziękuję ci, Draco, ale Wizengamot zna już każdy szczegół tej sytuacji — syczy. Ponownie przykładam łyżkę do ust, czując się w pełni zadowolony. — Widzisz, jestem w stanie całkowicie uniknąć Azkabanu, bez pomocy obrońcy.
Zamieram. Och, ty wyniosła, mała suko.
Spoglądam na nią, gotów na jakiś komentarz, i widzę, jak ciepło opuszcza jej oczy, gdy ściąga serwetkę z kolan, rumieniąc się na twarzy i dekolcie.
Patrzę, jak się żegna, jak przeprasza mamę i patrzy żałośnie na zupę.
Dokąd idziesz, Granger? Dopiero zaczynamy.
Wstaje, a mama błaga ją, żeby została.
Wyobrażam sobie, że zmuszam ją do pozostania. Przywiązuję ją do krzesła i drażnię się z tą zupą, wlewając ją jej do gardła, podczas gdy drugą ręką sprawiam, że jęczy…
Matka wciąż mówi, a ja mrugam. Sugeruje, żebym ją wyprowadził, a ja naprawdę wolałbym teraz nie wstawać.
Ona prycha. Mówi, że wolałaby się zgubić w lochach, niż żebym ją odprowadził.
Patrzę, jak mnie ignoruje, żegna się z mamą i wybiega z jadalni. Moje serce wciąż dudni, a krew spływa w dół, myśląc o jej gniewnej twarzy i rozpalonych oczach i o tym, jak bardzo chciałabym, żeby matka wyszła, zanim zacznę pieprzyć Granger na tym stole, rozlewając zupę na obrus…
— Cóż, Draco — szepcze matka. — Mam nadzieję, że jesteś zadowolony.
To ma być protekcjonalne. To ma być sarkastyczne.
Kąciki moich ust unoszą się nieco. Po raz pierwszy od dwóch tygodni poczułem coś innego niż chłód.
— Nawet nie wiesz jak bardzo. — Śmieję się. Wstaję i ruszam do wyjścia.
— Gdzie idziesz?
— Odprowadzić do wyjścia naszego gościa — mówię niewinnie. Matka przewraca na mnie oczami.
Pojawia się Łzawka, wygląda na zdenerwowaną i mówi:
— Panienka zapomniała o swoich książkach! — Biorę je i ruszam w stronę kominków. Książki są potwornie ciężkie, więc rzucam na nie zaklęcie lekkości. Zbliżam się do holu wejściowego, gdy słyszę szeptane przez nią „Accio proszek Fiuu!”
Uśmiecham się, a ona słyszy, że nadchodzę. Krzyżuje ręce na piersi, a ja nie spuszczam wzroku z jej twarzy. Wciąż się we mnie wpatruje, więc kiedy podaję jej książki, zdejmuję zaklęcie lekkości, a jej oczy ciemnieją, gdy ugina się pod ich ciężarem.
Oddycha ostro przez nos, zaciskając usta, a jej klatka piersiowa napina się przy książkach. Poruszam nadgarstkiem i pojawia się proszek Fiuu. Przewraca oczami i próbuje po niego sięgnąć. Wyciągam go.
Rozważam uniesienie woreczka ponad nasze głowy, obserwując, jak po niego skacze. Może rzuci książki i rzuci się na mnie, chwytając mnie za ramiona.
— Wiesz, matka jest bardzo poruszona — mówię. — Po tej scenie, którą odstawiłaś, mam nadzieję, że to twoja ostatnia wizyta w Dworze Malfoyów.
Wpatruje się we mnie sztyletując spojrzeniem i znów widzę światło w jej oczach.
— Och, spieprzaj, Draco.
Chwyta proszek Fiuu i znika.
Nie wiem, co sprawiło, że mój penis twardnieje: nieprzyzwoitość, czy trzecie „Draco” z jej ust w ciągu jednego wieczora.
Nadal stoję przy kominku. Powinienem wrócić i przeprosić matkę. Skończyć z nią kolację. Idę na górę, zamykam drzwi sypialni i myślę o udach Hermiony Granger po obu stronach moich, swoich dłoniach wplątanych w jej włosy, jej ustach szepczących „Draco” przy mojej szyi.
Po raz pierwszy od dwóch tygodni pozwalam sobie o niej myśleć.
Z Draco naprawdę jest niezły dupek. Najpierw ta scena przed przesłuchaniem z poprzedniego rozdziału, a teraz to wszystko, co wydarzyło się tu. Chcę się od niej odsunąć, ale wybranie takiego sposobu jest jednym z gorszych. Ja szczerze mówiąc serio bym nie chciała mieć z nim nic wspólnego, a ona potem z nim jeszcze normalnie rozmawiała. To nie tak, że jestem obrażalska czy coś, ale takie zachowanie było naprawdę nie fair, jak on się zachowuje. Bo ona przecież mu nic nie zrobiła. A on podporządkował się ojcu po raz kolejny i odsuwa od siebie kogoś, komu na nim zależy. Gdyby tylko wtedy wiedział o jej uczuciach do niego… Na pewno zachowałby się inaczej. No i jeszcze ta sprawa z Pansy 4 lata temu. Aż tak bardzo chciał coś udowodnić Hermionie? No i tak właściwie co to miało być? Przecież wtedy nie kryli się z wrogością wobec siebie, liczył że zareaguje zazdrością. Czy po prostu chciał usłyszeć, jak ta go opieprzy? Ale co by to miało zmienić? Przecież jeśli by to zrobiła, to byłoby to spowodowane jedynie obowiązkami prefekta. Chyba nie zrozumiał, że to odejście wyraziło więcej niż mógł się spodziewać. No ale faceci jednak są ograniczeni umysłowo i nie ogarniają takich rzeczy w żaden sposób
OdpowiedzUsuńŚwietnie się to czyta, robisz naprawdę zajebistą robotę z tłumaczeniem :)
OdpowiedzUsuńNiech mnie wszyscy święci trzymają, bo normalnie mam ochotę rozszarpać gościa na małe kawałeczki. Faceci są tak idiotyczni! I co chodzi z tym zachowaniem w stylu "lubię ją wkurzać"?! Bo nie może mi powiedzieć, że to, co odwalił w tym rozdziale, było próbą odsunięcia od siebie Hermiony, skoro bardzo widocznie robił to tylko dla własnej, uhh, przyjemności. Podły drań! Mam nadzieję, że matka da mu popalić! I ha! Teraz wcale nie jest mi go szkoda, że Hermiona spiskowała za jego plecami z Lucjuszem, i w ogóle ZA NIC, co zrobiła względem niego. Należało się! I to z nawiązką! Buc! I pomyśleć, to wszystko miało swój początek w szkole, kiedy migdalił się z Pansy tylko po to, żeby co, wleźć Hermionie do głowy jakimiś pseudoerotycznymi scenami? Ręce opadają na typka! Ale to chyba typowe dla takich chłopaczków w jego wieku. Myślenie głową zdecydowanie nie jest ich najmocniejszą stroną... ;)
OdpowiedzUsuńNarcyza jest genialna, to jak knuje i jej słowa o tym czego Lucek nie zobaczy to go nie zaboli - złoto.
OdpowiedzUsuńDraco mnie wkurzył tak jak przy Słusznych Wyborach, tak tu jego zachowanie i próba oddalenia i zniechęcenia Granger do niego są kompletnie złym obranym kierunkiem. Ale stan jego podniecenia, twardnienia penisa i fantazje jak przywiązuje Hermione i wlewa jej zupę do gardła i doprowadza do jęku, ahhh ciary na ciele!