Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: Kings of Leon - Closer, Placebo - Sleeping with Ghosts, Thriving Ivory - Flowers for a Ghost.
_____
Gdzieś brzmiały głosy; stłumione przez drzwi i odległość, ale zdecydowanie były to głosy ludzi. Ludzi, których znała.
Jej rzęsy były sklejone od zaschniętych łez i zamrugała kilka razy, żeby złagodzić słone pieczenie i odegnać senną mgiełkę. Skupiła się na pustej przestrzeni obok i pogładziła dłonią zimną, świeżą i nieskazitelną pościel. Być może utrzymujący się zapach koszulki Draco zmylił jej podświadomość, ponieważ pełna nadziei cząstka jej serca prawie oczekiwała, że ujrzy chłopaka u swego boku, jednak rzeczywistość nie dała o sobie zapomnieć.
Draco tu nie było.
Nie wiedziała, gdzie on jest.
I nie miała pojęcia, czy kiedykolwiek jeszcze go zobaczy.
Pustka w sercu spowodowana tym faktem była jeszcze gorsza i Hermiona wątpiła, by te ukłucia zniknęły w najbliższym czasie. To przyprawiające o mdłości poczucie samotności było destrukcyjne, jak ropiejący guz wciśnięty między czubek jej kręgosłupa a podstawę czaszki.
Ale.
Zacisnęła dłonie w pięści i zakopała go głęboko; zamknęła myśli o Draco na strychu swojego umysłu wraz z myślami o rodzicach, Harrym i Ronie. Bo musiała. Ponieważ obiecała sobie, że da radę.
W kraju wręcz roiło się od obietnic nieuniknionej wojny, więc jakie miała prawo, by pielęgnować swoje złamane serce, gdy ludzie umierali i opłakiwali utraconych bliskich? Przynajmniej Draco żył. Przynajmniej istniała możliwość, że los pozwoli, by ich oddechy znów się ze sobą zmieszały.
Nadzieja jest motywacją, jeśli nie czymkolwiek więcej.
Głosy wciąż wibrowały gdzieś na dole, a ona z nową porcją wytrwałości wstała z łóżka i zaczęła grzebać w swojej zaczarowanej torebce w poszukiwaniu świeżych ubrań. Wsunęła na siebie dżinsy i naciągnęła luźny wełniany sweter na koszulkę Draco, nie chcąc rozstawać się z męskim ciepłem uwięzionym w materiale, który mrowił jej skórę. Oswajając rozczochrane włosy kilkoma ruchami rąk, spojrzała na swoje odbicie w lustrze i zmarszczyła brwi na widok spuchniętych, czerwonych smug pod oczami, wciąż lśniących od wylanych łez. Otarła twarz podwiniętym rękawem, kilka razy pociągając nosem i przełykając, żeby jej łamiący się głos nic nie zdradził, a potem uniosła podbródek z wyuczoną równowagą.
Jej maska była prawie idealna; może trochę popękana i krucha w okolicy oczu, ale jej zaciśnięta szczęka i dumnie uniesione wargi wystarczą, by oszukać jej przyjaciół z Zakonu.
Wyglądała na odporną. Gotową do walki i nastawioną na swój cel. Błyszczącą tym niewątpliwym blaskiem gryfońskiego optymizmu i odwagi. Tak jak powinna.
Sztywno kiwając głową swojemu odbiciu, chwyciła różdżkę w dłoń i wyszła z sypialni, podążając za niskim szumem głosów. Zeszła po schodach i zaczęła wędrować po domu, zatrzymując się przed wejściem do kuchni i przyciskając ucho do drzwi, żeby podsłuchać stłumioną rozmowę.
— …Powinieneś był to przewidzieć. Mogliśmy wysłać ludzi na King's Cross, aby pomogli uczniom…
— Nie będziemy w stanie przewidzieć wszystkiego, co zrobią, Alastorze…
— To akurat powinniśmy byli być w stanie przewidzieć!
— I tak nic nie moglibyśmy zrobić. McGonagall i pozostali profesorowie zajmą się nimi.
— Remus ma rację. Przynajmniej póki są zamknięci w Hogwarcie, nadal są w pewnym stopniu bezpieczni…
— I myślisz, że przebywanie tam ze Snape'em i tymi psychotycznymi Carrowami jest bezpieczne, Tonks?
— To lepsze niż wciągnąć ich w nieuchronną potyczkę na Pokątnej lub wepchnąć wprost w łapska szmalcowników.
— A co z mugolami, Kingsley?
— Większość z nich się ukrywa, ale wiemy, że Sam-Wiesz-Kto próbuje wprowadzić Komisję Rejestracji Mugolaków, gdy tylko Umbridge będzie gotowa. Próbowałem skontaktować się z Cresswellem i Aldertonem, ale to obecnie dość trudne.
Hermiona zmarszczyła brwi po drugiej stronie drzwi. Komisja Rejestracji Mugolaków?
— Musimy rozgłosić, że nałożono tabu na imię Sam-Wiesz-Kto.
— Próbuję, ale z każdą godziną nasze metody komunikacji stają się coraz bardziej ograniczone. Tonks, poinformowałaś już swoją matkę?
— Tak, ona wie.
— A co z naszymi kryjówkami, Alastorze?
— Niektóre z osłon się utrzymają, ale nie wszystkie. Twój dom powinien pozostać bezpieczny, Remusie. Grimmauld Place również, tak jak kilka innych lokalizacji, ale będziemy musieli zacząć szukać dodatkowych miejsc do spotkań. To tylko kwestia czasu, zanim zabezpieczenia w tych kryjówkach również zostaną złamane.
— Udało ci się stworzyć wystarczająco świstoklików, Kingsley?
— Zdobyłem większość z nich.
— Czy wystarczą?
— Nie mam pojęcia.
Nastąpiła chwila ciężkiej ciszy.
— Możesz wejść, Granger! — rozbrzmiał po chwili donośny głos Moody'ego, a Hermiona cofnęła się od drzwi, gdy ostry dźwięk sprawił, że zabrzęczało jej w uszach. Wyciągnęła dłoń, by unieść ją ostrożnie nad klamką. — Przestań zwlekać, Granger. Dotyczy to ciebie tak samo jak i wszystkich innych.
Ignorując dziwny kłębek nerwów kotłujących się w żołądku, weszła do kuchni i powitała cztery pary oczu niezręcznym i przepraszającym skinieniem głowy. Shacklebolt, Szalonooki, Lupin i Tonks siedzieli wokół stołu; na ich twarzach gościła powaga. Wyglądali na pozbawionych snu i nieuchronnie zaniepokojonych.
— Przepraszam — wymamrotała. — Nie chciałam wam przeszkadzać.
— Jak się czujesz, Hermiono? — spytała Tonks, zmieniając lekko pozycję na krześle, żeby móc pogładzić swój brzuszek. — Możesz wrócić do łóżka, jeśli potrzebujesz więcej odpoczynku.
— Już jest w porządku.
— Jesteś trochę za stara, żeby podsłuchiwać, Granger — zauważył Szalonooki, choć jego ton był niemal rozbawiony. — Co dokładnie już usłyszałaś?
— Niewiele — wzruszyła ramionami. — Tylko o tabu… i czym jest Komisja Rejestracji Mugolaków?
— To cholerna śmiertelna pułapka, nic więcej — splunął ostro Szalonooki. — To sposób dla Sam-Wiesz-Kogo by zagonić mugolaków w kąt jak bydło, dopóki ich nie pozabija…
— Tak, dziękujemy ci, Alastorze. — Remus spojrzał znacząco w stronę Moody’ego. — Myślę, że są lepsze sposoby, aby to ująć…
— Cóż, możesz stroić to w brokat i stokrotki ile tylko zechcesz, Remusie, ale taka jest prawda. — Wbił w Hermionę swoje spokojne spojrzenie. — Nie martw się; nie zapiszesz się. Pozostaniesz w ukryciu i będziesz bezpieczna tutaj z Tonks.
Hermiona zmrużyła oczy w zamyśleniu.
— Ale co z pozostałymi mugolami?
— Robimy, co możemy — odparł ponuro Kingsley. — Większość ukryła się, ale w tej chwili niewiele możemy zrobić, poza próbą ostrzeżenia ludzi…
— Co jest trudne, kiedy wszyscy aportują się w panice i prawdopodobnie lądują prosto pod nogami szmalcowników — burknął Szalonooki. — Potter i Weasley również mogą należeć do tej kategorii, więc jeśli wiesz, gdzie teraz są, Granger, to musisz nam powiedzieć.
— Nie mam pojęcia, gdzie są — szepnęła, kręcąc głową. — Wiem tylko, że szukają horkruksów i zniszczyli już medalion.
— Tak, wysłali mi list w tej sprawie — skinął głową Remus. — Ale od tamtego czasu nic miałaś od nich żadnych wieści?
— Nic istotnego. Tylko krótkie liściki od czasu do czasu, aby zapewnić mnie, że oni... no wiesz, żyją. — Założyła zabłąkany lok za ucho. — Ale nie. Nigdy nie zdradzali miejsca pobytu ani nic w tym rodzaju. Wiedzą, że byłoby to zbyt niebezpieczne…
— A włóczenie się w tych czasach Merlin-wie-gdzie już nie jest niebezpieczne? — Szalonooki zadrwił.
Oczy Hermiony skierowały się z powrotem na Aurora.
— Oni nie są głupi, Moody…
— Cóż, ich działania temu zaprzeczają…
— Nic im się nie stanie — przerwała, ale nuta ukryta w jej głosie była dość wymowna. — Wszystko będzie w porządku.
— Do tej pory jakoś przeżyli — powiedziała Tonks, z roztargnieniem gładząc swój zaokrąglony brzuch. — Trochę wiary, Szalonooki. Jestem pewna, że jeśli uznają, że trafili w ślepy zaułek, to nas odszukają.
— Ledwie możemy za nimi nadążyć — jęknął, przewracając swoim zdrowym okiem. — Na razie to będzie twoje zadanie, Granger; ustalenie, gdzie są.
Hermiona zmarszczyła nos.
— Czy nie byłoby sensowniejsze, gdybym spróbowała dowiedzieć się, gdzie są pozostałe horkruksy?
— Cóż, jeśli Harry i Weasley robią to, co mówisz, to bez znaczenia — odparł Szalonooki, wstając z miejsca. — Ufam twojemu osądowi, Granger. Jeśli ktokolwiek zdoła coś namierzyć, to właśnie ty.
Nie wiedziała, czy miał na myśli chłopców, czy horkruksy, ale i tak pokiwała głową.
— Dziękuję, Moody.
— I kontynuuj swoje treningi walki — poradził powoli. — Mamy wojnę.
***
— Draco.
Blondyn wykręcił się i zakopał twarz jeszcze głębiej w poduszce. Balansował na błogiej granicy między snem a rzeczywistością i niech go szlag, jeśli ktoś odciągnie go od tej błogości, zanim będzie na to gotowy.
— Draco.
— Odwal się, Granger — mruknął, jak to często robił, kiedy dziewczyna próbowała go obudzić. — Próbuję spać.
Nastąpiła krótka chwila ciszy i Draco zastanawiał się, czy jego uparta kochanka rzeczywiście pozwoliła mu na spokojny poranek.
— Draco, to Andromeda — westchnął głos z pewnym żalem. — Musisz się obudzić.
Otworzył oczy i rzeczywistość wróciła do jego umysłu jak gęste, burzowe chmury. Nie był już w Hogwarcie. Przebywał u ciotki, z którą nigdy nie rozmawiał. Granger tu nie było. Nigdzie jej nie było, a fakt jej nieobecności przywrócił to drętwe pulsowanie w jego piersi. Czuł, że robi mu się słabo.
Granger…
Rzucił kobiecie karcące spojrzenie, gdy ta pochyliła się nad nim, a wyraz twarzy błądził gdzieś pomiędzy troską, a ostrożnością. Jej podobieństwo do jego matki uderzyło go przez krótką chwilę, ale zachował kamienne rysy, gotowy do stracenia ciotki za zakłócenie jego samotnego poranka. Nie chciał, żeby ktokolwiek był świadkiem, jak wpłynęły na niego ostatnie wydarzenia.
— Czego chcesz? — zapytał cichym i obronnym tonem. — Czy ludzie nie mają w twoim domu żadnej prywatności?
— Draco — zaczęła ostrożnie. — Od trzech dni nie wyszedłeś z łóżka.
Jego brwi uniosły się wysoko. Trzy dni? Ale to wszystko nadal było tak surowe i świeże, jakby deszcz wciąż spływał mu po skórze, a pożegnalne słowa Hermiony dzwoniły mu w uszach. Czy czas nie powinien był złagodzić bólu po początkowym szoku? Trzy dni i był prawie pewien, że cały ten czas przespał. Najwyraźniej jego podświadomość zdecydowała, że sen jest lepszy niż budzenie się bez Granger przyciśniętej do jego piersi.
— Więc? — skrzywił się na Andromedę, siadając na łóżku i opierając łokcie na kolanach. — Jaką robi to różnicę?
— Po pierwsze, muszę cię ostrzec, że na imię Sam-Wiesz-Kogo nałożono tabu — odparła. — A po drugie, musisz coś zjeść.
— Nie jestem głodny — skłamał, ignorując bolesne ukłucie w żołądku, które zaprzeczało jego słowom. — Po prostu zostaw mnie w…
— To nie jest zdrowe — upierała się. — Możesz zachorować…
— Gówno mnie to obchodzi — mruknął chłodno. — Wstanę, kiedy będę na to gotowy.
— Draco… — westchnęła z niecierpliwością w głosie. — Izolowanie się nie sprawi, że poczujesz się lepiej…
— A myślisz, że kawałek tosta i spacerek po ogrodzie sprawią, że wszystko znów będzie wspaniałe? — zażartował. — Nie bądź żałosna…
— Ciepły posiłek dobrze ci zrobi — powiedziała, a jego żołądek znów zadrżał na tę myśl. — I może rozmowa z innymi też ci pomoże…
— A kim, do diabła, są ci „inni”, o których ciągle wspominasz?
— Ludzie o sytuacji podobnej do twojej — powiedziała, a Draco poczuł, że budzi się w nim ciekawość. — Zejdź na śniadanie, a zobaczysz.
— Nie wydaje mi się…
— Och, dorośnij, Draco — skrzywiła się Andromeda, przecinając powietrze dłonią. — Nie mam czasu, żeby tu stać i cię niańczyć…
— No cóż, nikt cię nie zmusza! — odkrzyknął. — Myślę, że dałem ci już jasno do zrozumienia, że nie chcę cię tutaj…
— Co za pech — westchnęła, masując grzbiet nosa. — W szufladach są czyste ubrania. Jeśli nie będziesz ubrany i gotowy za piętnaście minut, to osobiście zepchnę cię z łóżka…
— Nie jestem gotowy! — wykrzyknął, zaciskając dłonie w pięści i uderzając nimi w materac. Poczuł, że część uporu go opuszcza, a jego ramiona opadły, gdy następne wyznanie wypłynęło mu z ust. — Ja po prostu… po prostu chcę zostać sam. Nie jestem… gotowy, aby poradzić sobie z tą sytuacją.
Rysy Andromedy nieco złagodniały.
— Próbuję ci pomóc…
— Jeśli chcesz mi pomóc, odejdź…
— Nie odpuszczę, Draco — powiedziała stanowczo. — Ale zaoferuję ci bardzo hojny kompromis; jeśli choć raz zejdziesz na śniadanie, nie będę cię więcej niepokoić. Zacznę zostawiać jedzenie pod twoimi drzwiami, a ty będziesz mógł tu zostać i użalać się nad sobą, ile tylko zechcesz.
— A jeśli odmówię? — zapytał.
— Wtedy wyciągnę cię z łóżka nie tylko dzisiaj, ale w każdy kolejny dzień, aż to do ciebie dotrze — ostrzegła. — I może ci się wydawać, że zdołasz mnie powstrzymać, ale mam na dole kilka osób, które z chęcią mi pomogą, i wątpię, czy chciałbyś żebym skonfiskowała twoją różdżkę, skoro dopiero co ją odzyskałeś.
— Mam już cholernie dosyć ludzi mówiących mi, co mam robić — warknął, a jego nozdrza rozszerzyły się, gdy ukrył twarz w dłoniach. — Założę się, że ty to uwielbiasz; skoro możesz obserwować w tak żałosnym stanie syna swojej siostry, która cię zdradziła.
Andromeda wypuściła ciężki oddech.
— To nieprawda, ale naprawdę nie mam na to czasu — powiedziała, odwracając się i kierując do drzwi. — Poczekam przed twoim pokojem, a jeśli nie będziesz ubrany i gotowy za dziesięć minut, to rozwiążemy to za pomocą siły.
Draco usłyszał kliknięcie drzwi i jęknął w swoje dłonie, czując gniew płonący w jego oczach, gdy jego myśli błądziły z powrotem ku Hermionie. Nigdy nie sądził, że kiedykolwiek aż tak zapragnie usłyszeć ten przenikliwy ton wzburzonej Granger. Pomyślał o tych pierwszych tygodniach spędzonych w jej dormitorium; szaleństwo drżało w nim z każdym wypowiedzianym przez nią słowem i każdym skrzyżowaniem się ich ścieżek, a kwaśna ironia prawie sprawiła, że zachichotał z żałości.
Zabawne, że to, co kiedyś sprawiało, że kwestionował stan swojego umysłu, teraz wydawało się jedyną rzeczą, która wydawała się naprawdę racjonalna i szczera.
Los potrafił być temperamentną suką z chorym fetyszem do mieszania w głowie.
Najwyraźniej tym właśnie była prawdziwa tęsknota; jakby ktoś wystrzelił brutalną Impedimentę prosto w jego klatkę piersiową, a potem zmiażdżył rozsądną część jego mózgu i irracjonalną część serca pod butem. Chciał krzyczeć w poduszkę na tyle głośno, by rozedrzeć sobie tchawicę, albo walić pięściami w ścianę, aż połamie sobie knykcie, i znów poczuje się choćby bliski odzyskania rozsądku lub równowagi.
Musiał odzyskać kontrolę.
Wiedział, że był w stanie wyobrazić sobie Hermionę mówiącą mu, żeby przyjął propozycję przyzwoitego posiłku i przestał się opierać. Prawdopodobnie podczas pouczania go ułożyłaby ręce na biodrach i wpatrywała się w niego swoimi pięknymi orzechowymi oczami. Mógłby założyć się o całe swoje wątpliwe dziedzictwo, że wspomniałaby mu również o dniu, w którym została zmuszona do rzucenia Obliviate na swoich rodziców, powtarzając to, co sam jej powiedział w tamtej błogiej chwili pod prysznicem.
Zaufaj mi, kiedy mówię, że bezczynność wyrządzi tylko więcej szkód…
Więc co? Zamierzasz po prostu siedzieć w swoim pokoju i użalać nad sobą przez cały dzień?
Wyrzuć to z siebie. Jesteś silniejszy niż sądzisz.
— Draco — zawołała zza drzwi Andromeda, wyrywając go z zamyślenia. — Zostało ci pięć minut.
Kolejny bolesny skurcz żołądka sprawił, że blondyn się wzdrygnął i wypuścił ciężki oddech klęski, zdając sobie sprawę, że jego kończyny są słabe i ospałe po kilku dniach bez jedzenia. Jego kości bolały i stawiały opór, gdy wstał z łóżka, nieuważnie wygrzebując z szuflady komody proste czarne spodnie i golf w tym samym kolorze.
Idąc na spotkanie z ciotką, dostrzegł swoje blade odbicie w szybie okna i zamarł. Zamglone, przekrwione oczy wpatrywały się w niego, gdy przyglądał się własnej twarzy; był wychudzony i udręczony, a jego zwykle dokładnie uczesane włosy były rozczochrane i potargane. Wyglądał tak mizernie, niczym duch.
I gówno go to obchodziło.
— Jeśli sądzisz, że blefuję, to się mylisz — ostrzegła Andromeda, a Draco spojrzał groźnie na drzwi, zanim chwycił różdżkę w dłoń. — Masz minutę.
Mamrocząc pod nosem litanię przekleństw, wyprostował się i dołączył do ciotki na korytarzu, mierząc ją wściekłym spojrzeniem.
— Już szczęśliwa?
— Nie robisz tego dla mnie — powiedziała spokojnie, idąc korytarzem. — Ale tak, cieszę się, że zdecydowałeś się wstać z łóżka i rozruszać kości…
— Robię to tylko po to, żebyś dała mi spokój — zauważył ostro, gdy szli. — Pamiętaj, powiedziałaś, że zostawisz mnie w spokoju, jeśli zjem dziś śniadanie.
— Wiem, co powiedziałam.
— W takim razie skończmy z tym jak najszybciej — wymamrotał, przemykając obok kobiety i odgadując drogę do kuchni.
— Draco — powiedziała Andromeda, podchodząc do niego. — Czuję, że powinnam ci powiedzieć, że inni już wiedzą, że tu jesteś, jednak nie informowałam ich, gdzie byłeś do tej pory ani z kim. Pomyślałam, że najlepiej będzie, jeśli sam zdecydujesz, ile zechcesz im ujawnić.
Draco zmarszczyły brwi z zakłopotaniem.
— Ci ludzie mnie znają?
— O tak — skinęła głową. — A ty znasz ich.
— Więc dlaczego po prostu nie powiesz mi, kim są?
— Częściowo dlatego, że łatwiej będzie ci to po prostu pokazać — wzruszyła ramionami, ale zauważył, że kącik jej ust drgnął nieznacznie. — A częściowo dla mojej własnej rozrywki.
Zacisnął zęby na tę uwagę, ale nie odpowiedział, gdy zatrzymali się przed drzwiami, które, jak przypuszczał, prowadziły do kuchni. Kusząca woń owsianki i kawy doleciała do korytarza, natychmiast przywołując u Draco jeszcze więcej wspomnień o spokojnych niedzielach w dormitorium Granger, z chrupaniem przypalonych tostów i uśmiechaniem się do siebie z rozczochranymi włosami. Nagle uświadomił sobie, że dziewczyna nie znajduje się po drugiej stronie drzwi, tonąc w jednej z jego za dużych koszulek i pijąc herbatę z książką na kolanach. Nie miał pojęcia, kto był w kuchni Andromedy, ale z pewnością nie była to Hermiona, a dziwny atak niepokoju zalał jego wnętrzności.
— Poczekaj — powiedział, zanim ciotka zdążyła chwycić za klamkę. — Czy ludzie tam... czy wiedzą, co zrobiłem?
Zmarszczki Andromedy pogłębiły się wraz z jej zdziwionym grymasem.
— Tak, wiedzą o tym, co stało się z Dumbledorem.
— Racja — wymamrotał, zdegustowany niepokojem w swoim tonie. — A więc mnie nienawidzą.
— Nie — zakwestionowała szybko, jakby przewidziała jego słowa. — Są tacy jak ja, Draco; zdezorientowani i nieufni, ale chcą dać ci szansę udowodnienia, że nie jesteś złym bachorem, za którego wszyscy cię uważają.
Ledwie dała mu chwilę na zastanowienie się nad tym stwierdzeniem, zanim pchnęła go do przodu, otwierając drzwi i wpychając go do kuchni. Draco natychmiast zaniemówił; jego źrenice rozszerzyły się, a szczęka opadła, gdy przyglądał się osobom rozsianym po pomieszczeniu i próbował pojąć nieprawdopodobność tej sytuacji. Pięć par podejrzliwych oczu wpatrywało się w niego, a on sam nawet nie próbował ukryć zdumienia, gdy jego niekontrolowana uwaga przeskakiwała z jednej znajomej twarzy na drugą.
Andromeda miała rację; znał ich. Znał ich aż za dobrze.
Jego mózg wirował od pytań, gdy najpierw skupił swój wzrok na Tracey Davis, siedzącej na kuchennym blacie i nerwowo stukającej palcami o kolano. Obok niej stała Millicenta Bulstrode, a po drugiej stronie Miles Bletchley z wyprostowanymi plecami i pochyloną brodą, jakby przygotowany do ataku.
Zdezorientowane oczy Draco powędrowały do dwóch postaci siedzących przy stole, skupiając się najpierw na Teodorze Nottcie, który niemal nonszalancko odchylił się do tyłu na krześle, z rękami skrzyżowanymi na piersi, ale i uniesionymi brwiami. I w końcu spojrzenie Draco wylądowało na Blaisie Zabinim. Blondyn zjeżył się pod mrocznym, wyrachowanym spojrzeniem swojego dawnego kolegi z klasy. Chłopak oparł podbródek o grzbiet dłoni, jego usta drgnęły, gdy oblizał zęby, a rysy przybrały wyraz wyćwiczonej i niewzruszonej maski obojętności. Dopiero po latach doświadczeń Draco zauważył nieufność i zamyślone napięcie na twarzy drugiego czarodzieja.
I nagle coś do niego dotarło.
Ci ludzie, których kiedyś uważał za znajomych, a nawet przyjaciół, nie byli już tymi, których pamiętał. Było tak oczywiste, że każdy z nich traktował go z powątpiewaniem i intrygą godną nieznajomego, który przypadkiem natknął się na ich legowisko. Nie dostrzegał w ich oczach szacunku i koleżeństwa jakim dzielili się w Hogwarcie. Nie byli już tymi ludźmi, co dawniej, a on sam nie był już jednym z nich.
Byli inni, a on był outsiderem.
— Kurdebele, klepnijcie mnie w tyłek i nazwijcie Morganą — rozbawiony głos Teo wypełnił powietrze. — Myśleliśmy, że robisz nas w chuja, Andromedo.
— Na litość Godryka, Teo — mruknęła kobieta, wchodząc do kuchni i zostawiając Draco oszołomionego w progu. — Ile razy mam zwracać ci uwagę na język?
— Przepraszam, że próbowałem przerwać tę niezręczną ciszę — wzruszył ramionami. — To będzie ciekawy poranek.
Draco poczuł, jak głos mu wraca.
— Co u diabła? — wypalił. — Co wy tu, do cholery, robicie?
— Myślę, że ważniejszym pytaniem jest, co ty tu robisz? — odparł Teo, wyciągając ręce ponad głowę. — Wszyscy myśleli, że nie żyjesz.
Blondyn wzdrygnął się, z roztargnieniem zerkając na Blaise'a, który nadal nawet nie mrugnął.
— Wszyscy?
— Prawie — odezwała się Tracey, a Draco zauważył, że Bletchley przybrał obok niej subtelną postawę obronną. — Powiedzieli, że wpadłeś w krzyżowy ogień, kiedy próbowałeś uciec z Hogwartu.
— Ale jak…
— Chwila, chwila — przerwał szybko Teo, opierając łokcie o stół. — Wydaje mi się, że teraz nasza kolej, aby zadać ci pytanie.
— To nie jest jakaś pieprzona gra, Nott — warknął Draco, zbyt zdenerwowany, by zachować spokój. — Chcę wiedzieć, co się do cholery dzieje…
— My tak samo…
— Przestań być takim dupkiem…
— Jeszcze raz nazwij mnie dupkiem, a dostaniesz w mordę, Malfoy…
— Wystarczy — uciszyła ich ostro Andromeda. — Słuchajcie, będziecie musieli wymyślić jakiś sposób, aby to właściwie omówić. Muszę udać się do drugiego domu i chciałabym wierzyć, że jesteście wystarczająco dorośli, by poradzić sobie z tym jak dojrzali ludzie.
— Nawet sobie nie…
— Zamknij się, Teo — odezwał się w końcu Blaise, rzucając swojemu towarzyszowi ostrzegawcze spojrzenie. — Jak długo cię nie będzie, Andromedo?
— Tylko kilka godzin — powiedziała, a Draco zdał sobie sprawę, jak wyjątkowo dobrze czuła się ta kobieta z jego byłymi kolegami z klasy. — Millicento, chciałam zapytać, czy nie masz nic przeciwko udaniu się tam ze mną? Mogę potrzebować pomocy przy sortowaniu zapasów — zapytała kobieta, a dziewczyna skinęła głową. Andromeda odwróciła się do Blaise'a. — Ty dowodzisz, kiedy mnie nie będzie.
— Szok — Teo przewrócił oczami. — Faworyzowanie zawsze i wszędzie…
— Chyba raczej zachowywanie się dorośle — zmarszczyła brwi, wskazując na Millicentę, by ta podążyła za nią, gdy skierowała się do kolejnych drzwi z tyłu pokoju. — Nie pozabijajcie się, kiedy mnie nie będzie.
Po tych słowach obie czarownice wyszły z kuchni, a napięta cisza powróciła, by zająć miejsce między pozostałymi mieszkańcami, drażniąc uszy Draco. Blaise ledwo się poruszył podczas tej wymiany zdań, jego głowa nadal opierała się o knykcie i wciąż spoglądał na Draco z intensywną koncentracją, która wydawała się niemal inwazyjna.
— Bletchley, Davis — Blaise zwrócił się do pary z westchnieniem, powoli odwracając się w ich stronę. — Czy moglibyście zostawić nas na chwilę samych?
Miles wydawał się niezdecydowany.
— Dlaczego?
— Myślę, że na razie będzie łatwiej, jeśli Malfoy porozmawia tylko z Teo i ze mną — wyjaśnił, spoglądając z powrotem na Draco. — Nie martw się, ty też będziesz miał okazję zadawać nam pytania.
Miles otworzył usta, by zaprotestować, ale Tracey położyła dłoń na jego ramieniu i zeskoczyła z blatu, szepcząc mu do ucha coś przeznaczonego tylko dla niego.
— W porządku — powiedziała, ciągnąc chłopaka za nadgarstek. — Zawołajcie nas, jeśli będziecie czegoś potrzebować.
Kiedy para odsunęła się od Draco, by wyjść z pomieszczenia, Blaise kopnął krzesło i przechylił głowę.
— Usiądź, Malfoy — polecił spokojnie, czekając, aż Draco posłucha, zanim znów się odezwał. — Powiedz nam, gdzie byłeś.
— Nie — uparcie potrząsnął głową. — To wy powiedzcie mi, co do cholery tutaj robicie…
— Do chuja — przerwał mu ponownie Teo. — Nie masz najmniejszego prawa, by…
— Panuj nad sobą i się uspokój, do diabła — powiedział Blaise niskim tonem. — Spróbuj pamiętać o tym, że nie tak dawno sam byłeś na miejscu Malfoya…
— Tak, ale to nie ja wpuściłem jebanych Śmierciożerców do Hogwartu.
— Nie, ale mogłeś — odpowiedział spokojnie. — To mógł być każdy z nas.
Poruszona postawa Teo osłabła, zanim westchnął i podniósł ręce w geście poddania.
— Dobrze — odetchnął niechętnie. — Kontynuuj…
Blaise przeniósł wzrok z powrotem na Draco.
— Śmierciożercy nazywają nas „Dezerterami”, a Zakon nazywa nas „Oświeconymi” — powiedział. — Ale ja sam wolę myśleć o nas jako o tych, którym szczęśliwie udało się uciec.
— Zdezerterowaliście? – powtórzył Draco. — Dlaczego mielibyście...
Jednak przerwano mu, gdy tylne drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka weszła Luna Lovegood, z jak zwykle spokojną ignorancją. Zaskoczenie jej nagłym wejściem wyparło powietrze z płuc blondyna. Dziewczyna spojrzała na niego kątem oka i, poza lekkim uśmiechem, nie dała znaku, że była zaskoczona lub zaniepokojona jego obecnością.
— Dzień dobry, Lovegood — przywitał się Teo, jakby od niechcenia.
— Dzień dobry, Teo, Blaise — odparła, a Draco nie przegapił zmiękczenia stoickiej powierzchowności Blaise'a, kiedy zanuciła jego imię. Nie przeoczył on też sposobu, w jaki Lovegood przesunęła czule dłoń po ramieniu chłopaka, gdy przechodziła obok. — I dzień dobry, Draco.
— Co do cholery…
— Widzisz — wymamrotała tym swoim nieobecnym tonem, patrząc tylko na Blaise'a. — Mówiłam, że widziałam go w Hogwarcie w Boże Narodzenie.
Czyli to tu znikała Luna, kiedy jej nie było w Hogwarcie. W życiu bym na to nie wpadła. No i Luna jest bystrzejsza niż ktokolwiek mógłby pomyśleć. Widziała jego i Hermionę razem. Ciekawe czy o tym drobnym szczególe też wspomniała. Mam nadzieję, że jednak nie, bo to należy tylko i wyłącznie do Draco by podzielić się tyloma informacjami, ile z nich uzna za poważne. Mogli zdezerterować, uciec od Voldemorta, ale to nie znaczy, że ich poglądy co do niektórych spraw uległy zmianie. I czy ja dobrze widzę, że między Luną a Blaisem coś tam iskrzy? Ten dotyk i wgl. Na początku jak Theo się z nią przywitał miałam nadzieję, że może coś się między nimi dzieje, ale najwyraźniej to o Zabiniego chodzi. Cóż, takiego połączenia jeszcze nie widziałam ale chyba będę fanką tego paringu jeśli ich wątek faktycznie zostanie rozwinięty. No i mamy paradoks. Najpierw Draco (jak sam sobie pięknie przypomniał) gadał Hermionie, że ma się wziąć w garść i wrócić do normalności, a teraz sam jest w podobnej sytuacji i zachowuje się tak, jak Hermiona. Nic go nie nauczył jej przykład jak widać. Jestem ciekawa, czy Bulstrode jakoś skomentuje przy Draco obecność Hermiony w domu Tonks, czy będzie siedzieć cicho na prośbę pozostałych, by ich wzajemna lokalizacja nie została ujawniona i obydwoje byli bezpieczni. Gdyby tylko wiedzieli, że wcale nie są od siebie tak daleko i mogliby się ze sobą spotkać gdyby tylko mieli taką możliwość...
OdpowiedzUsuńWow... ciekawy ciąg dalszy, nie spodziewałam się tych ludzi w domu Andromedy 😀 Luna i Zabini? Tego też bym sobie nigdy nie wyobraziła, ale nawet mi się to podoba. Czekam na ciąg dalszy, bo to opowiadanie zwala mnie z nóg każdym kolejnym rozdziałem...
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że jest ich tak wielu. Mają jeszcze szansę na jakąś przyszłość i ludzi, którzy wskażą im dobre ścieżki. Codziennie po kilka razy sprawdzam, czy już pojawiła się kolejna część tłumaczenia. Dziękuję za ten tekst, niezmiennie mnie porusza.
OdpowiedzUsuńLuna! Odkrycie, gdzie znikala przez caly ten czas, jest chyba najlepsze w tym opowiadaniu. I to, gdzie zostal oddelegowany Draco, a co wazniejsze - z kim! Nie tego sie spodziewalam, chociaz im bardziej Andromeda sie z nim przekomarzala tym wiekszych nabieralam podejrzen ;)
OdpowiedzUsuńOd razu kiedy Andromeda wspomniała do Draco, że to są ludzie z takim problemem jak on pomyślałam o byłych ślizgonach - chociaż w mojej głowie pojawiła się Pansy, Astoria, Dafne, Nott i Blaise. Ludzie się zmieniają i oni na nowo muszą się poznać, nic o sobie nie wiedzą... Zawsze Blaise przedstawiany jest jako lekkoduch, zabawny chłopak z aroganckim charakterkiem i wielkim ego, tu jest poważny i dojrzały, aż nie mogłam przez chwilę się nadziwić :) Wiadomo gdzie znikała Luna, ciekawe czy łączy ją coś z Zabinim. Czy wspomniała, że to z Hermioną widziała Draco, raczej niewydaje mi się, jest spostrzegawcza to prawda, ale na pewno pozostawia takie sprawy do własnego przemyślenia z czym będą chcieli się podzielić.
OdpowiedzUsuńTrzy dni w łóżku, podejrzewałam, że Draco pogrąży się w nowej izolacji i od nikogo nie będzie chciał pomocy, właściwie to niczego. Dobrze, że u Andromedy są ślizgoni, a nie inne osoby od razu wrogo nastawione, nienawidzące Draco, to by mu nie ułatwiło, a być może starzy znajomi jednak wyciągną go z łóżka.
Odnoszę wrażenie, że troszkę odwróciły się role. To zawsze Draco zakładał maskę, udawał, nigdy nie pokazywał prawdziwego siebie. Maska opadła dopiero pod sam koniec izolacji w dormitorium Hermiony. Teraz maskę założyła Hermiona. Udaje, że wszystko jest ok, z jednej strony dobrze, że odnalazła w sobie siłę, ona ma determinację, jaką ma Draco? Żadnej. Zostawiony. Opuszczony. Samotny. Rozdarty. Serce mi się kraja jak pomyślę co oboje muszą czuć, przez co oboje muszą przejść. Hermiona szukająca Rona i Harrego? Oby nie wpakowała się w żadne kłopoty.
Ciekawa jestem co z rodzicami Draco... jak zareagowali na to, że ich syn nie żyje...? Ogólnie opowiadanie ma troszkę znamiona kanonu, choć część wydarzeń idzie innym tokiem, ciekawa jestem przy wojnie jak będzie to szło - kanonicznie, czy kompletnie niespodziewanie.