Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: Snow Patrol and Martha Wainwright - Set the Fire to the Third Bar, Jason Walker and Molly Reed - Down, Damien Rice and Lisa Hannigan - Cold Water

_____

Jej szkliste oczy spoczęły w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał.

Teraz nie było tam nic; tylko szydercza pustka, zraszana chłodnymi kroplami deszczu i miotana zawodzącym wiatrem. Woń burzy zaczęła tłumić resztki jego zapachu, a mrowienie jego ciepła na jej policzku szybko zanikało. Siedziała w miejscu niczym zamrożona, jakby wciąż tam był; ręka, która przyciskała świstoklik do jego knykci, wciąż była wyciągnięta i drżąca, a usta nadal rozchylone od szeptanych słów pożegnania.

Kocham cię…

Nie mogła się ruszyć.

Nie mogła oderwać oczu od pustej przestrzeni.

Po prostu tępo się gapiła…

Ale gorący strumień łez zmusił ją do mrugnięcia i świat znów zaczął się poruszać.

Upuszczając cienki skrawek materiału, którym był owinięty świstoklik, jej ramię opadło bezwładnie na bok i zakrztusiła się gulą zastygłą w gardle. Krzyk zamarł gdzieś w jej piersi, a jej płuca były zbyt napięte, by go uwolnić. Uczucie duszenia paliło ją tak mocno, że ledwo mogła oddychać.

I, o Merlinie, ból w jej sercu był nie do zniesienia; jakby wszystko w niej pękało.

Kolana ugięły się pod jej ciałem i upadła ciężko na ziemię, ignorując błoto przesiąkające przez dżinsy i wciskające się między jej palce, gdy zgięła się wpół. Jej oczy padły na wgłębienia śladów stóp Draco; jedyny znak, że był tu zaledwie przed chwilą. Jednak po chwili deszcz zatarł również i te kontury, by pozostawić ją zupełnie samą.

W tym momencie wiatr stał się jeszcze bardziej okrutny, a ona owinęła ramiona wokół swojego drżącego ciała, by złagodzić fale zimna i samotności, jednak na darmo. Wycie grzmotu zagłuszyło szloch jej złamanego serca, który sprawił, że żołądek zacisnął się w supeł, a powieki opadły bezsilnie, gdy próbowała opanować targające nią gwałtowne dreszcze.

— Och Godryku, to tak bardzo boli — wybełkotała w przestrzeń, jeszcze mocniej oplatając się ramionami. — To boli.

Słowa Annabelle Snowbloom odezwały się gdzieś w głębi jej umysłu.

Bo to jest jak umieranie, tylko gorsze.

Pozostała tam jeszcze przez kilka skradzionych sekund, po prostu próbując odzyskać choćby względne poczucie rozsądku, gdy odrętwiała kołysała się w przód i w tył, jednak nie miała czasu na szukanie spokoju. Echa paniki dochodzącej z Hogwartu zakłóciły rytmiczny szum deszczu, a Hermiona niechętnie otworzyła oczy i spojrzała w kierunku szkoły. I przypomniała sobie, że przecież nie może tu zostać. Skarciła się za to, że pozwoliła, by ból ją pochłonął.

Wciągnęła głęboki oddech, który rozciągnął jej żebra, zacisnęła zęby i napięła mięśnie, żeby przestały drżeć. Uniosła ręce i szorstko otarła dłonią łzy, ale każdy cal jej ciała był usiany kroplami deszczu i nie mogła ich od siebie odróżnić, gdy jej przemoczone loki uderzały o policzki. Stłumiła sfrustrowany jęk, kiedy zdała sobie sprawę, że to daremne, i odgarnęła włosy z oczu, krztusząc się gulą zastygłą w gardle, która nie chciała ustąpić.

Przemoknięta do suchej nitki i z całej próbując ignorować mdłości, które sprawiały, że zaczynało kręcić się jej w głowie, wzięła jeszcze kilka głębokich wdechów i powoli podciągnęła się na nogi. Tłumiąc jęk, gdy jej ciało zadrżało, zmusiła się do tego, by nogi pozostały mocne i utrzymały równowagę ciała. Z ostatnim przygnębionym spojrzeniem na pustą przestrzeń z determinacją zacisnęła dłonie w pięści i odwróciła się ku wyjściu z lasu.

Jej ruchy były niezdarne, gdy biegła z powrotem tą samą drogą, którą przyszła, ledwo zauważając szponiaste ciernie i osty, gdy potykała się o nie. Miała nadzieję, że zmierzała we właściwym kierunku. Nie była do końca pewna swojej lokalizacji, a jej wzrok wciąż był przymglony, jednak brnęła na ślepo przez gęste błoto, desperacko wypatrując czerwonej skały.

— Krzywołap — zawołała ochrypłym głosem, starając się ściszyć swój ton, gdy niepokojące dźwięki dobiegające z Hogwartu stawały się coraz głośniejsze. — Krzywku!

Gdzieś po swojej lewej stronie usłyszała delikatne miauknięcie, więc podążyła za dźwiękiem, przedzierając się przez ostre ciernie i trujący bluszcz, gdy z głębi Zakazanego Lasu zaczęły dobiegać głosy. Nie miała pojęcia, czy żyjące tu magiczne stworzenia wyczuły atak i wpadły w panikę, czy też to Śmierciożercy przemykali między drzewami, niemal siedząc jej na plecach.

Przywołując do siebie ostatnie resztki energii, ruszyła naprzód z bolesnym jękiem, mocniej ściskając różdżkę. Przebiła się przez upartą ścianę liści i gałęzi, kaszląc z westchnieniem ulgi, gdy Krzywołap podbiegł do niej, plując niskimi i wzburzonymi sykami, rozglądając się dookoła swoimi bystrymi, kocimi ślepiami.

— Już w porządku, Krzywku — wyjąkała i mogłaby przysiąc, że kot patrzył za nią, szukając w gęstwinie lasu postaci Draco. — On odszedł — wymamrotała, a słowa trąciły ten destrukcyjny ładunek niepokoju w piersi. — C-chodź kotku. Musimy iść.

Chwytając swojego zwierzaka w ramiona, udała się do skały pod złowieszczym łukiem dębu i poczuła, jak powietrze drży od krążącej tam magii. Mocno ścisnęła Krzywołapa, usiłując uspokoić gorączkowe myśli i paniczne oddechy, przygotowując się do aportacji.

Z ostatnim pożegnalnym spojrzeniem w kierunku Hogwartu i cichą ulgą, że Draco jest bezpieczny, opuściła ich zrujnowaną przystań.

***

Draco wylądował na niestabilnych kostkach.

Upadając na kolana, w ostatniej chwili zdołał oprzeć się na przedramionach, zanim jego twarz uderzyła o ziemię. Zaciskając dłonie na suchych kępkach trawy, mięśnie jego pleców napięły się, gdy próbował stłumić skurcze wijące się w żołądku. Zakrztusił się i zwymiotował, gdy brutalne dreszcze targały jego ciałem, a żółć paliła migdałki.

Plując na ziemię i ciężko dysząc, jego łzawiące oczy skupiły się na nieznanym podłożu i patrzył, jak krople potu, deszcz lub możliwie nawet łzy rozpryskują się na jego dłoniach. Wściekłość i żal bulgotały w jego żyłach tak mocno, że wydawały się destrukcyjne, niczym jad trawiący jego nerwy i komórki.

— Kurwa, Granger! — syknął w przestrzeń, uderzając pięściami w ziemię. — Kurwa. — I jeszcze raz. — Kurwa. — I znowu. Dopóki jego knykcie nie popękały, a krew zaczęła sączyć się między palcami. — Kurwa, Hermiono.

Jego struny głosowe zacisnęły się boleśnie, a jęk ucichł mu w gardle. Zbyt wściekły. Zbyt zakłopotany. Zbyt zagubiony. Uniósł brodę i próbował rozejrzeć się dookoła, ale obraz był zniekształcony i zaplamiony białymi kropkami, więc ledwo widział cokolwiek na kilka stóp przed sobą. Jedyne, co mógł dostrzec, to dywan trawy i odcień indygo, który zbliżający się świt naniósł na niebo.

Tutaj nie było burzy, tylko okrutny wiatr, który dął w jego przemoczoną skórę, kiedy on sam wciąż pachniał szkockim deszczem i mydłem Hermiony.

Nie pasował tutaj.

Jego umysł zaczął w okrutny sposób odtwarzać to, co wydarzyło się zaledwie kilka minut temu. Bezlitosne wspomnienia sprawiły, że jego skroń pulsowała. Przypomniał sobie jej machnięcie różdżką, kiedy go spetryfikowała, i tę niebezpieczną falę przerażenia, która ścisnęła mu wnętrzności. Przypomniał sobie, jak wtuliła się w jego sztywne jak posąg ciało; że jej rysy były pełne emocji, a łamane słowa muskały mu szczękę.

Pocałowała go, a on walczył z zaklęciem tak mocno, że jego kości były bliskie pęknięcia, tylko po to, by wykrzywić usta i ofiarować jej swoją odpowiedź. Zaklęcie było odporne na upór i desperację; wiedział, że całowała jego praktycznie martwe usta i nienawidził tego.

I wtedy…

Kocham cię…

Zesztywniał. Nie wiedział, co zrobić z tymi dwoma słowami; dwoma słowami, które drażniły jego mózg, ale rozgrzewały… wszystko inne. Tak uspokajające, a jednocześnie chaotyczne. Zmieniały wszystko, a jednak nic, bo i tak go tu przysłała. Zostawiając go samego.

Jeśli martwił się o stan swojego umysłu, kiedy został skazany na mieszkanie z nią w jednym pokoju, ta rzeczywistość była o wiele gorsza – niczym Crucio dla jego psychiki.

Część niego chciała ją znaleźć i powiedzieć, że nie chce jej miłości, bo na nią nie zasługiwał, i że jest szalona, skoro w ogóle chciała go w swoim życiu. Byłby jedynie czerwoną plamą na jej białej sukni. Odłamkiem szkła wbitym w jej żyłę. Nie był jej godzien. Dobrze to teraz wiedział. Prawdopodobnie wiedział o tym już od samego początku.

Jednak inna część jego duszy chciała ją znaleźć i lizać ich rany, może nawet znów odrzucić dumę w kąt. Bo naprawdę jej potrzebował, i to nie w romantycznym, naiwnym sensie wywołującym mdłości, ale w bolesny i okaleczający sposób, który szarpał jego umysłem i ranił duszę. Wyrzucił to z siebie raz i zrobiłby to ponownie, gdyby musiał. Duma nagle wydała się tak nieistotna w porównaniu z pieprzoną agonią żarzącą się w jego klatce piersiowej.

Może nawet kochał…

Nie wiedział, a cokolwiek krążyło w jego żyłach, było mu zupełnie obce. Określanie tego jakimś zbyt często nadużywanym słowem, które w ostatnich czasach tak niedbale rzucano między nieznajomymi, wydawało się niewystarczające dla uczuć, które zwalały go na kolana. Przypomniało mu to pewne dziwne uczucie, gdy ogień jest tak gorący, że przypomina lód, albo gdy lód jest tak zimny, że przypomina ogień. Paradoks natury.

Jeśli to była miłość, to wydawała się niczym czyste szaleństwo. Jak tortura. Albo błogość. Wszystko naraz.

Chciał tylko wrócić i zrobić… coś. Coś, co przedłuży ich splecione ze sobą bicia serc.

Jego różdżka. Wsunęła mu ją do kieszeni.

Szybko wsunął rękę między fałdy materiału, by złapać za przedmiot, czując, jak kojący trzask tak dawno odebranej mu magii mrowi jego palce. Ściskając ją w dłoni, próbował uspokoić myśli przed aportacją, ale wtedy na jego ramieniu pojawiła się czyjaś dłoń i zamarł.

— Osłony nie pozwolą ci wrócić — przemówił miękki, kobiecy głos. — A ona już dawno zdążyła odejść.

Draco odwrócił się i wstał, ledwo utrzymując równowagę, gdy mrugnął, by pozbyć się słonej mgiełki łez z oczu. Podejrzliwość i szok zmarszczyły mu czoło, gdy zdał sobie sprawę, kto mu przeszkodził. Jej twarz rozpoznawał tylko dzięki przypadkowemu spotkaniu na Ulicy Pokątnej i postrzępionej fotografii, którą znalazł w torebce matki, gdy szukał brakującego galeona, by kupić sobie czekoladową żabę. Rysy jej twarzy też były całkiem znajome; arystokratyczne linie i zmarszczki, tak podobne do tych u Bellatriks, ale wyraźnie delikatniejsze i pozbawione groźnej ostrości, która zawsze sprawiała, że ​​czuł się niekomfortowo.

— Ty? — syknął, zbyt wyczerpany, by włożyć w to jakąkolwiek siłę. — Odesłali mnie do ciebie?

— Tak — Andromeda skinęła niespokojnie głową, nie spuszczając z ostrożnego spojrzenia z jego różdżki. — McGonagall…

— Ma chore poczucie humoru — zakończył. — Nie potrzebuję twojej pomocy.

Ciotka, której nigdy nie miał okazji poznać, uniosła swoją smukłą brew. 

— Nawet nie wiesz, jak bardzo pogorszyła się dziś sytuacja, Draco — powiedziała powoli. — Uwierz mi, kiedy mówię, że potrzebujesz mojej pomocy…

— Dlaczego do diabła w ogóle mi ją proponujesz? — zapytał, mrużąc oczy.

— Na początku byłam dość niechętna — przyznała z westchnieniem. — Ale pomimo przeszłości nadal jesteś rodziną, Draco. I najwyraźniej ty i ja mamy teraz ze sobą coś wspólnego…

— O czym ty mówisz?

Andromeda zawahała się. 

— McGonagall powiedziała mi o twojej… relacji z Hermioną…

— NIC NIE WIESZ O MOJEJ RELACJI Z GRANGER! — warknął, prostując ramię z różdżką. — KURWA NIC!

— Uspokój się!

— NIE MÓW MI…

— Ciszej! — skarciła go. — Bo obudzisz innych! Może ci się to nie podobać, Draco, ale wiele lat temu znajdowałam się dokładnie w takiej samej sytuacji jak ty, więc wiem, co czujesz…

— Nie masz cholernego pojęcia…

— I gdyby McGonagall nie powiedziała mi o twojej relacji z Hermioną, nie byłoby cię tutaj — powiedziała Andromeda spokojnym głosem. — Obie wydawały się pewne, że w pewnym stopniu zmieniłeś swoje postępowanie, i jestem gotowa dać ci pewien kredyt zaufania…

— Jak hojnie z twojej strony…

— Ale wiedz, że jeden błąd — kontynuowała. — A będziesz zdany tylko na siebie. Chcę ci pomóc, Draco, ale muszę wziąć pod uwagę również innych ludzi.

— Co za bzdury — zadrwił.

Andromeda zacmokała językiem. 

— Czy zdajesz sobie sprawę z tego, jakie masz szczęście?

— Szczęście? — splunął gorzko. — Myślisz, że Voldemort pragnący mojej śmierci to szczęście?

— Mówię o ludziach, którzy próbują ci pomóc — zmarszczyła brwi. — Biorąc pod uwagę rzeczy, które zrobiłeś, nazwałbym to niesamowitym szczęściem.

Spojrzenie Draco zbladło i opadło z powrotem na trawę. 

— Nie wiesz wszystkiego, co się wydarzyło…

— Wiem wystarczająco — przerwała mu, a wyraz jej twarzy nieco złagodniał. — I rozumiem, że znalazłeś się w okropnej sytuacji, ale to nie usprawiedliwia twoich działań.

Prawda może być niczym wybielacz; obnaża wszystko i usuwa brud. Ale połknij za dużo, a pożre twoje wnętrzności. Może nawet zabić. Pomimo najlepszych starań, nie mógł się zmusić do pogardy względem stojącej przed nim kobiety, być może dlatego, że po prostu nie było w nim miejsca na jeszcze bardziej szkodliwe myśli. Może dlatego, że wiedział, że ma ona rację.

— Wiem, że nie jest to dla ciebie łatwe, ale obiecałam McGonagall, że będę cię chronić — powiedziała Andromeda, wypuszczając ciężki oddech. — I dobrze by było, gdybyś pamiętał o ryzyku, jakie podjęła Hermiona, by cię tu sprowadzić.

Cięta riposta już wisiała na koniuszku jego języka, ale gdzieś w głębi umysłu czuł, że Hermiona chciała, by zaakceptował te okoliczności. Zgrzytając zębami, gdy kolejna fala tęsknoty za dziewczyną uderzyła go w brzuch, opuścił różdżkę, a jego powieki nagle stały się ciężkie niczym z ołowiu. 

— Jaki jest haczyk tej twojej… gościnności?

— Nie ma żadnego haczyka — zapewniła go Andromeda. — Proszę tylko, abyś szanował innych i mój dom.

— Innych?

— Zobaczysz — powiedziała. — Rano wszystko ci wyjaśnię, kiedy będziesz miał już okazję się zaaklimatyzować. Przygotowałam już dla ciebie pokój.

Dopiero wtedy Draco zdał sobie sprawę, że stoją w ogrodzie, a za jego ciotką znajduje się dość duży, ale skromny domek, pogrążony w ciemności, z wyjątkiem jednej migoczącej lampki w oknie na parterze. Pokusa, by kontynuować kłótnię z Andromedą, świerzbiła jego język, choćby po to, by utrzymać resztki tej wątłej godności, ale potrzeba odpoczynku i odosobnienia, by mógł przebrnąć się przez jego wirujące myśli, sprawiły, że się przełamał.

— Dobrze — wymamrotał niechętnie, pochylając głowę. — W porządku.

— Dobrze — skinęła głową Andromeda, chociaż jej ton sugerował, że nic nie jest dobrze. — Zatem chodź, Draco. Wyglądasz, jakbyś naprawdę potrzebował odpoczynku.

Był zbyt wycieńczony i zmęczony, by się dłużej opierać, kiedy jego stopy zaczęły zmierzać ku majaczącemu w półmroku poranka domowi. Z roztargnieniem zdał sobie sprawę, że materiał jego płaszcza był częściowo przesiąknięty wonią Hermiony. Płaszcza, który dziewczyna podarowała mu na Boże Narodzenie. Bolące i nieustanne pragnienie obecności Granger nasiliło się, prawie zginając go w pół, ale zacisnął szczękę i wyprostował się, otulając ciaśniej materiałem płaszcza.

Poczuł, jak dłoń Andromedy opada na jego plecy, kiedy prowadziła go do domu, i chociaż wiedział, że powinien ją odtrącić, to tego nie zrobił.

***

Ramiona Hermiony zwiotczały, a Krzywołap bez gracji wylądował na palcach jej stóp.

Wpatrywała się ślepo w nicość z rozchylonymi ustami, a każdy mięsień jej ciała był sztywny, próbując utrzymać ją w pozycji stojącej. Godryk wiedział, że naprawdę próbowała się pozbierać, ale jej ciało odmawiało wszelkiej współpracy i nie była w stanie się ruszyć.

— Hermiono! – zawołał znajomy głos, wyrywając Gryfonkę z transu. Nagle otoczyły ją czyjeś znajome ramiona, kiedy kosmyk fioletowych włosów musnął jej policzek, a ciążowy brzuszek obił się o jej biodro. — Dzięki Merlinowi, nic ci nie jest. Gdzie byłaś? McGonagall wysłała tu swojego Patronusa już wieki temu.

Młodsza czarownica próbowała odzyskać głos. 

— Ja… trochę się zgubiłam — mruknęła, wtulając się w ramiona przyjaciółki. — Miałam problem ze znalezieniem punktu aportacji.

— Ale wszystko w porządku? — zapytała Tonks, odsuwając się, by przyjrzeć się Hermionie. — Nie jesteś ranna ani nic z tych rzeczy? Bez urazy, kochanie, ale wyglądasz, jakbyś przeszła przez piekło.

— Nic mi nie jest — skłamała Hermiona, bo nie wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć. — Nic mi nie jest. Po prostu… potknęłam się, ale nic mi nie jest.

To zabawne; jak powtarzanie jednej frazy może uczynić ją tak niewiarygodną i sprzeczną.

— Jesteś pewna?

Chociaż Hermiona wiedziała, że ​​Tonks nie była świadoma jej relacji z Draco, obawiała się, że może być to wypisane w każdej zmarszczce zmartwienia na twarzy. Czuła się niemal przezroczysta. Ostro poprawiając swoją postawę i zaciskając usta w cienką linię, przybrała pozory osoby, która miała nad wszystkim kontrolę.

— Jestem pewna — skinęła głową.

— W porządku — powiedziała Tonks, najwyraźniej nieprzekonana, jednak tłumiąc swoje pytania. Hermiona poczuła uspokajające ramię oplatające jej barki, kiedy została delikatnie poprowadzona do skromnego domu swojej przyjaciółki. — Schowajmy się przed zimnem.

— W porządku. Gdzie jest Lupin?

— Udał się do Nory, kiedy otrzymaliśmy ostrzeżenie — wyjaśniła tonem pełnym troski. — Uznał, że Artur może potrzebować pomocy w tworzeniu dodatkowych osłon. Próbujemy skontaktować się ze wszystkimi pozostałymi, ale to dość trudne.

Hermiona modliła się, żeby jej następne słowa nie brzmiały zbyt optymistycznie. 

— Czy są jakieś wieści co do Rona i Harry'ego?

— Nie — westchnęła Tonks, ściskając ramię Hermiony. — Przykro mi.

Dziewczyna nawet nie mrugnęła. 

— Nie sądziłam, że cokolwiek się pojawi.

— Jestem pewna, że u nich wszystko w porządku. — Znowu to słowo. Krzywołap przemknął między ich nogami, gdy weszły do domu. — Może herbaty?

— Nie, dziękuję — odmówiła, ledwo zauważając mrowienie świeżo rzuconego Zaklęcia Ocieplającego na swoim ciele, gdy przekroczyła próg. — Wiem, że musimy przedyskutować, co się dzieje, ale jestem tak zmęczona…

— Oczywiście — powiedziała ze współczuciem Tonks. — Porozmawiamy o tym, jak już się prześpisz. Pamiętasz, gdzie jest wolny pokój? — zapytała, a Hermiona skinęła głową i chwyciła się poręczy schodów. 

— Pierwsze drzwi po lewej. Tylko… najpierw muszę skorzystać z łazienki.

— Czuj się jak u siebie. Teraz to również twój dom.

Hermiona wiedziała, że ​​Tonks chciała uspokoić ją tymi słowami, ale musiała zdusić lekki grymas, wchodząc po skrzypiących schodach. To nie był jej dom. Wszystko wydawało się takie surrealistyczne; krucha i zniekształcona rzeczywistość, której jej umysł nie był w stanie do końca pojąć.

Otępiała weszła do łazienki, pochyliła się nad umywalką i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w nieskazitelnie białą porcelanę. Kiedy uniosła głowę, by skonfrontować się ze swoim odbiciem, jej ciężkie westchnienie zamgliło lustro. Jej twarz była umazana na wpół zaschniętym błotem i krwią, oczy opuchnięte i otoczone szarymi obwódkami, a usta przybrały lodowaty odcień fioletu. Deszcz, który zostawiła za sobą w Szkocji, niewiele zrobił poza rozmazaniem błota plamiącego jej twarz, ale jej loki i ubrania przylegały do skóry jak smoła. Nie mogła się zdecydować, czy wyglądała jak jeden z tych wojowników, którzy naznaczali swoją skórę przed bitwą, czy też wyglądała jak zmaltretowana dusza, która ledwo wyszła cało z brutalnego starcia.

Odgarniając z oczu swoje rozczochrane włosy i odkręcając kran, złączyła ze sobą dłonie i zmoczyła twarz wodą. Była lodowata, więc Hermiona ostro wciągnęła powietrze między zęby, ale zignorowała chłód i z desperacją zaczęła spłukiwać czerwień krwi i brud. Zatrzymując się między ciężkimi oddechami i sprawdzając efekty w lustrze, jej wzburzone działania uspokoiły się, gdy cal po calu skóra została oczyszczona, aż dziewczyna znów mogła dostrzec piegi rozsiane na jej policzkach.

Otarła twarz opuszkami palców, gdy jej wzrok opadł na mały ślad na szyi; zanikającą malinkę. Uderzyło ją nagłe ukłucie tęsknoty i uniosła podbródek, by lepiej się temu przyjrzeć. Zwykle maskowała je zaklęciem, ale tym razem nie zamierzała. Miała nadzieję, że ta pozostałość po nim zostanie z nią na jakiś czas.

Godryku, jak ona za nim tęskniła.

Minęło zaledwie kilkadziesiąt minut, odkąd się rozstali, niecała godzina, ale już czuła ciężar dzielących ich kilometrów.

Słońce musiało przebić się przez horyzont, bo jasna garść promieni wpadła przez okno, odbijając się od lustra. Światło miało kolor żywego ognia i oświetlało jej twarz jak płomienie wojny.

Jej oczy opadły z powrotem na umywalkę, która przybrała odcień rdzy.

***

Z ostatnim ruchem wilgotnej szmatki Draco przyjrzał się odbiciu swojej popielatej skóry w lustrze i wykrzywił usta. Kusiło go, by zostawić swoją krew zmieszaną z krwią Hermiony tam, gdzie była, ale nie znosił błota, które się z nią zmieszało, a ciemne podteksty tej myśli niezwykle go niepokoiły.

Szukał w swoim odbiciu śladów Granger; lekkiego guzka na dolnej wardze od ich żarliwego pocałunku, małego zadrapania pod uchem nabytego w jednym z momentów czystego pożądania i blizny z trzeciego roku. Była wszędzie, a jednak nigdzie.

Kolejne wspomnienie ich ostatnich wspólnych sekund sprawiło, że jego oczy zaczęły pulsować pod powiekami.

Petrificus Totalus!

Chcę cię w moim życiu.

Kocham cię.

Jęknął i oparł czoło o lustro. Był tak cholernie wściekły. Wściekły na nią za uciszenie jego słów i tego, co mógł i powinien był powiedzieć. Wściekły na siebie za to, że nie pozostawił jej innego wyjścia, jak tylko go spetryfikować. Wściekły na McGonagall za odesłanie go tutaj. Wściekły na rodziców za wpajanie mu tylu uprzedzeń. Wściekły na Pottera i Weasleya, ponieważ jego kochanka prawdopodobnie była już teraz z nimi. Wściekły na okoliczności za rozdzielenie ich od siebie.

A przede wszystkim wściekły na to niebezpieczne uczucie tęsknoty, które przeszywało jego serce.

Z gniewem potrafił sobie radzić, dobrze o tym wiedział, ale ból w klatce piersiowej to zupełnie inna historia. Czuł się złamany; ledwo żywy i realny.

Nie pasował tutaj. Należał do niej.

Posyłając swojemu odbiciu kolejne zniesmaczone spojrzenie, potrząsnął głową i skierował się z powrotem do pokoju, który pokazała mu wcześniej Andromeda. Zawahał się w długim korytarzu, z roztargnieniem rozmyślając, kto dokładnie krył się za pozostałymi sześcioma czy siedmioma drzwiami, ale był zbyt rozkojarzony, by zadać kobiecie to pytanie.

Jego nowy pokój był mały i prosty, zawierał dwuosobowe łóżko, które zajmowało większość miejsca, komodę i kilka skośnych półek, które pilnie potrzebowały rzucenia na nie Reparo. Nieobecność Hermiony kpiła z niego z każdego kąta. Nie było tu żadnego z jej małych drobiazgów, żadnych regałów uginających się pod ciężarem armii książek i żadnej, nawet najmniejszej nuty zapachu mięty i wiśni.

Jego serce znów zamarło i powoli zrzucił z siebie płaszcz, ostrożnie zawieszając go na drzwiach i przesuwając palcami po tkaninie, kiedy zdał sobie sprawę, że było to wszystko, co miał, i co łączyło go bezpośrednio z nią. Wkładając różdżkę pod poduszkę, zrzucił z siebie ubrania, aż został w samych bokserkach i opadł na materac, owijając się szorstkimi kocami.

Ułożył się po lewej stronie łóżka i z roztargnieniem spoglądał w pustą przestrzeń obok siebie, zanim jego powieki opadły.

W łóżku Granger zawsze spał po lewej stronie.

***

Hermiona stała w pokoju gościnnym, wpatrując się bezmyślnie w ścianę, gdy nerwowo złączyła ze sobą dłonie. Niemal bała się usadowić w łóżku, świadoma, że to właśnie ​​sen oddziela od siebie kolejne dni, a wraz z upływem czasu wspomnienia stają się coraz mniej żywe. Ale jej ciało było o włos od poddania się psychicznemu i fizycznemu wyczerpaniu, a jutro musiała być naprawdę wypoczęta. Podczas dyskusji o planach wojennych Zakonu nie będzie miejsca na łzy. Jutro będzie w pełni przygotowaną na swój los Gryfonką. Jutro będzie dobrze.

Zdjęła sweter i rzuciła go na materac w nogach łóżka, po czym przeszła do ściągania kolejnej następnej warstwy ubrania, ale zamarła, gdy zdała sobie sprawę, że była to jego koszulka. Wciągnęła gwałtowny oddech, kiedy wyczuła lekką woń ciała Draco; męskie piżmo z nutą mięty i czymś, co przypominało zapach nowych książek.

Odetchnęła z ulgą, wiedząc, że ma przy sobie ten mały symbol ich zakazanego związku, i rzuciła na materiał szybkie zaklęcie suszące, które nie wymazałoby jego zapachu. Zapominając o piżamie, która była schowana w jej zaczarowanej torbie i zdejmując dżinsy, poddała się zmęczeniu i opadła na pościel, nieco pocieszona, że jej ciało było owinięte jego koszulką.

Wtulając twarz w poduszkę, poczuła, jak ostatnie samotne łzy spływają jej po policzkach. Zasnęła zwinięta w kłębek z dłonią na swoim pękniętym sercu.

Po prawej stronie łóżka.


7 komentarzy:

  1. No i mam złamane serduszko 😭 I płaczę razem z nimi i nad nimi. Bo to takie mega niesprawiedliwe, że musieli się rozstać. Ale przecież nie było innego wyboru. Zastanawiam się co jeszcze się wydarzy, skoro jesteśmy w połowie opowiadania dopiero, a wojna już się zaczyna i zostali rozdzieleni. Czego się w takim razie spodziewać? Czy Draco jednak złamie obietnice? Czy jednak stanie do walki po stronie Dobra, a może jednak Voldemort do znajdzie i będzie chciał go znów po swojej stronie kiedy dowie się, że miał kontakt z Hermioną. Może będzie chciał to wykorzystać? Jedno jest pewne, nie wiadomo czego tak naprawdę się spodziewać, bo może się stać wszystko skoro jeszcze tyle rozdziałów przed nami. Ale Draco już wie o jej uczuciach i jest zmieszany ale nie w ten zły sposób. Jego myśli, że nie zasługuje na nią, że nie jest godny jej miłości… To pokazuje, że i on ją pokochał, choć jeszcze w pełni tych uczuć nie rozumie. No bo kto miał go nauczyć kochania? Jego własni rodzice nawet się nie interesują tym, gdzie jest. Pewnie już dawno uznali go za zmarłego. Więc skoro tak wyglądają jego relacje z bliskimi, to słać ma wiedzieć, czym jest miłość

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobry Boże, jak to opowiadanie jest napisane! Jak przejmująco to wszystko brzmi! Serce mi się kraje, czytając o ich rozdzieleniu. Mam nadzieję, że ostatecznie wszystko skończy się dobrze, choć do tego czasu zapewne będzie więcej chwil smutku, ekscytacji, bólu i nadziei przy lekturze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Całą sobą czuję ich emocje, rozdarte serca... ta woja zmieni ich na zawsze. To opowiadanie jest tak realistyczne... to tłumaczenie jest fenomenalne. Jeju, te emocje będą ze mną długo...

    OdpowiedzUsuń
  4. Całe szczęście, że bez przeszkód się teleportowali w miejsca docelowe. Jestem bardzo ciekawa, jak to się dla nich skończy - a konkretniej w jakich okolicznościach. I kogo tam jeszcze kryje u siebie Andromeda?

    OdpowiedzUsuń
  5. Ależ mam gule w gardle od wstrzymywanych łez. Mam wrażenie, że jak opuszczę na chwilę swoje mechanizmy to wybuchnę. To jest tak bardzo niesprawiedliwe, że musieli się rozłączyć. Symbolika w tym opowiadaniu pełni tak ważną funkcję, że to na prawdę zapiera dech. Każde słowo pasuje, Vera ja nie wiem jak to robisz, nie czytałąm wersji angielskiej, ale tłumaczenie jest oddające na prawdę wszystko. Draco powróci do swoich mechanizmów - to raczej więcej jak pewne. Nie będzie chciał okazać słabości, nie będzie chciał cierpieć, będzie się wyżywał kiedy wyjdzie, albo zafunduje sobie izolacje w pokoju po lewej stronie łózka. Boże! Jakie to jest przykre! Płaczę razem z nimi <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeżeli chodzi o Draco, udało się trafić z tą Andromedą, ale z czego tu się cieszyć, że trafione, skoro jest bez Hermiony...

    OdpowiedzUsuń