Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: Sanders Bohlke - The Weight of Us, Aqualung - I Fall, D-side - Real World
_____
Draco gapił się na Lunę Lovegood, jakby dziewczyna właśnie przepowiedziała mu dzień, w którym miał umrzeć. Pozornie niewinna blondynka przeniosła wzrok z Blaise'a na niego i lekko wygięła usta w uśmiechu, który nagle wydawał się przemyślany i intuicyjny, jakby przejrzała jego umysł, zachowując dla siebie wszystkie jego sekrety. A potem zamrugała i odwróciła się do nich plecami, leniwie obmywając ręce w zlewie i nucąc coś pod nosem, znów będąc tą dziwaczną dziewczyną, którą pamiętał.
Blondyn przeniósł swoje zdumione spojrzenie na Blaise'a, którego twarz nosiła na sobie subtelny uśmieszek, jakby wiedział o wiele więcej, niż można by sądzić. Draco zmarszczył brwi i odważył się spojrzeć na Teo, spodziewając się zobaczyć podobny wyraz zarozumiałej wszechwiedzy, ale chłopak wyglądał na równie zdezorientowanego, jak czuł się on sam.
— O co ci chodzi, Lovegood? — zapytał Teo przez ramię.
— O nic — odpowiedziała pogodnie.
Teo uniósł ciemną brew.
— Wygląda na to, że znowu ma jeden ze swoich dziwacznych odpałów — wymamrotał, a jego głowa podskoczyła do przodu, gdy Blaise mocno uderzył go z otwartej dłoni w potylicę. — Ała! Co do diabła…
— Uważaj na to co mówisz — ostrzegł go cicho przyjaciel. — Jesteś takim pyskatym kutasem…
— Czasami trzeba mieć poczucie humoru, słoneczko…
— Przysięgam na grób Salazara, Teo…
— Zamierzałam zacząć robić pranie — oznajmiła Luna i Draco ponownie zauważył, jak zaciśnięte mięśnie na twarzy Blaise'a lekko się rozluźniają. — Czy któryś z was mógłby mi pomóc? Przydałaby mi się dodatkowa para rąk.
— Przepraszam, Lovegood — wzruszył ramionami Teo, kiwając głową w stronę Draco. — Jesteśmy w trakcie czegoś…
— Teo, idź i pomóż Lunie — przerwał mu Blaise. — Chcę porozmawiać z Malfoyem sam na sam.
— Co? Dlaczego, do diabła, miałbyś…
— Bo działasz mi na nerwy, więc równie dobrze mógłbyś zrobić coś pożytecznego — burknął, przechylając głowę i krótko zerkając na Lunę, z niemal przepraszającym drgnięciem ust. — Mówię poważnie, Teo. Daj mi godzinę, a potem będziesz mógł męczyć Malfoya, ile tylko zechcesz…
— Ale Blaise…
— Teo, przestań narzekać jak jakiś pierwszoroczny Puchon — ostrzegł go przyjaciel. — Albo pójdziesz i pomożesz Lunie, albo każę Andromedzie ponownie skonfiskować ci różdżkę.
Teo rzucił Blaise'owi gniewne spojrzenie i warknął, uderzając dłońmi w stół i gniewnie opuszczając swoje miejsce z przeszywającym piskiem krzesła, mamrotając pod nosem serię przekleństw.
— Jedna godzina — wycedził, kierując się w stronę drzwi. — I przypomnij mi, żebym później napluł ci do obiadu za bycie takim palantem. Chodź, Lovegood.
— Dlaczego miałbyś mu przypominać, żeby splunął ci do jedzenia? — zapytała Luna, szykując się do podążania za chłopakiem. — Wydaje mi się, że to całkiem głupie.
— On mówi dużo głupot — wymamrotał Blaise, sięgając palcami do jej przedramienia, zanim przemknęła obok. — Jeśli zacznie coś odwalać, to go spetryfikuj, a potem zamknij w szafie czy coś w tym stylu, a ja sam się nim później zajmę.
— Okej — skinęła głową z uśmiechem, a Draco prawie zakrztusił się powietrzem, kiedy uniosła dłoń, by delikatnie musnąć policzek Blaise'a. — Wyglądasz na trochę zestresowanego. Wypij trochę tej ziołowej herbaty, którą ci kupiłam.
— Może później — przytaknął, spoglądając na plecy Luny, gdy wychodziła z pokoju. Wraz z kliknięciem zamykających się drzwi, jego rysy szybko odzyskały tę zwykłą surowość i spojrzał czujnie na Draco. — Zetrzyj ten wyraz ze swojej twarzy, Malfoy…
— Ty i Lovegood? — wypalił z niedowierzaniem. — Co to, do cholery, było?
— To nie twoja sprawa, chyba że uznam inaczej…
— Ale ona jest…
— Zamknij się — warknął. — Nie jestem jeszcze gotowy do omawiania z tobą szczegółów mojego związku z Luną…
— Skoro wiedziałeś, że jestem w Hogwarcie, to po co mnie o to pytasz?
— Żeby zobaczyć, czy powiesz prawdę — powiedział spokojnie Blaise. — Bo czy powiedziałbyś mi prawdę?
— Dlaczego powinienem? — odparł. — Sam nie jesteś ze mną szczery…
— Byłem z tobą szczery, Malfoy. Powiedziałem ci, że zdezerterowaliśmy…
— Tak, ale nie wyjaśniłeś dlaczego — przerwał mu blondyn. — Nie wyjaśniłeś, jak się tu wszyscy dostaliście. I co do cholery robi tutaj Lovegood, jeśli to jest kryjówka dla tych, którzy zbiegli?
Blaise potarł usta w zamyśleniu i wypuścił ciężki oddech.
— Luna jest tutaj, ponieważ ona i jej ojciec pomagają Andromedzie utrzymać nas w ukryciu.
— No dobrze, a co z tobą i innymi?
Kolejna przemyślana pauza.
— Teo i ja przybyliśmy tu kilka tygodni po twoim zaginięciu. Davis i Bulstrode byli tu już od kilku tygodni, a Bletchley przybył kilka dni po Teo i mnie…
— Tak ale jak…
— Dumbledore podszedł do mnie na szóstym roku, kiedy zobaczył, jak przebijam pięścią okno — kontynuował, uśmiechając się, gdy Draco uniósł brwi. — Daj spokój, Malfoy. Naprawdę myślałeś, że jesteś jedynym Ślizgonem, którego Dumbledore miał na oku? Świat nie kręci się wokół ciebie, wiesz…
— Co do cholery? — Draco skrzywił się, zaciskając pięści, aż zachrzęściły mu kości. — To nie ma sensu. W zeszłym roku ty…
— A zamkniesz się wreszcie i pozwolisz mi wyjaśnić, czy nie? — warknął Blaise, czekając, aż Draco usiądzie z powrotem na swoim miejscu, zanim będą mogli kontynuować. — Nie posłuchałem Dumbledore'a od razu, ale… — zawahał się i odchrząknął. — Ale kiedy zobaczyłem, jak popieprzony stałeś się po przyjęciu Znaku, wiedziałem, że nie chcę skończyć jak ty…
— Twoje zdrowie, mordo…
— Więc poprosił mnie, żebym miał na ciebie oko — wyjawił miarowym tonem. — Wiedział, co kazano ci zrobić, i miał nadzieję, że wycofasz się ze swojej… misji, ale wiedział też, że jesteś zdeterminowany. Dlatego zostawił ci też kilka znaków; mając nadzieję, że się wycofasz zanim będzie za późno…
— Znaków? — powtórzył Draco. — Jakich znaków?
— Jak myślisz, kto poprosił Martę, żeby porozmawiała z tobą w toalecie? — zauważył nonszalancko. — Myślałeś, że to przypadek, że duch mugolaczki po prostu zawsze był gdzieś w pobliżu? I jak myślisz, dlaczego Snape zawsze był przy tobie, żeby wyciągać cię z kłopotów?
— Mówisz poważnie? — Draco odetchnął zszokowany, ale szybko zamaskował to warknięciem. — I Teo pewnie też mnie szpiegował dla Dumbledore'a, co?
— Nie — odpowiedział, kręcąc głową. — Po tym, jak przyjąłeś Znak, wszyscy Śmierciożercy zaczęli zgłaszać swoje dzieci na ochotników, aby zwiększyć liczebność armii Sami-Wiesz-Kogo, a ojciec Teo podążył za nimi. Kiedy odkryłem, że Teo przeżywa ostre załamanie nerwowe w swoim pokoju, kazałem mu porozmawiać z Dumbledorem, ale musiałem się nieźle napracować, by go przekonać…
— Czekaj, czekaj — wymamrotał Draco z roztargnieniem. — Powiedziałeś, że przybyłeś tu po moim zniknięciu, ale Dumbledore już wtedy nie żył…
— Właśnie do tego zmierzałem — przerwał mu Blaise. — Kilka dni po twoim zniknięciu, kobieta szczycąca się byciem moją matką uczyniła z ojca Teo swojego męża numer osiem…
— Co? Ty i Teo jesteście braćmi przyrodnimi?
— Technicznie rzecz biorąc, tak — skinął głową Blaise, przewracając swoimi brązowymi oczami. — Ale patrząc na fakt, że moja matka jest siedmiokrotną wdową, to nie potrwa zbyt długo. Tak czy inaczej, ojciec Teo jest wielkim chujem i wybrał zarówno Teo, jak i mnie do przyjęcia Znaku. Udało nam się zbiec, a Dumbledore musiał przed śmiercią powiedzieć o wszystkim McGonagall, bo Błędny Rycerz zabrał nas do jakiegoś domu w Essex, gdzie już na nas czekała. Sprowadziła nas do Andromedy, gdzie siedzimy po dziś dzień.
— Cholera jasna — mruknął. — Ale jest was tu tylko pięcioro? A Crabbe i Goyle, albo Pansy?
— Crabbe i Goyle robią jedyną rzecz, w której są dobrzy: wykonują rozkazy — zauważył Blaise z nutką obrzydzenia. — Prawdopodobnie nachylają się teraz nad biurkiem i wypinają swoje dupska. Co do Parkinson, ostatnio słyszałem, że przyjęła Znak i pomaga swojemu kochanemu tatuśkowi w łapaniu mugolaków.
Draco poczuł przypływ rozczarowania. Jego dawni koledzy z klasy i kochanka zawsze mieli słabą wolę – do diabła, to właśnie początkowo czyniło ich tak użytecznymi sojusznikami – ale nagle uświadomił sobie, jak bardzo zmieniła się dynamika sytuacji i okoliczności, odkąd ostatnim razem wszyscy widzieli się w Hogwarcie.
— Niech mnie diabli — wyszeptał. — Pansy przyjęła Znak?
— Czy naprawdę jesteś tym aż tak zaskoczony?
— Nie — przyznał po chwili, chowając twarz w dłonie i masując pulsującą skroń. — To wszystko jest po prostu... popieprzone.
— Chciałeś prawdy, więc ją masz — przypomniał mu Blaise, nachylając się do przodu z intrygą. — Więc teraz twoja kolej na szczerość.
— Już wiesz, że byłem w Hogwarcie — westchnął Draco, a jego głos był stłumiony przez dłonie. — Co jeszcze możesz chcieć wiedzieć?
— Może powiesz mi, co robiłeś z Hermioną Granger w Boże Narodzenie nad Czarnym Jeziorem — odparł, wykrzywiając usta w bardzo ślizgońskim uśmieszku, podczas gdy Draco poderwał głowę tak szybko, że aż strzyknęło go w szyi. — O tak. O tym Luna też mi wspomniała.
***
Musiała wydostać się z pokoju, a kuchnia była najmniej klaustrofobiczną opcją, na dodatek z niezbędnym zapasem kawy i herbatników. Zostawiła więc Krzywołapa drzemiącego na łóżku i zdecydowała się na samotność.
Hermiona pochylała się nad stołem, skanując zmęczonym wzrokiem kolejne zdania w i szukając czegoś użytecznego wśród gorączkowego rozgardiaszu relacji świadków i oświadczeń Aurorów z czasów Pierwszej Wojny Czarodziejów. Przed infiltracją Voldemorta Shackleboltowi udało się odzyskać część starych dokumentów z Ministerstwa oraz porcję zastrzeżonych tekstów. Mimo wszystko, niekończące się godziny spędzone na przeglądaniu kolejnych stron okazywały się do tej pory daremne, a niestabilna mieszanka bezsenności i bólu serca sprawiała, że Hermiona stawała się coraz bardziej spięta i niecierpliwa. Wpatrywała się intensywnie w teczkę rozłożoną między łokciami, kiedy pojedyncza łza spłynęła po jej rzęsach i opadła na pergamin.
— Merlinie, nie znowu — westchnęła sama do siebie, unosząc palce, by otrzeć oczy, aż zaczęły ją piec. — To jest niedorzeczne.
Łzy nigdy nie ustawały; tylko cichły, a w ciągu ostatnich kilku dni Hermiona nauczyła się trzech rzeczy.
Po pierwsze, łatwiej było tolerować szkodliwe skutki braku snu niż stawiać czoła koszmarom, które śniły jej się pierwszej samotnej nocy. Stanowiły one dokładną powtórkę jej ostatnich chwil z Draco, z wyjątkiem tego, że w tym śnie gdy odsunęła się od ich jednostronnego pocałunku, po brodzie chłopaka spływała krew, a ona obudziła się krzycząc, wymiotując i będąc przekonana, że czuła smak żelaza na swoim języku.
Po drugie, granica między poświęceniem a obsesją jest niebezpiecznie cienka. Prawie uzależniła się od swojej determinacji, by pomóc Zakonowi, a cichy głosik w jej głowie nieustannie ostrzegał, że jeśli odłoży na bok księgi, wszystko stanie się zbyt realne i może nie być w stanie poradzić sobie z tym tak, jak wszyscy tego oczekiwali. Otoczyła się więc pracą, pokrywając ściany swojego tymczasowego pokoju kolejnymi nabazgranymi notatkami. Robiła sobie przerwy tylko na jedzenie, drzemki lub ćwiczenie zaklęć obronnych z Moodym lub Lupinem. Świat wokół niej był zamazany i stłumiony, czego dokładnie potrzebowała. Rozproszenie uwagi ściągało ją na ziemię; trzymało przy zdrowych zmysłach.
I wreszcie po trzecie, czasami nie miało znaczenia, jak bardzo koncentrowała się na swoich zadaniach. Przypadkowe retrospekcje – czy to błogie wspomnienia, czy też te niepokojące – penetrowały jej umysł niemal regularnie, zawsze pozostawiając ją otępiałą i drżącą. Te chwile mijały, a ona karciła się za to, że pozwoliła im nią zachwiać, zmuszając się żyć dalej, obawiając następnej. Wspomnienia wydawały się najbardziej nękać ją pod prysznicem. Czasami bywały tak żywe, że gorąca para zdawała się szeptać do niej głosem Draco, więc oblewała się lodowatą wodą, aż jej zmysły docierały do krawędzi i stawała się na tyle czujna, by móc otrzeźwieć.
W większości sytuacji udawało jej się zachować spokój, ale od czasu do czasu nieproszona łza rozpryskiwała się na jej książkach, tak jak teraz, jednak ukrywała to, zanim ktokolwiek coś zauważył.
Z wrażliwością nie było jej do twarzy.
— Hermiono — ciepły głos Tonks sprawił, że dziewczyna drgnęła. — Proszę, nie mów mi, że znów nie spałaś całą noc.
— Nie — skłamała automatycznie, rzucając okiem na zegar. Dochodziła ósma i zaczęła zastanawiać się, kiedy minęły ostatnie cztery godziny. Nawet nie zauważyła porannego świergotu ptaków ani słabego blasku słońca. — Po prostu wcześniej dziś wstałam
— Skoro tak mówisz — wymamrotała Tonks, najwyraźniej nieprzekonana, gdy z niewielkim trudem zajęła krzesło naprzeciwko. — Wydaje mi się, że dziecko wymyśliło nowy sposób na uciskanie mojego pęcherza.
Hermiona uśmiechnęła się, ale jej wargi były napięte.
— Chcesz, żebym zrobiła ci śniadanie czy coś?
— Nie, poczekam, aż Remus się obudzi — powiedziała. — Znalazłaś coś ciekawego w tych teczkach z Ministerstwa?
— Praktycznie nic, ale nadal nie jestem do końca pewna, czego w ogóle powinnam szukać. Chyba tylko wskazówek dotyczących horkruksów.
— Pomogę ci, jak już coś zjemy — zaproponowała, a potem spojrzała Hermionę uspokajającym wzrokiem. — Spokojnie. Da sobie radę.
Hermiona poczuła, że jej serce zamiera, a jej żołądek wykonuje nerwowy obrót.
— Co? — zapytała ochrypłym głosem. — Kto da sobie radę?
— Ktokolwiek za kim tak tęsknisz — powiedziała Tonks, jakby to było oczywiste. — Domyślam się, że to chłopak, o którym wspomniałaś, kiedy odwiedziłam cię przed świętami?
— Nic mi nie jest, Tonks — wymamrotała Hermiona, opuszczając wzrok z powrotem na książkę. — Po prostu tęsknię za Harrym i Ronem…
— Prawie się nie odzywasz, odkąd tu przybyłaś… A ja dobrze poznaję to spojrzenie dziewczyny tęskniącej za…
— Naprawdę, wszystko u mnie w porządku — przerwała szybko. Prawie gorączkowo. — Po prostu… muszę się teraz na tym skoncentrować i nie mogę…
— Jeśli chcesz o nim porozmawiać, możesz zrobić to ze mną — naciskała Tonks, marszcząc brwi, gdy Hermiona potrząsnęła głową. — Wiesz, musisz od czasu do czasu zrobić sobie przerwę, albo doprowadzisz się do szaleństwa…
— Tonks, proszę — spróbowała. — Nie rób tego.
— Tylko jedno pytanie i dam ci spokój — upierała się Tonks. — Jeśli odpowiesz szczerze, obiecuję, że nigdy więcej o nim nie wspomnę.
Wypuszczając sfrustrowane westchnienie i odgarniając włosy z twarzy, Hermiona z wahaniem przechyliła głowę na znak zgody.
— Dobrze. Jedno pytanie, ale to wszystko.
— Okej — powiedziała łagodnie Tonks, nie spiesząc się. — Czy on cię kocha?
Hermiona zamknęła oczy, żeby Tonks nie dostrzegła jej udręki. Łzy wróciły i piekły ją pod powiekami, ale byłaby przeklęta, gdyby choć jedna z nich spłynęła jej po policzku.
— Szczerze mówiąc, nie mam bladego pojęcia.
***
— Granger... — Draco powtórzył jej imię, zanim zdążył się powstrzymać, ponieważ po prostu nie brzmiało ono dobrze, gdy wychodziło z ust Blaise'a. Nagły ból głowy zapulsował mu za oczami, więc zacisnął powieki, zapominając o zachowaniu obojętności w wyrazie swojej twarzy.
— W takim razie dobrze myślałem — zauważył z zadowoleniem jego towarzysz. — Pieprzyłeś ją.
Ostre uderzenie pięści Draco w stół sprawiło, że jedna ze szklanek spadła na podłogę, a Blaise ostrożnie drgnął na swoim miejscu.
— Nie waż się mówić o niej w ten sposób — wysyczał Draco, obnażając zęby. — Ostrzegam cię, Zabini.
Blaise miał na tyle przyzwoitości, że przynajmniej wyglądał na lekko zaskoczonego.
— Więc to było więcej niż pieprzenie — wymamrotał, ignorując rozwścieczone spojrzenie Draco. — Ty ją lubisz…
— Zabini, na Merlina, przysięgam…
— Uspokój się, Malfoy — powiedział. — Nie ma powodu, by tak się przed tym bronić. Luna miała swoje podejrzenia. Do diabła, teraz jestem jej winien pięć galeonów…
— Co za bzdury — prychnął. — Od kiedy Pomyluna jest spostrzegawcza?
— Byłbyś zaskoczony — odpowiedział Blaise z subtelnym uśmiechem. — Więc zamierzasz mi w końcu powiedzieć, co zaszło między tobą a Granger? A może wolisz, żebym nadal wyciągał pochopne wnioski?
— Wolałbym, żebyś pilnował własnego pieprzonego nosa — splunął Draco, jego ciało zaczęło drżeć, gdy stawał się coraz bardziej wściekły. — To nie ma z tobą nic wspólnego.
— Malfoy — wydyszał niecierpliwie Blaise. — Staram się wyświadczyć ci przysługę. Jeśli twoje poglądy względem mugolaków zmieniły się z powodu Granger – co jak sądzę, miało miejsce – to być może będę w stanie ci zaufać, a to znacznie poprawiłoby twoją sytuację.
Draco zmrużył oczy w podejrzliwe szparki.
— A jak ty czujesz się obecnie względem mugolaków, Blaise? Nienawidziłeś ich tak samo jak ja…
— Wcale, że nie — zaprzeczył szybko. — Czy kiedykolwiek słyszałeś, jak używam słowa „szlama”? A jedynym ojczymem, który nie traktował mnie jak gówno był gość półkrwi, posiadający mugolską matkę. Poznałem ją jak byłem na piątym roku i była miła jak diabli…
— Ale nazywałeś ludzi zdrajcami krwi i…
— To wszystko tylko semantyka — powiedział nonszalancko. — Głównie powtarzałem to, co sam mówiłeś. Nie wiedziałem nawet, co oznacza słowo szlama, dopóki nie nazwałeś tak Granger na drugim roku. — Blaise zamilkł, by zobaczyć, jak Draco wzdryga się na ten komentarz. — Co sprowadza nas ponownie do bardzo interesującego tematu: ty i Granger.
— Podoba ci się ta gierka, prawda? — warknął cicho, z frustracją stukając palcem w stół.
— Może trochę — uśmiechnął się Blaise. — Ironia tak dobrze smakuje o poranku…
— Pieprz się, Zabini. To nie są żarty…
— No cóż, gdybyś przestał być tak cholernie tajemniczy, może mógłbym potraktować to poważniej…
— No nie sądzę! — Draco warknął głośno, biorąc głęboki oddech. — Ty po prostu… ty tego nie zrozumiesz, Blaise!
— Och naprawdę? — prychnął. — Na wypadek, gdybyś nie zauważył, jestem w związku z cholerną Luną Lovegood. Wiesz, dziewczyną, którą gnębiliśmy w Hogwarcie i lojalną zwolenniczką Zakonu. Jeśli jest ktoś, kto zrozumie, to jestem to właśnie ja, Draco, więc możesz po prostu….
— DOBRA! W PORZĄDKU! — wrzasnął, zrywając się z krzesła i odchodząc kilka kroków dalej, żeby nie musiał patrzeć na Blaise'a. — Cokolwiek, do diabła, dzieje się między tobą a Lovegood, to Granger i ja jesteśmy na tej samej łodzi! Czekaj, do jasnej cholery! BYLIŚMY na tej samej łodzi! Ale teraz jestem tutaj i nie mam pojęcia, gdzie ona jest, u diabła i nie wiem, CO MAM KURWA ZROBIĆ!
Zamarł tam, gdzie stał, napinając kończyny, by przestały się trząść, i starając się uspokoić swój nerwowy oddech. Ciepło jego wybuchu niemal kipiało mu pod skórą i potrząsnął głową, czując to samo destrukcyjne poczucie bezradności co w nocy, kiedy Hermiona odeszła. Czuł, jak Blaise przygląda mu się uważnie, ale nawet na niego nie spojrzał, sparaliżowany gwałtownymi emocjami, nie ufając samemu sobie.
— Tylko ona miała sens — mruknął, zanim zdążył się zastanowić, wątpiąc, czy Blaise w ogóle go usłyszy. — A teraz jej nie ma. Nie ma… nic. Nic, co miałoby sens. — Spojrzał na swojego milczącego towarzysza i wiedział, że usłyszał on każde słowo. — No śmiało, Zabini. Powiedz, co chcesz powiedzieć.
Blaise siedział przez chwilę nieruchomo, z niewzruszonym wyrazem twarzy, zanim powoli skinął głową z wyrazem czegoś pomiędzy satysfakcją a aprobatą.
— Witamy wśród „Oświeconych” — powiedział spokojnie. — Usiądź, Draco. Napijmy się kawy, a ty sam wyglądasz, jakbyś potrzebował coś zjeść.
— To tyle? — zapytał sceptycznie.
— Usłyszałem to, co chciałem usłyszeć — wzruszył ramionami Blaise. — Jeśli chcesz mi powiedzieć coś więcej, możesz, ale ja chciałem tylko mieć pewność, że twoja obecność tutaj jest w pełni uzasadniona i bezpieczna.
Draco uniósł brew i z wahaniem zajął swoje miejsce.
— Powiesz innym?
— Że jesteś zakochany w Granger? Nie…
— Nigdy nie powiedziałem, że się w niej zakochałem — odparł pospiesznie. — Nigdy nie użyłem tego cholernego słowa…
— Więc jej nie kochasz?
— Ja… — zaczął niepewnie, stukając językiem w podniebienie. — Nie zamierzam nawet zaszczycać tego pytania swoją odpowiedzią. Co byś powiedział, gdybym zapytał cię, czy kochasz Lovegood?
— Powiedziałbym, że tak — odpowiedział Blaise bez najmniejszego mrugnięcia okiem, a szczęka Draco opadła z niedowierzania. — Więc jak?
— Co, do diabła, jest z tobą nie tak?
— Malfoy, na wypadek, gdybyś nie zauważył, mamy wojnę — powiedział z lekkim dreszczem strachu. — Wszyscy możemy umrzeć nawet jutro, a Luna zasługuje na to, by wiedzieć, że nie nie jest dla mnie tylko kimś do pieprzenia i zabijania czasu. Poza tym, gówno mnie obchodzi zdanie innych, łącznie z tobą. Więc… jeśli nie powiedziałeś Granger, co naprawdę do niej czujesz, to ci współczuję, bo ciężko mi to mówić, Malfoy, ale możesz jej już nigdy więcej nie zobaczyć.
I chociaż nie było to widoczne na jego twarzy, słowa Blaise'a wbiły się w pierś Draco niczym ostre drzazgi i zrobiło mu się niedobrze, gdy uderzyła go miażdżąca fala żalu.
— Zobaczę ją ponownie — zakwestionował, ale w jego głosie zabrzmiała dość oczywista wątpliwość. — Na pewno.
Blaise wypuścił ciężki oddech i spojrzał na Draco spod z na wpół przymkniętych powiek.
— Mam nadzieję, że masz rację.
***
Cztery dni przed Walentynkami i ósmego dnia z dala od Draco, Hermiona wróciła do sypialni ze stosem książek, mając za towarzystwo jedynie swój własny cień. Trzygodzinny wyczerpujący trening z zaklęć obronnych z Szalonookim sprawił, że czuła jedynie ból mięśni i zmęczenie, ale obecny dzień właśnie przechodził w jutro, a północ była jej ulubionym czasem do pracy. Wszyscy szli spać, a ona siedziała niewzruszona przez co najmniej osiem godzin, z wyjątkiem chwil, kiedy Krzywołap wpełzał jej na kolana, by poświęciła mu trochę uwagi. W tych chwilach mogła też myśleć o Draco i nie czuć się z tego powodu zbyt winna, albo zamartwiać się, że Lupin i Tonks zauważą zabłąkane łzy lub drżenie jej dolnej wargi.
W pewnym momencie zorientowała się, że marzy o jeździe na łyżwach i siedzeniu we wnęce przy oknie. Już miała zebrać swoje rzeczy i udać się do kuchni po swoja dzienną dawkę kofeiny, kiedy usłyszała słabe stukanie o szybę. Odwróciła się i zobaczyła, jak światło księżyca odbija się od śnieżnobiałych piór sowy. Zerwała się z krzesła i podeszła do okna, desperacko szperając przy zasuwce. Hedwiga wrzuciła list w ręce Hermiony i szybko odleciała, zanim dziewczyna zdążyła choćby mrugnąć. Hermiona gorączkowo rozerwała kopertę i przeczytała kilka pospiesznie nabazgranych ręką Harry’ego słów. Przejrzała list kolejny raz i kolejny, żeby upewnić się, że niczego nie przeoczyła.
Anioł w cyrku. Godzina twoich narodzin.
I już dokładnie wiedziała, dokąd powinna się udać.
Chociaż jeden Ślizgon nie wstydzi się normalnie i szczerze mówić o swoich uczuciach. I Blaise ma rację, trwa wojna, więc lepiej otwarcie mówić o swoich uczuciach niż potem pluć sobie w brodę, że się czegoś nie powiedziało lub nie zrobiło. Nawet i Zabini widzi, że uczucia Draco do Hermiony są czymś więcej. Jego reakcja kiedy Blaise zaczął rozmowę na jej temat… ona mu nie jest obojętna i wiadomo, że tęskni za nią. Gdyby tylko znów mógł z nią być, zgaduje, że oddałby wiele, by mieć taką możliwość. Związek Blaise'a z Luną wciąż mnie lekko szokuje, może dlatego, że takiego połączenia jeszcze nie widziałam. Wiadomo, że tym najbardziej popularnym jednak jest Blinny jeśli już. Ale nie mówię im nie. Czują się ze sobą dobrze i są dla siebie czymś więcej, niż jak to skomentował Blaise mówiąc o kimś kogo można zwyczajnie pieprzyć. Widać, że te gesty są dla nich naturalne i mnie to cieszy. Mega się zastanawiam dokąd pójdzie Hermiona i o co chodzi. Czyżbyśmy w końcu mieli zobaczyć Harry'ego i Rona? No nie powiem, że najwyższa pora na to xD
OdpowiedzUsuńOch, wspaniale, że Draco trafił do Andromedy i za towrzysza ma Zabiniego. Na pewno pierwotny lęk przed zaangażowaniem w ten związek nieco zbladł po usłyszeniu wyznania Blaise'a. Zastanawiam się czy Luna w jakiś sposób nie mogłaby przekazywać choć listów między Draco i Hermioną. Na pewno ta namiastka kontaktu pozwoliłaby im przetrwać kolejne dni rozłąki.
OdpowiedzUsuńRozmowa z Blaisem była niczym trzaśnięcie w twarz! Niech się Draco cieszy, że ma wokół siebie ludzi, którzy przeszli prawie tę samą drogę, co on, i dobrze go rozumieją. W takiej sytuacji to nawet więcej, niż koło ratunkowe! W dodatku jest w domu ze swoją ciotką - ciotką, która przeszła gehennę w tej rodzinie, a mimo wszystko ma w sobie dużo dobroci i serca. Mam nadzieję, że odnajdą wspólny język :)
OdpowiedzUsuńWidać, że Draco trafił w dobre miejsce, może jego dawni znajomi postawia go na nogi. Hermiona pewnie wpadnie w jakieś tarapaty... zobaczymy co dalej jest dla nich zapisane 😊
OdpowiedzUsuńWojna wyzwala szczerość, trzeba się na nią zdobyć, żeby niczego nie żałować. Tylko czy na prawdę potrzebna jest wojna aby być szczerym i szczerze rozmawiać o uczuciach? Brakuje tego w dzisiejszym świecie. Zawsze denerwowało mnie uciekanie przed uczuciami Draco i Hermiony, wieczna gonitwa i nagle bum jednego dnia uświadamiają sobie, że się kochają. Tu sytuacja jest inna, skupiona na ich przemianach, na powolnym docieraniu się i tolerowaniu, poznawaniu się - to jest tak realne, że aż się nie chce wierzyć że autorka tak to pociągnęła. Wszystko jest naturalnie, właśnie tego często mi braku, skupienia na psychice, bo czy to nie na niej i wywodzących się różnicach opiera się Dramione i na zasadzie różnice się przyciągają?
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie momentami jest przewidywalne, znaczy wiadome było, że Draco i Hermiona w końcu będą rozdzieleni, szło droga dedukcja dojść do tego, że Draco trafi do Andromedy, do tego, że Hermione u żądli pszczoła. Jednak potem przychodzi petarda i coś czego w najśmielszych snach bym nie podejrzewała, tak jak związek Luny i Zabini ego,to, że to Zabini jest tym mądrym, ułożonym, w taki pozytywny sposób, poważny sposób. Zawsze przedstawiany jest jako pozytywny świr z dobrymi pomysłami i przebłyskami geniuszu, nigdy nie pomyślałabym, że autorka tak go scharakteryzuje.
Dobrze, mam nadzieję, że znajomi pomogą Draco, żal mi Hermiony, bo ona biedna mogłaby się wygadać, a dusi to w sobie Merlin wie po co... Boi się braku akceptacji? Wątpię aby Tonks nie zrozumiała.
Są tak blisko a tak daleko... Przecież praktycznie mieszkają z tą samą rodzina... Mam nadzieję, że dojdzie do ich szybkiego zobaczenia.
Czuje, że Draco będzie się gryzł tym, że w obliczu śmierci która może nadejść, nie powiedział Hermionie co czuje, kiedy ona to zrobiła. Usłyszał to czego tak się bał w duchu. Żałuję, że Hermiona nie użyła z nim swistoklika... No bo jaki miałby być to problem :( coś mi się wydaje, że gdyby Draco się określił jasno za Zakonem nie doszłoby do takiej sytuacji, ale pozostaje mi gdybać.
Hermiona czuje, że wpakuje się w jakieś kłopoty... A kłopoty Harry i Ron przyciągają jak magnez. Oczywiście na pewno będzie taka głupia, że nikogo nie poinformuję - aczkolwiek liczę, że się mylę.