Rozdział 28, Część 1: Anioł

Rekomendacja muzyczna do niniejszego rozdziału: Keith Caputo - Got Monsters, Brandon Flowers - The Floor, Christina Perri - Backwards.

_____

Wbrew powszechnemu przekonaniu, słynny pomnik wieńczący fontannę na Piccadilly Circus nie jest posągiem greckiego boga Erosa.

Pewnego dnia Hermiona natknęła się na stary wiktoriański tekst w Bibliotece Londyńskiej, który odnosił się do tego pomnika jednak pod inną nazwą. Naturalnie poczuła się zaintrygowana i poświęciła parę dni na mały projekt badawczy, aby zabić czas podczas letnich wakacji przed czwartym rokiem. Pierwotnie był to posąg brata Erosa, Anterosa, ale po jakimś czasie został on przemianowany na „Anioła Chrześcijańskiego Miłosierdzia”, zanim ponownie zmieniono jego nazwę na Anterosa. Mimo to prawie każdy przewodnik turystyczny, drogowskaz i lokalny londyńczyk wciąż nazywa go „Posągiem Erosa”.

Kiedy wróciła do Hogwartu, opowiedziała Harry'emu i Ronowi o swoich odkryciach i jak można było przewidzieć, byli na nie dość obojętni. Mimo tego, karciła ich za każdym razem, gdy nazywali pomnik jego niewłaściwą nazwą. Chłopcy w końcu zmęczyli się jej wykładami odnośnie znaczenia docenienia jego prawdziwego tytułu. Z jakiegoś powodu Ron miał trochę trudności z imieniem Anteros i ciągle błędnie mówił o nim „Antross”, co tylko bardziej ją irytowało.

Po jakimś czasie poszli na kompromis i zaczęli nazywać go „Aniołem Chrześcijańskiego Miłosierdzia” – bo przynajmniej taka była kiedyś jego nazwa – a potem zostało to po prostu skrócone do „Anioła”.

Anioł w cyrku.

Urodziła się dokładnie o wpół do piątej nad ranem. Była jednak dość zaskoczona, że Harry i Ron pamiętali ten szczegół, ale być może naprawdę czasami słuchali jej między przewracaniem oczami i pustymi wyrazami twarzy.

Musiała przyznać chłopcom wyrazy uznania. Miejsce ich spotkania było tajemnicze, osnute otoczką ich wewnętrznego żartu. Piccadilly Circus było wystarczająco tętniącym życiem punktem Londynu, by pozostać tam niezauważonym, jednak nie na tyle tłocznym, by mogli się tam minąć.

Po wrzuceniu swoich rzeczy do zaczarowanej torebki, w tym wszystkich książek, których jeszcze nie przeczytała i notatek, które nabazgrała w ciągu ostatniego tygodnia, szepnęła Krzywołapowi krótkie pożegnanie i kazała mu być grzecznym podczas jej nieobecności. Dopiero minęła północ, więc kilka kolejnych godzin spędziła siedząc w kuchni, niespokojnie czekając i bębniąc paznokciami o stół, co chwilę sprawdzając godzinę.

Zegar tykał coraz wolniej.

Kiedy zaczęła dochodzić czwarta, napisała krótką notatkę do Tonks i Lupina, przepraszając za swoje zniknięcie i obiecując, że będzie ostrożna. Na wszelki wypadek rzuciła na swoje włosy lekki urok, zmieniając ich odcień na jasny blond, o kilka tonów ciemniejszy niż włosy Draco, i owinęła się szalikiem, aby zasłonić dolną część twarzy, tuż pod nosem.

Rzucając ostatnie spojrzenie na ten cholerny zegar, który wskazywał dziesięć po czwartej, wzięła głęboki oddech, by rozluźnić ten dziwny kłębek nerwów w żołądku, i wyszła za drzwi. Szła po pokrytej rosą trawie, aż poczuła drżenie powietrze, co wskazywała, że ​​wyszła poza osłony. Potem się aportowała.

***

Sen był nieuchwytnym draniem.

W zeszłym tygodniu miało miejsce zbyt wiele rewelacji. Czuł się niemal tak, jakby jego ciało i mózg wciąż próbowały zaakceptować rozłąkę z Hermioną i były zbyt poturbowane przez szok, by w pełni mógł pojąć to nowe środowisko i znajdujących się w nim ludzi. Może po prostu odrzucał rzeczywistość bez Granger.

Nie wiedział. Nie miało to znaczenia.

Niemniej jednak biernie obserwował rutynę i zachowanie swoich dawnych kolegów z klasy oraz ciotki, choćby dlatego, że nie miał praktycznie nic innego do roboty. Dowiedział się, że nie jest to główna rezydencja Andromedy, ale kryjówka, a kobieta co jakiś czas udawała się do swojego prawdziwego domu, zwykle w towarzystwie Milicenty, która wydawała się mieć całkiem dobre relacje z kobietą.

Davis i Bletchley zwykle trzymali się na uboczu, ciesząc się własnym towarzystwem. W rzadkich momentach, kiedy opuszczali swoje pokoje by zjeść posiłek lub coś załatwić, byli względem siebie dość wylewni, szczególnie Tracey, jednak nie do tego stopnia, by ​​Draco robiło się niedobrze. Bletchley nigdy jej nie odpychał, ale zawsze przybierał raczej obronną postawę, co sprawiało, że ​​intensywność jego uczuć do dziewczyny stawała się mocno oczywista.

Teo to była jednak zupełnie inna historia. Jeśli Draco obawiał się, że tylko on ma kłopoty z tą dziwaczną sytuacją, to Teo tkwił we własnym dramacie. Podczas gdy inni wydawali się całkiem dobrze przystosować do obecnych okoliczności, Blaise zauważył, że Teo miewał dobre i złe dni. Nie mniej niż cztery razy Draco słyszał, jak chłopak mamrocze pod nosem coś obraźliwego o mugolach i mugolakach, a Draco nie był w stanie zdecydować, czy było mu przez to nieswojo, czy też czuł swego rodzaju ulgę.

Może nie był już w stanie wypowiedzieć słowa „szlama”, ale słyszenie tego oszczerstwa było dziwnie znajome, jednak nie wiedział jak na to reagować. Nadal wiele kwestionował. Nadal był niezdecydowany.

Dopiero gdy Ted Tonks dwa dni temu złożył im wizytę, Draco był świadkiem jednego z dobrych dni Teo. Blondyn celowo trzymał się na dystans, ale zauważył, że mąż jego ciotki był bardzo wyluzowany i uprzejmy i trudno było go nie lubić. W towarzystwie mężczyzny wyraz wstrętu natychmiast zniknął z twarzy Teo. Grali w Szachy Czarodziejów, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.

Pozostali powstrzymali się od zadawania Draco jakichkolwiek pytań i miał wrażenie, że Blaise ma z tym coś wspólnego. Draco widział, że miał cichą kontrolę nad ich małą grupką, z roztargnieniem przyglądając się wszystkiemu i wszystkim pozornie tępym wzrokiem. Wyjątkiem były jednak sytuacje, kiedy w pobliżu pojawiała się Lovegood. Draco wciąż starał się pojąć ten ich dziwaczny związek, ale nic nie komentował, biorąc pod uwagę jego własne przywiązanie do Granger.

Blaise i Luna dzielili między sobą ten cichy rodzaj miłości, który zauważasz tylko wtedy, gdy naprawdę patrzysz; w pełni wyrażony delikatnymi dotykami i tajemniczymi uśmiechami. Wieczorami znikali po cichu, bez słowa, a w dni, kiedy Lovegood była gdzieś indziej, Blaise zwykł patrzeć w dal, jak mężczyzna, który nie wie, czy jego bratnia dusza na pewno wróci do domu.

Draco rozpoznał to tylko dlatego, że podobny wyraz twarzy widywał w swoim lustrze każdego ranka.

Przebywając między Blaise'em, Luną, Andromedą i Tedem czuł się otoczony drwiącymi wspomnieniami jego niekonwencjonalnego przywiązania do Hermiony, co dla nich wydawało się dla naturalne. Jak oddychanie.

Sądząc po atramentowym odcieniu nieba, było między czwartą a piątą, a on siedział na zewnątrz, skulony na kamiennych schodach przed domem. Miał na sobie płaszcz, który kupiła mu Granger, wdychając słabe pozostałości jej zapachu i od czasu do czasu machając krótko różdżką, by odnowić zaklęcie ogrzewające, które chroniło go przed mroźnym chłodem.

Niewiele miał tutaj do roboty poza myśleniem, a jego myśli były zawsze niespokojne jak morze targane przez sztorm. Dzisiejszej nocy nie było inaczej. Nie usłyszał nawet otwierania drzwi.

— Dzień dobry, skarbie — rozbawiony głos Teo przerwał ciszę, a Draco rzucił mu chłodne spojrzenie, gdy chłopak usiadł na stopniu obok niego. — A dlaczegóż to nie leżysz w łóżku?

— Prawdopodobnie z tego samego powodu co ty — powiedział.

— Poranny wzwód?

Draco wydusił wbrew sobie cichy chichot. 

— Niezupełnie. Po prostu… zbyt wiele myśli, żebym mógł zasnąć.

— Ach, to — przytaknął Teo. — Tak, to nie jest najlepsze miejsce, żeby nadrabiać zaległości w swoim błogim śnie, Malfoy. Powiedziałbym, że z czasem robi się łatwiej, ale gdyby to była prawda, nie siedziałbym tu z tobą o czwartej rano.

— Cudnie.

Teo zabębnił palcami o swój goleń. 

— Więc naprawdę wtedy zdezerterowałeś?

— Czy byłbym tutaj, gdybym tego nie zrobił?

— Słuszna uwaga — przyznał. — A jak dokładnie wytłumaczysz swoją nagłą tolerancję względem mugolaków? Widziałem to spojrzenie, które mi rzuciłeś, kiedy pewnego dnia powiedziałem „szlama”.

Draco westchnął i zamknął oczy. 

— Wiele się zmieniło od naszej ostatniej rozmowy.

— Możesz rozwinąć ten temat?

— Nie teraz — potrząsnął głową. — Nie wiem jak mam ci powiedzieć o moich powodach, skoro sam ich do końca nie rozumiem…

Teo prychnął i przewrócił oczami. 

— To tylko poetycki sposób na powiedzenie mi, żebym pilnował własnego nosa.

— W takim razie pilnuj własnego nosa — wzruszył ramionami Draco. — Dlaczego jesteś takim dupkiem, Teo? Byliśmy kiedyś kumplami…

— Tak, ale sam powiedziałeś, że od naszej ostatniej rozmowy wiele się zmieniło — powiedział nieco chłodno Teo. — Każdy ma te pieprzone sekrety, a Blaise, Miles i Tracey nagle czują się dobrze w otoczeniu mugoli. Kurwa, nawet ty…

— Nie czuję się dobrze — przerwał. — Jestem… zdezorientowany, tak jak ty.

— A skąd możesz wiedzieć, jak się z tym czuję?

— Widziałem cię z Tedem, Teo. Nie nienawidzisz go, a on jest przecież mugolakiem.

Teo potarł o siebie dłońmi i spuścił wzrok na stopy. 

— Ted to dobry gość — zaczął niechętnym tonem. — W pierwszym tygodniu pobytu tutaj wypiłem jakiś czarnomagiczny eliksir, który podkradłem ojcu. Byłem wkurzony i po prostu… chciałem...

Draco spojrzał na swojego towarzysza. 

— Próbowałeś ze sobą skończyć?

— Nie wiem — powiedział cicho, zamykając oczy. — Wiedziałem, że eliksir jest niebezpieczny, ale byłem tak cholernie zły. Zasadniczo środek zaczął wypalać moje narządy i to tak cholernie bolało. Ted znalazł mnie, zrobił mi płukanie żołądka i został ze mną przez sześć godzin, próbując uleczyć obrażenia. Poprosiłem go, aby nikomu nie mówił, a on naprawdę zachował to dla siebie. — Chłopak zamilkł na moment i przechylił głowę na bok. — Dzień wcześniej nazwałem go szlamą.

Cisza między nimi była tak ciężka, że trudno było oddychać; gęsta od niepokoju, bo żadne słowa nie był w stanie odpowiedzieć na to, co wyznał właśnie Teo. Draco zmarszczył brwi w zamyśleniu, po czym z wahaniem podniósł rękę i mocno poklepał plecy swojego starego przyjaciela.

Teo uniósł cynicznie brew. 

— Jeśli spróbujesz mnie przytulić, to dam ci, kurwa, w ryj.

— Nie zamierzałem cię przytulać, palancie…

— I dobrze — skrzywił się. — Czy skończyliśmy już tę niepotrzebną i żałosną dyskusję?

— Najwyraźniej tak — powiedział Draco, marszcząc brwi, gdy Teo wstał i ruszył do środka. Wzdychając ciężko, przekręcił głowę, by zawołać przez ramię. — Jeśli ma to jakieś znaczenie, Teo, nadal uważam cię za mojego kumpla.

— Czy powinienem teraz zaprezentować ci mały taniec radości?

— Ja tylko… Jeśli potrzebujesz się komuś wygadać, to ja zawsze tu jestem, rozumiesz? – zaproponował nonszalancko. — Wiem, jak bardzo to wszystko jest popieprzone. Uwierz mi.

Teo zawahał się odchrząknął. 

— Zapamiętam — wymamrotał, niezdarnie naciskając klamkę. — I wzajemnie.

***

Hermiona aportowała się do St. James' Park.

Znała już dobrze całą okolicę i upewniła się, że nie zostanie zauważona, wybierając niewielką kępę drzew w pobliżu rogu Horse Guards Road i The Mall. Piccadilly Circus znajdowało się zaledwie dziesięć minut drogi stąd i natychmiast ruszyła szybkim marszem, recytując w głowie swoją wcześniej zaplanowaną trasę, aby się uspokoić. Niskie wibracje ruchu ulicznego i odgłosy miasta powodowały, że swędziały ją uszy i pochyliła głowę, aby uniknąć spojrzeń garstki mijanych ludzi.

W każdy inny dzień zatrzymałaby się, by podziwiać misterną architekturę Carlton House Terrace, ale dziś ledwo rzuciła okiem na królewskie budynki, gdy szła w stronę Pall Mall. Strumień przechodniów był coraz gęstszy, gdy zmierzała ku sercu Londynu. Owinęła palce wokół różdżki ukrytej w kieszeni, przypominając sobie radę Moody'ego.

Stała czujność.

Idąc wzdłuż Waterloo Place i Regent Street, zmrużyła oczy, gdy zuchwałe reklamy Piccadilly Circus zabarwiły chodniki czerwienią, błękitem i zielenią, a potem ujrzała posąg. Pozwoliła sobie na ciche westchnienie, gdy zbliżyła się do niego szybkim krokiem, jej oczy błądziły we wszystkich kierunkach, wypatrując błysku rudych włosów lub blasku światła odbijającego się od znajomych okularów.

Zgodnie z oczekiwaniami, w okolicy było trochę ludzi, którzy kręcili się dookoła lub siadali na schodach u podstawy posągu; grupki turystów z aparatami w dłoniach, podchmieleni studenci z rozregulowanym rytmem dobowym i kilka osób najwyraźniej pędzących do pracy, wyraźnie się spiesząc. Ale nie dostrzegła nigdzie ani Harry’ego, ani Rona.

Zatrzymała się i skrzyżowała ręce na piersi, by walczyć z chłodem, przyglądając się posągowi i z niepokojem rozmyślając, czy może źle zinterpretowała otrzymany list. A jeśli chłopcy nie pamiętali godziny jej narodzin? A jeśli Hedwiga dostarczyła jej wiadomość w niewłaściwy dzień? A jeśli list został przez kogoś przechwycony albo był przynętą, a ona po prostu wpadła prosto w czyjąś pułapkę jak cholerna idiotka?

Spojrzała na zegarek. Czwarta trzydzieści pięć.

Punktualność nigdy nie była ich mocną stroną; do diabła, pięć minut spóźnienia było dla Harry'ego i Rona czymś całkowicie normalnym, ale zawsze ryzyko rodzi wątpliwości, a potem paranoja podkrada się do ciebie, zanim zdołasz zauważyć. Prawie podjęła decyzję, by porzucić cały plan, ale coś na rodzaj przeczucia zamrowiło ją wzdłuż kręgosłupa. Zerknęła na bok i utkwiła swój wzrok w dwóch postaciach maszerujących w jej kierunku.

Znajomy, rdzawy odcień włosów charakterystyczny dla Weasleyów zniknął; zastąpiony ciemnym brązem. Nie ujrzała okularów, a czarne włosy jej przyjaciela stały się teraz niemal białe. Ich twarze również były lekko zmienione, zaczynając od odcienia skóry po brak piegów.

Ale poznałaby ich chyba wszędzie.

Przez chwilę stała w miejscu niczym zamrożona, ale potem rzuciła się do biegu, a łzy ulgi napłynęły jej do oczu, gdy sunęła w ich kierunku. Oni też zaczęli biec, miotając się między zaspanymi londyńczykami. Hermiona wpadła w nich, oplatając ich szyje ramionami i wtapiając się między dwie pary niezgrabnie ułożonych rąk. Cała ich trójka spędziła w tej pozycji kilka spokojnych chwil, ale potem Hermiona wyrwała się ze znajomego uścisku i zaczęła uderzać dłońmi o ich piersi.

— Ała! — jęknął Ron. — Miona, co do…

— Nawet nie ważcie się nigdy więcej tak znikać! — warknęła, odpychając od siebie ich ręce. — Mogliście, do cholery, zginąć…

— Mówiłem ci, że będzie zła — wymamrotał Harry z lekkim uśmiechem.

— I masz rację, do cholery! — warknęła. — Nie widziałam was od miesięcy…

— Też za tobą tęskniliśmy — powiedział Ron ciepłym tonem, ale Hermiona uniknęła jego ramienia, gdy spróbował ją objąć. Chłopak rzucił jej zranione spojrzenie, a ona poczuła lekkie ukłucie winy w swojej piersi. — Co się stało, Hermiono?

— Nic — westchnęła, unikając jego wzroku. — Po prostu… niedługo zrobi się jasno. Powinniśmy już iść. Gdzie się zatrzymaliście?

Chłopcy wymienili się się niepewnymi spojrzeniami. 

— Cóż — wymamrotał Harry. — To długa historia, ale w pewnym sensie dużo się przemieszczamy. Pomyśleliśmy, że najlepiej przebywać na obszarach z dala od miast, ale tak naprawdę nie znamy ich zbyt wiele. Co to był za las, który odwiedziłaś z rodziną?

— Forest of Dean — dodała. — Tak właściwie, to nie jest zły pomysł…

— Ale musimy zdobyć więcej zapasów — wyjaśnił Harry, wskazując na plecak zwisający z jego ramienia, który dała mu, zanim wyruszyli, ulepszony zaklęciem zwiększająco-zmniejszającym. — Namiot, którego używaliśmy, trochę się już rozpada i…

— Mam namiot — przerwała mu, poklepując swoją zaczarowaną torebkę. — Zabrałam ze sobą trochę rzeczy, które uznałam, że mogą nam się przydać…

— A co z jedzeniem? — zapytał Ron, co było całkiem do przewidzenia. — Nasze zapasy są na wyczerpaniu…

— Mam wszystko, czego możemy potrzebować — powiedziała, marszcząc brwi, gdy zdała sobie sprawę, że poranne słońce zaczyna rozjaśniać niebo. — Chodźcie, powinniśmy już iść. Znajdźmy miejsce, z którego moglibyśmy się aportować.

— Masz rację, powinniśmy się stąd ruszać — przytaknął Harry i cała trójka ruszyła w dół Shaftsbury Avenue. — Naprawdę, Hermiono, mamy ci tyle do powiedzenia. Nie uwierzyłabyś, ile się wydarzyło, odkąd odeszliśmy.

Hermiona zacisnęła na chwilę oczy i pomyślała o Draco. 

— Tak — mruknęła z roztargnieniem. — Sama mam wam do opowiedzenia kilka dość niewiarygodnych rzeczy.

***

Rozdział 28, Część 2: Adaptacja

Tydzień później…

Draco oparł się o ścianę, nie odrywając oczu od ciotki, która najwyraźniej walczyła ze łzami.

Andromeda powiedziała im wczoraj, że Ted został zmuszony do ucieczki. Otrzymali anonimowe ostrzeżenie, być może od kogoś z Zakonu, że Ministerstwo zostało poinformowane o miejscu pobytu Teda, i że tylko kwestią czasu jest, zanim przyjdą go szukać. Teo zareagował na tę wiadomość dość gwałtownie, wbijając pięść w ścianę i żądając wyjaśnień, dlaczego Ted nie może zostać z nimi w kryjówce. Ted musiał go uspokoić, wyjaśniając, że gdyby zwolennicy Voldemorta wiedzieli, że się gdzieś ukrywa, prawdopodobnie przeprowadzą dokładne poszukiwania, co będzie stanowić ryzyko, że ich kryjówka zostanie odkryta. Gdyby jednak wiedzieli, że uciekł, zaczną na niego polować, co odwróci ich uwagę od innych miejsc spotkań Zakonu.

Mówiąc wprost; Ted narażał swoje życie, aby pomóc grupie nastolatków, których prawie nie znał. Teo miał rację; Ted był naprawdę dobrym gościem.

Ta myśl wzbudziła w Draco otrzeźwiający szacunek dla jego wuja. Nagle pojawił się w jego świecie drugi mugolak, którym nie pogardzał. I tak jak Hermiona, ten mugolak zbyt szybko został zmuszony do zniknięcia z jego życia.

To było prawie tak, jakby los podkradał czas z bardzo napiętego grafiku, żeby mieszać mu w głowie. Stawiał tych wszystkich ludzi na jego drodze, by zapomniał o swoich uprzedzeniach, które wpajano mu od urodzenia, a potem po prostu wydzierał ich z jego życia niczym cienkie płatki maku, pozostawiając po sobie tylko ból i zakłopotanie.

Blondyn przeniósł swoją uwagę na Teda, który mierzwił włosy Davis i mamrotał kilka słów na pożegnanie do Bletchleya i Bulstrode. Teo stojący obok Draco był sztywny i spięty; zacisnął dłonie w drżące pięści i zgrzytał zębami, mocno zaciskając usta. Po chwili Draco spojrzał na Blaise'a i Lovegood, zauważając, że ich palce były ze sobą splecione – niemal całkowicie ukryte dla innych, z wyjątkiem oczu Draco – a Blaise gładził z roztargnieniem wierzch ręki dziewczyny. Ich dłonie rozplątały się, gdy Ted podszedł, by się pożegnać, a Lovegood wpadła w jego ciepły uścisk ze swoim znajomym, roztargnionym uśmiechem na ustach.

— Pamiętaj, aby trzymać się z daleka od niedojrzałych jagód i jemioły — powiedziała, odsuwając się lekko. — Nie powinieneś niepokoić nargli.

Draco uniósł brew, ale oparł się pokusie prychnięcia na jej komentarz.

— Oczywiście — odpowiedział Ted z czułym uśmiechem, pochylając się, by uścisnąć dłoń Blaise'a. — Pomóż Andromedzie utrzymać ich w ryzach, kiedy mnie nie będzie.

— Oczywiście — odparł Blaise, marszcząc brwi. — Powodzenia.

Draco wyprostował swoje ciało, kiedy Ted odwrócił się do niego, podchodząc bliżej z poważnym wyrazem twarzy, który sprawił, że Draco poczuł lekki niepokój i niezręczność.

— Opiekuj się moją żoną — powiedział Ted przyciszonym głosem, żeby usłyszał go jedynie Draco. — Opiekuj się swoją ciocią, dobrze?

Niepewny, co powiedzieć, Draco powoli odetchnął i po prostu skinął głową, a ten mały gest wydawał się wystarczyć, by uspokoić wuja. Przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę, odwrócił wzrok, gdy Ted w końcu podszedł do Teo, a Draco przechylił głowę, by dyskretnie wyłapać przyciszone słowa ich rozmowy.

— …swój temperament, policz do dziesięciu — poradził Ted. — I po prostu spróbuj się zastanowić, zanim coś powiesz…

— Tak, tak — burknął Teo lekceważąco i Draco nie musiał na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że chłopak przewrócił oczami. — Przytul Puchonka i wszystkie te bzdury…

— Jesteś dobrym chłopcem, Teo — przerwał mu Ted. — Wiem, Andromeda to widzi i wszyscy tutaj również. Musisz mieć po prostu więcej wiary w siebie.

— Jasne — wymamrotał Teo, wzdychając, a Draco zerknął na nich kątem oka, widząc, że ściskają sobie ręce. — Po prostu wróć żywy, dobrze?

— Jasne — przytaknął swobodnie Ted. Zbyt swobodnie. Mężczyzna mocno poklepał Teo po ramieniu, po czym skierował się z powrotem ku Andromedzie, zatrzymując w połowie i przyglądając milczącym nastolatkom swoim krytycznym wzrokiem. — Cóż, wyglądacie strasznie ponuro. Wrócę, zanim w ogóle zauważycie, że zniknąłem.

Przez kilka długich sekund nikt nie wydusił z siebie ani słowa. Z jakiegoś powodu Draco zauważył, że zaczął wpatrywać się w splecione ze sobą dłonie Blaise'a i Lovegood. I właśnie wtedy, gdy cisza zaczynała dzwonić im w uszach, Andromeda wyciągnęła rękę, by pociągnąć męża za ramię, a cały uporczywy optymizm zniknął z jego twarzy.

— Chodź, kochanie — poprosiła lekko drżącym głosem. — Musisz iść, a ja chciałabym się jeszcze pożegnać.

— W porządku — odezwał się Blaise. — Zostawimy was…

— Nie, w porządku — zatrzymał go Ted, chwytając Andromedę za łokieć. — Wyjdziemy na zewnątrz. — Zawahał się i posłał ponuremu Ślizgonowi ostatni radosny uśmiech. — Do zobaczenia wkrótce.

W chwili, gdy małżeństwo opuściło pokój, rozległ się zbiorowy szum uwolnionych oddechów, a wcześniejsza cisza została zburzona, gdy wszyscy znów zaczęli się poruszać. Tracey trochę się rozkleiła i słabo szło jej ukrywanie swojej rozpaczy, więc Miles wyprowadził ją z pokoju, a tuż za nim wyszła również Millicenta. Chwilę później Draco wzdrygnął się, gdy Teo gwałtownie walnął pięścią w ścianę i wypadł przez drzwi, mamrocząc po drodze serię przekleństw.

— Teo! — zawołał za nim Blaise, ale jedyne co dostał w odpowiedzi, to kilka uderzeń różnych przedmiotów rzucanych o podłogę. Chłopak warknął, odwracając się do Luny. — Upewnię się, że nie zrobi czegoś głupiego.

A potem w pomieszczaniu został tylko Draco i Lovegood.

Blondyn skupił się na czubkach swoich butów, przygryzając język i czekając, aż dziewczyna ruszy się i podąży za resztą, jednak ona ani drgnęła.

— Nie podałeś mu ręki — zauważyła Luna swoim zwykłym rozmarzonym tonem.

— Ledwo go znałem.

— Ale chciałbyś — powiedziała, a jej dosadny komentarz mocno go zaskoczył.

Rzucił jej chłodne spojrzenie. 

— Do czego zmierzasz, Lovegood?

— Nic. To tylko moja obserwacja — wzruszyła ramionami, a odległy trzask aportacji przerwał jej słowa. — To musiał być Ted.

— No co ty…

— Może powinieneś iść i zobaczyć, czy Andromeda może czegoś potrzebuje…

— A co, do cholery, mógłbym jej zaoferować? — prychnął obronnie.

— Czasami ludzie potrzebują w kimś oparcia — wymamrotała Luna, przechodząc obok niego. — Nawet jeśli ten ktoś jest do tego bardzo niechętny.

W końcu Draco został sam i czekał, aż jego ciotka wróci z zewnątrz, niecierpliwie stukając stopą w podłogę i zastanawiając się, czy w ogóle powinien się tym przejmować. Po pięciu minutach wpatrywania się w drzwi, ciekawość – i być może coś jeszcze – wzięła nad nim górę. Wypuścił wzburzony oddech i postanowił osobiście sprawdzić, co zatrzymywało Andromedę.

Znalazł ją siedzącą na kamiennych schodach przed domem; tych samych, na których rutynowo odpoczywał i masochistycznie tracił rozum rozmyślając o Granger, kiedy wszyscy inni kładli się spać. Po lekkim drżeniu jej ramion i pochylonej głowie mógł stwierdzić, że kobieta płacze, i coś, co prawie przypominało empatię, całkowicie zalało jego serce.

— Czego chcesz, Draco? — zapytała nagle.

Oblizał wargi i zaczął zastanawiać się, co właściwie zamierzał dzięki temu osiągnąć. Po chwili jednak opuścił ramiona z rezygnacją, a czysta prawda dopadła go, zanim zdążył ją odrzucić.

— Chciałem ci powiedzieć, że… może miałaś rację — mruknął, prawie w nadziei, że ciotka go nie usłyszy. — Być może ty i ja nie różnimy się tak bardzo.

***

Hermiona czytała właśnie Opowieści Barda Beedle'a, które Dumbledore zostawił jej w spadku.

Historia trzech braci i ich zmagań ze śmiercią stała się jej ulubioną, a melancholijne legendy i biały blask czaru Lumos były dobrym towarzystwem o północy, gdy Harry i Ron już spali. Dziś była jej kolej na czuwanie, co całkiem jej odpowiadało. Niemal popadała w paranoję w obawie, że wymamrotałaby imię Draco we śnie, gdy koszmary przejmą jej podświadomość. Robiła też wszystko, co w jej mocy, by nie spędzać zbyt wiele czasu sam na sam z Ronem, zawsze upewniając się, że Harry jest w pobliżu lub szukając wymówek, gdy rudzielec próbował zainicjować coś, co mogłoby prowadzić do czegokolwiek poza ich przyjacielską relacją.

Przystosowanie się do zmian było trudniejsze, niż się spodziewała, pomimo towarzystwa Harry'ego i Rona. Rozmowa z nimi bywała dla niej trochę niezręczna; za każdym razem zastanawiała się nad każdym wypowiadanym słowem, uważając, by nie wspomnieć o czymś, co mogłoby zawierać jakiekolwiek wskazówki dotyczące jej czasu spędzonego z Draco. Przez większość czasu po prostu słuchała historii chłopców, którzy wyjaśniali, co wydarzyło się podczas jej nieobecności.

Opowiedzieli jej o swoim krótkim pobycie na Grimmauld Place i o tym, jak ustalili, że skrót R.A.B. okazał się inicjałami Regulusa Blacka. Opisali, jak krótka rozmowa ze Stworkiem doprowadziła ich do Mundungusa Fletchera, członka pierwszego składu Zakonu, który zajmował się drobnymi kradzieżami. Opowiedzieli jej o szybkiej wycieczce na Pokątną i zdobyciu horkruksa; o tym, jak walczyli o znalezienie sposobu na jego zniszczenie, i jak negatywna energia spowodowała poważne tarcia między chłopcami, chociaż wydawali się wahać, czy powinni wyjawić jej, o co się pokłócili.

Dowiedziała się, że postanowili oni opuścić Grimmauld Place i często zmieniać miejsca pobytu, kiedy stało się jasne, że Voldemort ostatecznie przejmie Ministerstwo. Obozowali w lasach na obrzeżach miast, od czasu do czasu wracając na Grimmauld Place w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek na temat metody zniszczenia Medalionu. Obozowali w Epping Forest, kiedy odkryli Miecz Gryffindora, a Hermiona zmarszczyła brwi, gdy zdała sobie sprawę, że nigdy nie wyjaśnili…

Gałązka trzasnęła za nią, a ona upuściła książkę i odwróciła się, kierując różdżkę w stronę nieszkodliwego celu.

— Ejejej — wyszeptał Harry, unosząc ręce. — To tylko ja, Hermiono…

— Do diabła, Harry, ale mnie wystraszyłeś — wydyszała, opuszczając różdżkę, gdy chłopak usiadł obok niej na trawie. — Wszystko w porządku?

— Tak, jest w porządku. Po prostu nie mogłem zasnąć. Pomyślałem, że dotrzymam ci towarzystwa.

— Tak, oczywiście — skinęła głową. — Właściwie, to właśnie o czymś myślałam. Nigdy nie powiedzieliście mi, jak natrafiliście na Miecz Gryffindora.

— Moja matka — wypalił Harry, a Hermiona zobaczyła, jak dziwny wyraz przybrała jego twarz. — Wiem, że to brzmi jak szaleństwo, ale po prostu wysłuchaj mnie… Doprowadził mnie do niego patronus. A patronus był łanią. Tak samo, jak patronus mojej matki.

Hermiona poczuła ucisk w sercu, gdy przypomniała sobie noc, której opuściła Hogwart; pamiętając moment, kiedy ona i McGonagall zostały ostrzeżone o upadku Ministerstwa przez patronusa Snape'a. Patronusa będącego łanią. Część niej zastanawiała się, czy powinna powiedzieć Harry'emu o sekretach ich dawnego profesora. W końcu McGonagall dość jasno dała jej do zrozumienia, że pewnych informacji nie powinna nikomu zdradzać, ale wydawało się to zbyt okrutne, by pozwolić Harry’emu uczepić się jakiegoś złudnego przekonania, że ​​jego matka kontaktuje się z nim z zaświatów.

— Harry — zaczęła z grymasem. — To nie był patronus twojej matki-

— Wiem jak to brzmi…

— Nie, Harry, po prostu…

— Ale kto inny miałby łanię za patronusa, który zaprowadziłby mnie do…

— To był Snape — wyrzuciła z siebie, a oczy Harry'ego rozszerzyły się za okularami. — Wiem, że to brzmi dziwnie, ale kiedy byłam w Hogwarcie, McGonagall powiedziała mi, że jest on szpiegiem Zakonu…

— Ale on zabił…

— Wiem — westchnęła. — Ale to nie było takie proste. Dumbledore poprosił Snape'a, żeby wykonał zadanie, żeby... — wychwyciła narastające w swoim głosie emocje, gdy przygotowywała się do wypowiedzenia jego imienia. — Żeby dusza Draco została ocalona. Myślę, że jest w tym coś więcej, ale wiem też, że Dumbledore osobiście poprosił Snape'a, by ten go zabił. Snape przez cały czas był po naszej stronie.

Na twarzy Harry'ego pojawił się szok i niedowierzanie. 

— Nie — wymamrotał, kręcąc głową. — To niemożliwe…

— Harry, widziałam jego patronusa — kontynuowała. — Wysłał go, by ostrzec nas, że Śmierciożercy przybywają do Hogwartu. I była to łania…

— Ale to nie ma sensu! — wykrzyknął Harry, stając na nogi. — Dlaczego, u diabła, Snape miałby mieć tego samego patronusa co moja matka?

— Nie wiem — wyznała ze znużeniem Hermiona. — Być może to tylko zbieg okoliczności…

— Muszę się nad tym zastanowić — mruknął do siebie, odwracając się od niej. — Muszę to przemyśleć…

— Harry, przepraszam…

— Potrzebuję tylko trochę czasu sam na sam — powiedział, robiąc kilka kroków w przeciwnym kierunku. — Po prostu daj mi chwilę, a potem musisz mi wszystko opowiedzieć.

Hermiona poczuła, że ​​poczucie winy pochłania jej serce.

Nie wszystko. Nie o Draco. Jeszcze nie.

— Dobrze — zgodziła się. — Tylko nie wychodź poza osłony, Harry.

Ciemność pochłonęła go jak wygłodniała smoła i Hermiona znów była sama, zastanawiając się, jakie chaotyczne myśli kłębiły się teraz w głowie jej przyjaciela. Merlin wiedział, że sama z trudem przyjęła wiadomość o tajnych zajęciach Snape'a te kilka miesięcy temu. Zaczęła zastanawiać się, co powinna powiedzieć, kiedy Harry wróci do niej po więcej szczegółów.

Spuściła swój zmartwiony wzrok, który wylądował na Opowieściach Barda Beedle'a, wiatr zatrzepotał stronami książki. Kiedy podmuch ustał, Hermiona skoncentrowała się na małym symbolu nabazgranym na otwartej stronie; trójkąt, koło i linia. Kilka razy zauważyła już ten dziwny znak i nigdy nie zwróciła na niego większej uwagi, ale w tym momencie coś w jej umyśle... kliknęło. Z cichym westchnieniem sięgnęła do torby i zaczęła szukać jednej z książek, którą czytała w Hogwarcie.

A słowa „Insygnia” i „Śmierć” były na końcu jej języka.


6 komentarzy:

  1. No, podziało się. Hermiona w końcu zjednoczyła siły z chłopakami i będzie musiała teraz odwalić resztę roboty za nich znając życie xD Gdyby od razu z nimi poszła… A w sumie nie, znamy już wersję tego, co się stało kiedy od razu poszli we trójkę i wiemy, że wiele to nie zmieniło xD Ale w tym momencie chociaż Harry wie, dlaczego pojawił się patronus łani. Gdyby nie Hermiona dalej wierzyłby w to, że jego matka przybyła z zaświatów by uratować mu dupę, tak jak na trzecim roku wierzył, że zobaczył ojca xD Jezu, jak ten dzieciak ma narąbane w głowie. Nie wiem co brał, ale niech zmieni dilera xD No i mamy przełom u Teo. Może mówić o nienawiści do mugoli i wgl, ale zawsze pojawi się ktoś, kto zmieni cały światopogląd i zamiesza w głowie. Kto jak kto, ale Draco rozumie to dość dobrze, bo sam jest w takiej sytuacji, a teraz jak sam przyznał, ma dwie takie osoby. Szkoda Teda, że musiał odejść, no ale to logiczne. Nie chciał narażać pozostałych i trzeba przyznać, że to naprawdę godne podziwu, że zdecydował się odejść, by chronić osoby, które tak naprawdę nie zna i nie są dla niego nikim bliskim, no może oprócz Draco, ale nie są w jakiejś zażyłej relacji ze sobą. Ale mam wrażenie, że Ted był dla Teo namiastką ojca? Bo okazał mu więcej zrozumienia, empatii i dobra niż jego własny ojciec, który zmusił go do wstąpienia w szeregi pewnego beznosego popierdzieleńca. Coś czuję, że to odejście Teda może też być przełomem w relacji Draco z jego ciotką. Nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wiele mają ze sobą wspólnego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz Hermiona będzie pomagać chłopakom, jakie zadanie czeka na Draco, bo jestem prawie pewna, że nie będzie się ciągle ukrywał. To opowiadanie jest bardzo intrygujące, wciąga jak niejedna książka. Uwielbiam takie perełki 🙂

    OdpowiedzUsuń
  3. O, jakie ladne nawiazanie do ostatniego tomu przygod naszej Zlotej Trojcy! Wszystko, jak widac, idzie prawie tak, jak w kanonie, przynajmniej, jesli chodzi o wydarzenia "w tle", co lubie 😊 Ech, biedny Ted! Mam nadzieje, ze uda mu sie przezyc! I najwyrazniej Teo widzi w nim kogos w rodzaju ojca? Albo kogos naprawde bliskiego. Tym bardziej mam nadzieje, ze to sie dobrze skonczy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ to wszystko teraz nabrało kolorów! Podoba mi się ta melancholia Draco i Hermiony, to jak Hermiona przygotowuje się, by powiedzieć o wszystkim chłopakom. Mam nadzieję że ten fanfick zaskoczy fabułą i nie będzie żadnego wyklinania Hermiony za jej uczucia. Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg wspaniałego tłumaczenia!

    OdpowiedzUsuń
  5. O nie, Ted.... :( Oby tylko nic mu się nie stało, biedna Andromeda! Ciekawe czy w tej historii Hermiona szybciej zorientuje się co do insygniów i horkruksów. Czy Draco będzie miał wyznaczone jakieś zadanie? Ta historia wciąga niesamowicie, świetne tłumaczenie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale jestem wkurzona. Kiedy zabrakło jedzenia i rozpada się namiot to nagle odzywają się do Hermiony? Pffff. Teraz ona będzie musiała za nich odwalać robotę, dwie tępoty. Harry najpierw o tym patronusie ojca w 3 klasie, teraz patronus matki... Ogólnie syndrom sieroty.
    O dziwo, zaczynam lubić Dumbledora, ogólnie go nie lubię, jest dla mnie dwulicowy i mogłabym rąk pisać i pisać, ale jednak tu pokazuje autorka, że mógł więcej i więcej zrobił, gdyby tak było w książce, być może miałabym do niego nuteczke sympatii. Wszystkie dramaty jakie się odegrały były jego winą.
    Skoro Harry tak przyjął wiadomość o Snape to boję się pomyśleć co będzie jak Hermiona powie o Draco 🤣
    Dużo czasu minęło, przyjaźń trzeba pielęgnować, oni zniknęli, zostawili ja i gdyby po części nie było Draco, to byłaby samotna w końcu w Hogwarcie cały czas wszystkich unikała.
    Czuje, że kolejne rozdziały będą podzielone między duża ilość akcji i nostalgię tęsknoty... Mnie łapie też nostalgią jak takk się zastanowię nad wszystkim... Od początku tej historii mocniej bije mi serce i żyje tylko happy endem tej historii. Właściwie Blaise i Luna też chciałabym aby dożyli swojego happy endu-podoba m isie ich relacja, delikatne dotyki, znaczące uśmiechy, to dość romantyczne ♥️
    Czyż ten rozdział nie pokazuje jak bardzo zmienił się Draco? Gotowy być dla kolegi. Idący do Andromedy i mówiący tak znaczące słowa. Zakochuje się w nim coraz bardziej 🥰

    OdpowiedzUsuń