Streszczenie:

— Nie możesz tego zrobić, prawda?

I ona bardziej słyszy, niż widzi, jak on zatrzymuje się zmrożony. Ostry pisk jego butów. Nie odwraca się twarzą do niego, nawet gdy przekręca nóż.

— Nie możesz przywołać Patronusa.

 

Część I

Normalnie postawiłaby na o wiele lepszy dobór słów – ale to wszystko przez to, że ktoś dał dupy.

Nie ma innego sposobu, aby to ująć.

Tak jak nie ma sposobu, aby udawać, że to, co zamierza zrobić, nie jest najgorszym pomysłem, na jaki kiedykolwiek wpadła w całym swoim życiu.

Wszystko zaczyna się od normalnego poranka. W jednej dłoni dzierżąc kubek z herbatą na wynos – Earl Grey z plasterkiem cytryny, tylko trochę przeparzony, jak zawsze – a w drugiej torebkę, Hermiona wychodzi z kominka prosto do Atrium Ministerstwa w ten sam sposób, w jaki robiła przez ostatnie trzy lata. Nie ma w tym nic niezwykłego.

Później dowie się, że w rzeczywistości była to wpadka jakiegoś podrzędnego stażysty.

Ale nic z tego tak naprawdę nie ma znaczenia, ponieważ jest szefową Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów – i jak powiedziałby szef każdego z departamentów Ministerstwa, nie można po prostu przymknąć na coś oka. Nawet jeśli ta szefowa właśnie rozlała gorącą herbatę – Earl Greya z plasterkiem cytryny – na swoją nową, ołówkową spódnicę.

Weszła na oślep w czysty chaos.

Przed nią, po jednej stronie Atrium, szaleje cały tłum Aurorów, Uzdrowicieli, sekretarek i wszystkich innych pracowników Ministerstwa, gdy po drugiej latają dementorzy. Setki.

Cienka warstwa lodu pokryła całą posadzkę z czarnego marmuru, pełzając w górę filarów i łuków, pochłaniając złote zdobienia wokół krat kominków. Fontanna zastygła, tworząc pokręconą rzeźbę, a powietrze przeszywa przenikliwe uczucie strachu.

Czarownice i czarodzieje, tacy jak ona, w drodze do pracy, zatrzymują się wzdłuż rzędu kominków, niektórzy z rozchylonymi ustami, inni we łzach z powodu nagłej paniki. Hermiona krąży między nimi z różdżką już mocno zaciśniętą w dłoni, podchodząc coraz bliżej mimo zimna. Mimo wszechobecnej niedoli.

Krzyki pracowników Ministerstwa próbujących opanować sytuację stają się coraz głośniejsze. Gorączkowo rzucają zaklęcia Patronusa, przekazując sobie nawzajem instrukcje, między ogólnymi okrzykami paniki. Dementorzy roją się dookoła, kiedy ich zwiewne płaszcze falują w powietrzu, a szkieletowe ręce sięgają do ludzi – próbując ich łapać. Tak rozpaczliwie pragną wyssać z czegoś życie.

Hermiona zatrzymuje się kilka stóp przed fontanną. Z trudem zamyka oczy i bierze powolny oddech.

Minęło tak dużo czasu, odkąd doświadczyła tego rodzaju paniki – paniki, którą teraz kojarzy tylko z wojną. Dawno nie potrzebowała wydobywać z siebie szczęśliwego wspomnienia.

Z przymkniętymi oczami zmusza się, by znów mieć jedenaście lat. Stać w kuchni swojego rodzinnego domu z listem, który właśnie przyniósł jej ojciec. Ponownie przeżywa moment, w którym rozerwała brzeg koperty i przełamała woskową pieczęć listu z Hogwartu.

— Expecto Patronum!

Otwiera oczy i patrzy, jak bladoniebieskie kosmyki wypływają z czubka jej różdżki, a jej wydra formuje się delikatnie w powietrzu. Zwierzę zamiera tylko na sekundę, by nawiązać z nią krótki kontakt wzrokowy, po czym odlatuje, by wykonać swoje zadanie, wpadając w czarną chmurę zamaskowanych upiorów.

— Hermiono! — Przepełniony ulgą głos Harry'ego rozbrzmiewa gdzieś po jej lewej stronie. Chwilę później chłopak wbiega w pole widzenia, trochę bez tchu, z różdżką wciąż wyciągniętą, by kontrolować swojego jelenia.

— Harry! Co…

— Nie mam pojęcia. Jakoś się uwolnili. Wezwaliśmy wszystkich Aurorów i Łamaczy Klątw, ale dopiero zaczynamy się tym zajmować. — Trąca ją łokciem. — Cieszę się, że tu jesteś. Śmiało!

Spędzają następne pół godziny, opanowując morze dementorów, tłocząc ich w nieco łatwiejszej do opanowania bańce otoczonej Patronusami. I wtedy Hermiona to zauważa. Wtedy chaos staje się certyfikowaną wtopą.

Nie jest to coś, co dostrzega każdy. Jedynie Hermiona. I to tylko ze względu na jej upartą naturę typową dla Uzdrowicieli. Profesor McGonagall zawsze mówiła, że powinna była rozważyć karierę w Szpitalu Świętego Munga…

Bo dla wszystkich innych sytuacja jest prawie pod kontrolą. Ale kiedy ona i pozostali rozpoczynają masowo odpychać dementorów w stronę ich zwykłego miejsca pobytu, jej wzrok pada na niego. I zamiera.

Draco Malfoy.

Jedyny były Śmierciożerca, który wydaje się być w stanie znosić niemal stały osąd związany z swoją karierą w Ministerstwie – a może jedyny, który ma tak mało opcji. Wyszkolił się i został zatrudniony jako Łamacz Klątw po wyjściu z aresztu domowego i prawie rok po tym, jak sama zaczęła tu pracować.

I aż do tej chwili Hermiona nawet o nim nie pomyślała.

Co było całkiem przyjemne.

Ale teraz jej oczy są utkwione w nim, obserwując bez najmniejszego mrugnięcia okiem, jak raz za razem – skulony w kącie za filarem – Draco Malfoy próbuje przywołać Patronusa, co ani razu mu się nie udaje.

— No już — prycha, potrząsając różdżką, jakby to miało mu w czymś pomóc. — No dalej. Przyjdź, do cholery. — Obserwuje go jakby była sparaliżowana, kiedy blondyn odzyskuje równowagę, bierze uspokajający oddech, a potem znów macha różdżką. — Expecto Patronum.

Czubek jego różdżki wykrztusza wyblakły obłoczek niebieskiego dymu i nic poza tym.

A Malfoy wygląda, jakby był gotowy, by w każdej chwili przełamać ją na pół.

Nie wie, dlaczego – i prawdopodobnie nigdy się nie dowie, co sprawiło, że to zrobiła. Nawet nie zauważyła, jak pokonała dzielącą ich odległość. Ale słowa są już w połowie drogi z gardła do jej ust.

— Dementorów już nie ma.

Malfoy podskakuje i odwraca się do niej z całym wigorem i paniką mężczyzny przyłapanego na robieniu czegoś nie na miejscu. Niczym morderca witający się z policją. Na jego policzkach pojawiają się rumieńce, choć wydaje się, że jest on w stanie zmusić je, by równie szybko zniknęły.

I w mgnieniu oka znów jest blady i pochmurny – jak zawsze.

— Granger — ogłasza tonem pozbawionym emocji. W jego głosie nie ma pogardy. Kryje ją starannie pod cienką warstwą profesjonalizmu. — Tak, dziękuję. Zauważyłem.

W takim razie daj sobie spokój, mówi głos w jej głowie.

— Och. Dobrze. Sprawiałeś wrażenie, jakbyś nie zauważył.

Albo wręcz przeciwnie.

Widzi, jak jego usta drżą, gdy uparcie stara się nie prychnąć. 

— Zauważyłem.

Hermiona mruga. 

— W porządku.

— W porządku.

Następuje niemożliwie długa chwila ciszy. Napięta. Bolesna.

Malfoy odchrząkuje i chowa różdżkę. 

— Dobrze. — Próbuje ją ominąć.

I to jest prawdziwa wpadka.

Tuż po tym, jak jego ramię ociera się o jej – ale tuż przed tym, jak znajdzie się poza zasięgiem jego słuchu – ona w jakiś sposób stwierdza, że ​​jej życie nie jest jeszcze wystarczająco skomplikowane. Że zawsze znajdzie się miejsce na więcej kłopotów.

— Nie możesz tego zrobić, prawda?

I ona bardziej słyszy, niż widzi, jak on zatrzymuje się zmrożony. Ostry pisk jego butów. Nie odwraca się twarzą do niego, nawet gdy przekręca nóż.

— Nie możesz przywołać Patronusa.

Uderzenie głuchej ciszy.

I wtedy ta cienka warstwa profesjonalizmu się rozpływa. 

— Co cię to, kurwa, obchodzi, Granger?

Hermiona wzdryga się i odwraca do niego z szeroko otwartymi oczami – choć tak naprawdę nie powinna być zaskoczona. Szturchnęła węża, który jej się za to odgryzł.

— To tylko spostrzeżenie — mówi cicho.

Nos Malfoya marszczy się, gdy chłopak patrzy na nią od góry do dołu. 

— To zachowaj je dla siebie — warczy. Odwraca się i kroczy przez atrium z rękami wsuniętymi do kieszeni spodni.

To ostatni raz kiedy widzi go w tym tygodniu.

***

Nie ma pojęcia, co aż tak ją w tym fascynuje.

Przez kilka nocy nie może spać – zastanawia się nad sensem tego wszystkiego. Sensem, który się za tym kryje, jeśli w ogóle istnieje.

Najprostszą i najbardziej podstawową odpowiedzią, którą podsuwają jej wszystkie przeczytane przez nią książki, jest fakt, że zaklęcie Patronusa wymaga wielu umiejętności. Świetnej dyscypliny. Że nawet najbardziej utalentowane czarownice i czarodzieje potrzebują wielu godzin treningu, aby móc go przywołać. A już tym bardziej, aby uzyskać cielesną formę.

Powinna to dobrze wiedzieć. Zajęło jej kilka tygodni, zanim w piątej klasie nauczyła się tego od Harry'ego, a przecież i tak poszło jej to całkiem szybko.

O ile wiedziała, Malfoy nigdy nie przeszedł takiego szkolenia. Więc w tym sęk.

Tylko że tak nie jest. Musi być coś więcej. No… musi.

Nie wie, skąd, ale to wie. Coś go powstrzymuje. W szkole Malfoy mógł zostać pokonany przez Harry'ego. Przez nią też, wiele razy. Ale nigdy nie znajdował się dalej niż na trzecim miejscu. Był zdolny.

Do tej pory sam by to rozgryzł, gdyby nic nie stało mu na drodze.

I z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu – zaplątana w tę bolesną frustrację, którą widziała na jego twarzy i beznadziejną rezygnację, którą dostrzegła w jego oczach – musi dowiedzieć się, co to jest. A jeśli praktyczność jest tym, co pcha ją do przodu, to faktem jest, że nie może sobie pozwolić na to, by tracić przez ten problem jeszcze więcej snu.

W piątek rano, z otoczką zmęczenia pod oczami, rezygnuje ze swojej zwykłej herbaty i przybywa do Ministerstwa uzbrojona w potrójną porcję espresso. To, oraz luźny plan.

Czeka cały dzień, aby móc wprowadzić go w życie, co drugą minutę rozważając wszystko od nowa. Bo oczywiście, on z pewnością na to nie pójdzie. Albo… cóż, może jednak. Jeśli okaże się wystarczająco zdesperowany. Może, jeśli zapędzi go w ten przysłowiowy kozi róg. Używa przeciwko niemu jego toksycznej dumy rodu Malfoyów. Tak. Być może. Nie, prawdopodobnie nie. Albo… cóż…

Po lunchu czuje się już na wpół oszalała, a w miarę zbliżania się tej przerażającej, ostatecznej godziny jest coraz gorzej. Jej ręce drżą, gdy patrzy na zegar – z pewnością to właśnie espresso zaburzyło jej zwykłą równowagę. Na biurku piętrzą się kolejne dokumenty.

A kiedy wreszcie nadchodzi pora – na piętnaście minut przed zamknięciem Ministerstwa – prawie nie jest pewna, czy zdoła to zrobić. Wstaje na sztywnych nogach. Prostuje spódnicę.

Ma wystarczająco rozsądku, by przypomnieć sobie, że nie jest to najtrudniejsze, z czym musiała sobie poradzić. Na litość boską, to tylko Malfoy.

Ta myśl ją pobudza. Hermiona rusza do przodu. Wkrótce stoi już oparta o ścianę zatłoczonej windy, jadącej w bok i w dół, słuchając, jak Cormac McLaggen i Michael Corner omawiają swoje plany na weekend.

Próbuje się zrelaksować i pozwolić, by jej umysł stał się pusty. To prosta rzecz, na którą sobie pozwala. Nic więcej. Sposób na uspokojenie ciekawości.

Niemal zbyt szybko zostaje sama w windzie sunącej prosto w dół, a potem zatrzymującej się gwałtownie.

— Biuro do spraw łamania klątw, czarów i zaklęć — warczy głos windy, a Hermiona zatacza się na wypolerowanej, mahoniowej podłodze.

Ma szczęście, że najpierw wita ją przyjazna twarz.

— Hermiono? — Wygląda na to, że Bill Weasley właśnie zamykał swoje biuro. — Co za miła niespodzianka. Jak się masz? — Podchodzi do niej, przerzucając wszystkie swoje rzeczy przez ramię, by uścisnąć jej dłoń.

— Cześć, Bill. Dobrze — uśmiecha się — dziękuję. Wolne na resztę dnia?

— Tak, tak — Fleur zaczyna się stresować, kiedy wracam późno, co jest u Wili dość… — przerywa. — Chyba że, oczywiście, czegoś ode mnie potrzebujesz? Cieszę się, że…

— O nie. Nie, dziękuję. Ja… hmm… właściwie przyszłam zobaczyć się z Malfoyem, jeśli jeszcze jest u siebie.

Jedna z czerwonych brwi Billa unosi się i wygina w łuk, a wraz z nią wszystkie pobliskie blizny.

Hermiona stara się zachować opanowany wyraz twarzy. 

— Po prostu mam do niego jedno pytanie dotyczące pewnej sprawy i wydaje mi się, że on będzie najbardziej odpowiedni, by mi pomóc.

Bill kiwa głową, ale jego brew nadal pozostaje uniesiona.

— Dobrze. Tak, tak. — Spogląda na swój zegarek. — Prawdopodobnie nadal tu jest. Zwykle wychodzi jako jeden z ostatnich. Drugie biuro po lewej.

Hermiona znowu się uśmiecha. 

— Dziękuję. Pozdrów ode mnie Fleur.

Mężczyzna odpowiada jej lekkim uśmiechem – nawet trochę ściągniętym – ale wychodzi bez słowa. Do jej uszu dobiega tylko dźwięk odjeżdżającej windy.

Przez chwilę Hermiona może tylko wpatrywać się w złowieszczy korytarz, próbując przygotować się na to, że zaraz ktoś zacznie na nią wrzeszczeć. Być może nawet po raz pierwszy od lat nazwie ją szlamą.

Ale im dłużej tam stoi – im dłużej o tym myśli – tym mniej się niepokoi.

To tylko korytarz. A on jest po prostu Malfoyem.

A szlama to tylko słowo.

Bierze głęboki wdech i podchodzi do drugich drzwi po lewej. Puka dwukrotnie, krótko.

— Felix? — dobiega ją stłumiony głos Malfoya. Napięty, tak jak zwykle napięta jest też jego twarz. — Wejdź. Myślałem, że podrzucisz je jutro…

Urywa, gdy ona wchodzi do środka.

— Och — mówi, siedząc na krześle do połowy obróconym w jej stronę. — Nie jesteś Felixem.

I jest w tym coś dziwnego. Bo wyraz jego twarzy nie staje się od razu kwaśny. To zajmuje mu chwilę. Prawie tak, jakby pogarda zapominała mu się włączyć.

Ale w końcu spogląda na nią tak, jak zwykle. Zawsze tak jest.

— Czego chcesz, Granger? — Unosi swoją bladą brew. — Pomyliłaś piętra?

Hermiona pozwala sobie na luksus długiej pauzy. Porządkuje myśli – jak powinna to rozegrać – przez cały czas, gdy on po prostu odchyla się na krześle i wpatruje w nią. Jakby postradała rozum.

Może i rzeczywiście zwariowała.

Mrugając raz, zmusza się do odwrócenia i zamknięcia drzwi. A jeśli Malfoy wcześniej wyglądał na zaskoczonego, to teraz jest całkowicie zmieszany, gdy ona znów się ku niemu odwraca. Mimo to udaje mu się wydusić szczątkowe prychnięcie.

— Rozumiem. Zamierzasz popełnić morderstwo?

Ignoruje go, wygładzając ostro marynarkę, po czym przechodzi przez biuro, by usiąść na krześle naprzeciwko jego biurka. Jest sztywne. Tak sztywne, że sądzi, że nikt w nim wcześniej nie siedział.

Wątpi, by Malfoy miewał wielu gości.

Czuje się winna go pochwalić, bo blondyn czeka, aż ona przemówi. Biorąc ten fakt pod uwagę, powinna mieć dużo czasu na ujęcie tego we właściwe słowa. Zamiast tego mówi tylko: 

— Mogę cię nauczyć.

Zaskoczenie Malfoya przechodzi w zakłopotanie – być może nawet lekkie wyczerpanie, wnioskując po tym, jak unosi rękę, by potrzeć skroń. 

— Co?

— Mogę cię nauczyć — mówi ponownie, teraz bardziej stanowczo. — Jak przywołać Patronusa.

I dostrzega gorący błysk w tych zimnych oczach. Nic więcej. Malfoy nauczył się ujarzmiać mimikę, kiedy ma ona największe znaczenie. To całkiem jasne. Odchyla się na krześle, a jego ton jest obojętny. 

— Daj spokój, Granger. — Chwilę później odrywa od niej wzrok i siada, sięgając po pióro. — To nie jest Hogwart. — Kreśli swój podpis na formularzu. Teraz jego ton staje się biznesowy. — Nie jesteś nauczycielem. A ja go nawet nie potrzebuję.

Nie może się powstrzymać.

Jej wzrok pada na fragment Mrocznego Znaku, który ujawnia się, gdy rękaw jego koszuli podjeżdża w górę wraz z kolejnym ruchem pióra. Tylko lekki błysk wyblakłej czerni. I nie może odwrócić wzroku, zanim on ją przyłapuje.

Ona szybko spogląda na swoje stopy, czując, jak rumieniec rozlewa się po jej policzkach. 

— To ważne zaklęcie, które powinno się znać. Proponuję…

— Niewiele na tym świecie wzbudza we mnie większy wstręt niż łaska. — Jego ostry ton przyciąga jej wzrok, ale on nawet nie podnosi głowy znad swoich papierów. Od jeszcze większej liczby podpisów. Wszystkie pochyłe M i rozciągnięte Y, które składają się na jego nazwisko.

I może to dlatego, że nie lubi, kiedy ktoś jej przerywa – a może dlatego, że widzi jego imię wypisane tyle razy – ale przez krótką chwilę chce go zranić.

— Z wyjątkiem mojej krwi, oczywiście.

Jego oczy błyszczą, ostre jak noże. 

— …Co?

— Moja krew — powtarza ponownie, wymownie unikając jego spojrzenia. — Jestem pewna, że to obrzydza cię o wiele bardziej. — Odchrząkuje i zaczyna wygładzać spódnicę. Wypływa na mętne wody, po których wolałaby nie błądzić. — Ale to nie łaska. Możesz mieć tego pewność.

Kiedy udaje jej się ponownie spojrzeć mu w oczy, jest zaskoczona wściekłością, którą tam znajduje. On już nawet tego nie ukrywa. Wyraźnie widać na jego twarzy, jakby w tej chwili chciał jedynie rzucić się przez biurko i skręcić jej kark.

Ona cofa się o cal.

— O co więc chodzi, Granger? — Praktycznie na nią warczy. — O poczucie triumfu?

Z całych sił zmusza się, by jedynie wzruszyć ramionami. Ma nadzieję, że on rzeczywiście odbierze to jako wzruszenie ramion, a nie dreszcz, od którego zadrżała. 

— To kwestia bezpieczeństwa. Twoje zobowiązanie wobec Ministerstwa. Każdy, kto tu pracuje, powinien wiedzieć, jak przywołać Patronusa. — Przełyka ślinę, gdy jego oczy ciemnieją jeszcze bardziej. Wymusza więc ostatnie słowa: — Zwłaszcza jako Łamacz Klątw.

Malfoy wydaje się zastanawiać nad tym, oddychając głośno przez nos. Potem parska śmiechem i nie ma w tym absolutnie żadnego humoru. 

— Wiecznie stawiasz kropki nad I i daszki nad T, prawda?

Hermiona przeklina każdy durny instynkt, który ją tu sprowadził, ale przynajmniej udaje jej się odgryźć: 

— Oferuję pomoc, Malfoy. — Zrywa się na nogi. — Jak przypuszczam, głupio z mojej strony. Zapomniałam, że jesteś typem człowieka, który nawet darowanemu koniowi zagląda w zęby.

Jest już w połowie drogi do drzwi, kiedy on prycha.

— Darowanemu czemu?

Jej ręka unosi się nad klamką. 

— Darowanemu koniowi — powtarza cicho. Słyszy, jak chłopak wstaje, ale się nie odwraca.

— To jakieś śmieszne, mugolskie powiedzonko, jak sądzę?

Jego kroki są niemożliwie głośne, a ona czuje napływającą panikę, gdy on się zbliża. Ale Malfoy nie wydaje się być na tyle głupi czy lekkomyślny, by próbować ją skrzywdzić. Nie na terenie Ministerstwa.

Ona nie myśli.

— Co to znaczy? — pyta i musi stać niecały metr za nią.

W końcu się odwraca, choćby po to, żeby nie stać do niego tyłem. I widzi go stojącego kilka stóp dalej z rękami w kieszeniach spodni i nieczytelnym wyrazem twarzy.

Czy zawsze był taki wysoki?

Odpycha tę myśl i unosi podbródek. 

— To znaczy, że jesteś niewdzięczny, Malfoy. Jak zawsze. To znaczy, że nic się nie zmieniło.

W odpowiedzi otrzymuje tylko powolne mrugnięcie – równie trudne do rozszyfrowania.

A po chwili on odpowiada: 

— Co sprawia, że ​​myślisz, że mogłabyś mnie nauczyć?

Czy… czy on naprawdę to rozważa? Ona stara się nie marszczyć brwi, ale nie potrafi tak dobrze jak on maskować swoich min. 

— Ponieważ… pamiętam, jak Harry mnie uczył.

— Więc dlaczego nie miałbym iść do Pottera? — Malfoy podchodzi o krok bliżej, a jej oddech urywa się. — Jeśli to on jest najlepszy z najlepszych. Wybraniec.

Ona się napina. Ściska klamkę za swoimi plecami. 

— Ponieważ on nigdy by ci tego nie zaproponował.

I po tych słowach szybko otwiera drzwi, zmuszając się do ucieczki.


3 komentarze:

  1. Miniaturka od Onyx i więcej mi do szczęścia nie trzeba ❤️ Tęskniłam za jej specyficznym stylem i brakowało mi go od czasu BMBS. Rozdzialik bardzo krótki, ale treściwy. W sumie oprócz Snape'a nie było Śmierciożercy, który potrafiłby wyczarować Patronusa. Nikt nie miał na tyle szczęśliwego wspomnienia, by móc to zrobić. Każdy przepełniony nienawiścią do mugoli i owładnięty mocą Voldemorta nie był w stanie użyć tak silnego zaklęcia. Czy Draco może to zrobić? I tak jestem pod wrażeniem, że chociaż mała mgiełka wydobyła się z jego różdżki. To dobrze wróży. Gdyby tak miało nie być, to nic by się nie pojawiło, nawet najmniejszy obłoczek, a jednak coś tam było. Powiedziałabym, że jestem zaskoczona, że Hermiona wyszła z taką propozycją, by pomóc Draco, ale Hermiona nie była by wtedy Hermioną. Musi pokazać, że jest najlepsza we wszystkim ze swoim wielkim serduszkiem. Pomoże nawet wrogowi. Czy to łaska? No trochę bym powiedziała, że tak. Nie ma przecież w tym żadnego interesu do ubicia. Po prostu zrobiło jej się go najzwyczajniej w świecie żal, że stał tam jak słup i starał się przywołać Patronusa, który nie miał szans się pojawić. No ale Draco nie ma co marudzić, tylko niech przyjmie ofertę pomocy, jak ta sama się do niego zgłasza. Co to za Łamacz Klątw, skoro nie potrafi wyczarować jednego z poważniejszych i potrzebniejszych zaklęć ochronnych? Cóż, czekam na następny rozdział i reakcje Draco na tę propozycję 😍

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, Granger. Naprawdę powinna zbawiać świat, skoro postanowiła wziąć się za tak beznadziejny przypadek, jak Malfoy ;) Swoją drogą co by było z jej światem, gdyby nie było takich ludzi, jak ona? Mam nadzieję, że Malfoy nie będzie aż tak niewdzięcznym dupkiem, bo Hermiona ma sto procent racji. W jego profesji nieumiejętności w tak kluczowej kwestii jest co najmniej bezmyślnością. Cóż, ciekawa jestem, co im z tego wyjdzie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. O takiej miniaturki dziś mi potrzeba <3
    Właściwie z tego co pamiętam to śmierciożercy nie potrafili przywołać patronusa. Wiem, że Snape miał Lily więc potrafił, ale taki Draco? Ojciec szuja. Przymuszony do śmierciożerstwa. Podwładny Voldemorta. Matka ubezwłasnowolniona. Cóż, pewnie ciężko znaleźć mu na tyle silne wspomnienie aby mógł patronusa przywołać.
    Czy tu mamy do czynienia z brakiem łaski? No nie wydaje mi się, Hermiona powinna zostać zbawcą świata :D Myślę, że Draco jest na tyle ambitny, że będzie się przed tym bronił, ale koniec końców pozwoli się nauczyć. Ohhh a gdyby tak się zakochali, pocałowali i to byłoby jego najszczęśliwszym wspomnieniem, bo od zawsze kochał Hermionę <3 Ale to by było romantico <3 Zobaczymy jak tam dalej <3

    OdpowiedzUsuń